Podróżowanie w pojedynkę nie jest niczym nowym, ale wciąż wzbudza ludzką ciekawość. Możesz mieszkać samotnie, chodzić do kina bez znajomych, uczestniczyć w kursach czy ciężko pracować bez wsparcia innych, ale kiedy tylko zająkniesz się o pomyśle na samotną podróż wzbudzasz powszechną konsternację.
I widzisz to spojrzenie w stylu: „to co? nie masz znajomych?!”. Tylko, czy podróże solo naprawdę są takie przerażające, nudne i bezsensowne?
Od jednodniowych wagarów do wielkich wojaży
Powody, dla których ludzie ruszają w podróż bez towarzystwa bywają różne. Jedni chcą odreagować po burzliwie zakończonej relacji z drugim człowiekiem, inni „szukają siebie”, a są też tacy, którzy po prostu nie chcą i nie lubią się dogadywać z innymi.
W moim przypadku sprawa była aż nadto banalna. Miałam dość wyciągania ludzi na siłę, odwołanych wyjazdów, zmienianych w ostatniej chwili planów, bo kolega się rozmyślił, koleżanka jednak ma inne zajęcia, a komuś tam akurat nie dopiął się budżet. To się zdarza, wiadomo. Tylko ja nie chciałam już, żeby te wszystkie mniej lub bardziej nierozwiązywalne problemy, a czasem zwykłe wymówki, wpływały na to, kiedy ja sama w końcu spakuję plecak.
Aż w końcu odważyłam się. Nie myślcie, że od razu sprzedałam lodówkę, wzięłam trzy podkoszulki, trochę pieniędzy i popędziłam na podbój całego globu znikając z pola widzenia znajomych i rodziny na trzy lata.
Zaczęło się zupełnie inaczej. Obudziłam się o szalonej porze, koło czwartej nad ranem w jeden z tych poranków, kiedy przez otwarte okno czujesz, że to będzie ciepły wiosenny dzień. W perspektywie miałam sprawdzian z chemii, której szczerze nie znosiłam i kolejny dzień w licealnej ławce.
Ale zamiast zeszytu z przepisywanymi na oślep notatkami i kieszeni pełnych ściąg, wpakowałam do plecaka termos, kanapki i kurtkę, a na nogi założyłam toporne buty za kostkę. Trzy godziny i 15 złotych później wagarowałam na szlaku prowadzącym do Doliny Pięciu Stawów. W normalnej sytuacji szukałabym kompana do tych wagarów, a że nikt nie był aż tak pokręcony, to pewnie skończyłoby się na jedynce ze sprawdzianu albo w najlepszym przypadku, „szlajaniu” po jakimś parku.

Fot. Holly Mandarich/Unsplash
Ale ten pierwszy raz się zawzięłam i pomyślałam „zrobię to sama”. To pewnie było głupie, bo nie dość, że zerwałam się ze szkoły, to jeszcze nikomu nie powiedziałam dokąd jadę. Gdyby coś się stało, to nie sądzę, by ktokolwiek szukał mnie ponad 100 km od szkoły, a już tym bardziej na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Po powrocie szybko się wydało, bo nikt normalny w takich buciorach nie chodzi na chemię, ale ten jeden dzień wyrwany z rzeczywistości, spędzony tylko z samą sobą pokazał mi, że bez koleżanek i kolegów wcale nie jest gorzej.
Najpierw będą pytania
A teraz wyobraź sobie podróż idealną. Taką, w której możesz spędzić w jakimś miejscu dokładnie tyle czasu, ile chcesz. W której nikt nie dyktuje ci, co masz robić. Wchodzisz do tej knajpy, która ci się spodoba, śpisz tam, gdzie akurat wyczerpią ci się życiowe akumulatory. Modyfikujesz trasę spontanicznie, nie konsultujesz decyzji, nie ma ani jednej kłótni, a nawet nie idziesz zobaczyć czegoś, co „koniecznie musisz”. Brzmi nieźle, prawda?
Mniej więcej tak wyglądają właśnie wyjazdy bez towarzystwa. Nie ma jednak wątpliwości, że wciąż wzbudzają spore zainteresowanie wśród tych, którzy ich nie próbowali. I pewnie jeszcze długo będą.
Choć takich podróży mam już za sobą całkiem sporo, to i ta za każdym razem mama pyta mnie: „ale dziecko, jak to sama chcesz jechać?!”. Znajomi dorzucają klasyczne: „nie boisz się?”, „po co ty to robisz?”, „a nie masz kogoś, żeby pojechał z tobą?”, „kobieta, sama?! Chyba oszalałaś!” i moje ulubione: „a nie będzie ci smutno?”.
Nie będzie. Chociaż kiedyś myślałam inaczej.
„Zróbmy jak chcesz”
Kiedy ruszam w samotną podróż, to mam wrażenie, że doświadczam tej wyprawy o wiele bardziej niż innych. Może się mylę, ale jadąc ze znajomymi, gadamy głównie ze sobą nawzajem i tylko przy okazji szukamy kontaktu z miejscowymi. Kiedy jadę sama, znajduję takie okazje na każdym kroku.
Moi znajomi śmieją się, że mam magnes na dziwaków. Przyciągam do siebie zawsze tych ludzi, do których nie podszedłbyś z własnej woli za żadne skarby. A często okazują się oni być fenomenalnymi opowiadaczami historii, gościnnymi ludźmi czy chociażby miłą odskocznią od czekania na autobus.
Na dworcu w Berlinie, w środku nocy spotkałam bezdomną dziewczynę, która dosiadła się do mnie, jakbyśmy były starymi znajomymi. Wątpię, że gadałybyśmy kilka godzin, gdyby w tej podróży towarzyszyła mi duża ekipa znajomych. Była Rosjanką, świetnie mówiącą w trzech językach. Opowiadała o tym, jak przejeżdża z kraju do kraju, jakie ma problemy z paszportem i wizami, że tuła się już tak dłuższy czas.
Zazdrościła mi, że wracam do Polski – bezpiecznego w jej odczuciu kraju, który jak śpiewał jeden z discopolowych gwiazdorów, daje mi wolność i swobodę. Tłumaczyła, że teraz tylko porządne zaciągnięcie się papierosem przypomina jej o tym, że jeszcze naprawdę żyje.
Jej brudny, mocno zużyty, zielony kocyk z IKEA zapadł mi w pamięć na wiele lat. Do dziś pamiętam jej głos, historię, zmęczone oczy. Gdybym była w grupie, pewnie nawet by do nas nie podeszła. Jestem pewna, że wielu z moich znajomych nie zamieniłoby z nią słowa. A dla mnie to była jedna z najbardziej inspirujących rozmów w życiu.
W Jordanii paliłam sziszę z przypadkowo spotkaną rodziną, w Egipcie gotowałam rosół poznanej pół godziny wcześniej parze, nie raz i nie dwa dałam się w różnych krajach „zaciągnąć” do czyjegoś domu, choć z perspektywy czasu wydaje się to być absolutnie nierozsądne.
Kończyło się pysznym obiadem, czasem spontanicznym noclegiem, a nawet wielką ucztą i zaproszeniem na wesele. Łatwiej „wepchać się” do czyjegoś domu, gdy jesteś tylko ty. Dla lokalnego gospodarza jedna osoba może nie być szczególnym kłopotem, ale ugoszczenie na przykład pięciu osób bywa już poważnym nadwyrężeniem budżetu i gościnności.
Podobnie z autostopem czy couchsurfingiem. Jedna osoba nie stanowi kłopotu, kilka osób musi się zazwyczaj rozdzielać i organizować zajęcia w podgrupach.

Fot. Sylwia Bartyzel/Unsplash
Nie musisz też zgadzać się na cokolwiek. Nie ma żadnego „zrobimy jak chcesz”. Masz ochotę wstać na wschód słońca, to nie trzeba od razu namawiać drugiej osoby i rano zwlekać jej z łóżka. Masz dość i chcesz zamknąć się na jeden wieczór w hostelu? Proszę bardzo. Chcesz cały dzień chodzić tropem murali zamiast zwiedzać najważniejsze zabytki? Twoja sprawa. A może po prostu chcesz leżeć i patrzeć na ocean? Możesz, bo nikt nie zapyta: „długo jeszcze?”.
Nie musisz uzgadniać terminów, możesz działać spontanicznie i podjąć decyzję o wyjeździe bez żadnych konsultacji. Choć nie wątpię, że trzeba jednak mieć w sobie pewną dozę rozsądku, odwagi i szaleństwa jednocześnie. Bywają przydatne.
Nie zawsze jest kolorowo
Na szczęście – za co dziękuje losowi – poza drobnymi niepokojącymi sytuacjami, nie spotkało mnie nigdy nic złego. Mimo mojej niezbyt groźnej postury i płci, nie stałam się celem żadnej agresji, nie było afery z powodu odrzuconej propozycji randki ani nikt nie próbował zrobić mi krzywdy.
Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że przez bycie kobietą doświadczałam o wiele więcej życzliwości i ciepła od napotkanych ludzi. Niejednokrotnie martwili się o mnie konduktorzy, handlarki, policjanci, a raz nawet stewardessy. Nie dlatego, że na pierwszy rzut oka wymagałam pomocy. Po prostu z dobrego serca udzielali mi rad, pomocy albo schronienia.
Nie zawsze jest jednak radośnie i cudownie. Nie weźmiesz sobie pad thaia na pół z kimś. Musisz zjeść całego. Nie zrzucisz ważnej decyzji na współtowarzysza. Nie możesz powiedzieć: „mam chwilowo dość, teraz ty to wszystko ogarniaj”. Nie zachwycisz się z kimś widokiem ani nie potrzymasz za rękę w chwili grozy.
Kiedy złapiesz jakieś choróbsko, będziesz w samotności cierpieć w hostelowym łóżku. Dalej sam będziesz dźwigał swój plecak i musisz samodzielnie wszystko przewidzieć. Sprawdzić zasady panujące w danym kraju, zastanowić się, gdzie dziś śpisz, jak się nie dać oszukać, które taksówki są w porządku, gdzie się nie pchać, a gdzie iść koniecznie? Pamiętać o tym, że mama nie pozwala przyjmować cukierków od obcych i pilnować, z kim smakujesz lokalnego alkoholu.
Nikt nie zrobi ci przepięknych zdjęć rodem z najlepszych magazynów, ale za to skupisz się na otoczeniu i spotkanych ludziach. Co najwyżej dopełnisz obrazu jakimś tam cykniętym na szybko selfie. Nikt nie rozłoży za ciebie namiotu ani nie pożyczy pieniędzy.
Nie podzielisz się wrażeniami z nikim, tak jak gdyby ten ktoś był z tobą na miejscu. Wydasz więcej na pokoje dla „singli”, nie podzielisz kosztów taksówki. Nie masz pod ręką nikogo, kto ci pomoże albo popilnuje ciebie i dobytku, kiedy będziesz odsypiać trudy podróży.
I o tym na pewno trzeba pamiętać.
Pozwól sobie na podróżniczy egoizm
Nie ukrywam. W wielu swoich podróżach byłam sama. Nigdy jednak nie czułam się samotna. Nie wiem, czy wyjazdy w pojedynkę są lepsze czy gorsze od tych, gdy masz pod ręką bliską osobę. Nie wiem, czy każdy związek jest gotowy na wakacje spędzone osobno, a każda rodzina przetrwa trzy tygodnie bez wojażującej w tym czasie mamy. Każdy jest inny i ma inne priorytety.
Sama też jestem najbardziej stadnym zwierzęciem, jakie możecie sobie wyobrazić. Garnę się do ludzi niemniej niż oni do mnie. A jednak zwariowałabym, gdybym od czasu do czasu nie ruszyła w drogę bez „balastu” w postaci koniecznych kompromisów, stosu uzgodnień i znajdowania złotego środka.
Ile ważnych decyzji, ile przemyśleń i pomysłów rodzi się na takich wyjazdach, wie tylko ten, kto choć raz posmakował samodzielnej wyprawy. I chętnie namawiałabym każdego, żeby przynajmniej spróbował.

Fot. Roberto Nickson/Unsplash
To nie musi być od razu miesięczna podróż po Azji Południowo-Wschodniej, choć Tajlandia wydaje się być krajem doskonałym dla samotnych podróżników. Na początek nada się weekend w górach, city-break w Barcelonie albo nawet popołudnie za miastem. Byle raz w życiu nie oglądać się na innych i zrobić to, na co naprawdę ma się ochotę.
Podróżniczy egoizm w sensownej dawce wcale nie jest taki zły. Bo skoro można już samemu wziąć kredyt, samemu adoptować dziecko albo mieszkać bez męża czy współlokatora, to czemu wciąż czujemy strach przed samotnym wyjazdem? I czemu tak wielu ludzi wciąż nie dowierza, że robimy to z przyjemnością, a nie z braku innych opcji?
O tym i o innych aspektach podróżowania solo będziemy rozmawiać już w niedzielę 22 października na World Travel Show. To największe targi podróżnicze w Polsce, które odbędą się w dniach 20-22 października w Ptak Travel Expo w Nadarzynie pod Warszawą. Portal Fly4free.pl jest patronem internetowym tego wydarzenia i jednym z wystawców.
Dlatego zapraszamy was na nasz panel o przełamywaniu podróżniczych barier. Tych mniejszych i większych. Ale atrakcji na World Travel Show będzie znacznie więcej i poinformujemy was o nich już wkrótce. Tymczasem możecie już kupować bilety na targi podróżnicze – są one dostępne TUTAJ.