Autor: | piotrek92 [ 02 Maj 2018 17:01 ] |
Temat postu: | Re: Tajwan, czyli piękna wyspa zwana Piękną Wyspą |
26 marca — Kaohsiung Budzik dzwoni, ale nie jest skuteczny i dzień zaczynamy o 15. Punkt pierwszy — kupno lokalnej karty SIM. Na lotnisku widzieliśmy stoiska telekomów, ale o 23 były zamknięte. Po drodze z mieszkania na stację metra mamy salon Chunghwa Telecom. Wybieramy kartę ważną 15 dni za 700 NT$ (84 zł). Dwa dokumenty ze zdjęciem, kilka podpisów pod regulaminami w całości po chińsku i już jesteśmy online. Tajwan to jeden z niewielu krajów, gdzie internet no-limit jest faktycznie bez limitu. Prędkość i zasięg... po prostu mistrzostwo. Na ten dzień nie mamy konkretnego planu, więc idziemy do parku po przeciwnej stronie skrzyżowania. Oaza spokoju w miejskiej dżungli — ptaki, palmy, kwiaty. Wszystko czyste, zadbane i bez śladów dewastacji. Podobno w Sizihwan można zobaczyć piękny zachód słońca. Udajemy się na stację Formosa Boulevard, którą zdobi Dome of Light, czyli coś na kształt witraża. Gdy dojeżdżamy do celu jest już zupełnie ciemno. Musimy przywyknąć, że w strefie tropikalnej słońce gaśnie naprawdę szybko. Kupujemy pocztówki w KW2 (warto, jedne z tańszych). Nie tracąc czasu wsiadamy w tramwaj i ruszamy w kierunku Dream Mall. Największe centrum handlowe w Tajwanie i całej wschodniej Azji nie robi na nas wrażenia. Robimy się głodni, a jako że dumą Tajwanu jest kuchnia i uliczne jedzenie, udajemy się na targ nocny. Liuhe Night Market wg naszego hosta jest droższy, najbardziej turystyczny. Z czystej przekory jedziemy go sprawdzić i jesteśmy zachwyceni. Decydujemy się na smażonego kurczaka w spajśi panierce, który okazuje się nie być taki pikantny. Do tego papaya milk (50 NT$/6 zł) z TEGO straganu. Najlepsze jakie piłem podczas całego pobytu — odpowiednie proporcje pomiędzy mlekiem a papają, gęste, jakby na śmietanie, a nie mleku. 27 marca — Tainan Tym razem budzik jest skuteczny, a to dlatego, że chcemy zwiedzić dawną stolicę Tajwanu. Udajemy się metrem na Kaohsiung Main Station. Odnajdujemy na tablicy, że najszybciej odjeżdża pociąg typu Local Train. Nauczeni poprzednim dniem, wiemy, że Tajwańczycy nie grzeszą znajomością angielskiego. Dlatego zamiast do kas udajemy się do automatu. Automaty zupełnie nie przypominają tego, czego się spodziewałem. Wielka tablica w ścianie z kilkudziesięcioma przyciskami. Nie taki diabeł straszny i po kilku minutach siedzimy w pociągu obserwując miejscowych. Po godzinie jazdy dojeżdżamy do Tainanu. Zwiedzanie zaczynamy od Anping Fort/Fort Zeelandia. Został zbudowany przez Holendrów w trakcie ich 38-letniego panowania w XVII wieku. Do budowy używano cegieł importowanych z Jawy. Zaprawę produkowano na miejscu z cukru, ryżu i tłuczonych muszli, a stoi do dziś. Następnie udajemy się do świątyni Konfucjusza. Wybudowana kilkadziesiąt lat później niż fort miała znacznie mniej szczęścia. Poważnie została zniszczona w czasie japońskiej okupacji wyspy. Akurat trafiamy na renowację, więc nie wszędzie można zajrzeć. Po kilku minutach spaceru odnajdujemy dom towarowy Hayashi. Przeurocze miejsce z klimatem. Trudno uwierzyć, że budynek ucierpiał w trakcie amerykańskich nalotów i odbudowano go zaledwie kilka lat temu. Na ostatnim piętrze kupujemy fruit juice pudding, które nazwałbym galaretką z owocami i jest to strzał w 10 — deser o smaku mango jak z marzeń. Jest i taras widokowy, ale krajobrazy nie powalają. Kolejny na naszej liście jest Fort Provintia/Chihkan Tower. Fort Provintia, tak jak Fort Zeelandia, został wybudowany przez Holendrów. Trzęsienie ziemi w XIX wieku zniszczyło budowlę i w jej miejsce wybudowano Chihkan Tower. Czarujące miejsce. W dodatku zupełnie przypadkiem trafiamy na muzyczno-świetlne show. Wideo zapożyczone z YT W drodze na dworzec kupujemy po tradycyjnej tajwańskiej pearl milk tea. Tym razem nie kupujemy biletu, a odbijamy na bramkach karty iPASS. Dzięki temu wracamy pociągiem Chu-Kuang (pośpieszny niższej klasy) w cenie Local Train. Wysiadamy na stacji Zuoying i zmierzamy do Ruifeng Night Market. Zdecydowanie ten targ jest dla ludzi o mocnych nerwach. Tłumy i wiele straganów ze stinky tofu, które jest... zbyt aromatyczne na nasze europejskie nosy. W ostateczności kupujemy coś w rodzaju mącznego omletu z mąki i wody, tradycyjnie kurczaka, ale tym razem w przyprawie wodorostowej i frytki. Już wracając do mieszkania czujemy, że kolejny dzień na tłusto nie był dobrą decyzją i podejmujemy decyzję: nigdy więcej kurczaka! ciąg dalszy nastąpi |
Autor: | kaya [ 04 Maj 2018 13:38 ] |
Temat postu: | Re: Tajwan, czyli piękna wyspa zwana Piękną Wyspą |
Super relacja, czekam na dalszy ciag |
Autor: | piotrek92 [ 06 Maj 2018 23:40 ] |
Temat postu: | Re: Tajwan, czyli piękna wyspa zwana Piękną Wyspą |
28 marca — Kaohsiung Tradycyjnie już budzik traktujemy wyłącznie jako sugestię i z mieszkania wychodzimy po 12. Zaczynamy spacer w Xixing District i idziemy w stronę Sizihwan, ale po godzinie plany weryfikuje pogoda. Z nieba leje się żar, nie widać ani chmury, więc decydujemy dojść do najbliższej stacji metra i dostać się tam „jeżdżącą lodówką”. Po wyjściu z podziemi idziemy do Hamasen Railway Cultural Park. Portowa stacja kolejowa została przekształcona w przestrzeń dla kultury. Opisy są obiecujące, ale na miejscu zastajemy kilka rzeźb-instalacji luźno rozrzuconych na ogromnej powierzchni. Do odwiedzenia budynku stacyjnego, w którym obecnie znajduje się Takao Railway Museum zachęca kilka lokomotyw i wagonów. Kilka pomieszczeń zaadaptowano na potrzeby wystawy. Eksponaty nie są opatrzone opisami w jakimkolwiek języku, a szkoda. Zmierzamy dalej na zachód w kierunku The British Consulate at Takow. Miejsce z całkiem ciekawą historią zostało całkowicie skomercjalizowane. Wystawy oddały miejsce sklepikom i herbaciarniom, a z głośników sączy się muzyka rodem z Downton Abbey. Ba, bilet wstępu uprawnia do rabatu w jednej z nich! Oczywiście korzystamy z oferty i raczymy się sernikiem oraz różaną herbatą. Wszystko przepyszne, ale jakoś dziwnie się czuję otoczony podróbką Europy ponad 8 tys. km od pierwowzoru. Ze wzgórza, na którym znajduje się konsulat, schodzimy od strony wejścia do portu skąd świetnie widać latarnię morską. Na zegarze jeszcze nie ma 17, więc udajemy sie na wyspę Cijin, a konkretnie naszym celem jest latarnia morska, którą niedawno widzieliśmy. Dopiero po wejściu na szczyt sprawdzamy, że była otwarta do 17 i spóźniliśmy się pół godziny. Spędzamy chwilę po ogromnym fikusem popijając sok ze szparagów, a wokół nas kręcą się wiewiórki i ptaki. Na tym samym wzgórzu, co latarnia morska, znajduje się również Fort Qihou. Został wykorzystany tylko jeden raz. Po wojnie chińsko-japońskiej w XIX wieku Tajwan został przekazany Japonii. Lokalne oddziały stawiały jednak opór. Gdy pod Kaohsiung podeszła japońska eskadra z fortu wystrzelono 24 pociski. Żaden nie trafił okrętu. Obecnie jest opanowany przez lokalne nastolatki, które nieustannie pozują do zdjęć Widok plaży z fortu ustala najbliższy cel. Niemalże na azymut schodzimy ze wzgórza. Powiewająca czerwona flaga „no swimming” mnie nie zniechęca, bo woda do kolan to przecież nie pływanie. Szwędamy się jeszcze trochę po wyspie posilając się między innymi laysami o smaku sakury. Aż w pewnym momencie nas olśniewa, że promy nie pływają całą dobę i wypadałoby wrócić na ląd. Google Maps twierdzą, że promy pływają co 20 minut i akurat trafiamy na jeden, gdy docieramy do portu. W drodze powrotnej dopada nas coraz większy głód, a to oznacza tylko jedno — wizytę na nocnym targu Liuhe. Tajwańskie hot-dogi podbijają moje serce (tu muszę zarekomendować konkretny STRAGAN, który prowadzi ojciec z synem). ciąg dalszy nastąpi |
Autor: | piotrek92 [ 30 Maj 2018 01:26 ] |
Temat postu: | Re: Tajwan, czyli piękna wyspa zwana Piękną Wyspą |
2 kwietnia – Qixingshan Tego dnia mamy plan zdobyć najwyższy szczyt Taipei, czyli Qixingshan. Śniadanie tradycyjnie w Cho café, a dalej metrem do dzielnicy Neihu. Naczytaliśmy się, że autobusy jeżdżące w turystyczne miejsca często są przepełnione i najlepiej wsiadać na pierwszym przystanku. Akurat tym razem w autobusie w porywach było 5 osób i bardzo gadatliwy-nie-po-angielsku kierowca, a że coraz częściej mamy problemy z odbiciami iPASSa, to i tym razem tak się stało. Kierowca coś mówi, nasza znajomość mandaryńskiego jest żadna, robi się nerwowo. Miejscowi są jednak bardzo pomocni i chętnie biorą rolę tłumaczy, gdy tylko znają angielski. Po niemal dwóch godzinach wysiadamy przy Yangmingshan Visitor Center. W sklepie z pamiątkami uzupełniamy zapasy energetycznych batonów, a w punkcie informacyjnym bariera językowa uniemożliwia cokolwiek. Pracownica nie zna angielskiego, a i nie ma do zaoferowania żadnych materiałów w tym języku. Kierujemy się zatem do Miaopu Trailhead, gdzie zaczyna się niebieski szlak. Nie jest to szlak, jakiego się spodziewaliśmy ani do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. To po prostu schody, schody, niekończące się schody. Wydaje nam się, że więcej czasu robimy przerwy na złapanie oddechu niż faktycznie idziemy. Na rozdrożu decydujemy się iść w kierunku Qixing Park, a nie na szczyt. Wydawałoby się, że wdrapywaliśmy się pół dnia, a minęła zaledwie godzina. Miejsce jest przepiękne – spokój i śliczne widoki. Qixingshan wydaje się jednak bardzo odległy. Gdzieś w oddali widać malutkich ludzi na grzbiecie. Kontynuujemy wędrówkę. Mijamy siedzibę edukacyjnego radia i naszym oczom ukazuje się Menghuan Pond. Historia powstania tego stawu jest nieznana. Istnieją hipotezy, że jest to kraterowe jezioro. Obecnie jest szczelnie ogrodzonym płotem rezerwatem. Wygląda jakbyśmy byli jedynymi ludźmi w okolicy - jedyny dźwięk jaki nas otacza, to głośny rechot żab. Zastanawiamy sie gdzie iść dalej i tu uświadamiamy sobie smutną prawdę – nie mamy mapy. Do tego, jak wszędzie jest genialny zasięg LTE, w tym miejscu jest wyłącznie "Brak sieci". Kilkanaście minut zajmuje nam ściągnięcie mapy ze strony Yangmingshan National Park, a ten czas poświęcamy na rozważenie czy damy radę wejść na Qixingshan. Słyszy się o ludziach, którzy przecenili swoje możliwości, a nie uważamy się za specjalnie sprawnych. Ostatecznie decydujemy się na wejście. Szlak niewiele różni się od pierwszego fragmentu – schody, schody… tylko trochę węższe. Z każdym schodkiem robi się coraz chłodniej, a chmury/mgła robi się coraz bardziej gęsta. Niespodziewanie pojawia się słupek "Mt. Qixing East Peak 1107 m". Na szczycie jest również tablica opisująca elementy panoramy. Akurat dzisiejsza widoczność nie przekracza 100 metrów, więc fragment, o tym że widać nawet ocean, jest przezabawny. Warto wspomnieć, że Qixingshan to drzemiący wulkan, a szczyty to pozostałość po brzegach kraterów. Przejście na główny szczyt zajmuje nam kolejne pół godziny. Pamiątkowe zdjęcia, telefony do rodziny i przyjaciół i ruszamy dalej. Zbliża się godzina 17, czyli pozostały nam niecałe dwie godziny do zmroku. Wypadałoby zejść ze szlaku do tego momentu. Ze szczytu schodzimy w kierunku północnym. Na ścieżce co chwilę widzimy endemiczne bambusówki tajwańskie, które niespecjalnie boją się ludzi. W powietrzu coraz silniej czuć siarkę, a nieco niżej ukazują się fumarole. Może i ostatnia erupcja Qixingshan była kilkaset tysięcy lat temu, ale wulkan wciąż żyje, a o szkodliwości wyziewów informują tablice. Jeszcze przed 18 zeszliśmy ze szlaku przy Xiaoyoukeng Visitor Center i widzimy akurat odjeżdżający autobus. Google Maps radzi zejść jeszcze odrobinę w dół do Yangjin Highway i wsiąść do autobusu 1717. Tak robimy i kilka minut czekamy na jakby opuszczonym przystanku. Zjadamy ostatnie batoniki, całkiem szybko się ściemnia, ale autobus ma być za 10 minut. Wtem zatrzymuje się samochód jadący w przeciwną stronę i tu dialog: – Do you need any help? What are you doing here? – We're fine. Just waiting for a bus to Taipei. – Are you sure it'll come? Don't you need a lift? – No, you're driving the opposite direction. Don't trouble yourself. – I'm going to Taipei but I turned around when I saw you. Ostatnie zdanie sprawiło, że bez większego zastanowienia wsiedliśmy do samochodu. Po trzaśnięciu drzwiami zaczęły się myśli typu "jestem 9 tys. km od domu i po środku niczego wsiadam do obcego samochodu". W środku trzech facetów w średnim wieku – dwóch Tajwańczyków i Amerykanin. Skąd jesteśmy, ile jesteśmy w Tajwanie, co robiliśmy pośrodku niczego, czym się zajmujemy… i wtedy okazuje się, że Amerykanin jest inżynierem DWH jak ja. Całą drogę do Taipei rozmawiamy już tylko o tym. Oczywiście na tyle na ile pozwalają nam podpisane NDA'ki. Wysiadamy przy stacji Beitou, robimy drobne zakupy i teraz długa podróż metrem do mieszkania. Jakieś pół godziny czerwoną linią, a potem przesiadka na zieloną. Okazuje się, że na stacjach zielonej linii nadjeżdżający pociąg jest anonsowane przez Nokturn Es-dur Chopina, który jest świetnie znany pasażerom pendolino. Wideo zapożyczone z YT dla zobrazowania: ciąg dalszy nastąpi |
Autor: | Pabloo [ 08 Lip 2018 13:34 ] |
Temat postu: | Re: Tajwan, czyli piękna wyspa zwana Piękną Wyspą |
Świetna relacja i wyprawa. Na pewno też przyda się przy ewentualnym zwiedzaniu Tajwanu. Tylko niepotrzebnie tak małe zdjęcia dałeś, wygodniej się czyta i ogląda, gdy nie trzeba otwierać w nowych kartach, a wystarczy przewijać |
Strona 1 z 1 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |