Autor: | south [ 03 Kwi 2020 12:47 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Mam pytanie techniczne - dla potomnych ? może orientujesz się czy istnieje jakakolwiek działająca mapa, na wzór Google Maps, z której można korzystać w Chinach? |
Autor: | nenyan [ 03 Kwi 2020 16:11 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
TYDZIEŃ #2: Syczuan, tybetańska prefektura autonomiczna Garzê U mnichów i u nomadów - Po prostu idźcie cały czas prosto przed siebie aż dojdziecie - Angela udzielała nam wskazówek z dokładnością godną chińskiego GPSa - A w agresywne psy jakby co rzucajcie kamieniami - dodała po chwili namysłu ![]() Na kolejny względnie słoneczny dzień zaplanowaliśmy sobie z N. trekking do słynnego w okolicy żeńskiego monastyru Ani Gompa. Jednak za radą Angeli zmieniliśmy kierunek wędrówki i postanowiliśmy się wspiąć na pasmo wzgórz okalających dolinę, bo gdzieś tam po jego drugiej stronie miała się znajdować maleńka, niemal przez nikogo nieodwiedzana gompa Nianlunsi. Do “gompy za górą” nie wiódł żaden oficjalny szlak, ani nawet żadna nieoficjalna ścieżka. Ot, mieliśmy po prostu przejść w bród przez rzekę, a następnie cały czas wędrować pod górę, kierując się prosto na północ. Z grzbietu miało być już widać rozległy płaskowyż i monastyr gdzieś w oddali. Przeraźliwie lodowatą rzekę przekroczyliśmy w miejscu, w którym rozlewała się najszerzej. N. wpakował do kieszeni kilka otoczaków, na wypadek gdybyśmy faktycznie napatoczyli się na agresywne zdziczałe kundle lub jakiegoś psa nomadów, który zerwał się z uwięzi i ruszyliśmy ostro pod górę. ![]() ![]() Trawiastym, podmokłym i poduszkowatym żlebem szło się całkiem przyjemnie. Wysokość jednak dawała nam się we znaki - wymagała od nas zdecydowanie częstszych postojów na wyrównanie oddechu. Koniec końców podejście zaczynaliśmy na circa 3900 m n.p.m. Przypuszczaliśmy, że od przełęczy dzieli nas około 300-400 m przewyższenia. Niby niewiele, ale podczas treku w Andach na 4200 m n.p.m. to ja już zdychałam… Mimo wszystko - po doświadczeniach z “The Avatar Mountains” i tych wszystkich ochronnych barierkach, wybetonowanych ścieżkach i kamiennych schodach - nic mnie nie mogło ucieszyć bardziej niż ten “szlak bez szlaku”. Wreszcie czułam się naprawdę blisko przyrody. Momentami... aż za blisko. Wędrowaliśmy bowiem teraz cały czas wśród dziesiątek, setek jaków. A ja niestety nabawiłam się niezłej traumy po wczorajszej “przygodzie” z jednym takim osobnikiem. Aparatu nie wyjęłam nawet z plecaka, oczy miałam dookoła głowy i tylko czekałam, aż jakiś wielki zwierz znów wyskoczy nagle zza krzaków. Tymczasem te piękne, majestatyczne zwierzęta faktycznie nic sobie nie robiły z naszej obecności. Tylko jeden jedyny raz zmuszeni byliśmy zmienić kierunek wędrówki, gdy wielki jak stojący samotnie na grani powyżej nas - najprawdopodobniej przewodnik i opiekun stada - wypatrzył nas z oddali i zaczął zajadle charczeć i uderzać agresywnie prawym przednim kopytem o ziemię. ![]() Na szczęście żadnych dzikich psów nie napotkaliśmy. Jednak zajadłe ujadanie towarzyszyło nam za każdym razem, gdy tylko zwęszyły nad pasterskie psy Tybetańczyków, czyli zawsze gdy zbliżaliśmy się na odległość kilkudziesięciu, a czasem nawet kilkuset metrów od namiotów nomadów. Nie było więc absolutnie żadnych szans na jakąkolwiek interakcję z lokalnymi mieszkańcami. Pozostało nam wędrować prosto pod górę. Wdrapaliśmy się wreszcie na przełęcz. Po drugiej stronie grzbiet wzgórza nie schodził do kolejnej doliny, tylko niemal zupełnie się wypłaszczał tworząc rozległy, zielony płaskowyż, po którym spacerowały jaki. W oddali majaczył niewielki budynek gompy Nianlunsi, otoczony kilkunastoma parterowymi domkami Tybetańczyków. Postanowiliśmy nadłożyć nieco drogi i obejść dwa większe stada jaków, które pasły się przed nami. Chociaż mieliśmy teraz wędrować po łagodnie schodzącej w dół równinie i choć wydawało się, że od monastyru dzieli nas już niewielka odległość, przebrnięcie przez płaskowyż zajęło nam niemal tyle samo czasu co wędrówka pod górę. Okazało się bowiem, że teren ten jest jednym wielkim torfowiskiem. By przedostać się na drugą stronę musieliśmy niemal cały czas przeskakiwać ostrożnie z jednej kępy trawy na drugą, pomiędzy kałużami wody i błota, planując przy tym trasę na kilka metrów do przodu. Pomimo znacznie płytszych rozlewisk, ładniejszej pogody i zdecydowanie przyjemniejszej aury, krajobraz ten i tak skojarzył się nam - i to każdemu z nas z osobna - z Martwymi Bagnami z “Władcy Pierścieni” Tolkiena, przez które hobbici Frodo i Sam wędrowali w drodze do Mordoru… W dodatku maleńka wioseczka otaczająca monastyr sprawiała wrażenie opuszczonej. Nigdzie nie bawiły się dzieciaki, nikt nie krzątał się w obejściach domów. Minął nas tylko jeden chłopak na motorze, szczelnie otulony chustą. I tyle. Cisza. Był koniec lata, więc prawdopodobnie Tybetańczycy z wioski mieszkali jeszcze wówczas na pastwiskach, w swoich letnich namiotach. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() * Po dziedzińcu gompy spacerowało zaś kilku mnichów. Tak jak zapowiadała Angela, byliśmy dzisiaj jedynymi turystami w Nianlunsi. Chwilę po naszym przyjściu rozbrzmiały gongi - wezwanie na popołudniowe obrzędy. Nie byliśmy pewni, czy możemy wejść z mnichami do sali modlitewnej, ale zachęcono nas gestami. Zdjęliśmy ubłocone trapery przed wejściem, po czym przemknęliśmy cichaczem na drugi koniec bajecznie kolorowej sali. Tak jak mnisi, usiedliśmy po turecku na podłodze i obserwowaliśmy ich z naszego kątka. Niestety nie byliśmy w stanie odgadnąć znaczenia odprawianych rytuałów. Aj, jak dobrze byłoby być tu teraz z poznanym przedwczoraj Honzą, czeskim tybetologiem, który na pewno wszystko by nam objaśnił. Pozostała nam tylko nadzieja, że naszym niefrasobliwym zachowaniem, jakimś kichnięciem, chrząknięciem czy innym drapnięciem w czoło, nie obraziliśmy któregoś z wcieleń Buddy... ![]() Po zakończonych obrzędach zwiedziliśmy jeszcze pozostałe pomieszczeniach gompy, ale gonił nas czas. Było już późne popołudnie, tymczasem czekała nas jeszcze długa droga do domu. Jednak gdy podeszliśmy pożegnać się na migi z mnichami okazało się, że zapraszają nas do siebie. Pomimo późnej godziny i bariery językowej za nic nie zrezygnowalibyśmy ze wspólnej herbaty. ![]() ![]() ![]() ![]() * Uśmiechnięci mnisi zaprowadzili nas do niewielkiego pokoiku o przepięknie malowanych ścianach. Byliśmy w klasztornej bibliotece i kantynie. Sporą, drewnianą biblioteczkę, stojącą przy jednej ze ścian, szczelnie wypełniały buddyjskie teksty i stare książki o wyblakłych grzbietach. Na drewnianym stole stały natomiast puste kubełki po zupkach chińskich i - wszechobecny znak naszych czasów - butelki po Coca-Coli ![]() ![]() ![]() Po chwili do biblioteki wprowadzono najstarszego z mnichów jakich spotkaliśmy do tej pory w monastyrze, prawdopodobnie buddyjskiego lamę, o pogodnym wyrazie twarzy i łagodnym uśmiechu. - Tashi delek (dzień dobry) - przywitaliśmy się szerokimi uśmiechami i jedynym słowem jakie byliśmy w stanie wydukać po tybetańsku ![]() ![]() ![]() ![]() Aj, po raz kolejny w tym tygodniu żałowałam bardzo, że nie jestem w stanie z kimś porozmawiać w jego języku. Tyyyyle miałam pytań, a mogliśmy tylko patrzeć na siebie, uśmiechać się i sobie “tashi delekować” ![]() ![]() ![]() ![]() Droga powrotna do naszej doliny minęła nam niepostrzeżenie, choć zajęła niemal tyle samo czasu co wędrówka w pierwszą stronę i choć mieliśmy sporo trudności z przekraczaniem stromych żlebów, wypłukanych przez wody opadowe. Po całodziennym treku gulasz z mięsa jaka, przyrządzony przez Tashiego, smakował po prostu wybornie. Padliśmy ze zmęczenia niemal od razu po obiedzie. ****** Zajadłe ujadanie Kippera obudziło mnie jeszcze przed świtem. Wyjrzałam przez okno umieszczone nad łóżkiem, tuż nad naszymi głowami. Niebo na wschodzie nabrało już pomarańczowo-złotej barwy, ale wierzchołek majestatycznej Mount Yala spowiłały ciemnofioletowe chmury. Taka nasza tybetańska Mount Doom. Odsunęłam na bok poduszkę, a w jej miejscu rozstawiłam statyw. Fotografia pejzażowa bez ruszania się z łóżka - to dopiero luksus (i szczyt lenistwa) ![]() Widok z naszego łóżka ![]() ![]() Nasz ostatni dzień w Lhagang postanowiliśmy spędzić w siodle. Angela poprosiła Norę, jednego z lokalnych nomadów, by zabrał nas na kilkugodzinny rajd konny po okolicznych górkach. Nora nie mówił nic a nic po angielsku, ale dużo się uśmiechał. Angela udzieliła nam nieco dłuższych instrukcji niż te, które otrzymaliśmy kiedyś przed kilkudniowym rajdem konnym w Kirgistanie (“just… go...” ![]() ![]() ![]() Tym razem konno przekraczaliśmy rzekę w znacznie głębszym miejscu niż dzień wcześniej pieszo. Konie ślizgały się na mokrych kamieniach, a poziom wody był na tyle wysoki, że fale niemal dosięgały moich butów. W związku z tym, że Nora miał pełną dowolność w wyznaczeniu trasy naszej przejażdżki, postanowił nas zabrać w odwiedziny do zaprzyjaźnionych lub spokrewnionych z nim (tego nie byliśmy w stanie wykminić) nomadów. Wspinaliśmy się więc teraz konno na te same wzgórza, po których wędrowaliśmy wczoraj. Stada jaków pokornie ustępowały z drogi przed naszymi końmi. Nora zaś nieustannie nucił pod nosem piękne tradycyjne, tybetańskie pieśni (a przynajmniej zakładamy, że były to tradycyjne pieśni... równie dobrze mógł nucić sprośne ballady czy też tybetańskie disco polo - jakim cudem niby mielibyśmy to wiedzieć? ![]() { Z drogi pod górę mamy niestety tylko zdjęcia robione telefonem } ![]() ![]() ![]() ![]() Co ciekawe, na stromym górskim podejściu Nora zatrzymywał naszą gromadkę dosłownie co kilkadziesiąt metrów, żeby nasze konie mogły odetchnąć i odpocząć. Głaskał wtedy swojego wierzchowca i śpiewał mu. Jakże odmienny stosunek do swoich koni mieli tutejsi nomadzi, w porównaniu do nomadów w Kirgistanie. Nie sposób było nie zauważyć różnicy. W Azji Środkowej, gdzie koni jest zatrzęsienie, nie traktuje się ich z taką troską i oddaniem, a konina jest podstawą wyżywienia, je się ją tam niemal na każdy posiłek, chyba nawet na deser ![]() { Telefon męża nadal w natarciu } ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() * Latem na pastwiskach nomadzi rozstawiają dwa typy namiotów - czarne i białe. Tych białych jest obecnie znacznie więcej - są nowocześniejsze, wykonane z tworzyw sztucznych. Natomiast te nieliczne czarne to tradycyjne namioty, wykonane są ze skór jaków i tkanin wyplecionych z włosia tych zwierząt. I przed takim czarnym namiotem się zatrzymaliśmy. Przywitało nas oczywiście wściekłe szczekanie psa oraz uśmiechnięta Tybetanka w tradycyjnym kapeluszu z bardzo szerokim, wygiętym daszkiem, przypominający nieco te z “Domku na Prerii” (ktoś to w ogóle jeszcze pamięta? ![]() ![]() W środku namiotu unosił się gęsty dym z niewielkiego ogniska, nad którym suszyło się “yak jerky”. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Nora plotkował z naszą gospodynią. Zaś siedzący nieopodal mały, umorusany Tybetańczyk, synek gospodyni i posiadacz przecudnie rozczochranego czarnego irokeza, nic sobie nie robiąc z naszej obecności bawił się w tym czasie… swoim pudrowo-różowym Iphonem ![]() ![]() W którymś momencie, w celach zapoznawczych, młody rzucił zapalniczkę pod nogi mojego męża i nic nie mówiąc wpatrywał się w niego wyczekująco… I tak o to chłopaki rozpoczęli World Nomad Games, czyli międzynarodowy polsko-tybetański turniej piłki ręcznej i siatkówki (w jednym) z użyciem zapalniczki zamiast piłki. Ale młodemu najwyraźniej to drobne niedociągnięcie nie przeszkadzało, bo miał z tego tyle frajdy, tyle radochy, że aż trudno się było samemu nie uśmiechać na jego widok. Każdy rzut spotykał się z piskiem i takimi wybuchami śmiechu, jakby za każdym razem widział tę zapalniczkę w locie po raz pierwszy. ![]() ![]() ![]() ![]() * Po powrocie do “Khampa Lodge” i na zakończenie naszego pobytu w tym czarownym miejscu, postanowiliśmy nieco urozmaicić sobie kolejny zimny prysznic i pozwolić sobie na odrobinę luksusu w postaci fińskiej sauny. Niby na co dzień, w mieście, w zasadzie nie można mnie przekonać do saunowania w wypasionych termach, ale w miejscach takich jak to, po kilku intensywnych dniach - to zupełnie co innego. Korzystając z tego, że w domku zostaliśmy sami z gospodarzami i rodziną Angeli, ostatni wieczór po obiedzie spędziliśmy na rozmowach o codziennym życiu w Lhagang, lokalnych tradycjach oraz o tybetańskim kalendarzu i zwierzęcych znakach zodiaku, których charakterystyki odczytywała właśnie na głos Somtso. Już zdążyliśmy z mężem obrosnąć w piórka (czy też kocią sierść ![]() * Powoli dobiegał końca nasz pobyt w Lhagang, a zarazem drugi tydzień podróży i - chociaż tego jeszcze wówczas nie wiedziałam - nasz ulubiony tydzień z całego wyjazdu. Może i oficjalna, administracyjna Shangri-La położona jest w prowincji Yunnan, a ta stanowiąca faktyczną inspirację dla książki “Lost Horizons” - nieco dalej na południu, w rejonie rezerwatu Yading. Ale wydaje mi się, że każdy podróżujący po Państwie Środka odnajduje gdzieś prędzej czy później swoją prywatną, osobistą Shangri-Lę i nasza była właśnie tu, “w rajskiej dolinie wśród zielska” nieopodal Lhagang. Na pożegnanie nocne ujęcie “Khampa Lodge”. Pewnie to zdjęcie by nie powstało, gdyby tylko Angela wcześniej (a nie przed samym wyjazdem) uświadomiła nam, że w okolicy roi się od wilków. Cytuję: “Czasem się śmieję, że nomadzi wcale nie hodują jaków. Hodują wilki, a jaki - to tak tylko na paszę dla tych wilków” ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() INFO PRAKTYCZNE Żadna moja poprzednia wyprawa nie wiązała się z koniecznością dokonania tylu wyborów z serii “co zobaczyć, a czego nie” co wyprawa do Chin, a z wszystkich prowincji Chin najtrudniejsze decyzje wiązały się z Syczuanem… Powierzchnia samej tybetańskiej prefektury autonomicznej Garzê jest równa powierzchni Nepalu, zaś powierzchnia całej prowincji jest większa o ⅓ od powierzchni Polski! Także naprawdę można ten region zwiedzać miesiącami… Nigdzie też tak nie bolał mnie brak możliwości wypożyczenia na własną rękę samochodu, jak tu (międzynarodowe prawo jazdy nie jest honorowane w Chinach). Poniżej zamieszczam kilka moich małych sugestii ![]() TYBETAŃSKI SYCZUAN, czyli jeśli nie Lhagang to co: Na zachód od Chengdu https://goo.gl/maps/u7qbnk4N75BavEQb7 ![]() ![]() ![]() ![]() Serthar/Seda Institute to największa na świecie buddyjska akademia (poza Lhasą), zrzeszająca ponad 40 tysięcy mnichów i mniszek, mieszkających w czerwonym morzu z tysięcy tybetańskich, parterowych domków, wzniesionych na zboczach wzgórz, niemal “jeden na drugim”. Niestety polityka Chin wobec Serthar Institute jest dramatyczna, w ostatnich latach doszło tu do masowych wyburzeń domów i relokacji mnichów... Jest to miejsce, które najbardziej chciałam zobaczyć ze wszystkich nie tylko w całym Syczuanie, ale i w całych Chinach! Niestety... spóźniłam się. Jakiś czas przed naszym wyjazdem zostało bowiem objęte całkowitym zakazem wjazdu dla obcokrajowców, a że też akurat w czasie naszej podróży zwierzchnictwo administracyjne nad nim przeszło z rąk mnichów w ręce chińskich urzędników, nie zaryzykowaliśmy nielegalnego zwiedzania. Trzeba jednak na bieżąco monitorować sytuację, bo kwestie dotyczące zakazów wjazdu zmieniają się często - wszystko zależy od sytuacji politycznej, napięć w Tybecie itp. Poglądowe zdjęcia z tego pięknego, unikatowego miejsca (niestety nie mojego autorstwa, wiadomo): ![]() ![]() ![]() I pano 360: https://goo.gl/maps/NhDoB5oQvziYekZw6 Więcej kadrów: https://500px.com/search?q=larung+gar&t ... sort=pulse ![]() ![]() ![]() ![]() Na południowy-zachód od Chengdu (warto rozważyć te miejsca, szczególnie jeśli planujemy podróż dalej na południe, do Yunnanu) Mapa: https://goo.gl/maps/k8Dd8PJiwCfejb3Z8 ![]() Pano 360: https://goo.gl/maps/Yjb2GLBNbf7UpZjk7 & https://goo.gl/maps/wwuokV7m54xw7k3B9 Poglądowe zdjęcia: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/ ... aiyong.jpg & https://web.500px.com/photo/138779945/Y ... llian-Tan/ & https://500px.com/search?q=yading+sichu ... sort=pulse ![]() Na północny-zachód od Chengdu Mapa: https://goo.gl/maps/JwmwaahC5pUJquQ9A ![]() ![]() |
Autor: | tropikey [ 03 Kwi 2020 16:50 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
W tym roku ciężko będzie komukolwiek przebić tą relację. I to wcale nie z powodu epdemii. |
Autor: | nenyan [ 04 Kwi 2020 14:30 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
@malgo1987 dziękuję ![]() ![]() ![]() @tropikey woah, dzięki!! mega mi miło! ![]() @south To dłuższa historia... napiszę na priv ![]() |
Autor: | south [ 28 Kwi 2020 13:52 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Mam nadzieję, że to nie koniec relacji ? |
Autor: | nenyan [ 03 Maj 2020 07:08 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
@south Chwilowo znów nie mam czasu na pisanie ![]() |
Autor: | gecko [ 03 Maj 2020 09:05 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
@nenyan Larung Gar było moim wielkim marzeniem, ale niestety też minimalnie się spóźniłem i wjazd dla turystów był już zamknięty. Niestety zobaczyć to w takim kształcie jak zostało to uwiecznione na zdjęciach dostępnych w internecie, nigdy pewnie już nie będzie nam dane. Chińczycy wyburzają to wielkie czerwone osiedle. Oficjalnie z powodu zbyt dużego zagęszczenia i związanego z tym zagrożenia pożarowego ![]() |
Autor: | janeczek [ 03 Maj 2020 10:16 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Wspaniała relacja, aż chce się od razu jechać. Piękne zdjęcia. |
Autor: | tmbor [ 09 Cze 2020 15:42 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Hej, genialna relacja i zdjęcia! Mam dwa techniczne pytania co do fot: 1. Zdradzisz w skrócie przepis na te kolory? Po wstępnych oględzinach wydaje mi się, że zdjęcie saturacji i ocieplenie zieleni, podbicie pomarańczy i czerwieni, ogólne zejście z kontrastem i bielami. Używasz jakichś presetów albo znasz jakiś tutorial jak osiągnąć podobny look? Uwielbiam bawić się w post-procesie, ale z osiągnięciem takiego klimatu zawsze miałem kłopot, szczególnie w taki konsekwentny sposób na wielu ujęciach. Z góry dzięki! 2. Jak z robieniem zdjęć obcym, nie było z tym ogólnie problemu? |
Autor: | tmbor [ 09 Cze 2020 15:46 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
W ogóle, masz jakąś galerię, gdzie można zobaczyć więcej twoich prac? |
Autor: | WinFS [ 17 Cze 2020 22:31 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Niesamowita przygoda ![]() |
Autor: | ann_a_k [ 12 Paź 2020 14:58 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Wow, wow, wow. Relacja jest świetna , wiadomo, ale zdjęcia to juz jest jakaś magia... Powiem wam , ż eprzyjemnie spędzać kilka dni urlopu na fly4free przeglądając relacje diotyczące ktrajów o którzych się marzy , kiedy można patrzeć na takie ujęcia... Czapki z głow! |
Autor: | meczko [ 12 Paź 2020 19:42 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
Wow! Taki klejnot, a ja go dopiero teraz znajduję! Zahaczyłem o tamte rejony w 2006, 2007 i potem (już tylko Yunnan) w 2012. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś uda tam wrócić! |
Autor: | marcinsss [ 12 Paź 2020 22:30 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
@meczko @ann_a_k Jak doczytaliście tutaj do końca i Wam się spodobało, to proponuję przeczytać (i obejrzeć) wcześniejszą relację tej autorki. Poziom porównywalny, a ma ten plus, że jest zakończona. ![]() ![]() kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523 No co, jestem fanem, to polecam. ![]() |
Autor: | meczko [ 13 Paź 2020 00:02 ] |
Temat postu: | Re: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywisto |
@marcinsss, dzięki! Zacząłem czytać relację @nenyan od ostatniej części, napisałem ten komentarz, a potem popłynąłem, bo zacząłem czytać od początku ![]() I też bardzo czekam na ciąg dalszy tej relacji! Lhagang/Tagong jest na mojej liście miejsc od 2007 - wtedy go ominęliśmy, bo był z boku naszej trasy, jechaliśmy z Litang przez Kangding do Chengdu. Jeżeli covid, Xi Jinping i chińskie organy wizowe pozwolą, to chciałbym kiedyś przejechać trasę z Lhagang dalej na północny wschód, aż do Qinghai, przez Garze i Yushu. Niesamowicie ciekawe tereny! Jedno uzupełnienie do pierwszego czy drugiego postu - te ogniska palone przez Chińczyków na ulicach, z reguły przy jakichś ciekach wodnych, to z okazji miesiąca duchów (https://en.wikipedia.org/wiki/Ghost_Festival), siódmego miesiąca kalendarza księżycowego, przypadającego w okolicach naszego sierpnia-września. W tym miesiącu głodne duchy są wypuszczane z piekieł i szukają na ziemi jedzenia, a nawet rozrywki. Ludzie palą im symboliczne ofiary, a w niektórych miejscach (zwłaszcza Singapurze i Malezji) miejscowi Chińczycy nawet organizują im imprezy. |
Strona 3 z 3 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |