Fly4free.pl

Chcieliście kiedyś odwiedzić jeden z najpiękniejszych regionów Włoch? Najlepszy czas jest teraz!

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne
Od Bari, które już zawsze będzie kojarzyć mi się z babciami sprzedającymi własnoręcznie zrobiony makaron, przez bajkowe Alberobello i przepiękne Monopoli, aż po Poglinano a Mare, gdzie zjadłam lody, które będą śnić mi się po nocach. Teraz, gdy w Apulii jest niewiele turystów, a pogoda jest mocno wiosenna – wyciągnijcie kartę, kupcie bilety i nie zastanawiajcie się ani chwili. Lepszej pory roku na odwiedzenie tego obłędnego miejsca po prostu nie ma.

„Pewne, że żydowski bóg nie wiedział o istnieniu Apulii. Inaczej nie ofiarowałby swojemu narodowi Palestyny jako ziemi obiecanej” – czytam w książce Pod Słońcem Italii Anny Otwinowskiej, gdy samolot wzbija się właśnie w powietrze nad krakowskimi Balicami. Za 2 h wyląduje w innej rzeczywistości. Zamienię wietrzny i zimny Kraków na słoneczne i pachnące makaronem Bari. Lecę zwiedzać Apulię, jeden z najpiękniejszych, ale także najbardziej obleganych i tłocznych zakątków Włoch.

Na szczęście w całym regionie trwa posezonowy odpoczynek. Życie toczy się jeszcze spokojniej niż zwykle, wiele knajpeczek jest „chiuso per ferie”, czyli tymczasowo pozamykanych, a turystów jest dosłownie garstka. Ale to nie znaczy, że nie ma tu obecnie gdzie zjeść i co robić – wręcz przeciwnie. Dołóżmy do tego wysyp tanich biletów (zapłaciłam 70 PLN w dwie strony), stos pysznych rzeczy do zjedzenia i fakt, że o tej porze roku słońce miło już rozpieszcza, a temperatury sięgają 16 °C i mamy gotowy przepis na idealny kilkudniowy wypad.
 
Mówię więc z pełną odpowiedzialnością – jeśli kiedykolwiek chciałeś odwiedzić Apulię, to teraz jest idealny moment. Zwłaszcza, jeśli podobnie jak ja – i dość przekornie – chcielibyście trzymać się najbardziej utartych ścieżek i największych lokalnych atrakcji (bo i te w końcu trzeba przecież zobaczyć!). W sezonie idzie tu oszaleć, ale teraz… wreszcie można się nimi cieszyć!
 
A poniżej, poza moimi zachwytami – znajdziecie też garść praktycznych porad.

Bari, czyli miasto, z którego trzeba wiać?

Jak większość z turystów, ląduje w Bari. Zanim tu przyjechałam słyszałam i czytałam wielokrotnie, że Bari to miasto, w którym warto zatrzymać się co najwyżej w pierwszą noc. Miasto, z którego wieje się niemal od razu. Ale czy na pewno?
 
Myślę o tym zupełnie poważnie, gdy w ostatni dzień pobytu, wreszcie udaje mi się dotrzeć na tzw. Strada delle Orecchiette (w rzeczywistości Strada Arco Basso). Google podpowiada, że to „wąska uliczka z przydomowymi stoiskami, na których kobiety sprzedają własnoręcznie robiony makaron typu orecchiette”. Dla mnie – kwintesencja pocztówkowych Włoch – ze skuterami zaparkowanymi w wąskich uliczkach, z zapachem świeżo rozwieszonego pomiędzy kamienicami prania, z absolutnie uroczymi włoskimi babciami, które – korzystając z pierwszych wiosennych promieni słońca – tworzą tu na przydomowych stołach najsłynniejszy apulijski makaron w kształcie „uszek”.
 
Mogłabym siedzieć tu godzinami i obserwować otoczenie. Słuchać włoskich rozmów o wszystkim i o niczym. Patrzeć na sąsiadów wymieniających się zwykłym „dzień dobry, miłego dnia” albo najświeższymi ploteczkami. Na turystów, którzy pół na migi-pół łamanym włoskim próbują dogadać się z tą czy inną babcią handlującą tu swoimi wyrobami. Zaciągać się zapachem nadchodzącego obiadu, bo niejedna nonna stworzyła tu skromną i pół-prowizoryczną gar-kuchnię (np. Le Sgagliozze di Donna Carmela), w której ugości was nie gorzej niż najlepsza polska babcia. Bez menu czy stałego cennika, wszystko „na gębę”. Bo gotuje to, na coś dziś ma ochotę, co dziś było na targu albo co po prostu – wpadło w ręce.
 
Oczywiście, jeśli chodzi o klasyczne zabytki i urokliwość – to Bari do okolicznych, malutkich miasteczek nie ma przecież startu. Większość ciekawych czy zabytkowych miejsc to kościoły (plus przepiękny Teatro Margherita na wodzie i jeden zamek!). A jednak mnie to historyczne centrum (Bari Vecchia) urzeka, te stoły z makaronem zapadają w pamięć, a i bycie fenomenalną bazą wypadową nie jest bez znaczenia. Wszak pociągami z dworca głównego dojedziecie niemal wszędzie, a droga do niego zawsze zajmuje mniej więcej 15-30 minut piechotą, nawet jeśli wybierzesz (słusznie) nocleg bliżej wybrzeża. Po drodze natomiast jest kawiarnia na kawiarni, więc nie ma szans, żebyście ruszyli gdzieś bez kawy i śniadania. Tym bardziej, że przecież… mamy czas, jesteśmy we Włoszech.
 
W dodatku – jeśli tak jak ja – jesteście gastroturystami, to gwarantuje wam, że tu macie sporo miejsc, które trzeba odwiedzić koniecznie! Od kultowego już Maestro Cicio, które serwuje kanapki z rewelacyjną ośmiornicą (ale nie tylko) – perfekcyjną, niegumowatą, z chrupiącą otoczką macek i idealnie dobranymi dodatkami, przez Panificio Santa Rita i Panificio Fiore, gdzie jest obłędna foccachia i Fra Bò, gdzie zjecie fenomenalną pizzę w wystroju godnym zabytkowej, kamiennej komnaty, aż po słynne już Il Rustico, gdzie przydają się przynajmniej dwa żołądki, bo zestaw przystawek, to niekończący się ciąg talerzy dokładanych niemal co chwilę, po którym trzeba jeszcze zmieścić pizzę, lody i limoncello. Rany, mogłabym tak wymieniać w nieskończoność!

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Co warto wiedzieć?

– Dworzec w Bari obsługują aż 4 firmy kolejowe. Każda z nich ma swoje perony, swoje punkty sprzedaży i swoje trasy. Dlatego, jeśli wczoraj kupowaliście bilet w jednej kasie, to wcale nie znaczy, że dziś będziecie robić to w tej samej. Warto więc być na dworcu z odpowiednim wyprzedzeniem
– Są tu właściwie dwa centra: Bari Vecchia, czyli historyczne centrum i dzielnica Murat, czyli nowe – ze sklepami, knajpami i tłumami mieszkańców Bari
– Jeśli szukacie plaż, to zdecydowanie NIE wybierajcie Bari 😉 Jedyna interesująca to Pane e Pomodoro.
– Siesta jest mocno przestrzegana – weźcie to pod uwagę planując posiłki, żeby nie okazało się, że gdy zgłodniejecie, to jedynym czynnym miejscem będzie McDonald’s
– Fenomenalnie działa tu aplikacja Too Good To Go, w której możecie znaleźć paczki spożywcze ze sklepów, kawiarni i restauracji w dużo niższych cenach. Wybór jest spory, a wiele miejsc działa do późnych godzin.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Alberobello, czyli jak nie zwariować z tymi pociągami

Nadrzędnym celem podróży do Bari i całej Apulii było jednak odwiedzenie Alberobello. Wioski smerfów, magicznych białych domków, czy też najbardziej bajkowego miasteczka Włoch – jak, w zależności od nastroju, nazywają je odwiedzający. Wpisane na listę UNESCO, jedyne w swoim rodzaju, obłędnie piękne, choć bardzo malutkie i na pewno totalnie warte odwiedzenia. Zresztą uważam to za swój prywatny powód do wstydu, że mimo tak wielu podróży trafiam do tej słynnej wioski tak późno.
 
Zachwycam się każdym jednym domkiem, który tutaj nosi nazwę „trullo”, mam ochotę sprawdzić każdą uliczkę, zajrzeć w każdy ślepy zaułek. Analizuję znaki, które są umieszczane na dachach poszczególnych budynków. Nie ma ani krzty przesady, gdy ludzie mówią, że tu można przenieść się w czasie. Rozmawiam z tym czy tamtym sprzedawcą – głównie o pierdołach. Ba, nawet ucinam sobie prawie godzinną pogawędkę z lokalnym, zupełnie przypadkowym studentem, któremu buzia niemal się nie zamyka. Gdy pytam go o sezon, śmieje się, że wtedy każdy jest tu niczym sardynka w puszce. I że można zwiedzać tylko z nurtem tłumu, bo i tak się z niego nie wydostaniesz.
 
