Autor: | Washington [ 10 Gru 2014 15:14 ] |
Temat postu: | Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Wstęp O tym by pojechać na Filipiny marzyłem od jakiegoś czasu. Marzenie to było na tyle silne że w tym roku po raz pierwszy postanowiłem jechać na wakacje nie tam gdzie będzie promocja – a konkretnie na Filipiny i nigdzie indziej. W końcu kto nie widział tych zdjęć rajskich plaż – jeszcze nieznanych dla masowego turysty i przez to nie zepsutych? Dodatkowo piękne rafy koralowe, krystaliczne morze, liczne atrakcje (tarasy ryżowe, jaskinie, wodospady, tropikalne lasy) – i to wszystko za niewielkie pieniądze. Brzmi jak raj. I właśnie w raju przyszło mi spędzić miesiąc czasu – ale było jeszcze lepiej niż to sobie wyobrażałem ![]() ![]() Na Filipiny przylecieliśmy korzystając z promocji Cebu Pacific – dość regularnie oferują oni przeloty na trasie z/do Chin poniżej 200zł RT. Jako że były to nasze ostatnie długie wakacje w życiu (studenckie czasy się właśnie skończyły..) - postanowiliśmy najpierw spędzić miesiąc czasu w Chinach, a potem stamtąd udać się na Filipiny, również na miesiąc. O tym jak dostaliśmy się do Chin, co się tam wydarzyło i dlaczego tak bardzo potrzebowaliśmy po nich odpocząć możecie przeczytać w tej forumowej relacji w-poszukiwaniu-shangri-la-czyli-miesiac-w-chinach,215,56293 Tu jednak będzie tylko i wyłącznie o Filipinach ![]() A więc zaczynajmy relację! Nie będzie ona prowadzona w formie dziennika, opisująca wydarzenia krok po kroku – w końcu ile można by pisać "Dzień 15. Jest cudownie, leżymy na rajskiej plaży, w wolnych chwilach oglądamy rafy koralowe jakich niewiele jest na świecie (znów prawie wpłynąłem na żółwia morskiego, nie mogło by ich być trochę mniej?), na wieczór mamy zaplanowany rum Tanduay, jak zawsze po 4zł za 0,7l" ![]() ![]() ![]() Bo każdy raj ma swoją Manilę Swoją podróż zaczęliśmy od stolicy Filipin, Manili, miasta które na wszystkich blogach podróżniczych opisywane jest bardzo krótko - „omijać” ![]() Na Filipiny przylecieliśmy na lotnisko Clark – znajdujące się tuż przy dużej amerykańskiej bazie wojskowej koło miasteczka Angels, 80km od Manili. Loty z/do Clark na trasach międzynarodowych często są tańsze niż z/do Manili, zaś dostać tam się nie jest trudno – przy mniejszym budżecie warto więc rozważyć tą opcję. Pierwszą rzeczą po przylocie która może interesować podróżnego jest zaopatrzenie się w niezbędne środki płatnicze. Na Filipinach używane jest peso filipińskie (skrót PHP, w relacji będę pisał po prostu P). 100P to około 7zł. Niestety każdorazowe wyjęcie gotówki z bankomatu obarczone jest prowizją w wysokości 200P. Nie byłby to problem gdyby nie fakt że dodatkowo nie można wyjąć za dużo gotówki naraz – maksymalnie 10000P czyli raptem 700zł. Warto więc rozważyć wymienianie gotówki w kantorach. Z lotniska najtaniej do miast można dostać się komunikacją publiczną. Na Filipinach takową rolę spełniają twory o nazwie jeepey. Pojazdy te jeżdżą praktycznie non stop bez żadnego rozkładu jazdy. Jeżdżą jednak na konkretnych trasach. Czasami trasa wypisana jest na boku pojazdu, czasami jej główne punkty są wypisane na tabliczce za przednią szybą, czasem zaś określa ją tylko kolor pojazdu (tylko w największych aglomeracjach miejskich mają one numery). Punkty na trasie wyznaczają nie ulice ale najczęściej nazwy centrów handlowych/sklepów (Filipińczycy zostali w sporym stopniu zamerykanizowani i uwielbiają centra handlowe, w Manili znajduje się kilka z największych centrów handlowych na świecie). Aby zatrzymać jeepeya wystarczy zamachać ręką. Potem wsiadamy tylnym wejściem i skuleni posuwamy się do końca. Do pojazdu wejdzie tyle osób ile wejdzie, panuje tam niesamowity ścisk, ale wszyscy ludzie są życzliwi i mili – nikt się nie obrazi jeśli przypadkowo komuś nadepnie się na nogę czy nie będzie miał pretensji że do tego małego pojazdu wchodzisz z dużym plecakiem. Opłata za przejazd najczęściej przekazywana jest z ręki do ręki w kierunku kierowcy, rzadziej większe pojazdy mają swojego krzykacza/zbieracza pieniędzy który jeździ stojąc na tylnym zderzaku i trzymając się dachu. Opłatę najlepiej dawać wyliczoną – koszt przejazdu zwykle oscyluje od kilku do kilkunastu peso, kierowca może mieć problem z rozmienieniem większych kwot (raz gdy nie miałem mniejszych pieniędzy niż 200P Filipińczycy po prostu za mnie zapłacili za przejazd, bo powiedzieli że kierowca nie miałby jak rozmienić – i zrobili to z uśmiechem ![]() Tyle ogólnie o jeepeyach. Wracając do wydostania się z lotniska Clark. Z drogi można złapać za 50P jeepeya jadącego bezpośrednio do dworca Dau, jednak jest to wersja „luksusowa”, dla turystów. Lokalna ludność pojedzie za 12P do "main gate" które mieści się tuż przy SM (ważny skrót – warto zapamiętać – SaveMore, to sieć supermarketów i centrów handlowych – często używane są jako punkty orientacyjne). Dalej przesiadamy się w jeepeya za 8P do dworca Dau. Jeepeye jeżdżą non stop, czasowo więc wyjdzie takie rozwiązanie tak samo (około 20-30 min). Z dworca Dau za około 114P jeżdżą co chwila (co 10-15min) autobusy do Manili, przejazd zaś zajmuje im w zależności od korków i miejsca w którym wysiadamy od 1,5h wzwyż. I tu docieramy do Manili jako takiej. Nie jest to miasto w precyzyjnym tego słowa znaczeniu, a raczej gigantyczna aglomeracja miejska składająca się z 16 miast, o populacji 12 milionów ludzi! Gdy więc poprosimy na dworcu o bilet do Manili – nikt nas nie zrozumie. Musimy nasze zapytanie sprecyzować – powiedzieć że np. chcemy dostać się do Pasay (miasto/dzielnica w której znajduje się lotnisko). Manila jest aglomeracją ogromną, chaotyczną, brudną i pozbawioną atrakcji turystycznych. A jednocześnie miejscem gdzie ogromna bieda Filipińczyków bije po oczach i przeraża. Bo Filipiny są bardzo biednym krajem. Nie zwrócimy na to uwagi na rajskich wysepkach (no ew ponarzekamy że do jedzenia wciąż mamy do wyboru ryż z ryżem, czemu nie mogli by nam ugotować czegoś porządnego? no nie mogli by bo sami jedzą w ten sposób, na nic innego ich nie stać) gdzie fakt że ktoś posiada bambusową chatkę nad morzem a by zjeść cokolwiek musi codziennie wypłynąć na połów ryb nie będzie dla nas rażący. Natomiast w Manili gdy zobaczymy dzieci bawiące się w toczenie starej opony ludzi grzebiących w śmieciach czy to jak podróżują lokalsi będziemy wstrząśnięci. To tu spotkałem jedynych żebraków na Filipinach. To tu przestępczość jest wysoka, należy więc mieć się na baczności (a zwłaszcza uważać na swoje kieszenie). Jednocześnie zdając sobie sprawę z tej biedy tym bardziej docenimy niesamowitą pogodę ducha cechującą ten naród, to jak mili, sympatyczni i pomocni są dla wszystkich – w tym przyjezdnych, których nie traktują jak chodzące worki z pieniędzmi i nie próbują oszukać na każdym kroku. Być może dlatego że nie zostali skażeni jeszcze masową turystyką. Wiedząc że wszyscy odradzają zatrzymywanie się w Manili na dłużej niż jest to konieczne – i tak spróbowałem odszukać jej nieliczne zabytki, miałem bowiem kilka godzin do mojego następnego lotu. Wybraliśmy się do historycznej dzielnicy Intramuros. Jest to pozostałość dawnej odgrodzonej murami hiszpańskiej kolonii, najstarszych zabudowań miejskich w Manili. Niestety w wyniku intensywnych walk podczas II Wojny Światowej pomiędzy Amerykanami i Japończykami w 1945 roku dzielnica ta została prawie całkowicie zrównana z ziemią i sprawia bardzo przygnębiające wrażenie. Wciąż w niej odnajdziemy oazy spokoju i piękna – takie jak katedra, fort (wstęp jedynie 50P dla studentów) czy kościół św. Augustyna. I to w zasadzie koniec miejskich atrakcji oO Polecam natomiast po przyjeździe zacząć cieszyć się tutejszymi cenami ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() I to by było w zasadzie tyle jeśli chodzi o wstęp/porady praktyczne dotyczące Manili. Już w następnym odcinku zawitamy w raju – będzie on bowiem o Palawanie! ![]() |
Autor: | filipk90 [ 10 Gru 2014 16:26 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Super - na pewno w przyszłości skorzystam z wszelkich uwag. Czekam na Palawan ![]() |
Autor: | lucy_ska [ 10 Gru 2014 17:29 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Fajna relacja, zresztą jak zawsze ![]() ![]() |
Autor: | rafiki21 [ 10 Gru 2014 17:42 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Relacja super, jak bedą tanie bilety lecę ![]() |
Autor: | jobi [ 10 Gru 2014 18:54 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Naprawdę podziwiam - pierwszy raz na Filipinach a obczaiłeś wszelkie najtańsze opcje, nieznane nawet wielu podróżującym Filipińczykom. Nawet Manila w Twoich wspomnieniach to miejsce super przyjazne. Ale dobrze, że wspomniałeś o złodziejach i oszustach - bieda robi swoje. Zdarzają się nawet fałszywi taksówkarze. Niektóre ulice w centrum miasta bywają niebezpieczne, jeśli brak ludzi i pełno slumsów wokół, może trafić się przygoda z bandą dzieci / nastolatków - otaczają ofiarę, krzyczą daj money a starsi penetrują kieszenie. Tak gwoli uzupełnienia, w Clark jest też bezpośredni autobus Philtranco do Pasay - kosztuje wprawdzie 350 pesos, ale można zaoszczędzić sporo czasu. Za to taksówka do Angeles kosztuje 500P - naganiacze nazywają to "Limousine Taxi", żeby jakoś usprawiedliwić zdzierczą cenę. Bo Jeepney za 12P do Clark Base jest osiągalny nie z samego lotniska, trzeba przejść ze 300m. A żeby zatrzymać Jeepneya, można spróbować po filipińsku "PARA" (stop) lub "PARA PO" (PO jest zwrotem grzecznościowym wyrażającym szacunek, nie zaszkodzi go użyć, mówi się np. SALAMAT PO (dziękuję), O PO (tak). Angeles ma swoją czerwoną ulicę, pełno tam panienek. Kiedyś Amerykanie mieli tam 20.000 żołnierzy, ale wulkan Pinatubo zniczczył bazę w 1991. Amerykanie wyjechali, ale do dzisiaj wracają do swoich dziewczyn, napędzając ten biznes. |
Autor: | Washington [ 16 Gru 2014 17:12 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Palawan – Filipiny w miniaturce Wiele osób które były na Filipinach, na pytanie które miejsce wybrać jeśli dysponujemy ograniczoną ilością czasu, odpowiada – Palawan. Ta stosunkowo duża wyspa powoli staje się miejscem kultowym dla turystów. Nie bez powodu. Czy wiecie jak wyglądało tajskie Phi Phi 20 lat temu nim przybyły hordy turystów? Możecie dowiedzieć się przylatując na Palawan – musicie tylko to zrobić teraz – nim globalizacja dopadnie i ten piękny zakątek Filipin. Na Palawan przylatujemy do stolicy wyspy, Puerto Princesa (dalej w relacji występujące jako PP). Lotnisko usytuowane jest w zasadzie prawie w centrum tego miasteczka. Dlatego wydostanie się z niego jest wyjątkowo łatwe i tanie. Należy zignorować (nielicznych) naganiaczy wewnątrz budynku oraz (nie tak licznych) właścicieli tuk tuków (na Filipinach nazywanych tricyklami) przed wyjściem z terminalu i przejść dystans 50m do wyjścia z terenu lotniska – znajdziemy się na jednej z głównych miejskich ulic. Tu wystarczy zamachać na pierwszy przejeżdżający tricykl i za kwotę 16P (tyle zapłaciłem za dwie osoby; tricykl powinien kosztować 7-10P od osoby) można dojechać do centrum miasta czyli „Capitol”. Niewiele da się dobrego powiedzieć o filipińskich miastach jako takich, jednak PP jest jednym z wyjątków potwierdzających regułę. Spokojne, bezpieczne, niezatłoczone, niehałaśliwe. Uchodzi podobno za najczystsze i najbardziej zielone miasto na Filipinach, ale z tym bym nie przesadzał ![]() ![]() ![]() ![]() Palawan jest najbardziej znany ze swojej Podziemnej Rzeki (Cabayugan) – znajdującej się w Puerto Princesa Subterranean River National Park przy wiosce Sabang (80km od PP). Ta 8 km długości podziemna rzeka, płynąca przez jaskinię długości 24km, uznawana jest za najdłuższy tego typu twór na świecie (choć niedawno odkryto dłuższą podziemną rzekę w Meksyku), czym zyskała sobie miejsce na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Ponadto wymieniana jest jako jeden z siedmiu nowych cudów świata natury (czymkolwiek one by nie były ![]() ![]() ![]() ![]() Ok, ok, wszystko ładnie opisałeś Washington ale gdzie są zdjęcia? Zdjęć nie będzie bo osobiście podziemnej rzeki nie odwiedziłem! Czytałem w internecie wiele opinii że to miejsce to tak zwane tourist trap – miejsce znane z bycia znanym, sztucznie wyprodukowana atrakcja turystyczna. Nie żeby się nie podobała ludziom którzy ją odwiedzili. Ale podobno sama rzeka i jaskinia to nic specjalnego, ludziom w sumie bardziej się podobały warany paskowane, małpy, jazda bezdrożami i ogólnie pojęte poczucie przyrody. Wszystkich tych rzeczy miałem okazję już doświadczyć, jeśli chciałbym odwiedzić podziemną rzekę to dla jej wyjątkowości a nie całej otoczki ![]() Nie będę jednak nadużywał więcej Waszej cierpliwości pisaniem o miejscach nie wartych odwiedzenia i opiszę to które musicie odwiedzić. Jest to oczywiście El Nido – wyjątkowy zbiór przepięknych wysepek krasowych wyrastających wprost z krystalicznie czystego morza, oferujących wszystko to co chcielibyśmy znaleźć nad morzem – piękne rafy, bezludne bajeczne plaże i oszałamiające krajobrazy. Jeśli widzieliście już to wyjątkowe połączenie wapiennych skał i błękitnej wody w tajskiej prowincji Krabi czy wietnamskiej zatoce Ha Long – nie martwcie się, tu dopiero zobaczycie jak to powinno wyglądać naprawdę ![]() ![]() Kolejną kwestią jest znalezienie noclegu. Możemy oczywiście zatrzymać się w samym miasteczku El Nido, które choć oferuje wiele osobom lubiącym dobrze zjeść, napić się i pobawić, to jednak jest zatłoczone, hałaśliwe i nie posiada porządnej plaży – w zasadzie w mojej opinii nadaje się jedynie jako wygodny punkt wypadowy na wycieczki. (z dworca autobusowego musimy skierować się w prawo i wybrać się na 10min spacer – lub oczywiście wziąć tricykla, jednak choć lokalsi jeżdżą za maks 10P, od nas mogą chcieć kierowcy kilka razy więcej) Polecam zamiast tego nocować w Corong Corong (10min drogą na lewo od dworca). Tam znajdziemy nie tylko najtańsze bambusowe chatki (ceny od 400P za noc, polecam Tay Joe), w stylu tych uwielbianych przez backpackersów z rzekotkami pod dachem ale spokojną plażę którą będziemy mieli niemal na wyłączność, jak również w niedalekiej odległości (10-15min spacerem plażą idąc w lewo) jedną z najładniejszych plaż w El Nido - Marimegmeg. Oczywiście można się też zatrzymać bezpośrednio na tej plaży w Las Cabanas ale ceny już nie będą takie przyjazne. Poza leniwym plażowaniem, możemy zająć się na miejscu zbieraniem kokosów ![]() Takowego kokosa prosto z drzewa (ważne by nie leżał w wodzie zanim go znajdziemy – wtedy wnętrze może być zepsute) należy najpierw obrać z włóknistej skorupy (można ją po prostu oderwać rękoma, ale nie jest to łatwe zadanie) a następnie gdy zostanie nam już tylko twarda łupina – kamieniem rozbić ją, uważając by nie uciekło nam mleczko kokosowe – mniam ![]() Po tym całym rozłupywaniu kokosów chwilę wytchnienia możemy znaleźć w obserwacji zachodów słońca – a te w El Nido są przepiękne! O ile tylko nie przeszkodzą nam chmury (na Filipinach byłem poza sezonem czyli teoretycznie w porze tajfunów – nie wiem czy w sumie padało choć kilka dni) któregoś bardziej przejrzystego dnia ujrzymy takie oto widoki! Widząc tak cudowne pejzaże namalowane przez naturę – człowiek od razu ma ochotę wychillować. Najlepiej nad szklaneczką czegoś mocniejszego ![]() nie zapłacimy więcej niż 8zł. Kostki lodu weźmiemy oczywiście (nie, nie z lodówki) ze sklepu który przypadkiem może okazać się czyjąś prywatną chatą – wystarczy popytać w okolicy kto ma lód. (zaznaczając tylko że chodzi nam o lód w kostkach, bo jak się okazało – w Corong Corong inne osoby handlują połaciami lodu do np. przechowywania żywności a inne kostkami do drinków). Z napojami alkoholowymi możemy eksperymentować (wszystkie są tanie i smaczne) jednak nic nie pobije oryginalnego ciemnego 80% rumu Tanduay z colą (i ew limonką). Czemu nie piszę nic o podstawowej wakacyjnej rozrywce jaką jest jedzenie? Niestety Filipiny nie są znane na świecie z najlepszej kuchni. Szczerze mówiąc wiele osób uważa ją za bardzo słabą. Ja pozostanę dyplomatą i określę ją jako umiarkowaną ![]() ![]() No dobra, ja tu o plażach i alkoholizowaniu się a w końcu w ten piękny zakątek świata ludzie przybywają w jednym celu – by pomiędzy cudownymi wapiennymi wysepkami popływać na kajaku bądź łódce, zatrzymując się w co piękniejszych miejscach. Mowa oczywiście o tzw. island hopping'u, a nie ma lepszego miejsca by go uprawiać niż archipelag Bacuit (bo taką nazwę nosi 45 wysepek rozsianych dookoła El Nido). Nie jest to najtańsza rozrywka bo całodniowa wycieczka łódką będzie nas kosztować ok 800-1000P (łącznie z posiłkami, ale bez opłaty środowiskowej – ta kosztuje 200P za 10dni pływania po wysepkach Bacuit) – ale jest warta każdego peso!:) Ja osobiście polecam wycieczkę C (lokalsi ujednolicili nazwy najpopularniejszych tras wycieczek – trasa C jest najdroższa ale najładniejsza; oczywiście mając więcej gotówki można wynająć własną łódkę i ułożyć trasę taką jaka nam się tylko zechce). Zacznijmy więc! Brocząc przez krystaliczną wodę wsiadamy do łódki. A następnie chłoniemy piękne widoki. Od czasu do czasu zatrzymujemy się by odwiedzić ukryte piaszczyste śnieżnobiałe plaże lub jeszcze bardziej ukryte laguny. Cały czas bacznie obserwujemy podwodne rafy, kolorowe ryby i inne podwodne stwory. Raz napotykamy nawet kapliczkę (co prawda nie podwodną ![]() Jednak bądźmy szczerzy – to ta cudowna woda i świetnie komponujące się z nią skały sprawią że nie zapomnimy tych widoków nigdy ![]() Jeśli dysponujecie większą ilością czasu a otwarte wody nie są Wam straszne, za to cenicie sobie wolność i romantyzm - wypożyczcie kajak, koszt całodniowego wynajmu powinien wynieść 400-500P. Oczywiście El Nido oferuje znacznie więcej podróżnym. Dobrym pomysłem może okazać się wypożyczenie skutera (za 400-500P za dzień) i odkrywanie wybrzeża na własną rękę. Szczególna warta odwiedzenia jest znajdująca się nieco dalej na północy Nacpan Beach – najładniejsza ze wszystkich plaż w El Nido (popularnością cieszy się też plaża Duli – obu niestety nie udało mi się odwiedzić bo zaplanowałem je na ostatni dzień pobytu – i jak na złość był to jeden z nielicznych dni na Filipinach kiedy padało). Osoby bojące się jazdy skuterem mogą wynająć tricykl z kierowcą na cały dzień za 900P. Na koniec pozostaje nam ostatnia rzecz - nurkowanie. Wokół mnóstwo pięknych raf, w internecie można poczytać opinie wielu zadowolonych osób o nurkowaniu na Palawanie – jednak my choć jesteśmy zapalonymi nurkami nie skorzystamy. Po pierwsze martwi nas to jak lokalna ludność traktuje rafy w El Nido. Podczas island hoppingu łodzie rzucają kotwice bezpośrednio na rafy zaś ludziom wysiadającym do wody nie mówią nie by nie stawać na koralach, ale by założyć buty bo korale mogą poranić stopy! :/ Od kogoś w centrum nurkowym w El Nido usłyszałem że wiedzą o problemie i im też to się nie podoba, jednak ludzie na Filipinach są zbyt ubodzy by martwić się o stan środowiska – najpierw martwią się o to czy będą mieli co dzisiaj zjeść.. Drugi powód jest jednak dużo bardziej prozaiczny – Filipiny to raj nurkowy, ale my mamy ograniczony budżet więc mamy zamiar nurkować tylko w najlepszych miejscach ![]() CDN |
Autor: | warsawghoster [ 16 Gru 2014 18:58 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
miałem lecieć przez Pekin do Australii w październiku, ale chyba właśnie zmieniłem zdanie. Super relacja. |
Autor: | olajaw [ 17 Gru 2014 23:22 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Świetna relacja i bajeczne zdjęcia! ![]() ![]() |
Autor: | filipk90 [ 17 Gru 2014 23:34 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Co tam kokos, bicek jak się patrzy! ![]() |
Autor: | Washington [ 27 Gru 2014 02:28 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Bohol – E.T. i Czekoladowe Wzgórza to nie wszystko Nie planowaliśmy odwiedzić Boholu jako takiego. Gdy można wybierać spośród 7000 wysp i wysepek Filipin - znajdzie się niejedno miejsce atrakcyjniejsze niż Bohol. Jest on jednak atrakcyjnie położony obok miasta Cebu (jednego z większych miast filipińskich oraz ogromnego węzła komunikacyjnego – zarówno morskiego jak i lotniczego) a także niedaleko takich klejnotów Filipin jak wyspy Apo czy Siquijor (na które najszybsza droga promowa może przebiegać właśnie przez Bohol). Skoro więc i tak mieliśmy tamtędy przejeżdżać postanowiliśmy zatrzymać się na kilka dni i sprawdzić czy nie potraktowaliśmy Boholu niesłusznie pomijając go w naszych planach. Jako nasz ośrodek wypadowy wybraliśmy stolicę wyspy – Tagbilaran. Najpierw musieliśmy jednak do niej dotrzeć z lotniska w Cebu. Oczywiście można zamówić po prostu taksówkę z lotniska do promów ale wysilając się odrobinę można skorzystać z znacznie tańszej komunikacji miejskiej. Należy wziąć żółtego jeepeya (w Cebu nazywane są one czasem multicab'ami, niech nazwa Was nie zmyli) za 8P który dowiezie nas do minimarketu SM. Tak przechodzimy ok 30m do głównej ulicy i łapiemy kolejnego jeepeya, tym razem do Park Mall – taka przejażdżka wyniesie nas 10P. Spod Park Mall możemy już bezpośrednio dostać się do centrum czy na dworzec autobusowy (jeepey 01K). Niestety by dojechać do przystani skąd odchodzą promy na Bohol (Pier 1) czeka nas jeszcze jedna przesiadka (nie pamiętam gdzie, ale uczynni Filipińczycy jak zawsze pomogą i powiedzą w którym miejscu się przesiąść), oba kursy kosztują po 8P. Wydamy więc sumarycznie 34P na osobę. Choć taka podróż może wydać się nieco zagmatwana to nie zajmuje więcej niż 45min. Na przystani promowej mamy możliwość kupienia biletów od kilku firm, dwie zasługują na szczególną uwagę. Najprościej i najszybciej dostaniemy się z firmą Ocean Jet – kursują często (co 2h), biletów nie trzeba kupować z wyprzedzeniem, kurs zajmuje 2h i kosztuje 500P. Dla tych z mniejszym budżetem dostępne są bilety po 220P w firmie Lite – ale ma ona tylko 3 kursy dziennie i trwają one długo (4h). W terminalu promowym po raz kolejny przekonujemy się jak bardzo Filipiny różnią się od innych azjatyckich państw. Pamiętacie jak wspomniałem że na Filipinach poza kilkoma żebrakami w Manili nie spotkałem ich nigdzie indziej? Być może dlatego że tu mimo biedy ludzie nie oczekują specjalnego traktowania, w końcu większości z nich żyje się ciężko. I zamiast żebrać na ulicach niepełnosprawni są przyuczani do pracy masażystów czy muzyków i swe usługi oferują podróżnym. Z przystani promowej do wybranego przez nas hotelu w Tagbilaran tricykl powinien kosztować maks 10P/osoby. Tylko z wybraniem hotelu będzie ciężko, a nawet bardzo ciężko. Większość turystów nie zostaje w Tagbilaran, tylko kieruje się od razu na niedaleką wysepkę Panglao (dużo ładniejszą, ale gorzej skomunikowaną). Dlatego nie ma tu dużej bazy noclegowej. Wszystkie miejsca są albo bardzo drogie albo tak obrzydliwe że wychodziliśmy z nich nie pytając się o cenę. Jedyne przyzwoite miejsce z przyzwoitymi cenami znajduje się naprzeciwko Nisa Traveller's Inn (które kiedyś uchodziło za najtańszy dobry hotel w mieście, teraz uchodzi tylko za dobry ![]() Na początek możemy odwiedzić małe stworki przypominające tytułowego bohatera jednego z filmów Spielberg – E.T. (podobno Spielberg został zainspirowany właśnie tymi zwierzętami przy tworzeniu swojego filmu) Mowa o trasier'ach lub po polsku – wyrakach. Te miniaturowe naczelne są wyjątkowe z wielu względów. Są jedynymi małpami prowadzącymi wyłącznie drapieżny tryb życia. Brzmiało by to może i strasznie gdyby nie były wielkości zaciśniętej pięści ![]() ![]() ![]() Niestety jako istoty nocne większość dnia spędzają przesypiając w cieniu drzew – ciężko więc je dobrze uchwycić na zdjęciu (nie można używać lampy błyskowej ze względu na ich wrażliwe oczy). O trasierach opowiadają nam wolontariusze pracujący w fundacji (wśród których znalazła się również jedna Polka – serdecznie pozdrawiamy). Poza wyrakami w lesie można spotkać też innych przedstawicieli królestwa zwierząt – ten wyglądał na wypchanego ale to podobno jego strategia przetrwania – w razie zagrożenia udaje nieżywego ![]() Do sanktuarium można dojechać w prosty sposób. Najpierw z centrum łapiemy jeepey'a do dworca Dao (koszt 8p). Potem przesiadamy się w bus do Sikatuna (wysiadamy po drodze, osoba sprzedająca bilety powie nam w którym miejscu – koszt 20P). Tu warto powiedzieć coś o lokalnych busach. Są one mniej więcej jak każde inne rozklekotane autobusy w Azji ale zamiast 2 rzędów po 2 siedzenia, mają one 2 rzędy po 3 siedzenia – i „mnóstwo” miejsca dla osób stojących pośrodku. Dodatkowo bilety na przejazd kupuje się od „konduktora” który przeciska się między ludźmi i za pomocą dziurkacza wybija skomplikowany system dziurek w kawałkach papieru tworząc w ten sposób bilety ![]() ![]() Sanktuarium jest czynne od godziny 9 do 16, wstęp kosztuje 50P. Niestety nie mogliśmy doczekać się autobusu powrotnego (kursują one na tej trasie co 1-2h) więc pracownicy rezerwatu poradzili łapać nam stopa – sami czasem tak wracają do domu. Po 15min siedzieliśmy na pace filipińskiego pickupa z 3 Koreańczykami którzy też postanowili zabrać się z nami ![]() Kolejną atrakcją którą warto odwiedzić są słynne Czekoladowe Wzgórza. Są to regularne, stożkowate wapienne twory (powstałe z raf koralowych) znajdujące się pośrodku wyspy w liczbie 1268 wzgórz. Mają one od 30 do 100m wysokości, porasta zaś je trawa która w sezonie suchym zmienia barwę na brunatną – stąd ich nazwa. Co ciekawe we wzgórzach nie ma żadnych jaskiń – być może dlatego że według legendy nie są to żadne wapienie a łzy olbrzyma Arogo płaczącego po swojej ukochanej Aloya ![]() W zasadzie Czekoladowe wzgórza są atrakcją słynną dla swojej sławy ![]() By je zobaczyć wystarczy z dworca Dao złapać autobus jadący do miejscowości Carmen. Przejazd zajmie ok 1,5-2h i kosztuje 55-60P (w zależności czy uda Wam się wytłumaczyć że nie jedziecie do samego Carmen, a wysiadacie odrobinę wcześniej – konduktor powinien wiedzieć gdzie znajduje się punkt widokowy). Wstęp na punkt widokowy kosztuje 50P. Można śmiało wejść na niego o własnych siłach, zajmie nam to raptem 15min (alternatywnie motocykl zażyczy sobie aż 20P za podwiezienie – no ale jest to cena pod turystów). Wracamy łapiąc autobus wprost z drogi – te na szczęście kursują dość często, wystarczy na nie zamachać, a dowiozą nas z powrotem do Dao. Gdzie możemy przed udaniem się z powrotem do miasta odwiedzić wielkie centrum handlowe (tych na Filipinach nie brakuje ![]() ![]() ![]() ![]() Niektórzy mogli by pomyśleć że to już koniec atrakcji jeśli chodzi o Bohol. Nic bardziej mylnego. W końcu mówimy o Filipinach – czyli tysiącach wysp otoczonych wysepkami pośród krystalicznego morza i raf koralowych. I tak Bohol również otaczają piękne małe wysepki na które warto się udać. Większość turystów zna wyspę Panglao, znajdującą się tuż obok Tagbilaranu, połączoną z Boholem mostem, z znajdującą się na niej plażę Alona. Swego czasu była to jedna z ładniejszych plaż, teraz niestety jest już bardzo turystyczna i zatłoczona (również w wodzie z powodu licznych łodzi). Nadal oferuje niezłe snorkle z brzegu (choć w sporej odległości, trzeba odpłynąć jakieś 75m) i dobrą bazą nurkową. Jej głównym atutem jest jednak możliwość wybrania się z niej na wycieczki – na nurkowania, snorkling albo obserwacje delfinów – na wysepki Balicasag i Pamilacan. Dla chętnych organizowany jest nawet island hoping (np. na Virgin Island, jest to jednak namiastka tego co można poczuć na Palawanie). My jednak unikamy miejsc zatłoczonych i turystycznych, na celownik wzięliśmy więc mało znaną wysepkę Cabilao, znajdującą się z innej strony Boholu. Dostanie się do niej transportem publicznym jest nieco kłopotliwe, jednak warte zachodu ![]() (łódki te odpływają gdy są pełne – jeśli chętnych jest za mało kapitan łódki zaoferuje wypłynięcie pod warunkiem zapłacenia za puste miejsca – w końcu białego bogatego człowieka stać na to; nikt nas jednak nie zmusza do przystania na tą propozycję – wystarczy porozmawiać z innymi pasażerami czy wspólnie chcą te koszty pokryć; może być jednak tak że będą woleli poczekać - Filipińczycy wiodą nieśpieszne życie ![]() Na Cabilao nie ma innego środka transportu niż bardzo nieliczne motory – nie ma zresztą dróg z prawdziwego zdarzenia z których te motory by mogły korzystać ani nie mają one za bardzo kogo wozić, wyspa ta wygląda na prawie bezludną ![]() zaś w wodzie czekały nas takie rafy By do nich się dostać trzeba odpłynąć kawałek, jakieś 100m. Znajdują się na nieco za dużej do snorkli głębokości (2,5-3m), pięknych barw i różnorodności nie można im jednak odmówić. Najładniej wyglądały korale na ścianie opadającej na głębokość ponad 20 metrów – oj jak żałowałem że nie mam na sobie sprzętu nurkowego. Podobno miejsce to oferuje świetne nurkowania z rewelacyjną fauną makro. My mieliśmy niewielki budżet więc nie zdecydowaliśmy się (na tą jednak kosztowną przyjemność), nasze plany nurkowe były dość dokładne i nie poddawały się spontaniczności. Zmęczeni słońcem i wodą chwilę pobuszowaliśmy po okolicy. Jak to na Filipinach – znaleźliśmy boisko do kosza (koszykówka to narodowy sport, boiska do gry są wszędzie, w nieważne jak odludnych miejscach). Te toalety zaś nas rozbroiły ![]() Przy tych oto przybytkach odkryliśmy szkołę - z której to dzieci wracały właśnie do domu. Uratowani! Po jedno z dzieci tata przyjechał motorem, uzgodniliśmy więc że potem po nas wróci by zawieźć nas z powrotem na przystań. To był bardzo potrzebny dzień, z dala od zgiełku Tagbilaranu. Jeśli ktoś poszukuje świętego spokoju – Cabilao może być idealnym miejscem na zatrzymanie się nawet na kilka dni (na wysepce jest kilka hoteli połączonych z centrami nurkowymi). Tym oto sposobem zostaliśmy wbrew naszym planom 3 dni na Boholu. Nadszedł jednak czas by ruszyć dalej, czas na wyspę co do której mieliśmy największe nadzieje na tym wyjeździe. Czy słusznie? O Apo dopiero w następnym odcinku ![]() CDN |
Autor: | Natalia [ 27 Gru 2014 19:39 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Fajna relacja! |
Autor: | imovane [ 27 Gru 2014 20:49 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Oczywiście to Boracay - prawdziwy raj. |
Autor: | Washington [ 27 Gru 2014 22:00 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
olajaw napisał(a): Świetna relacja i bajeczne zdjęcia! ![]() ![]() Większość zdjęć wykonana Nikonem D5100 z standardowym kitowym szkłem. Zdjęcia podwodne zrobione Canonem Powershot D10 (ich jakość mnie nie zadowala.. powoli szykuję się do wymiany sprzętu, nastąpi to chyba nawet przed wymianą obiektywu do lustrzanki) bartas8891 napisał(a): Za ten domek co masz na zdjeciu na Las Cabanas placilem 1000PHP ze sniadaniem (2 osoby) , ale poza sezonem.Cena wydaje mi sie mala. (...) To chyba jest najtansze miejsce na nocleg na Las Cabanas. Z innej beczki miales spotkanie z dobermanami ?? (plaza 30min kajakiem od Las Cabanas) To dobra cena jeśli na nią pozwala nasz budżet ![]() Inna sprawa że przy 2 miesięcznej wycieczce każda oszczędność się liczy i nas na te domki nie było stać, celowaliśmy w noclegi za maks 400-500P. (prosta matematyka - przykładowe 10zł oszczędzone dziennie na osobę na wyjeździe we dwoje przez 60 dni to 1200zł mniej kosztów) O prywatnej plaży z psami o której wspominasz czytałem, ale nie miałem nieprzyjemności jej odwiedzić ![]() |
Autor: | Moonraker [ 28 Gru 2014 05:46 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Jeśli chodzi o oszczędności to SuperCat z Cebu do Tagbilaran jest nieco tańszy - 400p. Nam się śpieszyło na ostatni prom i zabraliśmy taxi z lotniska do portu. Licznik wskazal dokladnie 250p. |
Autor: | Washington [ 28 Gru 2014 13:47 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
SuperCat po pierwsze odpływa z innej przystani niż reszta firm (Pier 4), po drugie ma tylko 3 kursy dziennie, a po trzecie też kosztuje już 500P ![]() ![]() |
Autor: | jobi [ 28 Gru 2014 13:50 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Mam nadzieję, że dowie się o Tobie Lonely Planet i zwerbuje do dostarczania informacji - sporo by zyskali na takim dealu ![]() Jak Ty to robisz? To nawet lokalesi nie wiedzą połowy tego, co Ty ![]() |
Autor: | Moonraker [ 29 Gru 2014 11:19 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
@Washington A nie zgodzę się z Tobą. 2 dni temu brałem prom SuperCat, który odpływał z terminalu OceanJet i kosztował faktycznie 400p. Wiem, że wygląda to nieco dziwnie, ale nawet wygrzebałem bilet, żeby to sprawdzić ![]() Dzięki wielkie za dużo przydatnych informacj nt Boholu |
Autor: | Washington [ 29 Gru 2014 16:12 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
jobi napisał(a): Mam nadzieję, że dowie się o Tobie Lonely Planet i zwerbuje do dostarczania informacji - sporo by zyskali na takim dealu ![]() Jak Ty to robisz? To nawet lokalesi nie wiedzą połowy tego, co Ty ![]() Dzięki ![]() ![]() ![]() Przy czym najważniejsza zasada to "don't take no for an answer" ![]() ![]() ![]() Dlatego też postanowiłem w tej relacji zawrzeć więcej informacji praktycznych - mam nadzieję że przydadzą się ![]() Moonraker napisał(a): 2 dni temu brałem prom SuperCat, który odpływał z terminalu OceanJet i kosztował faktycznie 400p. To zwracam honor, ja opierałem się na informacjach z ich strony internetowej - jak widać te nie zawsze są aktualne ![]() |
Autor: | olajaw [ 02 Sty 2015 11:54 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
Czekamy czekamy na ciąg dalszy ![]() ![]() |
Autor: | gosiagosia [ 08 Sty 2015 20:33 ] |
Temat postu: | Re: Filipiny – czyli miesiąc w raju |
No i powie taki gość, że jakość zdjęć podwodnych go nie zadowala i zaczynasz patrzeć na swoje z niechęcią. ![]() W mojej opinii zdjęcia super. Zaczynam znów mieć apetyt na Filipiny. |
Strona 1 z 4 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |