40 lat temu samoloty latały znacznie szybciej niż teraz! Z czego to wynika?
Takich przykładów jest zresztą znacznie więcej. Kilka miesięcy temu branżowa firma OAG porównała historyczne rozkłady lotów z obecnymi. Co się okazało? W ciągu ostatnich 20 lat czas podróży samolotem z Londynu do Edynburga wydłużył się o 10 minut, a z Nowego Jorku do Chicago czy z Barcelony do Madrytu – o prawie 20 minut.
I nie są wcale przypadki odosobnione. Weźmy mój przykład. W zeszłym tygodniu wracałem z Brukseli Ryanairem. Samolot, który według rozkładu miał wylecieć z lotniska w Charleroi o 18.20 i być w Modlinie o 20.25 wystartował z około 15-minutowym opóźnieniem. Ale spokojnie – pilot obiecał, że po drodze nadrobimy. I nadrobiliśmy tak, że na miejscu byliśmy kilka minut po godzinie 20, czyli… około kwadransa przed planowanym przylotem.
Jak to właściwie jest? Samoloty są coraz bardziej nowoczesne, coraz szybsze i mają coraz bardziej wydajne silniki, a mimo to czasy przelotu są coraz dłuższe. Z czego to wynika? Odpowiedź jest prosta: z oszczędności. Linie lotnicze mogłyby latać znacznie szybciej, ale im się to nie opłaca, bo latając wolniej są w stanie oszczędzać setki milionów USD rocznie na paliwie.
Proces „zwalniania” samolotów zaczął się na początku XXI wieku, gdy mocno zaczęła rosnąć cena paliwa lotniczego. Jak donosi agencja Reuters, w latach 2002-2012 cena galonu paliwa lotniczego (ok. 3,8 litra) wzrosła z 70 centów do grubo ponad 3 dolarów.
Ten skok był szokiem dla wielu przewoźników – w ciągu kilku lat cena paliwa, która do tej pory stanowiła 15 proc. kosztów linii lotniczych, nagle skoczyła do poziomu 40 proc. całkowitych kosztów.
Linie zareagowały w jedyny znany sobie sposób: maksymalizując zyski i próbując „odchudzić” samoloty. To w tym okresie pojawiły się znaczne podwyżki cen bagażu zdawalnego (by zniechęcić pasażerów do zabierania zbyt wielu walizek), a także instrukcje dla pilotów, z jaką maksymalną dopuszczalną prędkością mogą prowadzić samolot.
Zmian oczywiście jest więcej: fotele są ustawiane ciaśniej, by wepchnąć więcej pasażerów, a same samoloty są maksymalnie odchudzane. Dla przewoźnika znaczenie ma każdy kilogram, stąd np. kilka lat temu głośno było o tym, że linie lotnicze przewożą na pokładzie… za dużo wody w zbiornikach. Ograniczono ilość wody w oparciu o skomplikowane algorytmy średniej konsumpcji, liczby pasażerów na pokładzie i długości trasy.
W depeszy Reutersa czytamy, że jedna z linii lotniczych była w stanie dzięki szeregowi takich niewielkich zabiegów „odchudzić” swojego Boeinga 777 o… około 300 kilogramów.
Efekt jest widoczny gołym okiem: najwyższy poziom konsumpcji paliwa linie lotnicze w USA zanotowały w 2005 roku. Od tego czasu średnie spalanie zmniejszyło się o 15 proc. i cały czas maleje.
Ale oszczędności to tylko część wytłumaczenia dotyczącego wydłużenia czasu lotów. Kolejnym jest punktualność. Linie lotnicze mając tak dużą przewagę nad innymi środkami transportu nie muszą się nigdzie spieszyć i często przy układaniu rozkładu dodają sobie trochę czasu na wypadek ewentualnych opóźnień, byle tylko samolot przybył na czas.