Forum strony Fly4free.pl
https://www.fly4free.pl/forum/

Zima do góry nogami - Australia 06/07.2015
zima-do-gory-nogami-australia-06-07-2015,217,77794
Strona 1 z 1

Autor:  Kasica88 [ 05 Sie 2015 15:05 ]
Temat postu:  Zima do góry nogami - Australia 06/07.2015

Dzień dobry, cześć i czołem!
Niedawno powróciłam z wyprawy do Australii i chętnie sie z Wami podzielę szczegółami tej ekskursji. Generalnie jest tu już jedna relacja ze Wschodniego Wybrzeża (bardzo pomocna z reszta), ale może uda mi się wykrzesać coś nowego:)
Zarys podroży następujący (bilety do OZ kupione w styczniowej promocji Qataru za ok. 2400 pln, loty na miejscu ok. 200 euro/os za oba):
22.06 Warszawa-Doha (Qatar)
23.06 Doha-Perth (Qatar)
23/24.06 Perth-Sydney (Virgin Australia)
28.06 Sydney-Cairns (Tiger)
28.06-11.07 eksploracja wybrzeza
11.07 Brisbane-Sydney (Tiger)
12.07 Syd-Per-Doh (tu 9.5 h stopover-wyjscie do miasta)-Txl-Hel (czyli miejsce mego bytowania).

Był to moj pierwszy long haul i przyznaje sie, ze przewertowalam dziesiatki stron i forow i setki porad jak sobie z takim poradzic. Wbrew najgorszym oczekiwaniom podroz przebiegla dosc gladko, wiekszosc lotow (do OZ) przespalam;)

Krotko o lotach do Australii:
Warszawa-Doha A320, ciasnawo, ale bez tragedii, bardzo uprzejmy serwis i generalnie bez narzekania. Bylo to moje pierwsze doswiadczenie z Qatar Airways, jestem wegetarianka i dla pewnosci zamowilam special meal (rozne wariacje na odcinkach: vege oriental, vege hindu, lacto-ovo etc), jednak w menu za kazdym razem procz dwoch opcji miesnych byla tez wegetarianska, zarowno na lunch, kolacje, jak i sniadanie. Napoje alko i niealko bez limitu. Kocyk i poduszka.

Doha-Perth, jakoze lot ok. 2:30 w nocy lokalnego czasu, posnelam zaraz po starcie. B777, nowy, piekny i wygodny, 3-4-3. Dwa cieple posilki (ok. 1 h po starcie i ok. 1,5-2 h przed ladowaniem) i jedna przekaska (wrap) pomiedzy, napoje jak wyzej. Dodatkowo kocyk, poduszka i saszetka (pasta i szczoteczka, skarpety, opaska na oczy i zatyczki do uszu).

Perth (male, nudne lotnisko! z terminalu miedzynarodowego do krajowego darmowy autobus, ok. 15 min jazdy).-Sydney: A330 Virgin Australia 2-4-2 bardzo ladny i nowy, niestety brak kocyka i dosc zimna temperatura na pokladzie (na szczescie bylam zaopatrzona i moglam spokojnie spac dalej). Czas lotu to ok. 5 h, w trakcie jeden posilek (byl to lot nocny od ok. 22 do 6 rano): tost z serem i muffinka, do picia woda/sok/herbata/kawa.

A teraz do rzeczy :)

24.06 Nareszcie w Sydney!!!!
O 6. rano wyladowalismy w Sydney, po odebraniu bagazu zaopatrzylismy sie w prepaida Optus (2$/dzien za 500 mb internetu) i karty Opal (dziala mniej-wiecej jak londynski Oyster), zarowno karty Opal jak i Optus karty mozna doladowywac mininalnie za 10$ (lub wielokrotnosci). Mankamentem wydobycia sie z lotniska w Sydney jest 'oplata lotniskowa' 17$ (!!!) doliczana do ceny biletu w trakcie przechodzenia przez bramki z/do pociagu na stacji lotnisko. Chcac zaoszczedzic, poszlismy pieszo do stacji Mascot (mozna tez pojechac autobusem 400, ale warto wiedziec, ze podczas zmian srodkow transportu autobus na pociag, pociag na prom, itp. naliczana jest nowa oplata za przejazd), zajelo nam to ok. 15-20 min (z bagazem), stamtad pociagiem do stacji Central i za 8 min. bylismy juz w miescie. Na poczatek odnalezlismy miejsce do koczowania - zdecydowalismy sie na Airbnb w bardzo przystepnej cenie, niedaleko stacji Central (niecale 10 min. pieszo, miejsce i gospodarze swietni-w razie czego moge dac namiary). Porzucilismy dobytek, odswiezylismy sie i ruszylismy na eksplorację.

Image

Pierwsze spotkanie z Sydney.
Pierwsze kroki skierowalismy, przez CBD, do The Rocks. Trzeba bylo sie upewnic, ze na pewno jestesmy w Australii, a ze na koale i kangury w centrum miasta trudno bylo liczyc, postanowilismy sprawdzic istnienie Opery i Harbour Bridge - nie zawiedlismy sie! I jedno i drugie obecne!


Image

Image

Image

Po blizszym zapoznaniu z Opera, udalismy sie do Krolewskich Ogrodow Botanicznych. Pomimo 'zimowej' pory, ogrody prezentowaly sie pieknie i slonecznie, a po trawnikach i drzewach grasowaly papugi i inne egzotyczne ptaszyska.
Image

Image

Image

Image


Po odpoczynku wsrod roslinnosci, udalismy sie spowrotem w strone CBD, po drodze mijajac m. in. Art Gallery of NSW. Powloczylismy sie jeszcze w gaszczu wiezowcow, zjedlismy cos i zaopatrzywszy sie w butelke australijskiego wina, wrocilismy do miejsca koczowania, jakoze zaczynalo nas atakowac jetlagowe zmeczenie....

Image

Image

Image

Image

Image


To be continued ;)

Autor:  singielka_1976 [ 05 Sie 2015 16:50 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

A możesz zdjęcia wklejać tu a nie podawać same linki? ;)

Autor:  glasvegas [ 10 Wrz 2015 20:47 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Swietnie, ze moge poczuc znowu klimat tego przepieknego miasta :-) Czekam na wiecej, bo podobna trasa do mojej :-)

Autor:  singielka_1976 [ 11 Lis 2015 22:36 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Kasica88 napisał(a):
To be continued ;)



I....? Gdzie ciąg dalszy? :(

Autor:  Kasica88 [ 21 Sty 2016 16:13 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15


Dzień 2. Kierunek: Manly!


Odespawszy jet-laga, kolejnego dnia wyruszyliśmy na dalszą eksplorację tego co 'down-under'. Zdecydowaliśmy się uderzyć na Manly Beach. Darmowy autobus z Central zabrał nas prosto do Circular Quay, a stamtąd wskoczyliśmy na odpowiedni prom.
Chociaż dzień był nieco pochmurny, widoki znane z pocztówek i czytania niekończących się opisów w trakcie przygotowań, dały radę:)

Image
Image

Image

Po przeprawie promem, zaopatrzyliśmy się w prowiant w miejscowym supermarkecie i główną promenadą dotarliśmy do Malny Beach. Niestety słońce nie chciało się ujawnić, więc fotorelacja wyszła nieco 'oklapnięta'....

Image

Mimo zimowej pory znalazło się kilku surferów....

Image

Image

Czyżby słoneczko zechciało się jednak ujawnić....?

Image

Z Manly Beach pomaszerowaliśmy wzdłuż wybrzeża w stronę Shelly Beach.

Image

Image

Dalej poszliśmy trasą przez Sydney Harbour National Park, aż do punktu widokowego Fairfax lookout i spowrotem. Po drodze, oprócz pocztówkowych widoków i klifów fantazyjnie wyrzeźnionych przez erozję, napotkaliśmy m.in. cmentarz kwarantanny (niegdyś wszyscy przybywający najróżniejszymi statkami do OZ musieli się takowej poddawać, jak widać nie wszyscy dotarli do miejsca przeznaczenia) i memorial walk upamiętniający ofiary IIWW.

Image

Image

Image

Image

W trakcie marszu co prawda zaatakowała nasz burza, ale udało się przetrwać, a w nagrodę dzień zwieńczyliśmy w lokalnym browarze 4Pines Brewery sącząc podwóje IPA (polecam browar, zwłaszcza fanom craftu! ceny może nieco wyższe niż sikaczy typu victoria bitter, ale warto).

Na koniec jeszcze kilka fotek z wieczornego powrotu do Sydney

Image

Image

Image

Image


Dzień 3. Bondi to Cooge Walking track


Nie mogliśmy sobie odmówić wizyty na najdłuższej, najbardziej fancy i w ogóle naj... plaży w Sydney. Tak więc kolejnego wskoczyliśmy w odpowiedni autobus i ruszyliśmy prosto do Bondi Beach.

Image

Image

Image

Jako że w Australii zima pełną parą, nawet nad południowym Pacyfikiem nie mogło zabraknąć zimowych akcentów :)
Image

Image

Nie wysilając się zanadto kreatywnością, wyruszyliśmy utartym szlakiem Bondi to Cooge, wzdłuż wybrzeża. Pogoda tego dnia była nieco bardziej sprzyjająca, a więc dziarsko kroczyliśmy przed siebie po australijskiej ziemi (a właściwie jej krawędzi :D)

Image

ach, ta erozja... gdzieś zaświtały lekcje geografii z liceum ;)

Image
Na końcu końca świata.... :)

Image

Image

Image

Cmentarz z widokiem

Image

Image
Cooge Beach


Dzień 4. Blue Mountains

Kolejnego dnia postanowiliśmy zeksplorować Góry Błękitne. W tymże celu rano wskoczyliśmy do pociągu w kierunku Katoomby, żeby tam odwiedzić słynne Three Sisters 'a potem to się zobaczy'... Tak więc dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Do punktu widokowego na Three Sisters można dotrzeć asfaltową drogą piszeo (bądź samochodem, autobusem, taksówką, wycieczkowym hop on-hop off busem etc. etc.). Jak to znane widoki typu Mona Lisa w Luwrze, czy 3 Sisters w Górach Błękitnych, nie obeszło się bez tłumu azjatyckich turystów z selfie stickami :) Po obowiązkowej foteczce z siostrami, zaopatrzyliśmy się w mapę i wyruszyliśmy na eksplorację.
Warto pamiętać,że jesteśmy 'do góry nogami', toteż punkt widokowy, a zarazem punkt startowy do górksiej wędrówki znajduje się już 'na górze', toteż eksploracja gór polegała na stopniowym schodzeniu w dół (do coraz ciemniejszego i gęstszego lasu, w którym grasowały ptaszyska generujące dźwięki najróżniejszego rodzaju), po czym wspinaczce po drewnianych schodkach spowrotem do góry (co moje nogi pamiętały przez najbliższe 3 dni...).

Image

Image

Image

Image

Dzień 5. Sydney-Cairns-??
No to lecimy dalej! :)
I to dosłownie, bo następnego dnia rano zapakowaliśmy się do maszyny Tiger Australia i ruszyliśmy na podbój północy:)
Tiger to mniej-więcej taka FRanca, tylko po drugiej stronie świata, więc nie ma co się rozpisywać, było stosunkowo tanio i na czas, więc ok. Lot z Sydney do Cairns trwał nieco ponad 3 godziny, większość przespaliśmy, ale podczas kontrolnych wynurzeń w stronę okna dało się zauważyć, że Australia z lotu ptaka wydaje się być strasznie...pusta ;)

Niemniej jednak do Cairns dotarliśmy w jednym kawałku. Zaraz po wyjściu z lotniska można było poczuć tropikalny klimat, powietrze i krajobrazy zupełnie inne niż w Sydney. I dużo, dużo zieloności (jak się okazało później, może być jej znacznie więcej!) Przed terminalem czekał już na nas busik z wypożyczalni samochodowej, który zawiózł nas po odbiór zarezerwowanej maszyny (wypożyczaliśmy samochód (Hyundai Accent) z Apex z ubezpieczeniem w wersji full i nielimitowanymi km (jak się okazało była to dobra decyzja, bo zdarzyło się nam zaliczyć drobną stłuczkę, ale nie było żadnych problemów ani dodatkowych kosztów). Generalnie Apex bardzo na plus, wszystko szybko, sprawnie i przyjemnie.)

Wyposażeni w pojazd ruszyliśmy 'złą' stroną dalej na północ kierunek: Port Douglas/Daintree. Zachęceni przez panią z wypożyczalni zahaczyliśmy jeszcze o Palm Cove Beach (troszkę turystyczne i kurortowate...), które prezentuje się mniej więcej tak (znowu słońce nie dopisało do końca...)

Image

Image

Image

Image

Image

Z Palm Cove udaliśmy się dalej na północ, w stronę wypatrzonego wcześniej w WikiCamps campingu. Widoki po drodze całkiem niczego sobie:

Image

Niestety nasz wymarzony, pierwszy australijski camping, był zupełnie pełny (podobnie jak 2-3 inne w okolicy) i wylądowaliśmy gdzie indziej. Było to bodajże Wonga Beach, camping szczerze mówiąc taki sobie i stosunkowo drogi (bodajże 36 AUD). Rozbiliśmy obozowisko i dziarsko ruszyliśmy na plażę (dość z resztą dziką), którą od naszego nowego namioto-domku dzieliło jakieś 3 minuty niespiesznego marszu. Niestety zimowa australijska aura dała o sobie znać;) Wiatr na plaży był konkretny, co nie przeszkodziło nam w degustacji craftowego australijskiego piwka.

Nasz pierwszy camping
Image

Image

Wietrzna plaza....
Image

Image


Dzień 6. - Dzień kłopotów;)


No bo przecież nie mogło być perfekcyjnie....Otóż kłopoty zaczęły się w nocy: okropna ulewa. Okazało się, że przytargany przez nas z Europy namiot nie dał sobie rady z tropikalną ulewą i zwyczajnie...przemókł i zaniemógł;P Tak więc byliśmy zmuszeni wrócić się do najbliższej wyżej cywilizowanej jednostki administracyjnej (czyt. Cairns) w celu ulepszenia ekwipunku. Niestety jak pech to pech, po drodze zaliczyliśmy małą stłuczkę (ktoś nam wjechał w d...), trzeba było spisać raport, zahaczyć w tym celu o siedzibę Apex'u w Cairns, a dopiero potem mogliśmy się udać na poszukiwanie nowego namiotu. Jak się okazało sprawa nie była taka łatwa i znalezienie otwartego sklepu z porządnym (czyt. lepszym niż dotychczasowy) sprzętem chwilę nam zajęło...Jakoże w Australii zima i ciemno robi się stosunkowo wcześnie, wiedzieliśmy już, że dzień mamy z głowy. Na pocieszenie kupiliśmy (prócz rzeczonego namiotu) lody zamrażane ciekłym azotem i (znowu...) ruszyliśmy na północ, tym razem aż do Daintree Village, z nadzieją, że tym razem niespodziewanych powrotów nie będzie.

Image

Dzień 7. - Witaj dżunglo!

Nareszcie się udało! Wieczorem poprzedniego dnia dotarliśmy do wioski Daintree. Zakoczowaliśmy na niewielkim campingu, niekonieczne super-wypasionym, ale bardzo przyjaznym i wyposażonym we wszystko co niezbędne. Za pojazd, namiot i nas zapłaciliśmy 24 AUD.

Specyficzny 'common room' na campingu w Daintree
Image

Image

Image

Jakoże spieszno nam było do eksploracji, o poranku zwinęliśmy majdan i ruszyliśmy ku rzece Daintree. W kolejce na prom czekaliśmy może ok 15 min, natomiast sama przeprawa poszła dość sprawnie.

Image
Widok z promu przez Daintree...Krokodyle nie objawiły się;)

I tak oto znaleźliśmy się w lesie deszczowym! Zaliczając po drodze lookout, zostawiliśmy pojazd na parkingu i ruszyliśmy na szlak. Wybraliśmy wersję 'adventure', która okazała się dość długa i błotnista, ale ilość zieloności i pierwsze obcowanie z prawdziwą dżunglą wynagrodziły nam te tony błota na butach :)

Image
Pierwsze spotkanie z roślinnością...

Image
...i pierwszy lookout

Image
Duuużo roślinek!

Image

Image

Image

Podczas wędrówki po buszu (swoją drogą, trzeba być dość uważnym, bo szlak oznaczony jest tylko wstążeczkami przyczepionymi na drzewach, więc czasem łątwo coś przegapić i trzeba wracać), usłyszeliśmy dziwne dźwięki...Spodziewając się wszystkiego, począwszy od ataku kazuara, na zjedzeniu przez pytona skończywszy, naszym oczom ukazały się maszerujące...dziki. Otóż była to ostatnia rzecz jakiej się spodziewałam, niemniej jednak biorąc pod uwagę brak ludzi, cywilizacji, końca trasy etc. w promieniu najbliższych...???... dziki narobiły nam trochę strachu:) Jednakże piszę do Was tu i teraz z bezpiecznej kanapy, tak więc z 'przygody' wyszliśmy bez szwanku.

Po naszej przeprawie przez las, pojechaliśmy do Cape Tribulation. Prócz namorzynów (mam nadzieję, ze tak można je odmieniać), tamtejszą plażę zamieszkują liczne kraby trudniące się kulkowaniem (foto).

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Krabokulki

Image
I sprawca rzeczonych

Autor:  Kasica88 [ 02 Lut 2016 21:44 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Dzień 8. Okrężną drogą...

Na skutek niefortunnych wydarzeń sprzed dwóch dni, dzięki którym poznaliśmy przebieg drogi Cairns-Daintree prawie na pamięć postanowiliśmy wyruszyć nasz zjazd 'w dół Australii' nieco inną drogą...A więc zamiast standardowo wzdłuż oceanu, odbiliśmy nieco na zachód: przez Mount Molly, Mareeba, Milla Milla do Innisfail. Liczyliśmy na fajne widoki i zaplanowaliśmy camping w okolicach jeziora Tinaroo...Niestety nie było nam dane do niego dojechać, jakże zarówno GPS jak i mapa nie chciały za żadne skarny do niego doprowadzić....
Ale po kolei!

Pierwsze widoki po drodze...

Image

Image

I nagłe zmiany krajobrazu (swoją drogą był to dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyliśmy kangury na poboczu. Martwe:(

Image

Po jakimś czasie naszym oczom ukazały się billboardy zachęcające do wizyty w winiarni specjalizującej się w wyrobie trunku z owoców egzotycznych. Nie zastanawiając się skręciliśmy i po chwili naszym oczom ukazały się plantacje mango

Image

Po degustacji (oprócz wina z mango w wesji słodkiej, półsłodkiej i wytrawnej, raczono nas jeszcze likierami m.in. z mandarynek) nabyliśmy małe co-nieco na wieczór i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Kolejne napotkane bilboardy zachęcały do skrętu w celu obserwacji dziobaków. Znowu niewiele myśląc daliśmy się skusić i po kilku minutach (i z 10 AUD w kieszeni mniej) staliśmy nad stawem i wypatrywaliśmy stworów. Na szczęście obserwacje były owocne, niestety gorzej z fotodokumentacją owego zwierza...

Image
Dziobakowy staw

Jako że zimowy australijski dzień krótkim jest, musieliśmy się rozglądnąć za koczowiskiem. Naszym łupem padł niewielki camping w Milla Milla, okolicy pełnej wodospadów. Rozbiliśmy więc namiot i wyruszyliśmy na obserwację spadających wód i pobliskich terenów...

Image

Image

Na kolację rzeczone wino z mango i dla niewegeariańskiej połowy wyprawy...stek z kangura

Image

Image

Dzień 9. Innisfail & Mission Beach


Następnego ranka powzięliśmy azymut ku wielkiej wodzie, a więc powrót na wybrzeże. Na poranną kawusię i zakupy zatrzymaliśmy się w Innisfail, a stamtąd przemieściliśmy się do Mission Beach.

Image

Image


Image


Ah, ta zima...:)
Image

Po kilku godzinach w MB, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jako że do tej pory nie dane nam było napotkać kazuara (choć znaki ostrzegały co chwilę), przesłuchaliśmy pana w informacji turystycznej, który zeznał, że ptaszyska się pojawiają tu i ówdzie i doradził nam, gdzie ich wypatrywać wracając do głównej drogi w kierunku na Townsville. Jednak doświadczony australijski obywatel to najlepszy poradnik:) Ostrożnie jadąc udało nam się ujrzeć zwierza...a nawet dwa!

Image

Image

Image

Usatysfakcjonowani tymże spotkaniem ruszyliśmy dalej...

Image

Po drodze zaliczyliśmy jeszcze jakieś lookouty (w tym jeden wyjątkowo zakomarzony) po czym odnaleźliśmy kolejne koczowisko.

Image

Image

Dzień 10. Townsville & Magnetic Island


Następnego dnia doczłapaliśmy się do Townsville i po pobieżnych oględzinach postanowiliśmy atakować Magnetic Island.

Image
Takie tam, w Townsville...

Image
Zima, zima wszędzie!

Magnetic Island słynie z wielkiej ilości wolnożyjących koali...

Image

Po chwili spaceru i intensywnego wypatrywania.... jest!

Image

Image
W tym kraju nawet skały wyglądają jak koale:)

Jeszcze szybkie highlighty z widoczkami...
Image

Image

I dodatkowe koale:)

Image

Image

Image

Tak więc eskapada na Magnetic Island zakończona sukcesem i radością!

Pora była by powracać na ląd i szukać miejsca do koczowania. Tym razem znowu nam się poszczęściło i zaraz przy naszym campingu ucztowali kolejni przedstawiciele australijskiej fauny

Image


TBC.

Autor:  singielka_1976 [ 05 Lut 2016 10:27 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Czekam :P .

Autor:  Kasica88 [ 07 Lut 2016 16:15 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Dzień 11. W okolicach Airlie Beach

Po koalowych przygodach, przemieściliśmy się do Airlie Beach, bazy wypadowej na Whitsunday Islands. Niestety, było to jedno z tych nielicznych miejsc, w których planowanie wyprawy z dnia na dzień okazało się wadą... Wszelkie (relatywnie przystępne) rejsy na wyspy na ten lub następny dzień były wyprzedane... Pozostawały tylko drogie i niekoniecznie interesujące nas opcje...Chcąc niechcąc musieliśmy sobie odpuścić obcowanie z białym piaskiem Whitsunday...:(

Rozbiliśmy obozowisko na obrzeżach Airlie Beach i szybko zeksplorowaliśmy miasteczko. Jest to typowa baza wypadowa o charakterze kurortu, pełno tam sklepików z pamiątkami i biur podróży.

Na kampingu...
Image

I w samym Airlie Beach

Image

Image

Dzień spędziliśmy dość leniwie, odpoczywając, jedząc i pijąc ;)

Dzień 12. Cape Hillsborough i długa droga do Rockhampton


Jako że z wyprawy na wyspy wyszły nici, kolejnego ranka wcześnie opuściliśmy Airlie Beach. Postanowiliśmy, że w tym dniu pokonamy długi a konieczny do przebycia, odcinek drogi do Rockhampton.

Żeby nie był to tylko pusty dzień spędzony w pojeździe, zahaczyliśmy o Cape Hillsborough (dodatkowo motywowała nas wieść z przewodnika głosząca, że na tamtejszej plaży lubią bytować kangury).
Pogoda na Cape Hillsborough była lekko wietrzna, ale oprócz wizyty na plaży pospacerowaliśmy jeszcze po pobliskiej trawie Parku Narodowego. Obiecanych kangurów na plaży nie zastaliśmy, natomiast udało się napotkać 1. (słownie jednego. jedną?) przedstawiciela kangurowatych w jej okolicy:

Image

Plaża Cape Hillsborough prezentuje się nastepująco:

Image

Image

Image

A oto co m. in. można zobaczyć w parku narodowym:

Image

Image

Image

Po tychże oględzinach, ruszyliśmy w długą, niemal 400 km, dalszą drogę w kierunku Rockhampton. Naszym celem podróży był camping przy jaskiniach Capricorn Caves.
Po drodze jak zwykle nieco martwych kangurów i ostrzeżenia przed innym zwierzem...

Image

Do campingu dojechaliśmy wieczorem, okazało się, że na polu namiotowym koczować będziemy jako jedyni. Jednakże dokładne badanie terenu z latarką, poprzedzone podejrzanymi dźwiękami i szelestami z krzaków, wykazało, że bynajmniej nie jesteśmy tam sami. Naszymi towarzyszami było kilka płochliwych walabii, których z powodu złych warunków oświetlenia nie udało się uwiecznić na fotografii.

Dzień 13. Capricorn Caves i Rockhapmpton.


Następny dzień zaczęliśmy od wycieczki do jaskini. Wycieczki odbywają się co pół godziny, wejście wyłącznie z przewodnikiem. Generalnie przyjemna i szybka wycieczka, podczas której dowiadujemy się m. in. jak odkrywano i badano jaskinię, o zwierzokształtnych jej elementach i o pewnym gatunku paproci, który nie występuje nigdzie indziej na świecie (a przynajmniej nic na ten temat nikomu nie wiadomo). Co ciekawe, w jednym z kompartmentów jaskini, panuje doskonała akustyka i z tego względu są tam wystawiane opery. Miejsce to jest może być również wynajmowane w celu zawarcia związku małżeńskiego...
Dla tych, co lubią eksplorować, możliwe są wycieczki typu 'adventure', ze wspinaniem się, przeciskaniem i innymi bardziej lub mniej dziwnymi aktywnościami.

Image
Właz do jaskini

Image

Image
Wspomniana paproć

Image
i jeden z 'elementów zwierzęcych'

Image

Po jaskiniowaniu, udaliśmy się prosto do Rockhampton, a właściwie do miejscowego ZOO. Jest to niewielkie, ale darmowe ZOO, w którym można poobcować z przedstawicielami australijskiej (i nie tylko) fauny.

Image

Image

Image

Image

Image

Po wizycie w ZOO zatrzymujemy się na oględziny focie przy pomniku (jeśli można tak to nazwać) wyznaczającym przebieg Zwrotnika Koziorożca...

Image

Image

Image

Potem jeszcze krótki spacer po centrum Rockhampton, gdzie ze wzlędu na architekturę można poczuć sie na Dzikim Zachodzie (samo miasto jest tak z resztą czasem nazywane, głównie ze względu na to, że jest wielkim australijskim zagłębiem hodowli bydła).

Image

Z Rockhampton przemieszczamy się do miejscowości Yeppoon, gdzie rozbijamy obozowisko pod palmami.

Image

Image

Jeszcze wieczorne piwko na plaży i kolejny dzień australijskiej przygody się kończy....

Autor:  ZENNNEK [ 07 Lut 2016 16:32 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Fajne zdjęcia i miło się czyta.Czekamy na c.d.W podsumowaniu podasz trochę informacji praktycznych?(ceny itp.,co polecasz,co odradzasz).

Autor:  glasvegas [ 07 Lut 2016 23:21 ]
Temat postu:  Re: Zima do gory nogami-Australia 06/07.15

Fajnie oglada sie odwiedzone miejsca z perspektywy innej osoby. Podobna trase robilem w 2013, czekam na wiecej

Autor:  Kasica88 [ 10 Lut 2016 21:03 ]
Temat postu:  Re: Zima do góry nogami - Australia 06/07.2015

Dzień 14. Great Keppel Island

Kolejny piękny australijski poranek rozpoczął się wizytacją niecodziennego (?) gościa na campingu. Poniższy osobnik przechadzał się pomiędzy koczowiskami, wyraźnie licząc na darmowe śniadanie...

Image

Image

Po uczynieniu obowiązkowej dokumentacji i złożeniu dobytku, udaliśmy się do portu, a stamtąd na Great Keppel Island. Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy bilety na rejs na wyspę (tam kilka godzin) + wycieczka łódką ze szklanym dnem (ok. 70 AUD/os), w celu rzucenia oka na żywot rafy (wcześniej nie zdecydowaliśmy się na rafę, jako że posiadam rybofobię i nie po drodze było mi spędzać cały dzień pośród nich...jednak jak już być Australii i nie przekonać się czy rafa istnieje? No niechże już będzie kompromis ze szklanym dnem ;)).

Tak więc o ustalonej godzinie stawiliśmy się w miejscu departury i popłynęliśmy: najpierw do wyspy docelowej, gdzie czekała nas 'przesiadka' na szklane dno.

Image
Port

Image
Widoki z 'podróży'

Image
I w końcu u celu:)

Zdjęć ze 'szklanego dna' nie zamieszczam, bo nie prezentują się jakoś super dostojnie... Wycieczka tymże wehikułem trwała ok. pół godziny, towarzyszyło jej nieustanne opowiadanie przewodnika, okraszone z resztą dużą ilością 'sucharów'. Generalnie eskapada (wg. mnie) d...specjalnie nie urywała i pewnie lepiej wsadzić własną osobę pod wodę i pooglądać z bliska, ale dla nurko- i rybofobów rozwiązanie akceptowalne.

Pozostały czas spędziliśmy na spacerach po wyspie. Na wyspie egzystuje mały sklepik z lodami i pamiątkami, punkt wypożyczalni sprzętu do snorkowania oraz baro-restauracja i coś w rodzaju 'ośrodków wczasowych'.
Ponadto bardzo fajna piaszczysta plaża i piękne widoki ...
Image

Image

Image

...a także trochę nietoperzy

Image


Dzień 15. Fraser Island


Po słonecznym dniu na Grand Keppel Island, postanowiliśmy przejechać dość spory kawałek drogi, coś ponad 400 km, do Hervey Bay - bazy wypadowej na Fraser Island. Wieść o wyspie z piasku nie dawała mi spokoju i wiedziałam, że muszę ją ujrzeć na własne oczy. Niestety, z naszym pojazdem, wizyta takowa nie była możliwa. Opcje są dwie: wypożyczenie pojazdu 4x4 i samodzielna eksploracja, albo udział w zorganizowanej wycieczce. Chcąc-niechcąc przyszło nam się podjąć opcji numer dwa. Zdecydowaliśmy się na 1-dniową 'Fraser Island w pigułce'. W cenie wycieczki (bodajże 130 AUD/os): odbiór z hostelu/hotelu/campingu i transport autobusem i promem na wyspę, całodzienna wycieczka po wyspie (niestety w trybie 'Janush mode', czyli pół godziny tu, kwadrans tam, a tu tylko na szybką focię), lunch i powrót tym samym sposobem.

Fraser Island jest 'siedzibą' najczystszego szczepu Dingo, nie napotkaliśmy jednak zwierząt, a tylko znaki ostrzegawcze.

Image

Pierwszym punktem programu był 30 minutowy postój nad niesamowicie czystym (i urodziwym) jeziorem MacKenzie, niektórzy spróbowali kąpieli:)

Image

Image

Potem zwiedzanie 'Stacji Centralnej', niegdyś zamieszkanej przez ludzi zajmujących się przemysłem drzewnym na wyspie, i jej okolicach. Wszystko oczywiście na czas i z panem przewodnikiem, nieustannie nadużywającym zwrotu 'folks'...Po kilkunastu w krótkiej wypowiedzi znudziło nam się liczenie;)

Image
Super-czysty ciek wodny:)

Image
Wyspa mocno piaskowa...

Image

Kolejnym punktem programu był lunch, a po nim wyruszyliśmy naszym wesołym autobusem w przejażdżkę po...plaży. Niestety wyprawę naszą zakłóciły chwilowe opady deszczu, ale jazda po plaży z prędkością do 80 km/h z pewnością ciekawym doświadczeniem była.

Image

W czasie jazdy przewodnik oznajmił, że Fraser Island jest jednym z nielicznych miejsc na ziemi, gdzie na plaży znajduje się pas startowy dla awionetek będący w ciągłym użyciu, i jeśli ktoś ma wolę ku temu to może się ową maszyną przelecieć. Nie trzeba było mi dwa razy tego powtarzać, uwielbiam wszelkie maszyny latające, zwłaszcza startujące z plaży, a zwłaszcza takie, z których pokładu można zobaczyć..uwaga...migrujące na północ wieloryby! Tak więc kilkanaście minut później pakowaliśmy się już do samolociku. Była to awionetka produkcji rodzimej, pilot chętnie odpowiadał na wszelkie nurtujące pytania.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wielorybów nie udało się dostatecznie dobrze sfotografować, ale zaręczam słowem, iż obecne były! Udało się za to wtargnąć do kokpitu i dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć.

Kolejnym punktem naszego 'januszowania' był krótki postój przy wraku statku Maheno

Image

Ostatnim natomiast, Eli Creek - największy 'ciek wodny' na wyspie. Tak jak pozostałe, super czysty.

Image

Na koniec jeszcze nasz wesoły autobus:
Image

Autor:  Kasica88 [ 15 Lut 2016 20:46 ]
Temat postu:  Re: Zima do góry nogami - Australia 06/07.2015

Dzień 16. Noosa National Park

Chociaż zbliżaliśmy się już coraz bardziej do Brisbane, gdzie musieliśmy oddać samochód, chcieliśmy jeszcze zobaczyć możliwie jak najwięcej...Takim sposobem dotarliśmy do Noosa Heads i Noosa National Park.

Image
Dość zatłoczona plaża w Noosa

Warto wspomnieć, że campingi w tamtych okolicach należały do najdroższych, jakie spotkaliśmy na całej trasie (40 i więcej AUD/noc!), tak więc trochę najeździliśmy się w poszukiwaniu czegoś przyzwoitego. Znalazłszy takie miejsce, rozbiliśmy obozowisko i wybraliśmy się do ww. parku.
Do wyboru było kilka tras różnej długości, była też mowa o obecności koali,a przy odrobinie szczęścia (podobno) można było z niektórych miejsc wypatrzyć wieloryby (ewidentnie szczęście nam w tym dniu nie sprzyjało...).
Wybraliśmy dość długą trasę, która początkowo wiodła przez las, a potem wracała wybrzeżem.

Image

Image

Image

Image

Image
Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie jedyną koalę, jaką udało się nam w tym dniu zobaczyć.

Ponieważ nasz road trip nieuchronnie zmierzał ku końcowi, postanowiliśmy na jego zwieńczenie skonsumować pozostałe nabytki z winiarni na północy (i nie tylko)

Image


Dzień 17. Brisbane

No więc stało się...Dojechaliśmy...Po przejechaniu nieco ponad 2500 km dotarliśmy do Brisbane... Po ponad dwóch tygodniach w dżungli, parkach, wioskach i mieścinach, przeżyliśmy szok na ponowne spotkanie z cywilizacją;) Żeby jednak nie przechodzić do normalności zbyt gwałtownie, na miejsce noclegu w Brisbane wybraliśmy dostępny na terenie miasta camping. Pozostawiliśmy dobytek i z dziwnym uczuciem, komunikacją miejską ruszyliśmy do centrum...

Image

Image

Image
Ów most obchodził tydzień przed naszym przybyciem urodziny...Obchody ponoć były huczne i żałujemy do dziś, że nie dane nam było partycypować....

Po spacerze w centrum, odwiedziliśmy dwa darmowe muzea: Museum of Queensland i Museum of Modern Art...

Image
(Prawie cała) gigantyczna kałamarnica w Museum of Queensland

Image
Nowoczesne dzieło sztuki inspirowane wytworami rdzennej ludności Australii...

Po 'ukulturalnieniu' się, udaliśmy się do pubu na długo wyszukiwanie przez nas piwo z polskim akcentem...

Image

Dzień 17. Lone Pines Koala Sanctuary

Nasz praktycznie ostatni dzień australijskiej przygody postanowiliśmy spędzić wśród koali. Wyruszyliśmy do położonego nieopodal Brisbane sanktuarium koali :) Wstęp do przybytku to koszt 32 AUD, na miejscu obecni chyba wszyscy przedstawiciele australijskiej fauny (z ogromną przewagą koali, podzielonych na różne 'działy', np.: matki z dziećmi, emeryci, etc). Poza oglądaniem zwierząt istnieje również możliwość zrobienia sobie zdjęcia z koalą (chyba 12 AUD, spore kolejki i nieznany mi komfort koali podawanej z rąk do rąk). Jeśli ktoś nie chce wyjeżdżać z Australii nie doktnąwszy uprzednio 'misia', można to zrobić (bez opłaty) - mniej wiecej co godzinę, odbywają się prezentacje i prelekcje na temat zwierząt, w tym koali, i właśnie po koalowej przemowie (podczas której dowiedzieć się można jak odróżnić pana i panią koalę, a także, że wbrew powszechnemu przekonaniu torbacze te nie są bez przerwy na haju...), można się grzecznie ustawić w kolejce i koalkę pogłaskać (a także uwidocznić to na zdjęciu, prywatnym aparatem, bez opłat).

Image

Image

Image

Koale...Wszędzie (śpiące) koale...

Poza nimi, można przyjrzeć się też dziobakom, psom dingo, diabłom tasmańskim, latającym lisom, wombatom, ptakom, gadom...Dla każdego coś się znajdzie.

Image

Image

Image

Ponadto, można też poobcować z kangurami (są bardziej chętne do zdjęć, jeśli dzierżymy w dłoni zakupioną w tutejszym sklepiku paczkę karmy...)

Image

Image

Dodatkową atrakcją Lone Pine jest pokaz zaganiania owiec przez psy pasterskie oraz pokaz strzyżenia owiec. Nie przypuszczałam, że to takie interesujące ;)

Image

Image

Nacieszywszy się zwierzętami ruszyliśmy ku lotnisku...Zwróciliśmy samochód w siedzibie Apexu (wszystko sprawnie i bez żadnych problemów) i zostaliśmy odtransportowani na lotnisko, skąd na pokładzie Tigera polecieliśmy Do Sydney.

W Sydney znaleźliśmy się dość późnym wieczorem, a biorąc pod uwagę czekające nas dłuuugie loty, noc spędziliśmy niedaleko lotniska, korzystając z Airbnb.

Dzień 18. Żegnaj Australio....


Image


Nie ma co się rozpisywać, wszystko co dobre szybko się kończy...Rano wyruszyliśmy na lotnisko, nadaliśmy nasze bagaże na drugi koniec świata i niedługo później wyruszyliśmy do Perth. Lot na pokładzie Virgin Australia był bardzo przyjemny, nowiutki A330, jeden ciepły posiłek + napoje (w tym alko) bez ograniczeń.

Image
Ostatni rzut oka na Sydney...

W Perth czekała nas kilkugodzinna przesiadka, mieliśmy w planie wybrać się do miasta, niestety byliśmy dość zmęczeni, więc postanowiliśmy pokoczować na lotnisku...Decyzja średnio trafiona, bo terminal międzynarodowy lotniska w Perth (akurat w trakcie remontu) okazał się wyjątkowo ubogi w rozrywki i miejsca do pokoczowania...W końcu doczekekaliśmy się wezwania do Boardingu i na pokładzie B777 ruszyliśmy w stronę Dohy...

[img]Dzień%2019.%20Doha[/img]

Nasz stopover w Katarze zaplanowany był na ponad 9 godzin (warto dodać, że już w samolocie zapowiedziano, że właśnie trwa Ramadan i spożywanie posiłków i płynów w miejscach publicznych nie powinno mieć miejsca). W związku z tym zaraz po wylądowaniu i doprowadzeniu się do porządku w lotniskowej łazience udaliśmy się po zakup wizy (pan nie mógł pojąć, po co chcemy wyruszać do miasta o 5 rano, ale z otrzymaniem wizy nie było problemu). Korzystając z porady wyczytanych na forum, zaopatrzliśmy się w karty na przejazd autobusem i tymże wyruszyliśmy do centrum...Temperatura o też wczesnej jeszcze porze była już dość wysoka (prawie 40 stopni, do tego masakryczna wilgotność). Pochodziliśmy trochę po mieście, chłodząc się od czasu do czasu w wyłożonym marmurami przejściu podziemnym. Na nasze nieszczęście trwał Ramadan, więc wszystko co chciałoby się zobaczyć (m.in. Muzeum Sztuki Islamskiej i bazar) były otwierane dopiero wieczorem, a nasz wylot już o 14...Poczyniwszy krótsze niż zaplanowane oględziny, autobusem miejskim powróciliśmy na lotnisko...

Szybki rzut oka na Dohę (a zarazem ostatnie focie tej relacji):

Image

Image

Image

Image
Nasz tunel chłodniczy:)


Tak oto zakończyła się nasza wyprawa...Chociaż bilety zostały zakupione zupełnie spontanicznie, Australia okazała się strzałem w dziesiątkę i pozostawiła niedosyt...Na pewno chcę tam jeszcze wrócić, jest po prostu piękna!

Co do informacji praktycznych....Australia jak wiadomo tania nie jest i trzeba o tym pamiętać. Wg mnie ceny były porównywalne do fińskich (kupowaliśmy jedzenie głównie w Woolworths, czasem jedliśmy coś 'na mieście', ale przeważnie żywiliśmy się na własną rękę)...Z tego co widziałam na forum są już osobne wątki na temat cen, więc warto zaglądać.
Co do atrakcji, mimo że bywają kosztowne, generalnie jestem zadowolona ze wszystkiego co widzieliśmy i myślę, że były to dobrze zainwestowane dolary.

Samochód, jak wspominałam, wypożyczaliśmy z Apex, opcja z full ubezpieczeniem, rezerwowane ok. miesiąc wcześniej. Wszytsko w jak najlepszym porządku-polecam.

Campingi i pola namiotowe są na naprawdę wysokim poziomie. Kuchnie przewaznie dobrze wyposażone, łazienki czyste. Spanie w namiocie i jazda osobówką wychodzi sporo taniej niż camper, ale trzeba się liczyć z codziennym rozkładaniem i składaniem obozu. Płaciliśmy od 15 do 40 AUD (średnio ok. 25-28) za noc (dwie osoby, namiot i pojazd).

Jeśli ktoś ma jakieś specyficzne pytania to chętnie postaram się odpowiedzieć.

Autor:  singielka_1976 [ 15 Lut 2016 20:58 ]
Temat postu:  Re: Zima do góry nogami - Australia 06/07.2015

Wow, bardzo mi się podoba Twoja relacja, podzielam zachwyt nad tym niesamowitym krajem i faktycznie jak wyżej ktoś wspomniał takie trochę dziwne ale pozytywnym znaczeniu uczucie jak się ogląda i czyta o miejscach, w których samemu się było ;) .
Wróżę, że Twoja relacja weźmie udział w konkursie miesiąca i obstawiam miejsce na pudle-raczej wyższe niż niższe :) .

P.S. Zagwiazdkuj wątek- że już relacja jest gotowa ;) .

Strona 1 z 1 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/