Do stolicy Polski przyleciał (15 czerwca) jeden z najnowocześniejszych samolotów pasażerskich świata Airbus A350. Niebawem będzie na stałe obsługiwał połączenie Warszawa – Doha. Z tej okazji wspólnie z Qatar Airways świętujemy i organizujemy konkurs!
Obecnie żaden przewoźnik nie obsługuje regularnych lotów do i z Polski Airbusem A350. Samolot ten może zabrać na pokład ponad 280 pasażerów. To właśnie Qatar Airways będą pierwszą linią, która na stałe do obsługi trasy Warszawa – Doha – Warszawa będzie wykorzystywać Airbusa A350. Stanie się to już od najbliższego zimowego rozkładu lotów.
Wcześniej jednak, bo już od 15 do 29 czerwca, pierwsi pasażerowie będą mogli skorzystać z podróży na pokładzie tego supernowoczesnego samolotu. Do ich dyspozycji będą dwie klasy podróży:
Klasa Ekonomiczna:
- nowa, bardzo szeroka kabina oraz przestronny układ foteli pozwalają poczuć pełną wygodę podczas lotu,
- szerokie na 43 centymetry fotele, co przekłada się na większą przestrzeń na nogi
- zagłówki regulowane w dwóch kierunkach zapewniające komfort i dopasowanie, a obszerne schowki nad głowami pozwalają wygodnie przechować każdy bagaż podręczny,
- nowoczesny pokładowy system rozrywki Oryx One oferujący nawet 4000 opcji.
Klasa Biznes:
- fotele z funkcją rozłożenia do 2-metrowego, płaskiego łóżka oraz wysokiej jakości pościel ze 100% bawełny,
- panoramiczne okna z elektromechanicznymi kurtynami z opcją ściemniania,
- szersza przestrzeń osobista oraz pojemne schowki nad głową mieszczące dwie torby podręczne na kółkach,
- 17-calowe ekrany dotykowe Thales Avant w rozdzielczości HD,
- gniazdo USB i zasilania pozwalające korzystać z rozrywki na własnym urządzeniu oraz umożliwiające ładowanie,
- dostęp do Wi-Fi i usług GSM (SMS, MMS oraz GPRS)
- nowoczesny pokładowy system rozrywki Oryx One oferujący nawet 4000 opcji,
Stań się uczestnikiem tego wydarzenia, weź udział w konkursie i wygraj bilety na darmowy lot z Warszawy do Doha i z powrotem dla siebie i osoby towarzyszącej!

Zasady konkursu
Konkurs, który wystartował z chwilą publikacji niniejszego tekstu potrwa do 28 czerwca. Jeżeli przystąpisz do zabawy to Twoim zadaniem jest opisanie swojego wymarzonego pobytu w Doha. Możesz opisać np. jaki masz plan na swój pobyt, co chciałbyś tam zobaczyć i dlaczego lub… masz tutaj pełną dowolność. Pamiętaj jednak, że przede wszystkim zależy nam na kreatywności, która powinna zaskoczyć jury. To właśnie ono spośród nadesłanych zgłoszeń dokona wyboru laureata.
Zadanie konkursowe należy przesłać mailem na adres konkurs@fly4free.pl w nieprzekraczalnym terminie do 28 czerwca 2019 roku do godziny 23:59. Jedna osoba tylko raz może nadesłać zgłoszenie do konkursu. Wyniki konkursu zostaną opublikowane w aktualizacji obecnego artykułu.
Nagroda
Laureat konkursu, którego wyłoni jury, otrzyma dla siebie oraz dla wskazanej osoby towarzyszącej bilet na przelot linią Qatar Airways w klasie ekonomicznej na trasie Warszawa – Doha – Warszawa. Bilety muszą zostać wystawione do 15 września br. Są one ważne przez trzy miesiące. Podróż musi się zakończyć do 15 grudnia 2019 roku.
