więcej okazji z Fly4free.pl

Poznajcie Gosię i Pawła – od 3 lat są w podróży poślubnej dookoła świata. Opowiadają, jak to jest i ile ich to kosztuje

podróżnicy
Foto: Archiwum Prywatne

Zamiast luksusowego tygodnia na rajskiej wyspie wybrali budżetową podróż dookoła świata. Choć nikt do końca nie wierzył, że to zrobią, ruszyli w podróż poślubną, której wciąż – po prawie trzech latach – nie udało im się przerwać. Teraz, gdy akurat na chwilę zjawili się w Polsce, opowiadają czy podjęliby tę decyzję jeszcze raz, ile na to wydali i przede wszystkim – czy i kiedy wrócą na stałe?

Wielu z nas chociaż przez chwilę marzy lub marzyło o podróży dookoła świata. Inni chcieliby spotkać na swej drodze osobę, która podzieli ich pasję i będzie gotowa zamienić ekskluzywny hotel na tani hostel, a krótkie wyjazdy tu i tam zastąpić wielotygodniowymi wojażami w mocno budżetowych warunkach. Jeszcze inni patrząc na swojego szefa fantazjują, że kiedyś znajdą w sobie determinację, by rzucić wszystko i wyjechać na koniec świata. Tak po prostu.

A oni zrobili to wszystko na raz. Niezwykła para rewelacyjnych młodych ludzi, opowiada nam swoją historię, przy której trudno nie poczuć odrobiny zazdrości. Na szczęście wyłącznie pozytywnej.

Plan był dobry, ale... nie wypalił

Gosia i Paweł to para zakochanych w sobie podróżników. Oboje mają po 33 lata i gdy w 2016 roku, niedługo po własnym ślubie pakowali plecaki, nie sądzili, że przygoda, która miała być roczną przerwą od tradycyjnego życia, przerodzi się w przygodę, która póki co trwa bezustannie. Mieli dobre posady z dobrą pensją – on pracował w branży telekomunikacyjnej, ona w projektowo-budowlanej.

– Zawsze wykorzystywaliśmy urlopy maksymalnie, ale jednocześnie zawsze było nam za mało podróży. Zaczęliśmy myśleć o jakiejś zmianie, ale początkowo nie mieliśmy w planach podróży dookoła świata. Bardziej braliśmy pod uwagę jakąś zagraniczną praca czy szkolenie. Aż do czasu naszego ślubu. To właśnie wtedy zrozumieliśmy, że to ostatni dzwonek na jakąś zmianę. Wcześniej nasze głowy były zajęte ceremonią i przygotowaniami, ale dwa dni po tym, jak oficjalnie staliśmy się mężem i żoną wiedzieliśmy, że ta najbliższa podróż nie będzie taka jak do tej pory – zaczyna historię Gosia.

Czekały ich jednak przygotowania i sporo zmian. Jak sami przyznają nikt z rodziny czy przyjaciół do końca nie wierzył im, że naprawdę zrobią to, o czym ich informowali. Dopiero, gdy sprzedali samochody, coś się zmieniło.

Plan był taki, że sprzedajemy wszystko, czego nie potrzebujemy, żegnamy się z pracą, dopinamy formalności, kupujemy bilet w jedną stronę do Bangkoku i lecimy! Nie wiedzieliśmy dokładnie na ile, ale wyobrażaliśmy sobie, że pewnie z rok nam się zejdzie – opowiada.

W sumie od kupienia biletu do wyjazdu minęło sześć miesięcy. Za rok mieli wrócić. Ale szybko po wyjeździe zrozumieli, że ta podróż będzie zupełnie inna niż się spodziewali.

– „Plan” został bardzo szybko zweryfikowany, a my nauczyliśmy się niczego nie zakładać. Bo 12 miesięcy spędziliśmy w samej tylko Azji! Później kolejne 7 miesięcy w Australii i Nowej Zelandii, skąd przez Indie wróciliśmy do Europy, by za chwilę ruszyć do Ameryki Południowej. Tam spędziliśmy 9 miesięcy a od ponad 2 jesteśmy w Stanach – tłumaczy. – Zrozumieliśmy, że to jest właśnie kwintesencja podróży, gdy nie wiesz jak będzie wyglądał kolejny dzień. Jadąc w jakieś miejsce nie wiedzieliśmy czy zostaniemy tam 2 dni czy 2 tygodnie. Wszystko wychodziło i w sumie nadal wychodzi spontanicznie. Czasem los decyduje za nas. Poznajemy kogoś, kto zaprasza nas do swojego domu, zaprzyjaźniamy się i ciężko się rozstać. A czasem nam się nie podoba i pakujemy się po jednym dniu – dodaje Gosia.

