Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 11 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 21 Kwi 2017 12:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Chociaż relacji z Tajlandii tu nie brakuje, większość z nich dotyczy raczej dłuższych wizyt. My do Tajlandii udaliśmy się 'z przypadku' (akurat promocja Finnera, akurat Wielkanoc, mniej wolnego, więcej ciepła - nic tylko lecieć!) i na miejscu bytowaliśmy przez dni 6.

Lot na trasie: Tallin-Helsinki-Bangkok-Helsinki-(Tel Aviv), kupiony w czerwcu zeszłego roku w promocji, ok. 300 e/os

Szybki rozkład jazdy:
12.04 Przeprawa do Tallina, TLL-HEL, HEL-BKK
13-14.04 Bangkok
15-18.04 Krabi/Ko Phi Phi/Ao Nang
19.04 BKK-HEL

Dziwaczne (bynajmniej nie dla bywalców tego forum, ale dla pozostałych osobników-owszem) podróze to moja specjalność. No bo oczywiście, można kupić bilet z punktu A do B, zapakować się do maszyny i lecieć. Ale po co, skoro można tez kupić tańszy, kombinowany bilet i w ciągu 24 godzin użyć (prawie) wszystkich konwencjonalnych środkow transportu? W czasie naszej przeprawy do Bangkoku przemieszczaliśmy się (kolejność prawidłowa) tramwajem, promem, samochodem, samolotem, pociągiem i taksówka.

Otóż trzeba Wam wiedzieć, ze na co dzień koczujemy w Helsinkach, a ceny lotów z i do fińskiego kraju potrafią zwalić z nóg...Tak wiec promocja Finnaira na loty do Tajlandii, z możliwoscia wylotu z Tallina, była dla nas nie do ominięcia. Jako że zazwyczaj największym wrogiem jest ograniczona liczba dni wolnych w roku, z radością stwierdziłam, ze można wkombinować wyprawę w Wielkanoc i dokładając po dwa niepozorne dni wolnego po i przed świętami, polecieć do ciepłości:)

Nasza wyprawa zaczęła się w zimny, fiński środowy poranek, kiedy to wsiedliśmy do tramwaju nr 9 wiozącego nas do portu. W porcie czekał już na nas prom, pełen chętnych do harców Finów, już od 8 rano raczących się zimnymi trunkami (jedną z ulubionych rozrywek statystycznego Fina jest wycieczka promem do Tallina w celu uzupełnienia piwniczki i wtłoczenia w siebie sporej ilości trunków po drodze). Przeprawę do Tallina umilały jak zwykle występy trubadurów (którzy moim zdaniem najmowani są w celu dodatkowego zwiększenia sprzedaży alkoholu na promie;)).
Do Tallina dotarliśmy ok. 11, a lot do Helsinek mieliśmy o 14:50, tak wiec spokojnie zdążyliśmy się przejść na kawę i naleśnika w Kompressorze. Stamtąd przy pomocy Taxify przetransportowaliśmy się na lotnisko (koszt ok. 5 e). Pierwszy raz dane mi było wizytowac tallinskie lotnisko i muszę przyznać, że jest bardzo przyjemne. Przyszedł czas na powrót do Helsinek, tym razem droga powietrzna. W półgodzinny lot zabrał nas wysłużony ATR (nie lubię tej maszyny....). Przy boardingu miałam trochę strachu (kupując bilety przez germanska expedie pomyliłam kolejność imienia i nazwiska), niemniej jednak skoro pisze ta relacje to pewnie się domyślacie, ze lot doszedł do skutku (chociaż CS Finnaira twierdziło uparcie, ze grozi mi odmowa wejścia na pokład).

Lotnisko w Helsinkach jest nam dobrze znane, wiec szybko przemiescilismy sie pod odpowiednia bramke na lot do Bangkoku, a tam niespodzianka: boarding do tego (podobno) super-cudownego A350 będzie z...autobusu...No cóz, widocznie Bóg tak chcial, nic to jednak-lecimy! Dosc czesto, chcac nie chcac, przychodzi mi latac Finnairem i z zasadynie spodziewam sie po nich niczego nadzwyczajnego. Maszyna, owszem nowa, ladna, ale bez wiekszych cudow. Wybor filmow niewielki, na lot tylko poduszka, kocyk i (g..e) sluchawki. W trakcie lotu 2 serwisy (powooooolne) : ok. 2 godziny po starcie kolacja (bralismy Asian Vegetarian (jakis ryz z niezidentyfikowana,acz przyprawiona breja), wlasciwie nie ma o czym pisac, chociaz chyba i tak prezentowalo sie lepiej niz standardowe opcje: do wyboru chicken/beef) i ok 1,5 przed ladowaniem sniadanie (w wersji vege jakies kulki warzywne). Alko tylko do pierwszego posilku, do wyboru piwo albo wino (biale/czerwone) nalewane do kubeczka + potem chodza z jedna dolewka. Po posilkach kawa i herbata. Pozniej z tylu samolotu wystawiona jest woda i soki (ale o taka np. colke to juz sie trzeba prosic). Niemniej jednak do Bangkoku dotarlismy w calosci, wiec pora zgrywac zdjecia i leciec z wlasciwa relacja.

Stay tuned;)
_________________
http://www.liswplecaku.pl


Ostatnio edytowany przez Kasica88 26 Maj 2017 14:53, edytowano w sumie 2 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
Początek lata i wakacji w Grecji: tydzień z all inclusive na wyspie Lesbos z za 2377 PLN. Wylot z Katowic Początek lata i wakacji w Grecji: tydzień z all inclusive na wyspie Lesbos z za 2377 PLN. Wylot z Katowic
Wycieczka nad Adriatyk za 751 PLN. Loty z Wrocławia + 4* hotel w Rimini Wycieczka nad Adriatyk za 751 PLN. Loty z Wrocławia + 4* hotel w Rimini
#2 PostWysłany: 21 Kwi 2017 13:00 

Akurat się przyda. Też kupiłem dla naszej dwójki bilety do Bangkoku na czerwiec. Na miejscu mamy 12 dni i dalej nie wiem co tam będziemy robić. Gdzie się udać dalej ? :roll:
Może jakieś ciekawe miejsce podrzucisz ? Tak, do 2 godzin lotu.
Góra
 PM off  
      
#3 PostWysłany: 21 Kwi 2017 15:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lut 2017
Posty: 2291
Loty: 582
Kilometry: 931 920
złoty
Ostatnio tez wylatywalem z Helsinek w dalsza podroz.
Polowa marca - dosc, hmm... chlodnawo.
Powrot 1. kwietnia - minus dwa stopnie i snieg!
Stay tuned ;)
_________________
Idąc przez most rzeka płynęła wartkim nurtem.

Także = również / też
Tak że = więc / zatem / dlatego
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 21 Kwi 2017 17:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
@‌jacakatowice‌ Mając 12 dni założyłabym inną strategię, najpewniej z eskapadą do dżungli i eksploracją czegoś mniej oklepanego, ale mam nadzieję, że coś się jednak przyda. Lecąc na te 6 dni stwierdziliśmy, że tym razem zamiast gnać z prędkością światła trochę sobie poczeźniemy (co mnie podkusiło, nie wiem...) Będę raportować

@‌p.wl‌ Nihil novi;) Pozostaje się cieszyć, że to była tylko przesiadka
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 21 Kwi 2017 19:53 

Rejestracja: 02 Wrz 2012
Posty: 233
Loty: 41
Kilometry: 73 062
Zbanowany
niebieski
Relacja bardzo mnie interesuje:) Też preferuję jak się nie ma więcej czasu takie krótkie wypady- nawet tak daleko;)
Ciekawi mnie transport bkk- krabi- phi- phi no i sam pobyt na tych wyspach.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 27 Kwi 2017 20:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 31 Sie 2014
Posty: 747
niebieski
Kiedy będzie reszta? Z chęcią przeczytam :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 27 Kwi 2017 21:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
No to jedziemy dalej. A właściwie lądujemy. W Bangkoku!
Wydobywając się z maszyny, na końcu rękawa ujrzałam lotniskowych pracowników nawołujących do ludu. Już chciałam ich szybko powymijać, aż tu patrzę, a na kartce wydrukowane m.in. nasze nazwiska. Już przez myśl przebiegła mi rychła deportacja, ale w porywie szaleństwa po niemal 10 godzinach w powietrzu, zapytałam pana co to oznacza. Okazało się, że jako szczęśliwi posiadacze statusu silver w programie Finnaira zostaliśmy skierowani do priorytetowej odprawy. Ah, co za radość, w końcu godziny wylatane o suchym pysku w Finnarze się opłaciły (karma?;)). Tak więc ewakuacja z lotniska przebiegła łatwo i przyjemnie, i po pozyskaniu niezbędnej waluty,(do której po sfinalizowanej transakcji dołożono mi girlandę (?)), znaleźliśmy się w Airport Expresie (45 pieniążków) wiozącego nas do szeroko pojętego 'centrum'.

Na koczowisko obraliśmy miejsce o wdzięcznej nazwie The Royal ThaTien Village. Wybór podyktowany był gównie (jak nam się wydawało) atrakcyjnym położeniem tegoż przybytku-zaledwie kilka minut od Wat Pho i Royal Palace (którego to wizytacji w końcu zaniechaliśmy, ale o tym później).

Aby dotrzeć do naszego hotelu, po przejażdżce koleją, musieliśmy się przesiąść na taksówkę. Sprawa była banalnie prosta, otóż po zejściu z peronu na ostatniej stacji kolejki, zostaliśmy dosłownie przechwyceni i zapakowani do pojazdu. Pan taksówkarz na szczęście grzecznie uruchomił taksometr i ruszyliśmy. W trakcie podróży okazało się, że w adresie na wydruku z bookingu jest błąd i przeprawa zajęła trochę dłużej (konsternacja taksówkarza, pytanie o drogę, telefon do hostelu itp), ale na szczęście dotarliśmy. Jako że pora była wczesna, porzuciliśmy tylko dobytek i udaliśmy się na szybką kawusię a zaraz potem na podbój Wat Pho.

Wstęp do świątyni (a właściwie kompleksu) kosztuje 100 baht i w cenie jest butelka wody. Muszę przyznać, że Wat Pho robi wrażenie, nawet po ledwo przespanej lotniczej nocy. Poza licznymi kaplicami (nie jest to chyba najlepsze określenie, ale na chwilę obecną nie posiadam lepszego) z najróżniejszymi posągami Buddy, i oczywiście tą najbardziej słynną, z Leżącym Buddą, na terenie świątyni można ponapawać się egzotyczną architekturą, jak również spróbować poddenaturować swoje proteiny (ale to może tylko w kwietniu, żar bowiem lał się z nieba).

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W tytule mojej relacji, zaznaczyłam, że nasza Tajlandia była 'na mokro'. Zapewne domyślacie się dlaczego - otóż trafiliśmy na tajski Nowy Rok i Festiwal Wody. Generalnie jest to taki zakrojony na wielką skalę śmigus-dyngus (o tym jeszcze będzie) z dodatkowymi bonusami. Jednymi z nich były tradycyjne występy taneczne na terenie Świątyni. Całkiem przyjemne, gdyby nie to, że co kilka minut trzeba było uciekać do cienia, bo zagrożenie denaturacją i udarem było niemałe. Ponadto na terenie świątyni znajdowały się stoiska z owocami, jedzeniem i innymi dobrami doczesnymi. Można też zażyć tradycyjnego masażu, niestety nie skorzystaliśmy ze sposobności.

Image

Image

Image

Image

Po kilku godzinach eksploracji uznaliśmy, że wystarczy i powróciliśmy do hotelu w celu odświeżenia się i przebrania w mniej świątynne szaty.

Popołudnie postanowiliśmy zacząć od Changa kupionego od pani z budki od wizytacji Khao San Road, aczkolwiek rzeczywistość nieco odbiegała od naszych oczekiwań. Ale od początku. W okolice Khao San postanowilśmy się dostać dorgą rzeczną, bo czemu by nie? Ażeby tego dokonać, najpierw musieliśmy się za 4 baht przedostać na drugi brzeg (przy okazji oglądneliśmy sobie z bliska Wat Arun, która to niestety wciąż spowita jest rusztowaniami), a stamtąd łodzią 'dla ludu' (za 15 baht, chociaż usilnie próbowano nam wcisnąć brak istnienia takowej i umieścić nas na jednej z tych droższych turystycznych, ale nie daliśmy się!), w okolice Khao San.

Image

Planowaliśmy zobaczyć te wszystkie skorpiony i inne jadalne robactwo, ale zamiast tego ujrzeliśmy...Songkram, czyli ten tajski śmigus dyngus;) Zaraz po wstąpieniu na ląd stały, naszym oczom ukazały się liczne grupy autochtonów wyposażonych w butelki, wiadra i inną broń wodną. Szczerze mówiąc przyjęliśmy to z lękiem (jak na białego człowieka przystało) i początkowo próbowaliśmy stąpać godnie i na sucho.

Image

Image

Przysiedliśmy w jakiejś knajpce na obiad i poczęliśmy obserwować sytuację. Otóż przy stoliku obok siedział łowca! Wyposażony w wielką wodną spluwę, atakował ludzi ukrywając się potem niewinnie za stołem i spożywając swojego changa i pad thaia. Z każdą chwilą na ulicy przybywało uzbrojonych, w najróżniejszym wieku, począwszy od dzieciaków po całkiem leciwe babcie. Podstawowe wyposażenie składało się na karabin, który za niewielką opłatą można było załadować w wielkich kontenerach.

Image

Image

Po uzupełnieniu kalorii (płynnych i stałych), ruszyliśmy dalej i weszliśmy w zamkniętą (w celu walk wodnych) ulicę. Okazało się, że to już najwyższa pora schować suchość do kieszeni. Niestety, bycie atakowanym bez możliwości obrony, szybko nam się uprzykrzyło i zgodnie stwierdziliśmy, że raz się żyje i...zaopatrzyliśmy się w karabin:) Zabawa na prawdę była przednia (oprócz tego jednego razu, kiedy ktoś mi wylał wiaderko wody prosto na twarz, a w mojej głowie powstał obraz cyklu rozwojowego ameby, która właśnie mogła się zalęgnąć w moim oku). Niestety dokumentacja jest, z wiadomych przyczyn, dość wybrakowana. Niemniej jednak po trudach walki, przysiedliśmy w jakieś knajpce przy piwku i próbowaliśmy coś uwiecznić.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po trudach walk wodnych, zapakowalismy sie do taksowki i pojechalismy do China Town. Szczerze mowiac chinszczyzna jak to chinszczyzna, straszny tlok, ale chociaz nie lali woda i moglismy troche podeschnac;)

Image

Image

Zmeczenie nasze bylo juz dosc znaczne, wiec postanowilismy sie dostac spowrotem w 'nasze' okolice. W tym celu skusilismy sie na tuk tuka (drogo, 130 pieniazkow, ale uznalismy, ze raz sie przejedziemy). Zaordynowalismy panu kierownikowi kierunek na Wat Pho i ruszylismy.

Image

I tak jechalismy i jechalismy, cos za dlugo..Zeby bylo smieszniej to wszedzie przy drogach staly zastepy ludzi z wiadrami polujacy na przejezdzajace pojazdy. Nasz wspanialy kierowca nie omieszkal zwalniac i podjezdzac do polewaczy, wiec cala misja wysychania w China Town poszla na marne... Ale to nie wszystko. Jakiez bylo nasze zdziwienie, kiedy pan oglosil koniec podrozy, a z cala pewnoscia nie znajdowalismy sie przy Wat Pho...Otoz dziwnym trafem, tuktukowiec wywiozl nas do...Patpong...Atrakcje tego miejsca nie byly dla nas specjalnie interesujace i raz po raz odmawialismy nawolywaczom do ping-pong i cokolwiek-innego-sobie-nie-wymyslisz-show...

Image

Image

Uznalismy, ze ewakuujemy sie w nasze okolice, tym razem taksowka. Niestety, nie tak latwo powiedziec jak uczynic. Kierowcy wolali sobie za przejazd jakies koszmarne sumy, i zadnym sposobem nie dalo sie z nimi porozumiec. O taksometrze nie bylo mowy, w koncu w akcie desperacji udalo nam sie przekonac jednego osobnika, zeby nas zawiozl..Chcial za to 300 pieniazkow (inni srednio po 500..), ale po dlugim tlumaczeniu,ze to nasze ostatnie pieniadze i ostatni dzien w Tajlandii i w ogole wszystko ostatnie, zawiozl nas za 200. W okolice koczowiska dotarlismy ok. 21 i wielkie bylo nasze zdziwienie, ze wszystkie knajpki, budki itp sa juz zamkniete a na ulicach pustki...Bylismy juz jednak powaznie zmeczeni i zaopatrzywszy sie w wieczorne piwko i przekaski w 7Eleven, zakonczylismy ten dlugi i mokry dzien.
_________________
http://www.liswplecaku.pl


Ostatnio edytowany przez Kasica88, 28 Kwi 2017 11:13, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#8 PostWysłany: 27 Kwi 2017 22:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Lut 2010
Posty: 1551
Loty: 98
Kilometry: 116 206
srebrny
Robi się ciekawie:) polecasz ww. miejscówkę do spania w Bangkoku?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 28 Kwi 2017 09:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
@‌epikie‌ co do miejscowki to jest naprawde przyjemna: czysto, bardzo przyzwoite pokoje z lazienka, widok na swiatynie, cicho, cena OK, obsluga mila i pomocna, ale...po zamknieciu Wat Pho okolica doslownie umiera. Pierwszego dnia wrocilismy tam (jakos ok. 21) z zamiarem posiedzenia jeszcze w knajpce itp., ale wszytsko bylo juz zamkniete. Pozostalo nam spedzic wieczor z dobrami z 7Eleven;) Chociaz polozenie obok swiatyni i palacu wydawalo sie super, to mialo tez swoje zle strony-ciezko bylo zmusic taksowkarzy, zeby wiezli 2 ewidentnych turystow spod/pod najwieksza atrakcje z taksometrem (co nie znaczy, ze nam sie to nie udalo, ale ile cierpliwosci stracilam to moje;)). Niemniej jednak hotel sam w sobie jest jak najbardziej w porzadku.


Drugi (i ostatni) dzien w Bangkoku poczatkowo planowalismy spedzic w Palacu Krolewskim. Plan jednak ulegl zmianie z kilku przyczyn: po pierwsze cena nie do konca nas zachecala (500B), po drugie znane juz z eksploracji Wat Pho zagrozenie denaturacyjno-udarowe, po trzecie (i skad inad najwazniejsze) - olbrzymie kolejki. Jak zapewne wiecie, w pazdzierniku ubieglego roku zmarl krol Tajlandii. Zaloba po nim jest wciaz obchodzona, portrety krola wszechobecne (od skrzyzowan po bankomaty), a tysiace obleczonych w czern zalobnikow z calego kraju pielgrzymuja ku Palacowi by oddac mu hold. Tak tez niekonczacy sie pochod postaci w czerni odwiodl nas od ataku na Palac.
Po porannym kokosie postanowilismy odwiedzic dom Jima Thompsona, osiadlego w Tajlandii amerykanskiego architekta i handlarza jedwabiem, ktorego zywot zakonczyl sie w tajemniczych okolicznosciach. Do muzeum dostalismy sie taksowka za ok. 70 B, wstep (wylacznie wycieczki z przewodnikiem) to 150 B. Dom Jima jest otoczony przyjemnymi zielonymi zaroslami, ktore dosc skutecznie tlumia gwar miasta. Podczas krotkiego oprowadzania dowiedzielismy sie m.in. gdzie to Jim sniadal, jaki mial nocnik i dlaczego tajskie progi sa takie wysokie.

Image

Image

Po zakonczeniu wizytacji, postanowilismy odwiedzic weze, a dokladniej Snake Farm. Wg map miejsce to nie bylo specjalnie oddalone, ale co dziwne zaden taksowkarz nie chcial nas tam zawiezc (albo i chcial, za jakies grube pieniadze, ktorych jak rzeklam nie zaplace). Z braku innej mozliwosci, postanowilismy przemiescic sie w poblize wezy metrem a stamtad dojsc pieszo. Niestety, i to nie bylo nam dane. Otoz po przybyciu do stacji docelowej ukazaly nam sie zablokowane ulice i tlumy kontynuujace wodna walke.

Image


Dziwnym sposobem utracilismy orientacje w terenie (a ja rowniez resztki cierpliwosci, tej ktora jescze zostala po negocjacjach taksowkarskich). Czas zamkniecia wezowego przybytku zblizal sie z kazda chwila i koniec koncow zdecydowalismy sie odpuscic. Zamiast wizytowac gady, udalismy sie do parku Lumpini. W ramach zadoscuczynienia spotkalismy tam jedno zwierze;)

Image

Image

Image


Reszte dnia spedzilismy na szeroko pojetym szwendaniu sie, w miedzyczasie powacajac w okolice naszego przybytku (nie bez licznych negocjacji oczywiscie). Z ciekawszych wydarzen dnia, jeden z naszych telefonow niechcacy pozostal w taksowce, a co bardziej interesujace za kilkanascie minut pan taksowkarz wrocil z telefonem:) W parku niedlaeko Palacu podjelismy sie degustacji duriana-raczej nie zostanie moim ulubionym owocem, chociaz z pewnoscia lepiej smakuje niz pachnie;) Napatoczylismy sie tez na memorial swini i posilek zalobnikow powracajacych z Palacu.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Pod wieczor przemiescilismy sie w okolice naszego kolejnego koczowiska, tym razem przy lotnisku Don Mueang, z ktorego dnia nastepnego wylatywalismy do Krabi (AirAsia). Hostel zwal sie Don Mueang Hoppers Place i byl OK, z gratisowym transferem na lotnisko. Zeby jednak nie bylo tak wesolo to pragne przypomniec, ze Songkram sie jeszcze nie skonczyl i bitwy wodne skazaly nas na niemal godzinne stanie w wielgachnym korku, a w koncu na porzucenie pojazdu i marsz do hostelu polaczany z heroinczna obrona dobytku przed zalaniem.

Ciag dalszy bedzie juz z poludnia!:)
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 10 Maj 2017 10:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
W sobotni poranek skorzystalismy hostelowego transferu na lotnisko. bylismy ok. 1,5 godziny przed lotem, tylko z podrecznym i to byl spory zapas. Kolejek wlasciwie nie bylo, zdazylismy spozyc jakies sniadanko, kawe i jeszcze sie chwilke ponudzic. Lot AirAsia punktualny, bez nadzwyczajnych doswiadczen.
Po wyladowaniu w Krabi udalismy sie do jednego z kilku biur posrednikow transferowych i nabylismy stosowne bilety: 90 B za busik do Krabi (do miejsca skad zawieziono nas pozniej na przystan) i 400 B za transport na Ko Phi Phi. Na lotnisku zaopatrzylam sie tez w pocztowki po 5 B (chyba ciezko bylo potem znalezc tansze ;)). W ok. pol godziny busik dostarczyl nas do dziwnej knajpo-wiaty gdzies w Krabi, a majac jeszcze ok. 1,5 h do transferu na lodz, postanowilismy poszukac alternatywnego miejsca na zer. Padlo na jakas przyuliczna knajpke z calkiem dobra zupa kokosowo-warzywna. Pozniej jeszcze posililismy sie piwkiem i wrocilismy do naszej wiaty, skad zabrano nas na przystan i poplynelismy na KPP...Na lodzi znajduje sie wszystko co moze byc potrzebne podczas 1,5 h przeprawy, czyli maly sklepik zaopatrzony w zimne napoje (Chang 55 B) i przekoaski oraz toaleta. Mozna podrozowac w srodku lub na zewnatrz, ale w drugim przypadku warto uprzednio nalozyc na siebie spore ilosci kremu z filtrem!

Image

Image

Image

Image

Po dotarciu na wyspe natykamy sie na dziesiatki staczo-krzykaczy z roznych hoteli i resortow. Szybko odnajdujemy wlasciwego nam nawolywacza z Vikinga, ktory solennie zapewnia, ze za 10 min zostaniemy przetransportowani gdzie trzeba. Rzeczone 10 minut trwa prawie godzine i powoduje moje wielkie niezadowolenie (akurat wypadly moje urodziny i bardzo chcialam zabrac sie za swietowanie a nie wystawac na pomoscie posrod dziesiatek przybyszow wyposazonych w wielkie walizki na kolkach...). Co gorsza, woda byla pelna ryb, zarowno zywych, jak i martwych, a moj paniczny strach przed tymi zwierzetami uczynil podroz rozklekotana lodka co najmniej nieprzyjemna. Pozniej juz zawsze podrozowalismy droga ladowa ;)

Przy zameldowaniu w Vikingu nalezy wplacic 500 b depozytu na rzecz ewentualnie zgubionych kluczy. W razie co, na miejscu jest bankomat.

Image

Po szybkim rekonesansie udalismy sie na eksploracje najblizszej okolicy. Po przejsciu przez 'dziksza', a wiec przyjemna, czesc trasy do miasteczka, przyszedl czas na zweryfikowanie wyobrazen o rajskiej wysepce. Jest to typowa imprezownia, pelna budek z pizza i wiaderkami pelnymi alkoholu. Owszem, odchodzac kilkanascie minut od centrum mozna znalezc przyjemne miejsca,ale ryk motorowek od rana do wieczora nie sprzyja blogiemu czeznieciu. Niemniej jednak widoki pikne, wszystko jak z pocztowki.

Image

Ale wracajac do naszej eksploracji. Jako ze byly to moje urodziny, skusilismy sie na kolacje w knajpce na plazy (ceny byly nieco przerazajace, ale z drugiej strony nie znalezlismy wlasciwie niczego tanszego, a widok byl piekny, raz sie zyje itp.). Miejsce nazywalo sie Hippie-cos tam i generalnie nie polecam. Jedzenie kiepskie, ceny z kosmosu, a widoki mozna znalezc samemu z padthaiem na wynos;)

Image

Image

Image

Poza wszechobecnymi budkami z pizza i wiadrami, kolejnym znakiem charakterystycznym Ko Phi Phi sa wszedobylskie koty.

Image

Image

Image

Image

Dodatkowa obserwacja to taka, ze alkohol w sklepach jest cholernie drogi. Nasz poczatkowy plan na fancy drinki szybko spelzl na niczym i skonczylismy z butelka tajskiego wina (nie bede sie rozpisywac o walorach smakowych tego trunku, bo i nie ma o czym).

Niezrazeni doswiadczeniami dnia pierwszego, nastepnego poranka smialo wyruszylismy w strone centrum w poszukiwaniu targu, liczac na znalezienie czegos 'normalnego' do jedzenia. Takim oto sposobem trafilismy na knajpke Pa-Noi, w ktorej zywilismy sie juz do konca naszego pobytu na KPP. Z inskrypcji na scianach mozna bylo zauwazyc, ze nasi rodacy czasto tam bywaja:)

Image

Image

Probowalismy tam kilku roznych rzeczy i naprawde miejsce jest godne polecenia, zarowno cenowo jak i smakowo.

Reszte dnia spedzilismy na podziwianiu pocztowkowych krajobrazow i krotkim plazowaniu.

Image

Image

Image

Pozniejszym populudniem wyruszylismy z ekspedycja na ViewPoint. Droga pnie sie w gore i w gore, a gdy juz prawie docieramy do celu naszym oczom ukazuje sie pani bileterka kasujaca po 30 B za bilecik... No coz, chce sie podziwiac-trzeba placic. Ponadto na miejscu obowiazuje zakaz spozywania alkoholu, natomiast jakby ktos czul sie odwodniony to jest tam maly suwenirowo-spozywczy sklepik.

Image

Tak prezentuje sie zachod slonda na Ko Phi Phi od strony obserwatora...

Image

...a tak od strony drugiej

Image

Image

Po zejsciu do miasteczka postanawiamy zaszalec i niesieni miejscowym trendem kupujemy sobie...wiadro Coconut Daiquiri

Image

Reszte wieczoru spedzamy troche na plazy, troche na tarasie naszego Vikingowego domku korzystajac z dobrodziejstw hamaka, otoczeni kotami i zarlocznymi komarami (jest ich mnostwo! zarowno kotow, jak i komarow).

Kolejny dzien to nasze pozegnanie z Ko Phi Phi, po sniadaniu pora na transport do Ao Nang. Za bilety tym razem zaplacilismy po 350 B. Powrot taka sama lodzia jak wczesniej, najpierw doplynelismy do Krabi a stamtad autobusem (bilet laczony) zawieziono nas do Ao Nang. Na miejsce naszego jednonocnego koczowiska wybralismy Green View Village. Chociaz polozone na uboczu, oferuje transfer do centrum Ao Nang co godzine. Sam ressort miesci sie kilka minut od Muslim Street, pelnej malych knajpek i budek z niedrogim jedzeniem. My na nasza jadlodajnie wybralismy cos o nazwie Mama's Kitchen i zerowalismy tam kilkakrotnie (z jednym tylko wyjatkiem, Pad Thaiem od pana z budki w Ao Nang).

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 26 Maj 2017 14:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Ostatni dzien w Tajlandii postanowilismy przeznaczyc na eksploracje Swiatyni Tygrysa nieopodal Krabi. Chcielismy sie tam dostac w najtanszy mozliwy sposob, korzystajac z szeroko pojetej 'komunikacji miejskiej':) Nie jeden tuk-tuk i pseudotaksowkarz chcial zedrzez z nas grube tysiace za transport, ale nie dalismy sie.
Wg wskazowek uzyskanych w recepcji hotelu, mielismy wyjsc na droge i zatrzymywac pojazd bialy do Krabi, a statad pojazd czerwony do Tygrysa. Faktycznie, po odpedzeniu kilku naciagaczy, naszym oczom ukazal sie pojazd bialy 'publiczny' udajacy sie do Krabi. Transport mial kosztowac 60B/os, ale przedsiebiorczy kierowca ustalil dokad sie udajemy i wywiozl nas prosto do Tygrysa za 150 B/os (niby sporo, ale porownojac do 1500 proponowanych przez pseudotaksowkarzy i tak niezle:))

Image

Po przybyciu do Swiatyni uswiadomilam sobie, ze nie mam odpowiedniego stroju (jakos nie pomyslalam i przywdzialam szorty...). Na szczescie i dla takich jak ja znajduje sie rozwiazanie-za jedyne 20B mozna wydzierzawic chusto-plachte. Niemniej jednak polecam posiadac wlasny element-ta z dzierzawy byla wykonana z paskudnej sztucznej materii i komfort uzytkowania byl ponizej przecietnej...

Co do samej Swiatyni - wstep jest bezplatny. Glowna Swiatynia byla akurat w remoncie, ale mozna podziwiac miejscowy folklor w postaci kolorowych figur tygrysow i wezy, mozna tez odwiedzic Jaskinie Tygrsa i poobserwowac buddyjskich mnichow. Oczywiscie obecne sa tez malpy, ktorych karmic nie wolno, aczkolwiek mozna kupic dla nich karme;)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po wizycie w Jaskini, kierujac sie drogowskazami udalismy sie do miejsca zwanego Wonderland. Byl to dosc przyjemny spacer 'na tyly' kompleksu. Napotkalismy tam mniejsze jaskinie z figurkami Buddy, kawalek dzungli i sporo ciszy (o co w Tajlandii nie zawsze jest latwo).

Image

Image

Image

Po wizycie w Wonderlandzie rozdzielilismy sie, ja postanowilam zajac sie obserwacja malp, natomiast chlop podjal probe ataku oslawionych schodow (z polowicznym sukcesem, ale to dlatego, ze musielismy dosc wczesnie wrocic do Ao nang, skad mielismy zarezerwowany transport na lotnisko)

Image

Image

Image

Image

Zgodnie z oczekiwaniami, ceny transportu do Krabi proponowane przy opuszczaniu Tygrysa byly skandaliczne. I oczywiscie nikt, nigdy nie slyszal o czerwonym pojezdzie;) Postanowilismy podazac w strone Krabi (z nieudanymi probami zlapania stopa), wychodzac z zalozenia, ze czerwony w koncu kiedys musi sie pojawic). Koniec koncow do centrum Krabi podwiozl nas za bodajze 100 pieniazkow jakis przygodny wlasciciel pojazdu, ktory wypatrzyl nas ze swojej posesji.

W Krabi pokrecilismy sie jeszcze nad rzeka i po targu, a potem 'bialym publicznym' wrocilismy do Ao Nang. Na koniec odiwedzilismy jeszcze 'nasza' jadlodajnie i pojechalismy na lotnisko (bus rezerwowany przez Green View, z odbiorem stamtad, 150 B/os).

Image

Image

Image

Image


Nasz lot do Bangkoku AirAsia byl opozniony, lotnisko w Krabi malutkie i bez dobr typu tablica odlotow itp.. Chang skandalicznie drogi, opcji zywnosciowych brak. Niemniej jednak w koncu udalo nam sie odleciec na Don Mueang. Stamtad darmowym shuttle busem przemiescilismy sie na BKK, skad z kolei wzielismy darmowy transfer do naszego hostelu (Thong Ta Resort and Spa). Rano spowrotem na lotnisko (transfer hotelowy) i prosto do Helsinek...

Tak to zakonczyla sie nasza szybka eskapada. Jesli ktos ma jakies pytania to chetnie pomoge:)
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
lapka88 lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 11 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group