W ramach biletu zarówno laureat konkursu i towarzysząca mu osoba może wziąć ze sobą 7 kg bagażu podręcznego i 30 kg bagażu rejestrowanego. Ewentualny koszt za nadbagaż ponosi zwycięzca konkursu.
Ważne! Qatar Airways nie gwarantuje przelotu samolotem A350. Model samolotu obsługującego dane połączenie można sprawdzić na stronie qatarairways.com
Zanim przystąpisz do konkursu i prześlesz zgłoszenie zapoznaj się z Regulaminem.
Aktualizacja 7 lipca 2019 - wyniki konkursu
Za nami wizyta w Polsce jednego z najnowocześniejszych samolotów pasażerskich świata Airbusa A350, który lata m.in. w barwach Qatar Airways, a który na stałe będzie obsługiwał trasę Warszawa – Doha. Pora zatem rozwiązać konkurs, który z tej okazji zorganizowaliśmy wspólnie z Qatar Airways.
Waszym zadaniem było opisanie swojego wymarzonego pobytu w Dosze. Otrzymaliśmy kilkaset zgłoszeń za co bardzo dziękujemy. Prosiliśmy Was o kreatywność podczas wykonywania zadania konkursowego i się nie zawiedliśmy. Formy były przeróżne m.in. wiersze, rymowanki, opowiadania, szczegółowe plany podróży, słowa piosenki i wiele, wiele więcej.
Szczerze przyznajemy, że Wasza kreatywność w planowaniu podróży pozytywnie zaskoczyła jury do tego stopnia, że wybór laureata był nie lada wyzwaniem. Nie możemy jednak nagrodzić główną nagrodą wszystkich zgłoszeń i musieliśmy wybrać to jedyne.
Po długich dyskusjach jury zdecydowało, że główna nagroda zostanie przyznana Wojciechowi Ż., który swój pobyt w Dosze opisał w postaci „Baśni tysiąca i drugiej nocy”.
Zaczynają się wakacje. Ludzie pakują już swoje walizki i żegnają się z rodziną, z bliskimi i przyjaciółmi, radośnie ogłaszając, że następne trzy tygodnie spędzą czy to w Amazońskiej dżungli, czy na plażach Madagaskaru, czy też będą próbowali łapać opaleniznę na szczytach Himalajów. Ja natomiast nie mam jeszcze żadnych planów i tylko podróżuję w myślach dookoła świata. Tak też było i tego pamiętnego popołudnia, kiedy uciąłem sobie krótką drzemkę w arabskiej restauracji na Starym Mieście. Wygodnie ułożyłem się w fotelu i przymknąłem oczy…
Kiedy na nowo je uchyliłem, wciąż siedziałem na fotelu, tylko nieco wygodniejszym niż tym w restauracji. W wyglądzie kelnerek też zauważyłem pewną zmianę, gdyż zamiast czarnych koszulek i spodni, nosiły eleganckie bordowe żakiety i nietypowe czapki. Oprócz miseczki hummusu leżącej na stoliku przede mną, nic nie przypominało miejsca, w którym zamknąłem oczy. Wyjrzałem zatem przez okno i o mało nie zemdlałem! Zobaczyłem bezkresne morze i wielką pustynię, odgrodzone od siebie pasem licznych wysp. Zdaję sobie sprawę z ocieplenia klimatu, lecz nie wierzę, żeby cały Kraków w przeciągu kilku sekund zamienił się w pustynię! Z zadumania wyrwał mnie jednak komunikat kapitana, oznajmiający, że za pół godziny lądujemy na lotnisku w… Dosze!
Wychodząc z samolotu miałem wrażenie, że wylądowałem raczej w piekarniku niż w Katarze. Nasze polskie trzydziestostopniowe upały nijak się mają do tutejszych temperatur. Nie zdziwcie się zatem, że niemałą chwilę zajęło mi zrozumienie, że wyświetlająca się na ekranie mojego telefonu liczba 45 wcale nie jest liczbą wiadomości od mamy z pytaniem czy już wylądowałem, lecz pokazuje obecną temperaturę. Dzielnie przebrnąłem jednak do klimatyzowanego terminala i usiadłem tam na ławeczce, zastanawiając się gdzie mam się udać. O Katarze nie miałem zielonego pojęcia i jako że jakimś cudem ominął mnie moment kupowania przewodnika na lotniskowym Duty Free, postanowiłem po prostu wyjść z terminala, iść przed siebie i odkrywać Dohę taką, jaka jest: luksus, pieniądze i bogactwo. Na pewno?
Wyszedłem z chłodnego terminala i… natychmiast się zawróciłem. Przemieszczanie się w Dosze pieszo przypomina raczej przedzieranie się przez pustynię w poszukiwaniu oazy, zatem znalazłem inny środek transportu, jakim jest taksówka, która w Katarze nosi wdzięczną nazwę Karwa (nie pomylić samogłosek!). Nie wiedziałem do końca, gdzie chcę jechać więc taksówkarz sam podjął decyzję, wysadzając mnie tuż przy wejściu do Dhow Harbour, rzekłbym, po środku niczego. Wychodząc z samochodu zawahałem się jednak przez chwilę, czy pilot nie pomylił lotniska i nie wylądował w Nowym Jorku czy też w Szanghaju, gdyż w oddali, po drugie stronie zatoki wyrastały olbrzymie drapacze chmur o fantazyjnych kształtach, których nie powstydziłaby się nawet Victoria w Hong Kongu. Przyznam się Wam szczerze, że tak też zawsze wyobrażałem sobie stolicę Kataru, zatem zrozumcie moje zdumienie, kiedy obróciłem głowę w prawą stronę i zobaczyłem port. Zdziwił mnie jednak fakt, że nie był on wypełniony promami wycieczkowymi, z których wylewają się tłumy rozleniwionych rejsem turystów, lecz zacumowane tam były dziesiątki małych, drewnianych statków. Taksówkarz, widząc moje zdziwienie, wyjaśnił mi, że nazywają się one dau i już od wielu wieków Arabowie pływali na nich po wodach Zatoki Perskiej. Zanim w Katarze odkryto złoża ropy naftowej, tutejsi Beduini codziennie wchodzili na pokłady takich oto dau i wypływali na morze aby łowić ryby i w ten sposób utrzymać swoje rodziny. Oryginalnie napędzane one były siłą wiatru dzięki wielkiemu trójkątnemu żaglowi, który też stał się inspiracją dla dubajskiego Burj Al Arab. Podziękowałem taksówkarzowi i rozmyślając o życiu arabskich rybaków wszedłem w głąb portu. W pewnym momencie zauważyłem łódkę, na której rufie znajdowało się godło Kataru. Kiedy bliżej mu się przyjrzałem, zauważyłem, że znajduje się na nim dau, właśnie takie jakie widziałem przed sobą. Przebiegając wzrokiem po pokładzie łódki odbiegłem nieco od rzeczywistości i wyobraziłem sobie baśniowego Sindbada walczącego na pełnym morzu ze wzburzonymi falami. Kto wie, może to właśnie na tym spokojnie kołyszącym przede mną dau Sindbad przemierzał Zatokę Perską? A może zawinął podczas swoich dalekich podróży również i do Kataru?
Po pewnym czasie zacząłem odczuwać głód, ponieważ najwidoczniej miseczka hummusu z krakowskiej restauracji nie była w stanie zaspokoić mojego apetytu. Stojący obok mnie rybak poradził mi, abym udał się na targ Souq Waqif, mówiąc, że z pewnością upoluję tam jakiś lokalny przysmak. Spodziewałem się raczej czegoś w stylu wielopiętrowego centrum handlowego, a nie wąskich, wypchanych ludźmi uliczek. Zanurzyłem się w ten sposób w labiryncie pełnym ludzi, zwierząt, kawiarni, ubrań, sztuki, dywanów i w zasadzie czegokolwiek by się tylko zapragnęło. Otaczające mnie ze wszystkich stron kolorowe przedmioty skusiły mnie jednak, abym zaglądnął do atakujących mnie swoją oryginalnością sklepów. Nie mogłem oderwać wzroku od licznych sukni mieniących się cekinami we wszystkich kolorach tęczy. Wpadłem nawet na pomysł, aby jedną kupić mojej dziewczynie, a drugą mojej mamie, która zawsze domaga się ode mnie pamiątek z podróży. Zanim zdążyłem jednak jakąkolwiek wybrać, zauważyłem kątem oka kolejny sklep, wypełniony wspaniałymi dziełami sztuki arabskiej. Od razu skierowałem się w jego stronę, lecz w połowie drogi zatrzymałem się i stanąłem jak wryty. Po mojej prawej stronie stał sklep na którego środku znajdował się mały placyk wypełniony piaskiem. Na piasku leżały w równych odległościach kamienie, a na kamieniach stały… sokoły! Kiedy też wszedłem do środka, będący tam sprzedawca, widząc moje zdumienie, wytłumaczył mi na czym polega hodowla sokołów. Otóż jest to wielowiekowa tradycja Bliskiego Wschodu, sięgająca nawet czasów faraonów! Słuchając jego opowieści samemu zapragnąłem wziąć udział w słynnych zawodach tych majestatycznych drapieżników.
Zauroczony magią arabskiego bazaru kompletnie zapomniałem o moim głodzie. Zamówiłem jedynie miseczkę hummusu w pobliskiej budce z arabskimi fast-foodami, w której sprzedawał Hindus. Zastanawiając się gdzie udam się dalej, stojący w okienku sprzedawca powiedział mi o niewyobrażalnie luksusowym The Pearl-Qatar. Słysząc to, moje oczy zabłysnęły, a ja wytężyłem słuch. To właśnie na to czekałem, czyż nie? Hindus wyjaśnił mi, że jest to sztuczna wyspa, która jeszcze nie istniała, kiedy on przybył do Kataru dwadzieścia lat temu. Przy jej budowie pracują wszyscy jego czterej synowie i codziennie jeżdżąc na plac budowy mijają tam biznesmenów, ich zjawiskowe żony oraz rozpieszczone dzieci, które do szkoły podwożone są najnowszymi Lamborghini.
Aby dostać się do Pearl-Qatar – oazy tryskającej złotem i przepychem, ponownie zamówiłem Karwę. Drzwi taksówki otworzył mi niczym nie wyróżniający się od otoczenia Arab. Wiedząc, że czekała mnie niemała przejażdżka, postanowiłem zainicjować konwersację. Jako że na targu Souq Waqif zdążyłem już podłapać kilka tutejszych słówek, wraz z konieczną pomocą niezawodnego smartfonu powiedziałem do kierowcy: „Shloonish”, co znaczy „Jak się masz”. Ten popatrzył się na mnie nic nie mówiąc i dopiero po chwili odpowiedział łamaną angielszczyzną: „Źle wymawiasz drugie „sh””. Nie miałem zielonego pojęcia jak powinienem w takiej sytuacji zareagować, więc jedynie udałem zdziwienie. Arab surowo zadał pytanie: „Gdzie się tego nauczyłeś?”. Niczym uczeń przed wymagającym nauczycielem odpowiedziałem z zająknięciem, że to Internet mi tak powiedział. Kierowca zjechał na pobocze, wyprostował się z dumą (na tyle ile pozwalały mu zapięte pasy) i rzekł: „Mój ojciec żył w tym miejscu, łowił codziennie perły i każdego dnia zadawał mi rano pytanie: „Shloonis?”. Ojciec mojego ojca żył na Półwyspie, codziennie łowił perły i każdego poranka pytał się mojego ojca: „Shloonis?”. Ojciec ojca mego ojca, Muhammad, głowa naszej rodziny, żył tutaj, łowił perły i każdego dnia zadawał pytanie. Jakie!?” zapytał surowym tonem nauczyciela, nachylając się w moją stronę. Skulony na moim fotelu, odpowiedziałem niepewnym głosem: „Shloonis?”. Twarz kierowcy, po raz pierwszy odkąd zaczęliśmy rozmawiać, rozpromieniła się. „Pamiętaj, żaden Internet, żaden Egipcjanin, Irańczyk, Syryjczyk, czy już nie daj Boże Anglik czy Amerykanin, nie będzie cię uczył poprawnie mówić! Jestem Beduinem i moja rodzina mieszka tu od wieków. Każdego dnia wypływała w morze na drewnianych dau w poszukiwaniu pereł. Niektórzy, tak jak kuzyn mojego ojca, poświęcali dla tego zawodu nawet swoje życie. Na dno schodzono przywiązując do nogi kamień i pewnego razu wujek Ahmed nie zdążył go odwiązać. Jego ciało, a może nawet i dusza, spoczęły na zawsze między perłami. Później Japończycy zalali nas swoimi tanimi, byle-jakimi perłami, a następnie ludzie zaczęli interesować się czarną, mazistą breją, leżącą gdzieś pod dnem Morza. Wyrosły wieżowce, przybyli biali ludzie, usypano nowe wyspy, a perły można spotkać już tylko na szyjach kobiet…”
The Pearl – wieżowce, hotele, jachty, restauracje, a nawet i sztuczna Wenecja, najwyraźniej stworzona dla tych, którzy stronią od rzesz turystów nad wybrzeżem Adriatyku. Puste ulice, a zarazem pełne przepychu. Czy to to jest ten raj, który sobie wyobrażałem? Finezyjne domy, symetryczne ulice, palmy w równych odstępach… Nie wspominam tu już o czystości, przy której mój pokój w Krakowie przypomina raczej oborę. Czy można chcieć czegoś więcej? Zrobiło mi się bardzo głupio, kiedy odpowiedziałem sobie na to pytanie twierdząco. Brakuje mi tutaj tej niepowtarzalnej atmosfery, która otaczała mnie w porcie, na bazarze i nawet w… taksówce? Może jej źródło jest w właśnie w ludziach, którzy w poszukiwaniu pereł wybierali się na dno morza, a nie do sklepu jubilerskiego.
Przechadzając się opustoszałymi weneckimi kanałami w świetle zachodzącego słońca podniosłem na chwilę głowę i ponad dachami włoskich kamienic zauważyłem podchodzący do lądowania samolot. Już miałem obojętnie spuścić wzrok w poszukiwaniu gondoli, która zawiezie mnie na najbliższy postój taksówek, lecz w tym momencie przypomniałem coś sobie. Nogi ugięły się pode mną, a czoło zalało się potem. Spojrzałem na zegarek. Lot do Warszawy startuje za… godzinę! Z sercem bijącym jak młot rzuciłem się w desperacką pogoń za samolotem, który za 60 minut miał opuścić swój gate. Zręcznie przebiegałem przez mosty arabskiej Wenecji, omijałem rosnące palmy i już miałem przeskoczyć z jednej gondoli na drugą kiedy nagle… plusk! Zacząłem wymachiwać rękami, lecz mimo to wciąż opadałem głębiej i głębiej. O dziwo, moja koszula wcale nie stała się mokra, a zamiast otaczającej mnie wody, poczułem pod moimi plecami coś twardego. Zamiast słonego smaku Morza Arabskiego poczułem w ustach… ciecierzycę! Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą miseczkę hummusu wraz z utkwionymi we mnie kilkunastoma zdziwionymi spojrzeniami klientów krakowskiej restauracji.
