Rycerze, kapcie i pierogi za 4 złote. Wiemy, co zaskakuje obcokrajowców w Polsce – sami się zdziwiliśmy!
Polskę każdego dnia odwiedzają tysiące zagranicznych turystów. To, co dla nas jest oczywiste, dla nich często okazuje się być dziwne, kłopotliwe lub imponujące.
Przepytaliśmy kilkunastu obcokrajowców – zarówno tych od lat mieszkających w Polsce, jak i tych, którzy wpadają tu od czasu do czasu, a nawet jedną nowicjuszkę w wojażach do naszego kraju. Opowiedzieli, co w Polsce ich szokuje, co zachwyca, a czego do dziś nie mogą pojąć.
Zamach w Krakowie i sklepy monopolowe
Rachel jest najbardziej stereotypową Brytyjką, jaką tylko potraficie sobie wyobrazić. Unika podróży, poza imprezowymi wypadami do Magaluf, je wszystko z majonezem i niechętnie zdobywa wiedzę o świecie. Czasem zadaje takie pytania, że nie jestem pewna, czy żartuje czy mówi poważnie, bo odpowiedzi na nie poznaje się w podstawówce.
Już kiedy odbierałam ją z lotniska, czułam zbliżającą się katastrofę. Jednak jej postrzeganie Polski zaskoczyło nawet mnie.
– Ale macie blisko do lotniska – powiedziała po 25 minutach jazdy z Balic. To było pierwsze, na co zwróciła uwagę. – Tyle to u nas czasem jedzie się z hali odlotów do samolotu – śmiała się.
Przez kolejne dni z nieskrywanym zaskoczeniem obserwowała nasz kraj i tutejszych ludzi. Choć nie przekonała się do żadnego dania polskiej kuchni, była świetną inspiracją do zobaczenia Polski z zupełnie innej strony.
– Tu jest naprawdę pięknie. I tak czysto.
Pamiętacie to zdjęcie z warszawskiego metra, które w ekspresowym tempie obiegło media społecznościowe na całym świecie? Obcokrajowcy byli zaskoczeni, że czyta się u nas papierowe książki i nie ma wielkiej różnorodności, jeśli chodzi o kolor skóry pasażerów. Te dwa tematy dominowały w komentarzach. Wtedy byłam przekonana, że nikt „normalny” nie zwróciłby na to uwagi.
– U mnie w szkole było 40 różnych języków – opowiada mi Rachel – A odkąd tu jesteśmy, nie widziałam jeszcze ani jednego czarnoskórego człowieka – zwróciła mi uwagę.
I miała rację, choć to był w dużej mierze przypadek. Nawet, gdy zwiedzałyśmy Stare Miasto, turystów o innych odcieniach skóry nie było aż tak wielu, a jeśli – to głównie Azjaci.
– To naprawdę dziwne uczucie. Jakbym trafiła do innego świata – komentowała każdego dnia kilkanaście razy.
Ale dziwiły ją też inne rzeczy. Smak polskich owoców – wyrazisty i słodki. To, że kiedy podjeżdża autobus, otwierają się wszystkie drzwi zamiast tych przy kierowcy i że kontrole biletów są tylko od czasu do czasu. Pytała, czemu mamy tak dużo sklepów z samym alkoholem i czy te wszystkie kościoły, które mijamy, są ciągle używane. A kiedy ktoś ustąpił jej miejsca w tramwaju, nie wiedziała kompletnie, co się dzieje.
Najciekawsza sytuacja przyszła do nas nieoczekiwanie. Spacerowałyśmy po Rynku, a nagle po drugiej stronie Sukiennic coś wybuchło. Nie widziałyśmy, co się stało, było jedynie słychać huk.
– Nie wiedziałam, czy mam uciekać czy rzucić się na ziemię – mówi mi. – Patrzę po ludziach, a oni spacerują jak gdyby nigdy nic. Kompletnie nie macie poczucia strachu, hałas nie kojarzy wam się z żadnym zamachem ani zagrożeniem. Kiedy zobaczyłam waszą reakcję, pomyślałam: „co z wami jest nie tak?”. Potem zaczęłam wam zazdrościć – dodaje.
Huk powtórzył się nawet trzy razy, a dopiero w lokalnych wiadomościach zobaczyłam, że za potencjalnym zawałem serca mojej brytyjskiej koleżanki stała rocznica Odsieczy Wiedeńskiej i salwy wystrzelone z tej okazji.

Polki z garnkiem pełnym makaronu
Alessandro żyje w Krakowie od 8 lat. Przyjechał z Rzymu do pracy w branży IT. Poznaliśmy się, gdy był w tym mieście dopiero od kilku tygodni. Dziwiło go wiele rzeczy – liczba samochodów dopuszczona do ruchu w centrum, to jak jest czysto na ulicach, sposób w jaki gotujemy makaron czy tempo życia. Ale umysł Włocha do dziś zajmują przede wszystkim kobiety.
– Powiem ci, że najbardziej zaskoczyły mnie Polki. Całe życie myślałem, że jak żona, to tylko z Włoch. Po kilku miesiącach w Polsce wiedziałem, że albo Polka albo żadna – uśmiecha się. – Jesteście przepiękne, macie charakter, ale przy tym wszystkim potraficie dbać o rodzinne ognisko, gotujecie obiady i dbacie o męża. Włoszki pną się po szczeblach kariery. Polki robią to samo, tylko w międzyczasie podsuną ci jeszcze talerz schabowych, ukołyszą dziecko i wyprasują koszulę. A makaronu wcale nie robią gorszego! Bardzo mi to imponuje – zapewnia mnie.
Mój włoski kolega przyznaje też, że na początku nie mógł przyzwyczaić się do rytmu pracy, braku sjesty i ucztowania tylko przy ważnych okazjach.
– Umiecie się bawić, ale dopiero jak jest okazja. Inaczej to tylko praca, praca, praca. Ale to się zmienia. Jest bardzo duża różnica między sytuacją teraz, a tą, którą zastałem na początku – przekonuje Alessandro.
Tęczowy bar mleczny i zasiłek w formie obiadu
Z Magdą spotykam się w typowo PRL-owskim, nowohuckim barze mlecznym. Obie jadamy tam obiady niemal każdego dnia. Spotykam tam przeróżnych ludzi, ale prawie zawsze natknę się tam na „komunistyczną wycieczkę”, którą ona i jej koledzy się opiekują. Obowiązkowy punkt – seta wódki w mieszkaniu z meblościanką i pierogi w barze.
Nie raz i nie dwa podsłuchuję ich rozmowy, czasem z nieskrywaną przyjemnością w nich uczestniczę. Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata – najczęściej Brytyjczycy, Francuzi, Niemcy, bardzo często też Hiszpanie.
– Kiedyś przychodzimy pod bar, turyści są zaciekawieni, ale nieco nieufni, bo musisz przyznać, że to miejsce nie wygląda zbyt dobrze. No i na drzwiach zobaczyli logo Społem, jeszcze takie z tęczą, pewnie przyklejone na te drzwi 20 lat temu – opowiada mi Magda, która codziennie wozi tu turystów. – I wiesz, o co mnie zapytali? – Czy to bar gay friendly? – śmieje się.
Przewodnicy, którzy tu przyjeżdżają, zawsze zamawiają dla zwiedzających to samo. Pierogi ruskie, pierogi z kapustą, placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym, gołąbki w sosie pomidorowym. Stawiają to na stole, a turyści próbują wszystkiego po trochu.
– Kiedy mówię, że będą jedli kapustę faszerowaną ryżem i mięsem albo „dumplings” z serem i ziemniakami, nie są przekonani i zdecydowanie ich to zadziwia. Kiedyś próbowaliśmy też częstować flakami, ale rzadko znajdowali się odważni – opowiada mi Magda. – Jednak jeśli już spróbują tej specyficznej, bardzo domowej kuchni, zazwyczaj są zadowoleni – dodaje.
Turystów zadziwiają też tutejsze ceny. Nie dowierzają, gdy widzą, że porcja pierogów może kosztować poniżej 4 PLN. Pytają, czy wszyscy Polacy jedzą w takich miejscach, przyglądając się ceratom na stołach i aluminiowym sztućcom.
– Tłumaczę im, że bary takie jak ten, to właściwie relikt przeszłości, choć wciąż funkcjonują i mają się nieźle. Opowiadam, że jest tanio, bo państwo dokłada do niektórych dań, a dodatkowo biedniejsi ludzie mogą tu jest dzięki „bloczkom” z opieki społecznej – opowiada przewodniczka. – Nie raz i nie dwa są naprawdę zdumieni. Zaskakuje ich, że MOPS nie daje pieniędzy, tylko obiad. I podoba im się to rozwiązanie – tłumaczy.

Wiaderka zamiast toalet i nowe fryzury
Niestety, nie zawsze jest tak kolorowo. Gdy mama mojej przyjaciółki wyjechała do pracy do Niemiec, oglądała mieszkania do wynajęcia. W końcu z jakiegoś ogłoszenia trafiła do mieszkania w typie speluna. Poobdzierane tapety, brudno, śmierdząco.
– Nie podoba ci się? – zapytał wtedy Niemiec z tureckimi korzeniami, właściciel owej wspaniałej nieruchomości – Nie przesadzaj, w Polsce pewnie nie masz łazienki tylko wiaderko, a tutaj wybrzydzasz jak gwiazda – komentował.
Oczywiście nie można generalizować, ale niemal każdy, kto podróżuje, prędzej czy później spotka się z jakąś totalną bujdą na temat naszego kraju. Krążą legendy o pytaniach dotyczących misiów polarnych na ulicach, braku internetu albo o tym, że od czasów komunistycznych nic się tu nie zmieniło.
– W Niemczech najczęściej mówią tak osoby, które tu nigdy nie były – opowiada mi pani Iwona, pracująca za naszą zachodnią granicą – Albo tacy, co przyjechali i byli karmieni komunistyczną papką turystyczną. Zabiera się ich do restauracji z minionej epoki, pokazuje jakieś rzeczy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. A potem oni wyjeżdżają i myślą, że cały kraj tak wygląda. Na szczęście, gdy zobaczą krakowski Rynek Główny, wrocławskie ZOO albo nasze nadmorskie hotele typu SPA, zmieniają zdanie. Wtedy nie kryją zaskoczenia, że tak może być w Polsce – mówi.
Z Niemiec przywozi ze sobą koleżanki. Robią razem zakupy, chodzą do fryzjera. Zachwycają się niższymi cenami i fachem w ręku. Za taką samą usługę w salonie fryzjerskim czy kosmetycznym płacą dużo mniej, a wychodzą dużo bardziej zadowolone. Podobają im się polskie miasta. Mówią, że mają dużo więcej uroku niż niemieckie.
Wykształcenie i rycerskość
Niezależnie od narodowości spotkani przeze mnie ludzie notorycznie zwracali mi uwagę także na inne rzeczy.
– Przy polskich facetach nie mam szans – opowiada mi Roberto, Włoch, który przyjeżdża do Krakowa kilka razy w roku. – Staram się uczyć od nich rycerskości. Ustępowania miejsca, puszczania przodem w drzwiach. Czasem wychodzi z tego komedia. Podobno nie wszyscy tak robią, ale to się rzuca w oczy i ja też chcę tak robić – dodaje.
Tę opinię często powtarzały też dziewczyny.
– Kiedy pierwszy raz ktoś puścił mnie przodem, nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. U nas nie ma znaczenia, kto wchodzi pierwszy. A tym bardziej nikt nie będzie biegał i otwierał drzwi przed tobą – śmieje się Barbara, która na co dzień mieszka pod Rotterdamem.
Z Barbarą poznałyśmy się dobre 10 lat temu, gdy przyjechała do mnie na licealną wymianę uczniów. Pamiętam to dobrze, bo był koniec czerwca, a ona i jej koledzy przyjechali w puchowych kurtkach. Ktoś im naopowiadał głupot, że tu nie ma lata. A było 30°C.
– Pamiętam, jak zabraliście nas do jakiegoś pubu i tam były litrowe piwa, nie mogłam się temu nadziwić – wspomina. – U nas standardowo piwo ma 200 ml, a tu mieliśmy kufle pięciokrotnie większe. I kosztowały niemal tyle samo! – śmieje się.
Obcokrajowcy zwracają też uwagę na ciągle praktykowany w wielu domach zwyczaj ściągania butów, polskiego lektora nakładanego na zagraniczne filmy zamiast napisów, wysoką cenę kawy „na mieście”. Często mówią o bardzo wysokim poziomie naszej edukacji, doceniając, że świetnie znamy nie tylko historię czy sytuację polityczną w Polsce, ale i na całym świecie. Bywa też, że nie mogą czegoś pojąć.
– Byłem zaskoczony liczbą przesądów, jakie tu macie. Jak to wszystko zapamiętać? – pyta mnie Antoine z Francji – Nie siadać na rogu, ubrać czerwone majtki na egzamin, nie przechodzić pod drabiną, zmienić drogę przez kota. Naprawdę można stosować się do tych rad? – dziwi się.
Jednak mimo wszystkich zaskoczeń, kłopotliwych czy śmiesznych sytuacji, jeszcze nigdy nie usłyszałam, że Polska jest brzydka, brudna czy zacofana. Choć wielu z nas widzi w naszym kraju sporo wad, dla turystów nie mają one większego znaczenia. I chętnie opowiadają o Polsce innym – zazwyczaj nie szczędząc dobrego słowa, ale jednocześnie nie kryjąc zdziwienia.