Kłaniam się.
Do Stanów wybierałem się kilka razy i ciągle coś nie wychodziło. W tym roku skorzystałem z forumowej okazji i mam klepnięte bilety na drugą połowę sierpnia do NY.
Scenariusz był taki, że zwiedzamy miasto, po czym większość czasu spędzamy w samochodzie w okolicach bliższych lub nieco dalszych. Albo nawet całkiem dalszych - gdyby dało się oddać pożyczony samochód w innym mieście, przy rozsądnych warunkach.
Niestety, ceny wynajmu aut w tym roku wywróciły wszystko. Znam ludzi, którzy przez to odwołali wyjazdy, znam nawet "tambylców", którzy zamiast Kalifornii wybierają się w tym roku w inne części świata, bo zwyczajnie niektóre koszty są chore.
No i teraz nie bardzo wiem co tam robić
Wychodzi mi na to, że - jak myślałem - kilka dni w NY a reszta czasu (czyli jakieś sześć-siedem dni) na Florydzie. Tam i z powrotem samolotem z NY. Na miejscu (o dziwo) ceny aut akceptowalne. Chciałbym dołożyć coś jeszcze (myślałem np. o Nowym Orleanie i okolicach) ale to jednak spore odległości, ewentualnie kolejny samolot i koszty.
Nie wiem - czy to rozsądny kompromis? Wiem, że ten rejon US nie jest generalnie szczególnie spektakularny krajobrazowo, a szkoda bo to dla nas większe atrakcje niż miasta i muzea. I zdecydowanie wolę zwiedzanie prowincji i obserwowanie miejscowej specyfiki niż naciągane atrakcje typu "schody, po których wbiegał Rocky". Wyjazd rodzinny, rodzina zaprawiona, na wizyty w parkach rozrywki nikt nie naciska.
Będę wdzięczny za podpowiedzi spędzenia czasu. Nawet takie, które zupełnie wywrócą powyższe zamysły.
