Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 10 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 08 Cze 2017 22:16 

Rejestracja: 20 Maj 2011
Posty: 714
niebieski
„Piętnaście lat więzienia” - relacja inne niż wszystkie


Kasia ostatnio bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła – wspomniała, liczący już kilka lat, mój wpis na blogu, w którym porównywałem (cóż za zarozumiałość!) swoje wrażenia z podróży do Włoch z reportażami Zbigniewa Herberta. Zawsze mi się zdawało, że gdyby tylko bardziej mi się chciało, to mógłbym z podobną precyzją, pięknem i polotem opisywać odwiedzane katedry, zamki i miasta, a dzieła malarstwa renesansowego zamieniać na woluminy rozdziałów swoich książek, napisanych ze swadą i znajomością tematu. Nic z tego. Długo by wymieniać dlaczego - rzadko jeżdżę sam, a tylko takie podróże nadają się do napisania czegoś bardziej osobistego. Będąc sam, wpadam z kolei w pułapkę sentymentalizmu, koncentrowania się na swoim cierpieniu, za mało czasu poświęcam światu, za dużo sobie.

Ale jednak coś czasami napiszę.

Z przekory i próżności wybieram się do Mołdawii, kraju wciśniętego przez przypadek między Rumunię a Ukrainę, od tej drugiej oddzielonej jeszcze długim pasem samozwańczej, prorosyjskiej Republiki Naddniestrzańskiej. Rumunia z kolei najchętniej przyjęła by Mołdawię do siebie, realizując marzenia o Wielkiej Rumunii, łącząc się w umiłowaniu do wina, jednocząc w siermiężności. Skąd więc wzięła się Mołdawia? Nie wiem, ale nie jadę tam by się tego dowiedzieć…

Dlaczego wybieram się tam z przekory? Niewiele wiem o miejscu do którego lecę – to raczej zbiór moich wyobrażeń, a jednym z nich jest przekonanie, że kraj ten jest jeszcze żyjącą enklawą komunizmu, inną niż Kuba, inną niż Korea Północna. Mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że komunizm jest tu zakorzeniony wewnątrz ludzi, krząta się w ich mentalności, krąży po ulicach jak bezdomny, który nie mogąc znaleźć swojego domu, rzuca się wszystkim w oczy, kłuje swoją odmiennością. To właśnie chcę zobaczyć. Z drugiej strony sporo pamiętam z czasów, gdy w Polsce mieliśmy ten ustrój, niby taki sam, a jednak mentalnie inny – zewnętrznie podobny, w ludziach całkiem odmienny – blady, ciemny i odrzucany. I to jest właśnie ta przekora – lecę zobaczyć coś, czego wewnętrznie nie akceptuję. I źle wspominam…

Dlaczego wybieram się tam z próżności? Stworzyłem sobie listę krajów, które odwiedziłem i porównałem z listą tych, które istnieją. Nie, doprawdy nie mam aspiracji odwiedzenia ich wszystkich – po pierwsze chwilowo odrzucam te, do których trudno jest uzyskać wizę lub jest ona bardzo droga. Po drugie do niektórych trudno jest się fizycznie dostać, wyprawy na Pacyfik nie mogą być tanie, łatwe ani przyjemne. Po trzecie, niektóre kraje od samego początku budzą moją niechęć – do nich zaliczyć mogę Rosję, czy niektóre kraje afrykańskie. Jednak z uwagi na fakt, że Wizzairem mogę latać za darmo (do pewnych granic, rzecz jasna), lecę do Mołdawii na kilkanaście godzin, w dodatku przez Londyn, czyli trochę jakby do Afryki lecieć przez Islandię. Według mnie to próżność w czystej postaci – bezduszne wykorzystanie systemu, za którą ktoś przecież musi zapłacić.

Jest rok 1973, na świat przychodzi mały Sierść, czyli ja. Z początkowego okresu pamiętam siebie tylko z czarno – białych zdjęć, wyglądam na nich dość pogodnie – rubaszny grubasek lepiący babki na plaży w Darłówku. Idylliczny brak wspomnień szybko nabiera barw szarych z czasem przechodzących w ciemność. Z czasów przedszkolnych zaczynam pamiętać ciągi zdarzeń – spacery z Dziadkiem do parku Kasprzaka (obecnie Wilsona), gdzie można było kręcić się wokół wielkich nóg usuniętego już stąd pomnika, a potem iść na przepyszne lody z bitą śmietaną, i co ważniejsze, z niedostępnymi wtedy powszechnie rodzynkami. I właśnie smak tych rodzynek jest ostatnim pozytywnym wspomnieniem mojego dzieciństwa.

Pewnie wolałbym wymazać z pamięci kolejne lata, to ciągłe bicie, na co dzień lekkie, książką lub ręką po głowie, okresowo doprawiane dziecięcą z założenia zabawką – plastikową szpadą, która z założenia miała służyć do zabawy w szermierkę, a w istocie służyła do robienia czerwonych pręg na moich plecach. Dzieci nie mają śmiałości. Jedyne na co się zdobywałem, to chowanie jej pod łóżko, czy do szafy, gdzie była od razu odnajdywana. A przecież wystarczyłoby ją wyrzucić do śmietnika w drodze do szkoły, którą codziennie pokonywałem z kluczami na szyi. Może nigdy się na to nie zdobyłem, bo obawiałem się czegoś jeszcze gorszego?