Co ciekawe, choć jest to największa okoliczna atrakcja, dotarcie tam okazuje się być nie lada zagadką. „Normalnie” kursują tam pociągi firmy Ferrovie del Sud Est, ale obecnie trwa remont torów. Wszyscy mówią więc o zagadkowym, zastępczym autobusie, ale na peronie tego przewoźnika próżno szukać o nim informacji, a te w internecie są mocno nieprecyzyjne. Na szczęście w końcu udaje się znaleźć właściwe miejsce – wrzućcie w Google Maps przystanek „Largo Sorentino” i traficie dokładnie tam, gdzie trzeba. Chciałabym, żeby ktoś dał mi tę radę zanim zaczęłam poszukiwania.
 
Mimo tych drobnych roszad rozkładowych – nie wyobrażam sobie ominąć Alberobello. Te białe domki ze stożkowymi dachami to naprawdę niezwykłe miejsce. Momentami kiczowate – wraz z nadejściem turystów, pojawiło się bowiem MNÓSTWO sklepów z pamiątkami (nie zawsze najpiękniejszymi), które dosłownie zalały zabytkową strefę. Ale coś za coś…

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Co warto wiedzieć?

– Bilety do Alberobello warto kupić chociaż dzień wcześniej i to od razu w obie strony. Liczba miejsc jest ograniczona i możecie się… nie załapać. Możecie kupić przez internet albo w kawiarni tuż obok przystanku.
– Poza sezonem autobus kursuje tylko 3 razy dziennie – o 8:00, 10:00 i 13:00. Miejcie to na uwadze
– Ogromnym zaskoczeniem może być fakt, że autobus lubi odjechać 5 czy 7 minut wcześniej, więc przyjdzie na przystanek z zapasem czasu
– Koniecznie przejdźcie się pod Belvedere Terrazza Santa Lucia – to świetny punkt widokowy na całe Alberobello
– punkty widokowe albo po prostu tarasy na dachu ma też wiele kawiarni w tym miejscu (np. kultowa sieciówka Martinucci Laboratory)
– Jeśli przyjeżdżacie tu samochodem, zostawcie go na obrzeżach, bo w centrum miejsc parkingowych jest jak na lekarstwo. Pamiętajcie też, że żółte linie wyznaczają miejsca tylko dla mieszkańców

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Monopoli, którego skarby odkrywam przypadkiem

Stoję przy niewielkim i mocno chyboczącym się stoliczku (bo i podłoże typu „kocie łby” nie pozwala na równowagę) – jednym z dosłownie trzech czy czterech wystawionym przed JEDYNYM czynnym miejscem w okolicy. Szyld dumnie informuje mnie, że jest to Salumeria Gustavo, czyli po naszemu „sklep z wędlinami”, w którym zaraz przemiły pan skomponuje mi na świeżo kanapkę. Teraz, wiem już, że powiedzieć o tym kanapka, to gastronomiczny grzech ciężki – i zaraz wyjaśnię dlaczego.
 
Jest pora sjesty, więc jak to zwykle bywa – nigdzie nie ma nic do jedzenia (zwłaszcza poza sezonem!). Ale cóż poradzę, że choć moja dusza i charakter zazdroszczą Włochom sjesty z całego serca, to żołądek nie nawykł do przerw między posiłkami dłuższych niż 3 godziny?
 
Po kilku(nastu?) minutach ku swej ucieszę dostaję świeże pieczywo, które z dwóch stron otula wybrane składniki – carpaccio, kremowy serek z bawolego mleka, marynowana cukinia, świeże pomidory i oliwa. Próbuję też innej – z prosciutto crudo, fior di latte, grzybami marynowanymi w oliwie i płatkami migdałowymi. To, co trafia do moich ust, to dosłownie ambrozja – mistrzostwo w swej prostocie. I gdy myślę, że przyjechałam do Monopoli trochę bez przekonania, to teraz wiem, że nawet dla samej ten kanapki – było ABSOLUTNIE warto.

Oczywiście szybko okazało się, że choć na zawsze zapamiętam to miasteczko, właśnie dzięki połączeniu tych smaków, to i do zwiedzania jest tu całkiem sporo. To jedno z tych miejsc, po których trzeba po prostu połazić. Zgubić się kilka razy, zjeść lody w przypadkowej lodziarni, usiąść gdzieś na brzegu i gapić się na morze – wygrzewając twarz w słońcu.
 
Przepiękne stare miasto pełne krętych uliczek, niemal samoistnie wyrzuca mnie do niewielkiej zatoczki portowej, pełnej niebieskich łódeczek. To stary port – chyba najbardziej znany kadr z Monopoli. Poza mną i moją podróżniczą kompanką – nie ma tu NIKOGO. Delektujemy się więc ciszą i spokojem, o której – jak sądzę – w sezonie można pomarzyć.
 
Szybkie zerknięcie na mapy podpowiada nam, żeby wybrać się jeszcze na popołudniowy spacer w kierunku Grotta dei Pescatori, Grotta della Cala Tre Buchi i Grotta di Cala Paradiso, czyli niewielkich, ale przepięknych skalistych zatok, którymi tutejsze wybrzeże jest dosłownie usiane. O rany, co za strzał w dziesiątkę! Spacer (ok. 25 minut piechotą z centrum) obfituje w oglądanie niewielkich, acz urokliwych i niemal zupełnie pustych plaż. Spotykamy raptem kilka osób spacerujących z psami, jedną zakochaną parę i mnóstwo okazji do przepięknych zdjęć! Idźcie tam koniecznie.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Co warto wiedzieć?

– Pociąg z Bari do Monopoli kosztuje 3,40 EUR, a połączenie obsługuje Trenitalia
– Pociągi kursują dosłownie co kilkanaście minut, więc można iść na dworzec „w ciemno”
– Warto w którymś ze sklepów spożywczych kupić kilka dobrych włoskich specjałów i zorganizować sobie piknik we wspomnianych zatokach. Niestety w ich okolicy nic już nie kupicie (są z dala od centrum) – pomyślcie więc o tym z wyprzedzeniem
– Wiele osób poleca połączenie zwiedzania Monopoli z Polignano a Mare. Jeśli macie mało czasu, da się to zrobić na jednym bilecie kolejowym, bo te są ważne przez 4 h od skasowania.  
– Wieczorem Monopoli zyskuje jeszcze więcej! Warto więc rozważyć zostanie tu na noc

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Polignano a Mare, które zasługuje na więcej

„Zatłoczona słynna plaża i nic więcej” – taką opinię przeczytałam o Polignano a Mare przed wyjazdem. I pewnie wielu ludzi, którzy przyjeżdżają tu w czerwcu, lipcu czy sierpniu, będzie mieć DOKŁADNIE takie same odczucia. To tu znajduje się jedna z najbardziej znanych włoskich plaż.
 
Tymczasem ja siedzę na niej sącząc aperol przyniesiony z jednej z wielu okolicznych knajp, które szybko odpowiedziały podażą na popyt i serwują wino czy drinki „na wynos”. Chwilę wcześniej jadłam kanapkę, którą w niewielkim barze pan zrobił „z tego, co akurat ma” i wycenił na oko, tylko dlatego, że przyznałam, że zjadłabym coś, przy okazji zamawiania wspomnianych już drinków. Dookoła jest raptem kilkanaście osób. Ktoś robi piknik, ktoś inny sprawdza temperaturę wody, jeden śmiałek nawet przymierza się do pływania. Kilkoro dzieci bawi się w chowanego, a jest gdzie się chować, bo w końcu otaczają nas skałki i niemała grota. Jest wspaniale.
 
Mam czas, bo w przeciwieństwie do większości turystów – dajemy Polignano a Mare cały dzień zamiast kilku godzin. Kilkanaście razy obchodzimy całe, niewielkie Centro Storico, za każdym razem odkrywając kolejną, maleńką ale piękną uliczkę. W końcu trafiamy na ulicę roboczo nazwaną przeze mnie Volare!, bowiem nad naszymi głowami rozpościera się tekst słynnego włoskiego hitu – wers po wersie. To właśnie stąd pochodził bowiem Domenico Modugno, autor jakże radosnego „Nel Blu di Pinto di Blu”.

Gdy jednak w pociągu powrotnym oglądam zdjęcia zrobione tu w szczycie sezonu – rozumiem już powyższą opinię. I łączę się w bólu.

Foto: Aneta Zając / Archiwum Prywatne

Co warto wiedzieć?

– Bilet z Bari kosztuje 2,70 EUR, a pociągi obsługuje Trenitalia
– Najbardziej pocztówkowe ujęcia robione są z Terrazza Santo Stefano albo z tarasu widokowego za pomnikiem Domenico Modugno. To drugie miejsce jest jednak obecnie w remoncie
– Lokalnym specjałem jest… nietypowa kawa (caffè specjale). To połączenie espresso, amaretto, śmietanki i skórki cytrynowej
– Po zmroku miasteczko nabiera niezwykłego uroku. Koniecznie zostańcie tu jeszcze po zachodzie słońca

***

Oczywiście miejscowości wartych odwiedzenia w okolicy jest więcej. Odwiedźcie Ostuni, Otranto i Locorotondo – niewielkie „białe” miasteczka w okolicy czy Materę (to już w sąsiednim regionie Basilicata). A jeśli macie samochód – koniecznie wybierzcie się do Castel del Monte – niezwykłego zamku zbudowanego na planie oktagonu.  

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.

Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?


porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »