Żebro-turyści, czyli beg-packers. Czy naprawdę proszenie obcych ludzi o pieniądze na dalszą podróż jest cool?
Najprościej odpowiedzieć: nie masz funduszy, to nie wybieraj się w podróż. Prawda jest jednak nieco bardziej skomplikowana. Czasami przeceniamy swoje możliwości finansowe, czasami chcemy zobaczyć coś więcej, jechać dalej niż planowaliśmy i założyliśmy w budżecie wyjazdowym. Ale czy musimy wtedy posuwać się do żebrania na ulicy? Szczególnie w krajach i regionach świata, które – generalnie – są biedniejsze niż Polska?
Do dziś pamiętam ten obraz: Pekin, 4 miesiące temu. Dwóch Holendrów z plecakami, siedzących na jednej z głównych ulic handlowych miasta… i karton, na którym po angielsku było napisane: „Skończyły się nam pieniądze na podróż, jedziemy dookoła świata, wesprzyj nas”. Jeden z nich sprawdzał coś na swoim iPhonie, obydwaj mieli na sobie porządne ubranie, nie wyglądali na zabiedzonych. Nie grali na żadnym instrumencie, nie sprzedawali własnoręcznie zrobionych kartek, nie robili nic. Tylko siedzieli, czekając aż ktoś wrzuci im pieniądze.
Podszedłem do nich, chwilkę porozmawiałem, okazało się że znają się jeszcze z czasów studiów, mieszkają w Hadze – i wybrali się w roczną podróż dookoła świata. Każdy z nich wziął ze sobą po 2000 euro, pieniądze skończyły im się już w Chinach, więc zbierają na dalszą część wyjazdu, nie chcąc wracać do domu.
TANIE PODRÓŻOWANIE?
Coraz więcej osób zwraca uwagę na taki sposób „zarabiania” na dalszą podróż. Na ulicach azjatyckich miast możemy spotkać białych turystów, którzy zbierają pieniądze. Nierzadko niedaleko innych osób, które również zbierają (wręcz żebrzą) o pieniądze, ale na inne cele, niekiedy naprawdę podstawowe i związane z egzystencją – na przykład na jedzenie. Niektórzy z tych „turystów w potrzebie” grają na gitarach, inni śpiewają, jeszcze inni malują. Czy to jest cool?
Fot. Rama Kulkarni, gal-dem.com
Jakie są granice taniego podróżowania? Czy naprawdę warto być określonym jako „beg-packers” lub swojsko, jako żebro-turysta? Aby była jasność: to kwestia pewnego rozróżnienia. Istnieją turyści, którzy podróżują przez świat bardzo budżetowo. Są zależni tylko od siebie, nikogo nie proszą o pomoc, od nikogo nic nie chcą za darmo. Radzą sobie w rozmaity sposób – jeżeli potrzebują pieniędzy, szukają pracy na krótki czas, aby zarobić na dalszą podróż, na bilet lotniczy do kolejnego kraju. Uczą języka angielskiego, pracują przy zbiorze owoców, malują płoty. Są w dużej mierze samowystarczalni. Co więcej, sami się dzielą swoimi pomysłami, patentami, sposobami na tanie podróżowanie.
Fenomen naszego portalu i forum dyskusyjnego to właśnie takie porady. Gdzie można tanio przenocować. Jak kupić bilet lotniczy za przysłowiowe grosze. Co warto zobaczyć, a co omijać.
Z drugiej strony, mamy turystów, którzy podchodzą do podróży (zarówno w fazie planowania, jak i realizacji) bardzo roszczeniowo. Oczekują, że inni będą im bezinteresownie pomagać… a gdy takiej pomocy nie otrzymują, narasta w nich frustracja. Nie zatrzymał się samochód, którego próbowaliśmy łapać na stopa? Co za cham! Przecież jechał sam!
Pójdźmy dalej. Nikt nie wrzuca nam monet i banknotów do kapelusza? Tak, lokalne bezduszne prostaki, przecież ja się dla nich staram, gram / śpiewam, nie zbieram na jedzenie, tylko na dalszą realizację moich marzeń i podróży do XXX! Skończyła się megaokazja na przelot na Kubę za 1000 PLN na stronie głównej Fly4free? No jak to, co za dziady, przecież JA TO CHCĘ TERAZ KUPIĆ, wszystko już pewnie redakcja i ci forumowicze zagrabili!
BACKPACKERS CZY BEGPACKERS?
I tu wracamy do punktu wyjścia. Czy granie na instrumencie na ulicy azjatyckiej metropolii (zwłaszcza, jeżeli się na nim nie umie grać) to praca? Z jednej strony tak, dostarczamy rozrywki przechodniom. Ale z drugiej: czy tylko mi to lekko „zgrzyta”? Czy naprawdę w pogoni za swoimi marzeniami podróżniczymi, każdy chwyt jest dozwolony?
Fot. screen Twitter / ImSoloTraveller
Piszę to z perspektywy osoby, która wielokrotnie doznała bezinteresownej pomocy „od lokalsów” podczas swoich podróży po świecie. Tyle, że czuję się nieswojo, gdy tylko mam brać, a nic nie dawać od siebie. Definicji dawania jest wiele: dla niektórych to po prostu rozmowa, podzielenie się informacjami o swoim kraju, o swojej kulturze. Dla innych to realna pomoc, odwdzięczenie się czymś. Moją filozofię podróżowania w tej konkretnej materii, mogę streścić jednym zdaniem: dobra karma wraca.
Zagadnienie jest szersze. Spójrzmy na couchsurfing. To piękna idea i wspaniały sposób na rozwiązanie problemu związanego z noclegiem, nawiązywanie nowych przyjaźni, poznawanie danego miejsca z innej strony, dzięki radom i pomocy lokalnych mieszkańców. Ale jest mnóstwo osób, które wykorzystują couchsurfing mocno jednotorowo: dużo biorą, mało dają od siebie. Pisząc wprost: planując swoje podróże szukają noclegów przez couchsurfing – ale sami nigdy w życiu nikogo w ten sposób u siebie w pokoju (mieszkaniu, domu) nigdy nie przenocowali.
Z drugiej strony, internet jest pełen serwisów i stron z poradami typu >> „The Ultimate Guide to Traveling When You Have No Money”. Cel (podróż) uświęca środki?
PODRÓŻOWAĆ TO ŻYĆ?
Wrócę do dwóch Holendrów, od których zacząłem. Życzyłem im spokojnej dalszej podróży dookoła świata… ale nie wrzuciłem im nic do kapelusza. Zamiast tego zaproponowałem, że możemy podejść coś zjeść, bo jestem głodny, oni zapewne też, a targ Wangfujing za rogiem. Nie byli zainteresowani.