Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 6 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 27 Kwi 2016 03:37 

Rejestracja: 17 Wrz 2015
Posty: 362
srebrny
Relacji z Brazylii jest już na forum kilka (w tym jedna kultowa Washingtona, z której sam zaczerpnąłem sporo informacji), więc zastanawiałem się czy jest w ogóle sens pisać kolejną. Wyszedłem jednak z założenia, że w ostatnich kilku miesiącach promocji w tamtym kierunku było tyle, że na pewno wiele osób ma jeszcze podróż przed sobą i aktualne informacje mogą się przydać, zwłaszcza że sam kilku z tych mi potrzebnych nie wyszperałem przed podróżą. Ostrzegam – będzie dużo spania na lotniskach i tym podobnych mocno niskobudżetowych rozwiązań ;)

Loty do Brazylii kupiliśmy z dziewczyną we wrześniu, tak jak cała rzesza innych osób, dzięki genialnym cenom od Turkish Airlines. Padło na wylot z lotniska Mediolan Malpensa, terminy wyglądały tak, że w samej Brazylii mieliśmy 26 dni. Już po nowym roku kupiliśmy dolot do Treviso z Berlina w pierwszą stronę i z Bergamo do Poznania w drugą. Pierwotne plany zakładały jeżdżenie po Brazylii tylko stopem, jednak myśli te w momencie ogólnego planowania zderzyły się brutalnie z odległościami między miejscami, które chcieliśmy zobaczyć.

Pierwszy kupiliśmy więc lot Sao Paulo – Brasilia, czekając na dobrą cenę połączenia z Brasilii do Salvadoru. Następnie udało się trafić świetną cenę lotu Cascavel – Sao Paulo na dzień przed lotem powrotnym do Mediolanu, więc skorzystaliśmy, tutaj także wyczekując dolotu w pierwszą stronę. W ten sposób wykrystalizował się pierwszy plan, który zakładał odwiedzenie Salvadoru, dalszą jazdę w kierunku Chapady Diamantiny, dalej Ouro Preto, aż do Rio, następnie Ilha Grande, Paraty i droga Sao Paulo. Cała trasa zakładana na wyciągniętego kciuka. Stamtąd lot do Cascavel, zwiedzanie wodospadów Iguazu i powrót do Sao Paulo. Czekaliśmy więc na lot Brasilia – Salvador na nasz termin w satysfakcjonującej nas cenie oraz Sao Paulo – Cascavel. Tego pierwszego doczekaliśmy się na 3 dni przed wylotem, natomiast drugi był skandalicznie drogi aż do dnia w którym wyjeżdżaliśmy z Polski, więc postanowiłem sprawdzać ceny jeszcze na miejscu w Brazylii, a alternatywą był autokar. Kilka dni przed wylotem wprowadzona musiała zostać jedna zmiana, ponieważ gdy planowałem już konkrety, zdałem sobie sprawę, że Chapada Diamantina jest poza naszym zasięgiem finansowym, jednocześnie nie widząc celu w traceniu czasu na pobieżne zwiedzanie bez zobaczenia najciekawszych miejsc.

W dzień wylotu obowiązywał więc plan jak powyżej, z wykreślonym zwiedzaniem płaskowyżu, jednak w ten sposób bardzo nie po drodze wypadał nam Salvador, z którego do następnego w kolejce Ouro Preto mieliśmy prawie 1400 kilometrów. Ostatecznie, choć spontaniczność w podróży jest nam obca i wszystko zawsze mamy zaplanowane z góry, Brazylia wyzwoliła w nas coś takiego, że na miejscu założenia zostały mocno skorygowane. Ale o tym później :)

Pora na konkrety, żeby za bardzo nie pogmatwać ;) 1 marca przejechaliśmy Polskim Busem z Poznania na lotnisko Berlin-Schönefeld. Stamtąd lot do Treviso, gdzie zameldowaliśmy się ok. godziny 17. Postanowiliśmy tego dnia nie jechać już do Wenecji, tylko posiedzieć kilka godzin w Treviso, które okazało się całkiem przyjemnym miasteczkiem.

Image

Image

Image

Do Wenecji pojechaliśmy rano, zaś o 23:59 wyjeżdżaliśmy megabusem do Mediolanu. Na miejscu mieliśmy więc cały dzień, plecaki w wynegocjowanej cenie 3 euro zostawiliśmy w punkcie przy dworcu i ruszaliśmy na zwiedzanie. Pogoda dopisywała, poza sezonem nie trafiliśmy na chmary turystów, więc sama Wenecja bardzo nam się podobała. Przepłynęliśmy Canal Grande, wysiedliśmy przy placu św. Marka i kilka godzin wracaliśmy pieszo w kierunku dworca, po drodze zaliczając wszystkie największe atrakcje Wenecji i chłonąc wyjątkowy klimat miasta.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Przed północą wsiedliśmy do autokaru, przesypiając drogę do Mediolanu, gdzie od razu na dworcu przesiedliśmy się w shuttle busa do Malpensy, by tam znaleźć odpowiednie miejsce i spać dalej ;) Lot do Stambułu bezproblemowy, ze względu na nocleg odebraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy w kierunku stoiska Turkish Airlines. Został nam przydzielony hotel o nic nie mówiącej nam nazwie, który tak naprawdę wielkiego wrażenia nie robił, ale nam chodziło o to, żeby było gdzie wziąć prysznic i przespać się choć kilka godzin.

Następnego dnia sam lot do Sao Paulo przebiegł sprawnie, choć trochę pokrążyliśmy nad Brazylią (grafika ukradziona z innego tematu).

Image

Z małym opóźnieniem postawiliśmy więc stopę na brazylijskiej ziemi i ruszyliśmy w kierunku innego terminala, z którego przesiadaliśmy się na lot liniami GOL do Brasilii.

Tyle tytułem wstępu, Wenecję potraktowałem mocno po macoszemu, ponieważ był to tylko dodatek, a informacje na jej temat można znaleźć wybitnie łatwo. W następnym wpisie czas na Salvador i ruszymy z bardziej szczegółowymi opisami oraz większą liczbą praktycznych wskazówek ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
Podróż na Okinawę za 3581 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi w 4* hotelu Podróż na Okinawę za 3581 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi w 4* hotelu
Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu Urlop w Wietnamie za 3602 PLN. Loty (z bagażem) z Warszawy i noclegi ze śniadaniami w 4* hotelu
#2 PostWysłany: 28 Kwi 2016 14:03 

Rejestracja: 17 Wrz 2015
Posty: 362
srebrny
Idąc na lotnisku w Guarulhos w kierunku naszej bramki zobaczyliśmy za szybami potężną ulewę. Piękne przywitanie z Brazylią. O godzinie 23 wylądowaliśmy w Brasilii, więc nie było już sensu ruszać w stronę miasta, dlatego znaleźliśmy bardzo przyjemne i schowane miejsce do spania, gdzie nikt nie przeszkadzał nam przez całą noc. Ciężko znaleźć tam jakiś zakryty kąt dla siebie, ale da się, na najwyższym piętrze obok banku i innych punktów, które otwierają dopiero późnym rankiem. Na lotnisku jest wi-fi oraz miejsca z pitną wodą. Lot do Salvadoru mieliśmy dopiero o 20:35 liniami Avianca Brazil i zgodnie z planem po porannym ogarnięciu się chcieliśmy ruszyć na zwiedzanie stolicy. Problemem były jednak dość ciężkie plecaki, które musielibyśmy nosić przez cały dzień. W związku z tym stwierdziliśmy, że nie zaszkodzi zapytać przy stoisku Avianci od której godziny możemy nadać bagaż rejestrowany. Taki mało realny pomysł na darmową przechowalnię bagażu ;) Po zadaniu pytania pani dość skrępowana wytłumaczyła mi, że jej angielski jest słaby, później wzięła paszporty i zaczęła z dużym trudem odpowiadać, że nie ma wolnych miejsc na następny lot, ale możemy przyjść o 10, może ktoś się nie pojawi i miejsca jednak będą. Grzecznie więc podziękowałem, powiedziałem że wrócę, a w głowie zapaliła mi się lampka, że może dzień więcej w Salvadorze to lepszy pomysł, niż kompletnie dla nas nieciekawa Brasilia. Po szybkiej konsultacji z dziewczyną wróciliśmy o 10 do stoiska, a tam okazało się, że możemy lecieć o 11:45.

W ten sposób, zupełnym przypadkiem, przełożyliśmy lot o 9 godzin. Małym problemem było to, że nocleg mieliśmy zarezerwowany dopiero od następnego dnia, ale dzięki wi-fi dostępnemu na lotnisku szybko kupiliśmy najtańszy pokój w Salvadorze, byle tylko odpocząć po kilku dniach bez normalnego, długiego spania. Jako osoby dołożone do lotu dostaliśmy miejsca w pierwszym rzędzie z ogromną ilością miejsca na nogi. Na pokładzie jakiś mały posiłek i system rozrywki pokładowej pamiętający dinozaury, mimo to udało się bardzo zdecydowanie pobić rekord w golfa ;)

Po wylądowaniu w Salvadorze, aby dostać się do centrum należy po wyjściu z lotniska przejść przez parking na wprost i zaraz za nim znajduje się przystanek autobusowy. Stamtąd autobus 1001 jedzie ok. 1,5 godziny do centrum, ładną trasą wzdłuż całego wybrzeża za 3,3 reala (w niedziele wszystkie autobusy są za połowę tej ceny)

Pierwsze wrażenie z autobusu – jedynym słusznym rodzajem obuwia w Salvadorze są japonki ;) Dojechaliśmy do swojego hotelu, który nie wyglądał zachęcająco. Okolica była gwarna, tłoczna i niezbyt czysta. W recepcji nie mogliśmy liczyć na choć słowo po angielsku, za to od razu w translatorze przetłumaczono nam, że jest problem z naszym pokojem i musimy zapłacić więcej. Oczywiście twardo staliśmy przy swoim, mieliśmy rezerwację z booking i po telefonie recepcjonisty do kierownika dostaliśmy pokój w cenie takiej, jak na rezerwacji. Po dość długim odpoczynku i pierwszej wizycie w sklepie ruszyliśmy w kierunku Solar do Unhão wypić pierwsze brazylijskie piwo i obejrzeć zachód słońca.

Image

Image

Image

O tej porze wybiera się tam wiele osób, dodatkowo była to sobota, więc ludzie przynosili gitary, a wieczorem miały odbywać się jakieś koncerty, jednak my po jednym piwie postanowiliśmy wracać w kierunku pokoju. Opuszczając to miejsce zaczepił nas Polak, jak wywnioskowaliśmy będący na miejscu dłużej, niż przeciętny turysta. Po krótkiej rozmowie dostaliśmy ostrzeżenie, żeby nie chodzić po nieuczęszczanych zakątkach, tylko głównymi i oświetlonymi drogami. Rzeczywiście okolica wydawała się nieciekawa i raczej nie zachęcała do spacerów, więc poszliśmy prosto w kierunku pokoju, do którego mieliśmy raptem kilkaset metrów, kupiliśmy jeszcze coś na kolację i dalej odpoczywaliśmy po kilku trudnych dniach.

Drugiego dnia w Salvadorze, po śniadaniu w "hotelu", za to jeszcze przed opuszczeniem pokoju i wzięciem bagaży, poszliśmy na zakupy i dalej do w kierunku windy Elevador Lacerda, do której mieliśmy kilka minut spacerem.

Image

Image

Image

Po zjeździe na dolną część (0,15 reala za pojedynczy przejazd w jedną stronę) pospacerowaliśmy po okolicy, która mimo bliskiej odległości od miejsca naszego noclegu miała zupełnie inny klimat. Była niedziela, zamiast gwaru spotkanego dzień wcześniej – dźwięki z głośników i luz. Upalne słońce, bezchmurne niebo, starsi ludzie siedzący przy plastikowych stolikach i kawie, piękne, kolorowe, choć bardzo zniszczone budynki i główny punkt - muzyka grająca ze sklepowego wózka przy przystanku autobusowym należącego do sprzedawcy płyt, głośnika w kształcie Rastamana, zaparkowanego samochodu z otwartymi drzwiami i wszystkich innych źródeł, które tylko można sobie wyobrazić. Choć już kawałek dalej zabudowa zmieniała się na totalnie zrujnowane bloki.

Image

Image

Image

Poszliśmy jeszcze na targ Mercado Modelo rozejrzeć się za pamiątkami i po wstępnym rozpoznaniu postanowiliśmy wrócić później lub nazajutrz. Po wzięciu bagaży z miejsca noclegu, którego największym plusem było to, że w okolicy dało się kupić 4 pyszne mango za 2 reale, przeszliśmy do pousady zarezerwowanej jeszcze w Polsce. Na miejscu również sporo komplikacji, chyba się nas nie spodziewali, ale chociaż jedna osoba mówiła płynnie po angielsku, do tego właściciele byli bardzo mili i dostaliśmy pokój sześciosobowy tylko dla siebie.

Ponieważ pousada mieściła się zaraz przy Pelourinho, wyruszyliśmy od razu pospacerować wśród kolorowych kamieniczek i kolonialnych kościołów. Zdziwiliśmy się, gdy chcąc wejść w jedną z uliczek, przy której stał policyjny samochód, zostaliśmy zawróceni, choć mieszkańcy mogli wchodzić bez problemów. Nam ktoś z przechodniów potrafił powiedzieć tylko "dangerous". Z późniejszych obserwacji wynikało, że nie wpuszczają tam żadnego turysty, policyjny wóz z patrolem stoi tam bez przerwy i jest nawet na zdjęciach ze street view, wykonanych kilka miesięcy wcześniej. Poszliśmy więc dalej chłonąć wspaniałe dla nas klimaty Pelo.

Image

Image

Image

Pojechaliśmy także do jednej z głównych atrakcji miasta – kościoła Basílica do Senhor do Bonfim, znanego ze wstążek, które opanowały całe miasto i otaczają płot świątyni.

Image

Image

Z zewnątrz kościół jak każdy inny w mieście, ale wnętrze zrobiło na nas ogromne wrażenie. Była jednak niedziela, w środku tłum ludzi i trwająca msza, więc odpuściliśmy robienie zdjęć. Wracając przypadkowo nie wysiedliśmy w odpowiednim miejscu, autobus skręcił, a następny przystanek czekał nas za dobre 2 kilometry, w związku z czym mieliśmy zafundowane zwiedzanie zza okien, między innymi stadionu Arena Fonte Nova. Zaś Pelourinho w świetle zachodzącego słońca oraz wieczorową porą podobało nam się równie bardzo co za dnia.

Image

Image

Ostatni pełny dzień na miejscu spędziliśmy na dalszych spacerach po okolicy, kupowaniu pamiątek, by po południu pojechać w kierunku latarni Farol da Barra. Po jej zobaczeniu, następnie długim poszukiwaniu w okolicy sklepu, w którego asortymencie można znaleźć likier kokosowy, który widzieliśmy dwa dni wcześniej w supermarkecie, ostatecznie musieliśmy uznać porażkę i zadwolić się pójściem na plażę Praia do Farol da Barra z idealnie zimnymi piwami ;) Wynajęliśmy więc parasol za 5 reali i oddaliśmy się słodkiemu lenistwu aż do zachodu słońca.

Image

Naszego ostatniego dnia w stolicy stanu Bahia, po zjedzeniu śniadania poszliśmy do kościoła Igreja e Convento de São Francisco, ktoś dzień wcześniej bowiem zachwalał nam jego wnętrza. Wstęp za 5 reali, na nas w środku raczej wrażenia wielkiego nie zrobił, z zewnątrz zaś prezentował się bardzo ładnie, ale mijaliśmy go wiele razy w dniach poprzednich.

Image

Jeszcze w tym momencie w planach było spakowanie się, wyjazd poza miasto i łapanie stopa w kierunku Ouro Preto. Jednak jak w Europie nie mam żadnego problemu z autostopem, tak tam odpychało mnie na samą myśl o tym. Po głowie cały czas chodziło mi kilka kwestii - dużo policyjnych patroli w samym Salvadorze (raczej niebezpodstawnie), opinie o rzadko zatrzymujących się kierowcach i kluczowa: mamy tylko 26 dni na tak wspaniały kraj, naprawdę chcemy tracić czas na łapanie stopa i jazdę lądem takiego odcinka?

Zacząłem więc przeglądać połączenia lotnicze, najpierw do Belo Horizonte, tak by lądem pokonać tylko trasę Belo Horizonte – Ouro Preto – Rio de Janeiro, jednak ceny nie były satysfakcjonujące. Lot do Rio odpadał, bowiem tam byliśmy umówieni na 15 marca z goszczącą nas rodziną. Strzałem w dziesiątkę okazało się Sao Paulo, do którego loty liniami Gol kosztowały za 167 zł. Pierwszy raz w życiu kupiliśmy bilety na dzisiaj! ;) Po pożegnaniu z właścicielami pousady, z którymi mimo bariery językowej wymienialiśmy jakieś zdania przez translator i złapaliśmy fajny kontakt, ruszyliśmy na lotnisko, by o 19:55 odlecieć na lotnisko Guarulhos. Plany automatycznie się odwróciły i zamierzaliśmy zaliczyć najpierw Paraty, następnie Ilha Grande, by 15 marca zameldować się w Rio. W ten sposób powstawała jednak luka od 19 (wyjazd z Rio) do 26 marca, kiedy to mieliśmy stawić się u hosta w Foz do Iguazu. Ale myślenie o tym zostawiliśmy sobie na później ;)

Podsumowanie (informacje na marzec 2016):
- jednorazowy przejazd autobusem: 3,3 reala (1,65 reala w niedzielę)
- przejazd windą Elevador Lacerda: 0,15 reala
- wstęp do kościoła Igreja e Convento de São Francisco: 5 reali
- wynajęcie parasola na plaży: 5 reali – podobnie za leżak
- na każdym z opisanych lotnisk (Salvador, Brasilia, Guarulhos) jest wi-fi i miejsca z wodą pitną. W wielu punktach w Brazylii jak lotniska czy dworce autobusowe trzeba się rejestrować, aby uzyskać internet i jest on ważny tylko pół godziny. Nie ma żadnej weryfikacji, więc można śmiało podawać wszystkie dane fikcyjne i po pół godziny rejestrować się od nowa na kolejne fałszywe dane.

Salvador nas zachwycił i był naszym zdaniem najbardziej autentycznym miejscem z odwiedzonych przez nas w Brazylii. Oczywiście mnóstwo rzeczy jest tam ustawionych pod turystów, jednak podobał nam się totalnie wyluzowany styl życia przejawiający się takimi rzeczami jak wszechobecna muzyka, jeżdżenie w stroju kąpielowym autobusem przez pół miasta czy japonkami na nogach większości mieszkańców. Dużym plusem jest brak nachalności – gdy nie chcesz czegoś kupić, wystarczy odmówić. Dokładając do tego piękno samego Pelourinho i okolic oraz świetną pogodę, trochę przykro było, że nie mogliśmy zostać tam chociaż dnia dłużej. Co do bezpieczeństwa – w okolicach Solar do Unhão znalazło się kilka uliczek, w których można było nie czuć się pewnie. Natomiast w samym turystycznym centrum na każdym kroku stoją policyjne patrole i praktycznie w każdym momencie choć jeden z nich obejmuje nas swoim wzrokiem. Można więc czuć się bezpiecznie, choć tak duża ilość policji pewnie ma swoje podstawy, a i odchodząc 500 metrów od Pelourinho potrafiliśmy się spotkać z mniej ciekawą, choć tłoczną okolicą, gdzie jeden z miejscowych zaznaczał, abyśmy nie zapuszczali się za daleko.
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 04 Maj 2016 14:03 

Rejestracja: 17 Wrz 2015
Posty: 362
srebrny
Po wylądowaniu wieczorem w Guarulhos rozłożyliśmy się wygodnie w ustronnym miejscu, aby rano wstać i rozpocząć łapanie stopa. Sprawdziliśmy jak dostać się z lotniska w dobre miejsce do łapania stopa, by po jednej przesiadce i kilometrze marszu znaleźć się na stacji benzynowej przy drodze w kierunku Rio. Już Salvadorze zarezerwowaliśmy nocleg w Paratach, chcieliśmy więc dotrzeć tam jeszcze tego samego dnia. Do pokonania mieliśmy ok. 240 kilometrów, ale przy dwukrotnej zmianie drogi, plan zakładał więc łapanie stopa do São José dos Campos, tam odbicie na drogę w kierunku wybrzeża, zaś dalej wzdłuż oceanu do celu.

Szło bardzo opornie, jednak po ponad godzinie zatrzymał się przy nas doradca finansowy, jadący w sprawach zawodowych do São José dos Campos. Do tego znał znał podstawowe słówka angielskie, co pozwoliło na ograniczoną komunikację. Po dojeździe zawiózł nas na drogę 99, która prowadziła do Caraguatatuby, położonej przy drodze 101 idącej wzdłuż wybrzeża. Była to droga szybkiego ruchu, przy której znajdował się komisariat. Tam poszedł nasz kierowca, po czym wrócił ze stróżem i informacją, że ze względów bezpieczeństwa najlepiej łapać tutaj, przy komisariacie. Zaproszono nas jednak do środka, by nalać nam wody do butelki i dać kartonik do napisania celu. Staliśmy więc przy drodze, na której samochody nie schodziły poniżej 100 km, na poboczu bez żadnej zatoczki, przy samym komisariacie, a policja zamiast nas stamtąd przeganiać, co jakiś czas doglądała i pytała czy nie dolać nam wody.

Łapaliśmy jakieś półtorej godziny na kartonik z napisem "Caraguatatuba", więc gdy nie przynosiło to efektu, na odwrocie napisaliśmy tylko numer drogi, przy której staliśmy, byle tylko ruszyć gdziekolwiek dalej. Po kilkunastu minutach zatrzymał się samochód i okazało się, że kierowca jechał właśnie do Caraguatatuby. U niego po raz pierwszy zetknęliśmy się z przypadłością, z którą później spotykaliśmy się na każdym kroku. Wielu Brazylijczyków, mimo informacji, że nie znamy portugalskiego, wylewało słowotok i oczekiwało, że go zrozumiemy. Tutaj więc najpierw wysłuchiwaliśmy monologu po portugalsku, dopiero gdy pokazywaliśmy, że nie mamy pojęcia o co chodzi, kierowca zaczynał mówić powoli, gestykulować by pomóc w zrozumieniu, dorzucał też pojedyncze słówka po angielsku. Dlaczego nie mógł tak od razu, tego nie wiemy ;) Na początku było to zabawne i "rozmawiało" się przyjemnie, o Polsce, Brazylii i innych podstawowych tematach, jednak w pewnym momencie zaczęło być bardzo męczące. Gdy dojeżdzaliśmy do Caraguatatuby zaczynałem się naprawdę cieszyć, że to wreszcie koniec. Przed sobą mieliśmy jeszcze ponad 120 kilometrów drogi, a mniej niż dwie godziny do zmierchu. Po wjeździe do miasteczka nasz kierowca powiedział, że wyjedziemy trochę poza miasto, a tam wysadzi nas w dogodnym do łapania miejscu. Po kilku kilometrach nagle rzucił, że... jednak zawiezie nas Paraty.

Trochę byliśmy w szoku, ale bardzo się cieszyliśmy, że problem transportu mamy z głowy. Gdy jednak po ok. 1/3 drogi zatrzymaliśmy się przy barze obok stacji benzynowej, by wypić kawę i coś przegryźć, kierowca zapytał czy jednak może nas tutaj wysadzić i wracać. Bardzo nam się to nie uśmiechało, ponieważ zachodziło już słońce, ale oczywiście odpowiedzieliśmy, że nie ma problemu. Kierowca zaczął rozmawiać o czymś z barmanką, a my poszliśmy wyciągać plecaki z samochodu. Nie zdążyliśmy tego zrobić, gdy usłyszeliśmy, że jednak jedziemy do celu, bo podobno w tym miejscu jest niebezpiecznie. Aby nas przekonać, że to prawda (choć nie protestowaliśmy przecież) kierowca prosił zarówno barmankę jak i dwóch chłopaków stojących przy stacji, żeby powtórzyli za nim słowo "dangerous" i chociaż nie wiedzieliśmy o czym wcześniej rozmawiali z barmanką po portugalsku, to wyglądało to tak, jakby tak naprawdę zmusił ją do przyznania, że lepiej tutaj nie zostawać. Nie mamy pojęcia czemu miało służyć to wszystko, w każdym razie już bez przeszkód, za to z kolejnymi dwoma postojami na kawę (w tym ostatni jakieś 7 kilometrów przed samymi Paratami), dotarliśmy po godz. 21 na miejsce. Łącznie 7 godzin słuchaliśmy portugalskiego w wersji "locals" i w pewnym momencie przyjęliśmy skuteczną metodę przytakiwania, nawet gdy nie rozumieliśmy ani słowa, a tylko w przypadku pytań prosiliśmy o wytłumaczenie. Kierowcy byliśmy jednak oczywiście bardzo wdzięczni za tak wielką pomoc, choć co najciekawsze, postanowił on nie wracać do domu, tylko zadzwonił do żony, że musiał odwiedzić Paraty ze względu na pracę (był specjalistą od antyków) i wróci jutro, a sam wykupił pokój w naszym hostelu i życząc dobrej nocy rozdzieliliśmy się. My natomiast w pokoju trafiliśmy na Wietnamczyka mieszkającego we Francji, który był wybitnie kontaktowy i postanowił pokazać nam gdzie jest supermarket. Po zrobieniu zakupów i powrocie do pokoju zmęczeni poszliśmy się kąpać i spać.

Starczy samych opisów, pora na trochę zdjęć ;) Gdy obudziliśmy się rano, "naszego" kierowcy już nie było. Cały dzień spędziliśmy więc na odpoczynku i luźnych spacerach po bardzo ładnej zabykowej części miasteczka.

Image

Image

Image

Image

Szokiem było też nasze znalezisko w supermarkecie, choć później widziałem, że na forum wódka ta już się przewijała w przykładowych cenach żywności.

Image

Było też sporo czasu na integrację z Wietnamczykiem, który zaproponował wspólne zrobienie obiadokolacji. Przygotowaliśmy więc razem sałatkę, a później on sam zrobił dwie wersje jajecznicy z produktami, które przywiózł ze sobą z Francji (miał ich mnóstwo).

Następnego dnia rano wstałem rano, by znaleźć dobrą ofertę na rejs po zatoce. Po wizycie w kilku biurach, najtańszą ofertą było 30 reali od osoby. Braliśmy pod uwagę też wycieczkę jeepem dzień później, jednak najtańsza propozycja jaką usłyszałem to 60 reali (nikt nie proponował pakietów rejs + jeep), a za bardzo nam nie zależało, więc postanowiliśmy wziąć sam rejs, a następnego dnia jechać do Trindade.

Gdy Wietnamczyk usłyszał o naszych planach, postanowił nam towarzyszyć, więc poszliśmy jeszcze po bilet dla niego i o 11 razem stawiliśmy się na łódce. W trakcie 5-godzinnej wycieczki odwiedziliśmy kilka miejsc, w tym jedną dość ładną plażę i dwa miejsca do snorklowania, które jednak według dziewczyny (ja nie umiem pływać ;) ) szału nie robiły. Najciekawsze zdecydowanie były świetne widoki z łódki.

Image

Image

Image

Image

Nie umywało się to do island hoppingu z Filipin, choć formuła była bardzo podobna, jednak i tak zdecydowanie warto, szczególnie przy tak niskiej cenie. Na łódce można było oczywiście zjeść obiad (ceny ok. 30 reali, zależnie od wyboru), kupić napoje (piwo 267 ml za 5 BRL) i wypożyczyć maskę do snorkelingu za 15 reali. Nie było też problemu, żeby mieć własną żywność czy alkohole. Czas umilała muzyka grana przez śpiewaka z gitarą.

Image

Ostatniego dnia chcieliśmy pojechać na plażę w Trindade, ale od rana zaczął padać deszcz. Przed południem zaczęło się jednak przejaśniać, więc ruszyliśmy w kierunku dworca. Bezpośredni autobus jedzie o każdej pełnej godzinie i kosztuje niecałe 4 reale, a trasa zajmuje ok. 50 minut. Sama plaża bardzo nam się podobała, po jej jednej stronie jest strzeżone kąpielisko, przy którym na plaży rozstawiona są parasole należące barów, w których można zjeść i wypić piwo (doliczają za "obsługę artystyczną"), zaś dalej, na zdecydowanej większości plaży jest już pusto, miejscami po kilkadziesiąt metrów bez żadnej osoby. Jedynym problemem były naprawdę duże fale.

Image

Image

Image

Wieczorem jeszcze czekał nas ostatni spacer po miasteczku i następnego dnia ruszaliśmy w kierunku Ilha Grande.

Image

Podsumowanie (informacje na marzec 2016):
- rejs po zatoce: 30 reali
- autobus do Trindade: niecałe 4 reale w jedną stronę (w obie strony mieliśmy małą różnicę w wydanej kwocie, więc nie wiemy co do grosza), zarówno w jedną jak i w drugą stronę o każdej pełnej godzinie.
- w Paratach są dwa supermarkety, w tym jeden zaraz obok dworca.

Paraty były najbardziej "kurortową" miejscowością z wszystkich odwiedzonych przez nas w Brazylii. Dużo więcej turystów z plecakami, w porównaniu z innymi miejscami, sporo rejestracji samochodowych z miast oddalonych o setki kilometrów. Nawet nasi gospodarze w Rio mówili, że uwielbiają to miejsce i jeżdżą tam regularnie. Mimo tego nie było odczuwalnego tłoku, kolonialna zabudowa miasteczka jest bardzo ładna, must see według mnie jest rejs po zatoce, a zdecydowanie warto wybrać się także na dużą i ładną plażę w Trindade. Z innych atrakcji nie korzystaliśmy, ale wybraliśmy te dla nas najciekawsze. Zdecydowanie bardzo dobre miejsce na kilkudniowy odpoczynek i będąc w Rio lub w Sao Paulo warto wybrać się na kilka dni. Różnorodnych możliwości spędzania czasu jest tak dużo, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie. No i trafiliśmy w sklepie na tak pożądany w Salvadorze likier kokosowy ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
MartaPoznan uważa post za pomocny.
 
      
#4 PostWysłany: 06 Maj 2016 18:26 

Rejestracja: 17 Wrz 2015
Posty: 362
srebrny
Trasa Paraty – Ilha Grande jest bardzo łatwa i jednocześnie tania. Najpierw autobusem odjeżdżającym co 40-60 minut z dworca autobusowego jedziemy do Angra dos Reis. Trasa trwa ok. 2 godzin, wzdłuż wybrzeża, co momentami daje piękne widoki, a koszt biletu to 12,5 BRL. Przystanek końcowy znajduje się nie na dworcu w Angra, a bardzo blisko portu, z którego odpływa prom do miejscowości Vila do Abraão na Ilha Grande. Najtańszą opcją jest prom miejski, pływający według poniższego rozkładu:

Image

Kosztuje 15 reali i płynie ok. półtorej godziny. Szybsze opcje są jednocześnie droższe. Całość trasy w najtańszej wersji kosztuje więc 27,5 BRL.

Naszymi planami na odwiedzenie wyspy zainspirował się poznany w Paratach Wietnamczyk, autobusem jechaliśmy więc razem. Po wyjściu z niego przepadł jednak jak kamień w wodę, więc promem płynęliśmy już sami. Jeszcze przed odpłynięciem zrobiliśmy duże zakupy w supermarkecie, który znajduje się zaraz przy przystani, czytaliśmy bowiem wcześniej o drakońskich cenach na wyspie, a potwierdziła to poznana dwa dni wcześniej Niemka, mówiąca o puszce coli za 8 reali.

Po dopłynięciu i wyjściu z przystani, pierwszą rzeczą jaką ujrzeliśmy był... pełzający bardzo nerwowo około metrowy wąż. Na głównej ulicy miasteczka. Mając ze sobą namiot, postanowiliśmy ciąć koszty, korzystając z campingu, a nie hostelu. Po bardzo krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy pousadę zlokalizowaną zaraz przy porcie, dającą możliwość rozbicia się, korzystania z kuchni oraz łazienki za 20 reali od osoby.

Na Ilha Grande trafiliśmy na weekend, więc kręciło się tam sporo ludzi, chociaż dalej była to może 1/3 tego, co w sezonie nad polskim morzem ;) no i nie było to w stanie przyćmić zdecydowanie największego plusa wyspy – braku samochodów i jakichkolwiek innych pojazdów. Już na pierwszy rzut oka podobał nam się obecny tam spokój oraz ogólny krajobraz.

Image

Po rozbiciu się ruszyliśmy na pierwszy spacer po wyspie i ze zdumieniem odkryliśmy, że są na niej supermarkety z normalnymi cenami, niewiele tylko wyższymi od cen w sklepach z dużych miast (na przykład bułki za 50 centavos, piwo za 3 BRL). No nic, zrobione zakupy zmarnować się nie mogą, wieczór spędziliśmy więc na sączeniu kupionego w Angra dos Reis piwa w przytulnym miejscu ;)

Drugiego dnia na wyspie postanowiliśmy odwiedzić Lopes Mendes. Plaża reklamowana przez jeden z rankingów jako TOP10 na świecie, według ocen na tripadvisorze druga w Brazylii. Będąc na wyspie nie można było jej nie odwiedzić. Przy dużej części agencji turystycznych można znaleźć reklamy transportu na wyspę – 30 reali w dwie strony za wolniejszą barkę, płynącą 55 minut, zaś 40 reali za szybszą łódź. Mimo to zdecydowaliśmy się iść pieszo. Trasa jest bardzo łatwa do odnalezienia – po dojściu w Vila do Abraão do głównego deptaku idącego wzdłuż oceanu, należy patrząc na wodę skręcić w prawo i iść wzdłuż wybrzeża aż do tabliczki z drogowskazem na Lopes Mendes. Dalej jest już tylko jedna ścieżka. Łatwo jest złapać zadyszkę, powietrze jest dość ciężkie, ale rekompensują to miejsca, które odwiedza się po drodze. Najpierw widok z góry na wyspę:

Image

Następnie dwie spokojne i bardzo ładne plaże, na których aż prosiło się, żeby posiedzieć z piwem pod palmą.

Image

Image

Image

Blisko końca trasy zrobiliśmy sobie przystanek, podczas którego... spotkaliśmy Wietnamczyka, który zniknął nam dzień wcześniej po wyjściu z autobusu. Idąc dalej, już bardzo blisko samej plaży, bez problemu spotkać można takie oto miłe stwory:

Image

Image

Image

Małpki są małe i grzeczne. Podchodzą blisko ludzi, ale nie psocą i nie wyrywają niczego.

Wreszcie naszym oczom ukazała się Lopes Mendes.

Image

Image

Trasa niespiesznym tempem zajęła nam ok. 3 godzin, w tym jednak było ok. pół godziny na wypicie małego piwa na jednej z wcześniejszych plaż, do tego kilka przystanków. Co do samej plaży, to mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony nie da się ukryć, że jest piękna - bardzo ładne otoczenie, drobny i jasny piasek, zaś z drugiej nie wyróżniała się niczym od widzianej dwa dni wcześniej plaży niedaleko Paratów. Tłumów nie było, ale ludzi więcej niż w Trindade, do tego pewnie wrażenie byłoby lepsze przy lepszej pogodzie, ponieważ niebo było zachmurzone, co pomagało w plażowaniu, gdyż było bardzo ciepło, a jednocześnie nie trzeba było szukać cienia, ale jednocześnie psuło trochę efekt wizualny. No i znów trafiliśmy na bardzo duże fale, które potrafiły zaskoczyć do tego stopnia, że w pewnym momencie zalały nam wszystkie rzeczy, włącznie z ręcznikami i gazetami wziętymi z Polski, choć leżeliśmy w dalszej części plaży, gdzie wcześniej nawet się nie zbliżały.

Po 3-4 godzinach błogiego odpoczynku postanowiliśmy wraz z Wietnamczykiem wrócić łódką. Poszliśmy więc do miejsca, z którego wypływają łodzie (ok. 15 minut drogi od plaży), gdzie o godz. 17 udało się załapać na tę samą barkę, którą on przypłynął w pierwszą stronę. Koszt to 15 BRL, choć spodziewaliśmy się, że płynąc tylko w jedną stronę może być drożej, skoro w dwie strony kosztuje to 30 reali.

Image

Image

Ostatni pełny dzień na wyspie spędziliśmy na leniwym poznawaniu wcześniej nieodwiedzonych miejsc, położonych blisko miasteczka. Tak jak dzień wcześniej stojąc na deptaku idącym wzdłuż wody, patrząc na nią poszliśmy w prawo w stronę Lopes Mendes, tak tego dnia odbiliśmy w lewo. Idąc spokojnym spacerem po ok. 10 minutach od portu dochodzi się do plaży Praia Preta, kameralnej i sympatycznej, gdzie można wylegiwać się w słońcu, ale także posiedzieć na kamieniach w cieniu.

Image

Image

Dalej, po ok. 5 minutach trafimy na ruiny więzienia Lazaretto z opisem jego historii. Po kolejnych 100 metrach znajduje się rozwidlenie z drogowskazami – w prawo do Praia do Galego, w lewo do akweduktu. Do plaży dojdziemy w dwie minuty, jest to tak naprawdę przedłużenie wcześniej opisanej Praia Preta, tylko z ładniejszym piaskiem. Natomiast idąc w lewo po 5 minutach dojdziemy do zbiornika wodnego nazwanego naturalnym basenem, w którym bawią się raczej miejscowi.

Image

Zaraz obok niego znajduje się akwedukt.

Image

W tym miejscu jest drogowskaz, według którego idzie się kolejne półtorej godziny do wodospadu Cachoeira de Feiciteira, my jednak odpuściliśmy i wróciliśmy cieszyć się piękną pogodą i świetnymi widokami na jednej z plaż.

Image

Obie małe plaże odwiedzone tego dnia podobały nam się nie mniej, niż Lopes Mendes. Kilkanaście minut od miasteczka, kameralne, bardzo ciche i spokojne, a jednocześnie równie ładnie położone.

Wieczorem podjęliśmy istotną decyzję dotyczącą tego wyjazdu – w ramach luki, którą mieliśmy od 19 do 26 marca, jedziemy do Paragwaju. Skoro przy okazji odwiedzin wodospadów Iguazu i tak mieliśmy być przy granicy z Paragwajem, to z racji małych odległości mogliśmy bez problemu odwiedzić kilka z głównych atrakcji tego kraju. W Brazylii zaś w tym samym czasie widzielibyśmy tylko Ouro Preto, które bardzo chcieliśmy odwiedzić, ale niestety nic więcej nie mieliśmy po drodze. Żeby nie było, że relacja jest słodkopierdzącym chwaleniem każdego miejsca, jakich wiele w internecie, tam będzie mniej pozytywnie ;)

Następnego dnia zgodnie z rozkładem wrzuconym wyżej popłynęliśmy do Angra dos Reis, skąd rozpoczęliśmy drogę do Rio, ale o tym już w następnym odcinku.

Podsumowanie (informacje na marzec 2016):
- autobus Paraty – Angra dos Reis odjeżdża co 40-60 minut, kosztuje 12,5 reali i jedzie ok. 2 godzin
- prom Angra dos Reis - Vila do Abraão oraz Mangaratiba – Vila do Abraão – 15 BRL, płynie półtorej godziny
- łódka na Lopes Mendes – w najtańszej wersji 15 reali w jedną stronę, 30 w dwie, płynie 55 minut

Ilha Grande opisywana jest jako droga wyspa, chociaż moim zdaniem przesadnie, bo da się zwiedzić ją naprawdę tanio. Ja jestem raczej zwolennikiem aktywnego zwiedzania, więc osobiście w razie możliwości odwiedzenia tylko jednego miejsca chyba wybrałbym Paraty, ponieważ tam można trafić na więcej różnorodnych opcji spędzania czasu. Jeśli jednak ktoś jest wielbicielem wypoczywania na pięknych plażach, spokoju i ma potrzebę zresetowania się, to ta wyspa będzie idealnym wyborem. Największym jej plusem, oprócz plaż i widoków, jest zdecydowanie to, że nie ma na niej żadnych pojazdów, a nawet w odległości krótkiego spaceru od każdej pousady mamy miejsca idealne do odpoczynku.
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
MartaPoznan uważa post za pomocny.
 
      
#5 PostWysłany: 02 Mar 2018 13:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sty 2014
Posty: 319
Loty: 229
Kilometry: 561 958
niebieski
Fajna relacja, dobrze się czyta :D szkoda, że nie dokończyłeś ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 02 Lip 2018 23:08 

Rejestracja: 14 Cze 2018
Posty: 2
Z jakich stron głównie korzystałeś szukając lotów w Brazylii?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 6 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: TIT oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group