| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki wigilia-w-jambiani-zanzibar-nie-z-pocztowki,213,122036 | Strona 1 z 1 |
| Autor: | pluszczak [ 28 Gru 2017 18:31 ] |
| Temat postu: | Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
JAMBO! Wciąż brakuje mi czasu na sprawozdania z dłuższych podróży. Zdecydowałam się jednak do Was wrócić, bo moja ostatnia wyprawa była krótka i zwarta - czyli łatwa do opowiedzenia. Na początku tego roku spędziłam niemal dwa miesiące w Gambii. Widać mój facet obgryzał paznokcie z tęsknoty i nerwów, bo nieugięcie próbował zająć sobie czymś czas. Z tej nudy i niemocy prześledził wszystkie loty w całej dostępnej cyberprzestrzeni. Po powrocie do Polski czekało na mnie kilka niespodzianek: pyszne jedzenie i wyjazdowe atrakcje. Kiedy usłyszałam, że kupił dla nas bilety do Tanzanii, pisnęłam z radości. Chwilę później dodał, że wyjazd odbędzie się w okresie świątecznym. Mina mi zrzedła i od razu oznajmiłam, że to on powie mojej mamie o planach na wigilię. Chwilę później się okazało, że pod hasłem TANZANIA, kryje się ZANZIBAR. I w ten sposób mój entuzjazm znacząco przygasł. Preferuję wolny tryb podróżowania, z odpowiednią ilością czasu na rozmowy z ludźmi i poznawanie lokalnego życia. Na hasło "Zanzbibar" ogarnął mnie dreszcz grozy, a przed oczami namalowały się pocztówkowe obrazki: palmy, biały piasek, europejskie laski opalone na skwarkę i murzynek bambo za murami kurortu. Brr! Relaks należy się każdemu i nie ma w nim nic złego. Jednak moje zamiłowanie do Afryki nie pozwala mi leżeć plackiem na plaży wśród drinków z palemką. Później przyszły dobre wieści. Najwięcej turystycznych kompleksów znajduje się na północy wyspy. My natomiast mieliśmy hotel ulokowany na południu, w małej wsi Jambiani. I chociaż na plaży leżała mąka, a pod palmami byczyło się kilka lalek, życie miasteczka pochłonęło mnie do reszty. Jeśli macie ochotę zaznać lokalności i prawdziwego życia, wybierzcie się właśnie tam. Chociaż lotnictwo nie obchodzi mnie wcale, podobnie nie ogarniam wszystkich promocji i systemowych błędów (hmm a nawet obsługa komputera kryje przede mną sporo tajemnic), wiem że znajduje się tutaj wielu biletowych freaków. Po długich i wyczerpujących lotach czekała na nas ciekawsza część podróży. Aby dostać się z lotniska do Jambiani, potrzebny jest transport. Do wyboru macie taksówkę (ok. 30-50 dolarów) lub Dala Dala, lokalne busiki, tłoczne i nieprzyzwoicie tanie ( w zależności od dystansu, ceny zamykają się w kilku dolarach). Prawdziwa cena za przejazd w mieście to 600 szylingów tanzańskich. Aby ze stolicy, Stone Town, ruszyć do Jambiani, powinniście wydać nie więcej niż 7 000 szylingów tanzańskich od osoby. Choć wydaje mi się, że realna cena dla mieszkańców to ok. 3000-4000 Dolary na szylingi wymienić możecie na lotnisku, jednak nie jest to korzystna transakcja. Najlepiej wymieńcie tylko kilka dolarów na podróż do Stone Town i tam poszukajcie kantoru. Nie wytłumaczę Wam, gdzie się znajduje, bo sama pytałam po drodze z 10 osób, żeby się tam dostać. Kiedy Marcin pilnował ciężkich plecaków, ruszyłam na prawdziwe poszukiwania! Kręte uliczki miasta nie powinny Was przerażać - wszyscy bardzo chętnie wskazywali mi drogę i owocnie doprowadzili do celu. Po drodze mijałam mnóstwo białych par z afrykańskim "przewodnikiem". DalaDala 309 prowadzi ze Stone Tone prosto do Jambiani. I tutaj również nie dajcie się robić w konia - najlepiej udawajcie, że korzystaliście już z takiego transportu i wiecie ile powinniście zapłacić. Nie pytajcie o cenę, wręczcie kierowcy lub "zbierającemu kasę" banknot i podziękujcie. Podróż DalaDala to świetna zabawa, o ile nie macie problemów ze stawami. Podczas niemal trzygodzinnej drogi zdziwiliśmy się przynajmniej 15 razy. Każda nowa osoba ładująca się na pokład była dla nas szokiem nie do ogarnięcia: GDZIE ON/ONA MA ZAMIAR USIĄŚĆ? Widać nasze wygodne dupy nie mają pojęcia, co znaczy ekonomiczna podróż. W DalaDala pasażerów nigdy za wiele! Niestety po tym krótkim wprowadzeniu muszę uciekać. Wrócę do Was jutro i zostanę trochę dłużej. W tej krótkiej relacji podzielę się z Wami praktycznymi wskazówkami, nie zabraknie też anegdot z życia wziętych. Nie liczcie jednak na recenzje hoteli, knajp i jedzenia w samolocie - nie po to lecimy na drugi koniec świata, żeby myśleć o takich pierdołach. Hakuna matata i do zobaczenia! | |
| Autor: | pluszczak [ 29 Gru 2017 14:15 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
O CHOLERA, JAK TU BIAŁO! Do Jambiani przyjechaliśmy ok. 18:00, chwilę przed zmrokiem. Pilnujcie czasu wybierając się na dala dala bo z tego co mi wiadomo, nie wyruszają ze stolicy później niż o godz. 16-17. Podobnie sprawa wygląda z odjazdami z Jambiania do Stone Town - busiki jeżdżą od rana co ok. godzinę lub dwie, nie później niż o 17:00. Pierwsze wrażenie miasteczka było dość... blade. Szarawy piach, szarawe kamienie, białe domy (a raczej gołe mury przypominające lepianki). Słońce przestało już grzać ciepłym światłem, powoli zaczęło się ściemniać. A przede wszystkim było pusto. Najlepszą ozdobą surowego krajobrazu są barwne stroje kobiet - tym razem ich zabrakło. Wjeżdżając w wąskie ulice miasteczka minęliśmy kilka osób, biegających dzieci i chudych krów. Pierwsza myśl: gdzie są wszyscy? Druga: to na pewno jeszcze przedmieścia! Zdziwiłam się, kiedy kierowca zatrzymał auto i wskazał nam krótką drogę do hotelu. Wiedzieliśmy, że nasz nocleg ulokowany jest na samym końcu wsi - znakiem tego przejechaliśmy już całą. To dziwne uczucie, kiedy przyjeżdżasz do nowego miasta i widzisz tak niewiele. Wszystko jest obce, ciekawe ale też bardzo zagadkowe, nie odkrywa przed tobą nic. Właśnie takie wrażenie towarzyszyło mi pierwszego wieczora w Jambiani. Co ja tu będę robić? Gdzie iść skoro jest tak niewiele miejsc? Z kim rozmawiać, skoro jest tak mało ludzi? Czy będę mogła wyjść sama, czy znajdę tutaj jakiś sklep? Czy tutaj w ogóle jest poczta, koleżanka chciała pocztówkę... Jedna wielka niewiadoma, która trochę niepokoi ale bez niej nie byłoby żadnej zabawy. Nasz hotel, tzn. Uhuru Beach Hotel, jak sama nazwa wskazuje, znajdował się na plaży. Duży kompleks małych domków ulokowanych tuż na brzegu oceanu. Z biednej ulicy weszliśmy niczym bramą do nieba. Europejski raj mieścił się dwa metry za ubogą zabudową mieszkańców wioski. Odgradzał go mur, który przypominał granicę między wymiarami. W oczy rzucił mi się wysoki Masaj (a może mężczyzna za niego przebrany) w... czapce świętego Mikołaja. Czy to są jakieś jaja? Autorem tego pomysłu musiał być wyznawca ideologii multukulti albo ktoś o PRZEZABAWNYM usposobieniu! No nic, Wigilijni Masajowie okazali się bardzo pomocni i z uśmiechem i naszymi plecakami na barkach skierowali nas do odpowiedniego domku. W środku wielkie łóżko pod moskitierą (hmm, każda mała dziewczynka o takim marzy, ale chyba w dziecięcych marzeniach nikt nie uwzględnia ochrony przed malarią Zostawiliśmy rzeczy w pokoju, przebraliśmy się w gacie do pływania i pobiegliśmy do wody. Kostki po podróży mieliśmy tak opuchnięte, że... a nie, my nie mieliśmy już kostek. Nogi jak od fortepianu, twarze obrzmiałe i zmęczone. Woda w oceanie była kojąca, mimo że bardzo ciepła. Spodziewaliśmy się chłodnej, orzeźwiającej kąpieli, tymczasem okazało się, że wskoczyliśmy do wanny. Na zdjęciu widać parasole i dachy domków. Ogólnodostępna przestrzeń przed dużym barem pełnym trunków malowała się baaaaaaardzo wygodnie. Zachęceni opiniami na booking com wybraliśmy się na kolację do hotelowej restauracji. Trochę z braku laku, niewiedzy i późnej pory. A także potrzeby spożycia czegokolwiek innego, niż chemiczny roztwór zamknięty w sreberku na pokładzie samolotu. Faktycznie, jedzenie w Uhuru jest bardzo smaczne, w "przystępnych" cenach. Danie obiadowe to koszt ok. 1500-2500 szylingów tanzańskich. Jako roślinożercy podpowiemy, że znajdziecie tam również opcje wegetariańskie i wegańskie. Akurat ten wieczór "umilał" biały śpiewak w kapeluszu. Gitara elektryczna, duży głośnik (może gdyby był mniejszy i grał ciszej, jego zawodzenie byłoby bardziej znośne). Skutecznie zagłuszał szum oceanu i pomimo kilku całkiem niezłych wykonów znanych kawałków z Zachodu, nie wytrzymaliśmy tam długo. Na szczęście do samego końca towarzyszyli mu rozweseleni winem turyści. Kiedy kolejny decybel dotarł do mojego zmęczonego lotami mózgu, powiedziałam: spadamy! Oh jak nam się dobrze spało! A już jutro pierwsze zderzenie z miejscowymi i wycieczka w głąb oceanu. Pieszo... | |
| Autor: | ewaolivka [ 30 Gru 2017 16:59 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
Miły, pogodny tekst. Czekam na c,d. | |
| Autor: | pluszczak [ 05 Sty 2018 16:14 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
POLE POLE! Na plaży śpi się fantastycznie. Co prawda nie jest to nocleg pod gołą chmurką, spontaniczny jak na młodych przystało ale... szum oceanu i głośny wiatr są jeszcze przyjemniejsze z perspektywy wygodnego materaca. Podniosłam prześcieradło, a moim oczom ukazały się KOSTKI! Hura, odzyskałam swoje stawy, opuchlizna zeszła! W Uhuru śniadanie podają do godziny 10:00. Pobiegliśmy do restauracji, z której za dnia rozpościerał się piękny widok na ocean. W powietrzu wisiały latawce surferów, kitesurfing to najpopularniejsza rozrywka na wyspie. Niestety, niezbyt tania. Z tego co podejrzałam w przyhotelowej szkółce surfowania, lekcja kitesurfingu to koszt min. 50 dolarów. Chętnych jednak nie brakowało, wśród trenujących znalazł się nawet jeden Polak. Jeśli jesteście wegetarianami to bez problemu dostaniecie wege śniadanie. Ja, niejedząca również mleka i jaj, sporo się nagimnastykowałam, żeby wyjaśnić kelnerce (która niespecjalnie mówiła po angielsku, wydaje mi się, że też niewiele rozumiała Byli nieco zaskoczeni widząc białych robiących zakupy z takim zapałem. Okazuje się, że w hotelu można zamówić wszystko - poranne zakupy odbywają się często w recepcji hotelu, gdzie można odebrać swoje zamówione wcześniej mango i banany. SZALEŃSTWO! No i te ceny, dwukrotnie wyższe. Woda w hotelu kosztuje 2000 szylingów, na mieście 1000. Jest różnica. Przykładowe ceny za inne produkty (w szylingach tanzańskich): Mango - 500 Awokado - 800-1500 (wielkie, jak zobaczycie na poniższym zdjęciu.. Marakuja - 500 Limonka - 200 Ananas - 3000-4000 (ogromny i słodki) Placek Chapati - 500 "Pączek" - 200 Inne pieczywo - ok. 200-500 Oprócz tego możecie kupić bakłażany, cebule, pomidory, imbir, paprykę i wiele, wiele innych. A dla ciekawych pocztówka + znaczek do Europy - 2400 Powyższe ceny są bardzo orientacyjne i możliwe, że dalej zawyżone. No i teraz, drodzy Państwo, gwóźdź programy! JACKFRUIT! Chlebowiec Ten smakołyk to jak połączenie banana, ananasa, brzoskwini... smak i zapach to istna multiwitamina jak z hortexowego kartonu. Za tę spektakularną przyjemność zapłaciliśmy 5000. Prawdopodobnie za dużo, bo na jackfruita polowałam od rana, a znalazłam go na pace przypadkowego samochodu. Wyprosiłam i mi sprzedali. Kiedy wróciliśmy z porannego spaceru, wody już nie było. Odpływ przesunął ją o ponad kilometr w głąb brzegu. W takim razie czas na dłuuugi spacer! Odpływy mają swój niepodważalny urok. Nieczęsto mamy okazje biegać po dnie oceanu... A przede wszystkim, po drodze miniecie kobiety zbierające algi. Na dnie umieszczone są niskie badyle, pomiędzy nimi sznurki, na których porastają drogocenne liście. Kiedy woda odpływa, kobiety wyruszają do swoich morskich "grządek", pielęgnują je i zbierają dojrzałe okazy. Mężczyźni w tym czasie łowią ryby - harpunem lub w skromne sieci, które zawieszają na wbitym w dno kiju. I tutaj się przeliczyłam... Pierwszy raz weszłam do wody bez aparatu. Nie przejęłam się tym jednak, bo byłam przekonana, że te same Panie spotkam kolejnego dnia. Niestety: nazajutrz było już ich zaledwie kilka. Okazuje się, że do alg nie zaglądają aż tak często - czekają ok. 3 tygodni aż wyrosną świeże sztuki. W dodatku zbliżał się weekend, okres świąteczny i tym sposobem cały wszechświat stanął mi na drodze do rozmowy ze zbieraczkami. Może Wam się poszczęści i będziecie mieli okazję się z nimi zaprzyjaźnić albo pomóc z targaniem ciężkich worków pełnych glonów. A żeby zagadać, krzyknijcie JAMBO! Jeśli odpowiedzą KARIBU! oznacza to, że jesteście mile widziani. Jambo - Cześć! Karibu - Witaj/Welcome Karibuni - Welcome, ale w przypadku dwóch osób lub większych grup Pole pole - easy easy W kolejnych dniach mój słownik nieco się powiększył. Podzielę się nim z Wami w kolejnym odcinku! A tymczasem POLE POLE! Na koniec nasze urocze sąsiadki. | |
| Autor: | HandSome [ 05 Sty 2018 16:32 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
Chlebowiec zapewne swietnie smakuje. Mam ochotę na....duriana | |
| Autor: | cccc [ 05 Sty 2018 17:51 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
Fajna relacja. Chcialbym dodac, ze pyszne sa lody z jackfruit i mleczkiem kokosowym. | |
| Autor: | pluszczak [ 08 Sty 2018 14:00 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
@HandSome @cccc Jackfruit naprawdę boski, chociaż mojego towarzysza nie zachwycił. Pewnie dlatego, bo jako owoc jest strasznie niepraktyczny. Wielki, lepki (do granic przyzwoitości), trzeba w nim dłubać... | |
| Autor: | Mio [ 07 Mar 2018 15:24 ] |
| Temat postu: | Re: Wigilia w Jambiani - Zanzibar nie z pocztówki |
Będzie kolejna część? czyta się fajnie, a i informacje przydatne | |
| Strona 1 z 1 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |