Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 60 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3
Autor Wiadomość
#41 PostWysłany: 11 Paź 2018 23:24 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Które miejsce gazeta "USA Today" uznała za najpiękniejsze w Ameryce? Nie Kanion Antylopy, nie Yosemite Park, nie Wielki Kanion, nie Golden Gate tylko Sedonę, miasteczko w Arizonie. Słyszeliście o nim wcześniej? Nie? To posłuchajcie... I popatrzcie...

Załącznik:
1_DSC04134_m.JPG
1_DSC04134_m.JPG [ 472.23 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Deszcz, który nas dopadł pod konie wizyty w Wielkim Kanionie bardzo nas polubił, i mniej lub bardziej intensywny towarzyszył nam niemal całą drogę do Sedony, A w samej Sedonie na chwilę odpuścił i zorganizował na nasze powitanie tęczę.

Załącznik:
2_DSC04067_m.JPG
2_DSC04067_m.JPG [ 340.66 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Niestety odpuścił tylko na chwilę. Obawiając się, że w czasie takiego deszczu może nie być zbyt fajnie w naszym namiocie, po 11 nockach na dachu idziemy spać do motelu. 8-)
Żeby coś naprawdę docenić, trzeba to najpierw stracić.
Tak krótki okres czasu z ograniczonym dostępem do osiągnięć cywilizacji wystarczył, żebyśmy cieszyli się jak dzieciaki z tak oczywistych rzeczy, jak gniazdka elektryczne w pokoju, suszarka, własna łazienka czy dwa łóżka, z których każde było większe, niż powierzchnia naszego namiotu. :D
I nie zrozumcie mnie źle - nie zmieniłem zdania. Noclegi w kamperwanie, szczególnie na terenie parków, były cudowne i nie zamieniłbym ich na żadne Hiltony czy Sheratony, a tym bardziej na Days Inn by Wyndham Kokopelli w Sedonie. I gdyby nie deszcz, to pewnie spali byśmy w JUCY do samego końca.

Załącznik:
2_DSC04131_m.JPG
2_DSC04131_m.JPG [ 447.94 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
3_DSC04074_m.JPG
3_DSC04074_m.JPG [ 345.73 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
3_DSC04088_m.JPG
3_DSC04088_m.JPG [ 520.93 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Swą wyjątkowość Sedona zawdzięcza głównie otaczającym ją z każdej strony pomarańczowym skałom. Piękny krajobraz, umiarkowany klimat, bujna roślinność i mamy przepis na wspaniałe miejsce. Sedona jest PIĘKNA!
Wokół miasta są dziesiątki szlaków pieszych, rowerowych i dla miłośników aut terenowych. Jest to też miasto ulubione przez środowiska artystyczne. Jest tam mnóstwo galerii, odbywają się spotkania, koncerty a nawet festiwal filmowy.
Do tego jakaś teoria, na której się zupełnie nie znam (związana z nurtem New Age) twierdzi, że na świecie istnieje kilkanaście punktów, w których kumuluje się bliżej nieokreślona i niemierzalna energia. I aż 3 z nich znajdują się w Sedonie. Jeden z nich znajduje się podobno pod widoczną na zdjęciu skałą w kształcie dzwonu.

Załącznik:
4_DSC04089_m.JPG
4_DSC04089_m.JPG [ 530.32 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Na drugim wybudowano chrześcijańską kaplicę św. Krzyża. I tam właśnie kierujemy swoje kroki zaraz po zjedzeniu paskudnego śniadania w motelu. Jedziemy tam nie z powodu cudownej energii, tylko dlatego, że kaplica jest ładna i pięknie położona.

Załącznik:
4_DSC04082_m.JPG
4_DSC04082_m.JPG [ 434.08 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
4_DSC04119_m.JPG
4_DSC04119_m.JPG [ 522.17 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

W tym kościele najbardziej zdziwiły nas dwie rzeczy:
1. Można było składać ofiary wrzucając pieniążek do puszki albo za pośrednictwem terminala kart płatniczych obok puszki.
2. Tuż obok ktoś wybudował sobie taki skromny domek letniskowy. Najpierw podejrzewaliśmy, że to jakiś miejscowy Ojciec Dyrektor, ale okazało się, że właścicielem jest jakiś okulista pochodzenia rumuńskiego, który wynalazł i opatentował rewolucyjną metodę leczenia laserem jakiejś choroby oczu. No jak tak, to niech ma. ;)

Załącznik:
4_DSC04098_m.JPG
4_DSC04098_m.JPG [ 633.37 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

W związku z olbrzymią ilością turystów (i samochodów - w końcu to USA) pojawił się problem z miejscem do parkowania. Władze miejskie rozwiązały go wzorowo wprowadzając opłatę za parkowanie w ścisłym centrum i budując duże, darmowe parkingi tuż obok centrum. Jak widać, całkiem ładnie położone parkingi. Do centrum jakieś 5 minut pieszo.

Załącznik:
5_DSC04126_m.JPG
5_DSC04126_m.JPG [ 471.71 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

A tu coś dla miłośników motocykli pewnej amerykańskiej marki. Do tego grona zalicza się też mój osobisty Szwagier i dla niego zrobiłem to zdjęcie.

Załącznik:
5_DSC04127_m.JPG
5_DSC04127_m.JPG [ 465.9 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

I w sumie, to mieliśmy tam nawet nie wchodzić, ale jakoś tak nas nogi poniosły. Okazało się, że to był bardzo dobry pomysł. W sklepie nie było zbyt dużego wyboru gadżetów i ubrań dla fanów, ale to co było, było w rewelacyjnych cenach. Znacznie tańsze niż w Las Vegas i nieporównywalnie tańsze niż w Polsce. No to sobie Szwagier z naszą pomocą zrobił telezakupy. :D
Po niemal 2 tygodniach włóczenia się po pustyni pojawiło sie trochę ciekawej roślinności, zresztą właśnie... pustynnej. :) No to macie też troszkę.

Załącznik:
6_IMGP0032_m.JPG
6_IMGP0032_m.JPG [ 448.76 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
6_IMGP0029_m.JPG
6_IMGP0029_m.JPG [ 391.25 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
6_IMGP0008_m.JPG
6_IMGP0008_m.JPG [ 496.42 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
6_IMGP0006_m.JPG
6_IMGP0006_m.JPG [ 419.98 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego mamy tak mało zdjęć z Sedony. Było tam naprawdę pięknie, mieliśmy czas i nawet pogoda dopisała. A zdjęć jak na lekarstwo. Chyba się po prostu zapatrzyliśmy.
Opuszczamy Sedonę i jedziemy dalej na południe, całkowicie zbaczając ze szlaku typowych road tripów.
Na zakończenie dzisiejszego wpisu jeszcze kilka zdjęć z tego południa. Klimatyczny kościółek oraz miasteczko westernowe. Podobno wszystko tam było oryginalne...

Załącznik:
7_DSC04272_m.JPG
7_DSC04272_m.JPG [ 361.61 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
DSC04259_m.JPG
DSC04259_m.JPG [ 509 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
DSC04267_m.JPG
DSC04267_m.JPG [ 605.49 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

A tu taka ciekawostka, i jakie sąsiedztwo. Jak by ktoś nie zauważył, to i przybliżenie lekkie. ;)

Załącznik:
DSC04260_m.JPG
DSC04260_m.JPG [ 664.53 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

Załącznik:
DSC04261_m.JPG
DSC04261_m.JPG [ 627.73 KiB | Obejrzany 13456 razy ]

A w tym pięknym aucie siedzi gwiazda. Niestety, nie mam pojęcia jak się nazywa, czym się zajmuje ani nawet z jakiego jest kraju. Ale całkiem profesjonalnie wyglądająca ekipa kręciła z tą gwiazdą jakiś teledysk czy coś...

Załącznik:
DSC04269_m.JPG
DSC04269_m.JPG [ 382.67 KiB | Obejrzany 13456 razy ]


Wkrótce kolejny odcinek, w którym absolutnie nic się nie będzie działo. Nie możesz tego przegapić. ;)
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
Miesiąc na Phuket za 4040 PLN. Loty z Warszawy (z dużym bagażem) i noclegi w 4* hotelu Miesiąc na Phuket za 4040 PLN. Loty z Warszawy (z dużym bagażem) i noclegi w 4* hotelu
Bezpośrednie loty first minute do Nowego Jorku i Miami z Berlina od 1541 PLN. Dużo terminów Bezpośrednie loty first minute do Nowego Jorku i Miami z Berlina od 1541 PLN. Dużo terminów
#42 PostWysłany: 14 Paź 2018 10:29 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
15. Saguaro
Z Sedony zmierzamy dalej na południe. Naszym celem jest Phoenix, 6 co do wielkości miasto w USA. A tak naprawdę, to kaktus saguaro - pierwszy co do wielkości gatunek kaktusów na świecie. Były na naszej liście najważniejszych rzeczy do zobaczenia w USA.

Image

Symbolem Utah jest Delicate Arch, symbolem Arizony jest kaktus saguaro. Nieprzypadkowo. Są wszędzie i nie sposób ich nie zauważyć.

Image

Image

W planach mieliśmy przejazd kolejną trasą widokową - najpierw w kierunku Roosevelt Lake, a następnie do Phoenix drogą AZ-88, zwaną Apachi Trail. Dość późna godzina wyjazdu z Sedony, ciemne chmury nad górami oraz lenistwo sprawiły, że jednak pojechaliśmy autostradą. Teraz trochę tego żałuję, ale wtedy wydawało mi się to jedynie słuszną decyzją. Ponieważ jedziemy do dużego miasta, to oczywistym jest, że będziemy nocować... na terenie parku stanowego. :D W takim oto miejscu:

Image

Lost Dutchman State Park leży niemal w granicach Phoenix. Nazwa miejsca pochodzi od legendarnej postaci Jakoba Waltza (pseudonim "Holender"), który podobno odkrył i wydobywał złoto w okolicy, ale lokalizację kopalni zachował w tajemnicy aż do śmierci. W legendzie przewijają się jeszcze bandy krwiożerczych Apaczów, gangsterzy z Meksyku, a krew leje się strumieniami. Na kanwie tej legendy nakręcono wiele westernów. Czy jest w tym cokolwiek prawdy? Nie wiem, ale legendarnego złota nikt do tej pory nie znalazł. Choć wielu szukało. My za to znaleźliśmy naprawdę piękne miejsce na nocleg, do którego natura dołożyła w gratisie piękny zachód słońca.
No to pooglądajcie sobie z nami te kaktusy w tych pięknych okolicznościach przyrody... ;)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Polska nazwa saguaro, to Karnegia olbrzymia. Nie wiem, dlaczego akurat karnegia, ale dlaczego olbrzymia, to widać. Dorasta do 18 metrów. Jest też rośliną długowieczną - żyje ponad 150 lat a pierwszy raz zakwita dopiero ok. 75 roku życia.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pod miękką zewnętrzną warstwą kryje się twardy pień. Nic dziwnego, gdy roślina jest dobrze nawodniona waży nawet ponad 2 tony. Nie jest łatwo pokonać pień - tu widać, że ktoś próbował i nie dał rady.
Na terenie parku, oprócz saguaro, było też mnóstwo innych pustynnych roślin.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na kempingu były pustki. Na kilkadziesiąt miejsc zajęte było może z 10. Nocka byłaby spokojna, gdyby nie nocująca w pobliżu (jakieś 100m od nas) pod namiotem rodzinka tropicieli pająków. Do jakiejś 1:00 w nocy , co 5-10 minut słyszeliśmy darcie ryja "DAD!!! I FOUND NEXT SPIDER!!! DAD!!! COME HERE!!!".
Rano, no dobra, koło południa ;) wstajemy, śniadanko i jedziemy na shoping do Phoenix. Kupione trochę ciuchów i walizka ;) Jemy w chińskiej knajpie i spadamy z miasta. To ewidentnie nie nasz klimat.
Jedną rzecz chcieliśmy zobaczyć w Phoenix - Botanical Garden i to nie ze względu na rośliny, ale na kolibry, które tam mieszkają. Podjechaliśmy nawet po bramę, ale po rozmowie z panią sprzedającą bilety okazało się, że kolibry faktycznie są, ale o świcie albo wieczorem, a nie teraz, gdy z nieba leje się żar. Na wieczór, a tym bardziej na świt nie mieliśmy czasu i ochoty czekać, zatem żegnamy Phoenix i jedziemy na kolejny nocleg. Z powodu braku parków w okolicy ;) wybrałem kemping nad jeziorem Pleasant. O miejscu napisałbym, że dość ładne, gdyby nie kolejny niesamowity zachód słońca, który sprawił, że miejsce awansowało o kilka poziomów do kategorii "cudne". Zobaczcie sami. Uprzedzając wątpliwości - obróbka zdjęć polegała niemal wyłącznie na poprawieniu kadrowania, nie poprawie kolorów. Kolorów nie trzeba było poprawiać. :D

Image

Image

Image

Parę słów o miejscu. Jest to głównie baza dla żeglarzy i motorowodniaków. Mają tu swoje wielgachne kampery zaparkowane chyba na stałe i łódki w marinie. Skorzystanie z prysznica wymagało kombinacji, bo dostęp był na kartę zbliżeniową, której nam nie dali. Poszedł z nami ochroniarz, który nam otworzył drzwi. Miejsce parkowania na noc mogliśmy sobie wybrać w wyznaczonych rejonach, gdzie było raczej pusto. Zasugerował, skąd będą najlepsze widoki, i miał absolutnie rację. Obok miejsca gdzie się zatrzymaliśmy mieliśmy stolik z ławkami oraz WC (typu Toy-toy).

Image

Image

Image

Image

Samo jezioro jest sztucznym zbiornikiem, który powstał w 1927 roku w celu nawadniania sąsiednich obszarów. Początkowo był znacznie mniejszy, ale został powiększony w latach '70, gdy wybudowano sztuczną rzekę (Central Arizona Project Aqueduct), którą woda z okolic Page jest tłoczona na południe, m. in. do tego jeziora. Pamiętacie elektrownię w okolicach Lake Powell? Była na zdjęciu kilka postów wcześniej. To właśnie zasilanie pomp do tłoczenia tej wody było jednym z powodów jej wybudowania.

Poranne przeglądanie zdjęć w dużo ładniejszej okolicy niż pralnia w Moab. :)

Image

A gdy te zdjęcia przeglądałem znad Phoenix wystartowało kilka balonów na rozgrzane powietrze. Na jednym z nich... saguaro. :D

Image

Co pozwala pięknie zakończyć ten wpis.
Tak, jak obiecałem, nic się nie działo. Ale chyba i tak było pięknie, prawda?

Ze spraw technicznych - zmieniłem sposób dodawania zdjęć. Trochę więcej z tym roboty, ale chyba znacznie lepsza jakość obrazków i można je sobie (gdyby ktoś chciał) otworzyć w pełnej rozdzielczości. Dobra zmiana?

W kolejnym odcinku będziemy zamykać pętlę.
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
 
      
#43 PostWysłany: 15 Paź 2018 14:26 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
16. Coś się kończy, coś się zaczyna...

Nie, nie będzie o Wiedźminie. :)

Z Phoenix kierujemy się w kierunku Las Vegas. Zbyt wiele atrakcji do zobaczenia po drodze nie ma (w porównaniu z tym, co już zobaczyliśmy).
Amerykańskie drogi i amerykańskie pojazdy...

Image

Image

A jak już jesteśmy przy drogach, to dojeżdżamy wreszcie do najsłynniejszej z amerykańskich dróg.

Image

I jak napisałem powyższe zdanie, to zacząłem się zastanawiać - czy aby na pewno jest to najsłynniejsza droga w USA?
Bo jest tyle innych słynnych i pięknych dróg. Choćby te widokowe trasy w Utah, którymi my jeździliśmy. Choćby kalifornijska jedynka. Albo droga na Key West. I jeszcze wiele innych...

No dla motocyklistów na pewno Route 66 to numer jeden.

Image

Niektórzy mają niezły odlot...

Image

Droga nr 66 jest również chyba jedyną, która jest jak celebryta - znana głównie z tego, że jest znana. No bo w sumie nic takiego niezwykłego tam nie ma. Owszem, jest ładnie, ale podobnie ładnie albo i ładniej jest przy wielu innych drogach.
Route 66 ma za sobą historię oraz infrastrukturę, której nie ma nigdzie indziej. Dziesiątki barów i restauracji, a każdy kultowy. I przy każdym mini-muzeum :)

Image

Na obiad zatrzymaliśmy się na RoadKill Cafe, które chwali się, że potrafią wszystko przerobić na smaczny obiad, w myśl zasady: "You kill it, we grill it!". Jedzenie było jednym z droższych i słabszych podczas całego pobytu...

Zatrzymaliśmy się też jeszcze w kilku miejscach na zrobienie paru zdjęć, ale jakoś nigdzie nam dupy nie urwało.

Image

Image

Dziury po kulach? ;)
A instrukcja poniżej dobra...

Image

Image

Z rzeczy wartych wspomnienia był jeszcze dłuuuugi pociąg oraz czarna chmura, w której ktoś zrobił dziurę i się wylało.

Image

Image

Image

Drogą 66 przejechaliśmy odcinek od Seligman do Kingman i ... nic. Nie było efektu WOW, który towarzyszył nam na drogach widokowych w Utah czy przy Monument Valley. Może gdybyśmy spędzili więcej czasu w lokalach, może gdybyśmy jechali na motorach, może gdybyśmy nie byli wcześniej w Utah... :)
Nocleg mamy w Kingman, na takim dość nijakim kempingu. Na tyle nijakim, że nawet zdjęć nie mam. :) Pomoczyliśmy się trochę w basenie, a później pogonił nas deszcz, który w kilka minut zmienił plac kempingu w kilka jezior i kilkanaście rzek. I to naprawdę poważnych rzek. Na szczęście w kilkanaście minut po deszczu z tej "powodzi" zostało jedynie kilka dużych kałuż.
Następnego dnia ruszamy w kierunku West Rim, czyli kolejnego punktu, gdzie można się cieszyć Wielkim Kanionem. Największa atrakcja - szklany pomost nad kanionem.
Miała być wielka atrakcja, a była wielka klapa. Okazało się, że żeby zobaczyć tam cokolwiek ciekawego trzeba wydać jakieś straszne pieniądze. A jak zobaczyliśmy na filmie reklamowym cóż to za atrakcje można tu przeżyć, to znowu nie zrobiło to na nas takiego wrażenia, żeby wydawać na to dodatkowe pieniądze. Wydamy je później, lepiej. ;)
Asia kupuje kolczyki zrobione przez Indian... w Peru :D i jedziemy do miasta grzechu.
Jedyny plus tego West Rim to droga dojazdowa, która jest ładna i w świetnym stanie (nowa).
A w dodatku jedziemy przez tereny porośnięte drzewami Jozuego.

Image

Image

Naukowa polska nazwa to jukka krótkolistna. Teraz drzewa Jozuego są pod ścisłą ochroną, ale kiedyś były wykorzystywane jako opał czy materiał budowlany. Skąd taka nazwa? Pierwszym osadnikom mormońskim, którzy przybyli w te okolice skojarzyły się z wzniesionymi do góry rękoma proroka. A tak naprawdę, to żadne drzewo, tylko bylina. Wiek najstarszych jest szacowany na 900 lat. Dorasta do 12 m wysokości. Drzewo Jozuego jest symbolem pustyni Mohave.

Image

Image

Kolejne skrzynki. Motyw ze skrzynkami pocztowymi widzieliśmy gdzieś na pocztówce. Postanowiliśmy zrobić sobie własną. :)

Image

Temperatura prawie 100, dobrze, że nie stopni Celsjusza. Nic dziwnego, że nawet miejscowe krowy nie dają rady i szukają cienia.

Image

Image

Image

Ostatecznie dojeżdżamy do Las Vegas. I mamy jeszcze na dwie noce campervana. Pierwszą noc spędzamy na kempingu, ale w nocy jest tak nieprawdopodobnie gorąco, że nie da się spać. Na drugą noc się poddajemy i przenosimy do hotelu. Klimatyzacja to cudowny wynalazek.
Pomiędzy tymi nockami spędzamy trochę czasu na zakupach, trochę na zwiedzaniu kasyn. Inwestujemy $10 dolarów i mamy zamiar wygrać $10.000. Plan udaje nam się zrealizować w 50%.
Niestety nie jest to te 50%, w których tracimy $5 i wygrywamy $5.000 tylko te 50%, gdzie tracimy $10 i nic nie wygrywamy.
Stracone $10 traktujemy jako koszty biletów do zwiedzanych obiekt ów i zwiedzamy.
Najbardziej nam się spodobały włoskie klimaty. Malutki plac św. Marka, kanały ze śpiewającymi gondolierami, most westchnień, kaplica sykstyńska i "starorzymskie" mozaiki. Cała Italia zwiedzona w dwie godziny - ot amerykańskie tempo.
Spodobał nam się też Bellagio. Troszkę o nim poczytałem: Gdy został wybudowany, był najdroższym i najbardziej luksusowym hotelem na świecie. Koszt budowy to 1,6 miliarda dolarów (w 1998 roku). Najbardziej znanym elementem kojarzonym z Bellagio są tańczące fontanny w zbiorniku wodnym o powierzchni ponad 3,5 hektara przed hotelem. Nam bardzo spobobały się kompozycje kwiatowe wewnątrz oraz fontanna z czekoladą wysoka na kilka metrów.
Odwiedziliśmy też Cesars Palace. Byliśmy tam za krótko, żeby zrobić tatuaż czy wyrwać sobie ząb, ale czuję, że coś jakby watahę tworzymy...

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Coś się kończy, coś się zaczyna...
Rano jedziemy oddać nasz domek na kółkach, który tak świetnie się spisywał przez ponad dwa tygodnie. Zwrot auta był niesamowicie prosty i nieskomplikowany. Pan obejrzał auto w jakieś 5 sekund i zapytał, czy wydarzyło się coś, o czym powinien wiedzieć. Nie, nie wydarzyło. Zatem życzył nam udanej reszty wakacji i już.
Absolutnie bezstresowo.
Żadnych dodatkowych pieniędzy z karty mi nie ściągnięto.

Asia zostaje z bagażami w siedzibie JUCY a ja jadę Uberem po nasz nowy wóz... Jak się okazało, był naprawdę nowy - miał przejechane dopiero 1.600 mil. Ale to już w kolejnym wpisie...
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#44 PostWysłany: 21 Paź 2018 11:04 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
17. Piąty żywioł...

Może niektórzy zauważyli, że staram się każdy wpis opatrzyć jakimś ciekawym tytułem. Pomaga mi to później ze zlepku wspomnień, obrazów i skojarzeń okraszonych odrobiną Wikipedii zbudować jakąś historię. Takie tam grafomaństwo... ;)

Przy tym wpisie zastanawiałem się, co pozwoli mi łatwiej zbudować dzisiejszą historię – czy:
„Cztery żywioły” (lub jakoś tak) – bo będzie powietrze, ziemia, ogień i woda
czy
„Kwintesencja podróżowania” – bo Mustangiem po Stanach...
I tak sobie dla spokoju sumienia i żeby przypadkiem nie walnąć jakiejś gafy sprawdziłem w słowniku słowo „kwintesencja” (https://sjp.pl/kwintesencja):
Cytuj:
1. sedno, istota, meritum sprawy, jej sens;

No to by pasowało, ale jest jeszcze drugie znaczenie:
Cytuj:
2. w filozofii Arystotelesa i jego naśladowców - piąty najdoskonalszy z żywiołów, różny od ziemi, wody, powietrza i ognia

Przypadek??? I tak się właśnie historie same piszą. :D

No ale dalej się samo nie napisze. Zatem...

Zostawiłem Asię w siedzibie JUCY z bagażami i pojechałem Uberem do wypożyczalni przy lotnisku. Był to Uber dzielony (pool) – jeszcze nigdy nie korzystałem. Wsiadłem jako pierwsza osoba, po drodze dosiadły się jeszcze dwie, które zapewne jechały w podobnym kierunku. Kierowca wyglądał dokładnie jak Mike Ehrmantraut (ten starszy, łysy „załatwiacz trudnych spraw” z „Breaking Bad” i „Better call Saul”). Taki dodatkowy smaczek. 8-)

Pierwszą osobą, którą zabieraliśmy był jakiś Latynos w ciuchach roboczych, z kanapkami i termosem – ewidentnie jechał do pracy.
Drugi był jakiś młody chłopak (16-17 lat?), którego zabieraliśmy z ogrodzonego osiedla. To było ciekawe, bo z zewnątrz zwykły mur wzdłuż ulicy, jak by mnie ktoś zapytał, to bym zgadywał, że za murem jest jakiś zakład przemysłowy, magazyn... A jak przejechaliśmy za bramę, to okazało się, że to osiedle jak z amerykańskiego serialu. Uliczki, trawniczki, skrzynki na listy, ładne auta na podjazdach... Spore zaskoczenie.

Czy algorytm doboru współpasażerów się sprawdził? Nie wiem, wysiadłem jako pierwszy.

Wypożyczalnia przy lotnisku w Las Vegas wcale nie jest przy lotnisku. :) Tzn. jest całkiem niedaleko i non-stop kursują tam autobusy dowożące pasażerów. Po wejściu olbrzymia hala i dookoła stanowiska poszczególnych firm. Przy każdym kolejka. Do mojego Alamo chyba najdłuższa. :cry: A na środku hali co? Oczywiście automaty do gry. W końcu jesteśmy w Vegas, nie może się taki kawał pustej podłogi marnować...

Idę ustawić się w kolejce, ale obok są stanowiska samoobsługowe. Wolne. No to spróbujmy... Mój problem polegał na tym, że miałem zarezerwowany odbiór od 14:00, a była 11:00. I nie wiedziałem, czy mi coś automat nie będzie próbował doliczyć. I czy w ogóle wyda auto, czy każe czekać 3 godziny. :roll:
Bez problemu przebrnąłem przez podawanie danych i skanowanie prawa jazdy ale w którymś momencie się zawahałem, no bo ta niezgodność godzin i czy wszystko OK... I słyszę z tyłu uprzejme „Can I help you?”
„Yes, I have a question...” odwracam się i odbiera mi głos w połowie pytania.

Mam przed sobą panią w wieku co najmniej 85 lat. W uniformie Alamo. Z balkonikiem. Dla tych, co nie wiedzą, to taki przyrząd pomagający chodzić. Gdzieś w połowie drogi między laską, a wózkiem inwalidzkim. :shock:

I ta właśnie pani 85+, jak już odzyskałem głos i powiedziałem jakie mam wątpliwości, coś tam poklikała na ekranie (za szybko, żebym zauważył co) i powiedziała, że wszystko OK, mogę drukować umowę i iść po odbiór auta. Po czym, ze swoim balkonikiem, potuptała do kolejnej osoby, które ewidentnie zawiesiła się przy sąsiednim kiosku.

Tu chwila na dygresję dotyczącą starszych osób w USA, które pracowały zawodowo. W co najmniej kilku miejscach widzieliśmy starsze osoby, które pracowały, i mówiąc starsze, mam na myśli osoby po 60 roku życia, a może i po 70. A pani w Alamo to już całkiem rozwaliła system.
I o ile rozumiem, że taka starsza pani pracująca w Visitors Center jako osoba rozdająca darmowe mapy i udzielająca informacji turystom może to robić dla czystej przyjemności i z potrzeby bycia z ludźmi, tak zupełnie nie mogę pojąć osób w tym wieku, które pracowały jako kelnerki czy obsługa w sklepie. Takie stanowisko to raczej niewiele przyjemności, za to dużo ciężkiej pracy i nawet młode osoby mają prawo być zmęczone po całym dniu. No a nie oszukujmy się, z wiekiem nie przybywa nam energii i wytrzymałości. A po przekroczeniu pewnej bariery i umysł coraz słabszy.
Zastanawiało nas, czy te wszystkie osoby pracują, bo chcą (żeby się czuć potrzebne, mieć zajęcie, dorobić na wakacje na Hawajach albo z przyzwyczajenia) czy też pracują bo muszą (mają bardzo niskie emerytury albo nie mają ich wcale). Ktoś ma jakiś pomysł?

No ale wracajmy do wypożyczalni. Po przeklikaniu się przez wszystkie ekrany dostaję wydruk i informację, żeby iść po odbiór auta na parking. Kolejka w tym czasie posunęła się o jakieś 10 osób. Na 100, które czekały.

Na parkingu to, na co czekałem – wybór auta. Alamo kojarzy mi się przede wszystkim z tym, że samemu wybieram auto. Czytałem o tym wcześniej, ale sam nigdy z Alamo nie korzystałem i nie wiedziałem jak to wygląda w praktyce. Teraz już wiem. Dokładnie tak – idziesz na parking i wybierasz sobie auto. Nikogo tam nie ma z obsługi, nikt ci nie przeszkadza i się dziwnie nie patrzy. W każdym aucie są kluczyki. Możesz się zastanawiać cały dzień i sprawdzić każde auto z każdej strony.

Gdzieś czytałem, że w Vegas parking Alamo nie jest duży. No to ja nie wiem, jak wygląda duży. Samych Mustangów do wyboru było kilkanaście. Pierwszy, do którego wsiadłem od razu skradł moje serce. Pachniał nowością i miał przejechane 1.600 mil. Od Asi dostałem wytyczne: „Najlepiej czerwony, ew. czarny. Srebrny też może być. Biały najgorszy.” Ten był czarny.

Image

Obejrzałem jeszcze kilka innych, ale wróciłem do tego pierwszego. Sprawdzenie w instrukcji jak się otwiera dach i jedziemy. Resztę formalności związanych z wynajęciem auta załatwia się przy wyjeździe z parkingu. Idzie to całkiem sprawnie. Kilka minut i już mknę po wielopasmowych ulicach Las Vegas w kierunku siedziby JUCY. Oczywiście z otwartym dachem. Pierwsze wrażenia z jazdy – REWELACJA!

Silnik R4, 2,3l Ecoboost, 314 koni mechanicznych, 407 Nm i tylko 3 gwiazdki w NCAP (po modernizacji, bo początkowo dostał dwie). :lol:

Auto świetnie się prowadzi i bardzo ładnie mruczy, kiedy się je popieści w pedał przyspieszenia.
W ciągu kilkunastu minut jazdy do Asi zdążyłem się przestawić z powożenia naszym statecznym campewanem na ujeżdżanie tego dzikiego rumaka. ;) Nauczyłem się też dwóch ważnych rzeczy o kabrioletach: Nie otwieraj dachu, kiedy jeździsz po autostradach i kiedy mocno daje słońce. ;)

Za to otwarcie dachu okazało się niezbędne, żeby zapakować walizkę na tylne fotele. Bo w bagażniku to jednak za dużo miejsca nie ma. Ale reszta gratów nam się zmieściła do bagażnika.
Ruszamy. Kierunek Kalifornia, a przed nami najdłuższy w czasie tego wyjazdu odcinek do przejechania non-stop. Ponad 600 km. Gdybym miał przejechać ten odcinek w Polsce i z pominięciem autostrad i dróg ekspresowych, to byłby koszmar. W USA i w Mustangu jedyne zmartwienie, to żeby nie przekraczać dozwolonej prędkości. :D

Image

Początkowo jechaliśmy terenami, które już znaliśmy – góry i pustynia. Ładnie, ale nic nowego. Dopiero po kilku godzinach zaczął się zupełnie inny świat: porośnięte trawą wzgórza Kaliforni. Który to już typ krajobrazu, którym się zachwycamy?

Image

Image

Image

Tu wspomnę o pierwszym z żywiołów – powietrze. Jeżeli komuś się wydaje, że w Europie są duże farmy wiatrowe, to ma rację. Wydaje mu się. Kilka europejskich farm już widziałem (nawet miałem swój udział w budowie kilku), ale czegoś takiego jeszcze nie. Całe okoliczne góry były obstawione wiatrakami.

Image

Również tereny rolnicze, przez które przejeżdżaliśmy, robią wrażenie. Widać, że ziemia jest wydarta pustyni. Świadczy o tym choćby cała sieć kanałów nawadniających, które było widać po drodze. Powierzchnie tych upraw też są amerykańskie – pola czy sady zdawały się chwilami nie mieć końca. Jak kogoś temat zainteresował, to może rzucić okiem, jak wyglądają na zdjęciach satelitarnych okolice Bakersfield.
Drugi żywioł to ogień. Ten rok był bardzo kiepski, jeżeli chodzi o pożary w Stanach. Już przed wyjazdem zastanawialiśmy się, czy nie pokrzyżują nam one planów w którymś momencie. I okazało się, że dużo nie brakowało: Yosemite National Park i Sequoia National Forest zamknięte z powodu pożarów. Na szczęście nie były w naszych planach. Kilka razy widzieliśmy z daleka dym, zwłaszcza było to widać w okolicach Wielkiego Kanionu, ale nigdy nie było to bardzo blisko. Plan na wypadek spotkania pożaru był prosty – natychmiast oddalamy się w najbezpieczniejszym kierunku. Do tej pory nie musieliśmy z niego korzystać. Do tej pory...

Image

Image

Jedziemy zachwycając się pięknem kalifornijskich wzgórz i dostrzegamy z przodu słup dymu. Ale to tak trochę z boku jest, więc luz... Po kilku zakrętach okazuje się, że jednak nie jest to z boku, tylko centralnie przed nami. Ale z naprzeciwka jadą auta, więc nie może być źle, jedziemy pomału w stronę największego dymu... Trochę się waham, bo wg planu powinienem zawrócić i jechać w dokładnie przeciwnym kierunku, ale miejscowi jadą śmiało w ten dym, więc i ja...
Po przejechaniu przez chmurę dymu okazuje się, że na razie pożar nie jest duży. Mam nadzieję, że udało się go zdusić zanim spustoszył okolicę. Nie czekamy na przyjazd straży pożarnej, tylko zmierzamy w kierunku kolejnego noclegu.

Image

Image

Śpimy w San Simeon, w „Motel 6”. To już przy kalifornijskiej drodze nr 1. Kolejna słynna droga. Co w okolicy?
1. Hearst Castle – bardzo ciekawy obiekt i jeszcze ciekawsza historia. Jak ktoś będzie w okolicy, warto rozważyć wizytę. My niestety z braku czasu odpuszczamy.
2. Słonie morskie. Tego nie odpuścimy, ale to dopiero jutro.

Rano cofam się o kilka kilometrów do West Village, żeby zatankować, bo okazuje się, że tamtejszy Shell to ostatnia stacja benzynowa przed Big Sur gdzie ceny są jeszcze w miarę normalne. W ogóle ceny paliwa w Kaliforni w porównaniu do Nevady czy Arizony to jakaś masakra.
Po drodze dość dziwna sytuacja – zawsze wydawało mi się, że konie w paski żyją po drugiej stronie Atlantyku, a tu proszę... całe stado... Jak później doczytałem to część prywatnego ZOO przy zamku Hearst.

Image

Trochę nam się safari zrobiło, bo my jedziemy odwiedzić słonie. Słonie na szczęście są jak najbardziej u siebie, bo to słonie morskie.

Image

Image

Image

Image

Oficjalna nazwa: mirunga, ale patrząc na profil samców nie ma wątpliwości skąd skojarzenie ze słoniem. Samice nie mają trąb i są zdecydowanie ładniejsze. ;) Szokująca jest różnica wielkości między samcem a samicą. Samce ważą między 2,5 a 5 ton, a samice 600-900 kg. Samce są pięć razy cięższe!


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Samice się głównie opalają, natomiast samce mają potrzebę nieustannego udowadniania kto tu jest samcem alfa. Co ciekawe, potyczki, które widzieliśmy trwały po kilkanaście sekund, po czym chłopaki się do siebie przytulali i odpoczywali spokojnie przed następnym wyrzutem testosteronu (czy co tam mają słonie morskie). W okresie godowym podobno nie jest tak słodko i bijatyki często są bardzo krwawe.
Zbliżanie się do samców nie jest zalecane, tym bardziej, że wbrew pozorom potrafią „biec” szybciej niż człowiek.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pogoda nam niestety spłatała psikusa i na najpiękniejszej części przejazdu kalifornijską jedynką, czyli w Big Sur mieliśmy paskudne chmury. Dopiero pod koniec trochę się przejaśniło i mogliśmy w pełnym słońcu podziwiać, jak walczą ze sobą kolejne dwa żywioły: woda i ziemia. Wygląda na to, że woda wygrywa, ale walka jeszcze trochę potrwa.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jak się spisuje Mustang? W końcu był to jeden z punktów obowiązkowych naszego planu przed wyjazdem. Jazda nim sprawiała mi naprawdę olbrzymią frajdę. Chyba zacząłem rozumieć, co czują motocykliści jadący Harleyem po Route66. Przyjemność z jazdy. Tak po prostu. Piąty żywioł – kwintesencja podróżowania autem. W dodatku piękne otoczenie i droga, która nie pozwala się nudzić. Na co dzień w Polsce używam całkiem niezłych aut, ale nigdy wcześniej nie jeździłem autem sportowym. Jeżeli macie taką możliwość, to będąc w Stanach wynajmujcie Mustanga! Choćby na kilka dni. Z minusów: mały bagażnik, ale tego się spodziewałem oraz słaba widoczność na krajobraz dookoła, nawet po otwarciu dachu. Przednia szyba kończy się niemal nad głową kierowcy, więc otwarcie dachu to chyba atrakcja głównie dla kogoś na tylnym siedzeniu. Czyli w naszym przypadku dla walizki. ;) Asia do tej pory nie siadała w czasie tego wyjazdu za kierownicą, ale w Mustangu dała się namówić i prowadziła przez kawałek na spokojniejszym odcinku. Też jej się spodobało.

Image

Image

No to odpalamy tego Mustanga i pędzimy do Monterey – mamy tam coś bardzo ważnego do zrobienia i nie możemy się spóźnić. 8-)

Image
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
 
      
#45 PostWysłany: 23 Paź 2018 19:30 

Rejestracja: 01 Sie 2018
Posty: 34
No, no no, mustang pierwsza klasa! :) Szkoda że na big sur pogoda nie dopisała. Czytam z ogromnym zainteresowaniem, zdjęcia oglądam z prawdziwą przyjemnością :-) no i marzę sobie...może i mi się kiedyś uda :-D W tym roku zaczęłam się uczyć angielskiego :lol:

No i czekam na relację z Monterey ...
Góra
 Profil Relacje PM off
marcinsss lubi ten post.
 
      
#46 PostWysłany: 23 Paź 2018 22:27 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
18. Zupa wielorybia

Co my się tak śpieszymy do tego Monterey, zamiast podziwiać piękno kalifornijskiego wybrzeża, wreszcie w pełnym słońcu?
Na zupę proszę Państwa. Zupę wielorybią. I od razu dodam, że żaden wieloryb podczas przygotowywania tej zupy nie ucierpiał. Cały czas były w swoim naturalnym środowisku. :)

Określenie „zupa wielorybia” widziałem gdzieś, kiedyś w internecie, przy opisie wycieczek na oglądanie wielorybów w Zatoce Monterey i pożyczam, bo pasuje. Faktycznie chwilami czuliśmy się jak w takiej zupie z wielorybami i lwami morskimi, okraszonej „odrobiną” ptactwa morskiego.

Monterey to chyba jedno z najlepszych miejsc na świecie, żeby się wybrać na takie morskie, nawodne, bezkrwawe safari. W tutejszych wodach przez cały rok jest co oglądać. Jest kilka firm organizujących takie wyprawy, różnią się wielkością łodzi, ilością pasażerów i ceną. My wybraliśmy Princess Monterey Whale Watching. Mają świetne opinie i dają gwarancję, że wieloryby będą. Jak nie będzie, to dostajesz kupon na bezpłatny rejs następnego dnia. Rejs trwa 2,5h – 3h. A cena? No cóż, $50 od osoby. Nie żałuję. :) Można też wybrać droższą opcję, na górnym pokładzie.

Ostatni rejs startuje o 15:30, na miejscu trzeba być odpowiednio wcześniej (i dlatego musieliśmy się sprężać po trasie. Dojeżdżamy na ostatnią chwilę. Na szczęście udaje się szybko znaleźć miejsce do zaparkowania w pobliżu portu (co może nie być proste). Ciekawostka – miejsce miałem po przeciwnej stronie dość wąskiej uliczki. Zaparkowałem zatem odwrotnie niż pozostałe auta. Tyłem, w kierunku, gdzie inni mieli przód. Już odchodziliśmy, kiedy jakiś przechodzący mężczyzna w mundurze marynarskim ostrzegł mnie, że za takie zaparkowanie mogę dostać mandat.
Ooops, tego byśmy nie chcieli.
Korzystając z tego, że ruch był znikomy, zawróciłem, zaparkowałem zgodnie z kierunkiem jazdy i już „spokojnie” pobiegliśmy w kierunku molo, gdzie była kasa biletowa i skąd odpływały statki. Zdążyliśmy naprawdę na ostatnią chwilę. Kupujemy bilety i od razu trafiamy na szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i zasad zachowywania się na statku. Z całego szkolenia najbardziej zapamiętałem, że jeśli zacznie mi się robić niedobrze (choroba morska), to ostatnie miejsce, do którego powinienem iść, to toaleta. Zamknięte pomieszczenie, bez okien i dostępu świeżego powietrza, na rozbujanym statku. Należy udać się do najbliższej burty, dobrze tylko najpierw sprawdzić z której strony wieje wiatr. ;)
Było też coś o szalupach ratunkowych, kapokach i innych duperelach, ale kto by się tym przejmował... 8-)

Wsiadamy na statek i wypływamy na zatokę. Żegnają nas lwy morskie. Niektóre, jak widać, bardzo zmęczone tym żegnaniem.


Image

Image

Przez pierwsze kilkanaście minut nic się nie dzieje, oddalamy się od portu. Panie przewodniczka, korzystając ze statkowego nagłośnienia opowiada co mniej więcej może nas spotkać. Rozumiem piąte przez dziesiąte, ale ogólnie to będzie wspaniale. ;) Płynie z nami grupka Chińczyków, oni zdaje się rozumieją jeszcze mniej. ;)
Po jakimś czasie statek zwalnia i głośniki każą nam się patrzeć „na godzinę drugą”. Zatem wszyscy patrzą się na godzinę drugą, a Chińczycy patrzą się tam, gdzie wszyscy.

I jest. Mój pierwszy żywy i prawdziwy wieloryb, w swoim środowisku naturalnym. To znaczy tak naprawdę, to widać jedynie małe czarne coś, co się na chwilę wyłoniło z oceanu i zaraz zniknęło. Ale jest nadzieja, bo nasz stateczek ostro ruszył w tamtym kierunku. Po kilku minutach wieloryb wynurza się ponownie, tym razem zdecydowanie bliżej. Głośniki opowiadają coś o gatunkach, zwyczajach żywieniowych i gabarytach, ale ich nie słucham. Chłonę oczami. Kurła, one są naprawdę wielkie! WIELKIE!!!

Image

Image

Image

Image

Image

Głośniki jakimś tajemnym sposobem (sonar?) wiedziały kiedy i gdzie za chwile będzie kolejne wynurzenie. I dyrygowały nami „Na czwartej!”, „Teraz na jedenastą!!!”, „O uwaga, na szóstej, bardzo blisko!!!” I się skubane nie myliły.
Po kilkunastu obserwacjach zacząłem uważniej słuchać, o czym pani nam opowiada, oprócz podawania co chwilę nieaktualnej godziny. ;) Ciekawe rzeczy mówiła, ale niestety, wybieram Krystynę Czubówną. Jakoś więcej wtedy rozumiem. ;)
To, co oglądaliśmy na początku, to były płetwale zwyczajne. Kiedy zaczęło to już być nudne, to pojawił się humbak i wniósł nową jakość do naszego widowiska.

Image

Humbak, czyli długopłetwiec oceaniczny należy do najchętniej oglądanych wielorybów z powodu swoich wyskoków. ;) Potrafi wypchnąć swoje kilkunastometrowe, ważące do 45 ton(!) cielsko na całą długość nad wodę. A później oczywiście do tej wody wraca z odpowiednio wielkim pluśnięciem. Robienie im zdjęć w czasie wyskoku jest o tyle trudne, że nigdy nie mówią wcześniej gdzie i kiedy dokładnie wyskoczą. :) Znałem mniej więcej kierunek, czekałem z aparatem ustawionym na zdjęcia seryjne i jak się tylko pojawiał, to serią go! Po powrocie okazało się, że w ciągu tych ok. 3h zrobiłem ponad tysiąc zdjęć. :D

Image

Image

Image

Image

Po skaczących humbakach popłynęliśmy w inny rejon, gdzie częstymi gośćmi były płetwale karłowate. Karłowate? No nie całkiem... Potrafią dorastać do 10m, a największy znany osobnik ważył 14 ton. Tyle, co 2-3 słonie afrykańskie. :) Często żyją w małych grupach i mieliśmy szczęście spotkać właśnie taką grupkę, złożoną z trzech osobników. Razem z nimi polowało stado lwów morskich. Głośniki coś tłumaczyły, że jak się taki płetwal wynurza, to przy okazji wyciąga za sobą z głębokiej wody jakieś rybska, a lwy morskie właśnie na to czekają.
Kilka słów o lawach morskich. Naukowa nazwa: uszanka (lub uchatka) kalifornijska. Długość ciała 2-2,5 metra. Waga do 390 kg. Jeden z najinteligentniejszych płetwonogich. Potrafi nurkować na głębokość do 300 m i wstrzymać oddech na 15 min.
Te płetwale karłowate były chwilami tak blisko nas, że jak oddychały, to dolatywał do nas smród ich oddechów i woda którą przy okazji wyrzucały w powietrze. Powiem tak – powinny zainwestować w higienę jamy ustnej. Smród był nieziemski.

Image

Image

Image

Image

W pewnym momencie głośniki się bardzo ożywiły. Okazało się, że w pobliżu może być płetwal błękitny, co jest bardzo rzadkie o tej porze roku. I był.
Płetwal błękitny.
Największe znane stworzenie, nie tylko z nam współczesnych, ale w ogóle, w historii ziemi. Długość jego ciała dochodzi do 33 metrów, a waga do 190 ton. Młode rodzą się po trwającej niemal rok ciąży, ważą ponad 2,5 tony, wypijają ok. 600 litrów mleka dziennie i przybierają na wadze ok. 4 kg na godzinę. Weź takiego wykarm. :)
Widzieliśmy go z dość daleka, ale nie czekaliśmy na drugie wynurzenie. Płetwale błękitne potrafią zanurkować na głębokość do 500 metrów i przebywać tam do dwóch godzin. :)

Image

Image

Image

Z poczuciem dobrze wydanych $100 wracamy do portu. Do pełni szczęścia zabrakło mi orki (albo najlepiej całego stada). W drodze powrotnej przez chwilę widzimy jeszcze stado delfinów. Razem z nami z morza wracają ptaki, których dziesiątki czy setki w mniejszych i większych kluczach lecą tuż nad wodą w kierunku brzegu. To było naprawdę udane popołudnie.

W Monterey czekała na nas niespodzianka. Biegnąc na statek widzieliśmy, że odbywa się tuż przy molo jakaś impreza motoryzacyjna, ale nie drążyliśmy z braku czasu. Teraz mieliśmy mnóstwo czasu. Okazało się, że najzupełniej przypadkowo trafiliśmy na przygotowania do corocznej, bardzo prestiżowej, aukcji samochodów. Organizatorem jest oczywiście „... znany dom aukcyjny Sotheby’s...”. Ileż razy ja słyszałem te słowa w TV przy okazji informacji o sprzedaży jakiegoś dzieła sztuki, klejnotu czy pamiątek po jakiejś gwieździe. I nigdy nie przypuszczałem, że będę miał z tą firmą COKOLWIEK do czynienia. A tu proszę... Prawie byłem na aukcji. ;)

Image

Image

Image

Image

Najlepsze i najdroższe fury pewnie stały wewnątrz hali, ale kilka ciekawych egzemplarzy stało też na zewnątrz, odgrodzone od plebsu barierkami. Całkiem ładnych egzemplarzy. Będąc w hotelu podrążyłem temat i znalazłem katalogi tej aukcji. Aukcje miały być dwie w piętek i w sobotę. A katalogi nadal są dostępne w sieci (przynajmniej w momencie, kiedy to piszę. Bardzo ładne katalogi i z cenami. Dla fana motoryzacji może to być perełka. Niektóre auta mają całą swoją historię opisaną: starty w wyścigach, udział w filmach, sławni właściciele...
Linki do katalogów:
piątek
sobota

Image

Image

Image

Zostawiamy autka i idziemy na kolację. Tu ostatnia okazja, żeby coś napisać o jedzeniu i naszej ulubionej sieciówce w USA. Jak tylko mieliśmy możliwość, to stołowaliśmy się w Danny’s. Bardzo smacznie, umiarkowanie cenowo i duży wybór. O tym, że tam warto wyczytałem na forum f4f i sam też potwierdzam. Warto.
Oprócz tego kilka razy byliśmy w innych restauracjach: w Monument Valley (o czym pisałem), w Phoenix (chińska), 2 x meksykańska (Sedona i San Francisco), lokalna indiańska w Bluff (pyszne steki), pizzeria przy Lake Powell (fuj...) i „kultowa” przy drodze 66.
Kilka razy weszliśmy też do McDonalds, ale raczej ograniczaliśmy się do lodów, kawy, prądu elektrycznego i internetu.
Generalnie jedzenie w USA jest smaczne lub bardzo smaczne. Posiłek dla dwóch osób z jakimś piciem kosztował nas między $23 a $50. Z podatkiem i napiwkiem. Mimo tego, że czas spędzaliśmy raczej dość aktywnie, to oboje 1-2 kg przytyliśmy w tych Stanach. Znaczy głodni nie chodziliśmy. ;)

Monterey nam się bardzo spodobało i nawet żałowałem, że nie spędziliśmy tam więcej czasu. Niestety, pomysł wieczornych spacerów po tym uroczym miasteczku został skutecznie storpedowany przez zaporowe ceny hoteli. Na noc zatem pojechaliśmy na drugą stronę Zatoki Monterey – do Santa Cruz. Tu ceny były bardziej normalne, ale okolica nie zachęcała do spacerów. Wręcz przeciwnie.

Noc bez historii, motel Oceana Inn zupełnie niczym mi się nie zapisał w pamięci. Ani na plus, ani na minus.

Rano jedziemy zobaczyć jedyną (o której wiem) atrakcję Santa Cruz - Natural Bridges State Beach. Niby ładnie, ale jakoś tak... Może znowu to wina pogody, w pięknym słońcu i przy błękitnym niebie pewnie by to lepiej wyglądało. Ale akurat było mgliście i pochmurno, więc wrażenia mamy taki a nie inne.

Image

Image

Jedziemy dalej na północ trzymając się wybrzeża, kalifornijską jedynką. Nie jest to Big Sur, ale jest ładnie. Mijamy plaże, piękne klify, parki stanowe, Half Moon Bay gdzie pośród pól golfowych znajduje się Ritz Carlton.

Mijamy też wreszcie miejsce, gdzie będziemy dzisiaj nocować i które zupełnie Ritza nie przypomina. Ale o tym w kolejnym wpisie. :)

Image

Image

Image

Image

Zatrzymujemy się po drodze w kilku miejscach, głównie przy plażach. Robimy troszkę zdjęć, głównie roślinności i dojeżdżamy do San Francisco, gdzie oczywiści na początek wylądujemy pod mostem. Jak jacyś bezdomni...
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
 
      
#47 PostWysłany: 24 Paź 2018 14:40 

Rejestracja: 07 Lip 2012
Posty: 598
niebieski
Nie wiem czy to tylko mi, ale zdjęcia w ostatnim poście nie działają :(
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#48 PostWysłany: 24 Paź 2018 17:00 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Czy ktoś by się mógł jeszcze wypowiedzieć, bo u mnie jest wszystko OK.
Jak coś, to zdjęcia z tego postu są tu: https://imgur.com/a/2pEJtla tylko w losowej kolejności.
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#49 PostWysłany: 24 Paź 2018 17:16 

Rejestracja: 02 Lis 2016
Posty: 117
U mnie bardzo długo się ładują... ale są


Edit - już jest ok

Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk


Ostatnio edytowany przez smariuu, 24 Paź 2018 17:59, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#50 PostWysłany: 24 Paź 2018 17:58 

Rejestracja: 01 Sie 2018
Posty: 34
Ja widzę wszystkie zdjęcia :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#51 PostWysłany: 26 Paź 2018 14:17 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
19. Ale miast, to my jednak nie lubimy...

Wylądowaliśmy pod mostem. Bo nie wiem, czy wiecie, ale da się zjechać autem na sam dół. Trzeba uważać na pieszych i rowerzystów, ale da się.

Image

Image

Image

Image

Image

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pogoda. Wiecie doskonale, jak wyglądają zdjęcia z Golden Gate, kiedy niebo jest błękitne a woda granatowa. I jak do tego jeszcze gdzieniegdzie zalega mgła... A u nas szarobure niebo pięknie się komponuje z szaroburą wodą. No nie tak miało to wyglądać.

Image

Image

Image

Image

Image

Zaliczamy wszystkie (prawie) punkty widokowe, robimy, co się da zrobić i jedziemy zobaczyć Sausalito. Podobno śliczne. Pewnie tak. Jak nie pada.

Image

Image

Image

Image

Image

I jak tu lubić miasta?
W SF nam pada, w Sedonie padało, w Kingman padało. W Vegas nie padało, za to było pieruńsko gorąco...
Mieliśmy jechać pospacerować między sekwojami w Muir Woods National Monument, ale ta pogoda nas zniechęciła. A może to już zmęczenie po 3 tygodniach w drodze?
Decydujemy się jechać do centrum SF. Może tam nas coś zachwyci. A przynajmniej może uda się coś zjeść. Z ładnych rzeczy to trochę ciekawej zabudowy i strome uliczki Fan Francisco. Z mniej ładnych – korki. A właściwie jeden korek obejmujący wszystkie ulice, we wszystkich kierunkach.
A później wjechaliśmy bliżej centrum i otoczenie zupełnie przestało nam się podobać. Mnóstwo bezdomnych, część ewidentnie pod wpływem. Namioty na ulicy. Ktoś sprzedawał z koca rozłożonego na ulicy elektronikę, ktoś coś krzyczał, stojąc z transparentem „Bóg nas wyzwoli”. Od razu przypomniały mi się wszystkie opowieści o okradzionych i zdewastowanych autach zostawionych „tylko na minutkę” i jakoś tracimy apetyt. Na jedzenie i na atrakcje San Francisco. Jednogłośna decyzja – spadamy stąd.
Głodni i źli jedziemy w kierunku naszego noclegu. Po drodze spontaniczny postój i zupełnie losowo wybrana knajpa (bo miała dobre oceny na google) z meksykańskim żarciem. El Grano De Oro. Tu: https://www.google.pl/maps/place/El+Gra ... 122.490326
I wreszcie coś nam humor poprawia – knajpa jest lokalna i rodzinna do bólu. Ładnie pachnie, ceny zachęcają a za kasą siedzi dziewczę lat, na oko, z osiem. Oczywiście pomaga jej jakaś mama czy ciotka, ale to ona przyjmuje od nas zamówienie, szykuje nam talerze i sztućce i przyjmuje kasę. Zamawiamy po burrito. Pyszne. Dobry humor zaczyna wracać.
Robimy po drodze kilka przystanków w ładnych miejscach.

Image

Image

Image

Jeszcze zakupy w 7/11 i jedziemy do miejsca, gdzie spędzimy ostatnią nockę w USA. Wybrałem je, bo było najtańsze i ... najpiękniejsze z wszystkich noclegów, jakie oglądałem w okolicy San Francisco.
Proszę Państwa, oto HI Point Montara Lighthouse Hostel.

Image

Image

Image

Image

Image

$32 dolary, to by mógł kosztować bilet wstępu na zwiedzanie. I pewnie by się znaleźli chętni. A tyle właśnie kosztuje tutaj nocleg za jedną osobę. Teoretycznie są oddzielne sale dla kobiet i mężczyzn, ale jak się meldowaliśmy, to dostaliśmy propozycję, żebyśmy spali w jednym pokoju razem z drugą parą. Czy się zgodziliśmy? No raczej...

Image

Image

Image

Image

Image

Na zewnątrz przede wszystkim przecudna lokalizacja. Zresztą co ja będę... obejrzyjcie zdjęcia. Prywatna plaża, do której można dojść ścieżką, ławeczki do podziwiania zachodu słońca. Wszędzie czysto, ładnie i miło. Wewnątrz duża kuchnia z pełnym wyposażeniem, dwie łazienki, kilka pokoi. W pokojach łóżka piętrowe i szafki zamykane na kartę zbliżeniową. Właściciele i spora część gości, to bardzo uduchowione towarzystwo. Wieczorne seanse yogi, wspólne medytacje itp. Ale nieobowiązkowe. ;)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jeśli ktoś będzie w okolicy, to gorąco polecam to miejsce. Jest inne, niż wszystkie. I jest warte tego, żeby tam spędzić choćby jedną nockę.
Rano śniadanie z widokiem. To zdjęcie ze stołem i z oknem – tam zjedliśmy ostatni posiłek w USA.

Image

Po śniadaniu jedziemy oddać Mustanga i na samolot. Wyjeżdżone mieliśmy jakieś pół baku od ostatniego tankowania, więc powinienem dolać do pełna przed oddaniem, ale po drodze stacji benzynowych będzie pewnie jak psów, to się gdzieś zatrzymamy...

To był bardzo głupi pomysł, żeby nie sprawdzić gdzie dokładnie się zatrzymamy. Bo po trasie nie widziałem żadnej stacji benzynowej z dogodnym wjazdem, do każdej trzeba by było zjeżdżać z autostrady, a na zjazdach i wjazdach były koszmarne korki. Na samej autostradzie też szału nie było. Trochę jazdy, trochę stania. Korzystając z postoju w korku zerkam na google maps i widzę, że przy samej wypożyczalni jest jakaś stacja. No to luz, tam zatankuję.

„Jakaś stacja” okazała się stacją tylko z CNG. :shock: W sumie mogłem jeszcze jakoś zawrócić i pojechać kawałek dalej, ale stwierdziłem, że mam na dziś (i na długo) dość jeżdżenia w tych korkach. Stawka naliczana przez Alamo za dotankowanie nie była jakaś kosmicznie wysoka, więc oddajemy auto z niepełnym bakiem. Ostatecznie kosztowało mnie to kilkanaście USD więcej niż gdybym sam zatankował.
Na lotnisko dojeżdżamy kolejką. A na lotnisku po raz kolejny tego dnia daję ciała. Po odprawie w kiosku samoobsługowym automat pyta się co ma wydrukować. Zaznaczam oboje pasażerów, drukują się dwie „kartki”, zabieramy je i idziemy na security. Straszna kolejka, ale pojawia się jakiś pan w mundurze i zabiera ze sobą część tej kolejki (w tym nas) do innego przejścia. Spory kawałek dalej, ale nie ma kolejki i idzie szybko.
Najpierw kontrola kart pokładowych. Podaję swoją, a pani kontrolerka mówi, że to nie moja. Ooops, pomyliliśmy się z Asią kartami? No niestety, to nie takie proste. Okazuje się, że obie karty, które wydrukowałem, są Asi, na dwa odcinki lotu. A gdzie moje???
Lecę biegiem (ten spory kawałek) z powrotem do automatu, który mnie tak niecnie potraktował i odprawiam się ponownie. Tym razem bardziej myślę co robię. Przyczyną problemów było to, że nie można zaznaczyć obu pasażerów do wydruku. Jak zaznaczyłem Asię, to jednocześnie odznaczyłem siebie. I dlatego tylko jej karty się wydrukowały. Ale że nie sprawdziłem od razu wydruków, to ja nie wiem...
Z kartami pokładowymi oczywiście już bez przygód wsiadamy w naszego Boeinga B77W linii United.
Po drodze mamy piękny wschód słońca i widok na pewne miasto w dole.

Image

Image

Image

Jak lecieliśmy, to jeszcze nie wiedziałem, że za dwa tygodnie kupię bilety, a za rok będziemy tam lądować. :D

I to koniec naszej amerykańskiej przygody. Było cudownie!
Udało nam się zrealizować niemal wszystkie główne punkty naszego planu (nie było jedynie Yosemite, a Zion był tak po łebkach). Spanie w JUCY okazało się strzałem w dziesiątkę, amerykańska natura nas nie zawiodła i chcemy więcej. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do USA wrócimy, bo zostało jeszcze dużo do zobaczenia.

Kilka słów o kosztach (ceny za dwie osoby):

Loty:
WAW-SFO 4.453 PLN
SFO-LAS $174 (z bagażem)

Auta:
JUCY (17 dni) $1.160
Mustang (3 dni, bez kosztów dotankowania) $183
Paliwo: $511 (razem z dotankowaniem Mustanga)

Spanie:
Noclegi na kempingach: 16 nocy, $609 (w tym są też opłaty za wjazd do parków stanowych)
minimalna: $20; max: $42
Noclegi w hotelach/motelach: 5 nocy, $370 ceny z zakresu $40 -- $94

Jedzenie:
Jedzenie w lokalach: $553
Jedzenie z marketów: tak dokładnie, to nie wiadomo :D

Inne
Ubezpieczenie (zdrowotne, koszty rezygnacji, OC w życiu prywatnym, bagaż itp.): 600 PLN
Uber: $52 + 42 PLN
Atrakcje, wstępy: $383
Komórka: $100

Całość nas kosztowała niecałe 19k PLN. Mało? Dużo? Umówmy się, że w sam raz.

Jakieś pytania? Chętnie na wszystkie odpowiem. No, może prawie wszystkie ;)
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
18 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#52 PostWysłany: 03 Lis 2018 20:01 

Rejestracja: 01 Sie 2018
Posty: 34
No i koniec :) Kiedy następna podróż :-D ? Widoki z ostatniego noclegu bajeczne! Nawet wygooglałam sobie je gdzie jest ;) Szkoda tylko że wizyty w miastach Wam się nie udały, ale za to w parkach mieliście chyba idealne warunki? No oprócz deszczu w Sedonie i Kanionie :)

Jestem pozytywnie zaskoczona kosztami, myślałam że będzie więcej. Muszę szybciej uczyć się angielskiego :lol:

Ogólnie, bardzo fajna relacja. Dziękuję.
Góra
 Profil Relacje PM off
marcinsss lubi ten post.
 
      
#53 PostWysłany: 03 Lis 2018 23:49 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Tak sobie myślę, że pytania były retoryczne, ale obiecałem, to odpowiem mimo to. :D
Następna podróż już w styczniu, ale ne tak spektakularna. Czy będzie relacja? Nie wiem, zobaczymy. Jak będzie o czym to będzie relacja.
A co do miast... Lubię miasta i miasteczka w Europie. Stare, z klimatem, zabytkami. Lubię miasta w Azji. Podobało mi się w Bangkoku, Kuala Lumpur, Singapurze. A w USA jakoś coś nie tak... może po prostu byłem w niewłaściwych miejscach albo w niewłaściwym czasie. Ja nie piszę: "SF to syf! Nie jedźcie tam!". Ja piszę "Mi się tam nie podobało."
Koszty? Tak, jak napisałem jakoś na początku - staraliśmy się znaleźć złoty środek. Nie było dziadowania czy nadmiernego oszczędzania na wszystkim, ale też i nie szastaliśmy kasą. Ale da się taki wyjazd zrobić sporo taniej. Na przykład zamiast JUCY zwykłe auto i namiot. To już oszczędność 2-3 tys. PLN. Loty też się da znaleźć tańsze o kilkaset czy nawet ponad tysiąc PLN na osobę. Zwłaszcza poza wysokim sezonem. Są tańsze sposoby na ubezpieczenie, za komórkę przepłaciłem itd.
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
channel lubi ten post.
 
      
#54 PostWysłany: 04 Lis 2018 15:41 

Rejestracja: 01 Sie 2018
Posty: 34
To nie były pytania retoryczne :)
A co do kosztów - zawsze da się i drożej i pewnie taniej ale u Was chyba wyszło proporcjonalnie co do jakości, bo chyba o to chodzi: dostać to co potrzeba za rozsądną cenę ;)

Też nie retorycznie - dokąd nogi Was poniosą? :-D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#55 PostWysłany: 04 Lis 2018 17:58 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
@channel skoro pytasz:

już kupione:
w styczniu: Seszele
w sierpniu: Islandia

szukam czegoś na:
końcówkę grudnia - może północna Skandynawia, jak się jakieś loty trafią, może Alpy
początek maja - południe Europy, może jakieś wyspy, Toskania za mną chodzi
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#56 PostWysłany: 14 Lis 2018 11:03 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 66
Loty: 6
Kilometry: 13 207
Witam, osobiście (moja ocena) najlepsza relacja z tej części USA jaką czytałem.
Ma pytanie jak wyglądała kwestia opłaty za przejazd mostem Golden Gate w SF?
Pobrano wam z karty czy opłaciliście w wypożyczalni przy odbiorze auta?

Dzięki za informacje.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#57 PostWysłany: 14 Lis 2018 13:07 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Zgodnie z tym, co sugerowało ALAMO: https://www.alamo.com/en_US/car-rental- ... edOut=true zapłaciłem za jednorazowy przejazd na stronie: https://www.bayareafastrak.org/en/home/index.shtml Można płacić do 48h po przejechaniu mostu.

I dziękuje za dobre słowo - starałem się i cieszę się, że komuś się podobało. :)
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
nenyan uważa post za pomocny.
 
      
#58 PostWysłany: 14 Lis 2018 21:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Mar 2015
Posty: 261
Loty: 30
Kilometry: 88 684
niebieski
@marcinsss - gratulacje za miejsce na podium w relacji miesiąca :), bardzo fajna, czytało się szybko i przyjemnie !!! I te kolejne podróże.... co Ty opowiadasz, że nie tak spektakularne :P!! Seszele w styczniu... no weź :P
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#59 PostWysłany: 14 Lis 2018 21:29 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Dzięki @Bubu69 :)
Seszele to będzie nuda, zwłaszcza w porównaniu do USA. Piękna nuda, ale jednak nuda. Kilka plaż, jakieś snurki, spacer po dżungli. Ale jedną atrakcję znalazłem dość wyjątkową i chyba jeszcze nikt o niej nie pisał w polskim internecie. Mam nadzieję, że spełni oczekiwania. :)
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off
Bubu69 lubi ten post.
 
      
#60 PostWysłany: 27 Lis 2018 22:20 
Moderator forum

Rejestracja: 08 Lis 2011
Posty: 988
Loty: 124
Kilometry: 370 562
Gdyby ktoś miał ochotę kupić sobie auto od JUCY, to właśnie trwa wyprzedaż. :)

https://www.jucyusa.com/rvs-for-sale/?u ... y%20-%20NZ
_________________
Moje relacje:
<USA - Roadtrip z namiotem na dachu>; <Seszele Luksusowo? Budżetowo? Panie, a nie można obu? Można!>,
<Islandia - lodowe góry i maskonury.>, <Ej, ale będzie widać góry? - Kirgistan Kazachstan>
<Wuchta problemów - Hong Kong, Filipiny>
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 60 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group