Autor: | hiszpan [ 30 Kwi 2024 14:59 ] |
Temat postu: | Tam gdzie desz nie Bangla |
Kolejny wyjazd służbowy do Korei mobilizuje mnie do spędzenie weekendu w jeszcze jednym ciekawym miejscu na świecie. Seul to dobra baza wypadowa do całej Azji. Patrzę sobie na mapę i odkopuję wiekową relację @Cart-a z Bangladeszu. Ten kraj jakoś nie figuruje na popularnych mapach podróżniczych, wszyscy latają po prostu do Indii. Zapewne niesłusznie – pomyślałem – i przypomniałem sobie stary program na Discovery o wielkich stoczniach rozbiórkowych starych statków, które się właśnie w Bangladeszu znajdują. Bach! – decyzja podjęta, teraz trzeba tam jeszcze dotrzeć. Z pomocą przychodzi serwis priceline, który składa mi podróż do Seulu z przesiadkami w Monachium i Pekinie (LOT, Lufthansa i Asiana) oraz powróz z Dhaki przez Dubaj i Zurych (Emirates i Swiss). Wszystko to na jednym bilecie w miarę przyzwoitej cenie. Dobieram do tego przelot z Seulu do Dhaki Thaiem za mile (i niestety sporą dopłatą) z layoverem w Bangkoku bo zatęskniłem troszkę za streetfoodowym pad-thaiem. Oto trasa podróży – osiem odcinków z czego 5 na grubo. No tematy służbowe ogarniam raz-dwa i zostają mi prawie trzy dni na Bangladesz. Na szczęście @Cart przychodzi z pomocą i podrzuca mi kilka hintów co zobaczyć i jak oraz daje namiary na lokalesa do ogarnięcia wyjazdu poza miasto. Przylatuję prosto z Bangkoku, lądujemy o 13-tej. Poprzedni tydzień spędziłem w Indiach, w Chennai i Bombaju gdzie bezproblemowo poruszałem się uberem kilkanaście razy. Sprawdzam, że działa w Dhace i postanawiam tak właśnie dojechać do hotelu. Wizę uzyskuję na lotnisku (51USD w cash plus wydrukowany bilet powrotny), kolejki żadnej, tylko jeden Japończyk przyleciał ze mną z Bangkoku. Wychodzę przed terminal a tam …. kłębi się dziki tłum ludzi a korek samochodów sięga horyzontu. Niewzruszony próbuję zamówić ubera z bardzo marnym skutkiem. Nie przyjmuje opcji płatności kartą (w Indiach działało bez problemu) i nie mogę wybrać opcji płatność gotówką. Przygląda się mi lokales i oczywiście proponuje podwózkę. Ignoruję go dobre 5 minut i walczą z apką. Gość uśmiecha się i twierdzi, że nie uda mi się zamówić tego ubera. No chyba ma rację, bo apka mówi mi na końcu, że się nie da. Przystępuję do negocjacji z gościem, które kończę na 800 taka – Uber chciał 600 taka więc nie tak źle. Uwaga – 100 taka to 3,6zł! Myślałem, że to jakiś naganiacz ale gościu wyciąga oficjalny bloczek i wypisuje mi voucher na tę taksówkę! Płacę mu gotówką (na szczęście wymieniłem w terminalu dolce – bankomat nie działał) i facet bierze mnie pod rękę i walimy w tłum. Odnajdujemy nasz samochód w tym korku i na wstecznym udaje się wydostać z tego kotła! Uff. Z hotelem też nie było tak różowo. W Dhace obecne duże sieciówki wokół lotniska ale dość drogie oraz z drugiej strony hotele po kilkadziesiąt złotych, które maja naprawdę fatalne opinie na bookinie, tak naprawdę nie widziałem jeszcze tak złych not nigdzie. Udaje mi się znaleźć coś pośrodku, za 250zł za noc hotel w dzielnicy ambasad, w miarę czysty pokój ze śniadaniem. Wbijam tam po 14 i po przebraniu jestem gotów na wyjście „na miasto”. Chcę zacząć od Fortu Lalbagh, zbudowanego w XVII wieku jako rezydencja ówczesnego gubernatora prowincji Bengal. Po Dhace można poruszać się autobusami, taksówkami, rikszami rowerowymi oraz klasycznymi tuk-tukami, które tutaj zwane są CNG. I tym ostatnim środkiem transportu zamierzam udać się do Old Dhaka. Proszę na recepcji o pomoc w zamówieniu CNG czym wywołuję lekką panikę. Panowie próbują odwieźć mnie od tego pomysłu, wręcz błagają abym wziął taksówkę a najlepiej z przewodnikiem i sam tam nie jechał. Hehe nie straszne mi samodzielne łażenie po nowym mieście i upieram się na CNG. Dostaję od nich wizytówkę hotelu z opisem po bengalsku abym jakoś wrócił i panowie z troską wsadzają mnie do takiego oto pojazdu 😊 CNG, które jeżdżą po Dhace są kompletnie zakratowane, na dodatek kierowca zamyka pasażera na zasuwkę od wewnątrz. Zapytałem po co i dostałem odpowiedź, ze to dla bezpieczeństwa pasażera. Jest taka duża ilość kolizji, że władze miasta nakazały montaż krat aby choć trochę zmitygować skutki wypadków. Bangladesz stoi na gazie, mają własne wydobycie i wszystko co się da jest na gaz przerobione, zarówno CNG jak i LPG. I oczywiście wszystkie tuk-tuki są na gaz, stąd potoczna nazwa. No i po drodze tankujemy: Wysiadam pod Fort Lalbagh (kurs kosztował 300 taka), kupuję bilet za 400 taka (wydrukowane na bilecie jest 200 ale już zdrożało) i wchodzę na teren fortu. Widoczki przypominają zabytki hinduskie Jest mnóstwo spacerowiczów lokalnych i nagle staję się dla nich lokalną sensacją. Po 15 minutach zdobię już zapewne kilkanaście stron bangladeskiego instagrama. Dzieci, pary, starsi, każdy chce sobie ze mną zrobić fotkę 😊 Czasami udaje mi się odwzajemnić: Kuriozum następuje, jak tych dwóch chłopaków wyciąga portfel i pytają ile chcę kasy za możliwość zrobienia sobie ze mną zdjęcia. No tak, jestem na całym Old Dhaka prawdopodobnie jedynym turystą dzisiaj. Na końcu wszyscy obserwujemy piękny atak kani czarnej na miejscowe stadko gołębi: Mój kolejny pomysł (@Cart – dzięki na hint) to wynajęcie rowerowej rikszy i po prostu pojeżdżenie po uliczkach starej Dhaki. Łatwiej wymyślić niż zrobić, stoję pod bramą fortu przekonany, że rzuci się na mnie tłum naganiaczy a tu nic. Stoi oczywiście tłum rikszarzy ale patrzą na mnie raczej z przerażeniem i trochę z fascynacją niż z chęcią zarobku! W końcu jeden desperat zdradza chęć podwiezienia ale ni w ząb nie umiem się z nim dogadać. Na szczęście zaczepiam dobrze wyglądającego przechodnia z prośbą o pomoc. Ten zaczyna od sesji zdjęciowej ze mną (plus jego żona i brat) i na szczęście tłumaczy rikszarzowi o co mi chodzi. Rikszarz chce 200 taka za godzinę (7,2zł), z kamienną miną zgadzam się i … w drogę 😊 Oto uliczki starej Dhaki. Jest niesamowicie kolorowo i klimatycznie (no trochę przypomina Old Delhi) Kup pan drzewo! Sok z trzciny cukrowej Każdy minaret musi mieć głośnik! Różnica jest taka, że jadę w otwartej rikszy i wszyscy, którzy mnie widzą machają do mnie i uśmiechają się serdecznie. Są takie momenty, że kilka riksz jedzie za nami tylko aby popatrzeć na mnie i mi pomachać! No nigdzie jeszcze mi się nic takiego nie przytrafiło Ojciec założyciel Bangladeszu Sheikh Mujibur Rahman uśmiecha się z do nas z każdego muru w miescie: Prawie 2 godziny w popołudniowym upale objeżdżamy centrum miasta i „starówkę”. Ze dwa razy zatrzymywałem się przy innych przechodniach i prosiłem o skorygowanie naszej trasy bo mój ryksiarz potrafił się zapętlać w paru miejscach 😊 Krykiet jest ich sportem narodowym i grają nawet na ruchliwej ulicy W końcu proszę o podwiezienie pod Pink Palace „tłumacz-lokales” zatrzymał się koło nas na rowerze aby do mnie zagadać). Tam rozliczam się z ryksiarzem i idę zwiedzać wściekle różowy budynek zwany Ahsan Manzil, który pełnił różne funkcje, łącznie z byciem siedzibą gubernatora Bengalu. Tu czeka mnie kolejna sesja zdjęciowa dla miejscowych, wykorzystuje to i robię sam fotki Wejście kosztuje 500 taka dla obcokrajowców. Łapie mnie młody chłopak, który pomaga kupić bilet (jest spora kolejka, on się wbija łokciami do kasy pierwszy) i opowiada mi przy okazji historię pałacu. Jestem świadomy, że też będzie chciał za to kasę ale na razie się nie przejmuję, chłopak dobrze zna angielski i historię. Jest już godzina 18-sta, czterdzieści minut do zachodu słońca a ja chcę jeszcze zobaczyć stocznię. Idziemy razem na nadbrzeże obok i mój Ismoil oferuje się na przewodnika po jednej z największych „Yardów” rozbiórkowych na świecie. Bierzemy łódkę z nadbrzeża Na wodzie niesamowity klimat ciągłego ruchu dużych statków i łodzi. Oczywiście wszyscy do mnie machają i się uśmiechają Po drodze ghaty, czyli schody bezpośrednio do rzeki Jest już późno i Ismoil twierdzi, że jeszcze o tej porze sam nigdy nie był w stoczni. Będzie ciekawie… Wbijamy na brzeg, najwyraźniej mój ad-hocowy przewodnik jest tu dobrze znany bo sporo pracowników macha do niego. Tutaj zaczyna się jedno z bardziej niesamowitych miejsc całego Bangladeszu – jedna z dwóch dużych stoczni remontowo-demontażowych wielkich statków, które kończą żywot (druga znajduje się w Czattogram na południu kraju) Widoki są niesamowite, chodzimy wśród tych wielkich kadłubów, co chwila coś się dzieje, palniki są w robocie. Robi się tu też remonty więc idziemy zobaczyć wielkie warsztaty remontowe. Te widoki są niesamowite: Odlewanie wielkich śrub okrętowych Ismoil pyta mnie czy chcę wejść na taki demontowany statek! No pewnie, przybija piątkę z jakimś lokalnym brygadzistą i wskazuje mi „kładkę” na pokład: Woow, chodzimy po drewnianych pomostach na których pracują robotnicy (jest już późno więc w większości nikogo już na nich nie ma). Każdy normalny BHP-owiec dostałby tutaj zawału po 5 minutach 😊 Zabezpieczenia są ….. żadne. Widoki i przeżycie niesamowite. Wchodzę nawet na mostek Zapada zmierzch, na rzece duży ruch Wracam, nasz flisak musi nieźle manewrować łodzią aby uniknąć kontaktu z wielkimi promami, które co chwila przypływają i odpływają z portu. Chcę jeszcze zobaczyć taki wielki prom od środka, Ismoil zagaduje pilnowacza i wskakujemy na pokład bez biletu. Tak wygląda „klasa ekonomiczna” : Im wyżej tym lepszy standard. Klasa biznes ma nawet klimatyzację! Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem. Jest już grubo po 21-jej. Ismoil pomagał mi przez prawie 3 godziny. Chce 1000 taka (36zł) plus 500 za łódkę. Nie będę się z nim targował, zarobił na swoje i nawet dokładam mu jeszcze pięćsetkę extra. Zadowolony załatwia mi powrotne CNG do hotelu za 400 taka. Wchodzę do hotelu przed 22-gą i cała obsługa recepcji prawie rzuca mi się na szyję 😊 „Mister, we were very worry of You!! Soon we planed call the police!!” No jestem wzruszony ich troską a jednocześnie mam refleksję o tym jaki poziom turystyki obecnie panuje w Bangladeszu. Panowie obserwują właściwie tylko zorganizowane wycieczki z przewodnikiem z biur podróży. No i właśnie jutro mam taką w planie (chłopaki będą zadowoleni 😊 ) Na koniec dnia w końcu mam czas coś zjeść, kucharz hotelowy robi mi pyszne curry chicken do-piaza (550 taka) Nazajutrz odwiedzę Park Narodowy Lawachara , który znajduje się w prowincji Sylhet, prawie 350km na północy wschód od Dhaki. Stay tuned!!! |
Autor: | igore [ 30 Kwi 2024 15:21 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
hiszpan napisał(a): Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem Płynąłem takim, tylko trochę mniejszym (paddle steamerem) do Barisal. Klasa ekonomiczna wyglądała dokładnie tak samo. Old Dhaka jest super, właśnie dla takich miejsc warto podróżować. ![]() |
Autor: | cart [ 30 Kwi 2024 21:01 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Dużo się przez te kilka lat nie zmieniło ![]() |
Autor: | hiszpan [ 09 Maj 2024 18:09 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Chcę się na cały dzień wyrwać z Dhaki na łono natury i zobaczyć jak wygląda Bangladesz na prowincji. Na oku mam Park Narodowy Lawachara, który według relacji z netu da się zobaczyć w jeden dzień. Muszę niestety użyć lokalnego biura turystycznego. Dogadałem się z przez whatsappa z Ontu z agencji poleconej przez @Carta. Ontu zaproponował całodzienny trip za 25000 taka. Negocjowałem tą kwotę przez dwa dni i Ontu nie posunął się ani o 10groszy! Zapytałem inne agencje ale tylko jedna odpowiedziała za taki sam trip kwotą 22000 taka ale z zastrzeżeniem, że musze znaleźć minimum 4 osoby. Potrzebuję jednak aby mnie ktoś tam zawiózł (to daleko, do przejechania prawie 350km obie strony) więc zgadzam się na propozycję Ontu. Wyjazd mam o 6 rano a powrót będzie około 21-ej. Rano przyjeżdża po mnie Rabbi, który będzie moim przewodnikiem. To młody chłopak, dobrze mówiący po angielsku. Robi MBA na miejscowym uniwersytecie i dorabia sobie jako guide dla obcokrajowców. Pochodzi z raczej bogatej rodziny, jego dziadek był nawet członkiem lokalnych władz. Rodzina wysłała go na studia do Dhaki i wspiera go finansowo. O 6 rano nie ma jeszcze korków więc w miarę sprawnie wydostajemy się z miasta. Droga zajmie nam prawie 4,5 godziny w jedną stronę. Za oknami niekończące się pola ryżu i mnóstwo cegielni Przejeżdżamy przez szereg małych miejscowości i wiosek. W niektórych z nich są przydrożne bazary: Mnóstwo warzyw, których nie znam Lokalesi wyglądają bardzo ciekawie a i ja wzbudzam niemałą sensację łażąc między stoiskami, wszyscy są mili i się uśmiechają Czystość dookoła "aż razi" Około 8 rano jemy śniadanie, oczywiście w wersji bangladeskiej Linie kolejowe budowane były jeszcze za czasów brytyjskich, na jednym z przejazdów łapie nas szlaban: Pociągi są przeładowane tylko w czasie ichniejszych świąt, wtedy mnóstwo ludzi podróżuje w tym samym czasie i można oglądać stada ludzi na dachu. Dzisiaj jest spokojnie. W prowincji Sylhet zaczynają się plantacje herbaty, jesteśmy blisko granicy z Indiami. Ten region nie był historycznie związany z Bengalem, którego wschodnia część tworzy Bangladesz ale zorganizowano tu referendum i miejscowi postanowili pozostać w młodej republice zamiast dołączyć do Indii. Dojeżdżamy do bram parku Ceny jak zwykle wyższe dla obcokrajowców. Trzeba wziąć miejscowego przewodnika, ścieżki w parku nie są oznaczone. Idziemy na prawie 3-godzinny trekking. Nie będzie żadnych wspinaczek ani błota więc zwykle buty sportowe wystarczają. Park przecina linia kolejowa, kręcono tu w 1956 roku sceny do filmu bazowanego na powieści Juliusza Verna „W 80 dni dookoła świata” Pierwsza cześć trekkingu jest przez tropikalny las deszczowy Trafiam na stado gibonów – ale są głośne! Jedyne na co trzeba uważać to gigantyczne pajęczyny, króluje na nich prządka olbrzymia Ale są i inne pająki, tu ciekawy „rogaty” Macracantha spider: Przechodzimy przez pola uprawne, rosną tu wspaniałe i pachnące cytryny – dlaczego takich nie ma w naszych sklepach! A tu plantacja jednej z najbardziej ostrych papryk na świecie, gatunek Naga Morich. Rabbi przyznaje, że nawet miejscowi nie jedzą jej bezpośrednio, dodaję się ją tylko jako przyprawę dla smaku. Wow, spotykam nagle parę turystów (są z Brazylii), są tak samo zaskoczeni jak ja i twierdzą, że jestem jedynym innym turystą, którego spotkali w ciągu całego pobytu. Z wzajemnością! Odwiedzamy małą wioskę po drodze. Mieszka w niej jedno z wielu lokalnych i odrębnych językowo, kulturowo i religijnie plemion Mieszkańcy trudnią się hodowlą składników betelu (pieprz żuwny oraz palma betelowa) Betel jest jedną z bardziej popularnych używek w Azji, klasyfikowany na świecie na czwartym miejscu po kofeinie, nikotynie i alkoholu. Większość kierowców, których spotkałem żuje betel, spluwają co chwilę czerwoną śliną. Do zbierania liści służą mieszkańcom specjalne noże Ale tutaj pośród dżungli podziwiam piękno przyrody: lokaleski, kwiaty i motyle: Dalej po drodze spotykam kobiety, które tutaj zbierają drewno Trekking w dżungli kończymy szklaneczką miejscowej herbaty: Rabbi zawozi mnie na planacje herbaty, jest to część większego regiony herbacianego należącego do Assam: Te drzewa pomiędzy sadzonkami herbaty posadzone są celowo, zapewniają trochę cienia zbieraczom w skwarze dnia. Co ciekawe zbieraniem liści herbaty zajmują się prawie wyłącznie imigranci z Indii, których sprowadzili tu jeszcze Brytyjczycy. Mieszkają w swoich wioskach i nie integrują się z ludźmi z Bangladeszu. Zapytałem ile zarabia zbieracz herbaty. Stawka to 2 dolary dziennie!! Obok plantacji herbaty sadzi się kauczukowce, tak wygląda zbiór kauczuku: Na koniec wizyta w lokalnym sklepiku firmowym na zakupy zapasów dobrej herbaty 😊 Idziemy na lunch w knajpce dla miejscowych, tu je się rękami, ja zadowalam się łyżką, którą wspaniałomyślnie mi przynieśli Wracamy po południu, w miarę spokojny przejazd zakłóca nam w pewnym momencie gigantyczny korek: Dopytujemy i okazuje się, że miejscowi robotnicy postanowili zastrajkować na środku drogi w miejscowości – chcą podwyżki płac (2 dolary dziennie to jednak chyba trochę mało) No klops, czekanie w korku na wiele godzin. Na szczęście podpytani lokalesi wskazują nam objazd polnymi drogami, nie przejadą tam ciężarówki (chociaż próbują) a nam osobówką może się uda. Na objeździe wąskimi dziurawymi drogami dzieją się dantejskie sceny wymijania się na żyletkę. Ponieważ co chwilę utykamy to mam możliwość popatrzenia na miejscowych, którzy tłumnie przychodzą pooglądać ten niespodziewany ruch na ich lokalnej drodze: Ufff, w końcu po godzinie walki wydostajemy się znowu na asfalt do Dhaki. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy jednej z przetwórni ryżu. Jest pole, na którym zbiera się kłosy: Potem suszy się je w specjalny sposób: A na koniec przesypuje do worków. Tę ostatnią robotę wykonują głównie kobiety i dzieci Tak, praca dzieci w Bangladeszu normalność, trudno się patrzy na zmęczone dziecko, umęczone pracą a nie zabawą lub lekcjami: Worki rozwożone są przeładowanymi do granic możliwości ciężarówkami A potem ten ryż trafia do konfekcji i ląduje w naszym markecie pod jakimś znanym brandem…. Nasza toyota jest przerobiona na gaz. Rabbi opowiada mi, że wszystkie stacje sprzedające gaz są czynne tylko do 18. Straciliśmy trochę czasu w korku i na objeździe więc jak zajechaliśmy do pierwszej stacji to ukazał się nam spory korek. Takie obrazki to pamiętam z końcówki PRL-u tylko. Pod koniec dnia wszyscy chcą naraz zatankować: Szukamy kolejnej stacji, wszędzie spore korki, niestety nie udaje się zatankować gazu przed 18, gazowe dystrybutory są wyłączane a stacje gazowe ogradzanie sznurkiem. Jak niepyszny Rabbi musi zatankować zwykłą benzynę aby dowieźć mnie do Dhaki. Wieczorem koszmarne korki w Dhaka na dojazdówkach, jakoś się przebijamy i ląduję mega zmęczony w hotelu po 21. Tym razem obsługa była zadowolona, bo przecież byłem cały dzień „w dobrych rękach” miejscowego biura podróży. Dogadałem się z Rabbim, że ostatniego dnia przyjedzie po mnie jeszcze raz i pokaże mi przedmieścia Dhaki oraz starożytną stolicę Bengalu – Sonargaon. Na koniec odwiezie mnie na lotnisko po południu. c.d.n. |
Autor: | hiszpan [ 16 Maj 2024 22:12 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Pakuję się rano do samochodu już z wszystkimi bagażami. W Dhace nigdy nie wiadomo kiedy miasto stanie w korkach. Zwykle dzieje się tak przy najmniejszym deszczu lub wypadku (których tu jest tu sporo - wyczytałem w gazecie). Rozważałem objazd Sonargaon transportem publicznym ale po pierwsze mam po południu samolot więc za duże ryzyko spóźnienia a po drugie Bangladesz nawiedziła fala wielkich upałów, trwająca już dwa tygodnie. Temperatury w cieniu przekraczają 42C więc podróż klimatyzowanym samochodem zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Rabbi cieszy się jak dziecko, to jego pierwszy raz gdy zostanie przewodnikiem samodzielnie. Uzgodnił ze mną cały plan co chcę zobaczyć i co on poleca, potem skrupulatnie podliczył i nawet się mocno nie targowałem widząc jego zapał. Ruszamy rano jeszcze kiedy jest w miarę pusto na ulicach. Sonargaon jest położony niecałe 30km od mojego hotelu. Wyjeżdżamy na przedmieścia Dhaki gdzie buduje się nowe bloki: Ale dojście do nich już muszą mieszkańcy załatwić sobie we własnym zakresie – więc wszędzie są rozwiązania typu „wieczna prowizorka” Zatrzymujemy się przy przydrożnym bazarze, Rabbi kupuje sobie na śniadanie pyszne placuszki, to lokalny przysmak. Przy drodze właściwie jest wielki ciąg straganów ze wszystkim, wypieki sąsiadują z targiem kóz a ten z kolei z płatnerzem wyrabiającym ciekawie wyglądające maczety Mijamy kilka cegielni i wpadam na pomysł zobaczyć taką z bliska. Żaden problem, dojeżdżamy osobówką jak najdalej się da i idziemy z Rabbim obejrzeć z bliska wyrób cegieł. Obok cegielni jest poletko gliny, gdzie grzebią i ryją głównie kobiety. Nie ma tu podziału ról, każdy ciężko pracuje. Chłopaki zaciekawieni niesamowicie moją osobą na prośbę Rabbiego pokazują mi każdy zakątek cegielni. Mogę nawet zajrzeć do wielkiego pieca, gdzie wypala się cegły. To nie jest łatwa i przyjemna praca…. O BHP i odzieży ochronnej oczywiście nikt tu nie słyszał Rabbi koniecznie chce mi pokazać jeden z najstarszych meczetów dawnego Sonargaon – Goaldi Mosque. Wybudowany w XVI wieku jest jednym z niewielu oryginalnych budynków z wczesnego okresu państwa Bengalskiego. Tu dostaję piękny wykład z historii regionu. Bengal jako historyczna kraina został podzielony na część hinduską i muzułmańską. Przy odzyskiwaniu niepodległości półwyspu indyjskiego, część zachodnia ze stolicą w Kalkucie przypadła Indiom a część wschodnia Pakistanowi. Do 1971 roku Bangladesz czyli Bengal Wschodni lub Pakistan Wschodni był częścią państwa Pakistan. Dopiero od prawie 50 lat Bangladesz jest całkowicie niepodległy. Bardzo są z tego dumni i jak wspominałem ich „Ojciec Narodu” - Sheikh Mujibur Rahman portretowany jest wszędzie w pozie z kiwającym palcem co miało właśnie oznaczać odzyskanie niepodległości. Rabbi zabiera mnie na nadbrzeże wielkiej rzeki Meghna, przecinającej Bangladesh, pijemy herbatkę streetfoodową (obowiązkowo z mlekiem) i wsiadamy na lokalną łódeczkę Płyniemy na wyspę Nolchor aby zobaczyć jedną z lokalnych wiosek (to już prowincja Chittagong). Są i "wille" w pierwszej linii z widokiem na rzekę ![]() Po drodze mamy rendez-vouz z wielkim statkiem ale na szczęście nasz flisak jest ogarnięty! Krowy wracają z pastwiska przechodząc przez bród. W wiosce Nolchor oglądam i zaglądam do środka oryginalnych domów miejscowego plemienia. Rabbi tłumaczy, że czasami przywozi tu turystów więc lokalesi nie są aż tak zaskoczeni moją obecnością. Co nie znaczy, że tłumnie nie podchodzą aby zobaczyć „białego człowieka” z bliska. Za pozwoleniem robię fotki miejscowym. Oczywiście dziewczynkom i kobietom nie wolno robić zdjęć co skrupulatne przestrzegam. Życie w wiosce toczy się normalnie Miejscowi uprawiają paprykę i orzeszki ziemne Wszystko dzieje się tu powoli, Rabbi zabiera mnie do lokalnej szkoły i nawet mogę zrobić fotkę na lekcji, oczywiście jak już wszystkie dzieci się na mnie napatrzą (no i telefonów nie mają) Wszędzie lata mnóstwo szpaków srokatych Po powrocie na stały ląd degustuję lokalną colę. Chciałem zrobić zdjęcie sprzedawcy więc wypadało coś od niego kupić A oto jaka moda panuje w Bangladeszu. To wszystko jest farbowane kolorową henną, marchewka to ostatni krzyk mody wśród Panów 😊 Jedziemy w końcu zobaczyć słynne Panam City. Bogaci kupcy hinduscy wybudowali tutaj w XIX wieku piękny market dla swoich towarów trochę na styl europejski pomieszany z wpływem Mogołów. Niestety to wszystko zostało porzucone podczas jednego z pogromów religijnych, hinduscy kupcy uciekli a miejscowi uznali to miejsce za przeklęte więc niszczeje tak do dzisiaj. Cała uliczka ma raptem 600m Niedaleko znajduje się antyczny mostek, ciągle w użyciu Tuż obok możemy podziwiać Sonargaon Museum z willą bogatego kupca. Zatrzymuje mnie tu policja, ale tylko po to aby zrobić sobie ze mną kilka fotek, już się przyzwyczaiłem... Wystawa w muzeum nie rzuca jakoś na kolana, wypada mi obejrzeć bo Rabbi bardzo chce mi pokazać parę eksponatów i dzieła miejscowego artysty. W środku nie wolno robić fotek ale jedną przemyciłem – zabawki dla dzieci: Po lunchu w miejscowej knajpce (znowu nie przemogłem się aby jeść palcami), jedziemy podpatrzeć jak działa miejscowy przemysł odzieżowy. Całe przedmieścia Dhaki zastawione są takimi fabryczkami, kilkupiętrowymi budynkami z zakratowanymi oknami, gdzie miejscowi (kobiety, mężczyźni i niestety dzieci) trudnią się wyrobem doskonale znanych nam ubrań. Rabbi zawodzi mnie do dzielnicy gdzie wykonuje się ozdabiane tkaniny. Tutaj praca dzieci wre: No widok pracy dzieci a jeszcze przy ubraniach, które można kupić w sklepach w Polsce jest mocno przygnębiający. Nikt nie próbuje tu niczego ukryć, mogę wchodzić do dowolnego zakładu i robić fotki. Więc robię… Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To mój ostatni akord w Dhace. Rabbi oznajmia, że lepiej już około 15.30 ruszyć na lotnisko bo po południu możemy utknąć, miał taką przygodę z turystami w zeszłym roku i była afera z kupnem nowych biletów – opowiada. Żegnam się z Bangladeszem, prawie trzy dni intensywnego zwiedzania. Klimaty podobne do indyjskich ale zarazem zupełnie inne. Bangladesz ma ambicję rozwoju, inwestuje w darmowe szkoły i uczelnie wyższe. Nie widać takiego rozwarstwienia kastowego jak w Indiach. No i na razie nie widać też turystyki. Tutaj Rabbi rozmarza się, chciałby założyć własną firmę i zrobić ofertę turystyczną nie tak sztampową jak duże biura w mieście. Zawieźć turystów w nieoczywiste miejsca, pokazać jak mieszkają miejscowi, zaproponować regionalną kuchnię, pokazać trochę więcej przyrody niż tylko Dhaka i okolice. Życzę mu powodzenia oczywiście, jest na dobrej drodze. Ja wsiadam do Emirates i wracam w niedzielę wieczorem do Polski na dwie przesiadki. A w poniedziałek o 9.30 już w pracy za biurkiem planuję kolejną wyprawę… |
Autor: | Sudoku [ 17 Maj 2024 13:46 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
@hiszpan Masz namiary na tego Rabbiego? Miałem Bangladesz w planach jeszcze przed pandemią, a ta relacja mocno mnie zachęciła, aby wrócić do tematu. |
Autor: | igore [ 17 Maj 2024 14:40 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
hiszpan napisał(a): Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To niestety nie jest takie czarno-białe. Pytanie, co robiłyby te dzieci, gdyby nie pracowały?Czy one i ich rodziny miałyby co jeść i gdzie spać? Poza tym gdy przestaniemy kupować ubrania "Made in Bangladesh", zachodni giganci odzieżowi przeniosą produkcję gdzieś indziej. Po katastrofie w Rana Plaza w 2013 świat na chwilę się oburzył, ale również w Twojej relacji widać, że niewiele się zmieniło. Dzięki za relację. Miło było wrócić do Bangladeszu. |
Autor: | hiszpan [ 18 Maj 2024 16:39 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
@Sudoku proszę bardzo: Rabbi whatsapp: +8801724588877 |
Autor: | ratajczak [ 11 Cze 2024 21:14 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Relacja świetna! Możesz napisać jakim sprzętem robisz zdjęcia? |
Autor: | Martinuss [ 11 Cze 2024 22:41 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
@hiszpan Mega! Czym fotki robiłeś podczas pobytu? |
Autor: | hiszpan [ 14 Cze 2024 08:08 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
@ratajczak @Martinuss Foty dopiero uczę się robić bo sprawiłem sobie w zeszłym roku Sony a7 III z obiektywem Tamron 28-200. Ale też są tu foty ze starego dobrego Iphona 13Pro |
Autor: | automatae [ 04 Lis 2024 17:30 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Dzięki @hiszpan za fajną relację. Właśnie jestem w drodze do Bangladeszu i Twoja relacja trochę podniosła mnie na duchu, bo nie mogę powiedzieć, że zdecydowałem się na tę samodzielną podróż z pełnym przekonaniem. Nawet odezwałem się już do Rabbiego i proponuje mi by jego żona mnie we środę obwoziła po mieście (bo on jest w trakcie obwożenia innej grupy). Do tego przewodnika z pierwszego dnia nie masz czasem kontaktu? P.S. Prognoza pogody mówi, że faktycznie, desz tam jednak nie bangla. |
Autor: | hiszpan [ 12 Lis 2024 22:37 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
@automatae, niestety nie wziąłem od niego namiarów. Ale jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko. |
Autor: | automatae [ 14 Lis 2024 17:35 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
hiszpan napisał(a): Jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko. Już opuściłem Bangladesz. W Pink Palace byłem z żoną Rabbiego, do którego kontakt tu zostawiłeś. Sam Pink Palace nie zachwycał, ale wrażenia z Bangladeszu niesamowite. Nie jest to kraj dla turystów mało doświadczonych. To krok dalej niż Wietnam, Tajlandia czy Kambodża. A moim zdaniem nawet dalej niż Indie (pozdrawiam z Kalkuty). Ale jak ktoś już wiele świata przemierzył, to Bangladesz może być dobrym wyborem na wycieczkę. A podobno rejony poza miastami są nawet faktycznie ładne. |
Autor: | jaco027 [ 14 Lis 2024 18:19 ] |
Temat postu: | Re: Tam gdzie desz nie Bangla |
Jak to Kolega z forum nazwal/czy zacytował Hindusów, to nawet dla nich Bangladesz to bieda. ![]() |
Strona 1 z 1 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |