więcej okazji z Fly4free.pl

Mama tego nie pochwali. Nierozsądne rzeczy, które warto robić w podróży

skok do wody
Foto: Epicstockmedia/Shutterstock
Rozsądek, rozsądek i jeszcze raz myślenie. To podstawowa zasada wszystkich wyjazdów na własną rękę. Ale czy na pewno zawsze trzeba się bać wszystkiego, przed czym ostrzegają nas przewodniki, inni podróżnicy i rezydenci biur podróży?

Kojarzycie te odwieczne prawdy i zasady, które wpajali nam rodzice? „Nie jedz z podłogi”, „nie rozmawiaj z obcymi”, „tylko wróć od razu do domu”? Pewnie w większości przypadków mieli rację, a stale powtarzane nam zdania uchroniły wiele dzieciaków przed złem, bakteriami i karą za spóźnienie.

Ale kto choć raz zastosował regułę, że jak nie leżało 3 sekundy to jeszcze można zjeść, zaśmiewał się do łez z poznaną chwilę wcześniej osobą albo skręcił w tajemnicze podwórko i odkrył przepiękny ogród, ten wie, że nie ma zasad, na które nie warto przymknąć oka. Przynajmniej czasami. Tym bardziej w podróży.

Daj się porwać

Obcy ludzie z założenia nie są tymi, którym powinniśmy bezwzględnie ufać. Wielu z nich będzie chciało nas oszukać, wyciągnąć z nas pieniądze albo sprowadzić na złą drogę. Ale na szczęście nie brakuje też takich, którzy bezinteresownie zaoferują nam nocleg, zaproszą do domu na obiad albo po prostu oprowadzą po mieście. Tylko dlatego, że chcą, że mogą i że nas polubili.

A jak mieliby to zrobić, jeśli będziemy się alienować? Jeden z moich bardzo intensywnie podróżujących kolegów zapytał mnie kiedyś wprost, jakim cudem wiecznie wkręcam się do lokalnych domów. Był szczerze zdziwiony, gdy opowiedziałam mu historie, w których ktoś mnie zapraszał, a ja po prostu jak to niezbyt mądre cielątko szłam do nieznanej mi dzielnicy. Kiwał głową z politowaniem i do dziś przed każdym wyjazdem mówi mi: zobaczysz, z takim podejściem, to na pewno kiedyś nie wrócisz!

Ma rację? Być może. Ale gdyby nie ta głupota podszyta ciekawością świata nie trafiłabym na arabskie wesele, do maleńkiego baru z obłędnymi kanapkami w Meksyku, na suto zakrapianą polsko-gruzińsko-ukraińską imprezę w gruzińskiej Swanetii ani nawet na najpiękniejsze schody jakiekolwiek widziałam, czyli do wnętrza dawnego Kasyna Szlacheckiego we Lwowie. Wszystkie te przeżycia zawdzięczam totalnie obcym ludziom, którym z jakiegoś powodu zaufałam.

uczta

Fot. Aneta Zając/Archiwum Prywatne

– Kiedyś w Kambodży poznana kilka godzin wcześniej dziewczyna zaproponowała mi nocleg. Podróżowałyśmy z koleżanką we dwie, spałyśmy w wieloosobowych hostelach, ciągle w międzynarodowym towarzystwie. Pomyślałyśmy, że to świetna okazja, żeby wreszcie zobaczyć prawdziwą Kambodżę – opowiada mi Marta, która przez kilka miesięcy jeździła po Azji południowo-wschodniej. – I pojechałyśmy z nią do jakiejś wioski na końcu świata, spałyśmy na karimatach w naszych „super piżamkach” przywiezionych z Anglii. Obudził mnie szum. Otwieram oczy, a nad nami stoi cała wioska. Po prostu nas sobie oglądali. Dobra, byłyśmy trochę przerażone tym tłumem, zainteresowaniem. Niektórzy próbowali nas dotknąć. Jak dziś to opowiadam, to brzmi jakbym była totalną kretynką, która dała się wywieźć za miasto bez mrugnięcia okiem. Ale siedziałyśmy tam trzy dni. Tak było fajnie! – dodaje.

W Karabachu ze znajomymi wzięliśmy na stopa żołnierza, który wracał ze służby. Było całkiem ciemno, nasze auto zatrzymał ktoś w mundurze, na totalnie pustej drodze. „Nieistniejący” kraj, „nieistniejąca” armia, a żołnierz jak żywy. Dopiero na zdjęciu dokładnie zobaczyłam, jak wyglądał, bo w środku samochodu od dawna nie działało nam żadne światełko.

Większość ludzi powiedziałoby, że to kompletny braku rozsądku. A ten człowiek – jadący do Erywania z bazy ulokowanej gdzieś w górach – opowiadał nam o swojej miłości do żony, o cudownych dzieciach, w tym jednym najmłodszym jeszcze w drodze. Było w nim więcej ciepła niż w jednej babci i dziadku razem wziętych.

Dziwił się szalenie, że mimo życia w spokojnym kraju bez wojny, nie mamy jeszcze rodzin. Dał mi ogromną lekcję pokory i do dziś wspominam go z uśmiechem na ustach. Był jedną z najbardziej niezwykłych osób, jakie poznałam w trakcie podróży. Ale czy to było rozsądne? Na pewno nie. Czy było warto? Zdecydowanie!

Przemilcz szczegóły w rozmowie z mamą

Rozsądek podpowiada, żeby w miarę możliwości w trakcie podróży meldować się rodzinie i znajomym. Dzwonisz do mamy, żony czy kogo tam chcesz i informujesz, że udało ci się przeżyć kolejny dzień. Opowiadasz o planach na nadchodzący czas, o miejscach, do których pojedziesz i rzeczach, które zrobisz.

I to jest bardzo mądre. Meldować się na pewno warto. Ustalić z rodziną dni kontaktu też trzeba. Ale czasem można coś tam jednak przemilczeć. Gdy pierwszy raz szłam na Rysy powiedziałam mamie, że będę w Morskim Oku. W schronisku oczywiście dałam znać, ale mama o moim wymarzonym, choć skromnym wyczynie, dowiedziała się dopiero, gdy byłam cała i zdrowa.

Dla jej i mojego świętego spokoju. Myślę, że o wielu przeżyciach lepiej jest opowiedzieć, gdy rodzina ma namacalny dowód, że przeżyliśmy, nikt nas nie okradł ani nie poćwiartował. W zamian dajcie znać w hostelu, schronisku, zostawcie gdzieś jakąś informację.

– Ja to mojej żonie nie opowiadam nic. To znaczy, dowiaduje się wszystkiego, ale dopiero przy winie, kiedy pokazuje jej zdjęcia. Inaczej dzwoniłaby do mnie pięć razy dziennie. A jakbym nie odebrał? Pół świata, by poruszyła, żeby mnie znaleźć. Choć sam akurat siedziałem w barze i nie miałem zasięgu – mówi Konrad, który choć ustabilizował swoje życie rodzinne, nadal wyjeżdża wyłącznie w pojedynkę.

Wydaj za dużo pieniędzy

Tak, jak pewnie wielu z was, uwielbiam podróżować tanio. Nie po drodze mi do wielkich, luksusowych hoteli, bo tam się trzeba ładnie ubierać, a w bagażu podręcznym sukienki koktajlowe lubią się miąć. Poza tym, jakbym się na takiej szpilce ślizgnęła przy basenie, to już do końca życia pod każdym artykułem, ktoś wklejałby nagranie z YouTube, jak to redaktorka Zając wywinęła orła na egzotycznej ziemi.

Mogę spać w namiocie, na couchsurfingu, a nawet na plaży się zdarzało. Nie mam problemu z jazdą najgorszym autobusem, lataniem tanimi liniami, długimi przesiadkami. Ale jak to mówią „nie po to oszczędzam na podróże, żeby oszczędzać w podróży”.

Fot. Mostovyi Sergii Igorevich/Shutterstock

Więc kolekcjonuję przeżycia i nie oglądam każdego dolara. Zwiedzam, co tylko się da, wydaję na atrakcje, bilety wstępów, zostawiam fortunę na straganach z jedzeniem. A potem jeszcze dorzucam zapasowy budżet na dokładki. Zawsze znajdę sobie kogoś, kogo wesprę groszem – a to śpiewającą na ulicy nastolatkę, a to ekipie mariachi zostawię solidny napiwek.

Warto to robić, bo smaki, zapachy i dźwięki zostają na wiele lat. Nie chcę, żeby Rzym smakował konserwą dopóki przy odrobinie starań stać mnie na rewelacyjny makaron. Chcę jeszcze raz usłyszeć tę piękną hiszpańską piosenkę, nawet jeśli trzeba sypnąć za to groszem. Nie chcę żałować, że nie poszłam do Luwru, bo bilet odrobinę przekraczał budżet.

Mogę „skąpić” przez cały rok. Rozsądnie planować wydatki, ustalać budżet i hamować zakupowe szaleństwo. Ale w podróży? Trzymajcie mnie, bo nadchodzę! I szykujcie chusteczki, bo będę płakać jak wrócę. Albo przynajmniej podrzućcie jakąś konserwę.

Zgub się

Zawsze podróżujesz z mapą, przygotowujesz wcześniej plan i grzecznie odhaczasz kolejne punkty, byle tylko się nie zgubić? Znam setki takich osób. Znają topografię miasta niemal na pamięć, a i tak sprawdzają czy na pewno idziemy właściwą ulicą.

Lubię ich, bo w trzy sekundy doprowadzą mnie do celu. Ale z przyjemnością czasem im zwiewam i odbijam w nieznane uliczki. To najczęściej właśnie tam czekają nieodkryte knajpki, piękne kadry, malutka cukiernia z fenomenalnym deserem.

To w zaułkach i ciemnych uliczkach czasem miasta skrywają swoje najpiękniejsze skarby. A innym razem to właśnie tam kumulują się kłopoty. Ale o tym będą was ostrzegać przewodniki.

– Mam taki zwyczaj, że zamiast zwiedzać zabytki, zawsze skręcam w jakąś mało uczęszczaną ulicę. Tam siadam w knajpce przy oknie i po prostu godzinami gapię się na przechodzących ludzi. Bez żadnego celu. Chcę po prostu obserwować jak żyją, pijąc kawę albo owocowy koktajl. Nie zliczę, ile w takich miejscach przeprowadziłem inspirujących rozmów, ile pomysłów na życie powstało właśnie w nich – opowiada mi Andrzej, zwolennik krótkich wypadów do dużych miast.

Gubienie się pozwala zboczyć z głównego szlaku, znaleźć ludzi i miejsca, których nikt wam nie poleci. To te, o których przez lata będziecie opowiadać innym. Czasem trzeba się powłóczyć. Tak po prostu.

I nie daj się przestraszyć

Mistrzami wzbudzania niepokoju są rezydenci biur podróży. Szalenie szanuję ich pracę i wiem, jak ciężka i niewdzięczna potrafi być. Dlatego wcale się nie dziwię, że już na wstępie wyjazdu – niezależnie czy to objazd czy pobyt – jak z automatu wymieniają wszystkie mniej i bardziej prawdopodobne zagrożenia. Zawsze ostrzegają przed wychodzeniem na miasto, przed kradzieżami, przed opuszczaniem hotelu, piciem alkoholu, imprezami, kupowaniem wycieczek poza biurem czy zawieraniem jakichkolwiek znajomości, jedzeniem w lokalnych knajpach itd.

To łatwy sposób, żeby później móc w razie kłopotów (a te przydarzają się nawet najbardziej rozsądnym) powiedzieć:„A nie mówiłam?! Przecież przestrzegałam!”. Dziwi mnie jednak, z jak ogromną wiarą podchodzi wielu turystów do absolutnie każdego słowa rezydentów i jak konsekwentnie realizują ich wytyczne.

Fot. rawpixel/Pexels.com

Żeby było jasne. Nie chcę was zachęcać do złego. My też niejednokrotnie i nie bez powodu przestrzegamy przed oszustwami, niebezpieczeństwami, chorobami czy nieuczciwymi ofertami. Każdy ma swój rozum i nigdy nie powiem: „ufaj każdemu kogo spotkasz!” albo „koniecznie pchaj się w ciemne uliczki”. Ale z drugiej strony strach przed każdym nieznajomym musi bardzo utrudniać podróżowanie – zwłaszcza jeśli z góry zakładamy, że napotkani ludzie chcą nas oszukać, okraść czy skrzywdzić. Czasem jednak okazuje się, że nierozsądek był najlepszym, na co w podróży mogliśmy sobie pozwolić.

I tego właśnie z całego podróżniczego serduszka wam życzę. Nierozsądku, który okaże się być mądrą decyzją. A jeśli macie za sobą decyzje, na których wspomnienie łapiecie się za głowę, dajcie znać w komentarzach!

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
Faktycznie widać, że serwis poszukuje redaktorów. Oby znaleźli się jak najszybciej…
boots, 15 listopada 2017, 19:52 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Myślałem, że będzie coś o przygodnym seksie, alkoholu i narkotykach, a zmarnowałem 30 sekund na przejrzenie jakiś banałów dla lamusów :(
d-t-x, 15 listopada 2017, 20:42 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Więc kolekcjonuję przeżycia i nie oglądam każdego dolara. Zwiedzam, co tylko się da, "wydaję na atrakcje, bilety wstępów, zostawiam fortunę na straganach z jedzeniem. A potem jeszcze dorzucam zapasowy budżet na dokładki. Zawsze znajdę sobie kogoś, kogo wesprę groszem " hahah moja szkoła. Też tak robię.
balajanek, 15 listopada 2017, 22:02 | odpowiedz
Avatar użytkownika
oczu kąpiel
tunczaj, 15 listopada 2017, 22:03 | odpowiedz
Avatar użytkownika
d-t-x Myślałem, że będzie coś o przygodnym seksie, alkoholu i narkotykach, a zmarnowałem 30 sekund na przejrzenie jakiś banałów dla lamusów ?
W takim razie podziel się swoimi wspomnieniami o przygodnym sedksie, alkoholu i narkotykach. Pozdrawia lamus.
balajanek, 15 listopada 2017, 22:04 | odpowiedz
Avatar użytkownika
To ja się podzielę przygodnym alkoholem. Od lat ważę ok 110 kg i sporo piję, nie jakoś nałogowo, ale dwa czy trzy piwa nie robią na mnie wrażenia. Rzecz działa się w Perugii we Włoszech, w roku 1999. Siedziałem na tarasie w knajpce i piłem drugie piwo w ciągu dnia. Przysiadło się do mnie dwóch facetów, tak w moim wieku, około 28-30 lat. Zaczęliśmy rozmawiać, o czym już nie pamiętam. Ponieważ kończyłem piwo to jeden z nich poszedł kupić kolejkę i mi postawili piwo. Następne co pamiętam, to byłem w jakimś podziemnym parkingu i miałem zamiar wsiadać z nimi do samochodu. Bogu i nałogowi dziękuję za jakiś przebłysk inteligencji - że coś jest ze mną nie tak, wypiłem 3 piwa, czyli dla mnie tyle co nic, a czuję się mocno oszołomiony i bezwolny, no bo jak wsiadać z obcymi do auta i gdzieś jechać??? (wtedy nie było jeszcze Ubera :)). Pojawiła się jedna jedyna klarowna myśl - WIAĆ i to szybko!!! Próbowali mnie jakoś zatrzymać ale się wyrwałem i zwiałem. Nie wiem co ode mnie chcieli, pracy niewolniczej, narządów, bo raczej nie seksu, wyglądam jak zaniedbany drwal a nie marzenie pederasty, chociaż kto ich tam wie, w czym gustują. Morał - od tamtej pory NIGDY nie piję alkoholu z obcymi jak jestem sam, jak jestem z kimś to i tak zawsze patrzę czy to samo pije lokals, z tej samej butelki itp. Może i jestem przesadnie ostrożny i tracę na kontaktach, ale trauma pozostała. A z lokalsami można pogadać i przy kawie nalewanej przez barmana z ekspresu.
eskie, 16 listopada 2017, 8:41 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »