Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 68 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 06 Cze 2019 21:36 

Rejestracja: 04 Gru 2012
Posty: 48
Świetnie się czyta. Nigdy nie ciągnęło mnie na Malediwy, ale to się zmienia, dzięki tej relacji.
Jak napisał @wasil sporo tych emotek "Lady of emotiokon" Do tej pory 195 razy.
A jak wiemy. Wszystko co oryginalne jest lepsze: dżinsy, dolary, kompakty - Ty też!
Czekam na jeszcze.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN
Grupa Lufthansa: Wakacyjne loty do Mołdawii, Maroka, Grecji i Rumunii z Krakowa i Warszawy od 438 PLN Grupa Lufthansa: Wakacyjne loty do Mołdawii, Maroka, Grecji i Rumunii z Krakowa i Warszawy od 438 PLN
#22 PostWysłany: 09 Cze 2019 23:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@wasil10, wiem, ale co zrobić - pisze sobie człowiek, pisze, a te emotki jakby same wskakują pod palce :/ :D a avatar dostałam w prezencie od @dj3500 po jednej z relacji właśnie. Trzeba przyznać, że wyjątkowo trafiony :)

@PKN_2606, naprawdę policzyłeś??? :D (199) :D (200) :....przerywam, bo to się nie skończy....

@kaya, @dolina_welny - fajnie, że czytacie. Dziękuję :*

Na lankijskim lotnisku byliśmy około 18.00, jednak trzeba było się jeszcze dostać do Kolombo. Chcieliśmy jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę ze stolicy, najlepiej jeszcze dziś - jakimś nocnym pociągiem...Tylko....Hmmm, są takie dni w życiu kobiety, że po prostu potrzebuje trochę luksusu - i nie, nie ma to nic wspólnego z moją nową fascynacją biznesowym sposobem podróżowania :D Wystarczy dwuosobowy pokój i własna, w miarę możliwości czysta, łazienka (przepraszam, Panowie, Wy tego pewnie nie zrozumiecie, ale duża szansa, że Wasze Damy mi za to podziękują :D. W takim dniu raczej odpada nocna podróż pociągiem, zwłaszcza o niezbadanych jeszcze możliwościach higienicznych. I tak, to niestety był ten właśnie dzień :/ Poszliśmy więc poszukać autobusu, który zawiezie nas prosto do centrum Kolombo.

Image

Spod lotniska odchodzi miejski autobus nr 187. Udało się nam trafić (pierwsze zwycięstwo! :D i nie pokłócić z kierowcą przy kupnie biletu (według notatek bilet powinien kosztować 150, a my zapłaciliśmy grzecznie po 400 LKR. W końcu naprawdę nie mieliśmy pewności, w jakiej walucie zapisaliśmy wcześniejszą cenę :/ :D Tak więc, bezproblemowo, po jakichś 45 minutach, wysiedliśmy na przystanku Kolombo Fort. Wybraliśmy to miejsce z dwóch powodów : znajdował się tam dworzec kolejowy, poza tym w okolicach mieścił się hostel Colombo DownTown Monkey - z bardzo dobrymi opiniami na booking.com (i z łazienką! :D. I wtedy się zaczęło….:/ :D

Image

Raczej nie ma sensu szczegółowo opisywać wszystkich kłód, rzucanych nam pod nogi („Nie, nie można kupić dzień wcześniej biletu na pociąg”, „Nie, nie wiem, gdzie jest ten hostel”, „Pierwsze słyszę, nie znam”, „A to na pewno w tym mieście”? ), wystarczy powiedzieć, że gdy po dwóch godzinach mozolnego błąkania się i gubienia, w końcu trafiliśmy (tak! Hostel był jednak w tej kamieniczce, koło której przechodziliśmy już dziesięć razy!), myślałam już tylko i wyłącznie o łazience (cała tylko dla mnie!) (a tak w ogóle, to kto robi hostel z wejściem od podwórka i bez jakiegokolwiek szyldu? :/ :D Po wąskich schodach klatki schodowej wchodziliśmy z uczuciem triumfu nad przeciwnościami losu. Jeszcze tylko moment i już będziemy w czyściutkim, miłym pokoiku, gdzie w spokoju poddam się kontemplacji hormonów, przez które nie pojechaliśmy dziś dalej…

Image

Ujmę to tak : DownTown Monkey jest naprawdę przemiłym hostelem. Naprawdę. Bardzo przyjaznym i wszystkim go będę polecać. I ma ogromne, wieloosobowe, koedukacyjne pokoje. Z piętrowymi łóżkami. I z dwoma, wspólnymi prysznicami…..:/ :D I to jest super, uwielbiam takie hostele – wesołe, barwne, wielojęzyczne. Ale nie tego jednego-jedynego dnia, kiedy postanowiłam (a raczej moje ciało postanowiło :D że potrzebuje spokoju i odrobiny intymności :/ :D
Chociaż był problem z miejscem, zmartwiona właścicielka obiecała, że postara się coś zrobić (w tym czasie przyjmując odpowiednio zatroskany wyraz twarzy, w duszy powtarzałam „oby się nie udało, oby się nie udało..” :/ :D Jednak mili panowie z chyba wszystkich zakątków świata, zakrzątali się w swoim pokoju, coś poprzenosili i poprzestawiali i znaleźli dla nas miejsce na górnych łóżkach. Hura :/ :D

Nocleg ze śniadaniem – 1920 LKR. A w kolejce pod prysznic stało się tylko niecałą godzinę, więc naprawdę nie było tak źle :)

Image
(zdjęcia poglądowe. Nie posiadam takich, którymi mogłabym zilustrować emocjonalne zawirowania, których wówczas doświadczałam :/ :D

Kolejnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie (choć „obudziliśmy się” może nie do końca jest odpowiednim słowem :/ Wieczorem Marcin nieopatrznie wyraził zaniepokojenie „a nie spadniesz przypadkiem z góry łóżka?”, czym uruchomił mój biedny, nabuzowany hormonami mózg do intensywnego, nocnego czuwania :D To okazało się nawet korzystne – pociąg do Kandy odjeżdżał o 8.30, więc przynajmniej nie zaspaliśmy :)

Image

Bilet – 190 LKR. Przy okazji poznaliśmy lankijski system użytkowania kolei. Najpierw stoisz sobie spokojnie na dworcu i czekasz. No dobrze, może i jest dużo ludzi, ale to przecież nic strasznego, też sobie stoją spokojnie. Wszystko zmienia się, gdy pociąg wjeżdża na peron :/ :D Wtedy wszyscy zaczynają biec, przepychać się, krzyczeć i piszczeć. W tłumie migają zgubione buty i torby, dzieci płaczą. No. Mniej więcej tak :D Najgorsze jest to, że tobie też się udziela :/ :D

Image

Do Kandy jedzie się około trzech godzin.

Image

Kandy to drugie co do wielkości miasto na Sri Lance. Znajduje się tu Świątynia Zęba, w której podobno przechowywany jest ząb Buddy. Nic więc dziwnego, że przyjeżdża tu mnóstwo turystów. Nic więc też dziwnego, że gdy tylko wyszliśmy z dworca, natychmiast obstąpili nas wszelkiego rodzaju panowie od tuk-tuków, panowie od hoteli, panowie od świątyń, a nawet panowie od tradycyjnych tańców lankijskich. I każdy z nich chciał, abyśmy poszli właśnie z nim. A że wszyscy byli bardzo mili i nikomu nie chcieliśmy robić przykrości, postanowiliśmy, że najbardziej sprawiedliwe będzie, jak pójdziemy sami :)

Image

Jak się okazało, nie było to takie łatwe, bo trafiliśmy na dworzec autobusowy, który się ciągnął i ciągnął i ciągnął…

Image

W końcu znaleźliśmy wyjście. I nie dajcie się zwieść temu, może niepozornemu, wyglądowi, bo to właśnie doskonały, zakamuflowany skrót (a najbardziej zakamuflowany jest, jak pada:/ wzdłuż połamanych schodków spływa wtedy potok wody), który umożliwia przedostanie się z labiryntu autobusów, busów i straganików wszelkiego rodzaju, na normalna, zwykłą ulicę :)

Image

I pierwszy, prawdziwy, lankijski posiłek. Doskonały – ryż z kurczakiem, ryż z rybą i dwa wyciskane soki : 640 LKR.

Image

Tak wygląda zwykła ulica w Kandy. Niezbyt mieliśmy siłę, żeby iść dalej, poza tym, właśnie odkryliśmy bar, który nas zachwycił, zdecydowaliśmy więc, że wejdziemy do pierwszego hostelu, który przy niej zobaczymy. I faktycznie, po drugiej stronie ulicy widniał skromny napis : hostel Lemuria. Śliczna nazwa (nie mam pojęcia, co znaczy po lankijsku, ale na pewno coś ładnego :) , więc bardzo szybko podjęliśmy decyzję. Wprawdzie w środku hostel wyglądał trochę, hmmm…dziwnie? Było po prostu pusto. Wielkie lady, sprzęt kuchenny, lodówki. Ale wszystko podejrzanie puste. I czyste, i ciche. Żadnego gwaru z kuchni, żadnych napojów w lodówce. Nic. Po chwili przyszedł bardzo sympatyczny pan i wyraźnie ucieszył się na nasz widok. Nie było sensu się zastanawiać – dwie noce : 4000 LKR.

Image

Hostel był bardzo biedniutki, ale pan był tak miły i tak szczerze uradowany naszym pobytem, że…że my też cieszyliśmy się, że śpimy akurat u niego. Gdy weszliśmy do pokoju, długo zastanawialiśmy się, w jaki, możliwie najdelikatniejszy sposób, powiedzieć mu, że mamy problem…Pokój nie miał klucza :/ a zamek wyglądał na zepsuty. Pan zrozumiał nasze obawy i przeniósł nas do drugiego pokoju. Tu był i działający zamek, i klucz, ale po chwili odkryliśmy, że nie mamy pościeli :/ :D Gdy bardzo delikatnie powiedzieliśmy panu o tym braku, obiecał, że doniesie. I czekamy do dziś :)

Image

Ale to też właściwie nie był problem – pan był tak sympatyczny i tak bardzo się starał, że w tym akurat miejscu, klimat był dużo ważniejszy od jakichś tam wygód. Bardzo wzruszył nas ten hostel – podejrzewamy, że kiedyś był dużym, prężnie działającym miejscem, ze śniadaniami i barem (świadczyła o tym ogromna ilość sprzętu kuchennego). A teraz? No cóż, wyglądało na to, że po prostu zabrakło w nim nagle kobiecej ręki…A pan radził sobie, jak potrafił najlepiej sam…
Poza tym, w luksusie, dużą łazienkę, wygody, umyłam się przecież w Kolombo :D

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
21 ludzi lubi ten post.
 
      
#23 PostWysłany: 10 Cze 2019 08:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 111
Loty: 195
Kilometry: 406 713
"...a w kolejce pod prysznic stało się tylko niecałą godzinę, więc naprawdę nie było tak źle..."
hahaha... no faktycznie dobry wynik ;-) Przez godzinę w kolejce to się jeszcze człowiek wytarza, dobrudzi.. i wtedy czujesz, że to mycie ma sens ;-)

@pestycyda, masz talent! Świetna relacja. Brawo! :-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#24 PostWysłany: 10 Cze 2019 19:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Paź 2011
Posty: 195
Loty: 131
Kilometry: 208 382
niebieski
Bardzo fajna relacja i bardzo fajnie się czyta, ale też po cichu liczyłem na przepis na tą genialną pastę z tuńczyka.
_________________
moje podróże: https://acotamjest.blogspot.com/
Góra
 Profil Relacje PM off
tarman lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 10 Cze 2019 22:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Wrz 2015
Posty: 1185
złoty
@kawon30 zastosujmy pressing jak kadra narodowa naszych kopaczy w grze do bramki "przepisu" koleżanki autorki
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#26 PostWysłany: 11 Cze 2019 22:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@kawon30, @tarman - wpędzacie mnie w ogromne wyrzuty sumienia :/ :D zakupiłam dziś wiórki kokosowe, zobaczę, co się da zrobić :D

@adamkru, kurczę, nie pomyślałam o zastosowaniu techniki tarzania, stałam tylko bezsensownie :D spróbuję następnym razem, to może faktycznie podnieść wartość prysznica :D

Mieliśmy już nocleg u miłego pana, mieliśmy nawet ulubiony bar naprzeciwko, ale jakoś nam w tym Kandy nie szło. Tzn. szło, tylko może nie do końca zgodnie z jakimkolwiek planem. Plątaliśmy się tak bez ładu i składu – niezdecydowani i rozleniwieni.
Doplątaliśmy się do Świątyni Zęba Buddy, ale do jej zwiedzania nie byliśmy do końca przekonani. Właściwie nie wiem, dlaczego. Niby chcieliśmy, ale też nie chcieliśmy – dopadła nas jakaś taka turystyczna apatia :/ Odbyliśmy kilka przyjacielskich rozmów – „nie, bardzo dziękujemy, ale nie jesteśmy zainteresowani pokazem tańca tradycyjnego”, a gdy w końcu podjęliśmy męską decyzję i postanowiliśmy wziąć się w garść i „nie spać, zwiedzać”, to okazało się, że niestety, za późno :/ Już nas tam nie chciano – pan cofnął nas spod samego wejścia z powodu zbyt krótkich spodenek do kolan (:/ ?), choć przed nami wpuszczono grupę dużo bardziej roznegliżowaną (dlatego uważam, że to był kłamliwy powód! Po prostu zaczęliśmy chyba wszystkim działać na nerwy takim marudząco-niezdecydowanym stylem bycia :D

Image

Ponieważ, jak każda kobieta, znam najlepszy sposób na wszelkie niepowodzenia, natychmiast przekułam tę porażkę w sukces i wybraliśmy się na zakupy :D I zakupiliśmy Marcinowi przecudnej urody spodnie w słonie za 780 LKR (a żeby ten zakup nie był zupełnie bezużyteczny, Marcin postanowił owe spodnie wykorzystywać później jako piżamę. Niestety. W nocy rozpękły się w kroku, tworząc komarom autostradę do, hmmm… raju? :/ :D Mówiłam. Oj, nie szło nam w tym Kandy, nie szło :/ :D
W dodatku po drodze co chwilę napotykaliśmy cukiernie i kawiarenki, więc pod kompleks doszliśmy ubożsi o 480 LKR i ciężsi o przynajmniej siedem gatunków ciastek (ale było warto :) . I znowu trochę odechciało nam się zwiedzania. Ale być w Kandy i nie zobaczyć świątyni…? :/ (wiem, strasznie marudzę. Teraz zupełnie tego nie rozumiem. Ale, szczerze mówiąc, takiego dnia jeszcze nie miałam. Może to był jakiś spóźniony jet lag? Albo szok po wylocie z Malediwów, gdzie wszystko było błękitne? Teraz żałuję ogromnie i składam sobie solenną obietnicę znad klawiatury, że od tej pory, gdziekolwiek pojadę, będę wchodzić do KAŻDEJ świątyni, jaką napotkam!)

Image

Świątynia Zęba Buddy znajduje się na terenie kompleksu, w którym można zwiedzić też Pałac Królewski, Muzeum Buddyzmu i Muzeum Słonia Raja – do każdego obiektu kupuje się osobne bilety (choć muzeum słonia, według przewodnika, jest bezpłatne). Pokręciliśmy się wokół kas, pozastanawialiśmy nad naszym życiem i zdecydowaliśmy, że słonia Raja to możemy (łaskawcy się znaleźli :/ :D obejrzeć. Tym bardziej, że podobno, w specjalnie klimatyzowanej sali, znajduje się on sam – wypchany (poza tym, nie chcieliśmy, żeby spodnie w słonie się zmarnowały :D Znaleźliśmy więc jakąś boczną bramkę, w okolicach, w których według nas miało znajdować się muzeum i już-już wchodziliśmy do budynku, gdy nagle świat się zatrzymał, z wieżyczki strażniczej usłyszeliśmy głośne „Stop!” i ujrzeliśmy skierowane w nas lufy broni :/ A Marcin skasował wszystkie zdjęcia z nerwów (nie bez wpływu na tę decyzję był fakt, że na większości z nich uwiecznił właśnie strażników – z bronią i w pełnym umundurowaniu). Wprawdzie zdjęcia robił bardzo dyskretnie – nie mieliśmy pewności, czy wolno - ale nim dobiegł do nas pan z obsługi, byliśmy przekonani, że właśnie popełniliśmy jedno z najgorszych przestępstw i nie unikniemy więzienia :/ Jednak popełniliśmy czyn w sumie dużo gorszy – otóż okazało się, że po terenie całego kompleksu chodzi się na boso (a nie, jak zazwyczaj, ściąga buty przed wejściem do świątyni). Zrobiło się nam bardzo głupio, bo możemy sobie marudzić i jęczeć, ale zawsze staramy się szanować kulturę, którą poznajemy.

Image

Pan z obsługi wyprowadził nas za bramkę, a po drodze dowiedzieliśmy się, że za wejście do muzeum słonia również trzeba zapłacić :/ I na nic nasze korzenie się w szczerych przeprosinach. Przekroczyliśmy granicę wytrzymałości panów z obsługi – w końcu każdy ma dość takich marudzących, niezdecydowanych, pałętających się wokół świątyni godzinami i łamiących przepisy pseudo-turystów. Choć trzeba przyznać, że fason trzymali do końca. Anglojęzyczny pan nie pozbył się uprzejmego uśmiechu nawet wtedy, gdy wycedził do nas : „Muzeum – zamknięte. Świątynia – zamknięta”. I dodał : „ A wy teraz macie pokaz tańców tradycyjnych” popychając nas zachęcająco w pożądanym kierunku :/ :D
Co było robić? Choć cały dzień z powodzeniem unikaliśmy pokazu tańców, teraz poszliśmy w kierunku sali widowiskowej, mową ciała pokazując niebywałe szczęście i ekscytację. W ramach przeprosin :/ :D

Image

Bilet na pokaz kosztuje 1000 LKR. Całą salę wypełniali utrudzeni turyści z wycieczek zorganizowanych, które raczej miały dużo bardziej intensywny program, niż nasza :/ :D A wiem to stąd, że nim jeszcze zgasły światła na sali, co drugi widz zasnął :/ :D

Image

Nam natomiast sam pokaz bardzo się podobał (aż było nam trochę głupio, że tak się przed nim broniliśmy :/ :D, choć na pewno nie możemy go ocenić w pełni. Robiła wrażenie egzotyczna muzyka, stroje i maski, natomiast trzeba by bardziej znać lankijską kulturę, aby móc docenić przekaz.

Image

Druga część widowiska odbywała się na zewnątrz budynku. Było dużo bębnienia, plucie ogniem i chodzenie po rozżarzonych węglach. Żar od ognia buchał na widzów, a bębny wprowadzały w coś w rodzaju transu. I może ktoś mówić, że to „nieprawdziwe”, „udawane” – owszem, to po prostu praca artystów, ale z drugiej strony, oglądając występ „Mazowsza” nie wymagam, żeby występujące w nim panie mieszkały w lepiankach.

Do hostelu wracaliśmy w deszczu. Pan właściciel zrobił nam natomiast przemiłą niespodziankę. Czekał na nas w hallu z tajemniczym uśmiechem. Gdy odsłonił lodówkę, na pustych do tej pory półkach stały cztery butelki – dwie z wodą, dwie z piwem imbirowym. Wzruszyło mnie to niesamowicie. Wreszcie miał klientów, więc mógł zainwestować w towar…. Wykupiliśmy mu zatem wszystko (200 LKR. A piwo było okropnie niedobre (nie, nie ma w nim alkoholu :D – żeby nie zrobić przykrości panu, wylaliśmy je do toalety pod osłoną nocy :D Lodówka znowu została zupełnie pusta, a pan, żeby upewnić nas o swojej uczciwości, łamanym angielskim wytłumaczył zasady wyceniania produktów na Sri Lance. Otóż na każdej butelce, bardzo małym drukiem, napisana jest cena maksymalna, której nie wolno sprzedawcy przekroczyć.

Image.

A gdybyście byli kiedyś w Kandy, to polecam zwiedzenie całego kompleksu Świątyni Zęba Buddy. Szczerze polecam. Po powrocie obejrzałam zdjęcia w internecie i naprawdę robi wrażenie :D

Obiecaliśmy sobie, że kolejnego dnia już nie zmarnujemy takim niezdecydowaniem. Wprawdzie trochę padało, ale wstaliśmy w dobrym humorze i pełni energii do zwiedzania :D (Marcin może trochę mniej - ale na to wpływ miały komary i pośrednio spodnie w słonie :/ :D a raczej ich brak w strategicznych miejscach :D
Szybkie śniadanie w naszym barze (230 LKR) i szybko na dworzec autobusowy. Zamierzaliśmy pojechać do ogrodu botanicznego Peradenija, który znajduje się 7 km od miasta.

Image

Autobusem jedzie się tam ok. 20 min, a bilet kosztuje 20 LKR.

Image

Za wejście do ogrodu trzeba zapłacić 1500 LKR, ale, jeśli ktoś lubi rośliny, warto. Znajdują się w nim przeróżne gatunki drzew, niektóre naprawdę olbrzymie.

Image

Image

Co jakiś czas kropiło, co jakiś czas wychodziło słońce. Nie muszę chyba mówić, która część zwiedzania była przyjemniejsza :D

Image

Był przepiękny, bambusowy las (właściwie : łąka :)

Image

Były malutkie, urocze sadzawki.

Image

Image

I najbardziej znane drzewo, właściwie wizytówka ogrodu - prawie 160-letni figowiec, który ma tak rozłożyste gałęzie, że nie jest w stanie utrzymać ich samodzielnie i potrzebuje podpórek.

Image

I różne inne roślinne dziwolągi :)

Image

Figowiec, oprócz funkcji reprezentacyjnej, pełni też funkcję praktyczną :D

I było też coś, co sprawiło mi naprawdę olbrzymią przyjemność :) Gdy przedzieraliśmy się przez pewien wyjątkowo zarośnięty zakątek, poczuliśmy nagle ostry, zwierzęcy zapach. "Małpy! Tu muszą być małpy" - zakrzyknął światowy znawca przyrody (czyli ja :D Spojrzeliśmy w górę i...

Image

Tysiące nietoperzy. Przepiękne. Nasze pierwsze podejście do nietoperzy na Malediwach to w porównaniu nie było warte nawet wzmianki...

Image

Staliśmy z zadartymi głowami dobrą godzinę (choć muszę się przyznać, że trochę zaprzątało mi głowę pytanie : jak one się wypróżniają? :/ :D

Image

Nigdy wcześniej nie widziałam ich z tak bliska. Dużym zaskoczeniem były skórzaste skrzydła, którymi zwierzątka owijały się, jak płaszczami.

Image

Image

Ogród został stworzony w XIV w. i ma ponad 60 ha. Spokojnie można się w nim zagubić i na cały dzień, przechodząc z jednej "roślinnej krainy" do drugiej.

Image

Image

A na koniec spotkała mnie jeszcze taka niespodzianka :)

Image

Popatrzcie, jak łypie zza skrzydeł :) Ten biedak, zamiast iść spać na drzewo, jak każdy inny, z jakichś powodów uznał, że jednak najwygodniejsze gałązki będą na krzaczku przy publicznej toalecie :D

Image

Naprawdę, bardzo ciekawe zwierzęta.

Do Kandy wróciliśmy około 15.00. Mieliśmy obowiązki wobec naszego baru :) (jedne z najlepszych posiłków na Sri Lance. Zakochaliśmy się w nich bez pamięci, a ponieważ nie mieliśmy pewności, czy jeszcze gdzieś trafimy na tak dobre jedzenie, musieliśmy trochę nadrobić :D Tak więc, od 15.00 odwiedziliśmy bar trzy razy :D

Image

Kupiliśmy też miejscową kartę do telefonu (125 LKR + 199 pakiet internet). Trochę mieliśmy już dosyć, że ciągle musimy pić herbatę :/ :D ("O, popatrz, w tym lokalu jest Wi-FI. Wejdziemy i zamówimy herbatę" :D Nie mogliśmy zamówić niczego innego, bo wtedy nie starczyłoby nam miejsca na nasz bar :D a w nim niestety Wi-Fi nie było :D

Image

Znaleźliśmy również targ. Tam to dopiero było fajnie! (mnóstwo herbat! Ale nie trzeba było ich pić :) Przeróżne - aromatyzowane, z dodatkami, średnia cena to ok. 600 LKR za 400 g) (no dobrze, przyznam się - w sumie kupiliśmy prawie 2 kg :/ :D I kosmetyki z olejkiem z drzewa sandałowego, które podobno ma znakomite działanie przeciwzmarszczkowe (nie to, żebym potrzebowała, wcale, nic a nic! Tak po prostu kupiłam...no...na pamiątkę :D Dwa kremy - 1200 LKR ("Co tam, oszczędziliśmy na biletach..." :/ :D

Image

Ale się opłacało, bo pan sprzedawca podzielił się z nami tajemną wiedzą. Otóż jakiś kilometr za naszym hostelem jest supermarket. A w tym supermarkecie alkohol. PRAWDZIWY. :D Taka informacja pobudza bardziej, niż kawa :D

Image

Ruszyliśmy więc w stronę supermarketu, prawie doprowadzając do zawału pana z hostelu. Stał w drzwiach i czekał na nas, a gdy zobaczył, że szybkim (bardzo szybkim :D ) krokiem mijamy wejście, był przekonany, że się zgubiliśmy. Machał i krzyczał, próbując nam pomóc - musieliśmy zawrócić i na migi przekazać mu, że jeszcze idziemy po, no...po...jedzenie! Supermarket był faktycznie znakomicie zaopatrzony (piwo Lion - 160 LKR), ale gdy wracaliśmy, przeżyliśmy chwilę strachu. Nie do końca byliśmy pewni, jak to jest z tą legalnością alkoholu na Sri Lance. No dobrze, jest w sklepie, ale może nie można go posiadać, albo coś? :/ :D Nie śmiejcie się, takie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy zatrzymuje się przy nim kawalkada policjantów :) Na szczęście okazało się, że chcieli się tylko przywitać i zapytać, czy przypadkiem się nie zgubiliśmy :)

Image

Powiem Wam, że to był bardzo dobry dzień :)

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
24 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 13 Cze 2019 15:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Wieczorem zarezerwowaliśmy nocleg w Dambuli, mieście oddalonym od Kandy o jakieś 150 km. Trochę przykro było się żegnać z naszym panem, jakoś poczuliśmy się za niego odpowiedzialni (ale chyba przynieśliśmy mu też trochę szczęścia – zaraz po nas zameldowała się w puściutkim hostelu para Lankijczyków). Znowu wykupiliśmy mu cały towar z lodówki (tym razem były to dwa jogurty – „Śniadanie” – jak dumnie stwierdził pan) i wyruszyliśmy na dworzec. Kolejny problem z biznesowym podróżowaniem polega na tym, że tak jakby człowiekowi się trochę przestawia w głowie :/ :D Szczególnie mocno widać to podczas pakowania (bo skoro na pokład można zabrać prawie nieograniczoną ilość bagażu, to dlaczego mam nie wziąć jeszcze jednej sukienki? I butów? I pięciu książek? I telewizora? A, nie, telewizora nie :D W każdym razie ten fakt trochę utrudniał przemieszczanie się (i nie zapominajmy, że prawie w każdym miejscu w plecaku lądowały kolejne kilogramy herbaty :/ bo skąd miałam wiedzieć, czy ta nowa nie jest przypadkiem LEPSZA? :D

Bilet autobusowy do Dambuli kosztował 110 LKR, a podróż trwała około 2,5 godziny. Wprawdzie do hostelu było od dworca dość blisko, ale w końcu Marcin naprawdę nie mógł już nieść tych wszystkich plecaków :D (@pabien, proszę, podziękuj córkom za inspirację, to jest genialny pomysł :D podczas następnej podróży zamierzam spakować się do walizki :D Na pewno Marcinowi będzie wygodniej :D Pod hostel podjechaliśmy więc tuk-tukiem (200 LKR).

I wtedy trochę opadła nam szczęka…

Image

Hostel AOI. Przepiękne miejsce. Ogromne, śliczne pokoje, wielki, ukryty w zieleni taras, cisza i spokój. Nie jestem przyzwyczajona do takich luksusów, w dodatku za równowartość nieco ponad 23 zł.

Image

Hostel prowadzi przemiła rodzina, dbająca bardzo serdecznie o każdego gościa. W malutkiej recepcji leżał stos ulotek z miejscami wartymi odwiedzenia – i co najważniejsze : dużo z nich pisane było po prostu ręcznie i zawierało informacje na temat lokalnego transportu, przystanków, miejscowych barów i sklepów.

Image

Rozlokowaliśmy się w pokoju i lokalnym autobusem (35 LKR) podjechaliśmy do centrum. Żeby dostać się do Golden Temple, trzeba wysiąść na autobusowej zajezdni i pokonać jeszcze około pół kilometra na piechotę. Wprawdzie może droga nie jest wyjątkowo ciekawa – prowadzi przez dzielnicę hurtowni i budynków przemysłowych – ale za to jest tam dużo pracowniczych barów.

Image

Złota Świątynia usytuowana jest na górze, wokół której został wybudowany nowoczesny kompleks buddyjski.

Image

Buddyjskie muzeum, do którego wchodzi się przez rozwartą paszczę smoka. My nie weszliśmy. Nie ufam istotom o tak doskonałym uzębieniu :D

Image

Nad budynkiem postawiono olbrzymi posąg Buddy.

Image

A wokół, na sztucznej górze, ponad 80 figurek jego uczniów, niosących przeróżne przedmioty.

Image

Image

No dobrze, zgadzam się, trochę to jednak jest tandetnawe :/ :D Podobno na terenie kompleksu mieści się też rozgłośnia radiowa, stacja telewizyjna, wydawnictwo prasowe oraz uniwersytet. I okazała willa mnicha, który tym wszystkim zarządza :/

Image

Plamy, widoczne pod brodą Buddy, nie są oznaką, że ktoś posąg zaniedbuje, albo coś. To gniazda dzikich pszczół.

Dopiero po przejściu nowoczesnego kompleksu wchodzi się na drogę właściwą, prowadzącą do położnej na szczycie góry (tym razem naturalnej :) świątyni. Szło się wyjątkowo przyjemnie, tym bardziej, że wzorem miejscowych, zdjęliśmy buty już u podnóża góry. Od turystów się tego nie wymaga, ale naprawdę miłym doznaniem, w pewnym sensie mistycznym, było czuć ścieżkę pod gołymi stopami.

Image

Image

Po drodze jest parę miejsc, w których rządzą małpy. Dla mnie dodatkowa atrakcja i powód do zrobienia odpoczynku na obserwację :) No ale cóż poradzę - lubię je, po prostu je lubię.

Image

Natomiast, nie wiem dlaczego, szczególnie nieprzyjaźnie nastawieni są do nich lankijscy uczniowie, a zwłaszcza dziewczynki. Zawsze mnie to zastanawiało. Choć może "nieprzyjaźnie" to nie jest odpowiednie słowo. Bardziej właściwe byłoby : panicznie się boją małp. Gdy tylko zobaczą jakąś małpkę, nawet z daleka, natychmiast zaczynają piszczeć, krzyczeć i rzucać się sobie w ramiona :/ A jeśli muszą przejść zbyt blisko którejś, zbijają się w lękliwą grupkę i musi im towarzyszyć ktoś z dorosłych. Najlepiej z dużym kijem i donośnym głosem.

Image

W końcu doszliśmy na szczyt góry.

Image

I w tym miejscu, muszę się do czegoś przyznać, choć robię to z ogromnym wstydem :/ coś się nam stało w głowy, najwidoczniej - bo inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Otóż droga kończyła się bramką, za którą było widać jakieś zabudowania przy skale - ale niezbyt duże. I tak jakby sprawdzano przy bramce bilety. I jakoś tak pomyśleliśmy, że to właściwie już wszystko - a wyjątkowo wierni wyznawcy buddyzmu idą jeszcze obejrzeć jakiś dom mnichów, który w dodatku jest dosyć mały. Tego byliśmy pewni, bo doskonale widzieliśmy niewielki budynek przyklejony DO skały :/

Image

To może teraz zacytuję przewodnik : "Właściwe świątynie znajdują się w naturalnej wielkości jaskini, która została podzielona na pięć części. Przypuszczalnie pieczara mogła służyć jako miejsce buddyjskiego kultu religijnego już w III i II w. p. n. e. "..........................................I dodatkowo jest wpisana na listę UNESCO.................A wchodzi się do nich właśnie przez ten mały budyneczek przyklejony do skały.........................

Image

Jedyne, co mnie tłumaczy, to fakt, że tę stronę w przewodniku przeczytałam dopiero w hostelu, po powrocie z wycieczki., z której, do tego momentu, byłam niezmiernie zadowolona :/ :D Wcześniej za bardzo mi się spieszyło, żeby zobaczyć osławioną Złotą Świątynię :/ I tym sposobem, zamiast przepięknych malowideł skalnych i oryginalnych posągów (wiem to. Po powrocie oglądałam zdjęcia w sieci i w innych relacjach :/ ), mamy sto tysięcy ujęć figury słonia, wykonanego z jakiegoś pseudo plastiku, czy czegoś tam :/ Słoń z przodu, słoń z tyłu, słoń pod słońce...A, a bilety do świątyni sprzedawali właśnie w tej paszczy smoka, z której wyśmiewałam się szyderczo do połowy drogi na górę....:/ :D

Dobrze chociaż, że wracając, przemyślnie wstąpiliśmy do sklepu (cztery piwa Lion - 1080 LKR). To nam trochę (ale nie do końca. Zabrakło :/ :D ułatwiło przetrwanie wieczoru...

Image

W hostelu AIO tak bardzo się nam spodobało, że kolejnego ranka, przy śniadaniu, zapytaliśmy o możliwość zostania na kolejną noc. Niestety, wszystkie pokoje były już zarezerwowane, ale właścicielka zaproponowała, że możemy się przenieść do jej siostry, o, tutaj, dosłownie za płotem. Spakowaliśmy się więc szybko, zapłaciliśmy za nocleg (2298 LKR + 300 za śniadanie), plecaki zostawiliśmy w AIO na recepcji i wyruszyliśmy na przystanek autobusowy.

Image

Lotos. Niesamowita roślina.
Tym razem zamierzaliśmy dostać się do Sigiriji (bilet autobusowy - 40 LKR), a cały poprzedni wieczór spędziłam czytając informacje w przewodniku (no dobrze, przy końcu już mi się trochę literki rozmazywały :/ :D Musiałam, po prostu MUSIAŁAM mieć pewność, że tym razem zwiedzimy to, co potrzeba :D

Image

Bilet wstępu - 30 USD. Uprawnia do wejścia na szczyt skały, na której znajdują się ruiny siedziby króla.

Image

Król ów bardzo lubił kobiety. I do swojej posiadłości sprowadzał najpiękniejsze panie z całego świata. Dla swoich nałożnic rozkazał wybudować u podnóża góry cały kompleks basenów, ogrodów i łazienek, oraz specjalne miejsce, z którego mógł obserwować zażywające relaksu panie.

Image

Idąc w kierunku jego siedziby, najpierw przechodzi się przez pozostałości po dawnych salonach piękności dla kobiet, a dopiero później podchodzi się pod skałę, która góruje nad całym terenem.

Image

Wejście nie jest trudne - wszędzie są zabezpieczenia, schodki i barierki.

Image

Dawniej natomiast z pewnością nie odważyłabym się na wejście na samą górę :/ W naszym przypadku jedynym utrudnieniem była....ilość zwiedzających :/

Image

I, niestety, zdarzały się korki...

Image

W tej sytuacji małpy były zdecydowanie na wygranej pozycji :D Zresztą - cały ten teren był dla nich jak ogromny plac zabaw. Jednak najwspanialszą atrakcją byli przechodzący ludzie. I teraz nie wiem, czy to jakiś powód do dumy, ale jestem człowiekiem, który przechytrzył małpę :D

Image

Do torebki miałam przytroczony płaszcz przeciwdeszczowy w czerwonym pokrowcu. Gumkę od pokrowca zacisnęłam tak, żeby w żaden sposób nie mogła się rozwiązać. Płaszcz gibał się i kołysał w rytm moich kroków, aż zwrócił uwagę wyjątkowo rozgarniętego samca. Podbiegł błyskawicznie i z całej siły szarpnął za płaszcz. Gumka jednak nie puściła...Małpa odskoczyła o parę kroków z wyrazem totalnego zaskoczenia na pyszczku. Na tym się jednak nie skończyło - samiec śledził mnie do samego podnóża schodów, a mową ciała przekazywał niebagatelną informację - "No nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Świnia." :D :D

Image

W pewnym momencie przechodzi się przez klatki schodowe przyczepione do ściany. Podobno dawniej znajdowały się w londyńskim metrze i zostały przetransportowane tutaj, aby chronić, żądnych widoku siedziby króla, turystów.

Image

Trzeba przyznać, że nawet z połowy drogi na wierzchołek, król miał wyjątkowo dobry widok :) Choć gdyby chciał dostrzec...hmmm, interesujące szczegóły kąpiących się pań, z pewnością musiałby skorzystać z lornetki :)

Image

Image

Klatkami schodowymi wychodzi się na niewielki płaskowyż, leżący u podnóża skały "właściwej". Niestety, na tej skale znajdują się gniazda pszczół leśnych. A ponieważ jakiś czas temu głośno było o przypadku rozwścieczenia owych pszczół przez zbyt głośne zachowanie turystów - skończyło się to licznymi pokąsaniami i karetkami - teraz, przed wejściem na płaskowyż przechodzi się obok tabliczki ostrzegawczej. Bardzo ciekawej tabliczki :D Informuje ona o ważnych sprawach - o konieczności zachowania ciszy i spokoju w pobliżu pszczół. A na samym jej dole jest najważniejsze ostrzeżenie - otóż, drogi turysto, dobrze, żebyś wiedział, że, w razie ataku pszczół.... nie zostaną ci wrócone pieniądze za bilet, nawet nie próbuj :D Żadne tam miałkie pocieszenia - w razie ataku zrób to i to, a my zadzwonimy po karetkę. Nie. Od razu z grubej rury :D

Image

Na płaskowyżu staraliśmy się zatem zachowywać cicho (bo "szybko przechodzić obok gniazd", zgodnie z ostrzeżeniem tabliczki, jakoś niezbyt się dało :/ :D A wiecie kto się darł najbardziej? Oczywiście. Chińscy turyści :/ :D (ale to trochę nie dziwne. Z tego, co wiem, oni czasami wykorzystują jad pszczół jako lek :D Uczciwie jednak przyznam, że na drugim miejscu były lankijskie wycieczki szkolne. Piszczały ze strachu przed pszczołami. Trochę to bez sensu :/ :D

Image

Ja natomiast bałam się nawet przełykać ślinę w pobliżu, w obawie, że cichutki dźwięk rozwścieczy te wyjątkowo lubujące się w spokoju owady. A swoją drogą, to biorąc pod uwagę ich zamiłowanie, wyjątkowo głupio wybrały sobie miejsce do życia :/ :D

Image

Gdy w końcu dostaliśmy (dopchaliśmy się :/ ) na sam szczyt, widoki zaparły nam dech w piersiach.

Image

Na szczęście szczyt skały jest na tyle duży, że tłumy ludzi jakoś się na nim rozpierzchły i można było kontemplować krajobraz w ciszy i spokoju.

Image

Image

Chodziliśmy więc po całym terenie, zaglądając w różne jego zakątki. Poznaliśmy też pana windowego. Na szczycie prowadzone są prace naprawcze w ruinach, więc jakoś trzeba dostarczać elementy i robotników na samą górę. Robi się to taką oto windą, zsuwającą się powoli po boku skały.

Image

Pan windowy pozwolił nam na nią wejść. Do tej pory nie wiedziałam, jak wiele odwagi wymaga praca konserwatora zabytków :/ Winda skrzypiała i chwiała się niebezpiecznie, a do stabilnego dołu było naprawdę daleko.

Image

Niestety, nie mogliśmy zostać długo na samym szczycie. Na dziś zaplanowaliśmy jeszcze jedną atrakcję, więc musieliśmy szybko schodzić na dół, bo na parkingu byliśmy umówieni o 13.00 z pewnym panem :)

Image

Podczas zejścia na turystów czekały jeszcze dodatkowe atrakcje :/ Wiem, inna kultura, próbują zarobić, jak potrafią, ale nie jestem zwolenniczką drażnienia kobry i wciskania turystom, że tańczy w rytm wygrywanej przez nich lichej melodyjce na flecie.

Image

Może i było na Sigiriji zbyt dużo turystów, może to i droga (jak na warunki lankijskie) atrakcja, ale uważam, że bardzo warto. Poza tym, wreszcie mogę polecić coś, co widziałam na własne oczy, a nie na zdjęciach w sieci :/ :D

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
17 ludzi lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 13 Cze 2019 21:56 

Rejestracja: 12 Kwi 2018
Posty: 23
Nie przejmuj się. Co prawda weszlismy do wlasciwej swiatyni w skale, ale za to bezczelnie nie zaplacilismy. Probowalismy znalezc kase, nigdzie nie bylo - paszcze smoka ominelismy. Przed bramka wyladowalismy miedzy wycieczka Wlochow i niechcacy weszlismy z nimi. I tak w 4 osoby zubozylismy lankijski rzad :/

Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#29 PostWysłany: 14 Cze 2019 19:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@dolina_welny :D Myślę, że zobowiązania wobec lankijskiego rządu na pewno wyrównaliście w jakimś innym miejscu :) Załam mnie jeszcze bardziej i powiedz - pięknie tam było, prawda?

Dzień wcześniej, w hostelu AIO, zamówiliśmy safari po parku narodowym Kaudulla. Samochód tylko dla nas kosztował 12 000 LKR („ale oszczędziliśmy na dolocie” :D ) – w tym była również cena biletu, a z panem umówiliśmy się o 13.00 na parkingu pod Sigiriją.
Bardzo się cieszyłam na tę wycieczkę – to miało być nasze pierwsze safari w życiu :) – więc od samego początku wszystko mi się niezmiernie podobało. I samochód, i to, że nie ma dachu :D, i że jest tak safaryjnie ubłocony, i że to taka prawdziwa przygoda, a pan taki miły – po prostu, naprawdę, podobało mi się wszystko :D Wprawdzie z tyłu głowy pojawiła się myśl, że bardzo miło byłoby zobaczyć słonia, ale jakoś za bardzo się nie nastawiałam – uda się, to się uda. Bo takie słonie, to wiadomo – za bardzo na nie liczyć nie można :D

Image

Gdy przejechaliśmy bramę parku, zaczęło mi się podobać jeszcze bardziej.. Podekscytowani, zaglądaliśmy za każdy krzaczek, oglądaliśmy ptaki, a pan pokazał nam nawet słoniowe odchody :D Czyli – safari, jak się patrzy :D

Image

Image

W pewnym momencie pan powiedział : „Za chwilę zobaczycie mnóstwo słoni”. „Tere fere”- pomyślałam. - „Pewnie to takie stałe pocieszanie turystów. Bo skąd akurat pan ma wiedzieć, że je za chwilę zobaczymy?”

Image

Wiedział….

Image

Przed nami otworzyła się ogromna, płaska przestrzeń, na środku której znajdowało się jezioro. A wokół jeziora….dziesiątki słoni….

Image

Wcześniej zastanawialiśmy się, który park wybrać – Kaudulla, czy położony niedaleko Minneryia. Pani z AOI zdecydowanie doradziła właśnie Kaudulla – podobno podczas pory deszczowej słonie chętnie wychodzą z lasu i gromadzą się właśnie wokół jeziora. Jak się okazało – pani miała rację…
Na całym terenie było ich ponad sto. Przechadzały się grupami, kąpały w wodzie i baraszkowały. Czasami tylko z lasu wychodził któryś z samców i czujnym okiem sprawdzał, czy na pewno mama i wszystkie ciocie dobrze zajmują się dziećmi.

Image

Obserwacja słoni w naturalnym środowisku, to było coś….coś niesamowitego. Zwłaszcza, że większość samic akurat miała młode. Słoniki były cudowne, ale też (głównie według ich matek) nieznośne :D Pewien maluch był wyjątkowo ruchliwy. Cały czas podskakiwał, zaczepiał inne słoniątka, biegał, potrącał wszystkich, a na koniec uciekł mamie, bardzo szybko przebierając nóżkami. Dobiegł do większej kałuży i buch, przewrócił się na plecy, cały wpadając w błoto :D Tego już mama nie mogła wytrzymać – wyciągnęła go z kałuży i przetrzepała trąbą :D Słonik zasmucił się na moment (było widać! Zwiesił markotnie trąbkę!) i karnie poszedł za mamą. Poprawa zachowania trwała jednak tylko chwilkę, bo dosłownie po trzech minutach odwrócił się szybciutko i ponownie pobiegł do kałuży :D

Image

To był chyba najmłodszy maluch na całym terenie. Dopiero uczył się chodzić – bardzo niepewnie stawiał chwiejne kroki. Pozostałe słonice wzięły go między siebie i asekurowały – podtrzymując nogami i trąbami.
Na terenie było dosyć dużo turystów, jednak trzeba przyznać, że w żaden sposób nie ingerowali ani nie płoszyli słoni. Samochody usuwały się z drogi tych ogromnych zwierząt, a kierowcy pilnowali, żeby nie zbliżać się zbyt blisko.

Image

Słonie indyjskie, w przeciwieństwie do afrykańskich, bardzo rzadko mają efektowne ciosy. Chociaż czytałam niedawno, że w Afryce zaczynają się również rodzić słoniki zupełnie bez ciosów – jako zabezpieczenie przed okrutnymi praktykami kłusowników. Przyroda jest niesamowita….

Image

Cudownie było obserwować słonie na wolności, patrzeć na ich interakcje i zachwycać się tym, jak bardzo są rodzinne i inteligentne. Jak bardzo są stworzone do bycia wolnymi…Teraz tym bardziej nie wyobrażam sobie odwiedzania jakichś podejrzanych ochronek, w których organizowane są przejażdżki na słoniach, przykrytych trującym lukrem „pomocy i dobrego traktowania”. I jeszcze jedno – obserwując, jak słonie są ze sobą emocjonalnie związane, przeraziła mnie wizja brutalnego odrywania malucha od matki, co niestety często się dzieje w przypadku dochodowego, słoniowego „biznesu”…..

Image

Do naszego hostelu wróciliśmy zmęczeni i tak szczęśliwi, że daliśmy panu dodatkowo napiwek (nie do końca z tego tylko powodu. Czytając o Sigiriji, niechcący przewróciła mi się kartka w przewodniku i przeczytałam, że na Sri Lance napiwki są właściwie obligatoryjne. I zrobiło się nam trochę przykro, że do tej pory tego nie robiliśmy). Nasze plecaki zostały już przeniesione do drugiego hostelu, który faktycznie był dosłownie za płotem.

Image

Dream Village – kolejny opad szczęki. Hostel założony przez siostrę właścicielki AOI, dopiero rozpoczynający działalność.

Image

Zamówiliśmy kolację – tylko trochę się nie popisaliśmy, jak chodzi o znajomość dań lankijskich :D Tak, ten posiłek w pierwszym talerzyku od prawej, to kolacja Marcina. Cała reszta to jedno danie. Moje :/ :D Za nocleg ze śniadaniem zapłaciliśmy 2600 LKR, a za kolację (jaką kolację? To uczta była!) po 450 LKR (no dobrze, może dla Marcina było to jednak trochę niesprawiedliwe...:D
Pod hostelem było nawet oczko wodne. Pani właścicielka rozczuliła nas całkowicie, gdy wyjęła z krzaków okalających wodę małą jaszczurkę i powiedziała z westchnieniem "A wczoraj ją wynosiłam za płot...No nic, dziś muszę ją wynieść dalej".


Kolejnego dnia musieliśmy wstać o 4.00, bo o 4.30 mieliśmy umówionego pana, który miał nas zawieźć tuk-tukiem na Pidurangalę, bliźniaczą skałę Sigiriji, żeby podziwiać wschód słońca. Wejście - 500 LKR. Przy kasach można wypożyczyć chusty do okrycia.

Image

Wdrapaliśmy się na wierzchołek i zaczęło się czekanie. Jednak jakiegoś spektakularnego wschodu słońca nie było. Po prostu nagle, znienacka, stało już wysoko :D

Image

Spektakularny za to był widok na Sigiriję.

Image

Piękne miejsce i warto się tam wybrać. Podejście nie jest trudne, tylko czasami zdarzają się takie fragmenty :

Image

W hostelu byliśmy o 7.30 - w sam raz na śniadanie (Marcin. Ja od wczoraj nie mogłam zjeść nic więcej :D Za wycieczkę zapłaciliśmy 2000 LKR (+ oczywiście napiwek).

Image

Posąg w drodze na Pidurangalę. Niesamowite wrażenie - ponieważ do góry wchodziliśmy w prawie całkowitej ciemności, wracając, mocno nas zaskoczyły miejsca, koło których przechodziliśmy :)

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
17 ludzi lubi ten post.
 
      
#30 PostWysłany: 15 Cze 2019 00:18 

Rejestracja: 12 Kwi 2018
Posty: 23
Niestety, w środku świątynia byla fajna, nie bede kłamać. Ale mam na koncie przeoczenie kilku ważnych zabytków, nadrobione po wielu latach, więc wszystko przed tobą

Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#31 PostWysłany: 16 Cze 2019 18:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@dolina_welny, czyli tak, jak podejrzewałam :/ :D Naprawdę, zawsze już będę wchodzić wszędzie :/ :D

O 9.00 mieliśmy autobus do Kandy (nr 45, bilet - 128 LKR).

Image

Tak, te toboły, wory bez dna, zgrabne plecaki z przodu, to nasze :/ :D (ten wybrzuszony, to mój :/ ale udało mi się jeszcze upchnąć pod pokrowcem ze dwa kilogramy dodatkowej herbaty, więc było warto :D

W Kandy byliśmy ok. 11.40. W sam raz, bo chcieliśmy przejechać się najbardziej osławionym pociągiem na Sri Lance. Trasa Kandy-Ella jest uznawana za jedną z najpiękniejszych - prowadzi przez pola herbaty, wioski, parki narodowe...Z tego powodu zależało nam, żeby jechać w wagonie obserwacyjnym. Wprawdzie nie do końca wiedzieliśmy, jak on wygląda (wyobraźnia zaraz narzuciła mi obraz wagonu całego ze szkła + dodatkowe pomosty po bokach i na dachu :/ Mówiłam - wyobraźnia to chyba moja jedyna zaleta :D ), ale skoro głównie zamierzaliśmy obserwować, to ten wybór wydał się odpowiedni :)

Image

Podczas wcześniejszego pobytu w Kandy, dowiedzieliśmy się, że pociąg odjeżdża o 12.30 i, niestety, bilety można kupić jedynie tego samego dnia (mam wrażenie, że to obostrzenie dotyczy tylko indywidualnych turystów. Przed nami stał pan, prawdopodobnie z jakiegoś biura turystycznego i wykupił cały plik biletów na kolejny dzień). Z lekką obawą podeszliśmy więc do kasy ("oby tylko jeszcze były..."), ale miły pan natychmiast nas uspokoił - tak, tak, są bilety, oczywiście. Ale nie można ich tu kupić. Bo....pociąg odjeżdża z innej stacji....:/ :/ :D (i zupełnie tego nie rozumiem :/ Gdy byliśmy w tym samym miejscu parę dni wcześniej, naprawdę wydawało mi się, że zadałam WSZYSTKIE możliwe pytania, żeby nic nas nie zaskoczyło. Pytałam o bilety, o cenę, o to, czy trzeba być dużo wcześniej, czy kasa będzie otwarta...Naprawdę, byliśmy wyjątkowo dobrze przygotowani. A jednak nie...:/ zapomniałam zadać najbardziej oczywistego pytania pod słońcem : czy pociąg odjeżdża z tego miejsca :/ :/ :D

Image

Tak więc, nasz pociąg (nasze marzenie i jeden z głównych "must see" podróży) odjeżdżał za 40 minut z oddalonej o jakieś 7 km stacji Peradenija (tej z ogrodem botanicznym) :/ Szybki bieg na ulicę, już-już wsiadamy do tuk-tuka, w biegu pytając o cenę. I tu się mocno zaskoczyłam. Nami, nie tuk-tukiem :/ :D Bo pan powiedział, że to będzie kosztować 1500 LKR, a my uznaliśmy, że za drogo...:/ Brawo, naprawdę, coraz sensowniej reagujemy :/ Po kolejnych pięciu minutach (a każda była na wagę złota) abstrakcyjnego stania i zastanawiania się, co możemy zrobić (szkoda, że nie wpadliśmy na pomysł, że 30 zł za dogonienie marzenia to naprawdę niska cena :/ ) podszedł do nas pan i konspiracyjnie machnął ręką, wskazując teren poza dworcem. Dodatkowo mrugał znacząco, więc domyśliliśmy się (zaskakujące. Biorąc pod uwagę naszą błyskotliwość :/ :D ), że mamy za nim iść. Okazało się, że przy dworcu działa tuk-tukowa mafia, która swoje usługi wycenia bardzo wysoko, a on jest skromnym, niezależnym panem i zawiezie nas za 800 LKR, tylko musimy odejść trochę od budynku, żeby nikt się nie dowiedział.

Image

I rozpoczął się wyścig z czasem. Pan starał się jechać jak najszybciej, wymijał korki, trąbił, krzyczał - w sumie taki bardzo skromny, to jednak nie był :D Wprawdzie przez całą drogę starał się nas namówić na pozostanie w Kandy ("bo ten pociąg to w sumie wcale taki ciekawy nie jest, a on organizuje takie miłe wycieczki, o, proszę, akurat ma przy sobie cały album - ze zdjęciami i wpisami zadowolonych klientów"), jednak punktualnie o 12.17 byliśmy na odpowiednim dworcu.
Biletów na wagon obserwacyjny oczywiście nie było. Było za to mnóstwo turystów z wycieczek zorganizowanych, którzy takie bilety mieli. Ale, szczerze mówiąc, było nam już wszystko jedno - mam gdzieś te balkoniki na dachach, nieważne. Grunt, żeby się w ogóle w tym pociągu znaleźć! Kupiliśmy więc to, co było : bilety na 2 klasę - 230 LKR.

Image

A salon obserwacyjny wcale taki wspaniały nie był, ha! Przyjrzałam się mu dokładnie, gdy pociąg zakręcał - wyglądał tak samo, jak nasz wagon, miał tylko jedną, trochę większą szybę z tyłu. I fotele. I wcale nie żałuję!

Image

Podróż natomiast była niesamowita. Widoki - bajeczne. Jechaliśmy cały czas z głowami w oknach, podziwiając otoczenie.

Image

Image

Dodatkowo, podróż z miejscowymi, była samą przyjemnością. Oprócz nas nie było ani jednego turysty (siedzieli przy szybie w swoim świetnym, haha, wagonie i nawet nie mogli otwierać okien :D ). Obserwowaliśmy kobiety opiekujące się dziećmi, mężczyzn, wskakujących do pociągu w biegu i same dzieci - biegające beztrosko po pociągu. Obserwowaliśmy prawdziwe lankijskie życie i było to niezwykle interesujące. W ogóle nie mam pojęcia, co nam się stało w głowę (znowu:/ ), że chcieliśmy jechać w odseparowanym, drogim wagonie (tzn. wiem :/ przypuszczalnie miało to związek z tarasem na dachu :/ nie mam pojęcia, skąd mi się biorą takie dziwne wyobrażenia :/ :D

Image

Porada praktyczna (żeby wprowadzić jakąś wartość w moje grafomańskie wynurzenia :D - w miarę upływu czasu, robiło się coraz zimniej. Wjeżdżaliśmy coraz wyżej i trzeba to mieć na uwadze, pakując plecak. Bluzy bardzo się przydały. Natomiast nie należy się w ogóle przejmować prowiantem na drogę - pociąg zatrzymywał się na każdej małej stacyjce i do środka wchodzili sprzedawcy, oferujący wszystko, czego dusza zapragnie.

Image

Tak więc, udało się! Jechaliśmy do Elli i była to naprawdę piękna podróż (a tak się wjeżdżało do tunelu).

Image

W pociągu zarezerwowaliśmy nocleg w wychwalanym na booking.com Guest Inn Avendra. W Elii lepiej nocować w którymś z hosteli położonych na otaczających miasteczko wzgórzach - można podziwiać wtedy wspaniałe widoki.

Image

Z uwagi na położenie naszego hostelu, dużo sensowniej było wysiąść nie w samej Elli, a przystanek wcześniej, w Kital Ella. Uważaliśmy to za wspaniałe rozwiązanie, do momentu, w którym, około 20.00, stanęliśmy na malutkim, puściutkim dworcu, a wokół było zupełnie ciemno...Taka idealna czerń czerni. I krzaki (a o tym dowiedzieliśmy się namacalnie :D Gdy udało się nam wykaraskać, jakoś trafiliśmy na pnącą się (chyba :D w górę drogę (I tak, oczywiście, że mieliśmy latarki. Ale zaginęły w plecakach, przysypane tonami herbat :/ :D Na szczęście właściciel hostelu wyjechał nam naprzeciw skuterem - z radością obserwowaliśmy zbliżające się do nas, samotne, malutkie światełko.

Image

Avendra. Bardzo polecam. Chatka z cudownym widokiem, wspaniałymi właścicielami i wygodnym tarasem. Dwie noce ze śniadaniami - 8160 LKR + 1200 LKR za dwa obiady.

Ponieważ właściciel miał też tuk-tuka, od razu umówiliśmy się na całodzienną wycieczkę kolejnego dnia. Najpierw zjechaliśmy do Elli "właściwej". To niewielkie, ale mocno turystyczne, miasteczko. Klimat trochę jak w Krynicy np. Natomiast wielką przyjemnością jest samo powietrze - świeże i rześkie. To duża ulga po przebywaniu w miejscach położonych niżej.

Image

Pierwszym punktem naszej wycieczki było wejście na Mały Szczyt Adama. Pan podwiózł nas do końca drogi i został, ustawiając tuk-tuka obok olbrzymiej ilości innych, również czekających na "swoich" turystów.

Image

Sama droga nie jest trudna - w dużej części prowadzi przez pola herbaty.

Image

Idzie się naprawdę bardzo przyjemnie. Właściwie to bardziej spacer, niż jakieś "wspinanie się na szczyt".

Image

I jest ładnie. Tak po prostu ładnie.

Image

Dopiero na ostatnim odcinku trzeba się trochę powspinać między kamieniami, ale to raczej "odcineczek", niż odcinek :)

Image

Image

Dodatkowo można podziwiać takie stworzonka. Długo zastanawiałam się, do czego może się przydać jaszczurce taki długi ogon, ale nie wymyśliłam nic :/

Image

Całość spaceru zajęła nam niecałą godzinę. Jednak gdy wcisnęłam się do naszego tuk-tuka, przeżyłam niemiłą niespodziankę. Zdziwiony pan zapytał - to jednak zrezygnowaliście ze wspinaczki? Gdy próbowałam się tłumaczyć - ależ nie, właśnie wróciliśmy - pan odparł, że to niemożliwe, bo rozstaliśmy się jakieś 5 minut temu :/ Po chwilowej konsternacji (Matrix. Po prostu Matrix :/ :D ) dotarło do nas, że najzwyczajniej w świecie...pomyliliśmy pana :D I może bardziej bym się tego wstydziła, ale w sumie pan też pomylił "swoich" turystów, więc wyszło 1:1 :D

Image

Kolejnym punktem programu, była wizyta przy najbardziej znanym moście kolejowym. O 11.50 miał przejeżdżać po nim pociąg, a nasz pan (tym razem właściwy :D znał doskonały punkt obserwacyjny - malutką restauracyjkę z wyciskanymi sokami (200 LKR) i drewnianą platformą widokową.

Image

Poważnie, miejsce z doskonałym widokiem. Można było siedzieć i siedzieć, pod warunkiem, że coś się zamówiło w barze.

Image

Można też było zejść na sam most, ale to postanowiliśmy zostawić sobie to na koniec. Bo każdy, ale to każdy, kto jest na Sri Lance, po prostu MUSI mieć takie zdjęcie :)

Image

Niestety, znawcy tematu pt. "Obowiązkowe zdjęcie" od razu dostrzegą pewne...hmm...niedociągnięcie :D Otóż pociąg jedzie w przeciwną stronę, niż powinien, według standardów Faebookowo/Instagramowych :D No trudno, taki się nam trafił, braliśmy, co było :D
W okolicach mostu znajduje się też duży las z wieloma zachęcającymi ścieżkami. Jednak nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe zwiedzanie, bo nasza wycieczka miała kolejny punkt. Wodospad Rawana.

Image

Z daleka wyglądał bardzo zachęcająco.

Image

Z bliska - dużo gorzej :/ Dlatego tę część wycieczki zdecydowanie skróciliśmy do minimum.

Do zwiedzenia została nam jeszcze jaskinia Rawana, do której szło się trochę po schodach, trochę po skałach.

Image

Bardzo piękna droga. Szło się bardzo przyjemnie (oczywiście nie licząc hektolitrów nadprodukcji potu :D Ale czy było warto? Oceńcie sami.

Image

:D Według Internetu jest tam podobno posąg bogini (?) Nie wiem, ja tam widziałam to :D Ale liczy się, że w ogóle weszłam, prawda? (a nie stanęłam przed wejściem np. i swoim zwyczajem stwierdziłam, że to już wszystko :D
Przy drodze natomiast jest taka, rodzinna, kawiarenka? budka? zbudowana na skale.

Image

Zwróćcie uwagę na pochyłość podłoża. Niesamowite wykorzystanie dostępnego terenu. Siedzi się na drewnianych ławkach, machając nogami nad przepaścią.

Image

Lokal z pięknymi widokami i doskonałymi herbatami, różnych rodzajów. Zwykła - 20 LKR, imbirowa - 40. A w ten sposób pani napowietrza herbatę z mlekiem, nadając jej wyjątkowy smak.

Image

I ostatni punkt programu - Rock Temple. Mała świątynia z niesamowitym klimatem.

Image

Za całą wycieczkę zapłaciliśmy 4000 LKR (+ napiwek. Bardzo się z tymi napiwkami rozkręciliśmy, ale powiem Wam, że każda, ale to każda osoba z branży turystycznej na Sri Lance absolutnie na niego zasługiwała. @prodrewno napisał relację z tej wyspy i zatytułował ją "Niezwykli ludzie" i muszę powiedzieć, że to jest najbardziej trafny i pasujący tytuł.

Image

Gdy wróciliśmy do hostelu, pani właścicielka, mocno zatroskana, nieśmiało zapytała, czy bardzo będzie nam przeszkadzać, jeśli obiad będzie później. Okazało się, że kolejnego dnia syn ma ważny egzamin i właściciele chcieli pojechać do świątyni, pomodlić się w jego intencji. Widać było, że zadanie tego pytania było dla pani dużym problemem. Ma przecież gości i obowiązek ich nakarmić. Bardzo nas to wzruszyło.

Image

Gdyby ktoś chciał się wybrać w te rejony, to bardzo szczerze polecam - i hostel, i właścicieli.

A kolejnego dnia przenieśliśmy się w miejsce, w którym prawie zwariowałam. Ze szczęścia :)

Image

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 16 Cze 2019 19:21, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
 
      
#32 PostWysłany: 16 Cze 2019 18:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Wrz 2014
Posty: 2869
niebieski
taka wymyślona na kolanie teoria dotycząca jaszczurki - ma krótki język, więc robaczki łapie nadziewając ogonem, niczym skorpion, i do pyszczka. Ale bardziej prawdopodobne, że to po prostu wybryk natury, jak jamnik - wyraźne cechy zwierzęcia obronnego (z punktu widzenia człowieka). Łapiemy za ogon, kręcimy nad głową i niech no ktoś podejdzie.. W przypadku jaszczurki to wręcz funkcje obronno-zaczepne - jak się ogon urwie to dystans rażenia znacznie się zwiększa. A ogon potem i tak odrośnie (chociaż to może były kończyny, hmm...)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#33 PostWysłany: 20 Cze 2019 14:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@BrunoJ, :D :D Ale może faktycznie nadziewa owady na ten ogon...Brzmi to sensownie.

Wybierając się na Sri Lankę, może za dużo nie wiedzieliśmy, ale jednego byliśmy pewni – chcemy odwiedzić któryś z parków narodowych. Poczytaliśmy o wszystkich i zdecydowaliśmy się na Yala – głównie ze względu na możliwość zobaczenia lamparta. Jednak wiadomo, że bardzo dużo zależy też od odpowiedniego przewodnika/kierowcy. Poczytaliśmy więc i o nich. I znaleźliśmy człowieka, dla którego podczas zwykłego wyjścia do sklepu, lamparty wyskakują zza rogu budynku. Gwiazdę na firmamencie przewodnickiego nieba. Owianego zasłużoną sławą (a świadczyły o tym liczne zdjęcia lampartów umieszczone w sieci przez zadowolonych klientów oraz entuzjastyczne recenzje) – Janakę. Szczęśliwi i dumni z odpowiedniego wyboru napisaliśmy do niego maila. Odpisał. Że nie ma miejsc…:/ :D :D

Image

Uznaliśmy, że już trudno, taki nasz los i na pociechę zarezerwowaliśmy sobie nocleg w domku na drzewie, w pobliżu Yala. Lekkim optymizmem napawał nas fakt, że podczas korespondencji, właściciel domków napisał : „A safari możecie zrobić z nami, szczegóły dogadamy na miejscu”.

Image

W Elli wsiedliśmy więc w autobus jadący do Matary (160 LKR) – trzeba było z niego wysiąść w małym miasteczku, o bliżej niezidentyfikowanej nazwie. Wiedzieliśmy, że z tego miejsca mamy jeszcze jakieś 6 km do Lake View Tree House. Niestety, kierowcy tuk-tuków nie byli aż tak zorientowani, jak my i chwilę (dłuższą :) trwało, nim znaleźliśmy kogoś, kto wiedział, gdzie jechać (450 LKR). W końcu :

Image

A gdy dotarliśmy na miejsce, to już zupełnie oszalałam. Prosty domek na palach, do którego wchodziło się po drewnianych schodko-drabinkach, z tarasem i przepięknym widokiem na jezioro.

Image

Bardzo miły właściciel wszedł z nami na górę - nie mogłam się skupić na rozmowie, bo cały czas podziwiałam widoki, a w dodatku zaczęła działać wyobraźnia, a raczej myślenie życzeniowe ("w takiej wodzie to na pewno są krokodyle..."). I wtedy - ŁUP!!! - coś z ogromnym pluskiem wtoczyło się do wody, Marcin zobaczył olbrzymi ogon (ja oczywiście nic :/ :D , a pan z uśmiechem wskazał wysepkę pod naszym tarasem i oznajmił, że to ulubione miejsce tych gadów. Nie mam pytań. MARZĘ o zobaczeniu krokodyla, a gdy leży spokojnie jakieś kilkadziesiąt metrów ode mnie, to podziwiam WIDNOKRĄG :/ :/ :D

Image

Tak, to ta malutka wysepka. Znam na pamięć wszystkie jej szczelinki i załamania - nie zliczę, ile razy od tej pory wgapiałam się w nią maniakalnie. Pewnie się też nie da zliczyć, ile razy podpływający krokodyl od tej pory pomyślał : "Nie, dziś nie będę się na niej wygrzewał, popływam sobie DALEKO od chatki" :/ :D

Image

Na szczęście pan zaproponował, że skoro tak kochamy krokodyle, to on nas później zabierze na wycieczkę wokół jeziora, gdzie na pewno będziemy mogli je podziwiać. Podskoczyłam z radości w górę, a zaraz potem się załamałam. Był problem. To miała być wycieczka rowerowa...

Image

Wiem, większość z Was, gdy usłyszy hasło "Jedziemy rowerami!", w trzy sekundy jest gotowa do wyruszenia. Nie ja, niestety. Nie ja...Wstyd mi to przyznawać (znowu kolejna wada :/ naprawdę, oprócz wyobraźni mam niewiele :/ :D ), ale nie wsiądę na rower. Kiedyś bardzo lubiłam, teraz zaczynają mi się trząść kolana i nie potrafię utrzymać równowagi. Powód jest prozaiczny. W skrócie : góry, rower, auto, krew...dużo krwi....(w każdym razie, nikt nie może mi zarzucić, że nie kocham Gruzji. Noszę przecież gruzińską ziemię pod skórą :)

Image

Rozważałam opcję biegania za rowerami podczas wycieczki, ale pan się postukał w głowę (przesadzam. Na to pan był zbyt uprzejmy :D Zaproponował za to, żebyśmy teraz wzięli rowery i pojechali do miasteczka, poćwiczyć sobie. Hura.

Image

Uczyniliśmy to z ogromnym entuzjazmem :D Pomogły mi dwie rzeczy - jedną z nich była tajemnica przekazana nam przez pana. Otóż, w miasteczku, znajdował się podobno sklep monopolowy (Był! Whisky + dwa piwa - 1710 LKR). Druga rzecz, to piskliwy głosik w mojej głowie : "Zrób to, a krokodyle...będą twoje" :D Grunt, to znaleźć odpowiednią motywację :D (ale, szczerze mówiąc, to właśnie ten głosik spowodował, że się zdecydowałam. W psychologicznej walce : ja vs rower, nawet alkohol traci na znaczeniu :D

Image

Jakoś udało mi się doturlać i dopchać rower ponownie do domku (uczciwie przyznaję, że zsiadałam z niego za każdym razem, gdy drogą jechały jakieś pojazdy :/ ), ale łatwo nie było. Psychicznie jednak byłam już prawie gotowa do wycieczki ("Krokodyle! Krokodyle! :D

Image

I bardzo się z tego cieszę, bo to była jedna z najpiękniejszych wycieczek na Sri Lance. Objechaliśmy jezioro wokół (no, ja trochę wolniej, niż pozostali :D Pan był znakomitym przewodnikiem - wskazywał różne gatunki ptaków i zwierząt, przepięknie o nich opowiadał.

Image

Widoki też były znakomite.

Image

Dzikie pszczoły - wydaje mi się, że one budują gniazdo z własnych ciał, że pod spodem nic nie ma. Tym bardziej ciekawe jest, że wracają potem w to samo miejsce - nie do jakiegoś fizycznego gniazda.

Image

Przyroda wokół jeziora była naprawdę imponująca - drzewa, oblepione śpiącymi nietoperzami, małpy, ptaki...

Image

Image

Aż w końcu pan rozkazał nam wpatrywać się w wysepki na rozlewisku. Wpatrywałam się i, no dobrze, ładne były, ale w sumie nic wyjątkowo interesującego. Dopiero gdy pan wskazał palcem ciemniejszy punkcik (przysięgam! W życiu bym na to sama nie wpadła!)...

Image

Taaak!!!! Mój pierwszy krokodyl na wolności! Opłacało się pocić i krzywić na tym diabelskim pojeździe!!!
Gdy przyjrzeliśmy się uważniej (zgodnie ze wskazówkami pana), okazało się, że jest tam mnóstwo krokodyli - mniejsze, większe - ale naprawdę trzeba wiedzieć gdzie patrzeć i na co zwracać uwagę. Niesamowite miejsce. Zostaliśmy tam prawie do zmierzchu, a gdy wracaliśmy szczęśliwi do domku, pan powiedział : "Za godzinę przyjdzie mój brat, który jest właścicielem tych domków. Ja nimi tylko zarządzam, bo on zajmuje się głównie safari. Chcieliście się wybrać do Yala, to wszystko z nim omówicie. Ma na imię...Janaka (!!!!!!)" :D
Tak, TEN Janaka. Przeznaczenie nas jednak dogoniło :) Byliśmy tak szczęśliwi, że czekając na tarasie na Janakę, postanowiliśmy, hmmm...no uszczuplić trochę nasze zasoby przywiezione z miasteczka (z narażeniem życia - ja :D. A dokładnie - wypić po piwie. Jednak nie zdążyliśmy skończyć puszki, gdy pan zawołał nas z dołu. Trochę się zestresowaliśmy, nie byliśmy pewni, jak panowie podchodzą do picia alkoholu, ukryliśmy więc puszki przy nodze od stolika. Janaka bardzo szczegółowo nam wszystko tłumaczył i odpowiadał na pytania. Tak bardzo rozwinął swoją działalność, że teraz, oprócz niego, jeżdżą też inni, specjalnie przez Janakę szkoleni i selekcjonowani przewodnicy. Dzięki temu mogliśmy pojechać - może nie z samym Janaką, ale przynajmniej z jego firmą. W końcu wybraliśmy : całodzienne safari w Yala - 60 USD od osoby. Samochód tylko dla nas + 10 USD od osoby, ale co tam, "oszczędziliśmy przecież na biletach" :D
Niestety, dzień jednak nie mógł zakończyć się tak szczęśliwie. Gdy chcieliśmy przed snem wznieść toast za pomyślnie załatwioną sprawę resztą puszkowego piwa, Marcin nagle się zakrztusił, zakaszlał i wypluł....gekona :( Biedak musiał zejść po nodze od stołu do puszki i nie mógł wyjść...Utonął w piwie...Strasznie było nam go żal, niestety, nawet masaż serca robiony jednym palcem nie pomógł...Za późno. Od tej pory postanowiliśmy pić głównie whisky - miała przynajmniej zabezpieczającą wlot butelki zakrętkę.

Image

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
 
      
#34 PostWysłany: 21 Cze 2019 20:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Pan od safari umówił się z nami o 4.30 :/ Rano :/ Wprawdzie park Yala otwierają dopiero o 6.00 (nie spodziewałam się, że 6.00 rano nazwę kiedykolwiek "dopiero" :D ), ale pan wiedział co robi - w końcu nie bez powodu firma Janaki jest uznana za tak dobrą. Pan (nie, nie był to Janaka, tylko młody, władający doskonałym angielskim, Lankijczyk) chciał po prostu być pierwszy przy bramie.

Image

Niestety, pomimo naszego poświęcenia (naprawdę stawiliśmy się punktualnie :) i szaleńczej jazdy drogą dojazdową, nie do końca się udało. Jak dla mnie - to bez różnicy. Pierwsza czy szósta przy bramie, to jakiś nieistotny szczegół (w końcu zmieściliśmy się przecież w pierwszej dziesiątce :D Dla pana jednak okazało się to ambicjonalnym ciosem :/ :D Trochę krzyczał (ale nie na nas - tak bardziej w przestrzeń) i walił pięścią w maskę auta :/ :D Przyniosło to pożądany skutek, bo zaczął cofać, wykręcać, ktoś wyjechał, ktoś inny go przepuścił i w końcu znaleźliśmy się na pozycji trzeciej. Szczegółów nie zauważyłam, bo coś innego zaczęło zaprzątać naszą uwagę - pod kawalkadę samochodów podeszła świnia :) Dzika świnia. I była cudna! Chrząkała, trącała nosem pojazdy, domagała się jedzenia. A jej gabaryty pozwalały sądzić, że robi to nie pierwszy raz i zazwyczaj przynosi to efekty :D

Image

I myślę, że to właśnie z powodu rozkojarzenia świnią, nie wyczułam pułapki w pytaniu pana : "A jak lubicie jeździć - szybko czy wolno?" Hmmm, nie mam pojęcia, jak lubię jeździć na safari, bo to moje pierwsze safari w życiu (tych słoni z paru dni wcześniej, to za "prawdziwe" safari raczej uznać nie można), więc odpowiedziałam, zgodnie z tym, co czułam : "Pan się na tym zna, proszę jeździć, jak pan uważa". Ta odpowiedź wyraźnie pana ucieszyła, bo z uśmiechem oznajmił - Dobrze. Na pewno zobaczycie lamparta. To z kolei ucieszyło niezmiernie nas, więc początek safari był wybitnie udany :)

Image

A potem się zaczęło....Gdy tylko otworzono bramy parku, nasz pan ruszył z piskiem opon, auto podskakiwało na wertepach, piach się sypał spod kół...Bzziiiuuut, wiiiiiuuu - za oknem migały nam zwierzęta, trudno powiedzieć jakie, bo nie zdążyliśmy się im dobrze przyjrzeć :/ Gdzieś w oddali zauważyłam słonie. Później - pan machnął lekceważąco ręką. - Teraz, rano, jest największa szansa na zobaczenie lamparta. Więc dalej - wiiiuuu, bzzziuuut...Nagle pan dostał informację przez radio. Wysłuchał z uwagą i....zatrzymał auto.

Image

Marcin zdążył zrobić parę zdjęć, a ja z zainteresowaniem obserwowałam poczynania pana - wysiadł z auta i zaczął (chyba :D kląć w swoim języku. Gdy trochę się uspokoił, rzucił : "Mówiłem. Mówiłem. Powinniśmy być pierwsi. Lampart przebiegł drogę przed pierwszym autem, które wjechało na teren parku. A prosiłem, żeby nas przepuścili!" I tu pan mnie niesamowicie rozczulił :D Po pierwsze, nie przypominam sobie, żeby kogokolwiek prosił (chyba, że za prośbę uznamy walenie ręką w maskę aut :D , a po drugie - nie do końca rozumiem, dlaczego cały czas uważał, że powinniśmy być uprzywilejowani. W końcu pewnie każdy klient i każda firma tak samo mocno chcieli zobaczyć lamparty. Ale, generalnie, to było dość słodkie, że aż tak się przejmuje :)
Wreszcie uznał, że skoro teraz lamparta nie zobaczymy (podobno są pory, które podnoszą prawdopodobieństwo spotkania budzącego takie emocje kota. Zaraz po porannym otwarciu i, ponieważ w ciągu dnia park jest zamykany na dwie godziny, po ponownym otwarciu. Jest to logiczne - gdy w parku jest spokój, zwierzęta wychodzą na ścieżki. Gdy auta wracają - zwierzęta również wracają do swoich kryjówek), więc teraz możemy zobaczyć krokodyle.

Image

To nas bardzo ucieszyło, bo, wprawdzie chcieliśmy zobaczyć lamparta - wiadomo, każdy przecież chce - ale równie mocno chcieliśmy zobaczyć inne zwierzęta. A na pewno nie chcieliśmy, żeby cały pobyt w parku był podporządkowany wyłącznie gonitwie za lampartem. Pan jednak wyglądał na mocno zdeterminowanego :/

Image

Podjechaliśmy pod odpowiednie jeziorko i zastygliśmy zdziwieni. Krokodyle były wszędzie. Wszędzie. A było ich tysiące...:)

Image

Były na wysepkach, na brzegach, w wodzie...

Image

Byliśmy zachwyceni. Pan - mniej. "Nudy" - rzekł ziewając. - "Długo tu jeszcze chcecie stać? Bo zaraz mamy śniadanie". :D

Image

Chcieliśmy jak najdłużej...Takie obcowanie z naturą, w dodatku z tak bliska, było czymś, o czym marzyliśmy... "Krokodyle nie są ciekawe"- autorytarnie oznajmił pan. - "Co innego takie na przykład lamparty..." :D

Image

Ale, trzeba przyznać, że uprzejmie poczekał, aż przestaniemy krzyczeć "Och!" i "Ach!" na widok kolejnych gadów i na śniadanie pojechaliśmy dopiero wtedy, gdy uznaliśmy, że już wystarczy :)

Image

Po śniadaniu wróciliśmy do ulubionego stylu zwiedzania, według pana (czyli : Wiiiu! Bzzziuuut!!). Czasem udało się nam zrobić jakieś zdjęcie (zwłaszcza, gdy pan hamował nieco, aby odsłuchać wiadomości z radia - był umówiony z kolegami, że będą się informować, gdy zobaczą jakieś interesujące zwierzę. No dobrze, to nadużycie - gdy zobaczą jedyne interesujące zwierzę, czyli, niespodzianka, lamparta :D

Image

I tak sobie jeździliśmy, podskakiwaliśmy i przekrzywialiśmy razem z pojazdem. Fajnie było :D Mijaliśmy różne zwierzęta i ptaki, pan rzucał parę uwag na ich temat (ale auta nie zatrzymywał :D , gdy nagle, zachwycony zatrzymał samochód i wskazał na coś w zaroślach. Pękał z dumy, więc raczej pewne było, że w krzakach czai się lampart. I wtedy okazało się, jak bardzo źle oceniliśmy pana, uznając, że jest monotematyczny. Otóż pan miał jeszcze drugie zwierzę, które bardzo cenił (no może nie było to zaraz drugie miejsce. Skala wyglądała raczej tak : lampart, długo, długo nic i.....

Image

Dziki królik :D Pan go ubóstwiał (oczywiście bez obrazy dla lamparta :D Cofał auto, szukał najlepszych miejsc do fotografowania itp. Spędziliśmy przy nim z pół godziny i, na szczęście, królik poprawił panu nieco humor :)

Image

Aż przyszła pora lunchu. Między godziną 11.30 a 14.00 park jest zamykany dla turystów i wszystkie auta wyjeżdżają nad brzeg morza - na lunch i odpoczynek.

Image

O tym miejscu nie potrafię pisać...Dawniej stały tu hotele, w których można było zamieszkać blisko granic Yala. Teraz po hotelach zostały tylko fundamenty, które są wykorzystywane przez wycieczki jako udogodnienie przy posiłkach....Reszta została zmieciona przez falę tsunami w 2004 roku. Po fragmentach tego betonu próbowali uciekać zaskoczeni przez kataklizm turyści - wybiegając z łazienek i sal śniadaniowych....To miejsce w którym nie da się nic powiedzieć...

Image

Podobno, gdy opanowano już kataklizm, okazało się, że, wbrew pozorom, jest bardzo mało utopionych zwierząt. Mimo, że w parku Yala mieszkała ich ogromna ilość. Zbadano populacje i dowiedziono, że zwierzęta wiedziały wcześniej - większa część z nich uciekła po prostu w głąb parku, w głąb lądu wystarczająco wcześnie...

Image

Po lunchu, gdy ponownie otworzono park, pan postanowił zmienić strategię. Nie, zmiana nie dotyczyła prędkości poruszania się :D Pan postanowił zjechać z głównych dróg i poszukać lamparta w innych rejonach.

Image

Okolica wyglądała na idealną dla lamparta :) Choć trudno powiedzieć, czy to efekt jego działalności, czy po prostu starzenia się i chorób.

Image

Pan posunął się nawet do tego, że pojechaliśmy do jeziorka, przy którym lamparty najczęściej jedzą :/ Na szczęście tym razem nie jadły - małpy, zamiast stać się posiłkiem, beztrosko bawiły się w wodzie.

Image

Pan dostał też informację przez radio, która bardzo go ucieszyła. Otóż, podobno w okolicy, pojawił się niedźwiedź wargacz. Tak, taki wargacz bardzo mógłby podnieść poczucie własnej wartości pana. W Yala mieszka około 30 lampartów i tylko 7-8 wargaczy, więc gdybyśmy go zobaczyli, to..hoho :)

Image

Niestety. Jak zwykle skończyło się krzykami i prawie załamaniem. Nasz pan naprawdę był mało odporny na niepowodzenia :D Próbowaliśmy mu uzmysłowić, że należy się cieszyć z tego, co się ma, ale odpowiedział, że wieczny widok tyłów pozostałych aut i otrzymywanie złych informacji ("Tak, był wargacz. Ale poszedł w las 5 minut przed waszym przyjazdem") bardzo go jednak frustruje.

Image

Dziwię się mu bardzo, bo naprawdę spotkaliśmy mnóstwo fascynujących zwierząt.

Image

Byliśmy np. przy jeziorze, które wyglądało jak wejście do Arki Noego.

Image

Widzieliśmy słonie, kąpiące się całymi rodzinami. Rozkoszne były zwłaszcza maluchy.

Image

Trochę woda była dla niego za głęboka - gramolił się i przewalał, nie mogąc dosięgnąć dna. W dodatku miał liścia na głowie :D

Image

Na szczęście mama pomogła :)

Image

Widzieliśmy słonie zażywające kąpieli piaskowej.

Image

I samochody uciekające przed słoniami, które koniecznie musiały przechodzić akurat tą dróżką.

Naprawdę było fajnie :D A pan ciągle nie i nie. Niezadowolony.

Image

Zaczęliśmy się już o niego bardzo martwić, gdy nagle, po wysłuchaniu informacji w radiu, odwrócił się do nas i wykrzyczał : "Teraz się trzymajcie. Pojedziemy szybko!" :D (taaak, to rzeczywiście musimy uważać, bo do tej pory wlekliśmy się, jak ślimaki :/ :D Okazało się, że na drugim końcu parku (!!!) któryś z jego kolegów widział, wiadomo kogo. I to jest nasza ostatnia szansa, żeby zobaczyć lamparta. A on zrobi wszystko, żeby tak się stało!

Image

I robił :/ Takimi wertepami, to jeszcze nie jechaliśmy. Ale nie chcieliśmy pana zniechęcać - dostał wiatr w żagle, niech płynie na fali :D Wtedy przypominało mi się, że szukając informacji o Janace, znaleźliśmy jedną jedyną negatywną opinię. Otóż jakiś mężczyzna był niezadowolony, gdyż, jak twierdził, kierowca tak skakał po wertepach i tak szybko jechał, że PRAWIE żona by wypadła :/ :D Tak jakoś mi się to przypomniało :D W każdym razie - na miejscu obejrzeliśmy sobie piękne skały, na których bardzo lubią siedzieć lamparty i piękne krzaki, w których lubią przebywać lamparty. I dosyć świeże ślady lamparta (pan się prawie osunął na ziemię w omdleniu :/ :D I okazało się, że zbliża się 18.00, czyli godzina, do której trzeba kategorycznie wyjechać poza bramę parku, bo inaczej kierowca płaci karę. A jadąc w stronę bramy natknęliśmy się na dwóch, idących piechotą weterynarzy, niosących strzelbę ze środkiem usypiającym. Okazało się, że wargacz, którego prawie-widzieliśmy, uderzył w głowę strażnika parku (na szczęście niegroźnie - drobne rany, mężczyźnie już udzielono pomocy. Wargacza natomiast trzeba uspokoić i zbadać).

Image

Gdy przejechaliśmy bramę parku, pan zatrzymał auto, żebyśmy mogli zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Byliśmy bardzo zadowoleni z safari, więc chcieliśmy panu podziękować. I wtedy stało się najgorsze :/ Bo pan krzyknął : "Podobało się wam safari? Tak? Bo mi nie. Beznadziejne było! To było moje najgorsze safari w życiu!!!" :/ :D Kolejne pół godziny musieliśmy spędzić pod bramą, szczerze pana pocieszając ("Widzieliśmy wszystkie zwierzęta. Było Super" "Nie!!! Lamparta nie było! Beznadzieja!!!" "Naprawdę jesteśmy zadowoleni!!!" "Nie kłamcie!" itp., itd. :/ :D W końcu się udało.

I teraz tak sobie myślę, że może po prostu pan nigdy wcześniej tego lamparta nie widział, skoro aż tak mu zależało?

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
21 ludzi lubi ten post.
 
      
#35 PostWysłany: 21 Cze 2019 21:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
I tak wam nieźle poszło. Ja co prawda widziałem lamparta w Afryce, ale w Yala to nawet nam przewodnik nie mówił, że jest.
Najlepsze są bliskie spotkania ze słoniem.
Image
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#36 PostWysłany: 21 Cze 2019 22:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
@pestycyda - jak zwykle Twoja relacja niezwykle barwna.
Śmiałam się kiedy czytałam o pogoni za lampartem. Tez nie mogliśmy się temu nadziwić :)
safari-z-dar,367,70314&p=560658&hilit=safari#p560779
Gradacja naszego Josepha była taka: lampart, długo nic - lwy i hieny długo nic- nosorożec a potem tylko: "jesteście pewni że jeszcze chcecie zostać? stoimy tu już 15 minut, to tylko żyrafy, bawoły, zebry, słonie.... jest ich pełno a w CB mówią, że lampart mignął..."
Kiedy mu powiedzieliśmy, że nie chcemy uganiać się za lampartem i ten ogon, który widzieliśmy na drzewie nam wystarczy był niepocieszony. Próbował nas przekonywać, że on wie lepiej bo jest super przewodnikiem. Ale my byliśmy twardzi :):)
Traf chciał, ze pod koniec dnia lampart ukazał nam się w całej okazałości jak na dłoni. Joseph o mało nie zemdlał z radości. Postał z nami przez 5 minut, pozwolił nacieszyć oczy lamparcim przedstawieniem po czym rzucił w eter krótkie "czui". Po kolejnych 5 minutach na horyzoncie ukazały się tumany kurzu :D
A odnośnie jaszczurki to ten ogon jest mechanizmem obronnym. W razie niebezpieczeństwa jaszczurka odrzuca ogon - ten się wije jeszcze jakiś czas i odciąga uwagę wroga a jaszczurka ucieka. Im dłuższy ogon tym lepiej udaje jaszczurkę i większe szanse ma ta właściwa już bezogoniasta zwiać drapieżcy. Ta z Twojego zdjęcia dożyje do późnej starości chyba :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#37 PostWysłany: 24 Cze 2019 23:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@cart :D a o wargaczach Wam mówił? Piękne zdjęcie. Z Yala? Słonik wyszedł Wam na drogę?

@gosiagosia - to teraz już wiemy, że niezależnie od kontynentu, priorytety wszystkich przewodników są takie same :D (z wyjątkiem przewodnika @cart :D Ale to Wasze pół lamparta robi wrażenie (i zdecydowanie to więcej, niż ogon :) A co do jaszczurki - faktycznie. Kurczę, przecież to normalny system obronny, nasze zwinki taki mają. Nie wiem, dlaczego nie wpadłam na takie proste wyjaśnienie :/ Chyba zakręciłam się na jej egzotycznym wyglądzie :)

Kolejnego poranka musieliśmy, niestety, opuścić nasz drzewny domek. Strasznie nam było szkoda, bo i okolica przepiękna, i gospodarze przemili. Gdyby ktoś był w pobliżu - bardzo, bardzo polecam! Za dwie noce + dwa śniadania zapłaciliśmy 5400 LKR. Za niesamowitą wycieczkę wokół jeziora i dwukrotne wypożyczenie rowerów pan nic nie policzył, postaraliśmy się odwdzięczyć napiwkiem.

Image

Dworzec autobusowy znajdował się w pobliskim miasteczku, Tissa. Pan zamówił nam tuk-tuka (300 LKR) - na szczęście nikt nie wpadł na to, żebym pojechała tam na rowerze :/ :D

Image

Potem jeszcze półtorej godziny w autobusie (100 LKR od osoby) i już byliśmy w Rannie, gdzie zarezerwowaliśmy kolejny nocleg.

Image

Soma Home Stay był nieco oddalony od centrum miasteczka. Gdy szukaliśmy noclegu na booking.com, szczególnie zależało nam na spokojnej lokalizacji, bliskości do plaży i do miejsca, w którym żółwice wychodzą na ląd, aby znosić jaja. Wprawdzie z przystanku autobusowego trzeba jeszcze było podjechać tuk-tukiem (500 LKR), ale było warto...Oj, było warto...

Image

Znaleźliśmy się na terenie rozległej, wypełnionej zielenią, hmm...posiadłości. Nie można tego inaczej nazwać - może dom nie był największy, ale za to prowadziła do niego długa dróżka obrośnięta kwiatami i krzewami, mijało się jeziorka i fontanienki. W dodatku wszystko było lekko "ulepszone" przez naturę - żadnych tam krzaków równiutko wyciętych w kształt, no nie wiem, kota? Nie wiem, jakie teraz kształty krzaków są najmodniejsze :D - Lekko zapuszczone i rozrośnięte. Najpiękniejsze. Na schodkach domu przywitali nas właściciele, a było to przywitanie bardzo uroczyste. Pan ofiarował kwiatka mi, pani - Marcinowi. A ja dodatkowo otrzymałam niespodziankę! Na moim kwiatku usadowiła się najprawdziwsza modliszka! Nigdy wcześniej nie widziałam! Tak bardzo i tak hałaśliwie się ucieszyłam, że aż doszło do nieporozumienia :D Pani moją radość wzięła za oznaki obrzydzenia, uznała, że poczyniła olbrzymie faux pas i zaczęła przepraszać. Przepraszać za modliszkę :/ Za modliszkę to ja mogę kogoś po rękach całować!

Image

I teraz, jak zwykle, mam problem. Łatwo opisywać proste rzeczy. Trudno natomiast odpowiednio przedstawić klimat i momenty. Trudno opisać dobroć i ciepło, bez używania tych słów, które same, tak naprawdę, niewiele znaczą. W każdym miejscu na Sri Lance spotykaliśmy się właśnie z przejawami tej "nieopisywalnej" dobroci i czuliśmy, jak, na ten krótki moment, gospodarze, zupełnie naturalnie, przyjmują nas do swojej rodziny. Owszem, ktoś może stwierdzić - przecież robią to zarobkowo, dbają, żeby klient był zadowolony. Zgadzam się. Ale można "dbać" i "dbać".

Image

Nie inaczej było w tym miejscu. Pokój, który otrzymaliśmy, nie był luksusowy. Ale to zupełnie nie miało znaczenia, są ważniejsze rzeczy. Pan z radością oprowadzał nas po ogrodzie, wskazał na zarośniętą wiatę i z dumą oznajmił : "Mamy tu nawet restaurację". Później siedzieliśmy pod dachem z blachy falistej, na podniszczonych fotelach i chwaliliśmy "restaurację", do której, w domowej kuchni, gotowała żona. Oglądaliśmy dyplomy i zdjęcia ze ślubu córki, słuchaliśmy opowieści o pracy pana...Jest, o ile udało mi się dobrze zrozumieć, sędzią pokoju i wkracza, gdy pomiędzy rodzinami następują jakieś niesnaski. To na Sri Lance zawód o dużym prestiżu. Ale zarazem pan, jak i ja, chcielibyśmy, żeby nie był potrzebny :) Cudowne momenty...

Image

Kolejną połowę dnia spędziliśmy spacerując po pobliskiej plaży. I powiem Wam, że to była jedna z najpiękniejszych plaż, jakie widziałam...

Image

Czasem złoszczę się, że nie mogę brać urlopu, kiedy sobie zamarzę (ach, te wszystkie wspaniałe okazje cenowe na loty :D Jednak fakt, że podróżujemy głównie w wakacje, ma jeden ogromny plus. Zazwyczaj tam, gdzie jedziemy, jest "poza sezonem". Jakieś pory deszczowe i inne takie, które powodują, że wszyscy inni stukają się w głowę na samą myśl o takim terminie :) Plaża - cała dla nas...

Image

Opustoszałe ośrodki wypoczynkowe, lekko podniszczone po poprzednim turnusie. Jeszcze się ich nie reperuje, jeszcze czas. Niesamowity klimat...

Image

To chyba też dobry moment dla psów - mogą chłodzić się bryzą od oceanu, nikt ich nie przepędza. Nie ma bogatych turystów, którym mogłyby przeszkadzać.

Image

Przepiękne miejsce...Szliśmy i nie mogliśmy przestać :)

Image

Image

W końcu doszliśmy do miejsca, gdzie ocean łączył się z rozlanym obok jeziorem. Przez plażę biegł dosyć szeroki strumień bagiennej wody.

Image

Dwa, tak różne krajobrazy, a tak blisko siebie.

Przepraszam, dużo zdjęć, ale tą plażą byłam po prostu ZA-CHWY-CO-NA :)

Image

Zupełnie straciliśmy poczucie czasu i odległości. Wiadomo, idzie się, w porządku, ale jeszcze trzeba wrócić :) A trochę się nam spieszyło, bo w "restauracji" naszego pana zamówiliśmy kolację i, w wielkiej konspiracji, (kto jak kto, ale sędzia pokoju na pewno załatwi :) DWA piwa (trochę się wstydziliśmy więcej. Naprawdę, taki miły pan nie musiał od razu poznawać naszej prawdziwej natury :/ :D

Image

To jest przepiękne, przepiękne miejsce.
Gdy dotarliśmy do hostelu, kolacja była gotowa. Pan pochylił się nad stolikiem i z zawadiackim uśmiechem szepnął : "Wziąłem cztery. Tak sobie pomyślałem, że może będziecie chcieli więcej..." :D Czyli, niestety - wygląd nas zdradza :D Nie muszę mówić, że od tej pory pokochałam pana jeszcze bardziej? :D

Image

Ryba była przepyszna. Sprawdziłam w słowniku - to cefal (?) :/ Nie wiedziałam, że taka istnieje :/ (a co do piwa, to wcale nie jest, jak myślicie :D po prostu oni tam mają strasznie małe puszki, na tej Sri Lance :D

Po kolacji zamierzaliśmy się wybrać do miejsca, w którym można zaobserwować żółwice składające jaja na plaży. Pan zaproponował, żebyśmy pojechali jego skuterem (podziękowaliśmy. Co, jak co, ale jednak jazda w całkowitej ciemności po nieznanym terenie, przekracza - ale niewiele :D - nasze granice nieodpowiedzialności :D i dał nam ważną radę : ponieważ w Rannie otworzono niedawno kilka takich ośrodków, my koniecznie mamy wejść do tego, który znajduje się przy Buckingham Palace, bo jest najlepszy.

I poszliśmy. Ośrodek znajdował się jakieś dwa kilometry od naszego domu, ale droga...Droga robiła wrażenie. Było po prostu idealnie ciemno. Gdzieniegdzie przebijały delikatne światełka domów, ukrytych w drzewach, ale poza tym - tylko dźwięki i ciemność. Jednak podróże po ciemku kształcą, bo gdy poprosiłam Marcina, żeby włączył na moment latarkę (wcześniej nie mogłam :/ Jedna z naczelnych zasad Marcina brzmi : "Po ciemku ci się szybciej oczy przyzwyczają" :/ :D ) , dowiedziałam się o rzeczy, o której wcześniej nie miałam pojęcia. Otóż...

Image

na Sri Lance żyją skorpiony! Natychmiast stanęły mi przed oczyma wszystkie momenty, w których biegałam na boso, jak głupia, siadałam na wszystkim, jak głupia (w sensie : ŁUP! Bez patrzenia :D), nie sprawdzałam butów, jak głupia itp. Nie wiem, czy ktoś tego biedaka przejechał (raczej nie wyglądał na przejechanego), ale martwy był na 100%.

Image

Dowiedziałam się też, że natura na Sri Lance ma się bardzo dobrze :) Gdy wracaliśmy z ośrodka po paru godzinach, przez pół drogi wymyślałam, w jaki sposób mogłabym zabrać tego skorpiona do Polski (wygrywał pomysł z zalaniem go żywicą w pudełku na żywność:/ :D Niestety, na miejscu zostało tylko to - parę nóżek i niewiele więcej (może dobrze. Cały czas nie wymyśliłam, skąd wziąć żywicę :/ :D Chyba ktoś go zjadł.

Do żółwiowego ośrodka dotarliśmy po 21.00. Duża część tej atrakcji polega na czekaniu - nikt nie może zagwarantować, że akurat dziś pokaże się jakaś żółwica. Siedzi się więc na plastikowych krzesełkach, na murkach i poręczach przed kasami i czeka. Plaża jest cały czas patrolowana przez strażników, którzy co jakiś czas przychodzą, zdać relację z poszukiwań.

Image

Poznaje się też zasady obserwacji - nie wolno używać żadnych latarek, z wyjątkiem czerwonego światła, gdyż, podobno, nie jest ono przez żółwie widziane. Po dwóch godzinach bezczynności, gdy większość strażników zeszła już z plaży z zawiedzionym wyrazem twarzy, a większość turystów odjechała czekającymi na nich pod ośrodkiem tuk-tukami, nagle zrobiło się zamieszanie, a do poczekalni wbiegł zdyszany pan. "Idzie"- krzyknął uradowany. - "Idzie!". Szybko do kas (bilet - 1000 LKR), szybko uformowano z wyjątkowo cierpliwych turystów szpaler i, w ciszy, ruszyliśmy na plażę.

Image

Niestety, samica żółwia zielonego nie zdecydowała się na złożenie jaj. Zobaczyliśmy tylko jej efektowny odwrót do wody. To podobno częsta sytuacja - żółwice są dosyć wybredne. Wprawdzie składają jaj zawsze na tej plaży, na której przyszły na świat, ale czasami bardzo długo im schodzi. Raz piasek za mokry, raz temperatura nieodpowiednia. Żółwica będzie wracać do skutku, aż warunki będą takie, jak trzeba.

Ponieważ nie udało się nam zobaczyć momentu składania jaj, przewodnicy postanowili trochę nam osłodzić ten zawód. Pogmerali w piachu, pokrzątali się i...z zakamuflowanych gniazd wyjęli kilkadziesiąt malutkich żółwików. Ponieważ jaja żółwi są zjadane przez inne zwierzęta, a same gniazda, często przez nieuwagę, niszczone, w takich ośrodkach robi się coś w rodzaju "ochronki" dla jajek. Gdy żółwiki się wyklują i trochę podrosną, wypuszcza się je do wody. Słyszałam różne opinie na ten temat - że to żadna ochrona, tylko sposób na zarobek. Może i tak. Ale, fakt jest faktem, dzięki temu przeżywa wiele żółwi, które w naturalnych warunkach nie miałyby takiej szansy.

Image

Obserwacja biegnących do morza maluchów była....nie do opisania. Przewodnicy dbali, by nikt z oglądających nie blokował im drogi, ani nie dotykał żółwi. Żółwiki biegły, przewracając się i włażąc na siebie. Rozczulające...Czasami któremuś się coś pomyliło i zmienił kierunek - przewodnik delikatnie naprowadzał go palcem na właściwą drogę. I w dodatku trafił się nam jeden straszny biedak :) Najpierw dwukrotnie pomylił drogę, a potem tak się ślamazarzył, że jego rodzeństwo już dawno pływało w wodzie, a on nadal gramolił się po piachu. Wszyscy trzymali za niego kciuki, a gdy wreszcie jakaś litościwa fala mu pomogła i pociągnęła ze sobą w głębię, to każdy turysta wydał uszczęśliwione : "Ufff". :) Takie tam mieliśmy emocje :)

A to drugie piwo od pana bardzo się przydało :) O 1.00 w nocy, gdy wróciliśmy z ośrodka, wznieśliśmy toast za to, co zobaczyliśmy :)

Image

Kolejnego dnia wyruszyliśmy dalej. Pan odprowadził nas pod bramę posiadłości, a syna poprosił, żeby przyniósł stolik. Na plecaki, żeby się nie ubrudziły....
Za pokój zapłaciliśmy 2500 LKR, za dwie ryby o dziwnej nazwie - 2000 (powinniśmy 3000, ale pan zrobił nam zniżkę...), za cztery piwa - 1000. Nadrobiliśmy napiwkiem - choć tak mogliśmy podziękować za "dobroć", "ciepło" i te inne, o których nie potrafię pisać....

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
 
      
#38 PostWysłany: 25 Cze 2019 23:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Kolejnym przystankiem w naszej podróży miała być Unawantana. Zamierzaliśmy spędzić tam dwie noce - dzień wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg przez booking.com (czy oni naprawdę nie powinni mi zapłacić za reklamę? :D Ale, poważnie, to dla nas doskonała opcja. Zazwyczaj nie wiemy, gdzie będziemy kolejnego dnia, nie robimy dalekosiężnych planów, czy długofalowych rezerwacji. Przecież gdzieś może się nam spodobać tak bardzo, że nie będziemy chcieli jeszcze wyjeżdżać :) Spędzamy raczej wieczory z przewodnikiem i, no dobrze - jeśli się nam uda kupić - z jakimś napojem wyskokowym i wtedy, przy pomocy booking.com, decydujemy, co zrobić ze swoim życiem :)

Image

Tym razem zadecydowaliśmy, że najbliższe godziny spędzimy w psychodelicznym otoczeniu :D Najpierw autobus do Tangale (40 LKR), tam przesiadka do Unawantana (350 LKR). Autobusy na Sri Lance to w ogóle ciekawa sprawa - wyglądają, jakby rywalizowały ze sobą pod względem umaszczenia. Im bardziej kolorowe, krzykliwe, bijące po oczach - tym lepsze. A już zupełnie najlepsze są te, w których zaraz nad głową kierowcy wisi ekran, na którym można podziwiać lankijskie teledyski...Ze względu na poziom głośności, nie da się ich przeoczyć. Dodatkowo kierowcy krzyczą, naciskają klakson - z powodem, i bez powodu. Generalnie - wysoki poziom psychodelii :)

Image

Natomiast kierowcy raczej nie jeżdżą szybko. Jest jeden wyjątek - gdy zbliżają się do przystanku, na którym chciałbyś wysiąść, nagle zaczyna im się bardzo spieszyć. I jeśli marzysz o spokojnym wysiadaniu z pojazdu, pozowaniu do zdjęć na autobusowych schodkach, to, niestety, Sri Lanka nie jest dla ciebie :D Standardowy sposób wysiadania wygląda tak : nagle podchodzi do ciebie pan kontroler i rzuca : Zaraz wasz przystanek, przygotujcie się (??? :D). Potem pan kierowca coś krzyczy (nie zatrzymując autobusu, oczywiście), twój plecak ląduje na chodniku, wyrzucony z autobusu przez pomocnego pana kontrolera, a na samym końcu ty sam lądujesz na bruku, wyskakując z pojazdu w biegu :D Ale trzeba przyznać, że często machają ci na pożegnanie :D

Image

Tak więc, gdy pozbieraliśmy się z chodnika w Unawantanie, wyruszyliśmy na poszukiwanie tuk-tuka, który zawiezie nas do naszego kolejnego noclegu. Nie były to poszukiwania szczególnie męczące, bo mój podręczny plecak upadł właśnie pod koła jednego z nich :/ :D 200 LKR i już byliśmy pod hostelem Amal.

Image

Hostel Amal znajdował się przy samym brzegu oceanu. Piętrowy, lankijski dom, na progu którego siedziała dwójka starszych osób. Na nasz widok pani uśmiechnęła się serdecznie i podała złożoną kartkę. Zdziwieni zerknęliśmy na zapisane na niej słowa. Okazało się, że to list od właściciela hostelu - przepraszał, że go nie ma. Musiał wyjechać z córką do Galle, miasteczka położonego bardzo blisko, wróci po 19.00. I że jego rodzice się nami zajmą - wprawdzie nie mówią po angielsku, ale dadzą radę. A szczególnie rozczulił nas dopisek na końcu listu - I pod żadnym pozorem nie kąpcie się w morzu bezpośrednio naprzeciw domu. Tam są duże fale....

Image

W domu wydzielone były osobne pokoje, z własnym tarasem - tak,że żaden turysta nie czuł się skrępowany. A rodzice Amala...Zajęli się nami z taką serdecznością, jakiej dawno nie doświadczyliśmy. Brak wspólnego języka nie był żadną przeszkodą, żadną. Siwowłosa pani doskonale operowała mową gestów i uśmiechami, dodatkowo znała parę słów po angielsku - nazwała nas swoją córką i synem, czym do tej pory czuję się niezmiernie zaszczycona. Nie ma słów, którymi mogłabym opisać, jak patrząc z życzliwością głaskała mnie po głowie i wpięła we włosy kwiat jaśminu...Nie ma słów, którymi mogłabym opisać, jak rodzice pokazywali nam przydomową kapliczkę, a następnie, ze wzburzeniem - mieli łzy w oczach - próbowali coś opowiedzieć. Nie rozumieliśmy słów, czuliśmy tylko smutek i ogromne emocje....

Image

Zrozumieliśmy dopiero wtedy, gdy wrócił Amal...Tsunami przyszło wieczorem, gdy wszyscy szykowali się do snu...Dom znajduje się przy samym brzegu, oddzielony od wody tylko wąskim pasem plaży. Gdy rodzice zauważyli, że dzieje się coś niedobrego, krzyknęli do Amala, aby pobiegł na piętro budzić turystów...Żeby uciekali...Było ogromne zamieszanie - huk, fale, sprzęty latające wokół. I wtedy fala porwała mamę Amala...Mąż zobaczył tylko jej długi warkocz, który mignął mu w spienionej wodzie. Warkocz uratował pani życie, bo mąż, nie zastanawiając się, złapał za niego i wyciągnął ją na brzeg. Uratowali się wszyscy - zarówno domownicy, jak i turyści. Odbudowa domu trwała parę miesięcy, w tym czasie rodzina spała w namiocie na plaży. Pani pokazywała nam zdjęcie pamiątkowe z turystami, zrobione kilkadziesiąt minut przed nadejściem fali. Tu naprawdę nie był potrzebny wspólny język. Wystarczyło mądre, uważne spojrzenie pani. Zrozumieliśmy wszystko, co chciała przekazać...

Image

Zrozumieliśmy też, dlaczego staje wieczorami nad brzegiem i wpatruje się w ocean, bez końca... Amal opowiedział nam też trochę o przeszłości mamy. Wiele lat temu kobieta miała moc. Potrafiła odczytać przeszłość i przepowiedzieć przyszłość człowieka. Rankami przed ich domem stała kolejka proszących o różne łaski - mama potrafiła odprawiać odpowiednie ceremonie. W Unawantanie głośny był przypadek pewnej turystki, Australijki. Dziewczyna nie mogła spać - próbowała wszystkiego, leków, terapii. W końcu, zdesperowana, odwiedziła mamę Amala. Okazało się, że zamieszkał w niej duch niedawno zmarłej babci. Kobieta wypędziła ducha i sprowadziła sen na dziewczynę, czym ugruntowała swoją pozycję. Niestety, po jakimś czasie dostała wylewu. Po długiej rehabilitacji okazało się, że dar odszedł. Zniknął całkowicie. Wierzę w to. Też byście uwierzyli, gdybyście poczuli klimat domu i osób w nim mieszkających. Ogromne ciepło, dobro i spokój...Bezpieczeństwo...Coś niesamowitego.

Do tej pory widzę jej mądre, uważne spojrzenie i słyszę, wypowiedziane z miłością : córeczko...A kwiat jaśminu, którym przystroiła mnie przed wieczornym spacerem, zasuszyłam...
...........................................................................................................................................

Image

Hostel Amal ma znakomitą lokalizację - można siedzieć na tarasie i podziwiać ocean, można też ruszyć się kawałeczek dalej (bo przed samym domem są za duże fale) i zobaczyć coś niesamowitego :)

Image

I nie mam na myśli tych zdesperowanych turystów (przypuszczam, że w większości to nauczyciele :D ), którzy zaplanowali urlop zupełnie nie w sezonie srilankowym. Chodzi o miejsce. To magiczne miejsce (nie, na snoorkowanie się nie nastawiajcie, chociaż warto wziąć tu maskę), bo...

Image

to właśnie miejsce, w które przypływają żółwie! :) Skały przy tej plaży tworzą naturalną, spokojną zatoczkę, a, dzięki temu, że jest spokojna, rosną tu szczególne gatunki glonów. A tak się składa, że są one przysmakiem żółwi morskich :)

Image

I wszystkie biedaki przebijają się przez za duże fale pod hostelem Amal i przypływają tutaj, żeby jeść :)

Image

W dodatku tak bardzo się rozleniwiły, że chyba nawet nie szukają glonów :D Glony są im podtykane pod same pyszczki :)

Image

Żółwie jedzą z ochotą, ale, co ważne - turyści naprawdę robią to z wyczuciem. Nie ma nachalnego dotykania (w ogóle nie ma dotykania!), męczenia, robienia stu tysięcy fotek..To królestwo żółwi i turyści to respektują - wzajemnie się upominają, gdy ktoś, nieopatrznie, podejdzie zbyt blisko. Jedyne, co turyści robią nachalnie, to zbieranie glonów. Każdy chce mieć najbardziej zielone, najsmaczniejsze :D Myślę, że żółwie są przekonane, że to miejsce jest ich rajem, w którym są bogami :D Każdy poddany podsuwa im smakołyki prosto pod pyszczek, a one mogą grymasić i przebierać :)

Image

Piękne, magiczne miejsce. Zobaczyć wolne żółwie z tak bliska, to...to spełnienie marzeń :)

Image

Dosyć szybko nauczyliśmy się też obserwować, czy nadpływają. Co jakiś czas wystawiają główki nad powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza. A kto raz zobaczy żółwiową główkę w oceanie, ten nie zapomni jej już nigdy :)

Image

CDN.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
 
      
#39 PostWysłany: 26 Cze 2019 10:07 

Rejestracja: 12 Kwi 2018
Posty: 23
Czy to byla Dalawella Beach, ta z zolwiami? Bylismy tam, ale zolwi nie bylo :(

Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#40 PostWysłany: 26 Cze 2019 11:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
@dolina_welny, tak. Hostel Amal właściwie znajdował się na plaży Dalawella. Do żółwi trzeba było przejść kawałeczek dalej, jakieś 50 m. I było ich naprawdę zatrzęsienie.Tak sobie myślę, że może to zależne od terminu wizyty? Kiedy byliście? Podczas naszego pobytu nie było też za wielu turystów, może kilkanaście osób w sumie, przez te dwa dni. Możliwe, że w sezonie, gdy ludzi jest więcej, żółwie się płoszą i tam nie podpływają?
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 68 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: ebook5 oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group