Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 12 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 13 Sty 2018 22:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
Planowanie głównego urlopu AD 2017 okazało się być fascynującą (tele)nowelą, z licznymi zmianami akcji. Pewniki były tylko trzy: samochodem, do Chorwacji, na 10-14 dni. I tak w niedoszłych, lub odwołanych rezerwacjach pojawiły się kolejno wyspy Brač, Ugljan, podnóża Paklenicy, Pag…

W marcu 2017 na łamach Fly4Free pojawiła się informacja o nowej trasie, KTW-SPU. Wyjazdowe założenia i pewniki posypały się, gdy wreszcie w czerwcu Wizzair skusił mnie tą swoją nową „destynacją”. A stało się to za sprawą kombinacji w miarę niezłych cen na powyższe połączenie i większej ilości środków na koncie Wizz.

Jako, że urlop w mieście mi się nie widział, a jednocześnie Trogir i Split „wypadało” zobaczyć, plan od początku zakładał podzielenie tych jedynie siedmiu dni wyjazdu na jakieś prawie bezludne wyspy oraz na zwiedzanie.

Nie jest wielką tajemnicą, że rezerwowanie noclegów w Chorwacji na wakacje dopiero w miesiącu czerwcu wiąże się z nieco przetrzebioną ofertą i wyższymi cenami. Teoretycznie, można było jechać w ciemno, ale raz, że jakoś wolałem mieć pewność co, gdzie i jak, dwa, nie chciało mi się włóczyć z plecakiem po obcym mieście, szczególnie, że planowane lądowanie na lotnisku w Kaštela miało nastąpić nocą, o 21:20. Rzut oka na mapę wystarczył, że lotnisko SPU powinno raczej mieć kod TRO, albo TRG i być nie lotniskiem „w Splicie”, ale „w Trogirze”, do którego na upartego z lotniska da się dojść pieszo.

Część 1: Trogir

Tak więc, z powodu bliskości do lotniska, malowniczego starego miasta i dogodnego połączenia promowego z dwoma małymi wysepkami, Trogir został pierwszą bazą noclegową… na aż jeden nocleg.

Samolot, który wywiózł nas z Polski, załapał opóźnienie na poprzedzającej trasie (z Tel Avivu) i suma summarum w Chorwacji wylądował 50 min po czasie. Skomunikowanie lotniska z Trogirem, a także ze Splitem, można jednak uznać za bardzo dobre. Przy głównej drodze znajduje się przystanek autobusowy. Na nim, oprócz turystów, kilku przedsiębiorczych przedstawicieli chorwackiej nacji, którzy przestrzegają nas, że autobus nie przyjedzie, bądź nie wiadomo kiedy przyjedzie i oferują swoją „pomoc”… nie bezinteresowną. Ceny padają różne w zależności od „przedsiębiorcy”, 10 €, 100 kun. Autobusy jeżdżą mniej więcej co pół godziny w niedzielę, a co 20 minut w inne dni. Czekamy trochę i linią 37 i bez problemów dojeżdżamy do Trogiru za 13 kun/os. Skromny apartament znajduje się niecałe 5 minut od dworca autobusowego.

Następnego dnia pierwszy punkt programu to, nie licząc spożywczych zakupów w pobliskim Konzumie, zwiedzanie Trogiru. Przy założeniu, że nie przypatrujemy się każdemu kamykowi, na zwiedzenie Trogiru wystarczy jakieś pół dnia. Miasto nie zachwyca może ogromną ilością zabytków, ale niektóre z nich są z naprawdę wysokiej półki. Poza tym specyficzne położenie starego miasta, które musiało ścieśnić się na małej, liczącej ledwie 0,11 km kw. wyspie, nazywanej po prostu… Wyspą (Otok), sprawia, że miejsce to zatrzymało swój stary, włoski „klimat”, który zbudowany został głównie dzięki długiemu okresowi panowania w mieście Wenecjan.

Image
Trogir, Brama Lądowa

Po przekroczeniu mostu, do starego miasta wchodzimy przez wenecką Bramę Lądową (Kopnena vrata) z XVI w. Na jej szczycie czuwa patron miasta, Jan z Trogiru, a nieco niżej… tandetna zapowiedź jakiegoś koncertu zakrywa weneckiego lwa św. Marka – skrzywiłem się i poczułem zdegustowanie, na szczęście ostatni raz… ostatni raz w Trogirze. Za bramą dosłownie wpada się na pałac Garagnin, w którym mieści się muzeum miejskie. Na podwórzu świetnie czuć ducha południowych miasteczek. Trochę porozrzucanych „staroci” typu kilkusetletnie płaskorzeźby, a nad nimi wiszące pranie, akurat tutaj i tym razem będące zamierzoną artystyczną inscenizacją.

Image
Trogir, pałac Garagnin

Kilka kroków dalej i mamy już największą kumulację cudeniek na starym trogirskim mieście. Na placu Jana Pawła II są bowiem i katedra, i pałac możnego rodu Ćipiko, i ratusz miejski z pięknymi fasadami, i wieża zegarowa (pozostałość po kościele św. Sebastiana), i wreszcie zdobiona loggia będąca onegdaj miejscem rozpraw sądowych dla ludu. Z każdej strony coś pięknego. W loggi uwagę zwracają dwie płaskorzeźby. Jedna przedstawia sprawiedliwość, druga Petara Berislavića, rodowitego trogirczyka, bana Chorwacji i biskupa węgierskiego Veszprém (za jego czasów Chorwacja była węgierska), który wsławił się walkami z Turkami. Warto przekroczyć próg pałacu Ćipiko (z początku, na szybko, tą nazwę czytało mi się trochę inaczej), dla obejrzenia zdobnej bramy, a także ciekawostki… wielkiego rzeźbionego łba koguta, który jest niczym innym jak galionem odciętym ze zdobytego w 1571 roku tureckiego statku. Wchodzimy też do dziedzińca ratusza, gdzie zachwycamy się rzeźbieniami fasad. Ze schodów zbudowanych przy dziedzińcu widać, że niestety ktoś zdecydował się wykonać dobudówkę ze zwykłej, czerwonej cegły... może w ratuszu nie mieściły się już archiwa?

Image
Trogir, loggia na pl. Jana Pawła II, płaskorzeźba sprawiedliwość (Nikola Firentinc, 1471)

Image
Trogir, dziedziniec ratusza

Niebawem wrócimy w to miejsce, by więcej czasu poświęcić na katedrę, na razie jednak spacerujemy dalej. Przez Bramę Morską (Morska vrata, XVI w.) wchodzimy na promenadę (Riva), która dzięki palmom przywodzi mi na myśl miniaturę Monako, Cannes (w których nawiasem mówiąc nie byłem), albo jakiegoś innego śródziemnomorskiego kurortu. Przy promenadzie cumuje kilka większych jachtów, stąd też odchodzą taksi-boty do turystycznych miejscowości Okrug na Čiovo, różne rejsy wycieczkowe oraz prom Jadroliniji na wyspy Drvenik. Od zachodu promenadę zamyka twierdza Kamerlengo (XV w.). Wkładamy głowę do środka i wycofujemy się nie decydując się na kupno wejściówki. Odnoszę wrażenie, że internety słusznie piszą, iż sama w sobie twierdza ciekawa nie jest, a ładny tylko jest z niej widok… ale na widoki przyjdzie czas wkrótce.

Jako, że na prom na Drvenik Wielki chcemy wsiąść dopiero o godz. 16, wracamy na kwaterę zmyć pot i wymeldować się. Zostawiamy plecaki u gospodyni, po czym kontynuujemy niespieszne zwiedzanie Trogiru. Pierwszy dzień po szybkiej zmianie klimatu odbija się pewną nietolerancją na upał. Środki, które pozwalają nieco złagodzić ten stan, to niespieszność, cień, lody, oraz pyszne chorwackie kefiry i jogurty (mi najbardziej zasmakowały te z firmy Bregov).

Po chwili znowu jesteśmy na placu Jana Pawła II. Największym „must see” całego miasta jest katedra św. Wawrzyńca (katedrala sv. Lovre). Zbudowana została na ruinach kościoła zniszczonego przez Saracenów. Budowę rozpoczęto w 1193 r., a na dobre ukończono dopiero w XVII w. W cenie biletu (25 kn) jest katedra, skarbiec, baptysterium i wieża. Za majstersztyk największej klasy uważany jest, zresztą słusznie, wyrzeźbiony przez mistrza Radovana w 1249 r. zachodni portal w głównym wejściu do katedry. Po bokach posągi Adama i Ewy, najstarsze nagie rzeźby w Dalmacji, tu jakby „niesione” przez lwy. Główny łuk portalu „podtrzymują” natomiast Turcy i Żydzi, czyli ludzie gorsi… taka przynajmniej była oficjalna doktryna w XII w. Wyżej, na łuku, mamy rzeźby z życia Jezusa, a nad portalem umieszczona jest rzeźba św. Wawrzyńca.

Image
Trogir, katedra św. Wawrzyńca: portal mistrza Radovana (1249)

W środku uwagę przykuwają szczególnie misternie wykonane XII-wieczna ambona, XV-wieczne bogato zdobione drewniane ławy, dobudowana w XV w. kaplica z sarkofagiem św. Jana z Trogiru (Ivan Ursini). Śmiertelnie przejmujące wrażenie robi ołtarz św. Krzyża z 1694 r. W pomieszczeniu skarbca, jedynym, w którym obsługa pilnuje, żeby zwiedzający nie robili zdjęć, złożone są m.in. bogato zdobione szaty i naczynia liturgiczne, krzyż z Avinionu (1310), relikwie, przedramię św. Seweryna oraz pierś Jana z Trogiru, tego samego, którego sarkofag jest w trogirskiej przykatedralnej kaplicy.

Z kruchty można udać się do baptysterium i na 47-metrową wieżę dzwonnicy. Baptysterium poznajemy po płaskorzeźbie nad wejściem. W środku uwagę przyciąga szczególnie renesansowe sklepienie. Na wieżę prowadzi 118 schodów, przed wejściem przytwierdzono znak „wejście na własne ryzyko”. Schody w znacznej mierze są strome i wąskie, w kilku miejscach należy też szczególnie zwracać uwagę na głowę. Na dachu kruchty mamy wielką rozetę oraz ładny widok na pałac Ćipiko. Wspinaczka na górę wieży zostaje nagrodzona pięknym widokiem na bliższą i dalszą okolicę, całe stare miasto, nieodległe góry i wyspę Čiovo.

Image
Trogir, katedra św. Wawrzyńca: płaskorzeźba nad wejściem do baptysterium

Image
Trogir, widok z wieży katedry św. Wawrzyńca

Po szczegółowym zwiedzeniu katedry zostaje jeszcze nam mnóstwo czasu na zgubienie się w trogirskich uliczkach, zjedzenie lodów, odpoczynek na ławkach na promenadzie. Idąc po bagaże dziwimy się dlaczego na tak małej wysepce nie wykorzystano pod „konkretną” zabudowę każdej dostępnej połaci ziemi. Na zachodnim brzegu Otoka znajduje się, jakimś cudem wciśnięte między twierdzę Kamerlengo, a wenecką obronną wieżę św. Marka, pełnowymiarowe boisko piłkarskie klubu HNK Trogir.

Image
Trogir, stadion HNK Trogir

Image
Trogir, promenada Riva

Bilety na prom Jadroliniji najwygodniej kupić przez internet. Po opłaceniu dostaje się je na maila, można je wydrukować, albo w trakcie okrętowania pokazać pdf na smartfonie. Bilety już mamy, więc jeszcze tylko ostatni łyk kefiru/wody, czy co tam komu zostało i ahoj! okrętujemy się na prom Šoltanka, który w godzinę przewiezie nas na Drvenik Wielki… island hopping czas zacząć.
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022


Ostatnio edytowany przez Raphael 24 Cze 2018 16:28, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
Tydzień na Langkawi za 2841 PLN. Loty z Berlina i noclegi w 4* hotelu Tydzień na Langkawi za 2841 PLN. Loty z Berlina i noclegi w 4* hotelu
Odkryj Portugalię: Porto i Azory w jednej podróży z Wrocławia za 825 PLN Odkryj Portugalię: Porto i Azory w jednej podróży z Wrocławia za 825 PLN
#2 PostWysłany: 20 Sty 2018 00:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Część 2: Drvenik Veli

Są dwa Drveniki, dwie wyspy, o żadnej z nich raczej nie przeczyta się w przewodniku. Jedna większa, druga mniejsza. Większa jest bardziej hm… pagórkowata, mniejsza mniej. Większy Drvernik jako wyspa nazywa się Veli, ale osada na nim to już Drvenik nie Veli, ale Veliki... ot, taka dziwna ciekawostka. Cała wielkość wyspy zawiera się w 11,69 km kw. powierzchni, prawie 24 km, często niedostępnego, wybrzeża i pagórach wznoszących się do maksymalnie 178 m n.p.m. (najwyższy jest Buhalj). Drvenik Mały jest mniej więcej cztery razy mniejszy, ma 3,43 km kw. powierzchni, 12 km linii brzegowej, a najwyższy pagór (Glavica) wznosi się na 79 m n.p.m. Wikipedia twierdzi, że Większy zamieszkuje 168, a Mniejszy 87 osób… czyli jakiegoś większego tłoku nie należy się spodziewać.

Po wypłynięciu z Trogiru prom Jadroliniji zatrzymuje się w Seget Donji, a potem zawija na oba Drveniki. Prom Šoltanka, który raczej jest na stałe przypisany do linii nr 606 (Trogir-Drveniki, w niektóre dni też Split), zbudowany został w 1971 r., ma nośność 181 t, wyporność 426 t, oficjalne dane mówią, że może pomieścić 30 samochodów i 200 ludzi. Na zakrytym, klimatyzowanym pokładzie, znajduje się bar. Piętro wyżej, na rufie mamy częściowo zadaszony pokład odkryty, na którym można delektować się morską bryzą. Chociaż Šoltanka jest promem samochodowym, w Trogirze nie można załadować się nań autem. Prom cumuje przy promenadzie Riva, tuż koło twierdzy Kamerlengo i raczej nie ma tam infrastruktury, która pozwalałaby spokojnie wjechać samochodom. W planach (w realizacji?) jest budowa terminalu promowego poza starym miastem, gdzie będzie już można zaokrętować, a raczej „zapromować” pojazd. Póki co, jeśli ktoś uparłby się na przewiezienie auta na obojętnie który z Drveników, musi udać się do Seget Donji. Ja jednak nie polecam przeprawiania się z autem, bo i tak nie specjalnie byłoby nim potem gdzie jeździć.

Image
Drvenik V, Šoltanka

Na Wlk. Drveniku zatoka, w której znajduje się port, a raczej nabrzeże, jest dość szeroko otwarta na morze i chociaż całkiem głęboko wżyna się w ląd, to „fiord” ten średnio osłania przed większymi falami. W wietrzne, sztormowe dni, w trakcie wysiadki ponoć promem dość mocno „trzepie”, przez co miejscowi przybicie do Drvenika porównują wtedy do desantu w Normandii. My mieliśmy pogodę dobrą więc spokojnie wysiadamy z Šoltanki. Obserwujemy wyspiarskie życie, na okoliczność przybycia promu chwilowo ożywione, po czym udajemy się do apartamana, przechodząc przez gospodarczo-zakupowe centrum wyspy, czyli przez 200-metrowy fragment nabrzeża, na którym znajdują się sklep spożywczy „Petra”, piekarnia „Romeo” i kasa Jadroliniji. Resztę dnia spędzamy na tarasie z widokiem na zatokę.

Image
Drvenik V, widok z tarasu „apartamana”

Przez chwilę bliżej przyjrzyjmy się infrastrukturze wyspy. Sklep, najprawdopodobniej jedyny na wyspie, jest słabo zaopatrzony, ceny ma wyższe niż na stałym lądzie (brak konkurencji i konieczność dowozu towarów promem). Za to piekarnia jest całkiem przyzwoita, spory wybór, rozsądne ceny, a poza tym z zdaje się być otwarta od samiutkiego ranka do późnych godzin wieczornych. W obu tych przedsiębiorstwach nie można płacić kartą. Zresztą kartą nie można płacić nigdzie na wyspie, włącznie z kasą Jadroliniji, nie ma też żadnego bankomatu… Wieczorami koło sklepu pojawia się stoisko z lokalnymi przetworami. Można zakupić między innymi fenomenalna oliwę, wyraźną w smaku, gorzką ale nie cierpką. Żywieniowym urozmaiceniem mogą być świeże ryby od ribara. Pan ten wypływa prawie co rano w morze i wraca z połowem, którego część sprzedaje bezpośrednio z łodzi. Nasz gospodarz tłumaczył, że wracając z połowu i wpływając do zatoki ribar używa jakiegoś buczka i ten sygnał dźwiękowy oznacza, że można udać się na nabrzeże po świeże ryby. Ja raz zaspałem, a raz zaspał ribar, więc świeżych ryb nie kupiłem. Ale ogólnie to fajna sprawa, szczególnie jeśli wynajmuje się kawałek mieszkanka wyposażony w kuchnię.

Jeśli chodzi o resztę zaplecza, którym mógłby zainteresować się turysta, w Drveniku Velikim są dwie konoby, położone na przeciwległych brzegach zatoki: „Lude Godine” czyli Szalone Lata oraz „Jere”. Mapa Googla pokazuje też trzecią, „Ateljé Tramontana”, nieco w głębi miasteczka, ale tam akurat nie dotarłem. Przykładowe ceny nie zachęcają:
• frytki: 25 kn
• sałatka z ogórków: 25 kn
• zupa rybna: 30 kn
• spaghetti bolognese: 75 kn
• sałatka z ośmiornicy: 80 kn
• kotlet wieprzowy z frytkami: 85 kn
• mix z grilla: 100 kn
• tuńczyk (1 kg): 260 kn
• dorada (1 kg): 290 kn
• labraks czyli okoń morski (1 kg): 290 kn
• kalmary (1 kg): 360 kn

Image
Drvenik V, pomnik poległych w II wojnie światowej, za nim piekarnia

Cel na pierwszy pełny dzień na wyspie to relaks na najbliższej plaży… czyli po drugiej stronie wyspy i za górą, w zatoce (uvala) Kokošinja. Przejście 1,5 km wraz z robieniem zdjęć, sprawdzaniem ścieżki i szukaniem cienia w którym można przez chwilę odpocząć od upału zajmuje pół godziny, czyli tempo dość „umiarkowane”. Po takiej wyprawie człowiek ma zamiar już tylko wskoczyć do wody, a potem położyć się na plaży, przy czym okazuje się, że plaży w naszym znaczeniu tego słowa… nie ma, co zresztą, znając trochę Chorwację, jakoś nie dziwi. Do dyspozycji mamy za to małą, kamienną plażę, w chorwackim tego słowa znaczeniu, a nieco z boku dość spore, płaskie półki skalne, łagodnie schodzące do krystalicznie czystej wody. Na plus miejscówki… pustka, na plaży tylko trzy osoby, które po godzinie zwijają majdan i zostawiają nas samych. Można albo wyłożyć się jak na patelni, albo skryć w cieniu aromatycznych sosen. Co jakiś czas do zatoki wpływają większe lub mniejsze wycieczkowe łódki albo prywatne jachty. Pierwotny plan zakładał wykąpać się, poleżeć troszkę i przemieścić się do kolejnej zatoki… ale było tak błogo i leniwie, że… plan wziął w łeb. Dopiero dość późnym popołudniem opuszczamy zatokę i kierujemy się z powrotem do miasteczka.

Image
Drvenik V, ścieżka przez interior, ta akurat szeroka i wygodna

Image
Drvenik V, uvala Kokošinja

Image
Drvenik V, tuż pod nosem aromat sosen

Kolejny dzień to prawie kalka z poprzedniego. Zmienia się tylko miejscówka, tym razem uvala Solinska. Dojście wydłuża się o do jakiś trzech kwadransów, dodatkowym utrudnieniem jest dość znaczne zachaszczenie ścieżki. Po drodze mija się opuszczone, w większości już nieco rozsypujące się, kamienne domostwa. Widząc je i idąc po wąskich, kamienistych duktach, człowiek nie dziwi się, że jeszcze na początku XX wieku populacja Drvenika była pięciokrotnie większa. Współcześnie coraz mniej ludzi jest w stanie zdecydować się na życie pośrodku takiej wyspy, z daleka od drogi, komunikacji, zaopatrzenia i wody. Nawiasem mówiąc, pitną wodę na wyspę dowozi się statkiem, po czym jest ona przepompowywana do wielkiego zbiornika. Po dotarciu do Solinskiej okazuje się, że trafiamy na imprezę. Na spokojnych wodach zatoki kotwiczy kilka większych i mniejszych jednostek. Rotacja jachtów, stateczków i łódek jest raczej dość spora, wiele z nich zarzuca kotwicę na kwadrans, pół godziny, po czym płyną dalej. Na jednym z większych jachtów odbywają się tańce przy muzyce, na innym trwa amatorski festiwal skoków do wody, na jakiejś mniejszej motorówce para niemieckich emerytów zażywa nago słonecznej kąpieli. Na brzegu też wyleguje się kilkanaście osób. Pomimo swej malowniczości, warunki „plażowe” Solinska ma jednak dość średnie, na pewno gorsze niż Kokošinja. Ma wprawdzie swoją „plażę”, czyli kilkanaście metrów zawalonych sporymi otoczakami, jednak ta akurat była wyłożona dmuchanymi kajakami jakiejś grupy, zresztą kamulce są na niej zbyt duże na to, żeby się wygodnie wyłożyć. Obok plaży mamy natomiast zestaw skalnych półek, niestety większość z nich jest nieprzyjemnie skośna, co wymaga nieco kombinatoryki, celem uzyskania stabilnej pozycji leżącej. Coś oczywiście da się znaleźć, i na tym czymś „rozbijamy się” z ręcznikami, co jakiś czas czmychając w cień sosen lub schładzając się w morzu. A woda jest krystalicznie czysta, mieni się wieloma kolorami, dla męskiego oka bliżej niedookreślonymi, mruga iskierkami odbijającego się słońca. To co w Chorwacji urzeka mnie najbardziej, to właśnie ta woda. Niebezpieczeństwem są natomiast jeżowce, w dosyć znacznej liczbie – in plus, są one też gwarancją czystej wody. Po wypiciu, zjedzeniu, wyleżeniu się i popływaniu… wracamy do miasteczka.

Image
Drvenik V, uvala Solinska

Image
Drvenik V, jeżowce

Popołudnia i wieczory dzielimy na spacery po Drveniku Velikim i na przesiadywanie na tarasie. Wieczorami, gdy odpłynie już ostatni prom, oraz rankami, zanim przypłynie pierwszy, można delektować się ciszą i pewnym wrażeniem pustki, spokoju. Zresztą przybicie promu też nie powoduje jakiegoś ani dłuższego, ani większego zamieszania. Masy turystów na Drveniku Velim nie ma, wszakże ciężko tam o popularne plaże, a poza tym trzeba się nachodzić w górę i w dół w upale. Zabytków na wyspie też nie ma dużo – w zasadzie wydaje mi się, że jest jeden, położony w miasteczku kościół św. Jerzego (sv. Jurja), zbudowany około 1500 r., kilkukrotnie rozbudowywany w XVIII w. Ostatnia z modernizacji miała mieć miejsce pod koniec właśnie XVIII w., powstała wtedy nowa fasada i ściany mające przedłużyć kościół w stronę zatoki, jednak w wyniku upadku Republiki Weneckiej i związanego z tym kryzysu, zabrakło funduszy na dokończenie projektu… i tak już zostało po dziś dzień. Sprzed kościoła schodami można zejść wprost na nabrzeże. Nieopodal znajdują się ruiny zakładu, w którym wyciskano oliwę. W zakrzaczonym, pozbawionym już dachu pomieszczeniu, zachowały się dwie duże, przerdzewiałe już prasy. My wyciszamy się i przy zachodzącym słońcu planujemy, na co przeznaczyć następny, trzeci dzień „wyspowania”.

Image
Drvenik V, kościół św. Jerzego

Image
Drvenik V, zachód słońca
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022


Ostatnio edytowany przez Raphael, 03 Lut 2018 19:11, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
marcinjot uważa post za pomocny.
 
      
#3 PostWysłany: 20 Sty 2018 11:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Paź 2014
Posty: 317
niebieski
Lubię śródziemnomorskie klimaty :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 28 Sty 2018 16:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Część 3: Drvenik Mali

Na Velim Drveniku został nam jeden pełny dzień i jeden dylemat… cóż z nim począć, którą z dwóch wcześniej zaplanowanych, wzajemnie się wykluczających „atrakcji” wybrać: wycieczkę na Drvenik Mali, czy może wizytę na najsłynniejszej w bliższej i średniej okolicy lagunie. Plaża Krknjaši, położona jest na zachodnim brzegu Veli Drvenika, tuż obok niej rzucone są dwie wysepki, Krknjaš Veli oraz Mali, nazywane też czasem Škoj Veli/Mali. Całość tego zestawu nosi swojską, miłą dla ucha nazwę, Blue Lagoon. Zastanawiając się nad jej etymologią wysnułem tezę, że Chorwatom pewnie lepiej schodziły wycieczki na Blue Lagoon niż na Krknjaši, gdyż zamożni mieszkańcy „Europy szybszej prędkości” zdecydowanie łatwiej poradzą sobie z tą pierwszą nazwą… a ciężko przecież kupić coś, czego nie da się wypowiedzieć. Na Błękitną Lagunę – brzmi o wiele lepiej niż Niebieska Laguna – organizowana jest masa wycieczek z Trogiru i Splitu. Wyłuskuje się 30-50 €, wsiada się na mniejszą lub większą łódkę i nie trzeba myśleć przez cały dzień. Zwykle takie wypady zawierają mniejszy lub większy pakiet żywnościowy, w tym też all you can drink. Jako, że Blue Lagoon naoglądaliśmy się już w internecie, a zdjęć Drvenika Małego jest jak na lekarstwo…wybór padł na Drvenik Mali. A poza tym jest teraz po co wrócić na Drvenik Veli, może nawet w opcji drink-ship.

Nim się człowiek obejrzy, Šoltanka pokonuje trasę między Drvenikami. W połowie drogi mijamy malutką wysepkę (otočić) Malta (jak się okazuje, nie tylko Poznań ma swoją), po czym lądujemy w niewielkiej osadzie. Na przystani umieszczono schematyczną mapę wyspy, z której wynika, że kilka domków jest tu, kilka domków jest tam, jedna zatoczka po lewej, inna po prawej. W każdym bądź razie, nie wynika z niej gdzie najlepiej skierować swe kroki. Większość pasażerów zdaje kierować się w jednym kierunku, na wprost…

Image
otočić Malta

Image
Drvenik M, przystań

Dla odmiany idziemy w lewo. Po kilkunastu minutach spaceru czymś, co pełni funkcje promenady i ulicy jednocześnie, mijając prywatne betonowe mini-mola, na których wygrzewają się nieliczni plażowicze-betonowicze, opuszczamy obszar zabudowań. Parę chwil wśród kamieni i po skałach (uwaga na nogi) i docieramy do przylądka (rt) Kuknara. Wcina się on dość mocno w morze, co potęguje wrażenie pewnej dzikości i odludzia, chociaż za plecami, w kilka minut pieszo da się przecież osiągnąć „cywilizację”. Całkiem fajne miejsce do opalania, można wyłożyć się na skałach, zero ludzi, wietrzyk wieje, jedynie zejście do morza niewygodne, a przypuszczalnie w okolicznych wodach mogą do tego czyhać nieprzychylne wiry i prądy. W naprędce stworzonym planie była kontynuacja spaceru dalej wzdłuż wybrzeża, jednak skały przylądka okazały się zbyt strome, zbyt pocięte, zbyt ostre i zbyt szczeliniaste. Przypuszczam, że osoby z zacięciem alpinistycznym spokojnie dałyby sobie z nimi radę, my jednak zalegamy i dajemy muskać się słońcu.

Image
Drvenik M, w drodze na Rt Kuknara

Image
Drvenik M, przylądek Kuknara

Dość szybko opuszczamy miejscówkę aby kontynuować eksplorację wyspy. Przez małe sioła, szutrówkami i ścieżkami przez pola i gaje, kierujemy się na południe. Wyspa jest dość dobrze oznakowana w terenie. W newralgicznych miejscach umieszczone są metalowe drogowskazy. Mimo to polecam korzystanie z dobrej aplikacji z mapami offline. Korzystaliśmy z apki Mapy.cz, która bardzo dokładnie „widzi” wszystkie dróżki i ścieżki, prowadzi nas przez wyspę jak po sznurku i dzięki swojej dokładności pomaga zaplanować marszrutę. Doskonale sprawdziła się też na większym z Drveników i w ogóle w trakcie całego wyjazdu… zresztą nie tylko tego. Mniej więcej po pół godzinie docieramy z północnego na południowy brzeg wyspy, do osady Vela Rina, która położona jest nad zatoką Vela Rina i znajduje się tam plaża… Vela Rina oczywiście. No i to, to dopiero jest plaża! Plaża w sumie trochę nijaka, niezbyt szeroka, z gatunku plaż miejskich, a właściwie wiejskich. Na zapleczu plaży trochę bałaganiku, jakaś knajpa, leżakujące łódki. Dość spore kamienie powodują, że przydałaby się karimata (a weź zapakuj karimatę do małego podręcznego w Wizzie!). Zachęcają tym samym do wejścia do wody… a woda to już inna bajka. Wchodząc do morza, po przejściu wąskiego pasa kamieni pod stopami mamy pola olśniewającego piasku, miejscami troszkę jakiś glonów. Przejrzystość fenomenalna, nie mogłem już stać, a w dalszym ciągu dokładnie widziałem dno. Prawdopodobnie współgranie piaszczystego podłoża i czystości akwenu sprawia, że w słońcu woda nabiera fenomenalnego koloru: lazur z domieszką szmaragdu, coś fantastycznego! W wodzie wyraźnie oznaczono, połączonymi ze sobą bojami, strefę kąpieliskową. Jest ona bardzo duża, więc tłoczno nie jest. Poza nią na kotwicy stoi spora liczba jednostek pływających różnej maści. Wszyscy mają dla siebie wystarczająco dużo miejsca.

Image
Drvenik M, plaża Vela Rina

Image
Drvenik M, uvala Vela Rina

Po zażyciu kąpieli, słonecznej i wodnej, ciekawość kazała ruszyć tyłek i spenetrować inną część wyspy. W większości szutrowa droga, potem wąska, malownicza ścieżka prowadzi na wschodni brzeg, do zatoki Garbine. Wschodnie wybrzeże wyspy to jeden wielki ciąg popękanych skał. W wielu miejscach dostępne są jednak wygodne półki skalne, z niektórych da się spokojnie wejść do morza. Dno jest tu jednak nieprzychylne spacerom. Jest nawet jedna mikro-zatoczka z mikro-plażą i jedną opalającą się osobą. Ogólnie jest pusto, spokojnie i dziko.

Image
Drvenik M, ścieżka przez interior

Image
Drvenik M, uvala Garbine

Słońce powoli kieruje się ku zachodowi. Czas więc na ostatnią w tym dniu marszrutę – dookoła wyspy, przynajmniej ile się da. Zataczamy po wyspie spore koło zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Wraz z przebytym dystansem buty coraz bardziej nabierają koloru przemierzanego szutru, a słońce, chociaż już mocno popołudniowe, coraz bardziej daje się we znaki, szczególnie zaś gdy kończy się już zapas pitnej wody. Nagrodą za wędrówkę jest pełen spokój, puste trasy, piękne widoki i dziewicza przyroda, chociaż dość mocno przypalona słońcem.

Image
Drvenik M, szutrówka

W sklepie nieopodal promowej przystani, pewnie jedynym na wyspie, kupujemy jakieś picie i siadamy na nabrzeżu. Obserwujemy powoli narastający i gęstniejący na okoliczność wypłynięcia promu „mini-tłum”. Zjeżdżają się samochody z miejscowymi i z turystami. Sporo osób, które przybyło wraz z nami na wyspę, opuszcza ją w tym samym dniu. Sporo z nich przybyło na Drvenik Mali w celach plażowych, na plażę Vela Rina. Wydaje się, że większość to Chorwaci. Wynikałoby z tego, że wyspa jest chyba popularna jako cel wypadów Trogiran, ale nie tylko oni „okupują” wyspę. Drvenik Mali jest, w porównaniu do większego brata, miejscem dość mocno turystycznym. Co rusz spotyka się wynajęte domki, zaparkowane samochody z zagranicznymi rejestracjami. Mimo to jest to wyspa spokojna, a wręcz pustawa, z wyjątkiem może wspomnianej już plaży Vela Rina, która jest dość mocno eksploatowana. Przypuszczam, że na całej wyspie jest to jedyna plaża we właściwym tego słowa znaczeniu. Mimo „turystyczności”, na wyspie zamiast tłoku i gonitwy czuć spokój i bardzo wolno płynący czas. Wynika to pewnie z tego, że zabudowa wyspy, w przeciwieństwie do Drvenika Veliego, nie jest skoncentrowana. Nie ma tu jednego dominującego miasteczka. Sioła w miarę równomiernie porozrzucane są po wschodniej części wyspy, w zachodniej części zdarzają się pojedyncze domki. A poza tym wciąż nie jest to miejsce tak popularne jak na przykład Istria, czy Makarska.

Prom sprawnie się zaludnia, po czym w promieniach zachodzącego słońca szybko dopływamy na Drvenik Veli. To był udany dzień… tyle, że buty trzeba doczyścić.

Image
była Malta na dzień dobry, jest Malta na do widzenia
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
marcinjot uważa post za pomocny.
 
      
#5 PostWysłany: 03 Lut 2018 19:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Foto-wstawka specjalna: Motoryzacja na Drvenikach

Pobyt na Drvenikach okazać się może ciekawym doświadczeniem nie tylko dla żądnych palącego słońca i ciepłego morza turystów, ale także... dla fanów motoryzacji, a raczej historii motoryzacji.

Wydaje się, że na wyspach obowiązuje kilka „auto-zasad”:
1) jeśli auto jeździ i/lub jest potrzebne, to niech jeździ;
2) jeśli auto nie jeździ i/lub jest niepotrzebne, to się go wyrzuca… gdzieś w krzaki czy na pobocze;
3) po co komu tablice rejestracyjne – albo zostawia się te z kraju pochodzenia (np. Niemcy), albo montuje w ich miejscu reklamę (a to swojej knajpy, a to apartamentu), albo w ogóle jeździ bez, w nielicznych przypadkach są chorwackie lub jugosłowiańskie;
4) nie ważne jak wygląda.

Poniżej kilka zdjęć. Niech dzisiaj one mówią same za siebie.

Dominuje chyba Yugo Koral, niestety głównie w stanie niezdatnym do użycia …
Image

… chociaż tego może dałoby się jeszcze ruszyć …
Image

Zastava 750 LE, Ford Escort …
Image

Fiat 500, chyba z lat siedemdziesiątych, on to już nie pojedzie …
Image

Najlepsze na lokalne drogi jest coś wysoko zawieszonego, z napędem 4x4, np. Lada Niva …
Image

o! nasi tu byli ;)
Image

Renault R4 ostatni raz na chodzie widziałem… w filmie „Goście, goście” …
Image

A tu dla odmiany coś nowego, Fiat Tipo przy zbiorniku na wodę pitną na Drveniku Velim ...
Image

Nie wykluczone, że to jedyny pojazd użyteczności publicznej na większej wyspie. Wóz strażacki Tovarna Avtomobilov Maribor …
Image

I na koniec coś małego, a użytecznego ...
Image
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 15 Lut 2018 22:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Część 4: Split, mieszanina historii

Split! A jak się tam dostać z wyspy? Promem! A jakim? Šoltanka! W piątki środkowy z trzech kursów płynie z Drveników bezpośrednio do Splitu, omijając Trogir. Czas przeprawy 2 godziny 5 minut z większego Drvenika, 20 minut dłużej z mniejszego… czyli można się wybyczyć na górnym pokładzie, skąpać w południowym słońcu, dać się muskać lekkiej, orzeźwiającej bryzie… no chyba że akurat są chmury, deszcz i ochłodzenie, wtedy można się skąpać w rzęsistym deszczu, a bryza już nie jest orzeźwiająca lecz wychładzająca. My, ludzie północy, nie będziemy jednak siedzieć pod pokładem jak jacyś południowcy, koszula, sweter, kawałek daszku i można podziwiać oryginalne, pochmurne widoki i raz mocniej, raz słabiej zacinający deszcz.

Image
Šoltanka w deszczu

Powoli przemieszczamy się wśród wysp. Po prawej skrywa się w chmurach Šolta, od której swą nazwę wziął nasz prom, po lewej kąpie się w deszczu popularna wśród wczasowiczów Čiovo, z naszej trasy widziana od swojej bardziej dzikiej, a mniej dostępnej strony. Chwilowe osłabienie intensywności opadu atmosferycznego pozwala zrobić w miarę niezłe zdjęcie klasztoru Gospe od Prizidnica (XVI w.) przyklejonego do południowego brzegu wyspy. Choć widziany z daleka, to czuć w tym miejscu jakąś magię i magnetyzm pustelni, odosobnienia. Chwilę potem za prawą burtą, gdzieś w dali zaczyna majaczyć Brač, jeden/kolejny z niedoszłych (jeszcze) wakacyjnych celów podróży… może za rok, może za dwa, może Brač, może Čiovo. Po minięciu przylądka Jowisza, czyli wżynającego się w morze wschodniego skrawka Čiovo, przed nami stopniowo powiększa się Split, a nieco w lewo od miasta wielkości nabiera przyklejony doń półwysep z górą Marjan.

Image
Čiovo, klasztor Gospe od Prizidnica

I wreszcie jest, Split! Splicki port jest naprawdę spory. Dotąd nie miałem styczności z tak dużą infrastrukturą łączącą ziemię z morzem, transport kołowy, samochodowy, z morskim. Przybiliśmy do najbardziej odległego mola, przejście koło licznych pasów do kolejkowania samochodów, przepuszczenie pojazdów z wyładowywanego wielkiego promu i opuszczenie terenu portu zajęło jakiś kwadrans. W tym czasie, raz siąpił sobie deszcz, raz przestawał. Po kolejnym kwadransie trafiamy już na kwaterę.

Image
Split, port

Nie licząc wielkiego portu, pierwsze wrażenie jakie zrobił Split było takie jakieś… „weneckie”. I nie chodzi mi tu wcale o architekturę, czy klimat, tylko o dziwny zapach unoszący się nad słynną splicką promenadą (Riva), jakby smrodek kanalizacji zmieszanej z morską wodą. Taki zapach czułem dotąd tylko raz, dawno temu w Wenecji właśnie. Na splickiej promenadzie zapach ten, z większą lub mniejszą intensywnością, wyczuwałem przez wszystkie trzy dni pobytu w mieście.

Po rzuceniu bagaży, jako że pora była jeszcze przyzwoita, ruszamy w miasto. Cel: najpierw zjeść coś konkretnego. Trasą biegnącą nieco naokoło zmierzamy ku polecanej na forum knajpie Fife. Po drodze zaliczamy jedne z lepszych lodów w Chorwacji, lodziarnię Hajduk. Potem oglądamy żółtą fasadę Chorwackiego Teatru Narodowego, zauważamy kobiece piersi atrakcyjnie wkomponowane w secesyjną kamienicę na rogu ulic Marmontova/Neretvanska, kontemplujemy cenniki restauracji na placu Republiki (trg Republike), po czym udajemy się zjeść do tańszego, polecanego na Fly4Free, Fife’a. Sam lokal nie porywa, kalmary są gąbczaste, frytki chłodne, chociaż faktycznie można się najeść za niezłe, jak na Chorwację, pieniądze.

Najedzeni ruszamy na Split. Tuż obok Fife’a mamy chyba najładniejszy z nadmorskich widoków na stare miasto, z mola/portu Matejuška pocztówkowo prezentuje się zespół staromiejski. Szybko, z wspomnianego już wyżej powodu (zapach), przemykamy przez kawałek promenady i wnikamy w stare miasto. Najpierw mamy trochę rzeczy poweneckich. Na placu targu owocowego (oficjalnie trg Braće Radić) wejścia do weneckiego miasta broni wieża Mletačka (Mletačka kula, 1435). Wysoka, masywna, sześciokątna, zbudowana na okoliczność niebezpieczeństwa ze strony Turcji. Naprzeciwko wieży wznosi się lekko barokowa siedziba kupieckiej rodziny Milesi (palača Milesi, XVIII w.), obecnie filia Chorwackiej Akademii Nauki i Sztuki, a na środku placu stoi pomnik Marko Marulića, poety, ojca chorwackiej literatury. Obecnie plac nie jest już regularnym targiem owocowym, zdominowany jest raczej przez knajpki, kafejki i handlarzy pamiątkami, ale nazwa utrzymała się w świadomości mieszkańców. Zresztą, podczas naszej wizyty kilku panów z owocami też się tam znalazło.

Image
Split, stare miasto z przystani Matejuška

Image
Split, plac Braci Radić („targ owocowy”), wieża Mletačka

Zmierzamy dalej w głąb starego miasta. I oto mamy pierwszą perełkę, pierwsze cacanko. A zachwycamy się jedynie małymi detalami Małego Pałacu Papalićów (Mala Papalićeva palača). Rezydencja zbudowana została w XIII w., ale szlifu nadał jej w XIV w. Juraj Dalmatinac, znany też jako Giorgio Orsini, który popełnił dodatkowe piętro, piękny portal i zdobione okna. Niby rzecz niepozorna, mała, wciśnięta w wąskiej uliczce, a jaka fajna.

Image
Split, Mały pałac Papalićów

Dalej nie jest gorzej, dochodzimy do serca „nowego starego miasta”, którym jest Plac Ludowy (Narodni trg). Położony tuż poza obrębem Pałacu Dioklecjana, do którego dojdziemy za chwilę, nieskażony „rzymskością”. W moim odbiorze jest to miejsce z bardzo „włoskim” klimatem… a może z wenecko-włoskim, a w zasadzie to chyba z wenecko-dalmatyńskim, jakoś tak właśnie. Najważniejszym zabytkiem jest tam Stary Ratusz (Stara gradska vijećnica). Nam do gustu przypada najbardziej wschodnie zamknięcie placu, szczególnie stojąca nieco w głębi wieża z zegarem, kolejny pocztówkowy widok. Zegar na wieży umieszczono w XVI w., sama zaś wieża jest najstarszą z zachowanych wież dzwonniczych na chorwackim wybrzeżu Adriatyku, zbudowano ją w XI w. jako dobudówkę do kościoła, obecnie pod wezwaniem Matki Boskiej od Dzwonu (nie wiem czy dobrze przetłumaczyłem chorwackie crkva Gospe od Zvonika). Z kolei kościół jest jakby dobudówką przy Bramie Żelaznej, stanowiącej zachodnie wejście do starożytnego Pałacu Dioklecjana. Przechodzimy obok pałacu Ciprianis (palača Ciprianis) z ciekawą płaskorzeźbą św. Antoniego i klęczącego u jego stóp fundatora pałacu, hrabiego Ciprianis. Parę kroków dalej przekraczamy wspomnianą już Bramę Żelazną (Željezna vrata, porta ferrea) wkraczając tym samym na teren Pałacu Dioklecjana.

Image
Split, Plac Ludowy (Narodni trg)

Image
Split, płaskorzeźba św. Antoniego na ścianie pałacu Ciprianis

Obszar zwany, teraz już trochę chyba niesłusznie, Pałacem Dioklecjana (Dioklecijanova palača), czymkolwiek nie byłby w naszych czasach, na pewno już nie jest pałacem, nawet niezbyt go przypomina, no chyba, że ktoś ma sporą wyobraźnię, albo posiłkuje się rysunkami rekonstrukcji tegoż założenia. Historia tego miejsca ma kilka zakrętów. W latach 295-305 z polecenia cesarza Dioklecjana powstaje wielki zespół pałacowy, trochę przypominający rzymski obóz warowny, a trochę bogatą willę. Całość o wymiarze 214 na 175 m, przy pomocy ulic obklejonych kolumnami korynckimi w miarę równo pocięto na cztery kwadraty. Ulice te kończyły się czterema bramami, przy czym południowa wychodziła wprost do morza i dzięki niej cesarz dysponował środkiem komunikacji, gdyż do przedsionka mogła wpływać galera… taki starożytny, prywatny yacht-klub. Dopiero za sprawą obecności w Dalmacji Francuzów, obecności krótkiej, ale niosącej za sobą rewolucyjne pomysły, południowa fasada pałacu, a w zasadzie tego co po nim zostało, otrzymała usypaną promenadę, aktualnie zwaną Rivą. Od strony morza sytuowany był właściwy pałac, czyli apartamenty cesarskie, do których przylegało mauzoleum Dioklecjalna, wybudowane jeszcze za jego życia. Pozostałe części zespołu mieściły świątynie Jupitera, Wenus, Kybeli oraz budynki wojska i służby. W VII wieku miejsce pałacu zasiedliła okoliczna ludność, nękana najazdami „dzikich”. Z pałacem nie cackano się. Zaczął być demontowany i przerabiany na coś, co bardziej przypomina miasto. I mniej więcej tak właśnie działo się przez wieki.

Przeciskamy się główną uliczką w kierunku centrum pałacu i szybko docieramy do centrum rzymskiego życia, na perystyl (dziedziniec). Od strony morza (południowej) mamy schody prowadzące w dół do Bramy Brązowej (Mjedena vrata, porta aenea) oraz w górę do apartamentów Dioklecjana. Od zachodniej strony stała kiedyś świątynia Wenus, potem co bogatsze rody przebudowywały sobie to miejsce na pałac, w XV w. nad miejscem tym pracował Mikołaj Florentczyk (Nikola Firentinac), w XVIII w. nadano mu trochę cech baroku. W 1918 r. nocował tu sam Franciszek Józef, podobnie do Dioklecjana, też cesarz. Obecnie zaś mieści się tu kawiarnia Luxor. Jej nazwa ma swój powód, bowiem z okien mamy widok na… sfinksa z XV w p.n.e., którego Dioklecjan kazał za… zaimportować z Egiptu dla ozdoby swojej siedziby. Żeby nie było tak kolorowo, starodawno i oryginalnie, nadmienię, że jakieś kilka, kilkanaście lat temu oryginał sfinksa wywieziono do muzeum i postawiono kopię. Sfinks siedzi sobie pod rzymskimi kolumnami, a tuż obok mamy najważniejszy chyba zabytek Splitu, mauzoleum samego Dioklecjana… które nie jest już jego mauzoleum, lecz katedrą pod wezwaniem św. Dujama (sv. Duje), którego osobiście kazał na śmierć… Dioklecjan. Ależ to wszystko przewrotne.

Image
Split, Pałac Dioklecjana, perystyl (dziedziniec)

Kręcimy się trochę po pałacu. Zgodnie z kocią zasadą „jak wsadzisz głowę, to wejdziesz cały”, kluczymy nieco w zakamarkach, zaglądamy to tu, to tam. Trafiamy do części pałacu, w której, o dziwo, prawie w ogóle nie ma ludzi, a przecież to tylko 20 metrów w linii prostej od zapełnionego tłumem perystylu. Pustką tą zaskakuje nas, bodajże, triclinum (cesarska jadalnia), która z biegiem wieków zamieniła się w trochę zaniedbany placyk ze skromnymi budynkami i suszącym się praniem. Kręcąc się dalej przechodzimy przez solidny, wysoki westybul (przedsionek), w którym na audiencję oczekiwali cesarscy goście. W końcu opuszczamy tern ex-pałacu wschodnią, Srebrną Bramą (Srebrna vrata, porta argentea), by trafić na nieciekawy (czytaj: drogi) targ i zrobić zakupy w pobliskim Konzumie.

Image
Split, Pałac Dioklecjana, apartamenty cesarskie :)

Z racji chylącego się powoli ku zachodowi słońca i długiego już, aktywnego dnia, powoli, bo z ciążącymi artykułami pierwszej (i drugiej) potrzeby, wracamy na nocleg. Po drodze jest Pałac Papalićów (palača Papalić), mieszczący obecnie Muzeum Miasta Splitu. Na dziedzińcu wyeksponowano kilka heraldycznych płaskorzeźb. Łuki, kolumny i różne detale są ładnie zdobione rzeźbieniami autorstwa Jerzego z Dalmacji. Z Pałacu Dioklecjana wydostajemy się północną Złotą Bramą (Zlatna vrata, porta aurea). Ze wszystkich bram ona była główną, najważniejszą, największą. W obawie przed atakami, w średniowieczu bramy Złota i Srebrna zostały zamurowane. W parku przed bramą szczęście i pomyślność ma przynieść macanie palucha biskupa Grzegorza z Ninu (Grgur Ninski), orędownika zastąpienia w liturgii łaciny językiem chorwackim. Precyzując, nie trzeba macać samego biskupa we własnej osobie (byłoby to trudne, bo zmarł ponad tysiąc lat temu), wystarczy pogłaskać paluch na pomniku odzwierciedlającym postać biskupa. Ciężko powiedzieć, czy macanie przynosi skutek, ale w każdym bądź razie od tego czasu jakiś większych nieszczęść, odpukać, nie odnotowałem. Są co najmniej jeszcze dwa podobne pomniki biskupa, jeden w Ninie, drugi w Varaždinie… na każdym z nich palec świętego jest w takiej samej kondycji. Nasyceni wrażeniami, bez większej kontemplacji mijamy resztki kaplicy bł. Arnira (XV w.) z wystawioną za szklaną ścianą kopią ołtarza autorstwa Jerzego z Dalmacji (tak, to ten sam Juraj Dalmatinac, który z sukcesem majstrował między innymi przy pałacach Papalićow). Oryginał ołtarza znajduje się w kościele w Kaštel Lukšić, między Splitem, a Trogirem. Obiło mi się o uszy, że jest to najstarszy (1444 r.) zachowany ołtarz w Chorwacji, chociaż niczego nie dałbym sobie za to uciąć.

Niby można by uznać, że po takiej dawce historii, zabytków, atrakcji, ochów i achów, Split został zwiedzony. Niby…
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 15 Cze 2018 23:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Część 5: Split na zielono

I nastał dzień relaksu… Po obejściu w poprzednim dniu starego miasta, napakowania zmysłów materialnymi pozostałościami po tysiącach lat historii, ten dzień miał być przeznaczony na zasłużony odpoczynek na łonie natury. Łono tym razem stanowić miał półwysep-góra Marjan. Cechą każdej góry z konieczności jest pewnego rodzaju wybitność, czyli trzeba wejść pod/na górę. Znalezienie odpowiedniej ścieżki w erze mapowych aplikacji mobilnych nie stanowi problemu, my podejście zaczynamy uliczką koło restauracji Fife, po paru minutach zaczynają się schody (dosłownie), komfortowe, kamienne, szerokie, dobrze wyprofilowane, widać, że stara, porządna robota. Wkrótce docieramy do chyba najpopularniejszego punktu widokowego na Split, pierwszego od strony miasta, zwanego prva vidilica, albo bardziej internacjonalnie, belvedere. Widok godny polecenia, stare miasto, port i… w dali wielkie graffiti Hajduka na bloku z wielkiej płyty. Jeśli ktoś miałby na Split tylko jeden dzień, warto rozważyć podejście chociaż do tego punktu. Z placu Republiki powinny wystarczyć dwa-trzy kwadranse na spokojne dojście, zachwycenie się, zrobienie zdjęć i powrót.

Image
wzgórze Marjan, prva vidalica

Idąc dalej/wyżej, miejscami coraz bardziej gęstnieje las, a cyprysowate coraz bardziej wypierane są przez sosny, co daje sporą dawkę orzeźwiającego cienia. Po paru minutach podejścia docieramy do kolejnej atrakcji, którą stanowi kaplica św. Mikołaja (crkva sv. Nikole). Spotkałem się z różnymi informacjami podającymi, że kaplica ta została wzniesiona a to w XI, a to między XII, a XIII wiekiem… tak czy siak, wszystkie są zgodne, co do tego, że jest to najstarsza kaplica na wzgórzu. Architektura i forma kaplicy jest bardzo skromna, ale aż „czuć” od niej te wszystkie lata i można się zadumać nad tym, co w swojej historii „widziała”. Pewnym mankamentem chyba wszystkich kaplic na Marjanie, a jest ich pięć, jest możliwość oglądania ich tylko z zewnątrz. W tej akurat jest okienko, przez które można obejrzeć proste, ascetyczne wnętrze. Jeśli ktoś byłby w Splicie 6. grudnia, może udać się do kaplicy (raczej przed kaplicę) na mszę, może wtedy da się wejść do środka.

Image
wzgórze Marjan, kaplica św. Mikołaja

Po kolejnym kawałku podejścia (znowu trafiają się schody), można uzupełnić zapas wody w „zamontowanym” w 1953 r. „wodopoju”, obok którego stoi pomnik-popiersie splickiego romantycznego poety, orędownika chorwackiego odrodzenia narodowego, Luki Botića. Nie wiem, czy ów „wodopój” to źródło, czy raczej woda doprowadzona w to miejsce dla wygody odwiedzających.

Image
wzgórze Marjan, pitna woda

Po krótkiej przerwie od schodów, dochodzimy do „ostatniej prostej” prowadzącej na szczyt. Umieszczona przy ścieżce tablica informuje, że do „wielkiego wierchu” zostało jeszcze 314 schodów. Po ich pokonaniu osiągamy szczyt! Najwyższy punkt góry nosi nazwę Telegrin (178 m n.p.m.), jest na nim zbudowany duży punkt widokowy (velika vidilica), stoi maszt z wielką flagą Chorwacji, a obok postawiono jeszcze większy krzyż. Split widziany z tego miejsca jakby zmalał, skurczył się, wszak jest to już kawałek od centrum. Za to panorama zyskuje na rozległości, z jednej strony calusieńki Split, z drugiej położone na północy wybrzeże z Kaštelami, to jest miasteczkami tworzącymi zurbanizowany płat wybrzeża między Splitem, a Trogirem, na zachodzie wyspa Čiovo. Na górze fundujemy sobie kilka chwil oddechu, powiewał przyjemny wietrzyk, a niebo nieco zaszło chmurami, nawet nieco za bardzo. Wkrótce rozpoczynamy procedurę powrotu na dół góry… tyle że trochę dookoła, bo w dalszym ciągu trzymamy się kierunku „na zachód” i oddalamy się od centrum Splitu.

Image
wzgórze Marjan, szczyt

W najwyższych partiach, na zachodnim zboczu Marjana, przyjemne wrażenie dzikości i niezagospodarowania lasu, jest największe. Przechodzimy obok kilku zdewastowanych bunkrów, pewnie z czasów Jugosławii, załapujemy się na półgodziny deszcz, który niesie ze sobą spore ochłodzenie. Mijamy kilka kaplic, malowniczo, a wręcz brawurowo położonych, przyklejonych do stromego zbocza góry. Największe wrażenie robi chyba wieża Karepića (Karepića kula). Nazwana bodajże od jej fundatora, zbudowana została jako schronienie przed najazdami Turków i piratów. Od strony technicznej nie jest właściwie wieżą, częściowo jest wręcz wkuta w pionową skałę.

Image
wzgórze Marjan, wieża Karepića

Po dotarciu na dół, na plażę Kašjuni, z której deszcz przegonił ludzi, z determinacją zażywam kąpieli. Woda okazuje się być całkiem przyjemna, wydaje się być nawet cieplejsza niż zachmurzona, wyludniona plaża. Słońce nie daje jednak za wygraną i dość szybko dominuje nad chmurami… temperatura wzrasta, plaża ponownie się zaludnia. Co do infrastruktury, przy plaży można bezpłatnie zaparkować auto, są prysznice (płatne :) 2 kuny za jednorazowe użycie!), parawany-przebieralnie, można wypożyczyć leżak, a nawet łoże z baldachimem. Idąc dalej brzegiem, kawałek za oficjalną plażą, jest strefa „dzika”, na której można poopalać się jednocześnie wietrząc bieliznę osobistą ;). Po paru godzinach plażowego życia zbieramy się i autobusem dojeżdżamy z powrotem do miasta.

Image
Split, plaża Kašjuni

Jest już wieczór, pojawiają się pierwsze oznaki głodu, które wnet zamaskuje… lodziarnia Hajduka. Standardowe smaki już spróbowane, jaki tym razem? cytryna, mango, kokos, jagoda, pomarańcza, a może… sernik? :). Na szczęście w lodówce czekało już coś konkretniejszego i pochodzącego wprost z morza – ryba. A ryba najlepsza to ryba świeża, a skoro świeża, to trzeba się po nią udać do morza/rzeki/jeziora… względnie na targ w Splicie. Przed wyruszeniem na górę Marjan nawiedzamy splicką ribaricę, która dostarcza nam kilka słusznych „kotletów” z tuńczyka. Rybę zrobiliśmy bez żadnych wykwintności, tylko masło, cytryna, sól… była świeża, delikatna, jedyna w swoim rodzaju. Zdecydowanie był to najbardziej atrakcyjny kulinarnie wątek całego wyjazdu. Żałuję tylko, że na pomysł zrobienia zdjęcia wpadłem dopiero po opróżnieniu talerza z ostatniego kawałeczka i popiciu go winem.

Dzień był udany. Woda nie tylko mokra, ale też ciepła, widoki pyszne, jedzenie również. Żałuję tylko, że nie udało się namierzyć miejsca, w którym na zboczu Marjana rosną dzikie kapary, o których mówił Makłowicz. Ponoć uważa się, że ich zasięg stanowi granicę świata śródziemnomorskiego. Wciąż nie wiem gdzie w Splicie mają swoje stanowisko.
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 20 Cze 2018 22:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Część 6: Split od środka

Plan na ostatni dzień to zwiedzenie Splitu od środka, poznanie wnętrz tych ponad tysiącletnich budowli. Jako, że czasu jest całkiem sporo, decydujemy się zobaczyć „prawie wszystko”, a przynajmniej wszystko co najważniejsze i najciekawsze jednocześnie, tak mi się wydaje. W tym celu najlepiej nabyć t.zw. „bilet czerwony”, który uprawnia do wejścia do katedry, przykatedralnych skarbca i krypty, na wieżę katedralną oraz do położonego nieco dalej, zaadaptowanego ze świątyni Jupitera, baptysterium. Co ciekawe, bilet taki można kupić tylko w kasie przy wejściu do katedry, a przy wejściu do baptysterium już nie.

Skarbiec to dość bogaty, choć zajmujący jedynie jedno pomieszczenie, zbiór przedmiotów głównie liturgicznych. Jest tam przede wszystkim relikwia św. Dujama w formie popiersia, oraz najstarszy zachowany w Chorwacji rękopis, t.zw. ewangeliarz ze Splitu (Splitski evanđelistar), napisany wg. różnych opinii bądź w VI-VII, bądź w VIII-IX w. Są też szaty, ornaty, ikony, zdobione krucyfiksy, naczynia liturgiczne.

Do katedry, dawnego mauzoleum Dioklecjana, którego sarkofag „zgubił się” bodajże w XI w., wchodzi się od boku, wpierw do kaplicy św. Dujama, dobudowanej w XVI w. W pomieszczeniu tym uwagę przykuwa, widziany od tyłu, barokowy nowy ołtarz św. Dujama (XVII w.), relikwiarz podtrzymują „anielice” symbolizujące Wiarę i Cierpliwość. Ołtarz usytuowany jest między dobudowanym w XVI w. pomieszczeniem, a częścią rzymską. Przechodzimy obok niego do części rzymskiej.

Image
nowy ołtarz św. Dujama

W części rzymskiej, wysoko nad głową uwagę zwraca idealnie wykonane koliste sklepienie, od czasów jego powstania niezmienione. Na fryzie u podstawy kopuły umieszczono podobizny Dioklecjana i jego małżonki, Priscilli, jakby spoglądają w dół i nie są w stanie pojąć jak historia się potoczyła.

Kolejne rzeczy przyciągające wzrok to, oczywiście poza stojącym w przejściu nowym ołtarzem św. Dujama, szczególnie romańska ambona z XIII w i dwa inne ołtarze, św. Anastazego i stary ołtarz św. Dujama. Ołtarz św. Anastazego (sv. Staš, 1448), współczesnego Dujamanowi męczennika, utopionego z rozkazu Dioklecjana, jest autorstwa Jerzego z Dalmacji. Świętego można poznać po jego atrybucie, młyńskim kole, dzięki któremu łatwiej poszedł na dno Adriatyku. Stary ołtarz św. Dujama (1427) stworzył mediolański artysta, Bonino. W nim złożono szczątki ściętego świętego, które pochowano pierwotnie w Salonie nieopodal Splitu.

Image
ołtarz św. Anastazego

Image
stary ołtarz św. Dujama

Image
drzwi do katedry

Na fragmencie podłogi, pod przeszkleniem widać pierwotną, rzymską mozaikową posadzkę. Z katedry wychodzimy jedynym za czasów Dioklecjana wejściem/wyjściem, przez dwuskrzydłowe drzwi, znacznie późniejsze od budowli, ale i tak strasznie stare, wykonane z dębowego drewna w 1214 roku przez Andriję Buvina. Drzwi przedstawiają sceny z życia Jezusa od zwiastowania po wniebowstąpienie, onegdaj były malowane na czerwono, a postacie były pozłacane.

Mnogość zabytków w katedrze przytłacza i fascynuje. Przytłoczenie na szczęście jest takie, że wcale nie czuć przesytu. Aż chce się wszystko chłonąć i chłonąć.

Pod katedrą znajduje się krypta. Wejście do niej znajduje się po południowej stronie katedry. Ponoć było to więzienie, w którym Dioklecjan przetrzymywał chrześcijan. Architektonicznie nie sprawia większego wrażenia, podziemia jak podziemia. Na terenie pałacu Dioklecjana jest jeszcze jeno zejście do podziemi, jest ono jednak osobno płatne.

Mówi się, że symbolem Splitu jest przykatedralna wieża wznoszona od XIII, aż do XIX wieku. Wejście na wieżę znajduje się przy dębowych drzwiach, którymi wychodzi się z katedry. Wspinając się na górę uważajcie na głowę i patrzcie pod nogi. Miejscami bywa ciasno, stromo, wąsko. Z każdym piętrem widoki stają się coraz szersze, a ludzie na ulicach Splitu coraz mniejsi. Mi osobiście do gustu bardziej przypadł widok z wieży w Trogirze, gdzie ograniczone wyspą stare miasto nie przechodziło tak płynie w nowsze rejony, jak ma to miejsce w ogromnym Splicie, gdzie ma się wrażenie zlewania się z sobą nowego i starego. Niemniej jednak przyznaję, że wieża splickiej katedry to must see.

Image
Pałac Dioklecjana z katedralnej wieży

Image
wzgórze Marjan z katedralnej wieży

Image
graffiti Hajduka z katedralnej wieży

W ramach przerwy obiadowej po zwiedzeniu katedry kierujemy się ku najsłynniejszej plaży Splitu, Bačvice. Tu nie będzie co opisywać, plaża ta nie zasługuje na zbyt dużo uwagi. Ma jedynie dwie zalety, darmowe WC i położenie prawie w centrum miasta… o ile to drugie to zaleta. Poza tym brak klimatu, ładnego otoczenia, malowniczej roślinności, piasek taki sobie. Po drodze przechodzimy obok dworca kolejowego z czasów Austro-Węgier oraz trafiamy na lokal o nazwie Bakra, serwujący świetną pizzę w racjonalnej cenie i różnych odmianach. Najedzeni kierujemy się z powrotem ku kwaterze, po drodze odwiedzając ostatni punkt programu.

Baptysterium, onegdaj świątynia Jupitera, zostało wzniesione celem podkreślenia pochodzenia Dioklecjana od Jupitera właśnie. Po części taki chwyt marketingowy ułatwiający sprawowanie rządów. Od IX w. w budynku zaczęto udzielać chrztu, natomiast znajdująca się w środku chrzcielnica pochodzi z XII w., ma formę krzyża i jest wielka. Zgodnie z wszczesnochrześcijańskim obrządkiem, chrztu udzielano przez całkowite zanurzenie. Pomieszczenie jest w sumie dość małe, w środku znajduje się jeszcze współczesna rzeźba Jana Chrzciciela (1954). Na uwagę zasługują natomiast zdobione sklepienie i sfinks przed wejściem. Sfinks niestety bez łba i przednich łap.

Image
baptysterium, chrzcielnica

To już ostatni punkt „kulturalnego programu”. Wybierając mniejsze uliczki na azymut kierujemy się w stronę kwatery. Split naprawdę robi świetne wrażenie, niezależnie od tego, czy zagubimy się w wąskich uliczkach i chłoniemy atmosferę miasta, czy też zgodnie z wytycznymi przewodnika szczegółowo realizujemy plan zwiedzania. Sugeruję, żeby trochę się zgubić, ale też trochę zaplanować.

Czas płynie nieubłaganie, zabieramy zostawione w korytarzu plecaki i pieszo udajemy się na dworzec autobusowy, skąd numerem 37 (długi, przegubowy autobus) dostajemy się na lotnisko. Jako, że do odlotu zostało sporo czasu, celem pożegnania z Adriatykiem spacerujemy na pobliską plażę Divulje (kwadrans od głównej drogi). Nie wiem czy celowo, ku pamięci, czy z braku funduszy, przy drodze wciąż stoi znak drogowy zakazujący ruchu… z ośmioma przestrzelinami dość dużego kalibru. Sama plaża nie poraża wdziękiem, natomiast można się porazić, gdy do człowieka dotrze, że wcale nie tak dawno, ludzie mówiący prawie takimi samymi językami chcieli się tutaj pozabijać.

Image
przestrzelony znak drogowy

Żegna nas fantastyczny zachód słońca, po którym następuje oczekiwanie… na opóźniony lot. Wreszcie, po solidnym wygnieceniu się w ciasnym Airbusie A320, po północy lądujemy w Pyrzowicach.

Image
zachód słońca nad plażą Divulje

Podsumowując. I Trogir, i wysepki, i Split przyniosły to czego oczekiwałem: słońce, zachwyt i relaks. Co do transportu, porzucenie na kierunku chorwackim samochodu i postawienie na samolot ma w pewnych przypadkach swoje uzasadnienie. Jeśli poruszamy się po wyspach bez dróg i miastach bez parkingów (a przynajmniej bez tanich parkingów), brak auta nie jest wcale utratą na mobilności, a wręcz przeciwnie, jej zyskaniem. Wiadomym jest też, że Chorwacji nie odpuścimy i jeszcze tu wrócimy, może samolotem do splickiego lotniska.
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 24 Cze 2018 16:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
.

Kilka informacji praktycznych

Poniżej podaję ceny z przełomu sierpnia, września 2017 r. Na dzień pisania tych informacji, ceny przejazdów autobusowych pozostały bez zmian. Ceny promu zależą od sezonu. W nawiasach podałem ceny w złotówkach, przy założeniu 1 kn ~ 0,60 zł.

Komunikacja
autobusy Promet Split:
– 11 kn (6,60 zł): bilet na 1 strefę
linia 37, Split – lotnisko – Trogir (w Splicie odjazd/przyjazd z/do dworca „Sukoišan”, ul. Lička):
– 13 kn (7,80 zł): lotnisko – Trogir
– 17 kn (10,20 zł): lotnisko – Split
promy Jadrolinija:
– 30 kn (18,00 zł), Drvenik - Split: w wybrane dni tygodnia
– 16 kn (9,60 zł), Trogir – Drvenik: 3 razy dziennie
– 10 kn (6,00 zł), przeprawa pomiędzy Drvenikami:
Strony przewoźników:
– promy: http://www.jadrolinija.hr
– autobusy: http://www.promet-split.hr

Bilety wstępu - Trogir
– Katedra św. Wawrzyńca: wstęp 25 kn (15,00 zł) (katedra, skarbiec, wieża)
– twierdza Kamerlengo: wstęp 25 kn (15,00 zł)

Bilety wstępu - Split
– „bilet niebieski”: katedra + krypta + baptysterium: 25 kn (15,00 zł)
– „bilet czerwony”: bilet niebieski + wieża katedralna + skarbiec: 45 kn (27,00 zł)
– dopłata do skarbca (dla tych, którzy kupili bilet „niebieski”): 15 kn (9,00 zł)
– sama wieża katedralna: 20 kn (12,00 zł)
– samo baptysterium (świątynia Jupitera): 10 kn (6,00 zł)
– sama krypta: 10 kn (6,00 zł)
– piwnice (podrumi) pałacu Dioklecjana: 42 kn (25,20 zł)
– galeria Ivana Meštrovića: 40 kn (24,00 zł)

Mapa
Odnośnik do mapy z zaznaczonymi miejscami, które zostały opisane w relacji... i do kilku innych:
Image

Koniec

:D
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off
starucha_izergil lubi ten post.
starucha_izergil uważa post za pomocny.
 
      
#10 PostWysłany: 12 Lip 2019 11:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Mar 2019
Posty: 36
Loty: 22
Kilometry: 21 899
niebieski
Cieszę się, że tu trafiłam, bo mam już kupiony lot do Dubrovnika, a stamtąd planuję właśnie Split i Trogir.
Wykorzystam Twoje informacje, naprawdę szalenie przydatne. Dziękuję pięknie :D
Bogowie najwyraźniej nade mną czuwają i podpowiadają mi, gdzie kliknąć :D
Gratuluję tej relacji również jako filolog, jest doskonała pod każdym względem, świetnie ją się czyta.
Góra
 Profil Relacje PM off
Raphael lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 12 Lip 2019 18:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1316
Loty: 104
Kilometry: 191 467
srebrny
@starucha_izergil
Cieszę się, że pomogłem i że się podobało :) Mam nadzieję, że nade mną też będą czuwać bogowie, także w kwestiach relacji, bo w międzyczasie kilka ciekawych miejsc dane mi było odwiedzić.

Z informacji praktycznych, warto dodać, że w VII.2018 otwarto nową przystań promową Jadroliniji w Trogirze (klik). Od tamtej pory na Drvenik nie popłyniemy promem ze Starego Miasta w Trogirze, lecz z nowej przystani, położonej na stałym lądzie. Od tamtej pory prom nie zawija też do miejscowości Seget Donji, gdzie znajdowała się infrastruktura do okrętowania samochodów (na Starym Mieście w Trogirze nie było to możliwe). Z nowego rozwiązania szczególnie zadowoleni są mieszkańcy wysepek, a wydaje mi się, że turystom nie powinno się ono dać się we znaki. Zmiany naniosłem na klikalną mapę.

Co do Dubrownika, trochę zazdroszczę (pozytywnie :)) - jeszcze nie miałem okazji zwiedzić tego miasta, ani jego okolic... a korci mnie to od dłuższego już czasu. Dubrownik, niestety coraz bardziej tłoczny i ciągle droższy, słynne Lokrum, w okolicy najwyższe klify Chorwacji, oraz Koločep, Lopud i Šipan, te nieco tajemnicze wysepki, o których informacje w sieci są ledwo szczątkowe.
_________________
Moje relacje: Bolonia & Trapani 2022Münster 2022
Góra
 Profil Relacje PM off
starucha_izergil lubi ten post.
starucha_izergil uważa post za pomocny.
 
      
#12 PostWysłany: 12 Lip 2019 20:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Mar 2019
Posty: 36
Loty: 22
Kilometry: 21 899
niebieski
Dla mnie takie konkretne informacje są po prostu bezcenne. Serdecznie dziękuję za te podpowiedzi, baaardzo przydatne. Jeszcze nie raz będę zaglądać do Twojej relacji
W Chorwacji znam tylko Zadar, Szybenik, Nin, Ugljan i Pag. Do Dubrovnika polecimy z koleżankami po raz pierwszy, po sezonie, więc może będzie nieco mniej ludzi. Zięć jednej z koleżanek, Australijczyk, urządzał w Dubrovniku wieczór kawalerski i twierdzi, że to wyjątkowo piękne miejsce. Nie wątpimy, że dla Dubrovnika stracił głowę, bo zostawił tam nawet swój garnitur ślubny :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 12 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group