Nieco zażenowany zaistniałą sytuacją opuściłem lokal najszybciej jak umiałem. Wciąż nie mogąc pojąć tego co się właśnie stało, wyjąłem telefon aby sprawdzić godzinę. Niemożliwe! Moja ręka była złociście opalona! Spojrzałem na ekran: 45 wiadomości od mamy o treści: „Gdzie jesteś!?”. Chciałem do niej oddzwonić, lecz telefon w kółko powtarzał mi, że nie mam dostępnych środków na koncie. Wszystkie pieniądze jakie miałem wydałem na numer zapisany w kontaktach jako… Karwa!? Szybko pobiegłem w stronę domu pamiętając przy tym aby nie wpaść do Wisły (bo nie wiem gdzie bym tym razem wylądował). Otworzyłem drzwi i z dumą oznajmiłem całej rodzinie, że właśnie wróciłem z Kataru. Co na to mama? „A gdzie pamiątka!?”…
O nie! Gdyby nie te sokoły i powykręcane arabeski miałbym co wręczyć mojej mamie, która zabije mnie jeśli dowie się, że nic dla niej nie przywiozłem! Muszę szybko wrócić do Dohy i kupić tę barwną suknię. Tylko jak… Znacie jakiś sposób?
Jury zdecydowało również, że poza Regulaminem przyzna dodatkowe wyróżnienie. Niespodzianka od linii lotniczej trafi Rafała Z. za ułożenie takiej oto rymowanki:
„PRAGNIENIE DOHY”
Wciąż słyszę mej żony fochy:
„Chciałabym lecieć do Dohy.
Ten, kto naprawdę mnie kocha
Zabierze mnie tam, gdzie Doha!”
Wspomnieć się tutaj odważę,
Nigdy nie byłem w Katarze.
Wygrać bilety więc marzę,
Gdy linia ma ich w nadmiarze.
Chcąc zrobić żonie radochy
Kupiłem nowe pończochy.
Lecz ona krzyczy: „wynocha!”
Zabierz mnie tam, gdzie jest Doha.
Po tym wstydliwym dyskursie,
Wiedząc o Waszym konkursie,
Piszę, by dla mej Zochy
Zdobyć ten bilet do Dohy.
Rzuciłem już papierochy
Sprawdziłem nowe pieszczochy.
Lecz wciąż wysłuchuję od Zochy
Że ona chce lecieć do Dohy.
Gdy już będziemy w Katarze
Wtedy mej żonie pokażę
Souq Waquif – w całym rozmiarze
(Mówię o słynnym bazarze).
Kupimy pamiątki, przyprawy
Siądziemy, by napić się kawy,
A gdy nam się znudzi suk
Zwiedzimy muzeum sztuk
W Sztuki Islamskiej Muzeum
Słynnym jak Koloseum
Zwiedzimy wszystkie sale
Bawiąc się doskonale
Po Muzeum damy radę
Przejść przez słynną promenadę
Co Corniche nosi miano
Bo tak kiedyś ją nazwano
A z niej widok jest, że hej!
Na wieżowce i West Bay.
Kiedy o tym mówię żonie,
Widzę jak jej lico płonie
Lecz bacznie mi się przygląda
Krzycząc: „ja chcę na wielbłąda”
Niespodziankę jej uczynię –
Zabiorę ją na pustynię,
Gdzie wielbłąda jej pokażę
To nie problem wszak w Katarze.
A żona bez przerwy szlocha,
Bo w głowie jej tylko Doha.
W konkursie sił więc próbuję,
Bo tego już nie wytrzymuję.
Może się linia zlituje
I bilet nam podaruje.
Cóż to by były za „ochy!”
Mej Zochy w centrum Dohy.”
Wszystkim uczestnikom zabawy dziękujemy. Z laureatami skontaktujemy się mailowo.