Poznajcie guru taniego latania, który prawie kupił LOT. Ma 79 lat i wciąż buduje lotnicze imperium
Frankego spotkałem tylko raz i było to bardzo krótkie spotkanie. W lutym 2015 w Londynie, podczas debiutu giełdowego Wizz Aira, gdzie należący do Frankego fundusz z Arizony Indigo Investments jest większościowym akcjonariuszem. Atmosfera jest radosna, do grupy dziennikarzy z Europy Środkowej podchodzi Daniel de Carvalho, ówczesny rzecznik przewoźnika.
– Po części oficjalnej dostaniecie parę minut na wywiady z Joe [chodzi o Jozsefa Varadiego, prezesa Wizz Aira – przyp. red.]. Na sali możecie gadać z każdym, wyjątkiem jest Bill Franke i reszta gości z Indigo – mówi i wskazuje na grupkę podstarzałych, eleganckich dżentelmenów.
Franke nie przepada za wywiadami. Lepiej czuje się, sterując wszystkim z tylnego siedzenia. I, jak zobaczycie za chwilę, jest w tym diabelnie skuteczny.
Rok 2003, późna jesień – Varadi i inni inwestorzy z Węgier szukają idealnego miejsca w Europie Środkowej na swoją pierwszą bazę. Ich wybór pada na lotnisko w Pyrzowicach, które wtedy zupełnie nie przypomina dzisiejszego portu.
- Błądziliśmy po drodze i za nic nie mogliśmy znaleźć tego lotniska. Nie było żadnych znaków czy tabliczek pomagających dojechać na lotnisku – wspomina Varadi, jeden z założycieli Wizz Air, w przeszłości szef narodowego przewoźnika Węgier, nieistniejącej już linii Malev.
Rozmowy nie były długie – Katowice obsługiwały w tym czasie 200 tys. pasażerów rocznie i nie miały wiele do stracenia. Pierwszy samolot różowej linii do Londynu wystartował z Katowic w połowie maja 2004 roku, czyli dwa tygodnie po wejściu Polski i innych krajów regionu do UE. Wizz Air był więc beneficjentem ogromnego ruchu emigracyjnego, ale gdyby nie Franke, węgierska linia z pewnością nie rozwinęłaby się tak szybko.
Fot. Lotnisko w Katowicach