Brisbane, dzień 3 i 4. =================
Kilkadziesiąt kilometrów na południe od miasta są dwa parki narodowe: Lamington i Springbrook. Połączenia autobusowe i kolejowe zostały tak opracowane, żeby nie dało się do nich dotrzeć w żaden sposób. W związku z tym należy, o ile nie mamy wypożyczonego samochodu, zamówić wycieczkę.
Wszystkie oferowane wyprawy do Lamington, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wyglądają zachęcająco, przy bliższych oględzinach zadziwiają swoim programem.
Wycieczka do parku narodowego składała się z głaskania lamy, potem karmienia owej lamy. Dalej, w innym miejscu, jest oglądanie papugi, nie jestem pewien, może nawet i kilku papug. Te papugi też trzeba karmić! Dopiero gdy ptaki nie są głodne, można wjechać do parku narodowego. Na obcowanie z naturą jest godzina a potem: ZNOWU KARMIENIE. Tym razem uczestników wycieczki. Na koniec wspaniały sklep(y) z rękodziełem.
Wszystkie biura umówiły się ze sobą i - koniec, albo głaskasz lamę albo nie jedziesz.
Springbrook wydawał się ciekawszy. Jego główną atrakcją, oprócz ładnych widoków na wodospady, są endemiczne drzewa w gatunku, który uchował się od czasów Gondwany. Większość wycieczek do Springbrook ma program bardzo zbliżony do wcześniej opisanego. Trafił się jednak wyjątek: "one day bush walking tour", dokładnie to, czego nam do szczęścia było trzeba.
Biuro się z nami umówiło, przyjęło zapłatę. Rano, dzień przed wyjazdem potwierdziło wycieczkę a potem, późnym popołudniem - odwołało ją.
Zamiast oglądać rzadkie drzewa w lesie, przyszło nam przyglądać się im w ogrodzie botanicznym. Wydaje się nam, że Australijczycy do ogrodów botanicznych mają szczególną słabość. Jeżeli tylko zorientują się, że w jakimś mieście ogrodu botanicznego nie ma - zaraz go wybudują. Ten w Brisbane okazał się wyjątkowo rozległy i urozmaicony i jeżeli komuś zdarzy się tu dzień do zagospodarowania - warto się wybrać. Ogrody są na wzniesieniu: Mt. Coot-tha, z centrum trzeba za równowartość kilkunastu złotych dojechać autobusem. Kursuje on mniej więcej co pół godziny. Niektóre osoby na przystanku wyglądają jeśli nie niepokojąco, to dziwnie.
Ogród botaniczny może też być dobrym sposobem na spędzenie czasu, gdyby pogoda nie dopisała- część ekspozycji jest zadaszona. Wspominałem wcześniej, że grill jest najniezbędniejszym sprzętem każdego Australijczyka. Dlatego też i w ogrodzie botanicznym, między baobabami a paprociami drzewiastymi, ze dwa ary gruntu zostały zadaszone i zabudowane ogólnie dostępnymi grillami. Na wycieczkę trzeba zatem, oprócz kanapek, zabrać kawał karkówki albo schabu, upiec będzie gdzie.
Oprócz atrakcji botanicznych na Mt.Coot-tha jest też coś dla technokratów: planetarium. W środku są seanse projekcyjne, mają też darmową wystawę nt. podboju kosmosu. Całkiem ciekawa, jest między innymi skafander księżycowy z jednej z misji Apollo.
Dla miłośników panoram są wyznaczone punkty widokowe:
Czwarty i ostatni dzień w Brisbane to też wykupiona wycieczka - do Koala Sanctuary. Tym razem odbyła się bez przeszkód. Podobnie, jak tą poprzednią, nieudaną, kupiliśmy ją za pośrednictwem Viatora. To chyba nie jest najgorsze rozwiązanie na Australię. Odnalezienie na miejscu kogoś, kto byłby zainteresowany wyświadczeniem nam jakiejkolwiek usługi turystycznej wcale nie jest proste, zwłaszcza w zimie.
Misie koala (wybaczcie, proszę, "torbacze koala" jakoś zupełnie mi nie leżą) zobaczyć w Australii trzeba. Spotkać je w naturze można ale bez odrobiny szczęścia - nic z tego. Koala Sanctuary, to cóż: ZOO, jeżeli sprawę postawić uczciwie. Ale koali tu co niemiara, można się im poprzyglądać, za 16 AUD nawet wziąć na ręce i pogłaskać.
Ciekawszym niż autobus sposobem na dotarcie do misiów jest rejs po rzece. I do tego jest właśnie potrzebna wycieczka. Kupno biletów na miejscu może się nie udać - stateczek był prawie pełny.
Widoki z rzeki na miasto a potem na rezydencje wzdłuż brzegów, są warte 56 dolarów za bilet. Wstęp do Koala Sanctuary już w tej cenie.
Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że tutejsza zima z naszą aż tak wiele wspólnego nie ma. Rzeka nie pokryła się lodem, jak widać. Jakkolwiek obok ratusza mieszkańcy podjęli desparacką próbę zbudowania stoku narciarskiego. Przez współczucie dla ich trudu nie zamieszczam zdjęcia tego co im wyszło.
Lepiej patrzeć na koale:
Z Brisbane lecieliśmy do Sydney. Samolot był opóźniony o trzy godziny. Z nudów przestudiowałem australijskie przepisy konsumenckie dotyczące przewozów lotniczych. Wynika z nich, że pasażerom nie przysługuje ze strony przewoźnika żadna rekompensata, choćby samolot spóźnił się i trzy dni. Owszem, mogą oni otrzymać dodatkowe jedzenie albo nawet i hotel, ale jest to wyłącznie dobra wola przewoźnika. A gdyby tak linie lotnicze zostały zmuszone do odwołania lotu, to też niekoniecznie pieniądze oddawać muszą. Wygląda to niewiarygodnie, pewnie w praktyce nikt tak nie postępuje, ale przepisy takie tu mają.
Również z nudów trafiłem do kiosku z prasą i książkami. W ręce wpadła mi książeczka dla dzieci, była tu pewnie po to, żeby im ją kupić, gdyby za bardzo marudziły, że spóźnił się samolot. Wyglądała niewinnie. Po chwili czytania, musiałem się uszczypnąć - albo upłynęło zbyt wiele czasu, od kiedy czytałem bajki swoim dzieciom, albo tutaj pisze się całkiem inne bajki.
Rzecz była bynajmniej nie o misiu-uszatku, albo koali-uszatku, nawet nie o kangurze czy jakimkolwiek innym budzącym sympatię stworzeniu. Bohaterem bajki była ryba-piła. Owa ryba miała specyficzne hobby: kolekcjonowała ksylofony, zdążyła nazbierać ich już kilkadziesiąt. Ha, myliłby się ktoś, sądząc, że używała ich w celach umuzykalniających! Ryba zajmowała się sprawdzaniem tego, co ksylofony mają w środku. I to nie przy pomocy śrubokręta czy młotka. Nabyła w tym celu skomplikowany aparat rentgenowski i dokonywała prześwietleń. Napromieniowała przepływające koniki morskie i szkarłupnie - ale w jednym z ksylofonów znalazła mapę wskazującą drogę do skarbu. Na miejscu wskazanym przez mapę nic nie było ale ryba nie poddała się! Zaminowała całą rafę i wysadziła ją w powietrze! (w wodę?!) No i skarb się znalazł. Był to kolejny ksylofon.
Gdyby ktoś chciał sobie osobiście poczytać, tu jest okładka:
|