Zmiana miałaby wyglądać następująco: Toruń jest skłonny wyłożyć 5-6 mln PLN na dokapitalizowanie spółki, dzięki czemu stałby się czwartym co do wielkości jej udziałowcem. Obecnie ma tylko 0,04 proc. udziałów – po dokapitalizowaniu byłoby to ok. 5 proc. Najwięcej – ponad 70 proc. ma kujawsko-pomorski samorząd. Pieniądze bardzo by się przydały – głównie na remont i rozbudowę terminala, który jest już na ukończeniu. Warta ok. 8 mln PLN inwestycja ma być zakończona we wrześniu.
Toruń jest bardzo chętny do inwestycji, stawia tylko jeden warunek: dodanie ich miasta do nazwy portu, który docelowo miałby nazywać się „Port Lotniczy Bydgoszcz-Toruń”. Władze grodu Kopernika argumentują, że to dodatkowa promocja dla miasta i całego regionu, która przyciągnie więcej turystów, a co za tym idzie – pasażerów na lotnisko. Problemu nie widzi też marszałek województwa, a propozycja zmian ma być we wtorek zaopiniowana przez radę nadzorczą. Jeśli tak się stanie – to będzie głosowana na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy 13 lipca.
Propozycja napotkała jednak na zdecydowany opór ze strony Rafała Bruskiego – prezydenta Bydgoszczy, który jest drugim największym udziałowcem lotniska (ma 23 proc. akcji).
– Te argumenty są śmieszne i absurdalne, a jako udziałowiec spółki chcemy wyrazić stanowczy sprzeciw. W sześcioosobowej radzie nadzorczej Bydgoszcz ma dwóch przedstawicieli i z pewnością będą głosować przeciw, choć liczę, że do głosowania nie dojdzie, bo autorzy wycofają się z pomysłu – mówił Bruski w piątek podczas specjalnej konferencji prasowej. I dodaje, że na tej operacji zyska tylko Toruń, a Bydgoszcz straci.
Ale o co tak naprawdę chodzi w całej sprawie? Jeśli nie wiadomo, to zapewne o… pieniądze. Bydgoszcz wydała na lotnisko już 63 mln zł i w tej sytuacji samorządowcom trudno pogodzić się z tym, że Toruń dostanie swoje miejsce w nazwie „tylko” za 5 mln zł.
W ubiegłym roku lotnisko w Bydgoszczy obsłużyło 341 tys. pasażerów i zanotowało stratę w wysokości ok. 6 mln zł. Na tle innych lotnisk w Polsce to niezły wynik, ale musimy pamiętać, że koszty związane z obsługą portu są znacznie większe. Chodzi tu przede wszystkim o umowę marketingową, jaką samorząd kujawsko-pomorskiego podpisał z Ryanairem. To nic innego jak opłata za to, żeby Irlandczycy chcieli latać z Bydgoszczy. I nie są to małe pieniądze: obecna umowa obowiązuje przez 3 lata do końca października i w sumie kosztuje samorząd ponad 15 mln zł.
Czytaj też: Polskie lotniska tracą miliony złotych. Sprawdź, ile dopłacasz do swoich tanich lotów
Nasz komentarz:
Kopernik, pierniki, największa gotycka starówka w Europie znajdująca się na liście UNESCO – Toruń jest dla zagranicznych turystów jednym z najbardziej atrakcyjnych miast w Polsce. Widać to zresztą po liczbach – w ubiegłym roku miasto odwiedziła rekordowa liczba ponad 2 mln turystów. W tej sytuacji wydawałoby się, że propozycja zmiany nazwy lotniska jest jak najbardziej logiczna i naturalna.
I jest to dość powszechny proceder w całej Europie – lotnisko Mediolan-Bergamo jest oddalone od centrum włoskiej metropolii o ponad 50 kilometrów. Do portu Paryż-Beuavais jedzie się z centrum tego miasta półtorej godziny (odległość 90 kilometrów), a port Frankfurt-Hahn dzieli od Frankfurtu aż 116 kilometrów. Zresztą – żeby daleko nie szukać: lotnisko Szczecin-Goleniów jest oddalone od Szczecina o 45 kilometrów, a port Warszawa-Modlin – o ponad 40 kilometrów od stolicy. Takich przykładów jest więcej, a wszystkie mają wspólny cel – zwiększyć atrakcyjność danego portu.
Trudno zrozumieć opór Bydgoszczy i argumenty władz miasta, które zdają się nie patrzeć na długofalowe efekty tej zmiany. Z pewnością przyczyni się ona bowiem do zwiększenia liczby pasażerów na lotnisku. To zaś zapewne poprawi jego wyniki finansowe, z kolei nowi przewoźnicy będą przychylniejszym okiem patrzyli na lotnisko, które tak dynamicznie się rozwija. W dłuższej perspektywie może się to przełożyć na rozwój siatki połączeń w porcie, na czym skorzysta też Bydgoszcz. Nie zapominajmy również o miejscach pracy – na lotnisku pracuje obecnie ponad 800 osób i jego rozwój pozwoli jeszcze mocniej zmniejszyć bezrobocie w regionie. Nie wspominając już o potencjalnych nowych inwestorach.
Bydgoszcz z Toruniem od wielu lat żyją jak pies z kotem. Wydaje się jednak, że w tej sytuacji wspólny interes powinien przezwyciężyć tradycyjne spory.