Zastanawiam się czasami, czy ktoś o tym wiedział? Sam nie oczekiwałem pomocy, bo przyjmowałem świat taki, jakim jest. Dopiero po latach wydawało mi się dziwne, że jeden z najlepszych uczniów w klasie jest za to karany, a nie nagradzany. Tym niemniej, nauczycielki coś musiały jednak podejrzewać, bo pytały skąd u mnie taki odruch zasłaniania głowy, gdy ktoś wykonuje przypadkowy, szybki ruch ręką. Ten ból nieszczerej odpowiedzi, gdy usiłowałem bagatelizować tę sprawę, był chyba jeszcze gorszy od bólu go wywołującego…

Wiele jeszcze zdarzeń z dzieciństwa pamiętam, nie powiem, głównie przykrych, ale pamiętam też komunizm, a w zasadzie jego ekonomiczną stronę. Nie, żeby to było jakieś pocieszenie, ale świat na zewnątrz był równie smętny – w sklepach niby wszystko było reglamentowane, czyli na kartki, ale czasami można było kupić jakieś towary w wolnej sprzedaży, dajmy na to holenderskie słone masło. Trzeba było stać w bardzo długiej kolejce, wielokrotnie zakręconej - oczywiście na dworze, w sytuacji gdy zwykle na złość padał deszcz, bez gwarancji, że się kupi to za czym się stoi. Innym rodzajem kolejki była kolejka oczekująca na przyjazd barakowozu, który mieścił skup makulatury. Brało się makulaturę, czekało w wyznaczonym miejscu, aby potem wymienić ją w proporcji: jedna rolka papieru toaletowego za kilogram gazet. Sporo się człowiek w życiu naczekał, ale w Mołdawii, na lotnisku w Kiszyniowie poznałem całkiem nowy rodzaj kolejki.

Otóż tu, w ponoć renomowanej wypożyczalni samochodów Hertz, utworzyłem jednoosobową kolejkę, w której stałem godzinę. Przyleciałem wcześnie rano, ale nie spieszyłem się, bo wiedziałem, że i tak otwierają o 9.00. Pokręciłem się trochę po tym niewielkim, ale całkiem nowoczesnym lotnisku, wymieniłem trochę gotówki (całkiem dobre przeliczniki są w kantorze na piętrze), napisałem w kawiarni początek tej relacji. Słowem, nic o czym warto by było wspominać. Od czasu do czasu zerkałem w stronę ściany przy której przykucnęły stanowiska firm wynajmujących samochody, i w pewnym momencie z dziecięcą radością (jakkolwiek by to nie zabrzmiało po przeczytaniu kilku wcześniejszych akapitów) podszedłem do mojego stanowiska, gdzie kręcił się już sympatycznie wyglądający młody człowiek. Zaczęło się dość standardowo, voucher, ksero paszportu i prawa jazdy, wypisywanie druku z adresem… Ale w miarę jak te proste czynności wypełniały się, ruchy siedzącego vis-a-vis urzędnika stawały się coraz wolniejsze, z pietyzmem układał kartki, oglądał stemple, postukał coś na klawiaturze, aż w końcu zamarł całkowicie… Na chwilę jeszcze przebudziła go sprzątaczka, która ni z tego ni z owego zapragnęła posprzątać właśnie pod tym jednym, jedynym zajętym krzesłem. Przesunął się wtedy szybko do tyłu, jakby zasilony ostatnim zrywem wewnętrznej baterii, która pocierana w rękach potrafi jeszcze na chwilę rozjaśnić światłem małą żarówkę… I znów zastygł. Już prawie chciałem go dotknąć, aby sprawdzić czy jeszcze jest ciepły, ale mrugał przecież oczami. Bezgłośnie przekrzywiłem głowę w lewo, jak mój pies, który robi to, gdy nie rozumie co się dzieje, i zapytałem wzrokiem o co chodzi? Odpowiedział! Czekamy na panią, która obsługuje terminal płatniczy, stoi w korku i przybędzie za 20 minut…

Załącznik:
16 krajobraz.jpg
16 krajobraz.jpg [ 123.72 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Wyruszyłem w końcu. Już sama jazda do Starego Orgiejowa (Orheiul Vechi) mnie zaskoczyła – spodziewałem się kraju płaskiego, pełnego bezkresnych stepowych pól, koników ciągnących wozy, starych gospodarzy popijających piwo i zagadujących jednocześnie do cycatych panien pielących warzywa w ogródkach. Było inaczej, ale wcale nie rozczarowująco. Bardzo dobrej jakości droga (jak się potem okazało, jedyna o której można było tak powiedzieć), pięła się i opadała po wzgórzach, mijała wioski, które co prawda wyglądały skromnie, ale nie był to żaden zaścianek, nigdzie już strzechy nie uświadczyłem, wszędzie blachodachówka i … studnie. Chyba aspiracją każdego gospodarza było posiadanie pięknej studni, z fikuśnym kołowrotem i zadaszeniem, które czasem przybierało złożone formy, na wzór małych drewnianych cerkiewek. Studnie były wszędzie – przy przystankach autobusowych, na placach, na skrzyżowaniach i w szczerym polu. Studnie to oczy Mołdawii, nigdy nie są suche, zawsze na dnie kręci się jakaś łezka w której odbija się jakaś nieopowiedziana historia.

Załącznik:
10 studnia.jpg
10 studnia.jpg [ 107.08 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Klucząc wśród ciekawskich ócz studni dojechałem do Orheiul Vechi, gdzie zatrzymał mnie sympatyczny policjant, kierując do kasy przy której znajdowało się również niewielkie muzeum. Zaopatrzywszy się w bilet i mapkę ruszyłem na spacer w stronę wykutych w skale prawosławnych klasztorów, jednej z największych atrakcji Mołdawii. Doczekałem momentu w którym uczestnicy wycieczki autokarowej wyszli przez dzwonnicę ze środka, aby w spokoju zejść niedługim korytarzem do małej kaplicy. Klimat tego miejsca mi odpowiadał – paliło się mnóstwo świec tworząc w powietrzu tak charakterystyczną mieszaninę dymu, religii, umartwiania i dawnych czasów. Bardzo poważny mnich nie zwracał na mnie uwagi, bezgłośnie odpowiedział na moje przywitanie, a w zasadzie drgnął mu jedynie jakiś mały mięsień na twarzy, ukryty w czarnej brodzie, ledwie widoczna oznaka zainteresowania. Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy było niewielkie, ale wśród dymów skrywały się jeszcze niewielkie drewniane drzwiczki, znajdujące się w stanie nieokreślonym - nieco uchylone kusiły aby wejść, ale na tyle przymknięte aby zwiastować tajemnicę i niedostępność. Odważyłem się. Dotarłem jednak do ślepego zaułka – przestrzeni wyczyszczonej z tożsamości, gołe skalne ściany nie pokazywały nic, choć wydawało mi się, że mogli tu niegdyś mieszkać mnisi, o czym świadczyły wykute w ścianach półki, całkiem puste obecnie. W jednej z takich wnęk ktoś postawił święty obrazek, który oświetlała samotna świeczka, ostatnia oznaka życia. Chciałem wyjść, ale drzwi były zamknięte. Co zaskakujące, wydawało mi się to całkiem naturalne, nie przeszła mi przez głowę myśl zaskoczenia, po prostu zastukałem - jakbym znów chciał wejść z powrotem do domu. Odpowiedziała mi cisza. To już było trochę dziwne, naparłem na drzwi, myśląc że może one po prostu ciężko się przesuwają - i choć przypuszczenie było błędne, to wyszedłem. Puścił bowiem skobelek, cicho założony przez ponurego mnicha, który teraz zaśmiewał się z udanego żartu. W sumie mnie też to rozbawiło, pożegnaliśmy się zanosząc się śmiechem, tak jakby odwracając maskę podczas karnawału – na powitanie śmiertelna powaga, na do widzenia – radość.

Załącznik:
1. Klasztor z zewnątrz.jpg
1. Klasztor z zewnątrz.jpg [ 132.12 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
2 Mnich.jpg
2 Mnich.jpg [ 126.52 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Pokręciłem się jeszcze po okolicy, zajrzałem do nowej cerkwi, na cmentarz, do drugiego skalnego klasztoru, już opuszczonego, ale ciekawego ze względu na zachowane kamienne inskrypcje, i spokojnym krokiem, pozdrawiając pasące się przy rzece krowy, wróciłem do auta by odjechać w stronę miasta i twierdzy Soroki.

Załącznik:
11 pomnik Afganistan.jpg
11 pomnik Afganistan.jpg [ 129.42 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Od razu mi się tu spodobało. Stała się rzecz prawie niemożliwa, bo to ludzie wprawili mnie w dobry nastrój. W warowni, pani w kasie biletowej podziwiała mój nowozelandzki kapelusz, na podstawie jego wyglądu zgadywała skąd przyjechałem, a najbardziej podobała mi się jej koncepcja, że jestem Burem z RPA, który wypasa wielkie stada bydła. W istocie, to by było coś! Takie pogodne podejście do turysty jest rzeczą raczej niespotykaną w muzeach, a tu spodziewałem się jego jeszcze mniej sądząc raczej, że zostanę ofukany z jakiegoś byle powodu, braku odpowiedniego obuwia, czy może z góry postraszony potencjalną karą za zaśmiecanie. Nic z tych rzeczy, było sympatycznie i miło. Sama twierdza, zaskakująco niewielka w porównaniu do swojej sławy, przypomina raczej kamienny barbakan, tyle, że przed wejściem nie rozpościera się otoczone murem miasto a Dniestr. Stojąc na blankach wzrok można było skierować na zewnątrz murów, gdzie z jednej strony dumnie wiła się rzeka, a z drugiej rozpościerało współczesne miasto, lub do środka twierdzy, która przypominała wielką studnię, na dnie której odbywała się sesja fotograficzna dla dwóch ślubów. I może, uwzględniając dotychczasowe impresje, może nawet to skojarzenie ze studnią nie było dziełem przypadku…

Załącznik:
3 Soroki.jpg
3 Soroki.jpg [ 103.08 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
4 Soroki wewnątrz.jpg
4 Soroki wewnątrz.jpg [ 135.56 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Przed ruszeniem w dalszą drogę zajrzałem do małego sklepu spożywczego - rozglądając się za czymś na kolację, zaczęły do mnie zagadywać właścicielka z córką. Podczas tej sympatycznej konwersacji, córka rozpoznała po akcencie, że jestem Polakiem, i zaczęła wspominać swoją wycieczkę do Gdańska. Gdy poruszyłem temat kolacji, to pokazały mi jeszcze ciepłe, domowej roboty ciastka, ze zdjęcia i opisu przypominające krymskie czebureki. Wziąłem dwa i pożegnałem się z uśmiechem, ale już po chwili byłem w sklepie z powrotem. Te pierogi były bowiem tak niesamowicie smaczne, że dwa pierwsze zjadłem na podwieczorek od razu po wyjściu ze sklepu i musiałem kupić dwa kolejne na wieczór. I znów poczułem jakąś sympatię do miejsca i czasu w którym się znalazłem. W gruncie rzeczy to nie było nic wielkiego, zwykła pogawędka o niczym, ale ze względu na to, że ciągle miałem w głowie wyobrażenie ostoi komunizmu w najbiedniejszym kraju w Europie, to ciepło i życzliwość bijąca od tych ludzi była w tym momencie zaskakująca, i na swój sposób – przejmująca.

Załącznik:
8 pomnik.jpg
8 pomnik.jpg [ 90.26 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
9 Dniestr.jpg
9 Dniestr.jpg [ 129.51 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Podjechałem autem do dzielnicy cygańskiej rozciągającej się na pobliskim wzgórzu. Chyba przez uprzedzenia czułem się tu nieswojo, nie wiedziałem gdzie zaparkować, wymyśliłem sobie, że najlepsze będzie miejsce najbardziej reprezentacyjne - środek najszerszej ulicy, otoczonej imponującymi pałacami. Jak obecnie sądzę - nie miało to większego znaczenia, bo gdyby ktoś chciał się włamać do samochodu, to i tak by się włamał, a nikt niczego by nie widział. Już samo myślenie, że zostanę okradziony było paskudne i miałem do siebie o to pretensje. Nie mogłem się uwolnić od tej dręczącej myśli, nie pomagało przekonywanie siebie, że przecież jest ubezpieczenie, że czytałem iż król cygański jest bardzo otwarty i pozwala nawet zwiedzać swój dom. Nic z tego – robak niechęci zalągł się w mej głowie i miał się bardzo dobrze.

Nie będę oryginalny jeśli stwierdzę, że to dzielnica kontrastów – ogrom budynków, ich abstrakcyjne dekoracje, kolumnady, rzeźby na dachach – a na ulicy nagie bez mała dzieci, goniące się psy i dziury, bo asfaltu, rzecz jasna – nie było. Nie wytrzymałem tu długo – przegoniły mnie spojrzenia dziesiątek oczu, ludzi przechodzących, ludzi wyglądających z okien, ludzi przejeżdżających samochodami. Czułem się jakbym siedział w klatce w zoo, a tysiące czarnych oczu przeszywało mnie wzrokiem. Jakże chciałem znów znaleźć się w sklepiku przy rzece, cichej ostoi pachnącej chlebem i ciastami.

Załącznik:
5 pałac 1.jpg
5 pałac 1.jpg [ 126.08 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
6 chodnik.jpg
6 chodnik.jpg [ 142.89 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
6 pałac Brama Brandenburska.jpg
6 pałac Brama Brandenburska.jpg [ 150.58 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
7 pałac Kapitol.jpg
7 pałac Kapitol.jpg [ 109.92 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Uciekłem z miasta do monastyru Rudi, nie wiedząc jeszcze, że jest to klasztor żeński. Może wtedy bardziej bym się przygotował. Bowiem już po przekroczeniu furty zaatakowała mnie podlewająca grządki zakonnica - czymś, co zabrzmiało jak: „A czego tu szuka?”. Zacząłem coś przebąkiwać, że jestem turystą, na co otrzymałem istny słowotok wyjaśnień gdzie mogę się udać i co mogę robić. Oczywiście zostałem opieprzony za podwinięte do kolan spodnie, brak skarpet (do sandałów) i ogólnie za mój wygląd. Nic to – wysłuchałem, opuściłem nogawki, powiedziałem „spasiba” i poszedłem zwiedzać. Choć to może za dużo powiedziane, cerkiew Świętej Trójcy była nadal w remoncie (o którym wspominał już mój przewodnik wydany w 2012 roku) – nie można było wejść do środka. Pokręciłem się jeszcze trochę po obejściu, ale jakoś nie byłem zadowolony z odwiedzenia tego miejsca. Może dlatego, że droga, która mnie tu przywiodła była królową wszystkich dróg i po jej pokonaniu miałem prawo oczekiwać nagrody adekwatnej do stopnia trudności przejazdu. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z półmetrowymi koleinami, to nie jest żadna przesada, to były koleiny ponad zderzak, nie wiem jakie samochody je zrobiły, ale osobówki wytyczyły sobie na tym odcinku trakt poza asfaltem, o ile tak jeszcze można było nazwać tę drogę. Po przejechaniu tego segmentu, nastąpił usypiający fragment przyzwoitej jakości, który z kolei nagle przeistoczył się w durszlak, czyli asfalt złożony z samych dziur. Potem były odcinki drogi szutrowej, betonowej, a w końcu przed samym monastyrem wjechałem w las, na przeraźliwie stromą drogę gruntową. Tyle zachodu, stąd i rozczarowanie.

Załącznik:
12 Monastyr Rudi.jpg
12 Monastyr Rudi.jpg [ 107.45 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
13 cmentarz przy klasztorze.jpg
13 cmentarz przy klasztorze.jpg [ 116.36 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
14 irysy.jpg
14 irysy.jpg [ 88.05 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
15 just kwiatki.jpg
15 just kwiatki.jpg [ 123.06 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Późnym popołudniem przyjechałem do Bielc. Przewodnik uprzejmie donosił, iż to drugie co do wielkości miasto Mołdawii, to dziura zabita dechami, prowincjonalne miasteczko bez zabytków, tożsamości i charakteru. Nie szkodzi, a może nawet lepiej, bo akurat w tym przypadku przyciągnęła mnie tu piosenka. W roku 1932 Jakob Jacobs napisał w jidysz piosenkę „Miasteczko Bełz” (Mein Sztetełe Bełz) dla Isy Kremer, która urodziła się, spędziła dzieciństwo oraz młodość właśnie tu, w Bielcach (w jidysz nazwa mołdawskich Bielców brzmi Belc jid. ‏בעלץ‎). Istnieje kilka wersji tej piosenki, jednak mnie najbardziej przekonuje wykonanie Magdy Umer, która śpiewa wersję do tekstu Agnieszki Osieckiej nie będącym tłumaczeniem oryginału:

Mój miły Icełe
już nie bój się nocy
i ludziom w oczy patrz,
w miasteczku Bełz.
Minęło tyle lat,
harmonia znów gra,
obłoki płyną w dal,
znów toczy się świat.
Wypiękniał nasz Bełz,
w ogrodach, na drogach bez.
Nikt nie chce pamiętać,
nikt nie chce znać smaku łez.

I tylko gdy śpisz,
samotny i sam,
i tylko gdy śpisz,
płyniesz, giniesz tam...

Gdzie tata i mama
przy tobie są znów
i czule pilnują
malutkich twych snów.

Miasteczko Bełz,
kochany mój Bełz.
W poranne gazety ubrany
spokojnie się budzi Bełz

Łagodny świt
w zwyczajnych dni rytm,
w niedziele bezpieczna
nad rzekę wycieczka
i w krzakach szept.

A w piekarni pachnie chleb,
koń nad owsem schyla łeb.
Zakochanym nieba dość,
tylko cicho gwiżdże ktoś.

Miasteczko Bełz,
main sztetełe Bełz.
Wypłowiał już tamten obrazek,
milczący, płonący Bełz.

Dziś, kiedy dym,
to po prostu dym.
Pierścionek na szczęście,
w przemyśle zajęcie,
w niedzielę chrzest.

Białe ziarno, czarny mak,
młodej żony słodki smak.
Kroki w sieni... nie drżyj tak,
to nie oni. To tylko wiatr...

Miasteczko Bełz,
kochany mój Bełz.
W kołysce gdzieś dzieciak zasypia,
a mama tak nuci mu:

Zaśnijże już
i oczka swe zmruż.
Są czarne,
a szkoda, ze nie są niebieskie.
Wołałabym...

Zaśnijże już
i oczka swe zmruż.
Są czarne,
a szkoda, ze nie są niebieskie.
Wolałabym...
Tak jakoś...

Od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę, jeszcze na kaseciaku mojej przyszłej żony, zawsze odbierałem ją jako nieskończony żal po świecie unicestwionych w okresie holocaustu sztetli, małych żydowskich miasteczek. I teraz, po tylu latach, jestem tu, w miejscu, którego już nie ma, i którego już nie będzie…

Załącznik:
17 Bielce.jpg
17 Bielce.jpg [ 107.49 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Nic się nie dzieje, obszedłem centrum, wymarły reprezentacyjny deptak rumienił się wstydem samotności, ledwo oświetlony przez chyboczące się na wietrze latarnie. W uszach zdaje się słyszeć jak skrzypią na złość Marksowi, Engelsowi i Leninowi, spoglądającym sennym okiem z poddasza budynku Urzędu Statystycznego. Pewnie chcieliby już usnąć, zakończyć swoją misję w jakimś muzeum, a to bezgłośne skrzypienie budzi ich, mącąc w głowach o latach czerwonych pochodów, przypominając o dawnej chwale.

Załącznik:
18 Lenin Marks Engels.jpg
18 Lenin Marks Engels.jpg [ 92.35 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Mimowolnie robię sobie sesję romantyzmu heroicznego, zaczyna lać zimny , burzowy deszcz, na nogach sandałki a w głowie trzepie się Wyspiański:

I ciągle widzę ich twarze,
ustawnie w oczy ich patrzę -
ich nie ma - myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze.

Teatr mój widzę ogromny,
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.

Cholera, nie pamiętam co było dalej. Aby podtrzymać moc chwili powtarzam do znudzenia to samo, czasami w myślach, czasami na głos. Trzeba wykorzystać ten moment iluzorycznej potęgi, w którym z jednej strony mógłbym rzucić się w spienioną rzekę dla ratowania tonącego pieska, a z drugiej byłbym w stanie odpowiedzieć na wszystkie egzystencjonalne pytania świata. Ale wiem - za chwilę będzie po wszystkim, jeszcze kilka minut i przemarznięty i skulony będę po prostu ukrywać się w aucie zmieniając przemoczone ciuchy. Rozum każe zawracać, serce szarpie za rękaw, mówiąc – „chodź jeszcze kawałek, może za rogiem zobaczysz swoją upragnioną twarz?”. I oto stał się cud. Ale nie taki jak oczekiwałem, nie przemknęła w ciemności zgarbiona sylwetka, z pejsami do kolan zaczytana w torze. Nie pokazał się nawet jej duch, promyczek ducha, ani jeden wersecik nie upadł na mokry bruk. Nic, kompletnie nic z tych rzeczy.

Wyobraźcie sobie rosyjską dyskotekę dla elity mafiosów: mercedesy, złoto i wódka w otoczeniu najpiękniejszych, długonogich, czarnookich i jasnowłosych piękności – o innych przymiotach nie wspominając. I właśnie takie zjawisko wynurzyło się z niczego, nawet nie z morskiej piany, po prostu z czystej, nieprzeniknionej nicości. Biegnąc w moją stronę machała ręką, a biust jej o rozmiarze minimum D (tych wielkości nie poznałem empirycznie, więc mogę jedynie spekulować) falował przy tym na wszystkie strony, nie dość dobrze przytrzymywany przez złożony li tylko z dwóch sznurków stanik. Całość okrywała jeszcze koszulka, wykonana z burdelowo - koronkowej siateczki, ale to tylko dodawało smaku całej sytuacji, bo deszcz uczynił ją prawie niewidzialną. I biegnie ku mnie ta bogini seksu, to co z daleka wydawało się duże, staje się olbrzymie, to co wydawało się przezroczyste, znika zupełnie. Zacząłem się już bać, co się stanie, gdy zderzy się z moim Wyspiańskim?

Ale na szczęście nie doszło do tego, machała do swojego chłopaka, który stał za mną, a i w końcu też uświadomiła sobie, że ja też stoję na jej drodze, więc próbowała okiełznać swoje falujące wdzięki drugą, niemachającą ręką. W swojej perfidnej wulgarności było to zaskakująco urocze. Spotkałem ich zresztą raz jeszcze – ona, odziana już w jego kurtkę, on, dziarsko znoszący deszcz – oboje stali przed czołgiem-pomnikiem T34, upamiętniającym rosyjskich wyzwolicieli Mołdawii, i ogrzewali się przy słusznych rozmiarów - wiecznym, gazowym zniczu…

Stałem tak jeszcze chwilę, nie mogąc zrozumieć tego niewyobrażalnego dla mnie kontrastu między wyobrażeniami a rzeczywistością. „Biez wodki nie razbieriosz”, jak mawiają na wschodzie, bardzo chciałem się napić wina, ale nie mogłem, bo byłem kilka godzin drogi od lotniska, z którego rano miałem odlecieć do Berlina. Trzeba mi było wsiadać w samochód i jechać, ale jeszcze po drodze rzuciła mi się w oczy budka, w której sprzedawali tylko 3 rzeczy: wodę za jednego leja, wodę z sokiem za dwa oraz kwas w różnych smakach za cztery. Wziąłem podwójną porcję kwasu o smaku syropu z dzikiej róży…

W powietrzu unosiła się jakaś mistyczna atmosfera, czasami rozglądałem się wkoło, bo wydawało mi się, że ktoś idzie za mną. Znów nikogo nie było. W centrum śródmiejskiego parku przebiegały jakieś cienie, słyszałem jakieś szepty, koty mruczały jakby grały Bułhakowa:
„- Noblesse oblige - zauważył kocur i nalał Małgorzacie do smukłego kieliszka jakiegoś przejrzystego płynu.
- To wódka? - słabym głosem zapytała Małgorzata.
Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle.
- Na litość boską, królowo - zachrypiał - czyż ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus!”

Znów przeniosłem się w czasie, bo ni z tego ni z owego, otoczyły mnie teksty Włodzimierza Wysockiego. Długo potem szukałem, dlaczego jego pomnik powstał właśnie tutaj, ale nic nie znalazłem. Może to po prostu dopełnienie moich wyobrażeń o żydowskim Bełz, wszak najsłynniejszy rosyjski bard był potomkiem lubelskich Żydów. I nie mogło być przypadkiem, że na pomniku, oprócz innych tekstów, znajdowała się pierwsza zwrotka pieśni „Nie lubię”, którą w liceum, na lekcjach rosyjskiego, uczyłem się na pamięć. Z każdym krokiem postawionym w tym nijakim mieście przenosiłem się pamięcią w inny okres życia, przypominałem sobie inne fakty, zaiste była to niespodziewana, sentymentalna podróż w czasie! A więc było warto tu przyjechać!

Załącznik:
19 Wysocki.jpg
19 Wysocki.jpg [ 104.79 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Tymczasem chciałem opróżnić siebie z siebie i napełnić od nowa czymś przyjemniejszym, ale nie do końca mi się to udawało. Przypominałem sobie poezje Herberta, zaległe w nieco już przykurzonych zakamarkach pamięci, i ciągle przychodziły mi na myśl te same, czarno - białe, tragiczne obrazy z miejsc, które już nie istnieją. Po powrocie do Polski zatrudniłem wyszukiwarkę i, jakże by inaczej, uzmysłowiłem sobie, że to również nie był przypadek:

Zbigniew Herbert
Pan Cogito szuka rady


Tyle książek słowników
opasłe encyklopedie
a nie ma kto poradzić

zbadano słońce
księżyc gwiazdy
zgubiono mnie

moja dusza
odmawia pociechy
wiedzy

wędruje tedy nocą
po drogach ojców

i oto
miasteczko Bracław
wśród czarnych słoneczników

to miejsce które opuściliśmy
to miejsce które krzyczy

jest szabas
ja zwykle w szabas
ukazuje się Nowe Niebo
- szukam ciebie rabi

- nie ma go tutaj -
mówią chasydzi
- jest w świecie szeolu
- miał piękną śmierć
mówią chasydzi
- bardzo piękną
tak jakby przeszedł
z jednego kąta
cały czarny
w ręku miał
Torę płonącą

- szukam cię rabi

- za którym firmamentem
ukryłeś mądre ucho

- boli mnie serce rabi
- mam kłopoty

może by mi poradził
rabi Nachman
ale jak mam go znaleźć
wśród tylu popiołów


Byłem już tak zmęczony, że nie byłem w stanie jechać dalej. Poprzednia noc była za krótka, w zasadzie były to tylko cztery godziny drzemki w samolocie. Stanąłem na jakimś wzgórzu, w lesie, ale nie dane mi było jeszcze na dobre usnąć, gdy przyjechała policja. Angielskiego nie znali, przeszliśmy na rosyjski. W zasadzie byli bardzo mili, chcieli tylko potwierdzić, że nic mi nie jest. Ja z kolei potwierdziłem, że mogę tu stać. Nastawiłem budzik na piątą, aby jeszcze z rana przed odlotem, odwiedzić jeden z najcenniejszych zabytków sakralnych Mołdawii, XVI-wieczną cerkiew Zaśnięcia Matki Boskiej. Dotarłem tam wczesnym rankiem, co miało tę zaletę, że byłem jedynym turystą. Przy bramie do klasztoru spotkałem strażnika, z pewnym wahaniem pozdrowiłem go po rosyjsku. Wiadomo, że większość miejscowych zna rosyjski, ale mimo wszystko w duszy kiełkuje mi pytanie, czy nie zostanę wzięty za Rosjanina, czy język niedawnych okupantów nie jest, szczególnie w takim miejscu, źle widziany, czy może tylko neutralny. W każdym bądź razie cerkwie wewnątrz Monastyru Capriana były otwarte, w środku oczekiwały na mnie rozłożone, przygotowane do sprzedaży, pamiątki. Nikt ich jeszcze nie sprzedawał, ani nie pilnował. Odczucie chwili było takie, jakby gospodarz tego miejsca musiał gdzieś uciekać w pośpiechu, zostawiając cały dobytek, który jeszcze nie został rozkradziony. Niestety wnętrze cerkwi robiło wrażenie, jakby zostało wymalowane wczoraj, przytłaczał żar kolorów, które w żadnej mierze nie były tknięte patyną czasu. Zdecydowanie bardziej wolę kameralne cerkiewki, w których dym palonych świec unosi się w powietrzu, przepełnia wnętrze zapachem, a następnie osiada na ścianach, czyniąc obrazy prawie niewidzialnymi, dając większe pole do popisu wyobraźni, a nie oczom. Raczej z kronikarskiego obowiązku wykonałem kilka zdjęć z miejsca, które nie zachwycało zewnętrznością, a gdzie jedynie historia zasługiwała na szacunek.

Załącznik:
20 monastyr.jpg
20 monastyr.jpg [ 87.58 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
2a Cmentarz.jpg
2a Cmentarz.jpg [ 168.22 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


W Mołdawii nie można za szybko poruszać się autem, bo stan większości dróg jest fatalny, ale akurat w stronę stolicy jechałem jedną z tych lepszych, odremontowanych. Wszystkie nadjeżdżające z przeciwka samochody sygnalizowały obecność patrolu policyjnego, w wyniku czego zwolniłem więcej niż potrzeba, sprawdziłem czy światła się palą, przeszukałem pamięć w nadziei znalezienia jakiś niecnych występków, mogących mi zaszkodzić. Nie znalazłem nic, absolutnie nic. A jednak.

Funkcjonariusze zatrzymywali wszystkie jadące samochody, stosując dwuetapową weryfikację stanu trzeźwości. Pierwszy z nich kazał sobie po prostu dmuchać w twarz. Już sam ten pomysł mnie zirytował do białości, przekraczał bowiem wszystkie granice bezpośredniego kontaktu z obcym człowiekiem. Jeszcze większą irytację odczułem, gdy powiedział, że czuć ode mnie alkoholem i mam wyjść z pojazdu na badanie alkomatem. Zastosowałem tu metodę monologu, co myślę o jego węchu, moim alkoholu, którego nie mogło być, bo ostatnio piłem dwa dni wcześniej, oraz o innych rzeczach, które mi akurat przychodziły do głowy w mieszance polsko – rosyjskich myśli. Nic to. Po chwili dmucham w radiowozie. Jeszcze większe oczy zrobiłem, gdy urządzenie pokazało 0,16 promila alkoholu. Tym razem nie byłem już taki hardy, bo zdałem sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. Nie było istotne, czy coś piłem, czy nie, ważne, że system ma dowody mojej winy. Jakby to nie było absurdalne, w krajach na wschód od Polski limit wynosi 0, co zresztą było znanym mi faktem, więc faktycznie nie piłem nawet piwa. Trzy godziny do odlotu, ja siedzę w policyjnym aucie, funkcjonariusz zabiera mi prawo jazdy (pokazując kilka innych, rzekomo już dzisiaj odebranych), mówi o karze 1000 EUR, możliwości udania się na badania krwi u lekarza i tym podobne gadki. Typowe urabiane niewinnego. W innej sytuacji może bym się stawiał, ale teraz po prostu nie było na to czasu. Jak zwykle w takich sytuacjach musiałem oddać to co miałem, czyli akurat 100 EUR, 5 dolarów nowozelandzkich, 10 dolarów amerykańskich oraz 4 dolary hongkońskie – czyli pozostałości z ostatnich wycieczek po świecie. Rumuńskie oraz miejscowe leje oraz 200 jednostek rodzimej, polskiej waluty na szczęście go nie interesowały. Tym niemniej była to chyba największa łapówka jaką musiałem dać w życiu i to w najbiedniejszym kraju w Europe. Jak już pieniądze przejdą z ręki do ręki, to obu stronom zwykle schodzi ciśnienie, rozpoczynają się jakieś wesołe pogaduszki, pseudo umoralniające pogadanki, całuski, słodkie pożegnania itp. A tu nie! Dostałem jeszcze opierdol dlaczego tak mało daję, że powinienem jeszcze pojechać do bankomatu i dopłacić, i tak dalej – tym razem monolog ze strony władzy. Jak już dostałem z powrotem prawo jazdy, to trzasnąłem w milczeniu drzwiami i szybko pojechałem na lotnisko…

28 godzin w Mołdawii – tyle wystarczyło, aby wielokrotnie zmienić zdanie o tym kraju, być zachwyconym życzliwością i jednocześnie zirytowanym bezdusznością ludzi, być znudzonym szarością deszczowego dnia, by po chwili zafascynować się momentami, które można z tej monotonii wydobyć. Tu można zobaczyć nie tylko drugie, ale i trzecie, a może i dalsze dno, trzeba tylko chcieć patrzeć - można widzieć to co widać, albo patrzeć przez pryzmat czasów minionych, rozróżniać cienie i szarości współczesności, interpretować je przez historię i własne wspomnienia.

Piętnaście lat więzienia – okres mojego trudnego dzieciństwa, który skończył się z dnia na dzień, nie wiem nawet w zasadzie w jaki sposób i dlaczego. Nie miałem wtedy wielkiej nadziei, że on kiedyś nastąpi, nie mogłem odliczać dni jak więźniowie w swoich celach, bo nie znałem daty granicznej, nie wiedziałem, po co znalazłem się w tej sytuacji. Z każdym dniem udręki przyuczałem się do życia w trwaniu bez celu, ze zduszoną wolą, bez znajomości świata. Ale pewnego letniego dnia po prostu wszystko stało się inne, tak z dnia na dzień, wyszedłem. Po prostu drzwi celi się otworzyły.

Jeździliśmy stopem po Polsce, chodziliśmy po górach, paliliśmy ogniska, spaliśmy pod namiotami. Jednego dnia jechałem pociągiem do Zakopanego, drugiego rowerem do Gorzowa. Było siermiężnie, ale wesoło, nikt jeszcze wtedy nie myślał o upadku komunizmu, ważne było, że odzyskałem swoją wolność. I napisałem to, bo taka trochę jest obecna Mołdawia, jeszcze tkwi trochę w poprzednim systemie, ale wielu ludzi czuje swoją swobodę i radość wynikłą z tego faktu…

Gdy wszystko pójdzie dobrze, to Mołdawia odkryje kolejne progi radości, wyrośnie, zmądrzeje i może znajdzie zaufanie wśród innych narodów, tak jak i ja znalazłem z czasem swoją drugą połowę, kochaną do dziś. Uwielbiam Herberta – bo w jego poezji odnajduję całe swoje życie i przemyślenia, a tu akurat pasuje mi ten wiersz:


Zbigniew Herbert
Różowe ucho


Myślałem
znam ją przecież dobrze
tyle lat żyjemy razem

znam
ptasią głowę
białe ramiona
i brzuch

aż pewnego razu
w zimowy wieczór
usiadła przy mnie
i w świetle lampy
padającym z tyłu
ujrzałem różowe ucho

śmieszny płatek skóry
muszla z żyjącą krwią
w środku
nic wtedy nie powiedziałem -

dobrze byłoby napisać
wiersz o różowym uchu
ale nie taki żeby powiedzieli
też sobie temat wybrał
pozuje na oryginała

żeby nawet nikt się nie uśmiechnął
żeby zrozumieli że ogłaszam
tajemnicę

nic wtedy nie powiedziałem
ale nocą kiedy leżeliśmy razem
delikatnie próbowałem
egzotyczny smak
różowego ucha



Post scriptum.

Wróciłem do Berlina. To jakby zupełnie inna wycieczka, ale łączy się poniekąd z tą pierwszą. Może akurat nie przez to, że właśnie tu uczyłem się żebrać, choć nie musiałbym, gdyby nie wizyta w Mołdawii. Wybrałem sobie bowiem za cel muzeum Stasi (dla niewtajemniczonych – to wschodnioniemiecka Służba Bezpieczeństwa), ale jak się okazało terminal płatniczy miał awarię i nie mogłem zapłacić kartą, a gotówki pozbawili mnie wcześniej funkcjonariusze mołdawscy. Wyskrobawszy wszystkie pozostałe monety okazało się, że brakuje mi 1,5 Euro, w kasie nie chcieli słyszeć o jakimś ulgowym bilecie, więc postanowiłem poprosić innych ludzi wchodzących do muzeum. Dałem sobie trzy podejścia, a w gruncie rzeczy musiałem sam siebie wewnętrznie przekonać, że włożyłem masę trudu aby tu dotrzeć i lekkie odarcie się z godności nie jest zbytnią szkodą dla mojej dumy. A więc trzy podejścia do obcej osoby, zapewne Niemca, do którego trzeba zagadnąć, uśmiechnąć się, wytłumaczyć sytuację… Kto mnie zna, ten wie, jakie to było trudne… Pomyślałem, że trzeba dobrze wytypować nagabywaną osobę. Kobiety odpadały z góry. Stwierdziłem, że ten mężczyzna nie może być ani młody (bo żal mu będzie grosza), ani stary (też mu będzie żal, a w dodatku może nie znać angielskiego), powinien mieć okrągłą, lekko uśmiechniętą twarz, nie może wyglądać na zbytnio majętnego (na pewno odpadali ci w garniturach), ani na zbyt biednego. No dobrze. W pierwszym podejściu podszedłem do takiej właśnie osoby i … i dzięki temu gabinet Ericha Mielke stanął przede mną otworem.

Załącznik:
19b Stasi Budynek.jpg
19b Stasi Budynek.jpg [ 144.47 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
19a Stasi.jpg
19a Stasi.jpg [ 91.57 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Ale w sumie nie to wspomnienie jest najważniejsze, zanim dotarłem do muzeum, odwiedziłem bowiem Cmentarz Żydowski Weissensee – jeden z dwóch, obok łódzkiego, największych takich cmentarzy w Europie. I o ile szukałem bezskutecznie śladów Żydów w Bielcach, to właśnie tu, w sercu III Rzeszy, stanąłem przed ogromną potęgą pomników, która przetrwała nazistów, wschodnią bezduszność i pogardę, by objawić się właśnie w tej chwili, tuż przed mym powrotem do domu.
Historia mojej podróży zatoczyła pełne koło…

Załącznik:
20 Berlin cmentarz.jpg
20 Berlin cmentarz.jpg [ 177.16 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Załącznik:
22 Berlin cmentarz.jpg
22 Berlin cmentarz.jpg [ 176.82 KiB | Obejrzany 4999 razy ]


Krzysztof
Poznań, 8 czerwca 2017



_________________
FLY4FREE: Relacja z NAMIBII - dostawczakiem we dwoje
Góra
 Profil Relacje PM off
32 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 08 Cze 2017 23:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 02 Maj 2013
Posty: 1361
niebieski
Faktycznie dziwna relacja.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 08 Cze 2017 23:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 Wrz 2012
Posty: 2871
Loty: 119
Kilometry: 174 534
srebrny
dziękuje za umilenie wieczoru,
i nowy input do dla najbliższych przemyśleń podróżniczych
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Gleba3 lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 09 Cze 2017 00:11 

Rejestracja: 02 Mar 2012
Posty: 7797
złoty
Wow :P Dawno nie czytałam czegoś tak osobistego .Odkryłeś nam zarazem cząstkę Mołdawii i siebie.Jestem pełna uznania.Dzięki.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 09 Cze 2017 00:32 

Rejestracja: 01 Kwi 2012
Posty: 810
niebieski
faktycznie, dziwne to nieco
i serio Mołdawia samochodem?
Koszty transportu są minimalne a możliwość chodzenia nawalonym przez 4 dni bezcenna!


Ostatnio edytowany przez Abcn, 09 Cze 2017 14:33, edytowano w sumie 1 raz
M
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 09 Cze 2017 10:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Paź 2014
Posty: 320
niebieski
Intrygująca relacja. Skłania do zadumy.
I w tym jej urok. Dzięki.
Góra
 Profil Relacje PM off
Gleba3 lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 09 Cze 2017 11:54 

Rejestracja: 25 Sie 2011
Posty: 8899
Loty: 993
Kilometry: 955 401
platynowy
Rzeczywiście poetyczna relacja.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 09 Cze 2017 14:00 

Rejestracja: 03 Lip 2012
Posty: 1283
niebieski
A kwas na miejscu spożyłeś, czy następnego dnia? Może po tym jakiś alkohol wyszedł ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 09 Cze 2017 14:25 

Rejestracja: 20 Maj 2011
Posty: 714
niebieski
@‌lahcimmm2‌ @‌miriam‌ @‌firley7‌ @‌Sudoku‌
Dziękuję za miłe słowa!

@‌kendi‌
Nie każdy czerpie przyjemność z "bycia nawalonym". Ja tam byłem tylko dobę, nie zdążyłbym tyle przeżyć w róznych miejscach, gdybym poruszał się komunikacją publiczną.

@‌Grzegorz40‌
Tak zapomniałem rozwinąć wątek kwasu. Niby to napój bezalkoholowy, ale jednak ma 1-2%. Spożyty ok. 22.00 być może ok. 7.00 rano (o tej godzinie byłem zatrzymany) pokazał te 0,16 promila, choć wątpię.
_________________
FLY4FREE: Relacja z NAMIBII - dostawczakiem we dwoje
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 09 Lip 2017 23:53 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4054
Jakby to określić ? - urocza relacja, Weszłam w nią cała.
Dzięki.
Chcę więcej takich.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 10 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group