Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 17 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 09 Lut 2021 16:07 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Szczypta luksusu tuż przed zamknięciem świata, czyli biznesem do Kolumbii i Galapagos w 2020

Za parę dni mija dokładnie rok od daty startu naszej podróży, którą gwałtownie przerwał lockdown w marcu 2020.
Jako że od tego czasu, jak wiadomo, możliwości podróżowania na dalsze dystanse straszliwie się skurczyły, to postanowiłem opisać tamtą podróż w ramach wspominania jak to kiedyś bywało fajnie :D

Zaczynając od początku, planowanie powoli rozpoczęło się jeszcze w kwietniu 2019 po sukcesie w upolowaniu biletów liniami Avianca w klasie C na trasie BCN - BOG - GYE - SCY - GPS - UIO - BOG - MAD za 135000 mil M&M sztuka.
W ramach 2 stopoverów plan zakładał 8 dni zwiedzania Galapagos, później 3 tygodnie w Kolumbii, a na koniec weekend w Madrycie tuż przed powrotem do domu.
Jak finalnie wszystko się zmieniło ze względu na zaistniałe trudności dowiecie się w trakcie relacji - jeśli oczywiście będą chętni, aby taką relację czytać :)

Po dniach niecierpliwego wyczekiwania wreszcie przyszedł dzień wylotu - wieczorem 23 lutego bez żadnych przygód lecimy Ryanairem z Krakowa, żeby w Barcelonie zameldować się w okolicach 20-tej.
Do zarezerwowanego wcześniej noclegu w Centre Esplai Albergue z lotniska dojeżdzamy w ciągu paru minut autobusem PR1. Jak na moje standardy jest to idealna miejscówka na nocleg w oczekiwaniu na lot z głównego lotniska Barcelony.
Cena za dwójkę z łazienką niska, w pokojach czysto, śniadanie znośne, ale przede wszystkim blisko do lotniska - rano po śniadaniu, jako że pogoda była wyśmienita, zrobiliśmy sobie ok. 30-minutowy spacer przez pobliski Parc Nou aż na lotnisko.
Po drodze mijamy Centro Cultural Aeronáutico - wygląda na gratkę dla fanów lotnictwa, ale pech chciał że akurat w poniedziałek jest zamknięte. Zdjęcie poniżej jest pożyczone od Google.

Załącznik:
centro_aeronautico.jpg
centro_aeronautico.jpg [ 288.31 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Na lotnisku okazało się, że Avianca nie ma w BCN saloniku dla swoich pasażerów lecących w klasie Business, ale z pomocą przychodzi Priority Pass i czas w oczekiwaniu na lot spędziliśmy w Sala VIP Miro - jak dla mnie całkiem przyjemny salonik.
W końcu przychodzi czas na boarding, Dreamliner jest już podstawiony, wszystko odbywa się zgodnie z planem.
Pierwszy raz lecimy biznesem, odczucia są bardziej niż pozytywne, choć nie mam do czego porównać poziomu obsługi, itd.
Fotele rozkładane do pozycji leżącej robią sporą różnicę, wybór dań spory, no i oczywiście nie ma to jak zaczynać lot od kieliszka szampana :)

Po pokonaniu Atlantyku krótka przesiadka w Bogocie, w ramach której zmieniamy komfortowego B787 na wąskokadłubowego A320 i dalej w drogę do Guayaquil.
W Ekwadorze lądujemy koło północy i pomimo późnej pory po wyjściu z lotniska uderza w nas gorące i parne powietrze - czuć że jesteśmy w pobliżu równika.
Noc spędzamy w hostelu DC Suites Aeropuerto - szału nie ma, ale obsługa przemiła i dużym plusem jest transport z i na lotnisko wliczony w cenę noclegu. W miarę szybko zasypiamy, ze świadomością że kolejnego dnia w końcu trafimy na Galapagos!

Rano na śniadaniu siedzimy przy stoliku z rozmowną parą starszych Amerykanów, którzy spędzili wakacje w kontynentalnym Ekwadorze.
Wyglądają na zaznajomionych z geografią kraju, sporo opowiadają o tym co już widzieli, ale najśmieszniejsze przychodzi, gdy wspominamy o naszym dzisiejszym locie na Galapagos - zupełnie nie kojarzą dokąd to się wybieramy :)

Po śniadaniu wyruszamy na lotnisko, tam boarding zgodnie z planem, wylot i po godzinie z hakiem wreszcie lądujemy na wyspie San Cristobal.
Szybko meldujemy się w naszym noclegu na tej wyspie - Hostal Gosén finalnie okaże się najsłabszym z naszych noclegów na Galapagos, chociaż może to być też bezpośrednio związane z tym, że był z nich najtańszy :)
Pomimo wspomniach wcześniej noclegów po drodze, podróż lotniczna z tyloma przesiadkami mocno nas zmęczyła - człowiek się jednak starzeje. Nie czas jednak na odpoczynek, trzeba zwiedzać!
Ruszamy spacerem na punkt widokowy na wzgórzu Cerro Tijeretas (Wzgórze Fregat), które jest relatywnie blisko od naszego hostelu.
Po drodze mijamy plażę Playa Mann, z której korzysta sporo miejscowych. Następnie wchodzimy na właściwą ścieżkę do punktu widokowego - nie jest trudna, ale upał nie ułatwia marszu.
Na końcu widoki wynagradzają wysiłek.

Załącznik:
zatoczka.jpg
zatoczka.jpg [ 670.11 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
kaktus.jpg
kaktus.jpg [ 204.65 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Po powrocie zwiedzamy miasteczko tj. Puerto Baquerizo Moreno, w którym piorunujące wrażenie robią zwierzaki, których jest tutaj pełno.
Całości obrazu dopełnia widok kolonii lwów morskich na plaży w samym centrum, harmider który robią jest nie do opisania.

Załącznik:
puerto.jpg
puerto.jpg [ 593.87 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
maly-lew.jpg
maly-lew.jpg [ 446.36 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
pelikan.jpg
pelikan.jpg [ 391.46 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
lew-na-lawce.jpg
lew-na-lawce.jpg [ 406.8 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
kolonia.jpg
kolonia.jpg [ 465.1 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Wieczorem próbujemy znaleźć bilety na wycieczkę snorklingową na Kicker Rock na kolejny dzień, niestety spóźniliśmy się - nigdzie nie ma już wolnych miejsc.
W tej sytuacji wcielamy w życie plan B, czyli z rana snorklowanie razem z lwami morskimi w zatoczce obok Wzgórza Fregat, później odwiedzenie Playa Punta Carola oraz Playa Loberia.
Taki plan udaje się zrealizować bez większych problemów - największe wrażenie robi na mnie spotkanie pod wodą z pływającymi lwami - niesamowite zwierzaki!

Załącznik:
iguana.jpg
iguana.jpg [ 798.84 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
jaszczurka.jpg
jaszczurka.jpg [ 493.3 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
iguana2.jpg
iguana2.jpg [ 675.47 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Załącznik:
matka-z-malym.jpg
matka-z-malym.jpg [ 528.19 KiB | Obejrzany 8525 razy ]


Kolejnego dnia opuszczamy San Cristobal w dosyć spektakularny sposób, ale o tym będzie już w następnym odcinku.
Góra
 Profil Relacje PM off
34 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast
Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem) Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem)
#2 PostWysłany: 09 Lut 2021 16:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7344
HON fly4free
I od razu człowiekowi milej się robi na sercu :)
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 09 Lut 2021 16:52 

Rejestracja: 20 Lis 2014
Posty: 3354
złoty
Mało o tym locie w C.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 09 Lut 2021 16:52 

Rejestracja: 22 Lut 2013
Posty: 249
niebieski
Wspaniale się zaczyna :D już nie mogę się doczekać dalszych opowieści z Galapagos
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 09 Lut 2021 17:43 

Rejestracja: 25 Sie 2011
Posty: 8850
Loty: 990
Kilometry: 952 329
platynowy
Mil już trochę uzbierałem i to jest właśnie jedna z zaplanowanych wypraw, żeby je wykorzystać.
A tu ten paskudny robal namieszał, nie wiadomo, co będzie z Aviancą itd.
Ale na Galapagos i tak zamierzam polecieć, więc czekam na więcej.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 09 Lut 2021 18:51 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Niestety sytuacja Aviancii faktycznie jest nieciekawa i będzie bardzo szkoda jeśli padnie. Ja chętnie zrobiłbym kiedyś jeszcze trasę MAD - BOG - SCL.
W kwestii mojej rezerwacji to pierwotna wersja zakładała lot w Economy, ale dostępność biletów była tak mała, że postanowiłem dozbierać mil do Business.

Zgodnie z uwagą @brzemia parę słów o locie w C zaczynając półżartem od tego, że wrażenie było na tyle duże, że nie zrobiłem ani jednego zdjęcia ;)
Klasa Business w B787 była podzielona na 2 części - z przodu 5 rzędów w konfiguracji 1-2-1 ułożone w jodełkę (herringbone seating), a za przepierzeniem jeszcze 2 rzędy w takiej samej konfiguracji.
Wybraliśmy 2 środkowe fotele w drugiej części licząc że będzie tam spokojniej i tak faktycznie było.
Obłożenie było nieduże i zaraz po zajęciu miejsc stewardesa zapytała czy nie chcielibyśmy się przesiąść do przodu, ale grzecznie odmówiliśmy - zakładam że chciała ułatwić sobie serwis mając wszystkich w przedniej części. Oprócz standardu typu kocyk i poduszka, każdy dostał zestaw kosmetyków w ładnej saszetce od Salvatore Ferragamo.

Serwis rozpoczął się od szampana i orzeszków ziemnych w niedużej kokilce. Na danie główne wziąłem steka, a do niego wino Undurraga Sibaris Carmenère - stek był, jak na warunki samolotowe, przyzwoity, wino było świetne.
System rozrywki pokładowej nowoczesny z dużym ekranem, ale wybór filmów z działu nowości dosyć skromny w porównaniu do tego co proponuje chociażby Lufa.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#7 PostWysłany: 09 Lut 2021 19:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Paź 2016
Posty: 1192
Loty: 399
Kilometry: 662 743
srebrny
Ta trasa jest również na mojej liście! Z niecierpliwością czekam na więcej :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 16 Lut 2021 12:28 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Następnego dnia przyszedł czas na pożegnanie z San Cristobal. Chcieliśmy odwiedzić wszystkie trzy zamieszkałe wyspy, a jako że wylot z Galapagos mieliśmy zaplanowany z lotniska GPS, to teraz przyszła kolej na wyspę Isabela.

Ze względu na oszczędność czasu zamiast łódki wybraliśmy droższą opcję, czyli bezpośredni lot liniami Emetebe.
Patrząc na wygórowaną cenę 45-minutowego lotu, dodatkowy wybór miejsca obok pilota za $25, wydawał się drobnostką, na którą wypadało się skusić :)
Po pojawieniu się z samego rana na lotnisku, okazało się, że jesteśmy jedynymi pasażerami tego dnia i samolot będziemy mieć na wyłączność.

Tak prezentował się nasz Britten-Norman BN-2 Islander na płycie lotniska.

Załącznik:
samolot.jpg
samolot.jpg [ 402.94 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Plecaki załadowaliśmy do luku z tyłu kadłuba, a obsługa naziemna wpuściła nas do środka samolotu - ja zająłem miejsce obok pilota. Pozostało już tylko czekać na jego przybycie.

Gdy się tylko pojawił, spojrzał na nas, odwrócił się i zaczął krzyczeć na 2 chłopaków z obsługi naziemnej. Chwilę to trwało, a moja znajomość hiszpańskiego już po chwili nie była w stanie ogarnąć wszystkich użytych przekleństw.
Chodziło oczywiście o to, że siedzimy bez żadnego nadzoru, ja - w kokpicie samolotu, a pilot nie miał pojęcia czy lekkomyślnie nie przestawiliśmy któregoś z wielu przełączników.
Gdy już się uspokoił, wrócił do nas i wytłumaczył zasady bezpieczeństwa. Mi zaznaczył żebym nie dotykał wolantu, który w trakcie lotu będzie się przede mną poruszał, po czym podał nam słuchawki wygłuszające.
Sam sprawdził swoją listę kontrolną, założył wypaśne słuchawki Bose, wyjął ze swojej torby GPS i wklepał trasę na Isabelę. Zaczęliśmy kołować...

Po ustawieniu samolotu w pozycji startowej pilot przeżegnał się, a my na ten widok nerwowo przełknęliśmy ślinę, zwiększył obroty na obydwu silnikach i po chwili byliśmy w powietrzu.
Lecieliśmy dosyć nisko, więc można było zobaczyć inne wyspy archipelagu. Lot minął w mgnieniu oka - jak dla mnie niezapomniane przeżycie!

Załącznik:
widok-na-smiglo.jpg
widok-na-smiglo.jpg [ 167.38 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
widok-na-brzeg.jpg
widok-na-brzeg.jpg [ 160.2 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Po wylądowaniu zastanawialiśmy się, czy aby nie przespacerować się do naszego hotelu La Jungla, ale w takim skwarze ta odległość była ponad nasze siły - po przejściu paruset metrów zgarnął nas przejeżdżający pickup-taksówka.
Isabela na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie ubogiej siostry San Cristobal. Główna ulica jest wysypana piachem jak w starym westernie, restauracje mają bardziej lokalny charakter niż na poprzedniej wyspie, a biura z wycieczkami nie rzucają się w oczy.
Bary z drinkami i muzyką znajdują się na tyłach, od strony plaży. A plaża, skoro o niej mowa, robi naprawdę spore wrażenie.

Załącznik:
glowna-ulica.jpg
glowna-ulica.jpg [ 578.83 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
iguana.jpg
iguana.jpg [ 671.44 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
plaza.jpg
plaza.jpg [ 286.63 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
krab.jpg
krab.jpg [ 874.55 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Nasz hotel okazał się bardzo fajny, w spokojnej okolicy na skraju miasteczka, tuż przy szerokiej plaży (główna plaża w Puerto Villamil). Z pokoju na I piętrze mieliśmy świetny widok, a okna na przeciwległych ścianach pozwalały na przyjemny przewiew. Miła odmiana od klimatyzacji.
Na zdjęciu nasz hotel jest w głębi z lewej strony - to ten który wygląda jak chatka kryta blachą falistą, ten ładny na środku zdjęcia to Iguana Crossing Boutique Hotel :)

Załącznik:
hotel.jpg
hotel.jpg [ 259.2 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Niestety tego dnia druga połówka nie czuła się najlepiej - jetlag z opóźnionym zapłonem, a może jakiś rodzaj przeziębienia, trudno było stwierdzić.
W tej sytuacji ruszyłem sam na rekonesans do centrum Puerto Villamil i najbliższych okolic, z głównym zadaniem - rezerwacja snorklingu na pojutrze i zadaniem dodatkowym - znalezienie posiłku na wynos.
Wycieczka, na którą głównie się nastawialiśmy był Los Tuneles Tour - nie było problemu ze znalezieniem wolnych miejsc, ceny w różnych biurach były porównywalne, wybrałem więc to które sprzedawało bilety na swoją łódkę, a nie było tylko pośrednikiem.

Kolejnego dnia problemy zdrowotne drugiej połówki nieco ustąpiły, więc z samego rana wybraliśmy się do stacji badawczej im. Arnaldo Tupiza, w której rozmnażane są galapagoskie żółwie na wyspie Isabela (na każdej wyspie jest taka stacja).
Trasa, która do niej prowadzi, sama w sobie jest bardzo ciekawa - spacer zaczyna się drewnianą kładką nad mokradłami, na której wygrzewają się iguany, a po mokradłach brodzą flamingi (dużo bardziej różowe niż np. takie które widzieliśmy w Hiszpanii).
Iguany sprawiały wrażenie flegmatycznych gadów, ale jeszcze tego samego dnia przekonaliśmy się, że na widok psa potrafią bardzo szybko biegać.

Załącznik:
kladka.jpg
kladka.jpg [ 674.04 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
flamingi.jpg
flamingi.jpg [ 471.81 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Zaraz za mokradłami ścieżka biegnie wśród tutejszych drzewek przypominających jabłonie (z tym że dla nas owoce są trujące, z kolei żółwie są w stanie bezpiecznie je strawić), a jej zwieńczeniem jest sama stacja.
Fajnie było w końcu zobaczyć te olbrzymie żółwie, tyle że ośrodek, z mnóstwem betonowych zagród, nieco przypomina zoo - liczyliśmy na to że uda się jeszcze spotkać dzikie okazy w warunkach naturalnych.

Załącznik:
stacja-zolwie.jpg
stacja-zolwie.jpg [ 565.88 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Po powrocie ze stacji wypożyczamy rowery i jedziemy na drugi koniec miasteczka, w okolicę portu, choć może przystań byłaby lepszym słowem, żeby posnorklować w Concha de Perla.
Już przy porcie spotykamy lwy morskie śpiące na ławkach wśród ludzi, ale takich ogromnych kolonii jak na poprzedniej wyspie tutaj nie ma.
Zatoczka nie jest jakoś spektakularna, bliskość portu sprawia, że jest dość gwarno, ale udaje nam się zobaczyć pingwiny – dwa okazy przycupnęły pod niewielkim molo, z kolei pod powierzchnią rekiny rafowe wyciągały z wielkiej ławicy sardynek pojedyncze sztuki - widowiskowy spektakl.

Załącznik:
pingwiny-concha.jpg
pingwiny-concha.jpg [ 759.42 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Wracając w stronę centrum, wybieramy jedną z wielu knajpek, zjadamy obiad i rowerami ruszamy w stronę Muru płaczu. Trasa nie jest trudna, ale równikowy upał znów daje się we znaki. Początkowo jedziemy wzdłuż plaży, po drodze zatrzymujemy się żeby obejrzeć kolorowe jeziorka i namorzyny, a potem otacza nas już tylko zieleń po obu stronach drogi.
W pewnym momencie, już z oddali, widać coś sporego obok ścieżki - to dziko żyjący żółw słoniowy, który wcina spokojnie jakieś gałązki. Spotykamy ich po drodze jeszcze kilka.

Załącznik:
zolw-sloniowy.jpg
zolw-sloniowy.jpg [ 745.04 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Po dojechaniu do wieży widokowej i nacieszeniu się krajobrazem, ze względu na późną porę (musimy zwrócić rowery do określonej godziny), decydujemy się odpuścić dojazd do samego końca trasy, tj. do Muru płaczu i zawracamy w stronę Puerto Villamil.

Załącznik:
punkt-widokowy.jpg
punkt-widokowy.jpg [ 489.7 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Następnego dnia rano odbiera nas kierowca z biura podróży i zbierając po kolei pozostałych pasażerów, w sumie pięć par, kierujemy się w stronę portu.
W miarę szybko wsiadamy do łódki, a oprócz uczestników na łodzi jest jeszcze przewodnik, kapitan i jego pomocnik - zaczynamy wycieczkę!
Pierwszym punktem jest skała Union Rock, na której przesiadują setki głuptaków galapagoskich.

Załącznik:
union-rock.jpg
union-rock.jpg [ 406.07 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Kolejny punkt programu to snorkling. Widoczność jest taka sobie, ale mimo to zauważamy żółwie morskie i sporych rozmiarów koniki morskie. I tu kolejne zaskoczenie, bo w przeciwieństwie do żółwi spotykanych przez nas wcześniej, te nie wydają się przejmować bliską obecnością człowieka. Przepływają tuż pod nami. Przewodnik prowadzi nas również w miejsce, gdzie spotykamy kilka śpiących o tej porze dnia rekinów.

Załącznik:
zolw_blisko.jpg
zolw_blisko.jpg [ 519.86 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Po powrocie na łódkę płyniemy na kolejny snorkling - tym razem główną atrakcją są pingwiny przesiadujące na skałach w sporej odległości od brzegu.

Załącznik:
pingiwny-snorkling.jpg
pingiwny-snorkling.jpg [ 399.84 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Ponownie wracamy na łódź i finalnie trafiamy do zalanych tuneli lawowych, które utworzyły tak jakby ścieżki i mostki, po których spacerujemy wśród endemicznych kaktusów obserwując m.in. żółwie pływające poniżej.

Załącznik:
los-tuneles.jpg
los-tuneles.jpg [ 563.03 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
przeplywajace-zolwie.jpg
przeplywajace-zolwie.jpg [ 371.07 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Załącznik:
lew.jpg
lew.jpg [ 648.81 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Przewodnik dobrze zna tą lokalizację i prowadzi nas w miejsce, które upodobały sobie głuptaki niebieskonogie – tylko samce mają intensywnie niebieskie nóżki żeby zaimponować samicom, przy okazji są strasznie fotogeniczne :)

Załącznik:
gluptak.jpg
gluptak.jpg [ 799.5 KiB | Obejrzany 7890 razy ]


Tak kończymy pobyt na Isabeli, kolejnego dnia mamy zaplanowany transfer na Santa Cruz.
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
#9 PostWysłany: 16 Lut 2021 13:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7344
HON fly4free
Isabela jest piękna... Mam wrażenie, że to o niej mógł śpiewać Charles Aznavour :D
Zdjęcie samolotu, to chyba już po przylocie na Isabelę? Stoi niemal w takiej samej pozycji, jak ten, którym leciałem w odwrotną stronę (choć "tylko" w 2. rzędzie :D ).
Muru płaczu nie musicie żałować, żadna strata.
Ciekawe, czy mieliście okazję pójść na grilla do "La casa del asado de Anibal Garcia"?
Góra
 Profil Relacje PM off
poomex lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 16 Lut 2021 13:34 

Rejestracja: 25 Sie 2011
Posty: 8850
Loty: 990
Kilometry: 952 329
platynowy
Warto żyć dla zobaczenia takich miejsc albo chociaż marzenia, że uda się je zobaczyć.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 16 Lut 2021 13:45 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Co do Isabeli to pełna zgoda - tak jak pisałem, niby uboga siostra, ale tam podobało nam się najbardziej.

Zdjęcie samolotu faktycznie jest już po przylocie. Muszę jeszcze dodać, że przy dokonywaniu decyzji co do zakupu miejsca pomogła mi Twoja relacja.
Na podstawie naszych doświadczeń przypuszczam, że pilot, jeśli ma taką możliwość, to woli miejsce obok siebie mieć puste :)

"La casa del asado de Anibal Garcia" nie odwiedziliśmy głównie dlatego, że zazwyczaj nie uwzględniamy w planie polecanych restauracji - po prostu jemy w miejscu, które wpadnie nam w danej chwili w oko.
Z tym że wróciłem przed chwilą do Twojej relacji i chyba w tym przypadku nie zahaczając o nią popełniliśmy spory błąd :)
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 16 Lut 2021 22:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20 Gru 2015
Posty: 274
@poomex

Super relacja :)
Mogę zapytać jaka temperatura wody? Nie dokładnie co do stopnia tylko czy w piance czy bez :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 17 Lut 2021 00:44 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Wszystkie snorklingi bez pianki - zimno nie było, ale zawsze była potrzebna ta chwila żeby się przyzwyczaić, czego nie ma snorklując np. na Filipinach, czy w Tajlandii.
W przypadku nurkowań już oczywiście pianka - opiszę jeszcze bardziej szczegółowo w kolejnym odcinku.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
micnur uważa post za pomocny.
 
      
#14 PostWysłany: 24 Lut 2021 22:46 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Następnego dnia, kolejny już raz, z samego rana bierzemy pickup-taxi do portu skąd mamy łódkę do Puerto Ayora na wyspie Santa Cruz.

Podróż, jak było już nie raz opisywane na forum, nie należy do najprzyjemniejszych, ale po ok. 2 godzinach jesteśmy już na trzeciej z kolei wyspie archipelagu.
Idąc spacerkiem do miejsca, gdzie mamy wykupiony nocleg tj. Hostal Galapagos Morning Glory, od razu widać że trafiliśmy na najbardziej ludną,
a przy okazji także najbardziej turystyczną wyspę - główna ulica Avenida Charles Darwin, która ciągnie się wzdłuż nabrzeża, jest pełna sklepów, knajpek, centrów nurkowych, itp.
W hostelu mamy rezerwację na pokój dwuosobowy, który jest gotowy pomimo tego, że meldujemy się na miejscu w porze jeszcze przed śniadaniowej, bardzo miłe zrządzenie losu :)
Nocleg jak na nasze standardy jest bez zarzutu - czysto, śniadania w porządku, w cenie jedno darmowe pranie co ułatwia nam logistykę, jako że podróżujemy tylko z bagażem podręcznym.

Jako główną atrakcję na tej wyspie nasz plan zakłada nurkowanie w jednym z miejsc, w którym można spotkać rekiny młoty. Z tego względu wyruszam na rekonesans po centrach nurkowych, których w miasteczku jest mnóstwo.
Każde centrum ma swój harmonogram, w którym na każdy dzień przewidziane jest jakieś nurkowisko.
Z tego względu jeśli na wyspie jesteśmy tylko parę dni, a mamy wcześniej wybrane konkretne miejsce, gdzie chcemy nurkować to niektóre centra automatycznie odpadają.
Największa szansa na zobaczenie rekinów młotów jest w Gordon Rocks, niestety nie jest to najłatwiejsze nurkowisko, a druga połówka ma certyfikat OWD - centra wymagają minimum AOWD z dosyć dużą ilością zrobionych nurkowań.
Z tego powodu dzień nurkowy decydujemy się spędzić na North Seymour i Daphne Rock - jest tam szansa na zobaczenie młotów.
Wypada również wspomnieć o wyspach Darwin i Wolf, które są nazywane sanktuariami rekinów i gdzie można spotkać ławice liczące tysiące sztuk.
Tyle że, ze względu na sporą ich odległość od głównej części archipelagu, nurkowanie tam jest możliwe tylko w ramach wielodniowych rejsów statkiem.

Finalnie wybieramy centrum Macarron Diving Centre prowadzone przez Ekwadorczyka Juana Carlosa Moncayo, znanego również jako Macarron :)

Mając już zaklepane nurkowanie wybieramy się jeszcze odwiedzić stację badawczą im. Charlesa Darwina, która znajduje się we wschodniej części miasteczka, mniej więcej 15 minut spacerem z naszego hostelu.
Stacja jest podobna do tej, którą odwiedziliśmy na Isabeli, tyle że sprawia wrażenie bardziej różnorodnej i mniej zabetonowanej - oprócz samych żółwi, na terenie stacji jest parę pawilonów edukacyjnych oraz krótka ścieżka edukacyjna.

Załącznik:
01-stacja.jpg
01-stacja.jpg [ 428.17 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Załącznik:
02-stacja.jpg
02-stacja.jpg [ 325.82 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Spacerując wieczorem po Puerto Ayora kolejny raz doświadczamy w jak ciekawym miejscu jesteśmy - tuż obok nadbrzeża przepływa mała grupa płaszczek karbogłowych, po angielsku cownose ray.

Załącznik:
03-cownose.jpg
03-cownose.jpg [ 216.37 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Kolejnego dnia zjawiamy się w centrum nurkowym, żeby skompletowany wcześniej sprzęt załadować na pickupy i ruszyć w kierunku przystani na północnym krańcu wyspy.
Jako że jesteśmy na środku Pacyfiku to pianki są dosyć grube tj. 5mm z kapturem, ale też o tej porze roku nie jest aż tak zimno żeby ubierać rękawice.
Po dopłynięciu do miejsca docelowego okazuje się, że są dosyć duże fale. Już po wskoczeniu do wody druga połówka decyduje się jednak na powrót na łódź - warunki są dla niej zbyt trudne.
Dodatkowym minusem powrotu na łódź przy takich falach jest bardzo szybkie nadejście choroby morskiej, ale o tym samemu dowiem się dopiero po nurkowaniu.

Ja, razem z parą Włochów i przewodnikiem, schodzę pod wodę, gdzie nie ma już fal, ale w zamian jest dosyć spory prąd.
Przez dłuższą część nurkowania dryfujemy z prądem, aby w pewnym momencie zobaczyć to po co przybyliśmy - spotykamy rekiny młoty!

Załącznik:
04-rekiny.jpg
04-rekiny.jpg [ 307.88 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Później udaje się jeszcze przepłynąć dosyć blisko kilku orleni cętkowanych, nurkom znanym bardziej pod angielską nazwą eagle ray :)
Sposób poruszania się, który przypomina bardziej latanie, niż pływanie, z tak bliskiej odległości robi na mnie spore wrażenie - nie wiem nawet, czy nie większe niż same rekiny.

Załącznik:
05-plaszczka.jpg
05-plaszczka.jpg [ 235.31 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Kolejny dzień to trochę relaksu - zabieramy sprzęt plażowy i ruszamy w kierunku Tortuga Bay. Trafić tam łatwo, ale blisko godzinny spacer w równikowym żarze jest bardzo męczący.

Załącznik:
06-sciezka.jpg
06-sciezka.jpg [ 440.2 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Plaża jest przepiękna - nie ma się co dziwić, że tak często trafia do rankingu najładniejszych plaż świata.

Załącznik:
07-tortugabay.jpg
07-tortugabay.jpg [ 202.83 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Załącznik:
08-ptaszek.jpg
08-ptaszek.jpg [ 212.04 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Załącznik:
09-tortugabay.jpg
09-tortugabay.jpg [ 148.1 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Plażować się jednak na niej nie da, ze względu na wiatr i całkowity brak cienia, rozbijamy się więc na plaży przy Laguna Tortuga, tuż za Tortuga Bay. Trochę cienia dają tutaj drzewa namorzynowe.
Największy minus to woda o marnej przejrzystości - miałem nadzieję na snorklowanie, ale muszę obejść się smakiem.

Po powrocie do Puerto Ayora ostatnią kolację na Galapagos zjadamy w jednej z wielu knajpek na ulicy Charlesa Binforda, która wieczorem zamienia się w wielką restaurację na wolnym powietrzu.
Wybieramy chyba najpopularniejszego tutaj red snappera, po polsku lucjana czerwonego.

Załącznik:
10-uliczka.jpg
10-uliczka.jpg [ 343.46 KiB | Obejrzany 7428 razy ]


Kolejnego dnia mamy lot na kontynent, ale o tym już w następnym odcinku.
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
#15 PostWysłany: 06 Mar 2021 00:04 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Wieczorem przed wylotem skontaktowałem się przez WhatsApp z Taxi Express Galapagos, w którym zamówiłem shared taxi na kolejny dzień - w porównaniu do zwykłego taxi pozwala to zaoszczędzić parę dolarów.
Rano kierowca punktualnie odebrał nas z hotelu, w samochodzie jechała z nami jeszcze ekwadorska parka.
Z lotniska GPS na wyspie Baltra lecieliśmy do Bogoty z 3-godzinną przesiadką w Quito. Wylot odbył się zgodnie z planem. A319 miał już swoje lata, ale miłym zaskoczeniem było działające IFE, w przeciwieństwie do lotu z Guayaquil na Galapagos tydzień wcześniej.
Plus klasy Business w przypadku tego lotu to szerokie, wygodne fotele. Do jedzenia dostaliśmy tortille de patatas, która nie zachwyciła.
Bardzo fajnie wygląda lądowanie w Quito, lotnisko jest bardzo ciekawie ulokowane - niestety zdjęcie nie oddaje tego jak wygląda lądowanie wśród górskich szczytów.

Załącznik:
49784314666_c4211d6857_k.jpg
49784314666_c4211d6857_k.jpg [ 339.56 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Lotnisko Mariscal Sucre w Quito jest niestety kolejnym, w którym Avianca nie ma swojego saloniku. Z pomocą przychodzi Priority Pass dająca wstęp do saloniku Sala VIP Internacional, który mogę z pełnym przekonaniem polecić.
Duży wybór jedzenia, w tym ekwadorskie przekąski, ale też sushi.
Mocniejsze alkohole limitowane do 2 kieliszków/drinków na osobę, piwo bez limitu - była okazja sprobować wersji Roja bardzo popularnego na Galapagos Club Premium, co ciekawe na wyspach jej nie uświadczyliśmy.

Wieczorny lot do Bogoty bez zakłóceń. Po wyjściu z samolotu widać pierwsze plakaty z informacjami o koronawirusie, ale nic poza tym.
Wychodząc z lotniska trafiliśmy prosto na darmowy shuttle bus do naszego hotelu Habitel Select, który pomimo sporej ceny (200k COP) poleciłbym jako dobrą opcję, gdy mamy wylot z Bogoty z rana, zwłaszcza z terminalu krajowego, który jest bardzo blisko hotelu.
Jako że następnego poranka mamy lot do Neivy o 8:30 to budzik ustawiamy tak, żeby na śniadaniu hotelowym być zaraz po otwarciu.
Z tego względu nie wszytko jest jeszcze wystawione, ale tak i tak jest z czego wybrać, a przede wszystkim jest okazja spróbować soków z lokalnych kolumbijskich owoców.

Do Neivy lecimy poczciwym ATR-42 linii EasyJet. Wszystko odbywa się zgodnie z planem, po wylądowaniu i odebraniu bagażu łapiemy szybko taksówkę na dworzec autobusowy, z którego chcemy ruszyć dalej w kierunku pustyni Tatacoa.
Na dworcu musimy chwilę poczekać aż zapełni się colectivo, po czym ruszamy do Villavieja. Po drodze zgarniamy jeszcze parę osób, w tym jedną która wiezie nowiutką pralkę, więc na pace pickupa robi się ciasnawo :)
Po około godzinie docieramy do centrum miasteczka, skąd mamy jeszcze krótki spacer do naszego noclegu w CV Sueno Real Tatacoa. Przed wyruszeniem zagaduję jeszcze do jednego z kierowców ichniejszych tuk-tuków odnośnie cen wycieczek po pustyni.
Dostaję całkiem rozsądną ofertę z dwoma opcjami - transport z przewodnikiem, albo tylko transport. Na ten moment biorę od kierowcy kontakt i zaczynamy spacer do hotelu - jest gorąco, ale inaczej niż na Galapagos, dużo bardziej sucho.
W końcu docieramy, szybko robimy check-in i ruszamy w poszukiwaniu jedzenia - najbliżej jest restauracja El Shaddai Punta del Este, w której jemy olbrzymie steki.

Załącznik:
elshaddai.jpg
elshaddai.jpg [ 151.13 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Najbardziej zdziwiony jestem ich ceną, w menu są za $38, tyle że nie wiem jeszcze o tym że Kolumbijczycy często używają znaku dolara w odniesieniu do swoich pesos, dodatkowo czasem ucinają trzy zera - w końcu wiadomo, że wszystko liczymy w tysiącach pesos :)
Z tego względu bardzo drogi posiłek zamienia się w bardzo tani, zwłaszcza porównując do cen, które płaciliśmy na Galapagos.

Ze względu na temperaturę pustynię zwiedza się tylko rano, albo wieczorem, więc w międzyczasie umawiam się z kierowcą na wieczór.
Zaczynamy od tzw. czerwonej pustyni, później tzw. szara, wszystko w wersji z przewodnikiem. W sytuacji gdy znamy hiszpański myślę że warto zapłacić trochę więcej, bo informacje które usłyszymy są naprawdę ciekawe.

Załącznik:
pustynia2.jpg
pustynia2.jpg [ 406.79 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia1.jpg
pustynia1.jpg [ 227.92 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia3.jpg
pustynia3.jpg [ 358.3 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia4.jpg
pustynia4.jpg [ 327.74 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia5.jpg
pustynia5.jpg [ 291.67 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia6.jpg
pustynia6.jpg [ 363.87 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
pustynia-szara.jpg
pustynia-szara.jpg [ 281.22 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Na sam koniec jest jeszcze możliwość odwiedzenia obserwatorium astronomicznego, ale odpuszczamy ten punkt programu.

Kolejnego dnia mamy dotrzeć do, znajdującego się na liście dziedzictwa UNESCO, parku archeologicznego Tierradentro. Zaczynamy rano od podróży w colectivo z Villavieja na dworzec autobusowy w Neivie, który już znamy.
Tam musimy złapać busa do La Plata, a później kolejnego do Popayan. Wioska znajdująca się najbliżej parku archeologicznego, czyli San Andres de Pisimbala jest w połowie drogi pomiędzy tymi miastami.
Mamy to szczęście że trafiamy na busik, który jedzie przez La Plata do Popayan i może nas wysadzić po drodze. Droga pomiędzy Neivą i La Plata to dobrze utrzymany asfalt, więc mkniemy bardzo szybko przypuszczając, że dotrzemy dużo wcześniej niż myśleliśmy.
Tyle że kawałek za La Plata asfalt się kończy i dalszą część trasy, już po szutrze i błocie, pokonujemy w ślimaczym tempie. W końcu docieramy do skrzyżowania, na którym wysiadamy i spacerujemy jeszcze 2 km w kierunku San Andres de Pisimbala.

Załącznik:
tierradentro-start.jpg
tierradentro-start.jpg [ 405.48 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Wioska jest bardzo spokojna, mało turystyczna. Jest tam parę sklepików, w których można kupić jakieś przekąski i piwo.
Zjeść można w niepozornych resturacjach, tak naprawdę bardziej w jadalniach lokalnych domów, gdzie zamiast menu gospodyni proponuje danie, które ma przygotowanego danego dnia.
Nocleg mailowo zarezerwowaliśmy wcześniej w El Refugio, blisko wejścia do parku. Hotel jest z zewnątrz zadbany, wszystkie pokoje mają wejścia od strony wewnętrznego ładnie utrzymanego dziedzińca.
Pokoje są proste i bez luksusów, ale to chyba tak i tak nocleg w najwyższym standardzie w tej okolicy.

Załącznik:
tierradentro-nocleg.jpg
tierradentro-nocleg.jpg [ 336.12 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Kolejnego dnia po śniadaniu wyruszamy zwiedzać park w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. W ten sposób zaczynamy od najlepiej utrzymanych grobowców, z połowie drogi możmy zjeść obiad w polecanej knajpce La Posada,
a później kontynuować w najmniej uczęszczanej części parku, przez Lonely Planet określanej jako doświadczenie w stylu Indiana Jonesa :)
Dodatkowo pokonując pętlę w tym kierunku do wioski wracamy jej najbardziej stromą częścią, zamiast od niej zaczynać.

Grobowce stworzone przez zaginioną kulturę Tierradentro robią na nas duże wrażenie spotęgowane jeszcze przez to że przez cały dzień nie spotykamy żadnych innych turystów.
W La Posada tak jak można było się spodziewać nie ma żadnej karty dań, ale zupa, a przede wszystkim steki są przepyszne. Do tego nieduży deser i napój, a koszt za osobę to 16000 COP, czyli ok. 16 zł :)

Załącznik:
tierradentro03.jpg
tierradentro03.jpg [ 347.25 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
tierradentro04.jpg
tierradentro04.jpg [ 389.72 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
tierradentro07.jpg
tierradentro07.jpg [ 302.52 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
tierradentro09.jpg
tierradentro09.jpg [ 357.9 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
tierradentro10.jpg
tierradentro10.jpg [ 244.04 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Na poniższym zdjęciu widać szczyt wzgórza z ostatnimi grobowcami, które odwiedziliśmy. To te a la Indiana Jones, przykryte dachem żeby deszcz nie dostał się do środka.

Załącznik:
tierradentro-ostatnie.jpg
tierradentro-ostatnie.jpg [ 456.92 KiB | Obejrzany 7231 razy ]


Załącznik:
49784308081_3afccf747c_k.jpg
49784308081_3afccf747c_k.jpg [ 347.69 KiB | Obejrzany 7226 razy ]


Aby dotrzeć do następnego celu musimy przekroczyć Andy, a konkretnie Kordylierę Środkową, ale o tym już w następnym odcinku.
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#16 PostWysłany: 17 Mar 2021 13:09 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Dzień zaczął się od pobudki skoro świt, bo autobus do Popayan przejeżdża przez wioskę o 6:00. Wyszliśmy przed hotel 5:45 i czekamy, i czekamy...
W końcu o 6:15 jedzie bus, machąłem ręką, kierowca się zatrzymał, ale okazało się że to nie ten, który jest nam potrzebny. Kierowca zaczął jeszcze do kogoś dzwonić, tak jakby chciał dla nas sprawdzić co z tym busem, ale w pewnym momencie po prostu odjechał.
Zaczyna się robić nerwowo, głównie ze względu na to, że po dotarciu do Popayan co teoretycznie powinno zająć nam jakieś 4 godziny, musimy złapać busa do Cali (planowy czas przejazdu 3h), później busa do Armenii (czas przejazdu 3h) i finalnie busa do Salento (czas przejazdu 1h).
Teoretycznie w Salento powinniśmy być przed zmrokiem, w odwrotnym przypadku będziemy musieli szukać noclegu gdzieś po drodze, co solidnie skomplikuje nasze plany.

Po mniej więcej 15 minutach nadjeżdza jakiś samochód i zatrzymuje się przy nas. Kierowca wysiada i mówi że autobusu już raczej nie będzie, ale on jedzie do Popayan i możemy jechać z nim. Pytam o cenę - 30k COP za osobę, autobus miał kosztować 25k COP, więc ruszamy.
Samochód to najbardziej zdezelowane Renault 9 jakie można sobie wyobrazić, z zewnątrz było widać jedynie to że jest brudne, ale w środku nie działa nic, a nic - żadne wskaźniki na desce rozdzielczej, drzwi nie za bardzo chcą się zamknąć, silnik gaśnie na biegu jałowym.
Ja siadam z przodu, druga połówka dosiada się z tyłu do jadącej tam matki z dwójką dzieci. My jesteśmy w krótkim rękawku, a oni w puchowych kurtkach - o tym że popełniliśmy spory błąd dowiemy się dopiero za mniej więcej 2 godziny.
Zanim to jednak nastąpi, po przejechaniu może kilometra, mijamy się z autobusem, na który czekaliśmy - był sporo spóźniony i jechał dopiero do centrum wioski, gdzie kończy się droga, stamtąd pewnie po chwili przerwy ruszy naszym śladem.

Wtedy też dodajemy dwa do dwóch i wnioskujemy, że kierowca z busa, który minął nas na samym początku najprawdopodobniej zadzwonił do naszego aktualnego szofera i dał mu znać że ma możliwość podrzucić dwoje gringo do Popayan jeśli zdąży przed autobusem :)

Początek trasy jest całkiem przyjemny, droga to w miarę równe betonowe płyty, ale kierowca mówi, że dalej będzie dużo gorzej i oczywiście ma rację - nie mija dużo czasu i wkraczamy na szutry, później błoto, poprzecinane potokami.
W niektórych miejscach dzielne renault przebija się przez potoki głębokie na połowę średnicy koła - jestem naprawdę pod dużym wrażeniem. Robi się też coraz bardziej zimno i powoli dociera do nas dlaczego reszta pasażerów jest w kurtkach.
Na GPS-ie widzę, że zbliżamy się do wysokości 3000 m.n.p.m., a następnie szczękając zębami pniemy się aż do 3400 m.n.p.m.
Droga wiedzie najpierw przez wąską dolinę rzeki Rio Sucio, a później przez płaskowyż porośnięty bardzo charakterystycznymi frailejónes - nieoczekiwanie mamy okazję zobaczyć wysokogórski ekosystem paramo.

Po 3 godzinach dojeżdzamy na przedmieścia Popayan, gdzie pewną przeszkodą jest każda sygnalizacja świetlna - jak pisałem wcześniej renault gaśnie, gdy tylko nasz szofer wrzuci luz. Na domiar złego silnik nie zawsze chce potem na nowo odpalić.
Jakoś jednak udaje się dojechać do dworca, gdzie w miarę sprawnie łapiemy vana, który w Cali tylko zatrzymuje się na przerwę, żeby ruszyć dalej w kierunku Armenii. Kolejne 6 godzin mija dosyć szybko i meldujemy się na dworcu w Armenii.
Tutaj bezproblemowo łapiemy busik do Salento i od razu czujemy, że wróciliśmy na turystyczny szlak - w busie jest więcej turystów, niż Kolumbijczyków.

W Salento nocleg mamy w malutkim Hostal Familiar Jerico, który prowadzi bardzo przyjazne meksykańsko-kolumbijskie małżeństwo. Dom jest wybudowany w tradycyjnym, regionalnym stylu. Pokoje są bardzo przytulne.

Załącznik:
salento-nocleg.jpg
salento-nocleg.jpg [ 316.84 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Po naszej wyczerpującej podróży mamy jeszcze trochę energii żeby wyjść na miasto, chociaż głównym celem jest znalezienie knajpki z kolacją, która wynagrodzi nam dzisiejsze trudy.
Miasteczko jest bardzo urokliwe, malowniczo położone, pełne sklepików i fajnych knajpek z cenami nadal na bardzo przystępnym poziomie.

Załącznik:
salento1.jpg
salento1.jpg [ 331.41 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
salento-wieczor.jpg
salento-wieczor.jpg [ 338.75 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Rano, pomimo że w cenie nie ma śniadania, zostajemy poczęstowani kawą i ciastkiem do niej.
Po tej miłej niespodziance, ruszamy na centralny plac miasteczka skąd łapiemy jeepa do doliny Cocora.

Załącznik:
salento2.jpg
salento2.jpg [ 316.81 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
salento-pies.jpg
salento-pies.jpg [ 314.47 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
salento-rynek.jpg
salento-rynek.jpg [ 275.43 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Po parunastu minutach możemy już ruszać na szlak.
Trasę decydujemy się zrobić przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, tak żeby najpierw dotrzeć do kolibrów, a dopiero na koniec zobaczyć z bliska najwyższe na świecie palmy woskowe.

Załącznik:
cocora-start.jpg
cocora-start.jpg [ 327.3 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
cocora-start2.jpg
cocora-start2.jpg [ 363.99 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
cocora-kolibry.jpg
cocora-kolibry.jpg [ 369.23 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
cocora-sowa.jpg
cocora-sowa.jpg [ 462 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Po dotarciu do punktu widokowego, odpoczywamy parę chwil i napawamy się widokiem, gdy nagle jakieś dzieciak zaczyna krzyczeć: "Kondor andino! Kondor andino!".
I faktycznie na niebie pojawia się kondor, a na punkcie widokowym jest też grupa kolumbijskich turystów z gitarami i fletniami, którzy w tym momecie zaczynają grać "El cóndor pasa" - robi się niesamowicie klimatycznie! :D

Załącznik:
cocora-kondor.jpg
cocora-kondor.jpg [ 124.33 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
cocora-palmy2.jpg
cocora-palmy2.jpg [ 343.01 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
cocora-kon.jpg
cocora-kon.jpg [ 340.36 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Powoli wracamy do miejsca, z którego startowaliśmy, gdzie czekają już jeepy, którymi można wrócić do centrum Salento.

Załącznik:
cocora-jeepy.jpg
cocora-jeepy.jpg [ 452.65 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Już po powrocie zgarniamy z Hostal Familiar Jerico nasze plecaki i wsiadamy do jeepa, który zawiezie nas do Filandii. W jeepie jedziemy z hiszpańską parką i meksykańską rodzinką.
Meksykanie bardzo zachwalają bazylikę Las Lajas w Ipiales - w trakcie tej podróży jej nie zobaczymy, ale wciągamy ją na naszą listę rzeczy do zobaczenia.
W pewnym momencie rozmowa schodzi na koronawirusa, Hiszpanie mają od znajomych informacje, że w kraju zaczyna się robić nieciekawie, ale całą rozmowę wspólnie puentujemy stwierdzeniem, że to nie może być dużo gorsze niż grypa i problemy pewnie miną w ciągu paru tygodni ;)

Po godzinie dojeżdzamy do Filandii, miasteczko jest dosyć podobne do Salento, domy są tak samo kolorowo pomalowane, ale jest tutaj wyraźnie mniej turystów. Wydaje się też, że jest tutaj mniejszy wybór knajpek.

Załącznik:
filandia1.jpg
filandia1.jpg [ 424.91 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
filandia2.jpg
filandia2.jpg [ 353.35 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
filandia3.jpg
filandia3.jpg [ 422.86 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Zarezerwowaliśmy dwójkę w Bidea Backpackers Hostel, chyba najpopularniejszym hostelu w miasteczku.

Załącznik:
filandia_nocleg.jpg
filandia_nocleg.jpg [ 336.33 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Kolejnego dnia z rana wyruszamy konno zwiedzić okolice Filandii. Bez mrugnięcia możemy polecić Las huellas del campo Filandeno.
Konie są dobrze ułożone, ale jeśli trzeba to chętne do galopu. Trasa, którą przeszliśmy była bardzo fajna - najpierw w terenie typowo rolniczym, później trochę trudniejszy odcinek w wąwozie rzeki, której nazwy nie zapamiętałem.

Załącznik:
konie1.jpg
konie1.jpg [ 339.47 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
konie2.jpg
konie2.jpg [ 447.31 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
konie3.jpg
konie3.jpg [ 456.33 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Po obiedzie ruszamy w stronę doliny rzeki Rio Barbas, gdzie jest szansa zobaczyć wyjce rude, czyli rude małpki znane z tego, że bardzo głośno krzyczą oznajmiając innym osobnikom gdzie jest ich terytorium.
Wycieczkę zarezerwowaliśmy dzień wcześniej w naszym hostelu. Oprócz przewodnika i jego pomocnika, który przyuczał się do zostania pełnoprawnym przewodnikiem, w grupie jest para Argentyńczyków, troje Kolumbijczyków i my.
Żeby zobaczyć wyjce myślę, że lepiej być z przewodnikiem, który wie jak, gdzie i o której porze je wypatrzyć. Scieżka, którą idziemy prowadzi przez dosyć gęstą dżunglę i jest słabo oznaczona.
Cały czas staramy się robić jak najmniej hałasu, ale ja powoli tracę nadzieję. Jednak po mniej więcej godzinie, na stromym zejściu w dół, przewodnik daje znaki, że zauważył wyjce - cała rodzinka siedzi na drzewie po drugiej stronie zbocza dolinki.
Odległość jest dosyć spora, ale widać je skaczące po drzewie, a przez lornetkę można je dokładnie pooglądać - są tak rude, jak na zdjęciach w internecie :)
Sami zdjęć nawet nie próbujemy robić, bo bez porządnego teleobiektywu w takiej sytuacji ani rusz - pozostaje tylko dobrze zapamiętać to co widzimy.

Następnego dnia o 19:30 mamy lot kolumbijskim Ryanairem, czyli VivaAir, z Pereiry do Santa Marty. W tej sytuacji pierwszą połowę dnia postanawiamy spożytkować na odwiedziny plantacji kawy.
Spośród naprawdę wielu opcji, wybieramy plantację La Nativa głównie z tego względu, że oprócz zwiedzania plantacji i degustacji kawy, w planie jest też spacer do podwójnego wodospadu, który sam w sobie jest fajną atrakcją.
Wszystko odbywa się zgodnie z planem, plantacja jest bardzo kameralna, chlubią się tym, że większość rzeczy robią ręcznie, wszystko odbywa się w bardzo małej skali.
Generalnie jest to ciekawe porównanie z plantacją Finca Arco Iris, którą odwiedziliśmy parę lat wcześniej w Boquete w Panamie.
Finca Arco Iris nie była dużą plantacją, ale proces wytwarzania kawy w jej przypadku był zdecydowanie bardziej zmechanizowany - fajnie było zobaczyć obydwie i sobie to porównać.

Załącznik:
kawa.jpg
kawa.jpg [ 442.73 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


W trakcie spaceru do podwójnego wodospadu udaje się jeszcze zauważyć motyla szklanoskrzydłego.

Załącznik:
kawa-motyl.jpg
kawa-motyl.jpg [ 426.26 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Załącznik:
kawa-wodospad.jpg
kawa-wodospad.jpg [ 443.92 KiB | Obejrzany 7046 razy ]


Gdy jest już po wszystkim zjadamy obiad, po czym na spokojnie, na rynku w Filandii, łapiemy busa, który zawozi nas na dworzec autobusowy w Pereirze. Tam z kolei łapiemy taxi na malutkie lotnisko międzynarodowe Pereira-Matecana.

Startujemy punktualnie, a po wylądowaniu w Santa Marcie ustawiamy się w kolejce do pomiaru temperatury. Nie zwracamy na to jakiejś wyjątkowej uwagi, ale skoro w Chinach szaleje jakiś tam wirus to pewnie lepiej dmuchać na zimne.
Jest to jednak już przedsmak tego co czeka nas w ciągu najbliższych dni, a czego oczywiście w najmniejszym stopniu na ten moment jeszcze się nie spodziewamy.

Ale szczegóły ostatnich dni zwiedzania Kolumbii oraz tego co zdarzyło się potem opiszę w kolejnym, ostatnim już, odcinku. Będzie też podsumowanie kosztów całej podróży.
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#17 PostWysłany: 26 Mar 2021 13:25 

Rejestracja: 18 Paź 2012
Posty: 223
srebrny
Z lotniska w Santa Marta jedziemy taksówką do Hotel Boutique Marbore, który znajduje się w centrum (Centro Historico).
W trakcie przejazdu późnym wieczorem miasto robi dosyć nieprzyjemne wrażenie, ale może to tylko kwestia wszystkich negatywnych opinii o bezpieczeństwie w Santa Marta, które do nas dotarły.
Hotel wybraliśmy głównie ze względu na jego lokalizację w pobliżu biura podróży Expotur, w którym to mamy stawić się jutro rano na rozpoczęcie 4-dniowego trekking do Ciudad Perdida - zaginionego miasta Indian Tayrona.

Parę słów o wyborze biura na ten konkretny trekking - trasa jest taka sama, śpi się w tych samych campach, ceny w każdym biurze są takie same i rosną co roku o 50k COP, my płaciliśmy za osobę 1150k COP tj. ok 1200 zł.
Z tego co widzieliśmy później na szlaku, Expotur jest jednym z popularniejszych biur i prowadzi najwięcej grup. W grupach prowadzonych przez Magic Tour średnia wieku uczestników wyglądała na trochę wyższą, z kolei grupy Wiwa Tour mają indiańskich przewodników.
Standardowy czas trwania trekkingu to 4 dni, ale jest też opcja 5-dniowa. Cena obydwu jest taka sama, czas na pokonanie trasy w stronę Ciudad Perdida jest taki sam, różnica polega na tym, że trasa powrotna w wersji standardowej trwa półtorej dnia, a w wersji dłuższej 2 i pół dnia.
Większość wybiera opcję 4-dniową.

Wszystko zaczyna się od zbiórki w biurze organizatora. W tym samym czasie startują 3 grupy, więc ludzi jest sporo, ale organizacyjnie wszystko jest pod kontrolą i nie ma chaosu.
Nasza grupa liczy w sumie 13 osób, oprócz nas są dwie Francuzki, para hiszpańsko-rumuńska, Irlandka, czworo Amerykanów i dwóch Kanadyjczyków.
Dzielimy się na 2 mniejsze podgrupy i wsiadamy do terenowych Toyot, którymi najpierw przez godzinę jedziemy drogą asfaltową, a później jeszcze przez 1,5 godziny jedziemy już bezdrożami do wioski El Mamey, w której rozpoczyna się trekking.
Tam też poznajemy ekipę naszych przewodników, a konkretnie: głównego przewodnika, pomocnika przewodnika, tłumacza oraz kucharza.

Po wyjściu z wioski szlak prowadzi piaszczystą drogą przez tereny, powiedzmy, rolnicze. Od pewnego momentu idziemy cały czas pod górę nieosłonięci żadnymi drzewami, więc jest dosyć ciężko.

Załącznik:
ciudad-piasek.jpg
ciudad-piasek.jpg [ 311.32 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Załącznik:
ciudad-owoce.jpg
ciudad-owoce.jpg [ 413.32 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Załącznik:
ciudad-gory.jpg
ciudad-gory.jpg [ 342.38 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Na jednym z postojów okazuje się, że Hiszpan z naszej grupy jest na skraju zasłabnięcia.
Na tym etapie wędrówki, na całe szczęście, jest jeszcze możliwa podwózka na motocyklu do miejsca, w którym teren jest już płaski i osłonięty od słońca - będzie czekał tam na dotarcie reszty grupy.

Co jakiś czas mijają nas idące z naprzeciwka "karawany" mułów wracające po dostarczeniu zaopatrzenia do poszczególnych campów.

Załącznik:
ciudad-muly.jpg
ciudad-muly.jpg [ 351.25 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Po kilku godzinach docieramy solidnie spoceni, ale szczęśliwi do campu nr 1, gdzie możemy wziąć zimny prysznic i zjeść kolację.

Załącznik:
ciudad-papuga.jpg
ciudad-papuga.jpg [ 328.01 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Podczas noclegu można zauważyć, że do celu zmierza sporo ludzi, jednak grupy są prowadzone sprawnie w odstępach, tak aby zminimalizować ewentualne mijanki i marsz w tłumie.
Kolejnego dnia czeka nas wczesna pobudka na śniadanie punktualnie o 6:00. Dzień drugi jest najbardziej wymagający, bo do przejścia jest najwięcej i w najtrudniejszym terenie. Celem jest camp nr 3, z którego jest już blisko do Ciudad Perdida.
Po pokonaniu najtrudniejszych odcinków, nazywanych przez przewodników "happy hours", bardzo miłym akcentem są przerwy, z poczęstunkiem w postaci jakiś owoców - arbuzów, pomarańczy, czy bananów.
Po dotarciu do campu nr 2 dostajemy obiad, a w ramach sjesty jest możliwość wskoczenia i popływania w rzece Buritaca. Po przerwie ruszamy dalej w kierunku campu nr 3.

Krajobraz zmienia się po wkroczeniu z terenów rolniczych na tereny rdzennych mieszkańców tych ziem - indian Kogui. Po drodze mijamy jedną z ich wiosek.

Załącznik:
ciudad-wioska.jpg
ciudad-wioska.jpg [ 436.79 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Załącznik:
ciudad-dzieci.jpg
ciudad-dzieci.jpg [ 373.72 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Zgodnie z planem docieramy do campu nr 3, gdzie również czeka na nas zimny prysznic, pyszna kolacja i możliwość popływania w rzece.
Wieczorem wśród ludzi pojawiają się bardzo niepokojące pogłoski o zamknięciu Ciudad Perdida dla zwiedzających, a nawet o zamknięciu całej Kolumbii ze względu na epidemię koronawirusa.
Najbardziej ekstremalne mówią o tym, że nie da się już wydostać z Kolumbii, bo lotniska międzynarodowe zostały zamknięte - nie ma tutaj internetu, więc nie mamy możliwości niczego zweryfikować.
Pozytywna informacja na ten moment jest taka, że Ciudad Perdida nie jest zamknięte dla turystów, którzy są już w trakcie trekkingu. Po tej informacji zasypiamy spokojnie, zakładając że plotki muszą być jednak przesadzone.

Trzeciego dnia znowu czeka nas pobudka na śniadanie o 6:00. Do celu jest już tylko 1,5 godziny marszu, a następnie 1200 kamiennych schodów do pokonania.

Załącznik:
ciudad-schody.jpg
ciudad-schody.jpg [ 452.07 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


O schodach można usłyszeć mnóstwo opinii, że są najbardziej wymagającym elementem całej wycieczki, ale świadomość że już za chwilkę będziemy u celu daje mnóstwo pozytywnej energii.
Po ich pokonaniu docieramy wreszcie do miasta - satysfakcja jest wielka, a widoki tylko uprzyjemniają ten moment.

Załącznik:
ciudad-miasto1.jpg
ciudad-miasto1.jpg [ 329.56 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Po spędzeniu na szczycie plus minus 2 godzin i zwiedzeniu sporej części miasta, wracamy na obiad do campu nr 3. Następnie wyruszamy do campu nr 2, w którym będziemy tego dnia nocować.
Plotki o koronawirusie cały czas krążą, ale wydaje się że większość grupy nie zwraca na nie, aż tak wielkiej uwagi - każdy jest uradowany tym co udało się zobaczyć.
Po nocy kolejny już raz skoro świt ruszamy w stronę wioski El Mamey, po drodze zatrzymujemy się jeszcze na obiad w campie nr 1. W wiosce jesteśmy koło 13:00, stamtąd znowu ruszamy terenowymi Toyotami do Santa Marta - w biurze Expotur jesteśmy koło 15:00.

Na nocleg tego dnia mieliśmy wybrany Placita Vieja Hotel Boutique Spa - na dany moment najlepszy hotel w mieście według TripAdvisora, tak aby zaznać trochę luksusu po trudach 4-dniowego trekkingu w dżungli.
Niestety, ze względu na sytuację, większość wieczoru spędzamy sprawdzając w internecie jak sprawy się mają. Kolumbia wcale nie jest zamknięta - to duża ulga. Nasz lot za tydzień z Santa Marty do Bogoty jest nadal aktualny.
Podobnie lot powrotny do Europy BOG - MAD nie został anulowany. Został za to anulowany nasz powrót Ryanairem z Hiszpanii do Polski MAD - KRK, ale zakładamy że tym będziemy się martwić później.
Największe zmartwienie na ten moment to kwestia Parku Narodowego Tayrona, w którym planowaliśmy spędzić najbliższe parę dni.
Trudno uzyskać jednoznaczną odpowiedź, właściciel noclegu, który mamy zarezerwowany tj. Playa Brava Teyumakke twierdzi, że wszystko jest w porządku - możemy jutro rano przyjeżdżać.
Z drugiej strony, recepcja hotelu twierdzi, że Tayrona jest raczej zamknięta. Postanawiamy zaryzykować i kolejnego dnia ruszamy do Tayrony, plan zakłada dotarcie do Playa Brava od wejścia Calabazo, czyli tego mniej popularnego.
Taksówka zostawia nas tuż koło głównej drogi, gdzie nikt nas nie zatrzymuje - na ten moment wszystko wygląda obiecująco...
Spacerujemy parę minut w stronę miejsca, gdzie rzeczywiście zaczyna się park i tam zostajemy wstrzymani - park jest od dzisiaj zamknięty i nic nie można z tym zrobić, żadna dyskusja nie przynosi rezultatów, musimy znaleźć jakąś alternatywę...

Na komórce spoglądamy do offline'owej apki Mapy.cz, w poszukiwaniu miejsca na nocleg, najlepiej w pobliżu jakiejś plaży.
Na wschód od nas jest coś, co wygląda na małą wioskę o nazwie Los Naranjos, która znajduje się tuż przy granicy z parkiem, po drugiej stronie rzeki Rio Piedra. Wygląda że jest tam parę hoteli.
Cały czas zestresowani nagłą zmianą planów, łapiemy busa, który jedzie do Riohacha, czyli w stronę Los Naranjos. Wysiadamy w pobliżu skrzyżowania z drogą, która prowadzi w stronę miejsca gdzie zgrupowane są hotele na mapie.
Po chwili dochodzimy do wielkiej bramy, tuż obok są ładne bannery co najmniej 5 hoteli, miejscówka wygląda na dosyć luksusową. Od razu podchodzi do nas strażnik, pytając w którym hotelu mamy rezerwację.
Okazuje się że bez wcześniejszej rezerwacji, nie można dostać się za bramę. Prosimy jeszcze strażnika żeby dowiedział się czy są jakieś wolne miejsca, on faktycznie gdzieś dzwoni, ale po chwili daje nam znać, że nie ma dla nas żadnych dobrych wieści.
Kieruje nas jednak dalej na wschód, w stronę plaży Playa Los Angeles, przy której możliwe że znajdziemy jakiś nocleg. W parę minut wracamy do głównej drogi i ruszamy szybkim marszem w stronę kolejnej potencjalnej miejscówki.
Gdy już tam trafiamy, to pierwsze wrażenie jest bardzo dobre - droga dojazdowa prowadzi przez coś w stylu zadbanego tropikalnego ogrodu z palmami.

Załącznik:
plaza-wejscie.jpg
plaza-wejscie.jpg [ 470.1 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Tym razem jest już recepcja, w której dowiadujemy się że są wolne miejsca - bingo! :)
Wybieramy domek z widokiem na morze i hamakiem tuż przy wejściu - bardzo fajna miejscówka. Kolejne 4 dni spędzamy odpoczywając - plażujemy, albo leżymy w hamaku, a stołujemy się w lokalnej restauracji.

Załącznik:
plaza-hamak.jpg
plaza-hamak.jpg [ 471.97 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


Pełnego chilloutu niestety osiągnąć się nie da, bo informacje, które do nas docierają nie są najlepsze, tyle że z ograniczonym dostępem do internetu trudno dojść co jest faktem, a co tylko głupią plotką.
W restauracji ciągle mijamy się z Polką, która mieszka na stałe w Pradze i parą Niemców, która właśnie rozpoczęła swoją kilkumiesięczną podróż po Ameryce Południowej.
Niemcy są raczej spokojni i czekają na rozwój wydarzeń, z kolei Polka z dnia na dzień wygląda na co raz bardziej zestresowaną całą tą sytuacją.
My boimy się tylko tego, że odwołany zostanie nasz lot powrotny do Europy, ale na ten moment wygląda że nic takiego się nie wydarzy - Avianca cały czas lata na trasach do Europy.
Sprawdzamy jeszcze czy byłoby możliwe przebookowanie biletów na wcześniejszą datę, albo na lot do Londynu skąd łatwiej będzie wrócić do Polski, ale infolinie są tak przeciążone, że niczego nie udaje się załatwić.
Trzeciego dnia pojawia się news, że lotnisko w Bogocie od poniedziałku będzie zamknięte. Nasz lot jest w niedzielę, więc oddychamy z ulgą.

Załącznik:
plaza.jpg
plaza.jpg [ 399.18 KiB | Obejrzany 6868 razy ]


W piątek, po 4 dniach powiedzmy, że relaksu, po śniadaniu robimy check-out i łapiemy busa do centrum Santa Marta. Tam zgarniamy nasze plecaki, które zostawiliśmy w Placita Vieja Hotel Boutique Spa, żeby nie dźwigać niepotrzebnych rzeczy na 4 dni plażowania.
Taksówką dostajemy się na lotnisko, z którego zgodnie z planem wylatujemy Airbusem A320 linii LATAM do Bogoty. Muszę dodać że na obydwu lotniskach, SMR i BOG, przy punktach obsługi klienta kolejki ciągną się w nieskończoność.
My cały czas jesteśmy w miarę spokojni, skoro wiemy że wylatujemy w niedzielę wieczorem.
Po wylądowaniu w Bogocie, do naszego hotelu ibis Bogota Museo dostajemy się korzystając z TransMilenio. W międzyczasie dowiedzieliśmy się już, że przez weekend Bogota będzie poddana tzw. próbnej kwarantannie.
W tej sytuacji zwiedzanie Muzeum Złota i widoki ze wzgórza Montserrat będą musiały poczekać, aż do następnej wizyty w Kolumbii.
Hotel wygląda bardzo pusto, tak samo jak i miasto. Bez problemu robimy check-in. Zakładamy że całą sobotę i pół niedzieli spędzimy w pokoju hotelowym - jakoś to przeżyjemy :)

Tuż przed zaśnięciem sprawdzam jeszcze czy status lotu nie zmienił się od ostatniego razu, gdy to weryfikowałem - niestety jest anulowany, lotnisko w Bogocie zostanie zamknięte jednak w niedzielę, a nie w poniedziałek jak było to zapowiadane.
Oczywiście w żaden sposób nie da się dodzwonić na infolinię Avianca. W teorii wszystkie bilety do Europy są już od kilku dni wyprzedane.

Po szybkiej weryfikacji okazuje się że na stronie Avianca.com cudownym zrządzeniem losu są jeszcze 4 ostatnie bilety BOG - MAD na sobotę wieczór, planowy wylot o godzinie 20:43.
Błyskawiczna decyzja i mam na mailu 2 bilety w klasie ekonomicznej za 3700 PLN sztuka. Niestety z jakiegoś powodu nie da się zrobić check-inu. Postanawiamy z samego rana pojechać na lotnisko i tam wyjaśnić sytuację.
Dodatkowo w systemie pojawiają się również bilety MAD - WAW na niedzielę w ramach programu "LOT do domu" po 800 PLN sztuka. Dla porównania anulowany Ryanair MAD - KRK kosztował nas 350 PLN sztuka.
Problem jest taki, że w niedzielę planowo lądujemy na terminalu 4S o 12:25, a wylot do Warszawy zaplanowany jest na 13:50, z tym że check-in jest możliwy tylko na lotnisku do godziny 13:00.
Wynika z tego, że na przesiadkę mielibyśmy całe 35 minut :)
Szybki bilans potencjalnych zysków i strat - jest jakaś szansa złapać ten lot, zwłaszcza jeśli wylądujemy przed czasem na co wskazują statystyki z FlightRadar, w innym przypadku utkniemy w Madrycie na co najmniej kilka dni.
Decyzja - kupujemy bilety! Adrenalina była taka, że solidnie bym skłamał mówiąc, że dobrze spałem tej nocy.

Po przybyciu na lotnisko okazuje się, że wcale nie mamy miejsc w samolocie - w ramach naszych biletów jesteśmy na liście oczekujących i jest to ostatni lot z Kolumbii do Europy.
Po konsultacji z którymś w kolei pracownikiem linii uzyskujemy informację, że mamy większe szanse na wylot jeśli zostaniemy wpisani na listę oczekujących z naszej anulowanej niedzielnej rezerwacji.
Tak też robimy, pracownik anuluje rezerwację w klasie ekonomicznej, a my mamy cały dzień na oczekiwanie, czy zostaniemy wpuszczeni do samolotu.
Mimo że jesteśmy tylko na liście oczekujących, ale jednak w klasie business, więc zostajemy wpuszczeni do saloniku Avianca, co trochę uprzyjemnia oczekiwanie.
Salonik działa już w rygorze sanitarnym - wybór jedzenia jest ograniczony, maseczki są obowiązkowe.

Gdy zbliża się już godzina wylotu stawiamy się w pobliżu naszej bramki, widać sporą grupę, co najmniej 40 osób, wyraźnie bardziej poddenerwowanych pasażerów - to ci którzy są liście rezerwowej. Nie wygląda to dobrze...
Obsługa nie udziela nikomu żadnych informacji. Po jakimś czasie zaczyna się boarding. Najpierw wchodzą pasażerowie, którzy mają już miejsca na kartach pokładowych. Trochę to trwa, a napięcie tylko rośnie...
W końcu zaczynają wpuszczać osoby z listy rezerwowej. Podejrzewamy, że klasa Business zostanie wpuszczona na początku, ale na razie nie zostajemy wywołani. Wchodzą kolejne i kolejne osoby, a my nadal czekamy.
Zostaje już tylko garstka, gdy w końcu słyszymy nasze nazwisko - co za ulga! Najwyraźniej z listy rezerwowej wpuszczali od najwyższych numerów.

W samolocie obsługa jest w maseczkach, ale poza tym wszystko wygląda tak samo jak przy naszym poprzednim locie z BCN, włączając w to serwis.
Cieszymy się przeogromnie, że się udało, ale przy okazji, zapewne ze względu na spory poziom stresu, jakoś lot w klasie C tym razem mniej cieszy.
Po posiłku szybko zasypiamy. Przesypiamy większą część podróży, rano budzimy się na śniadanie. Teraz przed nami kolejne wyzwanie - zdążyć na lot do Warszawy.
Niestety ze względu na całe to zamieszanie związane z wpuszczaniem pasażerów z listy rezerwowej, z Bogoty wylecieliśmy opóźnieni, a w trakcie lotu piloci nie za dużo nadrobili.
Po wylądowaniu w Madrycie zajmujemy strategiczne pozycje tuż przy drzwiach, które otwierają się o 12:45. Pomimo marnych szans, rzucamy się biegiem licząc na jakiś łut szczęścia.
Z terminala 4S, a musimy dostać się na terminal 1, który jest sporo oddalony od miejsca, w którym obecnie się znajdujemy.
Najpierw pociągiem lotniskowym musimy dotrzeć na terminal 4, skąd musimy złapać autobus, którego trasa najpierw odwiedza terminal 3, później terminal 2, żeby na końcu zawitać w terminalu 1.
W miarę sprawnie przebijamy się przez kontrolę paszportową i łapiemy pociąg. W ciągu mniej niż 10 minut docieramy do przystanku autobusowego i widzimy odjeżdzający autobus. Kolejny już czeka, ale odjeżdza dopiero za 5 minut.
Gdy siedzimy w autobusie czekając na odjazd, wybija 13:00 - czas zamknięcia check-inu, ale decydujemy się próbować.
Autobus w końcu rusza, trasa wlecze się niemiłosiernie, ale po kolejnych 15 minutach docieramy na terminal 1. Wyskakujemy z autobusu i pędzimy do check-inu, którego nijak nie możemy znaleźć.
Po chwili doznaję olśnienia - wylot jest z terminalu 2, terminal 1 został mi w głowie, bo stamtąd wylatywaliśmy z Bogoty. Na szczęście w Madrycie terminale 1 i 2 są ze sobą połączone, więc rzucam się ostatkiem sił biegiem, żeby dotrzeć do właściwego miejsca.
Druga połówka zostaje w tym momencie z tyłu, ale zakładam, że jeśli jakimś cudem check-in jest jeszcze otwarty to nie będzie problemu żeby opóźnić jego zamknięcie, aż do jej przybycia.
Gdy docieram w końcu na miejsce, jest tam już tylko jeden pracownik obsługi lotniska, który po zamknięciu check-inu właśnie zabiera się do wyłączenia komputera.
Wchodzę na wyżyny swojego hiszpańskiego, żeby przekonać go do wydrukowania naszych kart pokładowych. Pozostaje nieubłagany, ale ja też nie zamierzam odpuszczać.
W końcu chce mnie spławić twierdząc, że tak i tak nie ma drugiego pasażera z naszej rezerwacji. W tym momencie zza zakrętu wyłania się zziajana moja druga połówka.
Pracownik stwierdza wtedy, że da nam szansę - musi zadzwonić do obsługi gate'a, żeby sprawdzić czy jest jeszcze otwarty i czy mogą na nas chwilę poczekać.
Odpowiedź jest pozytywna, czekają jeszcze na jakiś spóźnionych pasażerów, więc mogą poczekać też na nas - udało się, wracamy do domu! :D

Jakby było mało problemów to w trakcie drukowania kart pokładowych, w drukarce zacina się jeszcze papier. Po chwili awarię udaje się pokonać i z kartami w ręku ruszamy do gate'a.
Jesteśmy tak nabuzowani, że cały czas biegniemy i przy bramce jesteśmy jeszcze przed pasażerami, dzięki którym boarding jeszcze trwa. Do samolotu wkraczamy cali uradowani, wreszcie mamy chwilę żeby odsapnąć.
Trudno nam uwierzyć, że mieliśmy tyle szczęścia, że udało się zdążyć.


PODSUMOWANIE KOSZTÓW (za podróż 2 osób):
- loty: 5700 zł (1500 zł opłaty do biletów za mile M&M, 100 zł lot KRK-BCN, 1400 zł lot z San Cristobal na Isabelę, 250 zł lot BOG-NVA, 400 zł lot PEI-SMR, 450 zł lot SMR-BOG, 1600 zł lot MAD-WAW)
- noclegi: 4700 zł
- nurkowanie na Galapagos: 1000 zł
- snorklowanie na Galapagos: 800 zł
- trekking Ciudad Perdida: 2700 zł
- wstęp na Galapagos: 900 zł
- pozostałe: 4100 zł

CAŁOŚĆ: 19900 zł

DODATKOWO:
- 270 000 mil M&M
- voucher Ryanair na 300 zł
- zniżka na nocleg z Hotels.com Rewards na 600 zł (użyta w Placita Vieja Hotel Boutique Spa)

Wspomnę jeszcze, że zwrot za anulowany lot Ryanair MAD - KRK dostałem w postaci vouchera.
Z kolei zwrot za niewykorzystany lot Aviancą klasą ekonomiczną BOG - MAD, odzyskałem w ramach chargebacku, po szczegóły odsyłam do mojego posta tutaj.
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 17 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group