View this post on Instagram

Jak często się kłócicie i o co? Bo u nas przebywanie ze sobą 24h na dobę skutkuje eskalacją konfliktu. Najczęściej kłócimy się o to, że Paweł lubi mieć plan zrealizowany co do minuty, a ja jestem bardzo elastyczna. Więc ja czasem się grzebię a on marudzi i marudzi też jak ucieknie nam metro bo „nie lubi czekać” ? Nawet 3 minut na kolejne. Plan jebł i koniec świata! Ja marudzę jak jest bałagan, bo w Polsce nawet gacie miałam kolorami posegregowane ??‍♀️ a on mówi, że nie będzie sprzątał bo jemu to nie przeszkadza. Wkurzam się jak on robi coś na komputerze/telefonie i żeby w ogóle mnie usłyszał muszę nim potrząsnąć (kiedyś wystarczyło dotknąć Hahaha). I wtedy on się wkurza, że czemu się tak drę i czego chcę ? Bo nie słyszał, że pytam już 10-ty raz. Wieczorem Paweł kładzie się spać pierwszy, a ja lubię sobie poczytać. „No weź nie czytaj już bo nie mogę zasnąć”. Ja: „a co ja mam do tego?” „Bo mi tym tu świecisz/Bo się ruszasz/Bo jak ty nie śpisz to nie mogę zasnąć” ??‍♀️ I tak w kółko, dzień w dzień... Zawsze znajdzie się jakieś coś. No i co? Nic ? Trochę się pokłócimy a czasem się pośmiejemy z tego i mamy balans ?‍♀️ . #travelblogger #blogipodroznicze #together #roadtrip #roadtripusa #backpacking #travelcouple #creativetravelcouples #forrestgump #utah #monumentvalley #ilovetravel #instago #thetravellingnomads #globecouples #fly4freepl #travelholic #warszawa #wanderlust #peoplewhoadventure #prostozpodrozy #polishblogger #alejazdanews #allconditionscomfort

A post shared by ?❤️?Travel The ? (@alejazda.news) on

„Już wystarczy, wracajcie”

Jednak to, co na pierwszy rzut oka wygląda jak bajka, nie zawsze jest nią w rzeczywistości. Choć niewątpliwie Paweł i Gosia mają naprawdę dużo szczęścia.

– Jeżeli chodzi o sytuacje dramatyczne, to takich nie było. Naprawdę, odpukać, nie spotkało nas nic złego i nie mieliśmy żadnej przykrej przygody, poza drobną kradzieżą. Oczywiście mieliśmy po drodze jakieś większe i mniejsze problemy i kryzysy, ale to zupełnie normalne, bo to zdarza się w normalnym życiu, który teraz w naszym przypadku jest podróż – cieszy się podróżniczka. – Najgorsza jest jednak rozłąka z rodziną i przyjaciółmi. Wiadomo, są komunikatory, ale to nie to samo. Omijają cię ważne wydarzenia, śluby, narodziny dzieci. No i wypada się też z rytmu, z obiegu. Po jakimś czasie zauważasz, że z niektórymi osobami nie masz już o czym rozmawiać. Bo nie interesuje cię już gadanie o pracy, polityce, sztucznie nadmuchanych przez media problemach, nowym samochodzie, meblach czy kredycie. Twoje życie jest już tak zupełnie inne i nagle czujesz, że już nie pasujesz tam, skąd przybyłeś – podsumowuje.

Oboje przyznają też, że od czasu do czasu słyszą od rodziny, że najwyższy czas wracać. Zwłaszcza dziadkowe lubią powiedzieć, że „ile można” i że „już wystarczy”. Małżeństwo zapewnia jednak, że to w połowie żarty, a w połowie zwykła tęsknota. Teraz wreszcie pojawili się w Polsce zgodnie ze wszystkimi rodzinnymi życzeniami, ale nie zostawiają bliskim nawet cienia nadziei, że osiądą w kraju na dłużej.

– Nasz pobyt w Polsce to przystanek. Po pierwsze chcieliśmy spędzić Święta z rodziną, a Sylwestra z przyjaciółmi, bo trzeci rok z rzędu za granicą to już trochę za dużo. No i zaczynamy myśleć o przyszłości. Wiadomo, że nie będziemy jeździć tak jak dotychczas przez całe życie, ale nie wyobrażamy sobie powrotu do starego systemu – tłumaczy Gosia. – Dlatego w lutym znów pakujemy plecaki, tym razem trochę większe i może znajdzie się tam nawet jakaś koszula czy sukienka. Chcemy skorzystać z możliwości mieszkania, pracowania i podróżowania gdzieś, gdzie nas jeszcze nie było! I jesteśmy mega podekscytowani taką wizją! Także czeka nas przeprowadzka na inny kontynent, o ile można się przeprowadzić będąc „bezdomnym” – śmieje się.

Nie rzeczy, a momenty i doświadczenia

Jednak o wiele łatwiej jest myśleć o rzeczach, które się udały i sprawiały radość. A tych w ich podróży nie brakowało.

– Mieliśmy tyle fajnych sytuacji, że naprawdę ciężko wybrać jedną, która będzie tą naj! Dajmy na to weszliśmy w górach na wysokość 6000 metrów, przejechaliśmy Patagonię autostopem, przeszliśmy pieszo 100 km przez góry śpiąc w namiocie pod milionem gwiazd, byliśmy na końcu świata w Ushuaia, gdzie mieszkaliśmy 2 tygodnie z rodziną chłopaka, który wziął nas na stopa, mieszkaliśmy w luksusowych domach w Australii opiekując się kotami ludzi, którzy wyjechali na wakacje, mieliśmy profesjonalną sesję ślubną na Tajwanie na naszą pierwszą rocznicę… To tylko kilka historii. Która wydaje się najfajniejsza? – pyta zadziornie Gosia.

Co jeszcze robili? Można by wymieniać niemal w nieskończoność.

– Mieszkaliśmy chwilę w amazońskiej dżungli, zdobyliśmy najwyższy szczyt Japonii, kilka wulkanów w Indonezji, najwyższy szczyt Colorado. Mieszkaliśmy ze społecznością freeganów w Australii. Nie zawsze było wygodnie, czasem brudno, czasem nie mogliśmy zrobić prania przez 3 tygodnie, umyć się przez kilka dni, spaliśmy na podłodze, myliśmy się w lodowatej wodzie w górach. Skłamałabym mówiąc, że zawsze wszystko jest super, że jest prosto i kolorowo. Taka podróż wymaga wyrzeczeń i poświęceń ale jakby wszystko było takie proste to nie byłoby potem czego wspominać! – mówi.

I podpowiada tym, którzy chcieliby pójść w ślady podróżniczej pary.

Gdybyśmy mogli cofnąć czas to chyba wyjechalibyśmy wcześniej. Może nie jakoś dużo, ale tak ze 2-3 lata, żeby mieć więcej opcji i mniej stresu związanego z metryczką. To nie tak, że czujemy się staro, wręcz przeciwnie, ale chcielibyśmy mieć już dzieci i nie możemy tego przeciągać w nieskończoność. A dla ludzi młodszych jest też więcej opcji. Na przykład Polacy przed ukończeniem 30-tki mogą zaaplikować o roczną wizę do Japonii, legalnie tam pracować i podróżować – zdradza. Gdybyśmy wiedzieli to wcześniej to na pewno byśmy z takiej opcji skorzystali – przyznaje.

Małżeństwo przyznaje też, że udany wyjazd nie oznacza ani wygód ani luksusów. Trzeba być na to przygotowanym, bo inaczej budżetowa podróż dookoła świata może szybko rozczarować.

– Wiemy, że wygoda i strefa komfortu niebezpiecznie wciąga, ale warto ją opuścić. Zresztą niewygodnie wcale nie znaczy źle! Jak spaliśmy w namiocie na wysokości 4000 metrów w górach i w nocy było na minusie to w ogóle nie było nam ani dobrze, ani wygodnie, ale będziemy to pamiętać do końca życia i bez wahania zrobilibyśmy to jeszcze raz! – opowiada.

A ile to wszystko kosztuje?

Nie można się jednak oszukiwać, że bez żadnych problemów można rzucić wszystko dzisiaj i za tydzień ruszyć w trzyletnią podróż. A przynajmniej warto to sobie przemyśleć.

– Przez 8 lat pracy odkładaliśmy jakieś tam sumy, więc mieliśmy zaoszczędzone pieniądze. Zamiast zainwestować w mieszkanie na kredyt czy większe auto, stwierdziliśmy, że zainwestujemy w siebie. W doświadczenia, we wspomnienia, historie, które będziemy opowiadać dzieciom. Bo to się nie zestarzeje, nie straci na wartości i nikt nam tego nigdy nie zabierze – tłumaczy Gosia. – Nie jesteśmy milionerami. Nie wzięliśmy pieniędzy od rodziców. To była nasza decyzja, nasz wybór i poświęcenie czegoś w zamian za coś. Zrezygnowaliśmy z pracy i ze stałego przychodu na konto. To była chyba największa bariera psychologiczna, no bo jak sobie poradzimy i co, jeśli pieniądze się skończą – wspomina.

Ale rzucili pracę, sprzedali samochody i przeliczyli zebrane pieniądze. Wystartowali z 10 tys. USD, czyli niespełna 40 tysiącami PLN. To miał być budżet na pierwszy rok.

– Na początku nie byliśmy rozeznani w temacie i pieniędzy szło nam sporo. W Azji wydawaliśmy średnio 800-900 USD na miesiąc na dwie osoby. Spaliśmy w najtańszych hostelach, jeździliśmy autobusami, czasem na stopa, jedliśmy głównie streetfood – zaczyna wyliczenie podróżniczka. – A już w Nowej Zelandii wydawaliśmy po około 200 USD tygodniowo, łącznie z benzyną, jedzeniem, spaniem na kempingach. Australię z kolei udało nam się przejechać za 500 USD za 6 tygodni! Czyli w jednym z najdroższych krajów na świecie wydawaliśmy mniej niż w Azji! W Ameryce Południowej jeździliśmy już praktycznie tylko na stopa i spaliśmy w 90 procentach na couchsurfingu, a resztę pod namiotem (przez 9 miesięcy w hostelu spaliśmy może do 10 razy) a nasze miesięczne wydatki spadły do około 500$ miesięcznie. Natomiast Stany to w ogóle cenowy kosmos, ale zatrzymujemy się u znajomych, więc sobie radzimy – podsumowuje.

Nadal jednak wydają mniej niż wtedy, gdy żyli w Warszawie. Wiedzą, że jeśli chcą spędzić w podróży jak najwięcej czasu, to oszczędności są konieczne. Dlatego w grę nie wchodzą taksówki, restauracje czy hotele.

– Prawie zawsze staramy się wybrać to co najtańsze. Jeździmy na stopa, często śpimy pod namiotem albo u ludzi w domach, jemy na lokalnych rynkach albo streetfood. Ale to nie znaczy, że jeśli ktoś nie ma oszczędności to nie może podróżować. Jest wiele krajów oferujących roczne wizy z pozwoleniem na pracę. Są to miejsca gdzie można zarobić o wiele więcej niż w Polsce i połączyć pracę z podróżami. Można po drodze robić wolontariaty albo znaleźć jakąś dorywczą fuchę. Naprawdę sposobów jest masa i jedyne ograniczenia są w naszych głowach. My wydaliśmy oszczędności, ale za nic nie zamienilibyśmy tego co przeżyliśmy i widzieliśmy na żaden samochód czy większe mieszkanie! – kończy rozmowę.

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
Świetna relacja , krótka zwięzła , najważniejsze informacje i przeżycia . Gratuluję odwagi. mozna tylko pozazdroscic.  Powodzenia w dalszej podrózy  :)
balesna, 18 grudnia 2018, 10:48 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Jak ktoś lubi to czemu nie, choć mi osobiście by się nie chciało oszczędzać na kompletnie wszystkim i nie móc po ciężkim dniu (np wspinaczka na Fuji) zamówić sobie piwa w knajpie.
ssaassaa, 18 grudnia 2018, 11:35 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »