| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach w-poszukiwaniu-shangri-la-czyli-miesiac-w-chinach,215,56293 | Strona 3 z 4 |
| Autor: | Washington [ 15 Paź 2014 17:29 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Cytuj: Ty na sile wprowadzasz swoje obyczaje uwazasz ze masz racje i tylko Twoj punkt widzenia ma racje bytu, dowalasz tym ludziom epitety arogancki, oszust, naciagacz. A moze tak poprostu nie potrafisz sie dostosowac do tamtej rzeczywistosci Nie mieszkam w Chinach (ani mieszkać nie zamierzam), nie muszę więc dostosowywać się do tamtejszej rzeczywistości, przejmować ich kultury i sposobu bycia. Jadąc za granicę nie zmieniam swojego zachowania tak długo jak wydaje mi się że nie narusza ono żadnych tamtejszych norm (prawnych, społecznych, etycznych). Podróżując nie tylko poznaję obcą kulturę. Tak jak każdy człowiek podczas czynienia obserwacji - jednocześnie oceniam. Oceniam zachowania ludzkie biorąc pod uwagę normy kulturowe i społeczne w danym miejscu, ale jednak przez pryzmat własnego światopoglądu. W ten sposób widząc jak mężczyźni biją kobiety (co jest powszechnie akceptowane w wielu patriarchalnych społeczeństwach, a co miałem okazję zaobserwować w kilku z nich) czy jak lokalni mieszkańcy oszukują zachodnich turystów bo ci w końcu są chodzącymi portfelami (co jest powszechnym mniemaniem i dopuszczalną społecznie praktyką w większości azjatyckich krajów) to oceniam takich ludzi odpowiednio jako sukinsynów i oszustów, niezależnie czy w danym miejscu takie zachowania uchodzą za "normalne". Jednocześnie nie staram się zmieniać tych zachowań u lokalnej ludności, ja w danym miejscu jestem tylko gościem. Nie oznacza to jednak że muszę się dostosować i nie mieć własnej opinii. Cytuj: Jesli drugi kierowca sygnalizowal wam ze bedze chcial dodatkowo kase to dlaczego nie poruszyliscie tego problemu otwarcie bedac z osobami ktore wynajely tego kierowce, co myslisz ze jak przyszlo pozniej do rozrachunku koncowego to ten kierowca przelkna porazke ze mu nie zaplaciliscie ? Glowe wam daje ze tym chinskim turystom powiedzial ze sie nalezy 'doplata' za dwie nie przewidziane osoby. I cos mu doplacili bo chcieli swiety spokoj, pewnie nie taka kwote jak chcial ale doplacili. Mimo, że o danej sytuacji prawie nic nie wiesz, jesteś pierwszy do jej oceniania, ba do przewidywania przebiegu zdarzeń Jak dla mnie EOT w tej konkretnej kwestii, aczkolwiek o sprawach ogólniejszych, dotyczących interakcji z obcą kulturą w podróży, chętnie podyskutuję. Cytuj: A co do autostopowiczow to ich niestety nie zabieram bo to nie jest bezpieczne dla mnie (cholera wie kogo wioze) ani dla nich za szybko sie poruszam (wiekszosc tras autostrady) - ale nigdy mi nie przyszlo pomyslec o mlodych ludziach stojacych z tabliczkami miast na wyjazdach z parkingu jak o zebrakach ! Powyżej autostopowiczów (nas:P) którzy nie dorzucili się do paliwa nazywasz dusigroszami i piszesz że nic dziwnego że nie chciał kierowca ponownie ich podwieźć. Tym utwierdziłeś mnie w przekonaniu że temat autostopu jest Ci obcy i nie masz o autostopowiczach najlepszego mniemania. Oczywiście mieć nie musisz, tak samo jak podwozić, na szczęście na świecie jest całkiem sporo osób chętnych do bezinteresownej pomocy | |
| Autor: | gosiagosia [ 16 Paź 2014 20:10 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Myślę, że to jest etap, w którym temat pt. „Jak zachowywać się podczas podróżowania” powinien zostać wydzielony. Można go też nazwać „Jak nie dać się zrobić w…” lub – zależnie od punktu widzenia - „Jak dać się zrobić w…”. Po „w” można wstawić wyraz, który nam najbardziej odpowiada. A swoją drogą to również wyrażę swoje zdanie: Jadąc do krajów azjatyckich czy afrykańskich, pomimo, że uwielbiam te klimaty, zawsze wzdycham z rezygnacją jak tylko wysiądę z samolotu: uuuu, znowu ta walka, znów się zaczyna… Wiem doskonale, że dla 80 % lokalnych mieszkańców zamieniłam się w worek z symbolem € lub $. Wiem tez, że do perfekcji opanowali systemy wyciągania jak największej ilości pieniędzy. Bo taki turysta ma, to musi dać. A jak nie chce dać dobrowolnie to trzeba go oszukać: omówić cenę za przejazd a potem próbować wmówić, że to było za osobę, zaprosić na herbatę a potem wyskoczyć z kosmiczną ceną, ustalić cenę za zakupy a potem twierdzić, że to było w euro – mogłabym mnożyć przykłady. Ale na takie traktowanie sami sobie zapracowujemy pozwalając się oszukiwać i naciągać. Dla świętego spokoju albo ze strachu. To my uczymy, że jesteśmy frajerami. Ja rozumiem, ze inna kultura ale jak dla mnie to zbyt daleko posunięte tłumaczenie. Może raczej w opisanej sytuacji przyklaśnijmy kulturze chińskich turystów, którzy w zwyczajnie przyszli z pomocą obcokrajowcom, których kierowca ewidentnie próbował wykiwać. Jestem pewna, ze doskonale wyczuł możliwość zarobku. I wściekł się, kiedy napotkał na mur. Może teraz dwa razy się zastanowi nim spróbuje zarobku „na wydrę”. | |
| Autor: | Washington [ 24 Paź 2014 00:31 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Plecaki aż takie małe nie są, to odpowiednio karrimor cougar 60-85L i quechua forclaz 70L, nasz główny bagaż. Jednak my je mieliśmy wypakowane tak na 40-50L maks (chyba nigdy nie zdarzyło mi się ich wypakować na maksa - wniosek - następnym razem będę kupował mniejsze A tymczasem - czas na kolejną część | |
| Autor: | Washington [ 24 Paź 2014 00:42 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Gdzie Chińczyk nie może tam po konia pośle Na koniec naszej tybetańskiej przygody wybraliśmy treking do wioski Yubeng, znajdującej się tuż przy miasteczku Deqin (3550m npm). Do Deqin prowadzi dość dobra droga która oferuje podobno wspaniałe widoki. Nic nam na ten temat nie wiadomo – całą naszą podróż autobusem mży, jest pochmurno i mgliście, co w oczywisty sposób uniemożliwiło podziwianie krajobrazów. W samym Deqin nie zatrzymujemy się na długo, tylko tyle by złapać kolejny transport. Miasteczko to nie jest znane z powodu swej urody, lecz znakomitego położenia. Jest świetną bazą wypadową. Można z niego odwiedzić klasztor Feli Si który oferuje znakomity widok na dwa szczyty góry Meili Xue (najwyższej góry w prowincji Yunnan) - Kawa Karpo, 6740m i Miantsomo, 6054m. Widok podobno jest najlepszy o świcie. Jeśli samo patrzenie nam nie wystarcza możemy udać się do Parku Narodowego świętej dla Tybetańczyków góry Meili Xue. Oferuje on nam treking na najniżej położony w Chinach lodowiec Mingyong (2700m npm). No i wreszcie opcja na którą my się zdecydowaliśmy, treking do wioski Yubeng, położonej w dolinie u stóp Meili Xue. Do niedawna Yubeng było opisywane jako odcięta od świata wioska. Według legendy przez wiele stuleci nikt z okolicznych mieszkańców nawet nie wiedział o jej istnieniu. Choć teraz jej położenie jest znane, nadal stanowi rzadki przypadek w Chinach – nie prowadzi do niej żadna droga przejezdna dla samochodów ani żadna kolejka. Na trasie do niej nie ma nawet uwielbianych przez Chińczyków schodów! Czy znaleźliśmy w końcu miejsce na miarę naszych potrzeb? Nie do końca ale było warto Najpierw niemiłe zaskoczenie – brak biletów ulgowych do parku :/ A raczej bilety ulgowe są – ale nie dla nas, jedynie dla studentów do 23 roku życia. A wiek sprawdzany jest bardzo skrupulatnie. Musimy rozstać się z 235Y – za jedną osobę.. Poza tym busik do Xidang (które leży na początku szlaku do Yubeng) mimo że wyrusza o czasie (o 15) i ma niewielką odległość do pokonania, na miejsce dociera tuż przed zmrokiem. Przez to nasz plan idzie w rozsypkę, nie zamierzamy bowiem iść po ciemku 5-7h (według niektórych blogów – 9h) na samych czołówkach. Musimy zostać na noc w schronisku w Xidang. Schronisko to bardzo dobre określenie – nasz dorm wygląda gustownie zaś toalety brak – wszyscy chodzą w krzaki bądź na pobliski parking gdzie znajduje się takowy przybytek. Większość gości to świnie – dosłownie:P Na kolację jedyną potrawą którą udaje nam się zamówić jest smażony ryż z jajkiem – alternatywę bowiem stanowiły gotowe chińskie zupki to uczucie błogości po zanurzeniu się w wodzie mającej ok 50 stopni jest bezcenne Czemu jednak nasz plan legł w gruzach? Mamy do dyspozycji jeszcze jedynie jeden dzień w tym rejonie, potem musimy wyruszyć na wschód – inaczej nie zdążymy na nasz samolot na Filipiny. Tymczasem Yubeng nie miało stanowić celu samego w sobie, a punkt wypadowy do pobliskich atrakcji – jezior i wodospadów. My nie poddajemy się łatwo więc postanawiamy wyjść przed świtem i jednego dnia wybrać się do wioski, stamtąd nad Lodowe jezioro. I wrócić. Czas przejścia wg wikitravel – min 22h Początkowo droga biegnie monotonie pod górę. Nie obfituje w widoki, ale wygląda i tak bardzo interesująco. I tu mamy do czynienia z mchami gęsto zwisającymi z drzew. W połączeniu z mgłą – zapewniają one tajemniczy nastrój. O tej porze na szlaku oprócz nas jest jedynie parę osób. Gdy myślimy już że podejście pod górę nigdy się nie skończy – naszym oczom ukazuje się przełęcz (po zaledwie 3h, a nie szliśmy jakimś bardzo forsownym tempem). I konie. Parafrazując stare przysłowie – gdzie chińczyk autem lub kolejką wjechać nie może – tam po konia pośle Nie znaczy to oczywiście że od razu coś zobaczymy, o nie – standardowo szczyty gór zasnuwają chmury. W ten sposób widok na dolinę z wioską musi nam wystarczyć w wersji bez sześciotysięczników. Po kolejnej godzinie czasu, tym razem schodzenia w dół, docieramy do górnego Yubeng. Chaty rzeczywiście tradycyjne ale jednak z prądem, bieżącą wodą itd. Nie liczcie że traficie do innego świata, z innych czasów. (w tym celu wystarczy dużo bliższa wycieczka – np. do gruzińskiego Ushguli, które równie dobrze mogło by się znajdować nadal w średniowieczu) Tak jak napisałem powyżej – Yubeng to dopiero początek. Przyszliśmy tu dla piękna okolicznej przyrody. Której jest tu pełno. Poczynając od swojskich pól uprawnych przez zielone doliny oraz wszechobecne tybetańskie flagi po gęste dziewicze lasy Idziemy w kierunku Lodowego jeziora. Ale wiemy że nie zdążymy. Idziemy prawie 2 godziny w jego kierunku i nadal nie wyszliśmy powyżej poziomu lasów. Nie widać też nigdzie dawnego obozu alpinistycznego który byłby dla nas znakiem że pozostała nam jeszcze godzina drogi. Zmęczenie zaś daje nam się we znaki. Na szczęście znajdujemy się na niewielkiej wysokości i nie musimy się obawiać choroby wysokościowej – ale przebyte kilometry robią swoje. O godzinie 13 poddajemy się. W końcu czasem droga może stanowić cel sam w sobie – jesteśmy usatysfakcjonowani tym co zobaczyliśmy. Pozostaje tylko ten niedosyt – ile więcej by udało nam się zobaczyć gdybyśmy mogli zostać tu chociaż 2 dni więcej? Na pocieszenie w drodze powrotnej góry postanawiają łaskawie odsłonić nam nieco swego lica. Sapiemy lecz wspinamy się wytrwale. Droga która rano była w w miarę porządnym stanie po całym dniu zostaje skutecznie rozgrzebana przez końskie kopyta. Do tego zamienia się w pole minowe Po kilkunastu godzinach trekingu jesteśmy już zmęczeni, nogi nam drżą z wysiłku, ale myśl o gorących źródłach i łóżku napędza nas do przodu. Największą motywację stanowi zaś fakt że to już nasz ostatni wysiłek w najbliższym czasie. Kolejne góry – za miesiąc CDN Wskazówki praktyczne Dojazd z Shangri-la do Deqin zajmuje średnio 5h. Są 4 autobusy, pierwszy po 7, ostatni o 12 rano. Kosztują 53Y. Z Deqin do Xidang jeździ publiczny busik o godzinie 8 i 15. Kosztuje 20Y. Dojazd zajmuje mu ponad 2h (choć podobno miał jechać tylko 1h wg wikitravel). Z Feli Si minibus (prywatny, jeśli będzie pełny) kosztuje 30Y, zaś do samego klasztoru można dojechać za 5Y busikiem (godziny kursowania są mi bliżej nieznane). Zanim dojedzie się do Xidang autobus zatrzymuje się przy wjeździe do parku narodowego. Cena wejścia - 235Y normalny, 115Y studencki - tylko do 23 roku życia, sprawdzają dokładnie. Jest to cena wjazdu do parku i odwiedzenia wioski Yubeng. Jeśli byście chcieli też zobaczyć lodowiec - potrzebna jest kolejna niemała dopłata (nie pamiętam dokładnie niestety jak się rozkładały poszczególne składowe). W Xidang najprostszy dorm kosztuje 30Y od osoby, są wersje droższe (które nie różnią się prawie niczym). Z Xidang do Yubeng trasa zajęła nam 4h (3h pod górę na przełęcz, 1h w dół), droga powrotna idzie nieco szybciej (nam zajęła tyle samo, ale byliśmy już bardzo zmęczeni - osoby wypoczęte powinny ją zrobić w 3h). Wejście na wodospad to ok 3h (nie sprawdzałem), zaczyna się z dolnego Yubeng tuż po prawo od świątyni, podobnie jak wejście nad święte jezioro (to już całodzienna wycieczka, z wyruszeniem rano, o szczegółach nie doczytywałem). Wejście nad lodowe jezioro to jakieś 4-5h, zaczyna się na prawo od świątyni ale w górnym Yubeng, i należy dalej kierować się za zielonymi koszami na śmieci. Z Yubeng można wracać inną drogą niż przybyliśmy - do Ninong (na lewo od świątyni w dolnym Yubeng, 5,5h, trasa długa ale cały czas w dół) - problem w tym że stamtąd ciężko wrócić do Deqin lub Xidang, ale są busy bezpośrednio do Shangri-la. | |
| Autor: | chiny-info.pl [ 24 Paź 2014 14:00 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
oj marudy jesteście. Znaleźliście miejsce bez tłumów z pięknymi widokami i dalej mało. Jasne, że można rzucić się do Gruzi itp. ale to wypad do Chin miał być i taka 'wisienka na torcie' po miastach tłumach i zanieczyszczeniu nie robi wrażenia...? Oczywiście że opcje żywieniowe sa ograniczone, w każdych górach gdzie dostęp jest utrudniony. Oby był utrudniony bo miejsce jest moim zdaniem świetne! Bilety drogie jak w całych Chinach, to się sprawdza przed wyjazdem i człowiek podejmuje decyzje czy w to wchodzi czy nie... A że przeginaja z cenami wejść to swoja droga... Jadac do Indii wliczam w imprezę krowie placki na ulicach i namolnych cwaniaków którzy próbuja mnie zrobic na kase 10 razy dziennie... droga z ShangriLa do Deqin jest git: http://www.chiny-info.pl/chiny/shangri- ... em-w-gory/ http://www.chiny-info.pl/chiny/shangri- ... h-widok-w/ a Yubeng z 2013 tak sie prezentuje: http://www.chiny-info.pl/chiny/18km-spacer-do-raju/ http://www.chiny-info.pl/chiny/masochizm-gorski/ pzdr PS rada dla innych: Spać nie w Deqin a w Felai Si kawałek dalej(10km chyba 5rmb) i tam codziennie z rana jada minibusy na szlak, na 15 można byc w Yubeng.W Felai Si sa hotele, ale tez 2-3 hostele, od 35rmb (2013) | |
| Autor: | Washington [ 24 Paź 2014 15:46 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Od razu marudny - piszę jak jest. Jeśli jakieś miejsce jest opisywane jako odcięte od świata to może mam wysokie wymagania ale nie powinno być dostępne motorem, posiadać elektryczności, czy być licznie odwiedzane (według obiektywnych norm, a nie chińskich - nie uważam żeby było słuszne ocenianie danego miejsca poprzez kontrast że gdzieś jest gorzej, nie ma to sensu; na przykładzie - to że Katowice są śliczne w porównaniu z Manilą nie mówi nam zbyt wiele, nie? Nigdzie nie piszę że skromne jedzenie mi nie pasowało w schronisku - wręcz przeciwnie, ryż smażony z jajkiem to była wreszcie chińska potrawa którą dało się zjeść Jeśli zaś chodzi o bilety studenckie - ich zakup powinien być możliwy dla studentów, legitymujących się ważnym dokumentem. Ceny zabytków i parków narodowych nie były dla mnie żadną tajemnicą, ale to że jako student nie mogłem kupić biletu studenckiego - już owszem. Zwłaszcza że wcześniej nie spotkałem się z takimi ograniczeniami wiekowymi w żadnym z odwiedzanych miejsc (w Chinach jeszcze w jednym miejscu spotka mnie ta niemiła niespodzianka - ale o tym pod koniec relacji). Gdybym twierdził że jest to za drogo - nie zdecydował bym się na wstęp. Było to po prostu niemiłe zaskoczenie. Ogólnie może odnosisz takie wrażenie (że marudzę) gdyż, nie ukrywam, Chiny pod wieloma względami mnie rozczarowały, zaś podróżowanie po nich okazało się w wielu aspektach ciężkie i mało przyjemne. Choć wszystkim nam czyta się fajniej relacje z miejsc gdzie słońce zawsze świeci, ludzie są przecudni i mili, a w miejscach które autor odwiedził wszystko może się podobać, to jednak stwierdziłem, że warto zamieścić też relację z regionu gdzie nie dociera za dużo osób, a który jest dla podróżnych wymagający. Ale z całościową oceną podróży wstrzymam się jeszcze do podsumowania, może znajdą się osoby które wytrwają do końca relacji | |
| Autor: | Washington [ 02 Lis 2014 13:42 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Z zachodu na wschód Pożegnanie z Tybetem wyglądało podobnie do naszych podróży po tym rejonie – odbyło się nie tak jak zaplanowaliśmy i uwzględniało autostop Drogę powrotną z Deqin do Shangri-la spędziliśmy przyklejeni do szyb autobusu, podziwiając lodowce i monumentalne góry – wbrew samym sobie czasem wtórowaliśmy Chińczykom w wydawaniu odgłosów zachwytu jak i duchowemu Po dotarciu na stare miasto okazało się że nie jest ono już takie stare jak kiedyś – stanowi aktualnie mieszaninę dawnych tradycyjnych domów (które uchowały się przed pożarem), resztek pogorzeliska oraz nowych budynków (które bardzo starają się przypominać te stare). Najbardziej charakterystycznym ich elementem są bogate zdobienia z rzeźbionego drewna – w okolicy słychać nieustanny stuk młotków i dłut rzeźbiarzy. Niestety obecnie miejsce to trochę przypomina cepelię – każdy dom jest zamieniony w sklep z turystycznymi gadżetami, knajpkę bądź guesthouse. Jeśli jednak szukacie chwili wytchnienia od 5tysięczników w postaci typowych uciech cywilizacji w odległym Tybecie – tu je znajdziecie. Z Shangri-la do Kunming podróżujemy autobusem z.. miejscami leżącymi. Miałem kilkukrotnie możliwość jazdy tego typu wehikułami już wcześniej (np. w Wietnamie) ale zawsze jest to interesujące przeżycie. Zważywszy, że jak to w Chinach – jest tłoczno i mało przestrzeni „No tourist can but be astonished at such elegant carving on such precipitous hills.”(wikitravel o Dragon Gate) czy „There are some fabulous sights within a 15km radius of Kunmíng (…) If you don’t have that much time, Bamboo Temple (Qióngzhú Sì) and Xi Shan (Western Hills) are probably the most interesting.” (LP o okolicach Kunming) nie możemy odpuścić sobie zwiedzania. A powinniśmy. Lądujemy bowiem w typowej tourist trap (choć na ogół bardzo się pilnujemy to tym razem daliśmy się złapać), czyli sztucznie stworzonej infrastrukturze turystycznej mającej przyciągać turystów, dobudowanej do miejsca które w innym wypadku nie zainteresowałoby nikogo. :/ Okazuje się, że góry Xi Shan to coś w rodzaju tłumnie odwiedzanego parku miejskiego. Gdzie nie ma ani możliwości trekingowych (przez całość pociągnięta jest asfaltowa droga którą jeżdżą autobusy i kolejki turystyczne), ani świątyń (te podobno miały być liczne – i są, są też plastikowe i niczym nie wyróżniające się – jedyna warta wzmianki to Dragon Gate czyli kompleks taoistycznych jaskiń wykutych w zboczu góry), ani przede wszystkim natury (jeśli były jakieś zwierzęta w tych porośniętych górach to uciekły dawno, dawno temu – są za to knajpki i kilka kolejek linowych) czy chociażby ładnych widoków (punktów widokowych praktycznie brak, widok na jezioro jest zasłonięty przez drzewa przez większość czasu, lasów zaś nie da się podziwiać z powodu wcześniej wymienionych samochodów i turystów). Całość za to jest słono płatna. I to jest kwintesencja Chin. To nie przypadek że obecnie najwięcej wydającą na turystykę na świecie narodowością są Chińczycy. Moja teoria spiskowa zakłada że w tym narodzie został wzbudzony sztuczny pęd (moda, trend, nazwijcie to jak chcecie) do oglądania wszystkiego co się da i zachwycania się wszystkim (chyba każdy z nas widział gdzieś grupy wręcz przysłowiowych chińskich turystów i jak się zachowują), co jest częścią większego celu czyli napędzania gigantycznego konsumpcjonizmu aby pobudzić krążenie pieniądza w narodzie i generować oszałamiający wzrost gospodarczy. Pełni poczucia niesmaku biegiem udajemy się na nasz pociąg. Na szczęście rejon który odwiedzimy jako następny choć znany i zatłoczony nie będzie rozczarowaniem, a kilka dni tam spędzonych będą należały do najbardziej błogich w Chinach. | |
| Autor: | gosiagosia [ 02 Lis 2014 20:51 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
| |
| Autor: | Washington [ 13 Lis 2014 01:45 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Uważaj co zmawiasz na obiad Po opuszczeniu dzikiego zachodu nasza podróż zaczęła przyjmować zgoła inny obrót. Nagle okazało się że po Chinach można podróżować całkiem wygodnie i przyjemnie! Nie myślałem, że kiedykolwiek to napiszę, ale w Chinach rejon turystyczny znaczy się dobry. Mowa rzecz jasna nie o miejscowych turystach (gdyż tych znajdziemy wszędzie, niezależnie od tego jak odludne i oddalone od szlaków turystycznych dane miejsce by się nam nie wydawało, i im ich mniej tym lepiej) ale miejscach odwiedzanych chętnie przez turystów z zachodu. Nagle okazuje się, że w takowych znajdziemy wszystko co potrzebuje biały człowiek – dobre jedzenie, tanie noclegi, a i czasem da się dogadać z Chińczykami. Noo.. zazwyczaj. Dzisiejsza opowieść będzie o tym co przez przypadek zamówiliśmy na obiad. Pierwszym naszym celem na szeroko pojętym wschodzie Chin były tarasy ryżowe w Longsheng, słynące z niesamowitych krajobrazów. Nazywane bywają też Longji (ang. dragon's backbone) ze względu na podobieństwo pól ryżowych do smoczych łusek. Zbudowane zostały ok 650 lat temu na zboczach wzgórz. Położone są obok miejscowości Guilin, na wysokości 600-800m npm. Tereny te zamieszkiwane są głównie przez ludność Zhuang, jednak ich najbardziej charakterystycznymi mieszkańcami są kobiety Yao – szczycące się nadzwyczaj długimi włosami (czasem 2 metrowej długości). Jak tam dotarliśmy? Nasz pociąg przyjechał do Guilin o wyznaczonej porze. Tu spotkała nas niespodzianka. Przyzwyczailiśmy się do kontroli biletów i paszportów na każdym kroku, ale kontrola biletów przy wyjściu z dworca? Pan kontroler nie chciał nas wypuścić bez okazania biletu pociągu który właśnie opuściliśmy. Bilet ten zwinięty w kulkę znajdował się już (a może na szczęście jeszcze) w kieszeni plecaka wraz z innymi papierkami do wyrzucenia.. Dobrze że po drodze nie było śmietnika i naszą malowniczo położoną wioskę Pingan. Następnie zeszliśmy z popularnych ścieżek i zapuściliśmy się w prawdziwie wiejskie rejony. Po drodze mijaliśmy oczywiście pola ryżowe ale nie były to już obrazki dla turystów, tylko miejsce codziennej pracy i życia lokalnej ludności My podziwialiśmy autentyczność tego miejsca, a nasz nowo poznany kolega, który władał chińskim w stopniu komunikatywnym, wdał się w długą rozmowę z jedną z napotkanych kobiet Yao. Tak dobrze im się rozmawiało, że ta.. postanowiła do nas dołączyć w naszej wędrówce;) Pochodziła ona z okolicznej wioski Zhongliu, do której postanowiła nas zaprowadzić. Zaproponowała zjedzenie obiadu w jej domu. Żeby nie było nieporozumień zaznaczyła że oczekuje drobnej zapłaty. Czemu nie, my byliśmy już głodni, wędrowaliśmy od 2h, a możliwość zjedzenia posiłku w prywatnym domu zawsze jest ciekawsza od restauracji, szczególnie że potem miała zaprowadzić nas jeszcze do miejsca gdzie moglibyśmy zażyć ożywczej kąpieli w górskim strumieniu. Jon miał niestety lekki problem z dogadaniem się co dostaniemy na obiad. Poinformował nas że nasza gospodyni mówi nieco innym dialektem niż on (w końcu chiński to nie jeden język, tylko grupa języków) i nie potrafi zamówić do ryżu mięsa. Poprosiliśmy bowiem o jakąś potrawę z kurczakiem. Z pomocą przyszła nam biegająca po podwórku kura Jeszcze się ruszający Pytała nas czy zjemy żywą czy też ma dla nas skręcić jej kark oO Wszelkie sugestie że kura powinna być a) nie ruszająca się b) oskubana c) ugotowana nie trafiały do niej. W końcu chcieliśmy kurę Orzeźwieni mogliśmy wracać. Czekał nas bowiem moment magicznego zachodu słońca nad polami ryżowymi w Pingan. Zdążyć nie było łatwo, kawałek mieliśmy do przejścia, ale widoki były tego warte PS na obiadokolację zjedliśmy w naszym hostelu fried rice w wersji pod zachodniego turystę – mniam Wskazówki praktyczne Wstęp na teren tarasów Longsheng kosztuje 50Y dla studentów, i 100Y za normalny bilet. Dojechać tam można bezpośrednimi busikami za 50Y ale jeżdżą one rzadko i z bliżej dla mnie nieokreślonego miejsca w okolicach głównego dworca (prawdopodobnie takowy bus sam Cię znajdzie), lub transportem publicznym – najpierw dojeżdżamy do drugiego dworca (bezpośredni autobus miejski za 2Y), bierzemy busa do Longsheng za 30Y, nie dojeżdżamy do końca (tarasy ryżowe nie znajdują się w samym Longsheng) tylko w Heping gdzie łapiemy kolejnego busa za 8Y do Pingan. Nocleg polecam w rewelacyjnym Longji International Youth Hostel, 60Y za dwójkę, czysto, ładnie, tanie i dobre jedzenie, pomocna obsługa. Treking z Pingan do Dazhai zajmuje ok 4-5h w jedną stronę – od punktu widokowego nr 2 należy się skierować w górę, by po przejściu przez grań wybrać drogę w lewo, nie w prawo (choć na mapce może wyglądać że powinniśmy zrobić na odwrót!) Inaczej zamiast do malowniczej wioski w górach dojdziemy po długim czasie do asfaltowej drogi w dolinie Transport powrotny do Guilin można zamówić w hotelu/hostelu. | |
| Autor: | Washington [ 14 Lis 2014 00:00 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Łódki preferujemy te na dwóch kołach Kolejny dzień oznaczał kolejną przygodę. Na porannego busika trafiliśmy bez problemu, odjechał on też o wyznaczonej porze. Tyle że zaraz utknął w korku. Nastąpiło spore zamieszanie, jakieś huki, trzaski, krzyki. Słowem – zeszła lawina błotna. Wyszliśmy z autobusu by zobaczyć jak przedstawia się sytuacja. Na początku nie wyglądała najgorzej, nic czego nie usunęła by koparka albo dwie w bliższym czasie. Ale deszcz padał cały czas, a z ziemią co chwila obsuwały się kolejne drzewa.. No to utknęliśmy, to była jedyna droga na zewnątrz. Podczas mojej wcześniejszej podróży po Himalajach w Indiach lawiny błotne przerywały ją kilkukrotnie, co w zasadzie (poza jedną, największą, gdy utknąłem w klasztorze Sikhów powyżej 3000m) nie powodowało żadnych opóźnień bo zaradni Hindusi zaraz wszystko organizowali – kierowcy wymieniali się pasażerami i gotówką, pasażerowie przechodzili zboczem góry omijając osypisko/urwaną drogę i autobusy jakimś sposobem zawracały – wszystko sprawnie. Znając jednak „zaradność” Chińczyków miałem obawy jak to będzie wyglądać w tym przypadku. Nie było źle, obawy okazały się nieuzasadnione Mieliśmy dużo czasu by nacieszyć oczy widokiem ryżu z bliska Przed wejściem do autobusu musieliśmy wylać wodę z butów i mogliśmy ruszać w dalszą drogę. Do Yangshuo. Okolice Guilin słyną z pięknych krajobrazów krasowych. Największą atrakcją turystyczną są rejsy rzeką Li. Trudno się dziwić – połączenie zieleni, wody i gór tworzy magiczne pejzaże. Jednak już od dawna po rzece nie spływa się małymi bambusowymi tratwami czy łódeczkami (choć takowe się też znajdą), lecz wielkimi okrętami mogącymi przewozić masy chińskich turystów. Dla chcących uniknąć tłumów alternatywę stanowi właśnie małe miasteczko Yangshuo. Nie jest ono nieznane i powstało w zasadzie poprzez rozrośnięcie się backpackerskiej wioski, ale stanowi świetny punkt wypadowy. Dotarliśmy do niego na wieczór i urzekło nas ono od razu. Choć samo w sobie nie jest zbyt ładne to położone jest idealnie, wśród wspomnianych wyżej pagórków krasowych. I jeśli włoży się minimalny wysiłek okaże się ono oazą spokoju. Wystarczy trzymać się jak najdalej od West Street i okolic. W pobliżu naszego hotelu nie spotkaliśmy wieczorem ani jednego turysty by w końcu wyglądać tak Tego co się tam dzieje nie da się opisać słowami – jakby ludzi ogarnęło zbiorowe szaleństwo. By być w jakimś miejscu bo wszyscy tam bywają. Przelewają się tysiącami od jednej wyjątkowo drogiej knajpki do drugiego baru z kilkukrotnie zawyżonymi cenami. Dodajmy do tego chińskie pamiątki, hałas, konieczność czekania na zamówienie przez kilkadziesiąt minut – słowem – masakra. Szybko zdezerterowaliśmy, udaliśmy się do supermarketu w naszej okolicy, nabyliśmy kilka butelek alkoholu w cenie jednego piwa na West Street i miło spędziliśmy wieczór w naszym hotelu - chińskie piwa to jest to co lubimy:) Rano powitał nas taki widok z pokoju. Jako że tłumów nie lubimy w żadnym wydaniu, a podróżować staramy się o minimalnym budżecie, i tym razem wybraliśmy najmniej zatłoczoną i najtańszą łódkę ze wszystkich – taką na dwóch kołach z koszyczkiem Zamiast jechać nad rzekę Li, wybraliśmy nie mniej urokliwą rzekę Yulong. Ograniczała nas jedynie nasza wyobraźnia gdzie pojechać przed siebie. Jadąc przez pola, sady, łąki i wioski cieszyliśmy się nieskrępowanym przez żaden biznes turystyczny pięknem przyrody. Było cudownie. Choć czasem trzeba było się zamoczyć. Jeśli więc zastanawialiście się czy warto wybrać się do Yangshuo, czy nadal można tam znaleźć ciszę i spokój – nie zastanawiajcie się, jedźcie. Nie koniecznie nad rzekę Li. A już w kolejnym odcinku – Hong Kong. Wskazówki praktyczne. Nocleg w spokojnej okolicy Xiangshui Bridge – 75Y za dwójkę z klimą i łazienką, rezerwowany przez booking, podobne ceny (70-80Y) na miejscu. Dojazd z Guilin – 22Y za autobus, kursy są co chwilę (co 10-15min). Wypożyczenie roweru – ok 20Y za dzień, nikt nie wymagał zostawienia żadnego paszportu czy innego dokumentu od nas. Trasa – my pojechaliśmy do Dragon Bridge, który sam w sobie nie jest może rewelacyjny, ale oferuje świetne widoki. W wypożyczalniach rowerów można wziąć mapkę, tak samo w hotelach – są one różnej dokładności, ale nie należy się tym martwić, częścią uroku rowerowej eksploracji jest gubić się i odnajdywać pośród pięknych pól ryżowych i wspaniałych wapiennych gór. Generalnie najpierw jedziemy na wioskę Jima i dalej wzdłuż rzeki w prawo do mostu. Można wracać drugą stroną. Zajmuje nieśpiesznym tempem ok 4h. Alternatywę może stanowić przejażdżka do zabytkowej wioski Xīngpíng nad rzeką Li i powrót tratwą (lub odwrotnie); taka wycieczka wymaga już od nas więcej czasu. | |
| Autor: | Washington [ 18 Lis 2014 01:52 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Hong Kong – miasto drapaczy chmur i McDonald'ów Nocnym pociągiem z Guilin dostaliśmy się do Shenzhen, czyli chińskiego miasta graniczącego z Hong Kongiem. Co w Chinach niezwyczajne pociąg łapie 2h opóźnienia. (zawsze zastanawiało mnie jak oni to robią w takich Chinach czy Indiach – jeżdżą pociągi na dystansach tysięcy kilometrów i rzadko kiedy pociąg spóźni się parę minut. A tymczasem w Polsce.. Za tak niską cenę trudno spodziewać się luksusów – w zamian dostajemy pokój wielkości łóżka z miniaturową łazienką wielkości klozetu i wiszące nad nim umywalki, bez okien. Więcej nam nie potrzeba, nie pokój mamy zamiar przecież podziwiać. Ważne że jest klima Szybko opuszczamy te tereny i udajemy się w kierunku promu. Po drodze wszędzie widać ładne budynki, zadbaną miejską architekturę jednak praktycznie zero zieleni – HK łapie u mnie kolejny minus Nie bez powodu prom Star Ferry jest uznawany za atrakcję turystyczną samą w sobie – widok ze statku na wyspę Hong Kong płynąc przez zatokę Victoria jest bezcenny Nam jak widać szczęście dopisało połowicznie, ale i tak staliśmy długie minuty i chłonęliśmy widok. Dopóki nas nie pochłonął smog/mgła. Zjechaliśmy na dół z zamiarem zobaczenia Golden Bauhinia Square, jednak 2h opóźnienia spowodowały że musieliśmy udać się wprost na prom – nie chcieliśmy przegapić pokazu światło dźwięk (ogląda się go z części kontynentalnej, z portu w Kowlon). Nocna panorama była jeszcze lepsza niż dzienna!:) Na miejsce dotarliśmy w sam raz na czas, chwilę przed 20. Widok zapierający dech w piersiach. A potem nastąpił pokaz..i nic się nie zmieniło. Muzyka ledwo była słyszalna przez gwar tłumu chińskich turystów. Lasery/reflektory nieskoordynowane ze sobą oraz z muzyką. A przede wszystkim było to ledwo kilka dodatkowych światełek w morzu światła z budynków – osoba nie wiedząca że odbywa się jakiś pokaz mogłaby go nie zauważyć.. Czekałem twardo do końca licząc że może zaraz mnie jednak czymś zaskoczą, tyle czytałem o tym pokazie, jaki to on cudowny jest i w ogóle. I owszem, zaskoczyli – że pokaz się skończył zorientowałem się dopiero po odpływie mas turystów:P Wraz z nimi postanowiłem udać się na pobliską atrakcję czyli Aleję Gwiazd. I rzeczywiście, można poczuć się jakby przebywało się w pobliżu sławnej gwiazdy – takie same tłumy A jakie wywołało to poruszenie! Skoro biały fotografuje daną osobę, musi być to osoba niemałej sławy – wyraz zaskoczenia na chińskich twarzach szybko ustąpił determinacji towarzyszącej odgłosom migawek – wszyscy rzucili się robić zdjęcia tej konkretnej płycie My natomiast wyruszyliśmy na poszukiwanie wieczerzy. Cel – Mong Kok, czyli chiński Times Square (całą trasę przeszliśmy piechotą, chcąc się przyjrzeć miastu z bliska). Czym to miejsce zasłużyło sobie na tak zaszczytne porównanie? Ano tym W okolicy podobno znajduje się dużo stanowisk ulicznego jedzenia (rzeczywiście takowe znaleźliśmy, ale czy dużo to bym nie powiedział). W odróżnieniu od całej reszty HK, gdzie nie widzieliśmy ani jednego (kolejny minus). W HK nie zabraknie za to McDonaldów. Jest ich 235!!! (w Polsce dla porównania mamy ich tylko 333..) Wyobraźcie sobie teraz nas – głodnych, spragnionych konkretnego posiłku zagryzionego dim sum'ami gdy wokół same drogie, wypasione knajpki lub co przecznicę McDonald :/ Normalnie męki Tantala Kolejnego dnia postanowiliśmy nieco skrócić wizytę w HK (odpuścić wizytę na Lantau) i cały dzień przeznaczyć na Macao. Nie żałujemy, że tu przyjechaliśmy (tą panoramę wieżowców po prostu trzeba zobaczyć! niezależnie czy lubi się przyrodę czy kocha miasta) ale miasto w naszym odczuciu okazało się nieprzyjemne i bezduszne. Być może niepotrzebnie porównywaliśmy cały czas je do Singapuru. A być może wpływ miał na to fakt, że zostałem napadnięty przez pijanego ruskiego pod 7-Eleven koło naszego blokowiska (na szczęście jego koledzy odciągnęli go).. Na pewno jednak na naszą ocenę wpłynęło to, że mieszkańcy HK preferują styl życia który jest nam bardzo dalece obcy. Jeśli muszą oni ustawiać się w kolejkach do sklepów Armaniego czy Prady.. to po prostu nie znajdziemy za dużo wspólnych mianowników CDN | |
| Autor: | Turndown [ 18 Lis 2014 03:08 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Sprobuj wejsc do jakiegos ekskluzywnego jubilera w europie w 10osob na raz, to sie przekonasz ze nie pozwola na takie cos. Butik 'Prady' podlega pod takie same rygory, nie spotkalem sie z wyborem klienta ale iloscia tak. | |
| Autor: | pestycyda [ 18 Lis 2014 22:38 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Piękna podróż i świetna relacja! Czekam na ciąg dalszy | |
| Autor: | Washington [ 19 Lis 2014 19:08 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Makao Do Makao z HK dostać można się w sposób łatwy, choć znów nie najtańszy (w klasie ekonomicznej, w tygodniu, w godzinach nie wieczornych jest to koszt 188 HK$). Co 10-15min kursują promy kilku konkurencyjnych firm, nie różniące się zbytnio ceną ani poziomem usług. Biletów na takowy prom nie trzeba rezerwować, wystarczy terminal promów znaleźć. Co nie jest aż takie łatwe, gdyż jest on schowany w jednym z centrów handlowych, które w zasadzie ciągną się jedno za drugim przez całe wybrzeże idą na prawo od terminalu Star Ferry (choć może jednak trudność ta wynikała jedynie z tego że mimo iż w naturalnych warunkach rzadko kiedy tracę orientację w terenie to w centrach handlowych gubię się notorycznie rozciągającym się między klimatycznym placem Senado a pięknymi ruinami katedry św. Pawła (z których ostała się tylko frontowa fasada) panują niezwyciężone chińskie hordy turystów, wystarczy odejść dosłownie jedną przecznicę w bok by znaleźć lokalnych mieszkańców przemierzających leniwie wąskie uliczki nieśpiesznym krokiem. Różnic jest jednak bardzo wiele. Makao nie odcięło się od swego kolonialnego portugalskiego dziedzictwa, jego pozostałości znajdziemy bardzo wiele (co zresztą zostało docenione przez UNESCO). To dziedzictwo to nie tylko liczne kościoły i budynki kolonialne, ale także portugalska kuchnia. Ciekawe miejsce stanowi fort Monte na wzgórzu – zielone tereny (wreszcie!), liczne ławeczki zachęcające do odpoczynku i wręcz alegoryczne widoki (czy tylko mi przypominają one o nieustannej walce nowego ze starym?) Pośrodku tego bardzo nowoczesne i porządnie zaprojektowane muzeum-skansen, mówiące właśnie o historii tego niezwykłego miasta. Wędrujemy po kilku piętrach przez kolejne ekspozycje przedstawiające różne epoki pozwalające wczuć się w atmosferę tamtych czasów. Wisienkę na torcie stanowią widoki z wzgórza na to oblicze Makao które nie zawsze jest dostrzegane – miejsca życia lokalnej ludności. Kto by bowiem chciał chodzić po takich dzielnicach kiedy można rozbijać się po kasynach? No właśnie, kasyna. Nowy symbol Makao. Chińskie Las Vegas. Choć w zasadzie to Las Vegas powinno być nazywane amerykańskim Makao. Z prostego powodu – już w 2007 przychody z kasyn w Makao przekroczyły te w Las Vegas. Obecnie są one 7 razy większe My nie przyjechaliśmy tracić pieniędzy, dla zasady więc nawet nie wchodzimy do owych przybytków. Mimo że w niektórych rozdają na wejściu darmowe żetony na start – lepiej nie kusić licha Na koniec dnia bierzemy autobus który okrężną drogą po wyspie Taipa jedzie na lotnisko (nie mając wiele czasu podziwiamy słynny Venetian zza szyby). Po męczących przeżyciach w Chinach czas udać się na miesiąc na rajskie Filipiny. O błogości i pięknie tego wyspiarskiego raju przeczytacie dopiero w kolejnej relacji. To jednak nie koniec naszych przygód w Chinach. Po miesiącu wracamy wypoczęci i szczęśliwi. Wprost na spotkanie tajfunu. O tym już niebawem w kolejnym odcinku. CDN Wskazówki praktyczne W Makao można swobodnie posługiwać się dolarami z HK, przy przeliczniku 1:1 (tracąc dosłownie grosze na kursie). Resztę jednak otrzymamy w pataca (symbol - MOP). Komunikacja miejska jest równie dobra jak w HK (regularne kursowanie autobusów po licznych trasach, dokładne rozkłady jazdy, jasne schematy komunikacji), ale przy tym tania (bezpośredni autobus AP1 na lotnisko kosztuje 4,2MOP). Dodatkowo jeśli ograniczają nas mocno fundusze możemy skorzystać z darmowych autobusów kursujących pomiędzy ważnymi miejskimi punktami (terminal promów, lotnisko) a wieloma miejskimi kasynami. Choć dedykowane hazardzistom, są one darmowe dla wszystkich. Muzeum w Makao jest darmowe 15 dnia każdego miesiąca, warto mieć na uwadze jednak że na co dzień czynne jest jedynie do 17:30. Noclegi w Makao (mimo że nie potrzebowaliśmy skorzystać to sprawdzaliśmy ceny) są jeszcze droższe niż w HK. Paradoksalnie najtaniej może nas wynieść zamieszkanie w jednym z wielkich kasyn. | |
| Autor: | klapio [ 20 Lis 2014 03:33 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Washington bardzo fajna relacja, właśnie przeczytałem od początku wszystko co napisałeś w tym temacie. Podoba mi się że opisujesz rzeczy bez zbędnego koloryzowania tylko wszystko tak jak to widzisz. Choć po tym co u Ciebie przeczytałem to raczej zniechęciłeś mnie niż zachęciłeś do odwiedzenia w przyszłości Chin Dodam również że naprawdę fajne zdjęcia, jedyne czego mi brakuje to użycia w niektórych miejscach stałki z małą głębię ostrości. Nie chciałoby Ci się zrobić jakiejś mini mapki np. z google maps w miejscach w których w Chinach byliście podczas tej podróży? Bo wydaje mi się że zrobiliście razem imponującą trasę a fajniej by się to czytało wiedząc gdzie dane miejsce dokładnie na mapie jest. Dzięki za poświęcony czas w pisaniu oraz duży plus za te wskazówki praktyczne pod koniec każdego postu, z doświadczenia wiem że takie informacje zawsze bardzo się przydają. Miłego kończenia relacji z Chin Ci życzę | |
| Autor: | Washington [ 21 Lis 2014 18:43 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Dzięki, na finiszu doping równie ważny co na początku pisania relacji Cytuj: Jedyne czego mi brakuje to użycia w niektórych miejscach stałki z małą głębię ostrości. Też mi tego brakuje, a najbardziej że nie mam takiego szkła Mapę (link do google maps) zamierzam zamieścić w podsumowaniu, do którego zbliżam się wielkimi krokami. By nie być gołosłownym - kolejną część zamieszczam poniżej. Szalonego powrotu początek tajfunem Z Filipin mieliśmy lot do Makao by udać się następnie na nasz powrotny samolot do Europy z Xian'u. Ze względów bezpieczeństwa i logistyki lot powrotny do Chin i lot powrotny z Chin zostały zaplanowane w odstępie kilkudniowym. W końcu z Makao do Xian'u jest ponad 1800 km a rozkłady lotów potrafią się zmieniać (szczególnie w Cebu Pacific Na lotnisku w Makao wylądowaliśmy w nocy. Jako, że przejście graniczne o tej porze do Chin było już zamknięte, a noclegi w Makao bardzo drogie, jedynym logicznym wyjściem okazała się lotniskowa podłoga. Nie była to dla nas pierwszyzna, zawsze też w takich przypadkach podróżujemy przygotowani (śpiwory dla nas, a kłódka i linka do roweru dla bagaży). Wstajemy skoro świt i wychodzimy przed terminal złapać pierwszy poranny autobus. Na zewnątrz dość mocny wiatr ale nic poza tym nie zauważyliśmy podejrzanego. Czekamy i czekamy, a kolejne autobusy nie nadjeżdżają (spędzamy w ten sposób ponad godzinę). Idziemy z powrotem do dziwnie opustoszonego terminalu (po przebudzeniu nie zwróciliśmy uwagi że na odlotach nikogo nie ma) gdzie po krótkich poszukiwaniach udaje nam się znaleźć mówiącą po angielsku osobę. Pytamy się o brak autobusów. Okazuje się że komunikacja miejska w całym mieście przestała kursować z powodu tajfunu. Jakiego tajfunu, o czym ten Chińczyk gada? Owszem, na zewnątrz dość mocno wiało, ale bez przesady, w Polsce nie paraliżujemy miasta z powodu byle wiaterku. Patrzymy jednak na tablicę przylotów i odlotów a tam wszystkie dzisiejsze loty odwołane i duży komunikat o tajfunie stopnia 8. Szybko wyszukujemy w google co tajemniczy stopień znaczy i już po chwil wiemy jedno – mamy przerąbane. Przy tego stopnia alarmie nie tylko nie kursuje komunikacja publiczna ale zamykane są mosty. A lotnisko (wraz z nami) znajduje się na wyspie. Próbujemy wypytać się kiedy tajfun może minąć, kiedy można się będzie wydostać z wyspy, jednak większość osób odpowiada nam w sposób godny Horacego „skończy się kiedy się skończy”. Ale ale. Skoro wyspa jest odcięta od świata to czemu co jakiś czas pod lotnisko przyjeżdża taxówka, a czasami samochód osobowy? Wszyscy Ci ludzie co utknęli na lotnisku mieszkają na Taipie? Próbujemy się o to wypytać a w zamian słyszymy „mosty zamknięte, nic nie jeździ, tylko prywatne samochody” - to nic nie jeździ, czy jednak prywatne pojazdy mogą jeździć? Nie dowiemy się tego, angielski naszego rozmówcy jest na zbyt niskim poziomie. Inny z kolei rozmówca mówi że dwa mosty są zamknięte, ale trzeci otwarty. I w to postanawiamy uwierzyć. Nie czasu na to aż tajfun minie kiedy minie, wychodzimy z lotniska i postanawiamy złapać stopa. Po wyjściu z zadaszonego i osłoniętego parkingu przed budynkiem wiatr uderza nas z pełną siłą. No dobra, może jednak nie jest to jakiś tam wiaterek. Niestety każdy zatrzymany przez nas samochód mówi że nie jedzie do Makao, tylko na Taipę. Zaczynają dopadać na wątpliwości. Może jednak wyspa jest odcięta? Postanawiamy spróbować przejść na kontynent pieszo, pierwszy z mostów nie znajduje się daleko od nas. Budynki nad nami trzeszczą, blacha w ogrodzeniach pobliskiej budowy się odgina, bilbordy się chwieją. Nikogo nie ma na ulicach. Naszym oczom ukazuje się most – niemal zalewany przez wzburzone wody morza. Nasza nadzieja jednak szybko się ulatnia. Drogę na most blokują policyjne samochody. Tędy nie przejdziemy. Zapytamy się ich jednak jak to jest z tym mostem, czy trzeci rzeczywiście jest otwarty. Zaprzeczają. Ok, może się nie dogadaliśmy, zapytamy patrol pilnujący wjazdu z drugiej strony. W końcu jeśli usłyszysz odpowiedź która Ci nie pasuje, nie przejmuj się, idź zapytać się jeszcze raz innej osoby Po 3h czekania, kiedy policjanci nadal nic nie wiedzą, zaczyna padać deszcz. Hmm, może jednak wrócimy na lotnisko nim się rozpada? Wracamy. Nim docieramy do celu łapie nas przeraźliwa burza, po kilku sekundach z naszych butów wylewa się woda – górą CDN Wskazówki praktyczne Najwygodniejsze przejście graniczne to Gongbei Port - z niego odjeżdża najwięcej autobusów, zaś dojeżdża bezpośrednio (za cenę 4,2MOP) autobus AP1 wprost z lotniska. Autobusy do Kantonu z granicznego (chińskiego) miasteczka Zhuhai kosztują 70Y i odjeżdżają co chwilę (co 5-10min) z podziemi przy przejściu granicznym. Jest wiele różnych firm (a więc wiele różnych stanowisk), bilety mają w podobnych cenach. Metro w Kantonie (chińska/angielska nazwa Guangzhou) jest dobrze oznaczone i tanie (cena zależy od dystansu, zaczyna się od 2Y). | |
| Autor: | Washington [ 25 Lis 2014 17:26 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
W świecie Avatara albo najdroższa mgła na świecie Choć wiele mogę zarzucić podróżowaniu po Chinach, na pewno jest to kraj pełen widoków wydawało by się że nie z tej ziemi. Takich w które można dopiero uwierzyć gdy zobaczy się je na własne oczy. Tak było i w przypadku Zhangjiajie, niepozornej miejscowości, otoczonej przez góry rodem z animacji komputerowych. To właśnie tam zamierzaliśmy spędzić najbliższe 2 dni. Park krajobrazowy Wulingyuan obejmuje 4 parki narodowe: Zhangjiajie, Suoxiyu, Tianzi oraz od niedawna Yuanjiajie. Jest to miejsce światowego dziedzictwa UNESCO. Pośród pokrytych lasami gór wiją się malownicze strumienie i błyszczą się jeziora. Zobaczyć można tu wodospady, jaskinie i naturalne mosty. Jednak to trzy tysiące wysokich czasem na 200m, samym swym wyglądem zaprzeczających prawom fizyki, kamiennych słupów odbiera dech w piersiach. Wąskie niczym szpilki, pośród chmur sprawiają wrażenie unoszących się w powietrzu. Czy opis ten Wam się z czymś kojarzy? To właśnie to miejsce zainspirowało Camerona w jego najbardziej dochodowym filmie wszech czasów – Avatarze – do wizualizacji latających gór Hallelujah. Jak w filmie, przy odrobinie szczęścia (czyli braku bardzo częstej w tych górach mgły), może poczuć się każdy turysta odwiedzający to miejsce, bez konieczności zakładania googli 3D. Jakby tego było mało, tuż obok znajduje się piąty park narodowy – góry Tianmen, obsługiwany przez podobno najdłuższą na świecie pasażerską kolejkę linową (ma ona 7455m długości!). W tym miejscu z kolei turyści mogą pochodzić ścieżką obiegającą górę wzdłuż stromych klifów (w jednym miejscu podłoga wykonana jest ze szkła i funduje przyprawiające o zawrót głowy widoki). Tyle atrakcji, setki kilometrów szlaków turystycznych, a my przez tajfun docieramy do Zhangjiajie późnym popołudniem. Zmarnowany dzień. Nocleg jak poprzedniej nocy znajduje nas sam przed wyjściem z dworca. Tego dnia nie zdążymy zobaczyć już nic – parki narodowe oddalone są o kilkadziesiąt kilometrów od miasta, zamykane są też dość wcześnie (o 18). Wykorzystujemy jednak ten czas dobrze – planujemy naszą jutrzejszą wycieczkę przy użyciu mapy turystycznej zakupionej na dworcu. Mapy parków narodowych dostępne w internecie są równie mało precyzyjne co opis polecanych miejsc nic nie mówiący bez dobrej mapy. Innymi słowy przyjeżdżając tu nie mieliśmy prawie żadnego pojęcia co gdzie się znajduje, jak tam dotrzeć, jakie są czasy przejścia, gdzie wejdziemy schodami (czyt. gdzie można wejść bez dodatkowych opłat), a gdzie będą chcieli od nas kolejny haracz (za kolejki/windy/autobusy). Jest to bowiem znowu jeden z najdroższych parków w Chinach. Odrabiamy więc naszą pracę domową i kolejnego dnia już z gotowym planem wyruszamy przed wschodem słońca. Na wejściu musimy kupić normalne bilety - tym razem spodziewaliśmy się tego, znów ze studenckich przywilejów mogą korzystać osoby tylko do 24 roku życia. Pani w okienku próbuje nas przekonać że potrzebujemy dodatkowo biletów na autobusy wewnątrz parku – nie wierzymy jej, wszędzie w internecie było napisane że są w cenie wejścia, nie zamierzamy nic dodatkowego kupować, ale funduje nam stres do końca dnia że jednak jeździmy busami nielegalnie (w autobusach nikt nic nie sprawdzał, wydaje mi się że naprawdę nie ma dodatkowych biletów). Bilety są dostępne tylko w wersji 3 dniowej – przy wejściu sczytywane są nasze odciski palców i wiązane z biletem – nikt inny na danym bilet nie wejdzie. O tej godzinie jesteśmy w parku prawie sami. Nieliczni Chińczycy udają się na lewo w kierunku kolejki na górę Huangshi, my idziemy w przeciwną stronę, do Golden Whip Stream. Jako że dolinę tego strumienia trzeba przejść o własnych siłach – nie cieszy się ona największą popularnością wśród lokalnych turystów Choć pogoda jest paskudna (siąpi, jest pochmurnie i mgliście) co chwila naszym oczom ukazują się sławetne kamienne słupy. Swój niezwykły kształt zawdzięczają erozji. Jedynie częściowo związanej z pogodą (rozsadzaniem skały przez zamarzającą w zimie wodę a w jeszcze mniejszym stopniu działaniu wiatru i deszczu), a w większości spowodowanej destrukcyjną siłą korzeni porastających je drzew. Największe wrażenie robią zaś z góry. Dlatego w połowie drogi wzdłuż strumienia odbijamy pod górę na Shadao Gully. Pokonanie 3000 schodów wydaje nam się dziecinną igraszką w porównaniu z tym co musieliśmy już przejść w Chinach ze schodami Wchodzimy na górę i docieramy do pierwszego punktu widokowego – jest niesamowicie! Kamienne słupy co kilkanaście kroków wyłaniają się z gęstej mgły. Wreszcie docieramy do tego naj - Heavenly Pillar. Stoimy na deszczu chłonąc widoki. Marna pogoda w niczym nie umniejsza naszego zachwytu. Niestety marna pogoda po chwili zamienia się w podłą pogodę, nadchodzi tak gęsta mgła że przestaje być widać cokolwiek.. Dodatkowo dochodzimy do miejsca do którego dojeżdżają autobusy, gęsto robi się też od Chińczyków. A za bystrzy to oni nie są – non stop cykają fotki białej jak mleko ścianie – w końcu tabliczki im powiedziały że w tym miejscu są cudowne widoki. My robimy sobie zdjęcia z Chińczykami, jako tako ich jeszcze widać Postanawiamy przejechać się do drugiej części parku, wokół góry Tianzi, która oferuje podobno najładniejsze widoki w całym Wulingyuan. Nic z tego – tam widzimy równie niewiele. Możemy za to (jeśli by nas naszła taka fantazja) zjeść w McDonalds oO W końcu serce najstarszego parku narodowego w Chinach jest świetnym miejscem do budowy tego typu przybytku :/ Rzecz jasna chińscy turyści dojeżdżają tu kolejką. Ci nieliczni którzy chcą pokonać prowadzące na nią 4000 schodów – i tak nie robią tego o własnych siłach Przez 2h chodzimy wokół Tianzi odwiedzając po kolei wszystkie polecone, przepiękne miejsca – bez skutku, wszędzie mleko. Nie zobaczyliśmy nic. Zniechęceni kierujemy się na dół – dopiero w połowie drogi zaczyna być widać cokolwiek. Tego dnia kupiliśmy najdroższą mgłę w naszym życiu CDN Wskazówki praktyczne: Z Changsha do Zhangjiajie kursują busy za 120Y, jadące ok 5h. Noclegi same zaczepią Was na dworcu, można za 80Y dostać bardzo ładną dwójkę z łazienką/klimą i baniakiem wody mineralnej w pokoju:P Do parku dojeżdżają busiki (10-12Y i 1h czasu) z dworca autobusowego który znajduje się tuż koło dworca kolejowego w Zhangjiajie. Pierwszy busik można złapać o 6 rano. Najpierw trzeba jednak mniej więcej wiedzieć co się chce zobaczyć, wejść do parku jest kilka. Dwa najważniejsze to: Zhangjiajie z którego można się udać oglądać Yellow Stone Stronghold (czyli Huangshi, można tam wjechać kolejką za dodatkową opłatą, albo wejść po 3800 schodach z Laomuwang) oraz Golden Whip Stream, z którego można wejść pod górę jak my w połowie drogi do Shadao Gully (jedynie 3000 schodów) – w pobliżu są obecne 2 naturalne mosty First Bridge of the World i Bridge of Immortals, a także kilka punktów widokowych i Heavenly Pillar. (Inna możliwość dostania się tam to dodatkowo płatna winda Bailong z końca Golden Whip Stream lub autobusem z Tianzi lub też autobusem z dodatkowo płatnej kolejki Yuanjiajie) oraz Wulingyuan – z którego najbliżej jest do góry Tianzi z jej atrakcjami (najważniejsze to Imperial Brush Peaks i liczne platformy widokowe wokół). Można tam znów wjechać dodatkowo płatną kolejką, albo podejść 4000 schodów z dwóch miejsc – jednego bliżej nieoznaczonego (w końcu jest darmowe, to po co oznaczać) albo z Ten Miles Gallery gdzie kursuje dodatkowo płatna ciuchcia. Nic Wam to wszystko nie mówi? Nie szkodzi, po to zeskanowałem moją zarąbistą (choć nieco zużytą) chińską mapkę:P https://picasaweb.google.com/lh/photo/A ... directlink Wejście do parku na 3 dni kosztuje 248Y za normalny bilet i 160Y za bilet studencki. W parku jedzenie jest możliwe do kupienia w kilku miejscach, jest jednak drogie, warto wziąć swój prowiant. Busy parkowe jeżdżą tylko do godziny 18. Dodatkowo płatne są nie tylko kolejki i winda, ale też niektóre atrakcje takie jak jezioro Bao Feng czy jaskinia Yellow Dragon Cave. Park narodowy góry Tianmen to osobny bilet kosztujący 258Y! Za to kolejka linowa odchodzi z samego miasteczka Zhangjiajie. https://picasaweb.google.com/lh/photo/q ... directlink | |
| Autor: | Japonka76 [ 25 Lis 2014 17:35 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Zanim przeczytałam, po samych zdjęciach wiedziałam, że to Avatar | |
| Autor: | Washington [ 26 Lis 2014 20:35 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Tysiące Buddów, mistycznie komercyjny klasztor i miła pożegnalna niespodzianka Naszą podróż postanowiliśmy zakończyć w sposób uduchowiony. Pociągiem dotarliśmy do miasta Luoyang, będącego niegdyś przez krótki okres stolicą Chin, obok którego rozciągają się nad rzeką Yi He jaskinie - Jaskinie Dziesięciu Tysięcy Buddów (inaczej Wrót Smoka - Longmen). Nazwa jest nieco myląca – Buddów podobno jest jeszcze więcej – 142 289 Rozumiem jednak że niewygodnie by się wymawiało „Jaskinie stu czterdziestu dwóch tysięcy dwustu osiemdziesięciu dziewięciu Buddów” największy – 17m. Nic dziwnego że miejsce to zostało docenione przez UNESCO. Byliśmy ciekawie tego miejsca, i nie zawiedliśmy się. Pomijając walory kulturowe/religijne/historyczne (osoby zainteresowane na pewno doceniły by je bardziej niż my) – jaskinie są malownicze i robią duże wrażenie. Ogrom pracy który został włożony w stworzenie tego miejsca jest niesamowity. Płaskorzeźby zachwycają swymi detalami. W cenie biletu można odwiedzić kilka pobliskich świątyń – jednak w naszej opinii można je spokojnie pominąć. My woleliśmy nasz czas poświęcić na inną świątynię. Miejsce niemal mistyczne – klasztor Shaolin. Prawdopodobnie każdy z Was kojarzy tą nazwę, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z wschodnimi sztukami walki. Pozwólcie jednak że odświeżę Wam pamięć i przypomnę historię tego legendarnego miejsca – miejsca narodzin sztuk walk. Klasztor został założony w roku 495 przez indyjskiego misjonarza Buddhabhadry pośród gór Song (nie są to wysokie góry, najwyższy okoliczny szczyt Shaoshi ma 1512m n.p.m - od niego też swą nazwę wziął klasztor – Shaolin Si oznacza świątynię pośród lasów Shao). W VI wieku do klasztoru przybywa Bodhidharma, indyjski książę który osiągnąwszy oświecenie postanowił zabrać do Chin Dharmę. Tyle faktów. Wędrował on przez Himalaje, wielokrotnie będąc napadanym przez zwierzęta i rabusiów – opierając się im i ich obserwując nauczył się walczyć. Nie został on wpuszczony na teren klasztoru, osiadł więc w pobliskiej jaskini gdzie przez 9 lat medytował bez przerwy patrząc się w ścianę. Dopiero widząc jego medytację mnisi nabrali do niego szacunku i postanowili wpuścić go do klasztoru. Tam to Bodhidharma stwierdził że mnisi są senni i chorowici – zalecił więc im ćwiczenia fizyczne, wzorowane na indyjskim tańcu wojennym i jego własnym doświadczeniom z podróży. Mnisi wzięli sobie do serca jego nauki i doprowadzając je do perfekcji. Tak oto powstały sztuki walki. Tyle mówi legenda. W rzeczywistości choć Bodhidharma istniał, prawdopodobnie do Chin przybył drogą morską a nie lądową, zaś sztuk walki nie stworzył. Nie da się jednak zaprzeczyć że klasztor swej sławy nie wziął znikąd. W okresie dynastii Ming klasztory formowały zbrojne oddziały które wspomagały chińskich dowódców. Oddziały z Shaolin uchodziły za najlepsze i były sławione w całych Chinach (istnieje ok 40 pisemnych źródeł z tego okresu, dobrze piszą one zwłaszcza o mnisiej walce przy użyciu kija). W XX wieku klasztor zaczął cieszyć się popularnością na zachodzie, inspirując wiele opowiadań, książek i filmów. Ale jak to miejsce wygląda w rzeczywistości? Bardzo niepozornie. Właściwy klasztor został ostatecznie spalony za czasów Mao w ramach rewolucji kulturalnej. Jednak polityczne trendy przychodzą i odchodzą, i tak za sprawą Xiaopinga sztuki walki stały się na nowo popularne, szczególnie w formie sportowego wushu (które więcej ma wspólnego z gimnastyką niż z walką). W latach 80tych klasztor więc odbudowano. Obecnie jest on gigantycznym centrum szkoleniowo-treningowym oraz turystycznym – w skrócie – wielkim biznesem. Mieści się tu największa w Chinach szkoła Kung Fu. Obecnie szkoli 35 000 osób. Jeśli wierzyć tabliczkom wyszkolili prawie 200 olimpijczyków. Jeśli symbolika miejsca Was nie interesuje warto tu przyjechać chociażby dla pokazów wushu. Można popodziwiać nadzwyczaj wygimnastykowanych mnichów czy pokaz różnych stylów walki. No i zobaczyć sławetny Hard Quigong – rozbijanie metalowych sztab na głowie oraz opieranie się na ostrzu włóczni. ![]() A także fizycznie niemożliwą sztuczkę z gwoździem oO (gwoźdź został przez mnicha rzucony – przebił się przez szybę zostawiając idealnie okrągły otworek; że to żadna ściema widzieliśmy dowód – za pierwszym razem krzywo mnichowi się rzuciło i gwoźdź odbił się bezskutecznie od szyby) Pokaz jest po prostu rewelacyjny, szkoda że tak krótki. Zawiera też elementy humorystyczne (ludzie z widowni proszeni są o wstąpienie na scenę i próbę powtórzenia ruchów mnichów Po pokazie udaliśmy się w poszukiwaniu groty w której medytował Bodhidharma, jednak trochę się pogubiliśmy i w zamian znaleźliśmy miejsce dokąd uciekają młodzi mnisi pogadać przez telefon komórkowy Nocnym pociągiem dojechaliśmy do Xianu, w którym to nad ranem nie mogliśmy połapać się w rozkładzie nocnych autobusów. Nasze działania była tak bezowocne że w końcu do hotelu Melody (sprzed którego odjeżdżają autobusy na lotnisko) dotarliśmy godzinę później – pierwszym dziennym autobusem. Na szczęście mieliśmy zapas czasu. Na lotnisku czekały nas niespodzianki przy odprawie. Najpierw – pani prosi nas o umieszczenie naszych plecaków w wielkich plastikowych workach i szczelnie zakleja je taśmą. O co chodzi, to dlatego że to nie walizki, boi się że paski się gdzieś wkręcą? Potem zaś usłyszeliśmy „Czy chcą państwo miejsca przy wyjściu awaryjnym?” Jasne! będzie więcej miejsca na nogi. Nie spodziewaliśmy się jednak że będzie go tak dużo W taki sposób to można podróżować Wskazówki praktyczne Do grot Longmen jedzie bus 81 bezpośrednio z dworca (kosztuje 1,5Y, jedzie 40min). Wstęp do Grot kosztuje 120Y, nie ma biletów studenckich wcale. Zwiedzanie zajmuje ok 3h, ładniejsza jest strona zachodnia, czyli ta od której zaczynamy. Do Shaolin busy jadą też bezpośrednio spod dworca kolejowego (albo prywatne busiki z różnych miejsc, znajdą Was naganiacze, albo z dworca autobusowego który jest naprzeciw) i kosztują 19-20Y. Jeżdżą non stop, co 20min, jadą zaś ok 1,5h. Wstęp do klasztoru kosztuje jedynie 50Y studentów W Luoyang można odwiedzić również pierwszą świątynię buddyjską w Chinach – świątynię Białego Konia (my nie byliśmy, dojeżdża tam miejski autobus 56 w około 45min). O autobusach z/na lotnisko w Xianie pisałem już w pierwszym wpisie, napiszę teraz więc tylko że najwcześniej zaczyna kursować i najpóźniej kończy ten sprzed hotelu Melody. Sam hotel zaś znajduje się koło Wieży Bębnów. Podsumowanie W Chinach spędziliśmy 26 dni. Przejechaliśmy ponad 10 800 km lądem, większość pociągami, ale prawie cały odcinek tybetański autostopem. Nasza trasa wyglądała mniej więcej tak: https://maps.google.pl/maps?saddr=Xian+ ... 22&t=m&z=5 (inaczej wyglądał przejazd przez góry do Shangri-la, nie ma tej drogi jednak na mapie; przez HK i Macao google zaś nie chcą prowadzić trasy) Widzieliśmy góry wyglądające jak z photoshopa, tarasy ryżowe jak z obrazka czy jeziora których koloru nie powstydziły by się zdjęcia w HDR. Chodziliśmy wokół sześciotysięczników i byliśmy goszczeni w tybetańskich domach. Wszystkie te rzeczy będziemy ciepło wspominać, choć gdyby nie zdjęcia wkrótce zaczęli byśmy wątpić w ich realność – tak piękne miejsca odwiedziliśmy. Z uśmiechem wspominać zaś będziemy nasze wszystkie kłopoty, a było ich nie mało – z uśmiechem, bo jesteśmy już w domu. Na miejscu nie było nam do śmiechu. Była to chyba najcięższa podróż jaką odbyłem, i jedna z najmniej przyjemnych. Chińska głupota (na koniec relacji pozwolę sobie użyć tego słowa wprost) utrudniała nam życie na każdym kroku. Nie winię jednak samych Chińczyków, w naszej opinii są oni celowo ogłupiani przez rząd, w końcu takim narodem łatwiej jest sterować. Czy uważam że było warto? Tak. Czy gdybym mógł cofnąć się w czasie mając świadomość tego co doświadczę pojechał bym raz jeszcze? Tak. Czy wrócę kiedyś do Chin? Wątpię. Chiny wrażeń dostarczyły mi już wystarczająco wiele Jeśli macie pytania o którąkolwiek część podróży – z chęcią na nie odpowiem. Mam również nadzieję że relacja okazała się pomocna. (nawet jeśli nie czytało się jej za lekko – jakoś to tak bywa że łatwiej pisać relacje z miejsc które miło się wspomina | |
| Autor: | timu [ 10 Gru 2014 18:16 ] |
| Temat postu: | Re: W poszukiwaniu Shangri-La czyli miesiąc w Chinach |
Cała podróż rewelacyjna! Na pewno jak się będę wybierał w te rejony będę korzystał z Twojej relacji jak z przewodnika! | |
| Strona 3 z 4 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |