7 nietypowych zakazów dla turystów i nie tylko. Ich złamanie grozi sporymi problemami
Udając się do innego kraju, konieczne jest przestrzeganie miejscowego prawa i porządku. Przed każdym wylotem do danego państwa po raz pierwszy, warto dokładnie dowiedzieć się, czego nie wolno robić i czego lepiej się wystrzegać. Można sobie dzięki temu oszczędzić kłopotów i kar finansowych. Niektóre z zakazów są jednak dość nietypowe, co jednak nie oznacza, że należy je traktować z przymrużeniem oka.
Guma do żucia w Singapurze
Od 1992 roku jednym z obowiązujących w Singapurze zakazów jest żucie gumy, jej sprzedaż i jakakolwiek dystrybucja. Jak informuje tamtejszy Urząd ds. Imigracji i Punktów Kontrolnych, od 2004 roku wyjątek stanowią gumy dentystyczne, terapeutyczne i nikotynowe, które można kupić bezpośrednio u lekarza lub zarejestrowanego farmaceuty. Jest to jeden z najbardziej znanych aspektów życia w tym azjatyckim kraju, m.in. obok przepisów zakazujących śmiecenia, malowania graffiti, plucia czy smarkania.
Pomysłodawcą zakazu był zmarły w marcu 2015 roku Lee Kuan Yew, uważany za człowieka, który zmienił Singapur z małego portu w globalne centrum handlu. Po uzyskaniu przez kraj niepodległości w 1965 roku, Lee był pierwszym jego premierem. Opracował wtedy plan przetrwania, którego założeniem było stworzenie z miasta-państwa rozwiniętej pod każdym względem metropolii. A ponieważ ambicją ówczesnych władz Singapuru było dążenie do perfekcji, za spory problem uznano powszechne przyklejanie zużytych gum w wielu miejscach publicznych. Po wielu latach starań, w 1992 roku przepis oficjalnie wszedł w życie.
Jak to wygląda w praktyce? Co do zasady, przywożenie do Singapuru niewielkich ilości gum do żucia na własny użytek nie jest karane. Eugene Tan, profesor nadzwyczajny prawa na Singapore Management University w jednym z wywiadów dla BBC stwierdził, że „Singapurczycy podchodzą do tych zasad dość żartobliwie”. Wyplucie gumy do żucia w publicznym miejscu i jej zostawienie nadal jednak grozi grzywną w przypadku przyłapania przez służby.

Mahdia od 2449 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Dalaman – Fethiye od 2880 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Katowice)
Hurghada od 2009 PLN na 7 dni (lotnisko wylotu: Warszawa – Chopin)
Żółte ubrania w Malezji
W 2015 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych Malezji Ahmad Zahid bin Hamidi zakazał noszenia żółtej odzieży, a także ubrań z napisem „Bersih 4”. Miało to związek z masowymi protestami w Kuala Lumpur, w ramach których protestujący domagali się reformy instytucjonalnej, prawa do protestu, wolnego od korupcji, czystego rządu i systemu politycznego oraz podjęcia działań ratujących gospodarkę. Organizatorem wieców był wyborcza grupa reformatorska Bersih 2.0, która zamieściła swoją nazwę na koszulkach.
Przez pierwsze miesiące po wprowadzeniu zakazu na ulicach Kuala Lumpur faktycznie na próżno było szukać ludzi mających na sobie żółtą odzież. Choć co do zasady przepis wprowadzono jedynie wobec osób biorących udział w protestach i wiecach, jednak malezyjski dziennik „The Star” opisywał przypadki, w których służby wystawiały mandaty zwykłym przechodniom. Ponadto żółte ubrania przestały być sprzedawane przez sklepy i marki odzieżowe.
Choć przed wylotem do Malezji, przygotowując się do zwiedzania tego kraju często można się spotkać z ostrzeżeniem dotyczącym żółtej odzieży, generalnie zakaz ten nie jest respektowany. Analizując dyskusje podróżnych w sieci można wywnioskować, że nie ma żadnego problemu z noszeniem takich ubrań, o ile oczywiście nie jest się częścią protestu lub wiecu.

Drewniane klapki i chodaki na Capri
Wycieczka na Capri, jedną z najpiękniejszych włoskich wysp, nie mogłaby się odbyć bez spakowania kremu z filtrem, okularów przeciwsłonecznych czy wygodnych, odsłoniętych butów. Co do ostatniego z tych elementów, warto mieć jednak na uwadze, że nie wszystkie rodzaje obuwia są tam akceptowane. Choć w obecnych czasach drewniane chodaki niemal całkowicie wyszły z mody (co nie oznacza, że nikt ich nie nosi), to właśnie na Capri są one zakazane.
Geneza zakazu sięga lat 60. ubiegłego wieku. Capri stawało się wówczas miejscem pożądanym i ekskluzywnym, wyspą VIP-ów, mody i elegancji, a także podatnym gruntem dla paparazzi. Do tego odwiedzało ją coraz więcej turystów, wobec czego lokalne władze chciały dostosować rozwijające się miejsce do nowego klimatu. Ówczesny burmistrz postanowił więc zareagować na liczne skargi dotyczące hałasu wytwarzanego przez chodaki i wydać rozporządzenie zakazujące ich używania w miejscach publicznych (wyjątkiem są plaże i kąpieliska).
Przez jakiś czas panowało błędne przekonanie, że zakaz dotyczy również Positano i wyspy Ischia. W przypadku Capri rozporządzenie jednak obowiązuje aż do dziś, a nieprzestrzeganie tych zasad grozi karą grzywny w kwocie nawet do 5000 euro. Co prawda w dzisiejszych czasach zakaz jest rzadko respektowany z powodu małej popularności tego rodzaju obuwia, ale, jak przekonuje serwis „Capri Tourism”, lokalne służby są wyczulone i nie mają skrupułów przed karaniem turystów, którzy swoich chodzeniem zagłuszają spokój i sielankowy nastrój centralnych części wyspy.
Zakaz karmienia gołębi w Wenecji
W szczycie sezonu Wenecja jest pełna turystów, którzy zwiedzają wąskie uliczki i podziwiają piękną architekturę. Niemal integralnym elementem tego wyjątkowego miejsca są również gołębie, których według „Venezia Tourism” doliczono się około 100 tysięcy. O ile same w sobie nie musiałyby być sporym utrapieniem, to ich nadmiar zmusił władze do wprowadzenia zakazu ich dokarmiania.
Zakaz jest o tyle interesujący, że jeszcze w XIX i XX wieku gołębie w Wenecji były bardzo szanowane. Uwypuklano m.in. ich znaczenie w kontekście ceremonii religijnych – zgodnie z tradycją, były wypuszczane z galerii Bazyliki w Niedzielę Palmową. Praktycznie na każdym chodniku i werandzie rozstawiali się z kolei płodni hodowcy, a rozwój turystyki sprawił, że odwiedzający uznawali za sporą atrakcję możliwość zbliżenia się do wyjątkowo oswojonego dzikiego stworzenia.
Boom na gołębie nie przetrwał jednak próby czasu. Mając na uwadze skalę akcji porządkowych, wszechobecne zabrudzenia i zniszczenia fasad miasta na skutek dziobania w poszukiwaniu resztek ryżu i zboża, w 1997 roku władze zabroniły dokarmiania ptaków (wyjątkiem wówczas był Plac Świętego Marka), natomiast w 2008 roku zakaz został wprowadzony w całym mieście. Każdy, kto ma dobre intencje, ale chce być podstępny, naraża się na mandat w wysokości 500 euro.

Zakaz joggingu w Burundi
W latach 2005-2020 prezydentem Burundi, około 12-milionowego afrykańskiego kraju wciśniętego pomiędzy Rwandę, Tanzanię i Demokratyczną Republikę Konga był Pierre Nkurunziza. W 2015 roku, po wielu kontrowersjach i wewnętrznych sporach, rozpoczął trzecią kadencję jako głowa państwa. Rok wcześniej wprowadził jeden z najbardziej kuriozalnych zakazów – obywatele udający się na jogging mogli nawet trafić do więzienia. Powód? Polityka.
Aby zrozumieć ten zakaz, trzeba cofnąć się do początku lat 90., kiedy narastały napięcia między grupami etnicznymi Hutu i Tutsi. W 1993 roku pierwszy w historii kraju prezydent Hutu, Melchior Ndadaye został zabity przez wojska kontrolowane przez Tutsi, co wywołało 12-letnią etniczną wojnę domową, w wyniku której zginęło 300 tysięcy osób. W czasie konfliktu żołnierze biegali ulicami w szyku, głośno uderzając butami o ziemię i śpiewając piosenki o waleczności. W tym samym czasie młodzi obywatele stawali się bardziej aktywni politycznie i zakładali własne kluby joggingowe.
Po zamachu stanu w 1996 roku walki osłabły, a grupy biegowe kontynuowały swoją działalność, lecz bez politycznych nawiązań. Z czasem kluby zintegrowały się i stworzyły apolityczną przestrzeń. Początkowo Nkurunziza wspierał te inicjatywy, ale w 2014 roku, kiedy narastały protesty w związku z jego trzecią kadencją, ograniczył ich działanie i zmusił je do rejestracji. Opozycja zażądała obalenia rządu, co przerodziło się w zamieszki i kolejne walki.
Ówczesny prezydent kraju uznał więc jogging za wyraz sprzeciwu wobec rządu. W 2020 roku Nkurunziza zmarł na atak serca, ale zakaz pozostał utrzymany. Obecnie za jego egzekwowanie odpowiedzialna jest policja, która rozprasza wszelkie duże grupy biegające ulicami. Pojedyncze osoby co do zasady nie są zatrzymywane, ale gdy służby dowiedzą się, że zorganizowana grupa nie jest zarejestrowana, może mieć problem.
Surowe kary za nadepnięcie na gotówkę w Tajlandii
Oficjalną walutą Tajlandii jest baht (1 THB = 0,13 PLN). Na monetach i banknotach widnieje wizerunek zmarłego w 2016 roku króla Bhumibola Adulyadeja. Jako że w całym kraju jego postać jest niezwykle szanowana i traktowana niczym bóstwo, wprowadzono szereg praw, które zakazują jakichkolwiek działań sprzecznych z ogólnymi zasadami. Wystarczy powiedzieć coś złego na jego temat lub nawet zażartować, aby ryzykować karą więzienia.
To samo dotyczy nawet przypadkowego deptania gotówki i monet. Takie zachowanie traktowane jest jako bezczeszczenie króla, ale ma także drugie dno. Tajowie uważają stopę za najniższą, najmniej godną część ciała, która w pewnym sensie jest „brudną” jego częścią. Pogarda i dotkliwe kary mogą być więc efektem m.in. nadepnięcia na książki (brak szacunku do wiedzy), ryż (jako odnośnik do pokarmu matki), a zwłaszcza przedmiotów z wizerunkiem króla.
Zakaz dotyczący nadepnięcia na gotówkę jest dość mocno respektowany. Jego złamanie może skutkować nawet karą więzienia. Z tego względu w wielu miejscach zrezygnowano z klubów tanecznych, a prywatni tancerze niechętnie pokazują swoje umiejętności na ulicach. Wszystko to w obawie przez przypadkowym zbesztaniem króla.

Zakaz noszenia odzieży moro na Karaibach
W 1980 roku władze Barbadosu wprowadziły prawo, które zakazuje noszenia odzieży moro, tj. w barwach ubrania wojskowego. Zakaz wszedł w życie z powodu chęci uniemożliwienia członkom gangu stosowania kamuflażu do podszywania się pod żołnierzy i popełniania przestępstw. Do tamtego czasu stanowiło to spory problem, dlatego podjęto decyzję o zakazaniu takich praktyk, bez jakichkolwiek wyjątków.
Zakaz ten obejmuje nie tylko Barbados, ale także inne karaibskie kraje, takie jak Antigua i Barbuda, Bahamy, Dominikę, Grenadę, Jamajkę, Saint Vincent i Grenadyny, Saint Lucię czy Trynidad i Tobago. Inne państwa, w których noszenie odzieży moro może skutkować dotkliwymi karami są Ghana, Nigeria, Oman, Arabia Saudyjska, RPA, Uganda, Zambia i Zimbabwe.
Od momentu wprowadzenia prawa w tym zakresie, w karaibskich krajach znacząco spadła liczba przypadków celowego wprowadzania w błąd służb. Mimo to zakaz w dalszym ciągu jest mocno respektowany i nie ma wyjątków – nawet wobec turystów.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?