Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 50 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 16 Paź 2016 04:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
13/10
W Banos już się dobrze zadomowiłem. Dziś po robocie – „lazy way” - wsiadłem w autobus w górę - do podnóża aktywnego wulkanu Tungurahua. Wulkan w chmurach. Za to bardzo przyjemne zejście ścieżką przez dżunglaste chaszcze. Jest bardzo stromo – więc preparuję kijaszek z bambusa (albo trzciny cukrowej) i przez 2 godziny w uroczej scenerii roślinności wszelakiej - schodzę w dół do Banos. Po drodze zaliczam fajną huśtawkę "do nieba".

Załącznik:
Capture41.JPG
Capture41.JPG [ 80.87 KiB | Obejrzany 9440 razy ]


Mają tu w okolicy dużo tego typu backpackerskich atrakcji.
Wieczorem - oczywiście - tradycyjne wody termalne - a tam długie rozmowy z backpackersami z całego świata oraz Lokalesami (ablam coraz bardziej muy skutecznie ;-).

14/10
Opuszczam sympatyczne Banos - i jade do Riomamby (bo się fajnie nazywa). Miasteczko okazuje się być bardzo malowniczo położone między górami (surprise?). Do tego akurat kiedy wdrapuję się na miasteczkową górkę - rozwiewają się chmury - i nad budynkami ukazują się w zachodzącym słońcu trzy okalające miasto ośnieżone szczyty wulkanów: Chimburazo, Tungurahua i Altar.

Załącznik:
Capture42.JPG
Capture42.JPG [ 36.88 KiB | Obejrzany 9440 razy ]


Szczęka powoli opada mi osiągając poziom gleby poniżej murka, na którym stoję robiąc zdjęcia.
Horyzont dopala się po woli.

Załącznik:
Capture43.JPG
Capture43.JPG [ 27.11 KiB | Obejrzany 9440 razy ]


To jest właśnie Ekwador.

15/10
Jest 5.30. Siedzę w autobusie, który powinien przejeżdżać niedaleko Chimborazo (6310mnpm). Prognoza jest kiepska - szczególnie na popołudnie - chmury i heavy rain. Na razie jest fajnie. Przez okno autobusu widać dolną polowę wulkanu. To już coś. Niebawem jednak wjeżdżamy w chmury i nie widać już nic. Wysiadam w środku tego niczego na wys. 4460mnpm wedle namiarów GPS, ku wielkiemu zdziwieniu licznie zapełniających autobus Indian (ech, ci Gringo). Jest droga. Zagrodzona łańcuchem. Otwarte od 8mej. Cieć śpi więc nie niepokojony ruszam ku wulkanowi. Przede mną 8km i 400m w górę do pierwszego schroniska, a potem jeszcze 1 km i 250m w górę do drugiego.
Ruszam całkiem żwawo. Nie widać nic, ale w pewnym momencie chmura rzednie i zauważam wyłaniające się z mgły sylwetki kilku przedostojnych lamowatych zwierzaków. To muszą być wikunie. Żyją tu dziko. Wyglądają magicznie w tej mgle i znikają tak nagle jak się pojawiły.

Załącznik:
Capture44.JPG
Capture44.JPG [ 15.94 KiB | Obejrzany 9440 razy ]


A może to zwidy choroby wysokościowej? Po chwili widzę kolejne stadko. Są prawdziwe - i nie mniej magiczne. W takich razach żałuję, że podróżując sam nie mam z kim podzielić się tym pięknem...
Po kolejnej pól godzinie marszu - wychodzę ponad chmury. Woooow!!! Nade mną w pełnej krasie bieli się "Ojciec" - jak Indianie nazywają najwyższy szczyt Ekwadoru i zarazem najwyższy wulkan świata.

Załącznik:
Capture45.JPG
Capture45.JPG [ 59.16 KiB | Obejrzany 9440 razy ]


Zmotywowany widokiem zasuwam rączo ignorując kilka mijających mnie terenówek (chociaż najpierw miałem plan łapać stopa do pierwszego schroniska) - już niedaleko. Szkoda by było nie dojść o własnych siłach.
Po 2h i 10 min osiągam dolne schronisko (czas z tabliczki był 3h). Całkiem nieźle jak na mój świeżo uzyskany "podeszły wiek" (choć w końcu dla żółwia nadal całkiem młody).
Szybkie śniadanie - empanada + herbatka z koki, wymiana uprzejmości z Lokalesami z sąsiedniego stolika. "Przyszedłeś tu na piechotę???". I wyruszam do górnego schroniska. Droga upływa niepostrzeżenie - i wraz z para\ą z Niemiec - po 38 min jesteśmy na miejscu (czas z tabliczki 45min). No całkiem jestem z siebie zadowolony - podobno na tym odcinku ludzie dochodzą ledwo żywi (wysokość). W międzyczasie moi Niemcy, którzy ablaja jak starzy Latynosi - dzielą się ze mną tajnikami konstrukcji czasu przeszłego i przyszłego w hiszpańskim, co okazuje się być banalnie proste (teraz już nie będę mówił "ja iść na wulkan jutro" ;-)
Kolejna herbatka z koki - i pakujemy wyżej - do granicy śniegu - na 5100mnpm. Dalej już nie idę, bo po pierwsze primo - skoro i tak nie mam szans na zdobycie tej górki dzisiaj - to szkoda utrudniać sobie przyszłego bicia własnego rekordu wysokości (so far prawie-Pichincha do 4500mnpm.) A po drugie primo - to już po widokach - dookoła wszędzie chmury - i zaraz zacznie lać. Spadam, łapiąc stopa z pełnego już parkingu pod dolnym schroniskiem, a z głównej drogi autobus do Riobamby skąd kolejny autobus do Alausi, gdzie mam na jutro wymarzony bilet na pociąg na „Nariz del Diablo".
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
Wycieczka nad Adriatyk za 751 PLN. Loty z Wrocławia + 4* hotel w Rimini Wycieczka nad Adriatyk za 751 PLN. Loty z Wrocławia + 4* hotel w Rimini
Tydzień na Langkawi za 2841 PLN. Loty z Berlina i noclegi w 4* hotelu Tydzień na Langkawi za 2841 PLN. Loty z Berlina i noclegi w 4* hotelu
#22 PostWysłany: 16 Paź 2016 22:27 

Rejestracja: 13 Paź 2016
Posty: 9
Panie Sławomirze, co jest? - milczy Pan, chcę wierzyć że to tylko chwilowe lenistwo a nie coś brzydkiego.

-- 16 Paź 2016 22:29 --

O cholera, nie zauważyłem strony nr 2. Pardon.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#23 PostWysłany: 16 Paź 2016 22:40 

Rejestracja: 24 Paź 2012
Posty: 1316
srebrny
[quote="jurzystas"]@Washington
Owszem, ale nie demonizujmy hasla “bilet w jedna strone”. To nie oznacza, ze nie wracam. Wrecz przeciwnie – mogę wrocic w każdej chwili i z dowolnego miejsca. Same zalety, z wyjątkiem ceny może, ale w moim przypadku – lot za mile M&M - wiec bez znaczenia czy w 1 czy w 2 strony (40kmil + 200PLN, Avianca via Madryt – po taniosci :-)[/quote

Wrzucisz pls szczegoly tego lotu?
_________________
Yukon - tworzy sie
Azerbejdżan - zakończona

Laponia | Komory | Bahrajn | Senegal | Santiago de Chile | Guca | Ladakh | Palestyna | Athos | Ziemia Ognista | Syberia zimą

Instagram: @podruuznik
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#24 PostWysłany: 18 Paź 2016 04:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
pbak napisał(a):
jurzystas napisał(a):
@Washington
Owszem, ale nie demonizujmy hasla “bilet w jedna strone”. To nie oznacza, ze nie wracam. Wrecz przeciwnie – mogę wrocic w każdej chwili i z dowolnego miejsca. Same zalety, z wyjątkiem ceny może, ale w moim przypadku – lot za mile M&M - wiec bez znaczenia czy w 1 czy w 2 strony (40kmil + 200PLN, Avianca via Madryt – po taniosci :-)[/quote

Wrzucisz pls szczegoly tego lotu?

Prosze bardzo: LOT WAW-MAD 10:40 + Avianca MAD-BOG 17:25 + Avianca BOG-UIO (kolo 23ciej) + Avianca UIO-SCY (kolo 10tej)

-- 18 Paź 2016 04:09 --

16/10
Alausi – to bardzo sympatyczne malutkie miasteczko położone… dokładnie tak: między górami ;-) Kilka uliczek ze 100-letnimi kamienicami na krzyż i hotel o dumnej nazwie Europa, vis-a-vis przystanku autobusowego – oraz – co dla mnie najważniejsze – Stacja Kolejowa. Ze stacji idą tory – środkiem uliczki – jak u nas tramwaj. Nie stanowi to większego kłopotu dla mieszkańców, bo pociąg jeździ 2x dziennie i to nie co dzień. Pociąg niestety – już tylko turystyczny. Wsiadam o 8:00. Lokomotywa i 4 wagoniki turkocząc po 100-letnich szynach zjeżdżają w dół wzdłuż rzeczki. Najbardziej stromy element „Nosa Diabła” – pociąg pokonuje „listkiem” (tak moje dzieci określiły kiedyś początkowy element nauki jazdy na snowboardzie: „przód – zwrotnica – tył - zwrotnica” – itd. Bardzo ciekawe rozwiązanie techniczne pokonania stromizny. W ogóle trasa – dla miłośnika kolei – jak ja – przepiękna. Dzielę się radością kolejową ze Szwagrem – to jest pomysł dla naszej – mającej tej zimy powstać Drezyny. Będzie tylko drobny kłopot z przetransportowaniem jej do Ekwadoru ;-)
Na razie muszę dostać się na Panamericanę, 2km w górę za miasteczkiem, aby łapać tam autobus do Cuenca’i – mojego kolejnego przystanku.

17/10
Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, że wczoraj w autobusie relacji Panamericana-obok-Alausi –> Cuenca – skradziono mi komórkę, dzięki czemu nie będę zamęczał już czytelniko-oglądalników wątpliwej jakości zdjęciami. Zła natomiast jest taka, że cały czas mam jeszcze komputer – na którym kontynuuję działalność pisarską. Sorry.

Dzisiejszy dzień po robocie – upłynął mi na próbie zakupu jakiegoś podchodziaszczego telefonu. Próba nieudana. Wieczorem natomiast – z sukcesem – integrowałem się nad rzeczką z lokalnymi wielbicielami trunków mieszanych, tzw. Żulami. Przy koktajlu z destylatu trzciny cukrowej + napoju klasy Inca-Cola – dyskutowaliśmy z dużym samozaparciem o problemach społeczno-ekonomicznych Ekwadoru i krajów ościennych, co przy mojej znajomości 20-30 słów języka Espagnolskiego – należy uznać za istotne dokonanie lingwistyczne.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 18 Paź 2016 18:22 

Rejestracja: 13 Paź 2016
Posty: 9
Aguanta amigo :!:
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#26 PostWysłany: 18 Paź 2016 19:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Sty 2015
Posty: 1564
Loty: 314
Kilometry: 571 396
złoty
jurzystas napisał(a):
nie będę zamęczał już czytelniko-oglądalników wątpliwej jakości zdjęciami.


To oznacza brak kolejnych zdjęć wikuni we mgle. Wielka szkoda :(

Podoba mi się taka spokojna narracja. Będę czytał dalej.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#27 PostWysłany: 19 Paź 2016 13:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
16/10 (cofam się chwilę w czasie bo naszła mnie potrzeba uzewnętrznienia wewnętrznych rozterek. Uprzedzam - przydługie będzie…)

Tak więc nie mam już SMARTFONA. Wcoorviłem się wielce. „No jak to możliwe???!!!”. Przez stek przekleństw po jakimś czasie zaczyna się przebijać mój Głos Wewnętrzny:
„Chłopie, wyluzuj! W Ameryce Pd jesteś. Ten kontynent tak ma. Wiedziałeś o tym przecież jadąc tutaj. Tak, czy Nie?”
„No tak – wiedziałem… Ale q………...........................
…………………….
…………….
No OK. jutro kupię sobie telefon – i jakoś to połatam”
Przez pierwsze popołudnie czuję się jak głuchy ślepiec wrzucony w nieznane sobie środowisko. Do Centrum z dworca muszę wziąć taksówkę (Fuuuj!) za 1,5$ (OK :-)
Wieczorem miotam się bez sensu. Nie mogę połapać się w topografii. Mam wielki problem aby zapamiętać po której stronie skrzyżowania jest mój hotel.
17/10
Ganiam jak kot z pęcherzem po Cuence próbując kupić jakiś rozsądny telefon za rozsądną cenę. Okazuje się to nie być wcale takie proste. Taki – co wiem, że zadziała jak należy – kosztuje 600$+. No nie – bez przesady… Jakieś prostsze z kolei – pewnie połowa programów mi nie odpali. Do tego SIM-lock na Ekwador – nie wiadomo, czy da się zdjąć – i jeszcze niezgodna z Europejską częstotliwość – do wyrzucenia po powrocie. F…ck.
I co tu począć???
Dopiero gdy zrezygnowany siadam do kolacji – zaczyna docierać do mnie – że to są przecież oznaki uzależnienia. Uzależnienia od pie…nej technologii…

Przebieg moich wewnętrznych rozważań – jest mniej więcej taki:

-Ja: „Potrzebuję minimum: GPS z mapami offline, Email do Exchange, Gmail, Skype, Viber, Google, Przewodniki Lonely Planet, Translator, Aparat,….. Nie ma szans żebym był w stanie to wszystko odtworzyć za kasę zbliżoną chociaż do rozsądnej… Co tu począć???”
-Głos Wewnętrzny: „Zastanów się, Chłopie – czy aby na pewno musisz być niewolnikiem technologii? Czy nie potrafisz już funkcjonować NORMALNIE? Pamiętasz jak podróżowałeś po świecie będąc studentem, bez tego całego shitu, z 50$ zaszytymi w gaciach, żeby przepuścili cię przez kolejną granicę?”
-„No tak, ale…….”
-„ A Twój 80letni Tata daje sobie radę dotrzeć bez całego tego elektronicznego g…na do Truskawca na Ukrainie?; Czy Malinowski podróżując przez Malaje miał dostęp on-line do Googla? Czy Kolumb posługiwał się GPSem?”
-„No nie. Ale miał inne urządzenia nawigacyjne…”
-„A ty nie masz? Słońce (poza czasem w południe kiedy świeci prosto z góry), kompas. Mapkę jakąś dostaniesz w każdym hostelu. Do tego koniec języka za przewodnika – 30 słów po hiszpańsku już znasz – douczysz się kolejnych 30…”
-„No ale tak się już przyzwyczaiłem do tego elektronicznego wspomagania. To takie wygodne…”
-„Nie smęć! Chodzisz na nocne rajdy na orientację, z mapami poprzekręcanymi tak, że nic z nich nie da się na pierwszy rzut oka wykumać? Dajesz sobie radę w Paryskich Katakumbach?”
-„Fakt… Ale moja efektywna sprawność podróżowania spadnie drastycznie… Ale jak będę się kontaktował, co z moją robotą… Ale…”
-„Co ale?! Jakie Ale?!!! Jesteś PODRÓŻNIKIEM, czy jakimś pie…onym <turystą>???”
To przeważyło.
-„Nikt, Ale to nikt, a już na pewno nie mój Głos Wewnętrzny – nie będzie nazywał mnie <turystą>! Dam radę bez tego całego e-shitu!!!”
-„A widzisz! I Tak trzymać!! :-)

18/10
Co jest najlepsze na przywrócenie równowagi psychicznej po utracie e-goowna?
Oczywiście: Aqua Termale.
Cabeza pod zimną wodę – Cabeza pod gorącą wodę. Kilka godzin Totalnego Relaksu w basenach +8 <> +45 C. Ktoś mógłby – niesłusznie – nazwać to torturowaniem własnego ciała. Dla mnie działa doskonale. Mniammm!!! Do tego nacieranie wulkanicznym błotem. Od razu mordka mi się znowu śmieje do świata :-). Jeśli istnieje raj – to tak właśnie musi wyglądać. A może piekło. Gorąco-zimno. Nie ważne. Coś nie-z-tej-ziemi w każdym bądź razie.
W przerwach między różnotemperaturowymi piscinami – studiuję moje hiszpańskie rozmówki. Albo gadam z Lokalesami. Szczególnie dobrze rozmawia mi się z dziewczyną z Ambato. Ze szkoły pamięta jedynie parę słów po Engleso, co pomaga przy konieczności długich obejściówek aby objaśnić co się właściwie chciało powiedzieć, a równocześnie nie daje ucieczki na angielską łatwiznę. Nie przeszkadza jej moja gramatyka a’la Kali z użyciem 30 słówek. Jako logopeda – poprawia jedynie moją niewłaściwą artykulację „D” (=”Dzss” – język między zębami). Po prawdzie to pewnie w Hiszpanii, a nawet innych krajach AmLat mają i tak inna wymowę, ale co tam… ;-)
Bardzo dużo ten dzień dał mi w moich lingwistycznych zmaganiach. Pewnie doszedłem już do nawet do 50 słówek. Co najważniejsze – to praktycznie w każdym temacie daje się radę dogadać. Ręce przy tym bolą – ale co tam :-)

Oswajam się z Nową Rzeczywistością. Nie będzie tak źle.
Trafić do tutejszych Banos i spowrotem lokalnymi autobusami bez nawigacji - dałem radę.
Pracować i tak muszę od 5 rano do południa w hotelu (WiFi w Ekwadorze działa zadziwiająco dobrze – szczególnie po doświadczeniach z Azji Pd-Wsch), a potem już w Europie nikogo na łączach nie ma – powinno być OK.
Lonely Planet – gdzie dalej w podróży? – przeczytam sobie z kompa w hotelu wieczorem.
Jak się nad tym zastanowić – to nieposiadanie e-shitu w autobusie – też będzie tylko pomocne. I tak małych skaczących literek na wyboistych drogach nie jest się w stanie dłużej niż kilka minut czytać. Wydrukuję sobie moje 2 strony hiszpańskiego samouczka w większej czcionce – i tym się zajmę. Brak zegarka? „Que hora es?”. Jak zapytam w ten sposób kilka razy podejrzanych współpodróżników – to będą wiedzieli, że nie mają mi czego próbować kraść.
A brak foto-aparatu? I tak nikt potem nie chce tego oglądać. Do tego zaoszczędzę godzinę dziennie na wywalaniu 450 z 500 zdjęć, bo przecież już dawno zapomniałem jak się robiło zdjęcia na prawdziwej kliszy, którą trzeba było potem wywołać – i nie pstrykało się bez sensu x10.
Hmmm. Dam radę! (pozatym wjechałem sobie na ambicję, cheche ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 19 Paź 2016 14:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7343
HON fly4free
O ironio! Czytam to na smartfonie...
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#29 PostWysłany: 19 Paź 2016 15:29 

Rejestracja: 20 Gru 2011
Posty: 3045
złoty
Na pocieszenie powiem Ci, że takie są uroki Ekwadoru i nie jesteś jedyny.Ja straciłem tam Canona 40D z dobrym szkłem. Też w autobusie + 2 razy próbowano mnie okraść (raz wyjątkowo bezczelnie polewając mnie jakimś gównem). Do końca wyjazdu robiłem zdjęcia czerstwą małpką. Większość osób, którą znam i była w Ekwadorze, albo została okradziona, albo przynajmniej próbowano. Niestety mimo wielu fajnych miejsc to najbardziej złodziejski kraj Am. Pd. Powodzenia.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#30 PostWysłany: 21 Paź 2016 03:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
20/10
Vilcabamba. O istnieniu tego miejsca dowiedziałem się jadąc BlaBlaCar z Olsztyna do Wwy. Podobno ludzie żyją tu najdłużej na świecie. Miasteczko kilka tys mieszkańców położone – jak zwykle – między górami. Obecnie to w dużej mierze „Gringolandia”.
Zanim jednak zanurzyłem się w eksploracji lokalnej społeczności – wybrałem się na konie. Jako pacholęcie sporo jeździłem, ujeżdżając wszystkie konie u dziadków na wsi na własnoręcznie zrobionym siodle ze starego dywanu, wałka od tapczanu, i paru pasków. Ostatnio raczej nie częściej raz na kilka lat, ale tego się nie zapomina.
Wczoraj wieczorem zaszedłem do miasteczkowej „firmy końskiej”. „Macie coś na jutro?” „Możemy mieć – jeśli jesteś chętny – 30$ za 4h”. „ OK – jadę”. I tak oto dziś o 11tej wprost przed biurem firmy w miasteczku dosiadłem jednego z dwóch niepozornej postury wierzchowców. Drugiego dosiadł Wilson – współwłaściciel końskiego interesu. „Jeździsz?”. „Jeżdżę”. „Dobrze?”. Daję sobie radę”. „No to bierz tego” – wskazał na kasztanowatego konika. „Se llama Rayo”. Wilson podciągnął popręgi w indiańskich siodłach – i ruszyliśmy. Jedna przecznica – koniec miasteczka – i w galop. Woow! – nieźle zasuwa ten mój Rayo. Nie trzeba mu dwa razy powtarzać. Zasuwa jak na wyścigach. Galopujemy drogami „przedmieścia” do podnóża gór. No naprawdę nieźle. Mój konik ma wyraźnie duszę sportowca. Wcale nie ma zamiaru odpoczywać – musi być pierwszy. W końcu przechodzimy w kłus. No – teraz dostanę w d… Nic podobnego. Rayo sunie miękko w kłusie – prawie bez anglezowania. Śmiesznie zarzuca na boki przednimi kopytami, ale kłusuje pięknie. Tylko, że wyraźnie za tym nie przepada. Co chwila próbuje przejść w galop. Indiańska uprząż umożliwia jednak świetne prowadzenie. W charakterze wodzy – 2 postronki związane w jeden dokładnie za szyją konia – dają świetną kontrolę przy prowadzeniu jedną ręką. Rewelacja. Do tego małe, ale bardzo wygodne siodło.
Przejeżdżamy wpław rzeczkę – i rozpoczynamy wspinaczkę. Ostro pod górę. Mimo stromizny – koniki w zasadzie nie idą stępa. Kłus zakosami pod stromiznę – i co chwila podgalopowywanie. Bez absolutnie żadnej zachęty. No nie mam sumienia ciągnąć Rayo za uzdę próbując go hamować – i tak nie ma lekko. Zakładam, że wie co robi… Rayo jest niestrudzony. Cały mokry – ciężko dysząc zasuwa pod górę jak dziki. Mam obawy, żeby mi nie padł martwy, ale Wilson twierdzi, że Rayo tak ma – i daje radę. Po jakimś bardzo krótkim czasie – nie wiem, ale chyba poniżej pół godziny – wparowujemy na grzbiet. Ponad 2000mnpm (ruszaliśmy z 1400coś). Koniki z pianą z pyska – wcale nie zamierzają odpocząć. Szybkim kłusem zasuwamy wąską ścieżką wzdłuż urwiska. Wiem, że to brzmi sadystycznie i "prawdziwi koniarza" mogą mnie za to chcieć zlinczować, ale goście – wedle Lonely Planet – są absolutnie profesjonalną firmą, dbającą o konie należycie. Przypominają mi się sceny z westernów, o których zawsze myślałem, że to lipa – bo przecież konie – znane mi z Europy – nie potrafią tak biegać… No jednak potrafią. To są indiańskie konie peruwiańsko-ekwadorskie. Niewyobrażalnie wprost wytrzymałe – i zarazem waleczne.
Cały czas sceneria coś pomiędzy Tatrami Zachodnimi – a Wysokimi. Widoki w dół – bajka. W końcu docieramy do miejsca powyżej dużego wodospadu, gdzie koniki dostają wreszcie przerwę, którą wykorzystują na pobrykanie (sic!) po łące.
Zejście w dół do wodospadu, kąpiel, powrót pod górę. Koniki wyschły. Jedziemy dalej. Moje uznanie dla tych niepozornych rumaczków nie ma granic. Są absolutnie fenomenalne. I ten kłus. Prawie nie anglezuję, ale widzę, że Wilson nie anglezuje w ogóle. Zagaduję go w temacie (po hiszpańsku oczywiście). „Chcesz wiedzieć?” „No to się zamieniamy”. Wsiadam na jego „siwaka”. Ruszamy. No jestem już absolutnie w szoku. Ten koń w kłusie po prostu płynie. Wyjmuję nogi ze strzemion – jadę „na oklep”. Nie wiem o co chodzi. Takiego cuda jeszcze nie widziałem. „El Trote cośtam” (zapomniałem słowa) - wyjaśnia Wilson. To konik ekwadorski – niektóre mają taki właśnie „mięciutki kłus”.
Rewelacja! Do tego prościutkie, acz świetne siodło. Z przodu bardzo wysoki łęk – doskonały do podtrzymania się przy zejściu pionowo w dół. Można też na nim zaczepić wodze (postronek) – bez obawy, że gdzieś odleci – i wtedy mamy 2 ręce wolne do strzelania z łuku lub przeładowania sztucera. Ja wykorzystuję raczej do trzymania się na stromiznach ;-). Także podniesiony tył siodła dodaje pewności na stromych zjazdach, i w trudniejszych momentach galopu.
Świetne strzemiona – ze skórzanymi noskami z przodu – żeby noga nie wpadała za głęboko, oraz żeby w galopie nie dostać kopytem w buta (a i owszem, nie wiem jak, ale się zdarzało). Popręg nawet nie ma sprzączek – po prostu rzemienie zawiązuje się na metalowym kółku – i działa!. O super-skutecznych wodzach z postronka „Fi 15mm” już pisałem (wersja Wilsona miała dodatkowo skórzany oplot na postronku, ale i bez tego – o niebo lepsze niż nasze). Całość bez porównania wygodniejsza i skuteczniejsza w prowadzeniu od siodeł i osprzętu stosowanego u nas. No po prostu konstrukcja idealna. Jak będę miał kiedyś konia – to takie indiańskie oporządzenie sobie zorganizuję.
Hmmm… Po tych 4ch godzinach – moje nikłe „życie hippiczne” już nigdy nie będzie takie samo… :-)
A jak się później dowiedziałem - "Rayo" - oznacza "Piorun"...
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#31 PostWysłany: 24 Paź 2016 03:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
21/10
Vilcabamba – to taka Gringolandia. 4000 Ekwadorczyków i 2000 ekspatów – zbieranina z całego świata. „Świętadolina” (z Quechua) – stała się popularna dla wszelkiego autoramentu ludzi szukających swojego miejsca na Ziemi. Spędzam zatem kilka godzin w tybylczym (czyt Gringo-lokalesko-bylczym) barze sącząc kolejne piwa – i rozmowy o życiu. Motywacje mieli różne”
„…jak oni sobie myślą, że będę siedział w Quebec’u i dawał się grabić podatkami, a do tego oglądać na nielicznych pozostałych w kieszeni banknotach jakąś obcą mi królową – to się grubo mylą…”
„…pogoda w Walii jest do d… - I to przez cały rok…”
„… no przyjeżdżam do Napa Valey raz na kilka lat, ale to już nie ta Napa – na stałe już tam nie wrócę…”
Na tablicy obok ogłoszenie „Buscado….” – i zdjęcie ufryzowanego pieska klasy Shitsu”
Cześć-cześć-cześć. Wszyscy wszystkich znają.
Specyficzne miejsce.
Podobno rzeczywiście są jacyś ponad-100-letni „prawdziwi” tubylcy, ale ja się na nich nie natknąłem.

