Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 7 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 24 Sie 2017 19:52 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
Część I

Zachęcony świeżą nominacją do relacji miesiąca i miejscem tuż za pierwszą trójką postanawiam iść za ciosem i opublikować kolejny opis podróży. Tym razem zadanie przyciągnięcia uwagi użytkowników jest trudniejsze, bo i opisywane kraje znacznie częściej odwiedzane niż Wyspy Św. Tomasza i Książęca. Choć będą regiony, o których na forum nie ma nawet wzmianki – między innymi wspomniane w tytule Wyspy Spratly. Tym razem nie trzymam się ściśle chronologii, serwując czytelnikom jedynie najciekawsze momenty mojej podróży.

A podróż zaczęła się niewesoło - przybyłem na lotnisko w Warszawie w piątek wieczorem tylko po to, żeby się przekonać, że mój opóźniony lot do Zurychu spowoduje utratę przesiadki do Singapuru. Swiss przebudował mi bilet na sobotni lot LOTem do Londynu i dalej Singapore Airlines, ale po przyjeździe na lotnisko znów pierwszy lot złapał opóźnienie. LOT chciał mi zaoferować połączenie na następny dzień, ale dość twardo obstawałem przy opcji wylotu w sobotę. W rezultacie zamiast wylądować w sobotę w Singapurze, wylądowałem w niedzielę w Kuala Lumpur. Spędziłem trzy godziny na lotnisku po to, żeby się przekonać, że mój wieczorny lot Air Asia do Penangu jest opóźniony o ponad dwie godziny. W rezultacie zameldowałem się w hotelu w Penangu o pierwszej w nocy.

Reklamacja od Swiss już poszła, wyślę chyba jeszcze jedną do LOTu. Wprawdzie nie liczę na dwa razy po 600 euro odszkodowania, ale nie zaszkodzi spróbować i czekać, co odpiszą.

Po krótkim dniu na wyspie Penang i w Kuala Kangsar wybrałem się do pierwszego miejsca, które mogę nazwać hitem – Parku Stanowego Belum. Królewski Las Belum (jak sama nazwa wskazuje, należący bezpośrednio do króla Malezji) to rozległy obszar chronionego lasu deszczowego na granicy z Tajlandią (gdzie też znajduje się park narodowy). Przed laty był to teren aktywnej działalności partyzantki maoistowskiej, z którą nieustannie walczyła malezyjska armia. Jak już udawało się przycisnąć partyzantów, ci uciekali do Tajlandii, gdzie malezyjska armia nie mogła się już zapuszczać. Aby odciąć partyzantów od łatwych dróg ucieczki, a przy okazji poprawić zaopatrzenie w elektryczność (nie wiem, która przyczyna była ważniejsza), rząd Malezji pod koniec lat 70-tych utworzył na rzece Perak zaporę Temenggor, która spowodowała powstanie rozległego jeziora o tej samej nazwie.

Od lat 90-tych nie ma już w Malezji partyzantki komunistycznej (nawiasem mówiąc, jest to kontrargument do popularnego poglądu, że kiedyś na świecie było bezpieczniej – w naprawdę wielu krajach było dokładnie odwrotnie), pozostało natomiast wspaniałe jezioro otoczone lasem deszczowym. W parku narodowym hasają sobie nawet słonie czy tygrysy, choć zobaczyć te ostatnie jest niezwykle trudno. O wiele łatwiej jest za to zobaczyć raflezję, największy kwiat świata, którego kilkanaście stanowisk jest stosunkowo łatwo dostępnych w okolicznych lasach. Mnie jednak na początku wyjazdu prześladował pech i tym razem żadna z raflezji nie kwitła. Widziałem tylko taki pączek:

Załącznik:
IMG_2008.JPG
IMG_2008.JPG [ 252.51 KiB | Obejrzany 7271 razy ]
2008

Choć park jest rozległy, turystów nie trafia tu zbyt wielu (wyszukiwarka na forum nie pokazuje żadnych wyników przy wpisaniu „Belum”, a mówimy w końcu o bardzo popularnym wśród turystów kraju). Bo i baza turystyczna jest tu delikatnie mówiąc skromna – większość zwiedzających zatrzymuje się w drogim i komfortowym Belum Rainforest Resort.

Załącznik:
IMG_2004.JPG
IMG_2004.JPG [ 247.33 KiB | Obejrzany 7271 razy ]
2004

Ja wprawdzie w hotelu nie spałem, ale byłem zmuszony skorzystać z ich oferty wycieczkowej (o ile się orientuję, nikt inny nie oferuje wycieczek po parku). Za całodniową wycieczkę z przewodnikiem trzeba zapłacić 360 ringittów (jakieś 300 zł), czyli jak na Malezję dość drogo, ale większość czasu spędza się płynąc łodzią, która żre sporo paliwa. Lunch i opłata za wstęp do parku zawarte są w cenie.

Załącznik:
IMG_2006.JPG
IMG_2006.JPG [ 116.58 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2007.JPG
IMG_2007.JPG [ 250.53 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2011.JPG
IMG_2011.JPG [ 103.3 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2012.JPG
IMG_2012.JPG [ 124.53 KiB | Obejrzany 7271 razy ]



Krajobrazy rzecz jasna zachwycały, ale największym zaskoczeniem wycieczki była wizyta na małej wysepce, niemal w całości zajętej przez tubylczą wioskę. Mieszkańcy, zdaniem naszego przewodnika, kontakt z cywilizacją mają średnio raz na miesiąc (nie licząc zapewne wizyt turystów), tylko dzieci są codziennie zabierane łodzią do miejscowej szkoły. Niemniej jednak żyją mocno prymitywnie i beztrosko – jedzenia maja pod dostatkiem w wodzie i w lesie, jak potrzebują gotówki, idą do lasu zapolować, łup sprzedają i po kilku godzinach wysiłku mają środki na parę tygodni.

Załącznik:
IMG_2015.JPG
IMG_2015.JPG [ 230.75 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2017.JPG
IMG_2017.JPG [ 201.39 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2018.JPG
IMG_2018.JPG [ 232.99 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2024.JPG
IMG_2024.JPG [ 191.64 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2037.JPG
IMG_2037.JPG [ 198.84 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2039.JPG
IMG_2039.JPG [ 183.24 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

Załącznik:
IMG_2041.JPG
IMG_2041.JPG [ 167.74 KiB | Obejrzany 7271 razy ]



Mnie ujęła totalna naturalność i bezpretensjonalność tych ludzi – bez problemu pozwalali szwendać się po wiosce, robić zdjęcia, a nawet postrzelać z dmuchawki (choć oczywiście strzelaliśmy „ślepakami” niezanurzonymi w truciźnie). Taka dmuchawka to naprawdę groźna broń – strzałka potrafi osiągać prędkość nawet 400 kilometrów na godzinę i jest dwa razy szybsza niż strzała wypuszczona z łuku.

Załącznik:
IMG_2027.JPG
IMG_2027.JPG [ 253.22 KiB | Obejrzany 7271 razy ]

A oto młodociany malezyjski fan Fly4free :)

Załącznik:
IMG_2022.JPG
IMG_2022.JPG [ 263.55 KiB | Obejrzany 7271 razy ]


Wszystko to było absolutnie naturalne, nie miałem wrażenia pokazu pod turystów. Nikt też nie chciał ode mnie żadnych datków.
Przy okazji przewodnik nie omieszkał skrytykować organizacji pomocowych, które łaskawie zaopatrzyły domostwa w telewizję, zapominając, że jeśli jest tam jakiś prąd, to używa się go najwyżej do oświetlenia. Ale antenę satelitarną jest gdzie przyczepić :-)

Załącznik:
IMG_2033.JPG
IMG_2033.JPG [ 209.33 KiB | Obejrzany 7271 razy ]


A na zakończenie trekingu można się było wykąpać pod wodospadem.
Załącznik:
IMG_2052.JPG
IMG_2052.JPG [ 256.4 KiB | Obejrzany 7271 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 01 Wrz 2017 20:32 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
Część II - Wyspy Spratly – gdzie to jest i jak się tam dostać?

Na początek słowo wyjaśnienia – moja relacja nie jest ściśle chronologiczna i opuszczam część miejsc, które już wcześniej były tu wielokrotnie opisywane. Wiem, że inni zrobili to lepiej niż ja jestem w stanie.

Wyspy Spratly to archipelag setek wysepek i atoli, położonych na Morzu Południowochińskim. Ich całkowita powierzchnia wynosi mniej niż 2 kilometry kwadratowe, ale terytorium morskie pomiędzy nimi jest ponad 200 tysięcy razy większe. Cały archipelag nie ma określonej przynależności państwowej, a jego ogromny obszar, strategiczne położenie i obecność cennych złóż powodują, że jest najbardziej spornym terytorium na całym świecie. Prawa do Wysp Spratly (zwykle tylko części z nich) roszczą sobie sąsiadujące kraje – Wietnam, Malezja, Filipiny i Brunei, a do tego Tajwan i Chiny (te dwa ostatnie mają chrapkę na całość archipelagu). Wszyskie te kraje, z wyjątkiem Brunei, mają na wyspach bazy wojskowe.

Jak dostać się na Wyspy Spratly? Nie jest to zadanie proste, ale nie niemożliwe*. Można oczywiście starać się o obywatelstwo któregoś ze spierających się krajów, wstąpić tam do marynarki wojennej i liczyć na przydział do którejś z baz ;-). Turyści mają znacznie trudniej, ale dochodzą słuchy, że jest to wykonalne w Wietnamie i na Filipinach. Należy jednak pamiętać, że w tym wypadku zwiedzanie ograniczyłoby się do rejsu statkiem i co najwyżej chwilowego zejścia na ląd.

Dla chcących zobaczyć więcej pozostaje tylko jedno rozwiązanie – dostać się na Swallow Reef, maleńką i w części sztuczną wyspę zajętą przez Malezję i nazywaną tam Pulau Layang Layang.

Załącznik:
IMG_2136.JPG
IMG_2136.JPG [ 237.74 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


Layang Layang to mikroskopijna wysepka długości około półtora-dwóch kilometrów i szerokości zaledwie kilkuset metrów. Znajduje się tu baza wojskowa malezyjskiej marynarki oraz lotnisko wojskowe. Malezyjskie siły zbrojne były jednak na tyle łaskawe, że zezwoliły również na cywilne używanie lotniska w ściśle określonych godzinach dwa razy w tygodniu – jest to jedyne lotnisko na Wyspach Spratly, na którym mają prawo lądować cywilne samoloty. Od lat 80-tych na wyspie funkcjonuje trzygwiazdkowy hotel oraz ośrodek dla nurków – i to nie byle jaki, znawcy tematu plasują okolice Layang Layang jako jedno z najlepszych miejsc do nurkowania na świecie.

Załącznik:
IMG_2158.JPG
IMG_2158.JPG [ 195.23 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2171.JPG
IMG_2171.JPG [ 156.8 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


Aby dostać się na wyspę należy bezpośrednio skontaktować się z hotelem Avalon Layang Layang i wykupić pobyt w okresie funkcjonowania ośrodka (luty-wrzesień). Nie jest to przyjemność tania, choć na przykład mając na względzie horrendalne ceny nurkowania na Palau, szczególnie drogo też nie jest. Zakup pobytu (najkrótsze i dość rzadko dostępne są pobytu 4-dniowe) jest jedyną możliwością zakupienia biletu na samolot. Loty z oddalonego o około 300 kilometrów Kota Kinabalu obsługuje Maswings popularnym samolotem ATR 72 (w wersji 72-500), a pasażerowie dostają normalne karty pokładowe.

Załącznik:
IMG_2172.JPG
IMG_2172.JPG [ 161.63 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


W takim oto miejscu grupa kilkunastu z najbardziej ekstremalnych podróżników na tej planecie (plus ja, który do tej kategorii się nie zaliczam i jeszcze długo się zaliczać nie będę) postanowiła zebrać się i przedyskutować kilka ciekawych kwestii związanych z funkcjonowaniem globalnego klubu podróżników – było to zresztą jedno z nielicznych miejsc na świecie, w których wcześniej nie był żaden z nich. Żeby nieco przybliżyć to towarzystwo wskażę, że na 12 uczestników aż czterech odwiedziło wszystkie państwa świata, kolejnych dwóch zrobi to w tym roku (jeden z nich, William Baekeland będzie prawdopodobnie najmłodszym podróżnikiem w historii, któremu się to uda –w tym roku skończy 24 lata, a gdyby chciał, skompletowałby listę państw co najmniej dwa lata temu). Ci ludzie mają takie pomysły jak miesięczna podróż po Gwinei Równikowej czy trawers Republiki Środkowoafrykańskiej w ciężarówce. William, z którym pierwszy raz spotkałem się w Izraelu, był chyba jednym z nielicznych pasażerów podróżujących na jednym bilecie z Tel Awiwu do Dżuby w Sudanie Południowym. Możecie sobie wyobrazić reakcję izraelskich służb granicznych - po trzech godzinach dostał zgodę na wylot po prześwietleniu wszystkiego do ostatniej sznurówki i analizie wszystkich zdjęć z aparatu. W tym towarzystwie nawet Wojtek Dąbrowski, nasz podróżnik numer jeden, byłby gdzieś w środku stawki jeśli chodzi o liczbę odwiedzonych miejsc. Jedyną osobą z tego towarzystwa szeroko znaną opinii publicznej jest rosyjski bloger i web designer Artemij Lebiediew, którego podobno kojarzy prawie każdy młody człowiek za naszą wschodnią granicą.

Załącznik:
IMG_2164.JPG
IMG_2164.JPG [ 283.95 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


Autor czwarty z prawej.

Co robić na Swallow Reef? Jak już pisałem, jest to ośrodek przede wszystkim dla nurków. Ja miałem przyjemność uczyć się tu podstaw nurkowania w bardzo intensywnej wersji – ostatniego pełnego dnia przed odlotem miałem trzy nurkowania. Nawet w tak bajecznej scenerii stwierdzam, że trochę dużo przy tym zachodu, a wyrównywanie ciśnienia zajmowało mi strasznie dużo czasu. Mimo wszystko cieszę się, że mam teraz licencję, którą będę mógł wykorzystać od czasu do czasu gdzieś w rajskich wodach. Layang Layang jest ponoć znany z najgłębiej położonej skrzynki pocztowej na świecie (tak słyszałem, ale nie sprawdzałem tego) – w resorcie można kupić specjalne pocztówki, które po uzupełnieniu można samodzielnie wrzucić prawie 40 metrów pod wodą.

Ale i dla nienurków Layang Layang może być ciekawym miejscem. Nie ma tu kompletnie NIC do roboty, nie ma sklepów, atrakcji turystycznych, wifi praktycznie nie działa. Zasięg telefoniczny wprawdzie jest, ale generalnie można się tu niemal zupełnie odciąć od świata, co najwyżej kąpiąc się w hotelowym basenie. Co też kilka osób z przyjemnością robiło.

Załącznik:
IMG_2160.JPG
IMG_2160.JPG [ 269.09 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


Zagalopowałem się trochę z tym brakiem atrakcji turystycznych, bo w zasadzie to jest jedna – sztuczna wysepka nieopodal w całości opanowana przez ptaki. O ile na Swallow Reef ptaków praktycznie nie ma (ciekawe skąd nazwa Rafa Jaskółki), na tamtej wyspie mają prawdziwy raj. Podglądanie ptaków jest całkiem przyjemne, o ile opanuje się odruch wymiotny związany z obrzydliwym fetorem.

Załącznik:
IMG_2143.JPG
IMG_2143.JPG [ 251.15 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2144.JPG
IMG_2144.JPG [ 191.68 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2147.JPG
IMG_2147.JPG [ 237.2 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2148.JPG
IMG_2148.JPG [ 279.99 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2150.JPG
IMG_2150.JPG [ 218.88 KiB | Obejrzany 7106 razy ]

Załącznik:
IMG_2156.JPG
IMG_2156.JPG [ 330.48 KiB | Obejrzany 7106 razy ]


* Przy okazji zagadka – jest na świecie archipelag, który jest całkowicie zamknięty dla turystów zagranicznych, choć mogą go odwiedzać krajowcy. Zaznaczam, że chodzi o rozległe terytorium, nie pojedyncze wysepki pokroju North Sentinel. Ktoś wie o jaki archipelag chodzi?
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 02 Wrz 2017 18:18 

Rejestracja: 14 Sty 2017
Posty: 22
Nikobary?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 03 Wrz 2017 14:01 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
@Mundo

O ile mi wiadomo, po uzyskaniu permitu można się na Nikobary dostać (zasady takie same jak na Andamanach). Nawet kilku Polaków tam było.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 07 Wrz 2017 21:12 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
Na początek rozwiązanie zagadki - jedynym archipelagiem całkowicie niedostępnym dla turystów zagranicznych są Wyspy Paracelskie, kontrolowane przez Chiny. Co ciekawe, turystyka wewnętrzna jest tam dość rozwinięta i przewiduje się, że być może Chińczycy otworzą archipelag również dla obcokrajowców.

Część III - Park Narodowy Gunung Mulu


Po powrocie na Borneo udałem się do największej chyba przyrodniczej atrakcji Malezji – parku narodowego Gunung Mulu. Park znajduje się w środku dżungli i jest niemal cały porośnięty lasem deszczowym. Nie prowadzą tam żadne drogi (a jeśli nawet prowadzą, ta opcja nie jest wykorzystywana w praktyce), transport odbywa się głównie samolotem, a niekiedy łodzią. Turyści docierają tu samolotami – to malutkie lotnisko ma regularne połączenia z Kuchingiem, Miri i Kota Kinabalu. Lecąc z Kota Kinabalu musimy pamiętać, że na lotnisku w Mulu przekraczamy granicę dwóch stanów (Mulu leży w Sarawaku) i powinniśmy udać się do kontroli paszportowej i uzyskać nową pieczątkę. W odróżnieniu od innych lotnisk nie ma tu kontroli granicznej i trzeba o pieczątce pamiętać samemu. Ja to przeoczyłem i musiałem sprawę odkręcać w Kuchingu – na szczęście bez konsekwencji.

Przy tej okazji zrobię małą dygresję dotyczącą malezyjskich pieczątek. Kraj składa się z 9 stanów i trzech terytoriów federalnych. Przybywając do kraju dostaniemy w paszporcie pieczątkę Malezji, ale będzie się ona różnić w zależności od miejsca, w którym przekraczamy granicę. Z grubsza rzecz biorąc, kraj dzieli się na dwie części – borneański stan Sarawak i reszta. Ta reszta to Sabah i Malezja Zachodnia, czyli część kontynentalna kraju. Przekraczając granicę np. w Kuala Lumpur dostajemy pieczątkę „Permitted to stay in West Malaysia and Sabah for 90 days” przy czym lecąc z Kuala Lumpur do Sabahu dostajemy dodatkową pieczątkę z datą przekroczenia terytorium Sabahu. Jeśli byśmy przekraczali granicę malezyjską na lotnisku w Kota Kinabalu, dostaniemy pieczątkę „Permitted to stay in Sabah and West Malaysia for 90 days” czyli z odwróconą kolejnością terytoriów. Labuan z kolei, choć leży na wybrzeżu Borneo, dla potrzeb pieczątkowych zaliczany jest do Malezji Zachodniej. Sarawak ma własne pieczątki i oczywiście osobne kontrole graniczne przy wjeździe. Wszystko to spowodowało, że opuszczając kraj trzy razy, a przy okazji przemieszczając się pomiędzy częściami Malezji, mam w paszporcie aż pięć wjazdowych pieczątek.

Wróćmy jednak do Gunung Mulu. Choć trafiłem tam w środku pory suchej, park przywitał mnie deszczem. Był to wprawdzie pierwszy deszcz od dwóch tygodni, ale opady w sierpniu nie są niczym szczególnym – pada tu ponad 270 dni w roku, a większość deszczówki, co typowe dla równikowej dżungli, nigdy nie opuszcza tego terytorium, tylko codziennie rotuje między drzewami a chmurami.

Załącznik:
IMG_2173.JPG
IMG_2173.JPG [ 256.34 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2176.JPG
IMG_2176.JPG [ 224.97 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2215.JPG
IMG_2215.JPG [ 475.02 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2182.JPG
IMG_2182.JPG [ 432.38 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2224.JPG
IMG_2224.JPG [ 508.34 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Jak na miejsce tak izolowane od świata, w oczy rzuca się fantastyczna organizacja obsługi turystów. Choć Mulu to tylko park, mała wioska i lotnisko, baza turystyczna jest tu naprawdę dobra – od drogiego Mariotta po hostele za 30 RM (jeden z nich, z którego skorzystałem i polecam, leży naprzeciwko rzeczonego Mariotta) i liczne prywatne kwatery. Między nimi a parkiem kursują prywatne busy i motorki – cena ponoć jest stała i wynosi 5 RM, choć ja poruszałem się piechotą lub łapałem motostop.

Świetnie wygląda też organizacja samego parku. Obsługa jest kompetentna i pomocna, a oferta wycieczek naprawdę bogata. Dla samodzielnych turystów wybór też jest szeroki – szlaki trekkingowe są dobrze oznaczone i ciekawe – w moim przekonaniu znacznie ciekawsze niż w Parku Narodowym Kinabalu. Dość łatwo jest też zobaczyć nietypowe zwierzęta - sam widziałem lotokota (latającą „wiewiórkę”), chodzącego po drzewie drapieżnika o wyglądzie przypominającym borsuka, a nawet węża drzewnego (ten ostatni po wskazaniu przez przewodników) – niestety tylko temu ostatniemu udało się zrobić zdjęcie.

Załącznik:
IMG_2211.JPG
IMG_2211.JPG [ 313.79 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2222.JPG
IMG_2222.JPG [ 388.55 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Główną atrakcją parku są słynne jaskinie. Najbardziej znane są cztery z nich – Wind Cave, Deer Cave, Langs Cave i Clearwater Cave. Ta ostatnia jest chyba numerem jeden, ale wymaga poświęcenia praktycznie całego dnia, więc z racji krótkiej wizyty musiałem ją odpuścić. Cieszę się za to, że mogłem odwiedzić dwie inne, bo wrażenie robią niesamowite. Jaskinie są bardzo rozległe i pełne wspaniałych form skalnych, szczegółowo opisywanych przez przewodnika.

Załącznik:
IMG_2185.JPG
IMG_2185.JPG [ 355.93 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2190.JPG
IMG_2190.JPG [ 273.25 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2191.JPG
IMG_2191.JPG [ 226.19 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2193.JPG
IMG_2193.JPG [ 299.45 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Załącznik:
IMG_2199.JPG
IMG_2199.JPG [ 242.07 KiB | Obejrzany 6908 razy ]


Zamieszkują w nich miliony nietoperzy, które po zachodzie słońca wylatują stadami na żer. Można to obserwować z punktu widokowego nieopodal wejścia do jaskiń, a każda nowa chmara nietoperzy wzbudza okrzyk zgromadzonych turystów. Nietoperze są zresztą wszechobecne i nawet w wiosce spotykamy je co krok.

Załącznik:
IMG_2210.JPG
IMG_2210.JPG [ 115.13 KiB | Obejrzany 6908 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 12 Wrz 2017 21:59 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
Część IV - Brunei

Najkrótsza droga z Mulu do Brunei wiedzie przez miasto Miri, ja jednak wybrałem opcję dłuższą i dostałem się tam przez Kuching. Na miejscu miałem zaledwie trzy godziny i spędziłem ten czas na odwiedzinach kompleksu muzeów. A tam w części etnograficznej takie perełki jak odymione ludzkie czaszki – wieszane nad paleniskiem trofea łowców głów, niegdyś powszechnych na tym terenie. Do samego Miri przybyłem późnym wieczorem i nic nie zwiedziłem, bo nazajutrz rano wyjechałem autobusem do Brunei. Bilety kupowałem przez Internet, ale nie jest to konieczne – wolnych miejsc było bardzo wiele, a oprócz dużych autobusów na tej trasie krążą też mniejsze busiki.

Przejazd przez granicę był bezproblemowy i po jakichś trzech godzinach wylądowałem w centrum Bandar Seri Begawan, stolicy Brunei. Państwo obecnie malutkie, ale z bogatą historią – w XV i XVI wieku było regionalną potęgą, kontrolując wybrzeże całego Borneo i część obecnych Filipin. Później, z powodu rozpychania się mocarstw kolonialnych, Brunei stopniowo traciło swoje rozległe terytorium, które skurczyło się do obecnych 5 tys. kilometrów kwadratowych. Pod koniec XIX w. Brunei stało się protektoratem brytyjskim, a na początku lat 60-tych XX w. miało wejść w skład formującej się właśnie Federacji Malezyjskiej – tego przynajmniej chciał sułtan, ale jego zapał osłabł po powstaniu zbrojnym części swoich rodaków, stłumionym za pomocą Brytyjczyków. W rezultacie Brunei do federacji nie wstąpiło, a najbardziej skorzystał na tym… sam sułtan. Będąc tylko jednym z władców małego stanu nie byłby zapewne w stanie zbudować tak gigantycznego majątku i przejąć znaczną część dochodów z ropy kraju. Inni malezyjscy sułtani, choć zamożni i mieszkający w pałacach, nie mogą sobie pozwolić na flotyllę 300 luksusowych samochodów i szastanie milionami dolarów za jedno przyjęcie. Nie wydaje się, że skorzystali na tym mieszkańcy Brunei – gołym okiem nie widać różnicy w zamożności w porównaniu z sąsiednią Malezją. Wystarczy odejść kilkaset metrów od ścisłego centrum Bandar Seri Begawan, żeby zobaczyć budynki kojarzące się raczej z trzecim światem, a nie jednym z najbogatszych krajów.

Zwiedzanie rozpocząłem jednak nie od samej stolicy. Wybrałem się na przystań, z której pływają wodoloty do Temburongu, eksklawy Brunei otoczonej z trzech stron Malezją. Można się tam dostać lądem, jednak wymaga to kolejnego dwukrotnego przekraczania granicy i jest dość czasochłonne. Można tego uniknąć tylko w jeden sposób – właśnie płynąc wodolotem ze stolicy. O takim.

Załącznik:
IMG_2254.JPG
IMG_2254.JPG [ 251.98 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Wprawdzie i tutaj przepływamy dosłownie kilka metrów od wybrzeża Malezji, ale najwidoczniej Malezja zezwala na takie praktyki. Co ciekawe, płynie się nie morzem, ale rzeką, otoczoną z dwóch stron gęstym lasem deszczowym. Moim zdaniem warto się przepłynąć choćby ze względu na nie, bo w samym Temburongu nie ma za dużo do roboty, chyba, że ktoś zdecyduje się na wycieczkę do parku narodowego, zajmującego połowę powierzchni eksklawy.

Załącznik:
IMG_2260.JPG
IMG_2260.JPG [ 201.89 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2261.JPG
IMG_2261.JPG [ 248.24 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2263.JPG
IMG_2263.JPG [ 242.88 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Podczas tej podróży przydarzyła mi się niewesoła sytuacja – czekając na wodolot powrotny zostawiłem w poczekalni aparat. Zorientowałem się już na promie i powiadomiłem biletera, który obiecał, że powiadomi płynący z naprzeciwka wodolot, a ja przesiądę się na środku rzeki (tak rzeczywiście było, przeskakiwałem z dziobu na dziób). Wracając do Temburongu byłem dziwnie spokojny, choć na miejscu zostałem poinformowany, że mój aparat został znaleziony przez obsługę i przekazany na kolejny wodolot, który właśnie teraz płynie sobie do stolicy. Ostatecznie odebrałem go na przystani w Bandar Seri Begawan, a jedyne, co straciłem, to dwie godziny i 7 dolarów za bilet.


Jeśli ktoś chce zwiedzić Temburong, poniżej garstka informacji praktycznych – przystań wodolotów znajduje się jakieś półtora kilometra na południowy wschód od ścisłego centrum, niedaleko nowo wybudowanego mostu przez rzekę Sungai Brunei. Promy odpływają co 45 minut, koszt, jak wyżej wspomniałem, 7 dolarów w jedną stronę. Uwaga – trzeba mieć miejscową walutę, bo płatność tylko gotówką, a w pobliżu nie ma bankomatu.


Wróciwszy i odebrawszy aparat złapałem wodną taksówkę i za jednego dolara (stała opłata) przedostałem się na drugi brzeg rzeki Brunei, do słynnego Kampung Ayer. Kampung Ayer to ponoć największa wodna wioska na świecie i absolutna osobliwość stolicy Brunei. Na drugim brzegu rzeki świecą przepychem wspaniałe budynki, a tutaj przenosimy się do Brunei, jakie istniało sto lat temu. Sama wioska jest jeszcze starsza – pamięta czasy świetności Brunei w XV wieku i od tego czasu nie zmieniła się aż tak bardzo. Większość domów nadal zbudowana jest na palach, przechodzi się wąskimi pomostami, na których czasem brakuje desek. Pomosty są nieogrodzone, a po nich nieraz biegają małe dzieci. To dla mnie zupełnie niepojęte, jak w takich warunkach można wychowywać maluchy, nie bojąc się bez przerwy o ich życie. Kampung Ayer to prawdziwy labirynt pomostów i kanałów, żyje tu jakieś 40 tys. mieszkańców stolicy – w większości w mocno prymitywnych warunkach.
Załącznik:
IMG_2276.JPG
IMG_2276.JPG [ 252.71 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2278.JPG
IMG_2278.JPG [ 289.73 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2279.JPG
IMG_2279.JPG [ 355.91 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2282.JPG
IMG_2282.JPG [ 202.55 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Na wodzie mają meczet, szkoły czy sklepy, a nawet boisko do siatkówki.

Załącznik:
IMG_2284.JPG
IMG_2284.JPG [ 312.67 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Kampung Ayer to jedna z nielicznych porażek miłościwie i absolutnie panującego sułtana. Chciał on zburzyć wodną wioskę (nieprzystającą zupełnie do mitu arcybogatego kraju), jednak musiał ugiąć się wobec protestów mieszkańców. Obecnie oznaką nowoczesności w Kampung Ayer są domy budowane wprawdzie na tradycyjną modłę, ale z użyciem cementu zamiast drewna.

Załącznik:
IMG_2286.JPG
IMG_2286.JPG [ 291.45 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Po wzięciu kolejnej wodnej taksówki i trzech minutach podróży dostałem się na drugi brzeg rzeki, z którego tylko kilka minut spaceru dzieliło mnie od symbolu Brunei, pięknego meczetu sułtana Ali Saifuddina. Miałem szczęście, trafiając akurat na porę, w której meczet był otwarty dla zwiedzających – musiałem tylko nałożyć czarną suknię i trzymać się ścieżki dla niewiernych, z której na szczęście widać to, co najważniejsze. Zdjęć w środku oficjalnie robić nie można i nie ma wielkiej straty, bo to raczej z zewnątrz meczet prezentuje się bardziej okazale.

Załącznik:
IMG_2290.JPG
IMG_2290.JPG [ 192.41 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2291.JPG
IMG_2291.JPG [ 225.08 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Na wieczór obmyśliłem innego rodzaju atrakcję- chciałem spróbować narodowego dania Brunei zwanego ambuyat. Okazało się to nie takie proste – najbliższe miejsce, w którym go serwowano, znajdowało się jakieś 3 kilometry od hotelu. Podjąłem wysiłek idąc piechotą, co opłaciło mi się z nawiązką. Nie tylko zobaczyłem stolicę w wymiarze nieturystycznym, ale wracając wieczorem miałem okazję podziwiać największą świątynię Brunei, wspaniale oświetlony Meczet Jame'Asr Hassanil Bolkiah, zaopatrzony w 29 pozłacanych kopuł i czarujący przepychem. Mimo później pory był pełen ludzi, a ja nie miałem problemu z jego zwiedzeniem.

Załącznik:
IMG_2306.JPG
IMG_2306.JPG [ 220.42 KiB | Obejrzany 6794 razy ]

Załącznik:
IMG_2304.JPG
IMG_2304.JPG [ 207.96 KiB | Obejrzany 6794 razy ]


Wróćmy jednak do samego ambuyat. Danie składa się z kilku różnych półmisków (mięso, ryba, warzywa) wraz z dość ostrym sosem. Najważniejszym i wyróżniającym je składnikiem jest kleik z mąki sago, konsystencją (i chyba smakiem) przypominający nasz krochmal. Je się to pałeczkami (tak jak myślicie, nie jest prosto nabrać krochmalu tym narzędziem), przed konsumpcją maczając w sosie. Gdyby nie dodatki mięsno-rybne, spisałbym ambuyat na straty – sam kleik ma naprawdę nijaki smak. W każdym razie dana mi porcja dla jednej osoby wystarczyłaby na wyżywienie dwóch-trzech. Kosztowała mnie ta przyjemność niecałe 20 dolarów brunei (około 50 zł).

Załącznik:
IMG_2301.JPG
IMG_2301.JPG [ 246.67 KiB | Obejrzany 6794 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off
olus lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 15 Wrz 2017 21:58 

Rejestracja: 18 Wrz 2013
Posty: 483
złoty
Część V - Aceh, spotkanie z orangutanami i podsumowanie

Z Brunei poprzez Labuan i Kuala Lumpur udałem się do Indonezji, zaczynając od prowincji, która raczej rzadko widnieje na trasie podróży do tego kraju. Poleciałem do Banda Aceh, stolicy prowincji Aceh, zajmującej północną część Sumatry. Aceh w zasadzie od początku istnienia państwa indonezyjskiego było prowincją odrębną, której stosunki z rządem centralnym były, delikatnie mówiąc, chłodne (choć, jak się chlubią, sfinansowali pierwszy indonezyjski samolot, który wspomógł młody kraj w walce o niepodległość i stanowił pierwszy krok pod budowę linii znanych obecnie jako Garuda Indonesia).

Przez ponad ćwierć wieku Aceh walczył z rządem Indonezji, domagając się pełnej niepodległości, a region był dostępny dla turystów wyłącznie po uzyskaniu specjalnego zezwolenia. Nic nie wskazywało na poprawę sytuacji, dopóki w proces pokojowy nie wtrąciła się sama natura. Jak część czytelników zapewne pamięta, w 2004 r. katastrofalne tsunami doszczętnie zniszczyło stolicę i prawie całe wybrzeże morskie Acehu. Katastrofa była tak wielka, że zwaśnione strony zawiesiły broń, umożliwiając organizacjom humanitarnym pracę. Wkrótce potem podpisano porozumienie pokojowe, po którym do regionu wrócił spokój, z którego, jak się wydaje, wszyscy są zadowoleni. Aceh nadal cieszy się szeroką autonomią, a podobno znacznie większa niż kiedyś część dochodów generowanych w prowincji pozostaje w regionie. Cieszą się też turyści – Aceh nie wymaga już specjalnych permitów.

Prowincja nadal się bardzo różni – jako jedyna część Indonezji oraz w zasadzie jedyne miejsce w regionie ustanowiła szariat jako prawo obowiązujące również niemuzułmanów (tak szerokiego zastosowania szariatu nie ma nawet w Brunei). Za „zbrodnie” typu stosunki homoseksualne czy nawet przebywanie ze sobą przed ślubem grozi publiczne batożenie i to barbarzyńskie prawo jest czasem egzekwowane, o czym ochoczo donoszą światowe media. Mimo wszystko nie jest to islam w stylu Zatoki Perskiej – kobiety zakrywają głównie włosy, bardzo rzadko twarz, a jeśli chodzi o pary, to widziałem kilka razy młodych ludzi ewidentnie w fazie zakochania, spędzających czas tylko ze sobą. Oczywiście mogli być już małżeństwem, ale nie wydaje mi się, żeby ta zasada była tak rygorystycznie przestrzegana, przynajmniej nie w stolicy prowincji.

Chciałem w Banda Aceh odwiedzić Muzeum Tsunami, ale z powodu dwugodzinnego opóźnienia samolotu było zbyt późno. Ślady tsunami są jednak widoczne - na drodze z lotniska do miasta mija się masowy grób, w którym (według relacji mojego kierowcy i gospodarza) pogrzebano kilkadziesiąt tysięcy ofiar żywiołu. Osobliwością Banda Aceh jest też ogromny statek, który morze wyrzuciło kilka kilometrów w głąb lądu i który obecnie został zamieniony na muzeum.

Z rozmowy z gospodarzem wiedziałem, że w 2004 r. miał roczną córkę. Zapytałem, w jaki sposób udało im się uratować z tsunami – odpowiedział, że gdy zobaczył, że rano morze cofnęło się na kilka kilometrów, zabrał szybko żonę i córkę i motorkiem uciekli w wyżej położone rejony pod miastem. Być może było zbyt wcześnie na taką masową ewakuację (trzęsienie ziemi nastąpiło o 8 rano, fala uderzyła około godzinę później), nie było też świadomości możliwości zaistnienia takiej katastrofy – ostatnie tsunami o zbliżonej skali uderzyło tam jeszcze w XIX wieku.

Obecnie, po 13 latach, trudno sobie wyobrazić skalę zniszczeń w Banda Aceh. Miasto jest odbudowane i choć nie grzeszy urodą i porządkiem, nie odróżnia się specjalnie od dwóch innych miast w Indonezji, które miałem okazję zobaczyć. Na pewno najjaśniejszym jego punktem jest Wielki Meczet Baiturrahman z XIX wieku, który z tsunami wyszedł bez większych zniszczeń. Meczet jest centralnym punktem miasta i miejscem spotkań, a rozległy plac przed nim był pełen ludzi.

Załącznik:
IMG_2341.JPG
IMG_2341.JPG [ 204.98 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2344.JPG
IMG_2344.JPG [ 230.45 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2347.JPG
IMG_2347.JPG [ 183.68 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2348.JPG
IMG_2348.JPG [ 267.43 KiB | Obejrzany 6725 razy ]


Z Banda Aceh udałem się do Medanu, stolicy Sumatry Północnej. Tak naprawdę wcale nie chciałem zwiedzać miasta, nastając się na dość szaleńczy wypad do Parku Narodowego Gunung Leuser. Plan był mocno napięty – między samolotami miałem 11 godzin przerwy, a droga pomiędzy lotniskiem w Medan a Gunung Leuser zajmuje około 3,5h w jedną stronę. Na miejscu zostały mi więc maksymalnie 4 godziny i liczyłem na to, że w tym czasie uda mi się obejrzeć największą atrakcję tego parku – sumatrzańskie orangutany.

Na miejscu zapisałem się na 3-godzinny trekking, ale mój przewodnik od początku nie dawał mi wielkich złudzeń – według niego szanse zobaczenia orangutana podczas takiej krótkiej wycieczki wynoszą jakieś 30%. Żeby mieć pewność zobaczyć te zwierzęta trzeba zapisać się na całodzienny, a jeszcze lepiej dwudniowy trekking. I rzeczywiście, minęło już półtorej godziny, weszliśmy na wzgórze będące najlepszym punktem widokowym w okolicy, ale orangutanów nie było. Powoli kierując się do wyjścia z parku minęliśmy grupę turystów, której przewodnik wyznał, że żadnych małp nie spotkali. W zasadzie pogodziłem się już z porażką, gdy – dosłownie dwie minuty po minięciu tamtej grupy – mój przewodnik szarpnął mnie za rękaw i powiedział:

- Masz szczęście, patrz tam!

Załącznik:
IMG_2359.JPG
IMG_2359.JPG [ 378.51 KiB | Obejrzany 6725 razy ]


I rzeczywiście, jakieś kilkadziesiąt metrów od nas, na wierzchołku drzewa, zauważyłem mały brązowy kształt. Sam na pewno bym go nie zauważył, stąd wielkie brawa dla przewodnika, który zresztą od razu wyjął z kieszeni paczkę orzeszków, którą zaczął szeleścić, cmokając, parskając i wydając inne dźwięki, mające przywołać orangutana. Nie minęły trzy minuty, a orangutan był już przy nas. Okazało się, że była to samica z mniej więcej dwuletnim dzieckiem, które po kilku minutach również do nas przyszło. Orangutany, choć żyjące na wolności, były widocznie przyzwyczajone do obecności turystów, bo bez problemu dały się karmić. Trzeba było tylko pamiętać, że nie wolno było dawać orzeszka dziecku w czasie, w którym matka niczego nie jadła – taka sytuacja kończyła się brutalnym biciem i odebraniem dziecku przysmaku.

Załącznik:
IMG_2387.JPG
IMG_2387.JPG [ 234.48 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2391.JPG
IMG_2391.JPG [ 458.83 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2392.JPG
IMG_2392.JPG [ 295.83 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2397.JPG
IMG_2397.JPG [ 368.92 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2406.JPG
IMG_2406.JPG [ 327.59 KiB | Obejrzany 6725 razy ]

Załącznik:
IMG_2422.JPG
IMG_2422.JPG [ 281.54 KiB | Obejrzany 6725 razy ]


Spędziliśmy z orangutanami dobre pół godziny w bardzo prywatnej atmosferze – dwóch ludzi na dwie małpy, potem doszła do nas kolejna grupa turystów. Doświadczenie było absolutnie fantastyczne i nie równa się podobno z oglądaniem orangutanów na malezyjskim Borneo – słyszałem, że w najsłynniejszym ośrodku Sepilok Orangutan Reserve na jednego orangutana przypada kilkudziesięciu turystów.
W drodze powrotnej miałem jeszcze okazję wpaść do samego Medanu – miasto jest brzydkie i odstręczające, choć jego wizytówka – Pałac Maimun – prezentuje się całkiem okazale.

Podsumowanie

Choć nie był to koniec mojej podróży, pozostałe miejsca były albo wielokrotnie opisywane (Singapur), albo na tyle nieciekawe, że nie zasługują na specjalne notki (Batam w Indonezji, Johor Bahru w Malezji) – w związku z tym pozwolę sobie zrobić małe podsumowanie. Region jest znany i bardzo popularny, jednak nawet tutaj można dość łatwo znaleźć miejsca, gdzie turystów prawie nie ma. Prawie wszędzie podróżuje się niezmiernie łatwo, a Malezję z pełną odpowiedzialnością uważam za kraj, który jest idealny dla każdego turysty, który chciałby po raz pierwszy wybrać się poza Europę. Jest tania, bezpieczna, cywilizowana ale egzotyczna, i wszyscy mówią po angielsku. Od innych krajów tego typu odróżnia ją jedna ważna rzecz – tutaj nikt nie próbuje cię oszukać, przez co wyjazd jest znacznie luźniejszy i mniej stresujący.

Wszystkim czytelnikom dziękuję za poświęcony czas i… do następnej relacji. Jak wszystko dobrze pójdzie, opiszę w niej październikowe spotkanie największych podróżników świata, na którym, choć formalnie nie pasując do tego towarzystwa, będę miał przyjemność się pojawić. Jeśli komuś coś mówią nazwiska takie jak Heinz Stucke, Jorge Sanchez, Andre Brugiroux czy Jeff Shea, będzie wiedział, o jakiego kalibru podróżników chodzi.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 7 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group