Nie znosisz czekać na swój samolot? Radzimy jak przeżyć na lotnisku i nie zwariować
Stało się. Zapadła decyzja na temat wyjazdu, a potem już poszło z górki: bilety kupione, bagaż spakowany, power banki naładowane, ostatnie pożegnanie z rodziną odhaczone, bo nigdy człowiek nie wie, kiedy mu się na wakacjach spodoba tak bardzo, że więcej nie wróci.
Stoisz na lotnisku i wydaje ci się, że teraz już tylko to, co najlepsze: przygody, nowe znajomości, wspomnienia. Zanim jednak te wszystkie marzenia staną się rzeczywistością, czeka na ciebie jeszcze jedna drobna przeszkoda. Lotnisko, a na tym lotnisku – odprawa! Bo walka o przetrwanie w portach lotniczych bywa bardziej zażarta niż ta o promocyjny schab w supermarkecie.
Odprawa bagażowa
Wszystko zaczyna się od nadania bagażu rejestrowanego. Stoisz w kolejce i ledwo ciągniesz walizkę, bo po drodze zahaczyłaś kółkiem o zbyt wysoki krawężnik i oczywiście coś się zacięło. Przed wyjściem trzy razy sprawdziłaś na domowej wadze, czy twój bagaż mieści się w limitach. Wiesz, że tak. Ale wiesz też, że zaraz będzie ją ważyć bezduszna maszyna, więc już teraz poświęcasz swój czas i myśli na znalezienie trzech zastępczych tematów. Przydadzą się, żeby zagadać obsługę, gdyby waga jednak chciała wydać wyrok. Zanim nadejdzie twoja kolej, już czujesz wakacyjny klimat, bo pot oblewa Ci czoło i plecy.
Na szczęście przy odprawie bagażowej musisz też pokazać paszport albo dowód osobisty! Nic tylko się cieszyć. Zdjęcie zrobione 9 lat temu, z tą obciachową fryzurą i nerwowym uśmiechem na pewno skutecznie odciągnie uwagę od przekroczenia wagi. Przez twój bagaż, rzecz jasna. Paszport to nieodłączny dowód zbrodni – morderstwa mody i stylu. Ulega zatarciu po 10 latach, kiedy wymienisz dokumenty na nowe. Ale w pamięci pozostaje na zawsze.
Fot. Marius Dobilas / Shutterstock
Kontrola bezpieczeństwa
Po nadaniu bagażu trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa. To w tym miejscu zazwyczaj odbywają się zawody w piciu wody i innych napojów na czas, bo po drugiej stronie już tylko drożyzna, więc lepiej nawodnić się na zapas. Poza tym skoro zapłaciłem, to szkoda wyrzucać, a skoro przez kontrolę nie można wnosić płynów w opakowaniach powyżej 100 mln, to wypiję tyle, żeby nie móc patrzeć w stronę niczego, co jest mokre.
To jest też ten moment, w którym budzą się w nas głęboko ukryte przemytnicze talenty. Tu kilogram za dużo, tu dwa centymetry za szeroko, kilka buteleczek więcej niż powinno być, bo dziewczyna koniecznie chciała wziąć trzy osobne kremy i dwa balsamy. Przejdzie czy nie przejdzie? Jest adrenalina, czas ucieka, wszyscy zachwyceni.
Stoisz w kolejce już dłuższą chwilę, bo wbrew zdrowemu rozsądkowi, postanowiłeś zająć miejsce za rodziną z dziećmi. Rodzice sympatyczni, niby nawet zorganizowani, ale jak to zwykle bywa, jedno pisklę właśnie chciałoby jeździć na hulajnodze, choć nawet nigdy takiej nie miało, drugie postanowiło nieprzerwanie machać do strażników i wszystkich przechodzących ludzi, a trzecie jest na tak rozwiniętym etapie pytań: „dlaczego?”, że chce się nim zainteresować wywiad USA i zatrudnić do przesłuchań.
Fachowe poradniki mówią (tak, są takie!), by w kolejkach wypatrywać ludzi w garniturach, wyglądający jak biznesmeni. Rzekomo dlatego, że latają częściej, są lepiej zorganizowani i z pewnością wiedzą, jak nie tracić czasu w takich kolejkach. No i oczywiście „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”.
Zostawmy jednak na bok te rozważania. Sympatyczna rodzina w końcu przeszła kontrolę. Przed tobą jeszcze tylko jeden człowiek. Nie przyglądałeś mu się wcześniej, skupiony na wakacyjnej rodzince. Ale już wiesz, że tu się zaraz rozegra przedstawienie. To ten człowiek, który tablicę „zabrania się przewożenia” zrozumiał jako „należy mieć ze sobą”. Ze swojej torby wyciągnie dwie maczety, a w kieszeni spodni znajdzie jeszcze pilnik do paznokci, scyzoryk i dwa małe kotki. Gdzie byś nie stanął, on i tak będzie dokładnie przed tobą. Zawsze tak samo zaskoczony, psioczący pod wąsem „lepiej się zajmijcie łapaniem terrorystów!”.
Ręce zdrętwiały ci już w poprzednim stuleciu, bo chciałeś oszczędzić takiego samego teatrzyku pasażerom stojącym za tobą. Wziąłeś plastikowy koszyk, wyłożyłeś te wszystkie paski ze spodni, zegarek, drobne z kieszeni. Jesteś przygotowany lepiej niż największy kujon z twojej klasy przed klasówką. Wypakowałeś z bagażu podręcznego laptopa, power banki, telefon – laptopa oczywiście regulaminowo do osobnego pojemnika, bo w końcu są gratis, to trzeba korzystać.
Jesteś takim świetnym pasażerem, współpracujesz ze służbami jak Bonnie z Clydem. Pierś do przodu i idziesz, dumny jak paw z tej swojej wiedzy i doświadczenia, po drugiej stronie pewnie czeka ktoś z gratulacjami, że „dzień dobry, cóż za idealny pasażer, czy możemy wykorzystać pana twarz do odznaki dzielnego pasażera”? A wtedy pika bramka.
Zostałeś wylosowany do dodatkowej kontroli.
Przy tej okazji pamiętajcie, że na dobrą sprawę nie ma znaczenia, w której kolejce do kontroli staniecie. Lotnisko to bowiem idealne miejsce do potwierdzenia jednego z podstawowych praw Murphy’ego, które brzmi: Druga kolejka jest zawsze szybsza.
Strefa wolnocłowa
Ostatecznie, bez butów, ale ciągle w skarpetkach opuszczasz stanowisko kontroli. Ze zranioną dumą, upodlony przepisami, psychicznie okaleczony podejrzeniem o przemyt i terroryzm przechodzisz do strefy wolnocłowej. Wielu może się od ciebie uczyć, jak z potencjalnego terrorysty stać się rokefelerem w zaledwie kilka minut. Witaj po drugiej stronie lustra – w królestwie perfum, słodyczy i alkoholi.
Teraz przez chwilę możesz być prawdziwym oligarchą. Krążyć wokół drogich zegarków i z zadumaną miną przyglądać się im, od czasu do czasu zatrzymując się przy jakimś na dłuższą chwilę. Do czasu aż zaczepi cię obsługa. „Mej ken I help ju?”. Wtedy uciekasz. Oczywiście bez zegarka.
Po ucieczce czas wrócić na ziemię i wejść na swoją półkę cenową. O ile oczywiście mają tu kioski Ruchu.
W końcu znajdujesz jakiś sklepik wciśnięty na pomiędzy błyszczącymi, marmurowymi katedrami bogactwa i zakupowej rozpusty. To tu rozegra się dramat w postaci dyskusji na temat złodziejstwa, bezczelności i paru innych grzechów właścicieli sklepów, którzy sprzedają małą butelkę wody po 6 PLN. Ktoś powie, że tyle to on za bilet zapłacił. Ktoś doda, że napije się w toalecie, a jeszcze inna osoba tak na wszelki wypadek dorzuci, że „kiedyś było lepiej”.
Fot. Dr Singh / Shutterstock
Zażartą rozmowę przerwie chaotyczny mężczyzna – na pierwszy rzut oka nieokrzesany i niespełna rozumu, więc zwróci na siebie uwagę nawet najmniej czujnych pasażerów. Dopiero po chwili rozumiesz, że to świeżo upieczony mąż. Ten sam, który jeszcze obiecuje, że „oczywiście, kochanie, przywiozę ci coś”.
A potem biega jak oszalały po terminalu szukając czegokolwiek, co nadaje się dla lubej. Ma do wyboru małe degustacyjne słoiczki polskiej marki – w środku pasztetowa, smalec i konserwa turystyczna albo obskurny magnes z nie do końca dopracowanym orzełkiem. To drugie powinno się nadać.
Możesz też wystartować w peletonie po alkohol, który ma złagodzić skutki podróży. Ani się obejrzysz, jak będą krzyczeć twoje nazwisko przez głośniki. Ale z drugiej strony wtedy ominie cię niekłamana przyjemność zajmowania miejsc i formowania się szyku kolejki na 45 minut przed planowanym boardingiem.
Wejście na pokład
Przydadzą się mocne nerwy. Są osoby, które będą gotowe do wejścia na pokład nawet kilka godzin przed lotem. Jednak, jeśli wystarczy silnej woli, można spokojnie wybić się z tłumu i po prostu gdzieś sobie usiąść – z laptopem, czy książką, choć najczęściej oczywiście miejsc siedzących jest znacznie mniej niż chętnych.
Ale wcale się nie zdziwimy, jeśli zdecydujesz się jednak postać w kolejce, bo jak dowodzą liczne badania, ma to głębokie psychologiczne uzasadnienie. Poważnie. Kompensujemy w ten sposób strach przed tym, że coś nas ominie, chronimy własne terytorium i realizujemy potrzebę bycia samcem lub samicą Alfa. Ale z drugiej strony – psychologowie dowodzą też, że w kolejkach stoją ludzie z niskim poczuciem własnej wartości, którzy w przeszłości często ponosili porażki, więc teraz dołączają do grupy. A tak wielkie bogactwo charakterów sprawia, że oczekując na lot w takiej kolejce, spokojnie zdążysz otworzyć przewód doktorski z socjologii. Albo faktycznie usiądź – po się tak męczyć?
Jeszcze tylko obserwacja kilku kłótni z mocnymi cytatami w stylu „jak to kółka liczą się do wymiaru bagażu?” i „ma pan serce z kamienia, całe zabazgrane w przepisach i obostrzeniach”, połączone z dopingowaniem upychania bagażu w koszyku sprawdzającym rozmiar. Na koniec jeszcze tylko dwa strajki w sprawie wykupionego „pierwszeństwa wejścia na pokład”. Coś w rodzaju „Oni weszli! A my nie! A oni weszli”. Teraz to już chwila moment, rozładowanie zamieszek i już można wchodzić na pokład.
Oczywiście, jeśli spokojnie czekałeś na swoją kolej, możesz liczyć na złowrogie spojrzenia współpasażerów, którzy z jednej strony podziwiają mocne nerwy i skłonność do ryzyka, a z drugiej przeklinają cię pod nosem. Nic dziwnego – oni od 20 minut siedzą w autobusie i czekają na takich jak ty!
Pozostaje już tylko uśmiechnąć się do obsługi i zająć swoje miejsce. No i jeśli to tania linia – mieć nadzieję, że nasz bagaż podręczny będziemy mogli zmieścić w kabinie. Jeśli nie – zostanie zabrany do luku bagażowego, co sprawi, że nasz cały misterny plan, aby po wylądowaniu biegiem ruszyć prosto na przystanek autobusowy czy do postoju taksówek, legł z miejsca w gruzach. Jeśli to już załatwione, możesz w spokoju usiąść. Bez siwych włosów, z materiałem na pracę dyplomową z socjologii i nadzieją, że lot będzie chociaż trochę bardziej spokojny niż to, co właśnie widziałeś.