22/10
Wyjeżdżam wreszcie po miesiącu z Ekwadoru. Ale się tu zasiedziałem. Patrzę na mapę – trzeba trochę podgonić. W końcu miałem przejechać kawał Ameryki-del-Sur – a tu – patrząc od-do – posunąłem się zaledwie o marnych kilkaset km.
Włóczę się przez wieczór po kolejnym miasteczku z „kolonialnym” Starym Miastem” (Loja) – i o godzinie 0:00 - wsiadam w nocny autobus do Piura w Peru.

Robię jeszcze krótkie zestawienie:
„co mnie w Ekwadorze zadziwiło?”:
-kraj jest jak dla mnie zdecydowanie „europejski” – i zupełnie nie odpowiada mojemu wyobrażeniu nt. Ameryki Pd.
-gigantyczna ilość miejsc takich że szczęka opada (klasy: krajobrazy górskie)
-jeden z ostatnich krajów na tym padole, gdzie benzyna jest po dolara za galon :-)

I jeszcze jedno: czego w Ekwadorze „nie zaliczyłem” (z premedytacją – zamierzam kolekcjonować miejsca, których właśnie „nie zaliczyłem”, chociaż mogłem – bo byłem o krok, ale lubię się jakoś wyróżniać z tłumu). A więc:
-byłem w Quito i nie zrobiłem sobie selfci na linii wyznaczającej równik. Ba – nawet nie chciało mi się tam podjechać…
-byłem na Galapagos i nie zobaczyłem „blue-footed-bobisa” (ptaszydło z niebieskimi nogami);
-co jeszcze?..... zasypiam….

23/10
Budzę się, otwieram oczy – i jestem w mojej ulubionej Azji Pd-Wsch. Paczam przez okno – i wszystko jest inaczej. Domki posklecane z byle-czego. Totalny bajzel wszędzie. Tuk-tuki zamiast samochodów. Chaos na ulicach. No nareszcie – znalazłem się w miejscu jakie lubię :-)
Jestem w Peru.
Zmienia się także totalnie otoczenie i klimat. Nie ma już gór – jest płasko. Ani zieloności – jest pustynia. To zaledwie 600km w linii prostej od Quito. Tam codziennie leje – tu ostatnio pokropiło w styczniu. Hmmm – muszę trochę poczytać o klimatach na Ziemi. W szkole na „gegrze” te rzeczy były tak nudne – jak abstrakcyjne. Nawet by mi nie przyszło do głowy, że gdzieś tam kiedyś dotrę – więc po kiego grzyba miałbym się tego uczyć?
Wysiadam rano w miasteczku Piura. Zakurzone pustynne miasteczko. Ruch azjatycki (to lubię), jednak w samym mieście niewiele jest ciekawego – więc wrzucam szybkie śniadanie – i w kolejny autobus (6h) – do Trujillo. Tu już zamierzam się na trochę zatrzymać.
Docieram późnym popołudniem – lokuję się w hostelu tuż obok centralnego Placu de Armes.
Wieczorem – na dziedzińcu tuż obok – rozkłada instrumenty lokalny zespół. Przychodzę posłuchać. Chłopaki nieźle dają. Zaczynają od „Corazon espinado – Santany”, potem inne latynowskie covery, których nie rozpoznaję. Naprawdę fajna kapela. I duża. Jest ich 12tu:2ch perkusistów, jeden bębniarz z wielkimi kotłami, klawiszowiec, gitarzysta, basista, 2ch śpiewaków, jeden na saksofonie, jeden z trąbką, i jeden z czymś przypominającym tykwę. Dają czadu. O 12tej półprzytomny padam spać.

24/10
Pojechałem na wycieczkę zorganizowaną (sic!). „A niech tam - będę ćwiczył hiszpański”. Pani przewodniczka po angielsku „nie abla”. Jeździmy po przed-inkaskich ruinach miast. Jest ich tu w okolicy sporo. Huaca del Sol i Huaca del Luna – Świątynie cywilizacji Moche I-VIII w.n.e.; Ogromne ongiś miasto Chan Chan – cywilizacji Chimu IX-XV w.n.e. Dopiero po nich nastąpili Inkowie (i Machu Pichchu). Z ruin zostało niewiele, bo budowle były w zasadzie z gliny, ale obszar i wielkość pozostałości robią wrażenie. Spojrzenie na to wszystko wymaga trochę wyobraźni. Za to – nie ma tu żadnych tłumów :-)
No i całkiem nieźle rozumiem panią przewodniczkę (tj. jestem w stanie wychwycić ogólny zarys opowieści ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#32 PostWysłany: 24 Paź 2016 20:56 

Rejestracja: 13 Paź 2016
Posty: 9
Ho, Ho, - Te miasto Trujillo to prawie milionowe miasto!, - a nie jakieś prowincjonalne miasteczko!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#33 PostWysłany: 25 Paź 2016 06:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
24/10
Właśnie zauważyłem, że mi się daty poprzestawiały. To przez to, że kiedy piszę wieczorem (moim) – to na kompie mam polską datę z następnego dnia. Nieważne.
Dziś kombinuję jak koń pod górę – co by tu dalej w mojej wyprawie. Nadmiar możliwości i opcji też potrafi być męczący. Opcja: statek towarowy Amazonką – osiadła lekko na mieliźnie – bo dopadło mnie jakieś przeziębianie – pakuję witaminę C ale póki co – nie jestem gotowy zdrowotnie na dżunglę. Studiuję więc opcję „lądową” – Boliwia-Paragwaj-Urugwaj, jednak tam są spore kłopoty z autobusami. Mocno niepewne "przeloty" po 24h co mnie trochę – przyznaję - zniechęca. Chyba pokibluję jeszcze trochę w Peru aby wydobrzeć. Może Cuzco? Ile tam trzeba czasu, żeby Cuzco+Machu Picchu jakoś ogarnąć?

Acha. No i dzisiaj zjadłem mojego pierwszego cuy’a. Cuy wygląda tak (Uwaga – drastyczne. Wielbicieli morskich świnek uprasza się o zamknięcie oczu. Estetów kulinarnych raczej też - z uwagi na obrus...)

Załącznik:
cuy.JPG
cuy.JPG [ 81.7 KiB | Obejrzany 8670 razy ]


(zdjęcie dzięki uprzejmości współjedzących, posiadających komórkę ;-) )
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
mashacra uważa post za pomocny.
 
      
#34 PostWysłany: 27 Paź 2016 05:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
25/10
Przy śniadaniu klaruje mi się dalszy gryplan. Krótka acz treściwa rozmowa z podróżniczką w dredach + potwierdzenie telefonem do Brata - I już wiem jak zapełnić rekonwalescencje przed-amazońską. Pojadę jednak do MaciuPiciu. Wiem już jak zrobić to po mojemu - z pominięciem turystycznego mainstreemu. Trochę szkoda bo miałem szczery zamiar wpisać M-P Na listę "Wielkich Pominiętych" ale coś muszę w tym Peru przez tydzień albo i dwa robić. Na Liście zostanie mi przynajmniej Titicaca. Dobre I to. (Wiem - można to uznać za hipstersko-małostkowe, ale mnie kręci - nic nie poradzę ;-)) Szybciutko kupuję zatem na dziś wieczór bilet do Limy - I jadę lokalnym autobusem do Huanchaco - tutejszego kurortu nadmorskiego. Przyjemny grajdołek a'la Władysławowo tylko piasek szary. Za to nożna fajnie obserwować pelikany nurkujące za rybami.
Wieczorem wracam do Trujillo I wsiadam w autobus 21:45 do Limy. Słyszałem opowieści o peruwiańskich autobusach ale mimo to muszę zbierać szczękę z podłogi. Wypas biznes-klasa. Literalnie. Ogromne i super wygodne fotele rozkładane prawie na płasko. Stewardesa roznosi drinki. Bajka :-) Rano będę mógł popracować korzystając z WiFi. Pani mówi "a Lime siete de la maniana" - spoko.
Zlewam samolot do Cuzco - machnę się takim fajnym autobusem via Arequipa.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#35 PostWysłany: 30 Paź 2016 05:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
29/10
Czy może być coś piękniejszego niż Zachód Słońca na Pustyni? Otóż owszem. To Zachód Słońca na Pustyni z butelką zimnego piwa otwartą po 2godzinnym podejściu przez wydmy i rozstawieniu namiotu na pustynnym Absolutnym Gdzie Indziej...
To jeden z tych momentów kiedy człowiek myśli: tak właśnie mógłbym umrzeć...
Leżę więc na ciągle jeszcze ciepłym piachu i wlampiam się w co chwila zmieniające się kolory nieba.
Pustynia robi się coraz ciemniejsza, a niebo zaczyna płonąć.
Płonie coraz jaśniej. A potem dogasa.
Po stronie Pustyni już Ciemność.
Pojawiają się gwiazdy. Spomiędzy chmur.
Gdyby nie te chmury to miałbym problem tutaj dotrzeć.
Ale - po kolei - bo mam pewne zaległości pisarskie...

27/10
Lima. To nie jest miejsce dla mnie. Nie przepadam za dużymi miastami. Wysiadam rano z autobusu - po przemarszu przez wyludnione o 6tej centrum - zawijam do backpackerskiego hotelu 1900 na obrzeżu Starego Miasta. Odwrotnie niż w innych miastach - tutaj to miejsce mało popularne. Wszyscy ciągną raczej do nadmorskiej dzielnicy Miraflores. Ja jednak zostaję. Łapię się na lekcję gotowania u tutejszego Chefa. Caviche, czyli surowa ryba z cebulką, kolendrą i sokiem z limonki serwowana na słodkich batatach. Całkiem smaczna.
Potem stare miasto z Klasztorem Św. Franciszka i katakumbami. Nie są to Les Catacombes de Paris, ale zawsze coś.
Ciekawe, że odpowiedzialni za "porządkowanie" pozostałości ludzkich szkieletów zwykle mieli dziwna pasje segregowania poszczególnych typów kości i układania z nich wzorków. Dlaczego ? Nie mam pojęcia.
Wieczorem jeszcze park fontann.
I rano - po robocie - jadę dalej. Do Ica. Dowiedziałem się, że po drodze Panamericaną na Południe mam ciekawą oazę. Zawsze fascynowały mnie oazy (od czasów Stasia i Nel, czytanych mi przez Tatę do spania ;-), chociaż żadna z widzianych dotychczas oaz (Afryka Pn) nie wyglądała tak jak to sobie wtedy wyobrażałem. Mam więc niedosyt oaz.
Wysiadam w Ica. Szybko opuszczam zakurzone pustynne miasteczko i z buta (caminar) - Idę najpierw kilka km asfaltem , potem wchodzę na wydmę. I - szczęka mi opada (znowu - poor szczęka). U moich stóp rozpościera się Najprawdziwsza Oaza żywcem z kart W Pustyni i w Puszczy. Nareszcie jest - właśnie TAKA!. Pomiędzy gigantycznymi wydmami, a właściwie prawdziwymi górami z piachu - w kotlince leży Jeziorko, a dookoła niewielkie osiedle. Całość może ze 300m z końca w koniec. Fatamorgana?

Załącznik:
Capture 51.JPG
Capture 51.JPG [ 26.31 KiB | Obejrzany 8417 razy ]


Przecieram oczy z piachu. Nie znika.
Zayepieknie. Czuję się jak wtedy kiedy patrzę z góry na wioskę narciarską w dolinie, do której zaraz będę zjeżdżał aby dotrzeć przed zmrokiem do bazy.
Spływam z wydmy jak z gigantycznej fali - piach tutejszy, idealnie drobniutki, ma dziwną właściwość - zachowuje się trochę jak ciecz - spływa na dół, a ja z nim.
W samej oazie już mniej bajkowo. Gringolandia. Zamiast wielbłądów - samochody buggi. Bo cóż: nie ma rzeczy idealnych, jak powiedział Lisek do Małego Księcia (A są na Twojej planecie kury? są. A myśliwi? Też są...) Zakotwiczam się w Hostelu EcoCamp, gdzie w charakterze habitation privado - proponują mi namiot. To "natycha" mnie pewnym pomysłem - i już mordka mi się śmieje od-ucha-do-ucha :-) Wieczór spędzam na gringoskich rozważaniach nad systemem edukacji w Ontario ze wspomaganiem z pisco sur.

28/10
Rano - jak zwykle - robota. Moi UKejanscy Partnerzy znowu coś napieprzyli. Niewiele jest mnie już jednak w stanie aktualnie wyprowadzić z równowagi.
Zamykam kompa. Wychodzę przed hostel. Akurat ruszają 2 buggi. OK - powinno być fajnie. Taki roller coster. No i jest. Koleś zapierdala po wydmach całkiem nieźle. 350konny V-8 od Dodge RAM rozpędza jeździło na lekko niedopompowanych ATkach po kopnym piachu do 80km/h. Szczyt wydmy - i w dół. Jedynie cierpią moje uszy od pisku lokalnych dziewczątek z tylnego siedzenia.
Po drodze jazda na desce z wydmy. Na brzuchu. Deski nie mają porządnego mocowania do nóg. Trudno.
Na ostatniej wydmie opuszczam wrzeszczącą czeredkę - i zchodzę piechotą do mniejszej oazy (ładna ale śmierdzi)
Po czym wracam do mojej Oazy większej. Mam już wyklarowana koncepcję co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem :-) Pół godziny poszukiwań - i wśród chłamu pseudo-desek wyciągam przyzwoitą deskę snowboardowa z normalnymi wiązaniami, które od biedy dadzą się zapiąć na moich górskich butach - i ustawić "na prawą nogę".
Trzeba zagęszczać ruchy. Jest 4pm. Szybka kąpiel w basenie. Namiot do plecaka. Do tego przytraczam deskę - i w drogę!
Letko nie jest. Wydma otaczająca oazę Huancachina ma chyba ze 200m wys. względnej. Krok do góry - i 3/4 kroku zjazdu do dołu. Przypomina to wejście na górę po kopnym śniegu. No niezła rekonwalescencja na moją chorobę... W końcu osiągam grzbiet wydmy.

Załącznik:
Capture 52.JPG
Capture 52.JPG [ 19.58 KiB | Obejrzany 8417 razy ]


Widoki w dół na Oazę - bajka. Grzbiet wydmy - jak to grzbiet wydmy - można na nim siąść sobie okrakiem. W jedną stromo. W drugą stromo. Wiatr przewala piach. Grzbiet dymi. To zdecydowanie nie jest miejsce na namiot. Pakuje na najwyższy punkt. Po drugiej stronie grzbietu - Totalnie Dzika i Księżycowa Dolina. W niej znajdę jakiś zaciszny grajdołek. Deska na nogi - i w dół. Nie jest za różowo. Trochę mi to przypomina wieczorny zjazd na desce z Kasprowego kilka lat temu z 20kg plecakiem kiedy po raz N-ty fiknąwszy głową w dół w zaspę przy trawersie do Kondratowej - pomyślałem że chyba tak już zostanę. No tu tak źle nie jest. Przede wszystkim od tego czasu nie biorę rzeczy zbędnych więc plecak ma góra 10kg. Poza tym jest wystarczająco stromo dzięki czemu wyjście z pozycji głową w dol. nie nastręcza problemów ( poza piaskiem wszędzie oczywiście) Po kilku klasycznych przewrotkach zjeżdżam na w miarę zaciszną półkę, która trochę osłaniając od wiatru pozostawia widok na góry. Trochę gwiździ, ale kwestia widoku przeważa. Rozstawiam namiot co w tych warunkach trywialnym nie jest. Najpierw za pomocą deski niweluję nieco grajdołek. Namiot obsypuję solidnie piaskiem bo cały czas próbuje mi odfrunąć.

Załącznik:
Capture 53.JPG
Capture 53.JPG [ 17.91 KiB | Obejrzany 8417 razy ]


Do tego z deski robię od nawietrznej całkiem solidną kotwice do której mocuje linki - i z poczuciem Dobrze Odwalonej Roboty - padam wreszcie przed namiotem ostatkiem sił sięgając do śpiwora po Zimne Piwko. Akurat zachodzi słońce...

Załącznik:
Capture 54.JPG
Capture 54.JPG [ 26.71 KiB | Obejrzany 8417 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
mashacra uważa post za pomocny.
 
      
#36 PostWysłany: 30 Paź 2016 22:07 

Rejestracja: 13 Paź 2016
Posty: 9
Ostał mi się 4-ro pak Żywca (zimnego z lodówy) podrzucić?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#37 PostWysłany: 31 Paź 2016 02:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
Tjanx napisał(a):
Ostał mi się 4-ro pak Żywca (zimnego z lodówy) podrzucić?


Bardzo proszę. Podaję adres: S 14.094817, W 75.770239 Dzięki.
Góra
 Profil Relacje PM off
BrunoJ lubi ten post.
 
      
#38 PostWysłany: 31 Paź 2016 23:09 

Rejestracja: 13 Paź 2016
Posty: 9
Dziękuję za namiary, podrzucę do Hostelu Del Barco w Oazie ( tam mają chłodziarkę dla piw) to tylko troszkę ponad kilometr na północny wschód.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#39 PostWysłany: 02 Lis 2016 02:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
29/10
Nocka na wydmach do najspokojniejszych nie należała. Wiało. W skali bezwzględnej – może nie niewiadomojakmocno, jednak dla mojego belejakiego namiociku – było to prawdziwe wyzwanie. Co chwila budził mnie łopot tropika. Z każdym silniejszym podmuchem dziwiłem się, że jeszcze się trzyma. Wytrzymał. Z rana wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy – jednak moje wsparcie konstrukcji przysypanej od nawietrznej wielką ilością piachu plus kotwica z deski snowboardowej – spełniły swoje zadanie.
Obozowisko spakowane, deska przytroczona. W górę. Wczoraj zjechałem pewnie w 2 minuty. Podejście – szczególnie w moim kiepskim obecnie stanie zdrowotnym – zdawało się być „mission impossible”. Co słownie dziesięć kroków w górę (a wliczając zjazd spowrotem – efektywnie 3) – musiałem robić przerwę. No myślałem, że już tam zostanę. Te może 70 m w górę zajęło mi prawie godzinę.
W końcu wczłapałem się jednak. Widok z grzbietu wydmy o wschodzie słońca na oazę – bezcenne.
Zjazd zajął mi pewnie 10 minut, bo ze 2 razy musiałem odpinać deskę, żeby przewoskować.
Jak to działa? Powiedziałbym, że skuteczność zjazdu/nachylenia zbocza jest podobna do jazdy w kopnym śniegu. Musi być spory spadek, żeby pojechać. Ale jak jedzie – to kontrola w skrętach jest OK. Krawędziowanie natomiast nie działa, więc na dużej stromiźnie jest kłopot – trzeba pakować w dół, albo się zsuwać. Ogólnie „narciarsko” bez rewelacji – ale zawsze chciałem zobaczyć jak to jest – zawiedziony nie jestem :-)

Wracam do cywilizacji. Tuk-tuk (tu: Moto-taxi) – do Ica. Stamtąd łapię autobus do Nazca. Miałem szczery zamiar pominąć tę atrakcję, ale Kari przekonała mnie, że jak już przejeżdżam – to „grzechem byłoby nie…”. Fakt – przejeżdżam przez płaskowyż Nazca w pełnym tego słowa znaczeniu. Na początku XXw – kiedy budowano Panamericanę – nie wiedziano jeszcze o istnieniu „Nasca lines” – i tak wyszło (potem, kiedy odkryto istnienie gigantycznych geoglifów) – że chłopaki machnęli Panamericanę przez Wielkiego Jaszczura.
OK. Wysiadam zatem w Nazca – i po 5-minutowych negocjacjach – jadę z jakimś lokalesem na tamtejsze lotnisko, gdzie mnie ważą – i usadzają na krzesełku. „Esperes”. Trochę się to przeciąga, bo ktoś gdzieś nie dojechał itp. W końcu jednak – pakujemy się z poznanym na miejscu Philipem z San Diego – do Cesny 172. No tak to jeszcze nie leciałem. Nas 2ch pasażerów plus 2ch pilotów. (dotychczas myślałem, że takie rzeczy to tylko w Radomiu!). Jednak nasz samolot (w odróżnieniu od „maszyn radomskich”) wypełniony jest w 100% (a nawet w 110% bo Philip waży ponadnormatywne 115kg). Cesnę trochę ściąga na prawo, ale walecznie startuje podskakując po nieco wyboistym pasie. Fajnie. To mój pierwszy lot tej wielkości latadłem. Chłopaki za sterami naprawdę się starają. Nad każdym ważniejszym geoglifem robimy nalot w przechyle na jedno skrzydło, potem nawrotka (taka cesna zawraca prawie w miejscu) – i nalot w przechyle na drugie skrzydło. Żebyśmy nie musieli fatygować się z pstrykaniem zdjęcia przez nieswoje okienko, albo patrzeć niedogodnie w dół ;-)
Pstrykam więc fotkę wspomnianemu jaszczurowi z obciętym ogonem.

Załącznik:
Capture61.JPG
Capture61.JPG [ 46.79 KiB | Obejrzany 8116 razy ]


30/11
Nocnym autobusem docieram na rano do Arequipy. Przyjemne miasteczko. Hiszpańsko-kolonialne centrum (na liście Unesco). Miasto otoczone trzema 6-tysięcznymi wulkanami. Prawie jak w Ekwadorze :-). Podoba mi się tutaj. Zostanę tu dni kilka, żeby się podleczyć plus nadrobić zaległości w robocie. No i poduczyć hiszpańskiego. Ogólnie – nabrać trochę oddechu.

Załącznik:
Capture62.JPG
Capture62.JPG [ 20.46 KiB | Obejrzany 8116 razy ]


^Klasztor Santa Catalina widziany z dachu mojego hostelu

Załącznik:
Capture63.JPG
Capture63.JPG [ 48.52 KiB | Obejrzany 8116 razy ]


^ i Wulkan Misti (5822mnpm) – widok z miradoru po drugiej stronie rzeki


1/11 (Wszystkich Świętych)
Do południa opędzam zaległości w robocie. Pozostałe pół dnia spędzam przyjemnie na cmentarzu (jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało). Kraj tutejszy na wskroś katolicki jest, święto 1/11 jak najbardziej funkcjonuje, jednak podejście ludzi do tego miejsca jest mocno inne niż w naszej części świata. Zdecydowanie bardziej na luzie, bardziej swojsko. Poczynając od strojów: pełen koloryt, dziewczyny w mini (no nie wszystkie, ale są), faceci w t-shirtach. Przed grobami spotkania rodzinno-przyjacielskie z jedzeniem, przy piwku. Czasem jakaś gitara, albo większy zespół. Muza raczej stonowana, ale zdarzają się też tańczący.

Załącznik:
Capture64.JPG
Capture64.JPG [ 92.67 KiB | Obejrzany 8116 razy ]


Nikt nie jest niczym zszokowany ani oburzony, a już najmniej Nieboszczycy (jak sądzę). No na takim cmentarzu – to nawet mógłbym dać się pochować, kiedy opuszczę już ten padół. Ale póki co – w naszych realiach – to moje prochy z jakiejś dużej góry z wiatrem poproszę…
Góra
 Profil Relacje PM off
Tjanx lubi ten post.
 
      
#40 PostWysłany: 05 Lis 2016 03:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2014
Posty: 57
4/11
Lekko przyszarzony, ale przeświecający biało śnieg, pod nim lodowa ślizgawka. Widok z górki. Na zakręcie sanki z trudnością się wyrabiają…Drzewa nagle nabierają kolorów. Pomarańcz-złoto. Wąwóz usłany jesiennymi liśćmi. Złotość po horyzont… Gdzie jestem? To nie Puławy czasów minionych… Nade mną białawo-szare sklepienie… Horyzont kończy się złoto-kapiącym barokowym ołtarzem…Jestem w kościele. Compania Jezus de Arequipa. Siedzę w ostatniej ławce. Migają obrazy… Czy powoli odjeżdżam z tego świata jak zamarzająca Inkaska Dziewczynka, którą wczoraj widziałem w lodówce tutejszego muzeum? Jeszcze nie pora… Czy przyszedłem tutaj w intencji cudownego ozdrowienia? Kościoły tutejsze mają ciekawy klimat. Lubię tak czasem posiedzieć w ostatniej ławce. Wielki Spokój Dookoła. Z góry spogląda Hiszpański Święty.

Załącznik:
Capture71.JPG
Capture71.JPG [ 70.42 KiB | Obejrzany 7939 razy ]


Wyraz twarzy nie pozostawia wątpliwości. Właśnie przewodniczy obradom Świętej Inkwizycji – i już wie jaki wyrok za chwilę wyda…
„Pali się zżarte ogniem rusztowanie. Tedeum śpiewa sędzia nawiedzony. Ktoś w dzwon uderzył głośno i radośnie. Otwieram oczy…” Lubię te post-hiszpańskie kościoły – mają swój klimat i kawał historii dziwnej w tle…
Zbieram się. Przede mną nocny autobus do Puno. Stamtąd do Boliwii. Zżyłem już się trochę z tym Peru. Wrócę tu za kilka dni – z nadzieją, że stan mojego nadwątlonego zdrowia umożliwi mi wreszcie wyruszenie do Amazonii. Tymczasem spróbuję zamrozić moje bakterie czy też wirusy w wodach Jeziora Titicaca. Zdecydowanie potrzebuję Porządnego Morsowania.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 50 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group