Autor: | zawiert [ 11 Mar 2016 10:40 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Wyruszamy Wrocław/Warszawa Ten dzień jest inny niż zwykle. Po pierwsze, o 17-tej wesoła siedmioosobowa ekipa wsiądzie do naszego espejsa i pomkniemy w (nie)znane, czyli do Warszawy. Ale jest też drugi powód. To mój ostatni dzień w pracy. Nie ma jak to urlop w trakcie wypowiedzenia... Pomijając osobiste przeżycia (to była moja druga praca w życiu, którą naprawdę lubiłem i szkoda mi trochę było odchodzić, no ale...), to na naszą podróż też to ma wpływ, bo pół godziny przed odjazdem przypominam sobie, że moje trampki, które miały być jedynymi pełnymi butami podczas wyjazdu, zostały w szatni w pracy! Szybki telefon do kolegi z sąsiedniego biurka, uff, jeszcze nie wyszedł, ok, podrzuci mi je w drodze do domu. Wyruszamy planowo o 17-tej. Przed nami przyjemna droga trasą S8, nieprzyjemny przejazd przez Łódź, i dalej przyjemna A2-ka. Byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie to, że zapomniałem o dwóch Mac'ach na trasie i wpadliśmy na małą przekąskę do parszywego Burger Kinga (never again), oraz to, że przegapiłem zjazd na parking i zrobiliśmy 15km ekstra wokół Okęcia. Jak już wspominałem wcześniej, zdecydowaliśmy się nie ryzykować i jechać dzień wcześniej z opcją noclegu gdzieś w Warszawie. Z braku lepszych opcji wymieniłem 20.000 mil Miles&More na dwa pokoje w hotelu Gromada, tuż przy Okęciu. Hotel, cóż, lata świetności ma dawno za sobą. Na miejscu okazało się, że jest coś nie tak z moją rezerwacją, że niby nie wiadomo ile dostawek, że dostawki ekstra płatne itp. W końcu miła Pani odpuściła widząc naszą wesołą drużynę, powiedziała, że dzieci do lat 6 są bezpłatnie i jak chcemy, możemy bez dostawek o ile dzieci będą na naszych łóżkach. Nam to też w sumie nie robiło różnicy, więc dzieciaczki zostały ułożone na podłodze/legowisku z kołdry i kocy i tak spokojnie cała rodzina się wyspała - my w jednej dwójce z dzieciakami, Piotr i Ania w drugim pokoju. Grunt, że rano dostaliśmy wszyscy śniadanie, bo wizja posiłków na Okęciu nie była zbyt ciekawa. Rano okazało się róznież (niestety), że Gromada nie ma transferu na lotnisko. Ja chciałem iść na piechotę, ale reszta rodziny zaprotestowała, i tak połowa ekipy pojechała Uberem, a druga taryfą, która akurat nudziła się pod hotelem. Przejazdy kosztowały podobnie, bo po około 15 zł. ![]() W Gromadzie, czekając na taksówkę Na Okęciu o tej porze było zaskakująco pusto, więc sprawnie ofoliowawszy folią stretch dwa większe plecaki (folia została użyta przed każdym lotem i nawet wróciła do Polski ![]() Selfie w hali odlotów ![]() Zmęczanie dzieci Godzinę później przyszło nam rozpocząć 'boarding', któremu towarzyszyły 'ochy' i 'achy' (a warto w tym miejscu wspomnieć, że z naszej 7-osobowej ekipy tylko 2 osoby miały za sobą loty "normalnymi" liniami, gdzie pojawia się klasa biznes, rozrywka i serwis pokładowy; ok Ada też już tak leciała do Brazylii, ale miała 10 miesięcy i nic nie pamięta ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Prawie jak w WizzAir ![]() ![]() Po drodze mijamy piękne góry w Turcji, np. to jezioro w kraterze. ![]() Gdzieś nad wschodnią Turcją Doha W "tę" stronę mieliśmy na przesiadkę tylko 100 minut, wystarczająco aby zapoznać się z rozkładem lotniska, zwiedzić toalety po kolei z każdą z dziewczynek oraz namierzyć "Family quiet room", który miał być nam potrzebny w drodze powrotnej. Lotnisko w małym remoncie (z tego co się zorientowałem to budują taką kolejkę która będzie jeździła wzdłuż terminala), cała masa sklepów z drogimi rzeczami, mało miejsc, żeby kupć wodę. Burger King, niestety, i dwie inne fast-foodowe knajpy plus dwie kawiarnie - to wszystko, a poza tym to drogie restauracje. Ceny - chyba - porównywalne z Okęciem. Za kawę w tych tańszych kawiarniach wołali od 14 do 20 "ichnich" pieniędzy, czyli mniej więcej tyle samo PLN. ![]() Przerwa w Doha i kończenie prowiantów W końcu, po zwiedzeniu placu zabaw ("zmęcz dziecko przed lotem" strikes back), pomaszerowaliśmy w stronę bramki C49 gdzie czekał już na nas Deamliner(?). Tutaj mam pewne wątpliwości, bo wszelkie możliwe serwisy (flightradar i koledzy) twierdzą, że lecieliśmy lot QR842 samolotem B777, natomiast nasz samolot miał na pewno układ 3-3-3, co zdaje się wykluczać B777 (po obejrzeniu fotek w necie na seatguru zdecydowanie to nie był to jednak B787 ![]() Ten nieokreślony Boeing zabrał nas w sześciogodzinną podróż na Phuket. Po drodze dzieci dostały torebki z monopoly (takie same jak w poprzednim locie) oraz walizki z ciepłym posiłkiem. Walizki tym razem w kolorze zielonym. Nie muszę dodawać, że do Polski przywieźliśmy większość z tych walizek. Po kolacji wszyscy poszli grzecznie spać. Wszyscy z wyjątkiem sporej ekipy "studentów" z Francji, którzy imprezowali do samego końca, oraz dzieciaka lat ok. 5, również z Francji, którego ojciec nieroztropnie zamiast skłonić do snu, zaspokajał do samego końca grami i filmami, a potem musiał taszczyć nieprzytomne dziecko przez rękaw (cóż, nie słyszał o zasadzie "zmęcz dziecko przed lotem"). I wszystko byłoby w miarę dobrze, gdyby nie masakra paszportowa po przylocie. Otóż, o 6 rano na Phuket przyleciało kilka samolotów. Na pewno coś z Norwegii i coś z Chin. Ta (ponad)godzinka w kolejce po pieczątkę była dla mnie takim pierwszym łykiem Azji (Ania i Piotrek byli delikatnie mówiąc lekko przerażeni) - duszno, śmierdzi, ludzie krzyczą, tłok, nikt nic nie wie. Do tego nasze dziewczyny na chodzie, ale jeszcze śnięte (ich zegar biologiczny mówił "środek nocy") i najkrótsza kolejka posuwająca się najwolniej ze wszystkich. No i te durne kwity wizowe do Tajlandii - musiałem dopisywać nazwę miejsca, w którym się mamy zatrzymać, jakby to było istotne i jakkolwiek weryfikowalne. Ostatecznie około 7:30 było już "po wszystkim" - plecaki szczęśliwie odebrane z taśmy, dzieci obudzone, nic tylko wyjść z lotniska i ruszyć w dalszą podróż. (Tutaj, proszę o wybaczenie, ale wszyscy byli na tyle padnięci, że nikt nie wpadł na pomysł, aby zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Co innego, gdy dotarliśmy do naszego "beach hotelu", ale o tym opowiem w kolejnej części). |
Autor: | Maxima0909 [ 11 Mar 2016 11:03 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Czekam z niecierpliwością ![]() |
Autor: | dialam [ 11 Mar 2016 11:40 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
super ![]() ![]() |
Autor: | seby [ 11 Mar 2016 12:00 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Stawiam że to był Boeing 777-200LR (B77L) http://www.seatguru.com/airlines/Qatar_ ... -200LR.php czasami lata na tej trasie: Qatar Airways 842 QTR842 · "Qatari" 19:44 AST 05:44 ICT (+1) Duration: 5 hours 59 minutes piątek, 29 styczeń 2016 Status Arrived 5 weeks ago. (track log & graph) Aircraft Boeing 777-200LR/F (twin-jet) (B77L – photos) |
Autor: | zawiert [ 11 Mar 2016 12:38 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Chyba musiał być to 777-200LR, chociaż wszystkie flightrackery twierdzą, że -300. Na pewno był 3-3-3 i na pewno system rozrywki był z 777. Ale i tak był w miarę świeży, pamiętam 777 z KLM to były dość już "zużyte". |
Autor: | zawiert [ 12 Mar 2016 14:49 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli "Po co nam nowszy samochód |
Phuket Coś tu nie pasuje Piątek, 19.02 Jest 7 rano, już jasno. Razem z tłumem zmęczonych lotem i formalnościami wizowymi turystów opuszczamy halę przylotów. Po drodze cała armia nagabywaczy - bus, hotel, prom - czego tylko dusza zapragnie. Ignorujemy pierwszą falę tych "ofert", jedyne co nas interesuje to zdobycie gotówki. Piotr decyduje się na wymianę USD w kantorze (kurs taki sobie), ja wypłacam 20.000THB z bankomatu (kartą z kantoru Aliora w USD), tracąc przy tym 200THB prowizji. Podobno są bezprowizyjne bankomaty, ale jak w Bangkoku kilka dni później poszliśmy do jednego, to zawołał 150THB zamiast 200. Postanowiłem w takim razie ograniczyć wypłaty do minimum. Niestety - większość miejsc, które chcemy odwiedzić, albo nie przewiduje płatności kartą, albo dolicza sobie 3%-5% prowizji, więc w ostatecznym rozrachunku te 200THB w bankomacie też jest do przeżycia. Otwierają się ostatnie drzwi od terminala i wychodzimy na zewnątrz. W podróżowaniu jest coś magicznego. Jednym z takich magicznych momentów jest pierwszy kontakt z powietrzem w miejscu, do którego przyjeżdżamy. A w Azji to powietrze jest zupełnie inne. Ciepłe, wilgotne, lekko śmierdzące. Takie, jak zapamiętałem z ostatniej podróży. Zmęczenie znika, podekscytowanie robi swoje. Rozdzielamy się na podgrupy - Marta ma znaleźć najtańszego busa, ja coś do picia dla dziewczyn. Na lotnisku jednak panuje zmowa cenowa (dobitnie odczuliśmy to w Kanchanaburi, ale o tym za dni kilka) - wszyscy wołają po 1200THB za 15km vanem do naszego 'hotelu'. W końcu jedni godzą się na 1100THB. Nie chce nam się dalej szukać. Warto na tym miejscu wspomnieć o jednej rzeczy. Transport w Azji potrafi być tani. Taksówki, tuk-tuki, busy itp. Wiele zależy od możliwości negocjacyjnych, wiele od szczęścia i braku naiwności. Niestety, pozycja do negocjacji znacznie ulega pogorszeniu, gdy jedzie się większą grupą - wówczas w krytycznych sytuacjach trzeba zdać się na to co jest i nie wybrzydzać. Czasem nam pomagało tłumaczenie, że wprawdzie 7 osób, ale 3 dzieci. Czasem dzieci jechały bez biletu, ale czasem nie było opcji. Tak zdecydowanie było w tym przypadku - za 15 km zapłaciliśmy tyle, co tydzień później za 40km, mniej więcej po tej samej trasie. Z tego wszystkiego nawet nie zrobiliśmy zdjęcia w busie (jest tylko filmik), ale rzecz jasna nie było mowy o fotelikach dla dzieci. Ogólnie, kwestia bezpieczeństwa podczas podróży w Tajlandii to temat na osobny wpis i wymaga od rodziców dużo dystansu i zaufania. Porównując ten środek transportu z tymi, którymi jeździliśmy później, i tak ten wypadał bardzo bezpiecznie. Planując podróż zdecydowaliśmy, że dwa pierwsze dni spędzimy na Phuket, tak aby było to blisko lotniska (żeby się nie tłuc po przylocie kolejne X godzin), żeby było blisko kościoła (lądowaliśmy w piątek, więc dwa dni później musieliśmy i tak być w Phuket Town), i żeby nie było to w tych miejscach, z których Phuket słynie, a które zupełnie nie pasowały do profilu naszej wycieczki. (Koledzy z pracy pytali czy lecę na Phuket ze względu na sex turystykę.... Odpowiadałem, że turystyka owszem, a reszta to jak dzieci pójdą spać ![]() Dojeżdżamy, wysiadamy z vana, cisza, wszystko pozamykane. No tak, jest 8 rano, ciężko się spodziewać, że będzie recepcja jakaś. Zrzucamy plecaki w jedno miejsce i idziemy na plażę. Czyli zaraz obok. ![]() ![]() ![]() Na plaży nie ma nikogo. Bez znaczenia, czy 8 rano, czy 16. Po prostu pusto. Plaża jednak mnie osobiście rozczarowuje, woda nie jest ciepła "jak w wannie" (tak zapamiętałem Koh Lipe), do tego po 3 metrach już jest jej po pas, a po 2 kolejnych po szyję. Słaba opcja dla dzieci. Do tego (w sumie to samo było na PhiPhi) w wodzie jest "coś", co gryzie. Marta twierdzi, że widziała to nawet, jakby takie małe pijaweczki przezroczyste. Po kilkunastu minutach kąpieli skutecznie mnie to zniechęcało. Piotrka za to zniechęciło jeszcze bardziej, bo jego kostka już pierwszego dnia spotkała się z meduzą, co na kilka dni dało mu opuchliznę, a na kilka kolejnych wysypkę (i do dzisiaj ma jeszcze ślad). W końcu pojawia się obsługa i zaczynamy wakacje od zimnego kokosa. Kolejna rzecz, która zawsze przywodzi mi na myśl wakacje - zimny kokos. ![]() Przed otwarciem recepcji ![]() I po otwarciu recepcji i baru Przy okazji sprawdzamy kartę tamtejszej "restauracji" i jest hmm.. No właśnie - coś tu nie gra. Pad Thai jako podstawowy wyróżnik kosztuje 180THB, kokos 80THB. Halo halo, przecież miało być tanio! No nic, może coś w okolicy znajdziemy... Zwłaszcza, że Micky proponuje darmowy transfer skuterem z dostawką do "Turtle Village", z którego w okolicy południa korzystamy (słońce jest już tak mocne, że nie da się wysiedzieć na plaży, a cienia brak). Turtle Village okazuje się niewypałem (poza jadą w siedem osób tym skuterkiem) - jest to sklep samoobsługowy, 2-3 butiki z ciuchami, agencja wycieczkowa i 2-3 drogie knajpy. W okolicy Marriott i inne resorty, więc ceny dostosowane raczej do ich rezydentów. Robimy zakupy (owoce, lody), i wracamy do Micky - nic tu po nas. W sklepie kupujemy też lokalną kartę SIM (150THB) w sieci TrueH oraz pakiet nielimitowanego Internetu za 350THB na 14 dni. Kilka razy ten Internet bardzo nam podczas dalszej podróży pomoże. ![]() Turtle Village Kącik rad praktycznych: Zupełnie zapomniałem o tym napisać. Dzień przed wyjazdem, we wtorek, Marta poszła do lekarza i dowiedziała się, że ma anginę. Dla tych, co mają dzieci, nie muszę dodawać, że zaraźliwość w rodzinie jest wysoka, więc było ryzyko, że choroba będzie się rozprzestrzeniać już "na wakacjach". Aby zabezpieczyć się na ten przypadek, lekarze wypisali Marcie antybiotyk doraźny (coś zwykłego na penicylinie), drugi antybiotyk za 50zł (jakby nie przeszło po tygodniu), oraz 3 porcje antybiotyku dla trójki dziewczyn (oczywiście też nie pierwszy z brzegu najtańszy, bo warunki przechowywania wykluczyły połowę medykamentów). I w sumie zupełnie niepotrzebnie, bo w Tajlandii nie trzeba recept, a antybiotyk (Amoksycyklina) jest do kupienia w prawie każdej drogerii za ok 100THB za listek. Oczywiście nie namawiam do samodzielnego brania antybiotyków i diagnozowania chorób ![]() Mniej więcej w połowie drogi między Turtle Village, a Micky, mijaliśmy coś, co wyglądało na "food court", a okazało się zbitką ok 10 knajpek, nastawionych na świeże owoce morza i inne rzeczy. Ceny - niestety równie słabe (a już wołanie 120THB za mango sticky rice uważam za zbrodnię). W tym miejscu zjedliśmy pierwszą kolację, płacąc za wszystko 1000THB (dla naszej piątki). Jedzenia było dużo i było pyszne. Ale mogło być tańsze. ![]() Kurczak z warzywami ![]() Kurczak z orzechami nerkowca - kai pad med mamuang (wygląda parszywie, ale było pyszne) ![]() Knajpki ![]() Rachunek - i bądź tu mądry... Po kolacji bonus - spacer przy zachodzącym słońcu do naszego domu. ![]() ![]() Sobota, 20.02 Po pierwszej nocy w Tajlandii jesteśmy mądrzejsi o kilka spraw. Po pierwsze - nawet jak jest klimatyzacja i wszystko pozamykane, to komary i tak dopadną Tosię (Tosia jest uczulona na komary i ma bardzo ostre reakcje alergiczne). Będę musiał pojechać do sklepu i coś kupić. Po drugie - musimy zreorganizować metodę spania, mamy jeden materac na podłodze jako dostawka i jedno łóżko 2x2m i nie ostatnia noc wypadła słabo. Po trzecie - wieczorem w Micky było pięknie, dzisiaj musimy tutaj zjeść kolację. Ten dzień "marnujemy" na plażę. Nigdzie się nie ruszamy, woda, piasek, odpoczynek. A wieczorem - kolacja przy zachodzącym słońcu. ![]() Niestety, jedzenie jest bardzo słabe. Drogo i kiepsko. Do tego obsługa od rana wiedziała, że na 18:30 jest kolacja i co będziemy jeść, a jedzenie dostaliśmy godzinę później (chociaż nie mieli innych klientów). Marta zamawia kraba, jest parszywy. ![]() Nieco rozczarowani kolacją kładziemy dzieci spać - jutro zmiana miejsca. Po zmroku dostajemy z Piotrem misję zdobycia jedzenia na jutro, ze wskazaniem na mango sticky rice i owoce. W tym celu idziemy do "knajpek". Jest godzina 20 i knajpy działają pełną parą. Można wybrać sobie jedzenie, które chce się zjeść. W tym takie coś: ![]() Oraz takie coś (co to za paskudztwo?!): ![]() Niedziela, 21.02 Na niedzielę mamy ambitny plan. Musimy szybko opuścić Micky, dostać się do centrum Phuket Town, pójść na jedyną mszę po angielsku, a potem na 13:00 być już na przystani i płynąć na PhiPhi. Pakujemy się szybko i zwijamy, żegnając Micky Monkey (niestety, jak się okazało, zapomnieliśmy paru rzeczy, jednak wieczorem już nikt ich nie znajduje - dzwoniłem do nich z PhiPhi). ![]() ![]() ![]() Właściciel ośrodka "załatwia" nam van'a do miasta. Chyba za absurdalną kwotę 2000THB. Za bardzo wyboru nie mamy. Po drodze do centrum pytam gościa, czy nie zawiezie nas na przystań (4km od kościoła), ale będzie musiał poczekać. Wycenia tę usługę na 1500THB (1000THB za czekanie). Uprzejmie dziękujemy, jeszcze nie oszaleliśmy. W Phuket wysiadamy obok 'Surin Circle Clock Tower', zaraz obok tego miejsca mieści się meczet, a tuż za nim kościół katolicki. Mamy trochę czasu do mszy, więc korzystamy z normalnej knajpy i kupujemy śniadanie - ryż i sosy. W końcu! Za dwa pudła ryżu z sosami i jakieś słodycze płacę 100THB. Obok widać jeszcze ślady bo Chińskim Nowym Roku: W tym czasie ja idę do apteki kupić wapno i zyrtec (też bez recepty) - Tosia puchnie od komarów, trzeba działać. Rozglądam się też za autobusami na prom, ale nic nie mogę znaleźć. Po mszy, pod kościołem, jest zimna woda i sok, parafianie nas zapraszają, my nie odmawiamy. Gdy tak stoimy i rozmawiamy, podchodzi do nas opalony facet i zagaduje po polsku. Cześć, skąd jesteście itp. Błażej od 12 lat mieszka na Phuket i "ma tu swój biznes". Przyjechał to Tajlandii po obejrzeniu wiadomego filmu z tegorocznym zdobywcą Oskara i już został. Mówi, że Tajlandia bardzo się zmieniła, że biali ludzie tutaj są traktowani głównie jako chodzące bankomaty. Smutne to trochę. Błażej oczywiście zna tajski i proponuje, że pójdzie kawałek z nami i poszukamy wspólnie transportu. 30 sekund później (nawet nie zdążyliśmy zrobić sobie z Błażejem zdjęcia ![]() Nasz pierwszy tuk-tuk podczas tej podróży Wpadamy na przystań. Ktoś pyta, czy mam już bilety. Mam, robiłem rezerwację przez Internet. Dorośli 350THB, dzieci (dwoje) 250THB. Płacimy. Rezerwacja jest na 13:30, ale teraz (12:30) też jest jakiś prom, możemy płynąć jak chcemy. Odnoszę wrażenie, że dzieci niekoniecznie musiały płacić, ale cóż, zachciało mi się rezerwacji przez Internet to mam. Jeszcze obowiązkowe naklejki ("być jak kurczak"?) i wsiadamy. Prom jest duży, ludzi mało, lokujemy się pod pokładem. Czeka nas 2h podróży, dzieci pewnie zasną. Po 15 minutach płyniemy, puszcza ją jakiś durny firm na DVD (coś jak pastisz Fast and Furious), dziewczyny śpią. Obudzą się na Phi Phi. ![]() Jak już wszyscy wsiądą, załoga przykrywa bagaże plandeką, więc nic nie ma prawa wylecieć za burtę ani też się zmoczyć w razie deszczu ![]() ![]() ![]() ![]() |
Autor: | Niva [ 12 Mar 2016 15:04 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli "Po co nam nowszy samochód |
zawiert napisał(a): Oraz takie coś (co to za paskudztwo?!) To paskudztwo to skrzypłocz (horseshoe crab). Organizm tak dziwny i fantastycznie przystosowany do wszystkiego, że w prawie niezmienionej formie żyje na Ziemii już jakieś 450 milionów lat. Za taki wyczyn paskudztwu należą się przynajmniej minimalne ilości szacunku ![]() |
Autor: | brzemia [ 13 Mar 2016 13:34 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli "Po co nam nowszy samochód |
Czy tylko ja mam wrazenie ze @zawiert nie jest zadowolona z wyprawy? Noclegi kiepskie, jedzenie kiepskie, morze kiepskie (jakies robactwo), dzieci chore... Mam nadzieje ze pozniej bylo lepiej. |
Autor: | michal24 [ 13 Mar 2016 14:08 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Czekam z pytaniami na koniec relacji bo Phuket i okolice mają być rodzinną wyprawą 2017r. Proszę o więcej. |
Autor: | zawiert [ 13 Mar 2016 16:22 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami |
@brzemia - 1) wrażenie mylne, spokojnie, relacja się rozkręci. Wyjazd bardzo udany, już chcemy się pakować i znowu gdzieś lecieć. 2) zawiert jest płci męskiej 3) dzieci były zdrowe przez cały wyjazd, nie liczę komarów bo to uczulenie przywiezione z kraju. Jedzenie jak na tamtejsze warunki kiepskie w pierwszej miejscówce, potem było dużo lepiej. Generalnie proszę o cierpliwość. @michal24 Mam plan najpierw opisać, na ile potrafię, co było, i co się działo, a na końcu zrobić takie małe podsumowanie: koszty, choroby, porady dla dzieciatych itp. Co do Phuket, to Błażej (który tam mieszka), mówił, że oczywiście nie Patong Beach, ale też nie Mai Khao (gdzie my trafiliśmy) tylko polecał południe Phuket. Nam zabrakło czasu na tamte strony, głównym celem "plażowania" była Koh Phi Phi, o której napiszę ok wtorku. |
Autor: | asnahtful [ 13 Mar 2016 16:38 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
zawiert napisał(a): Co do Phuket, to Błażej (który tam mieszka), mówił, że oczywiście nie Patong Beach, ale też nie Mai Khao (gdzie my trafiliśmy) tylko polecał południe Phuket. A co myślisz o samym Phuket Town jako miejscu na nocleg? |
Autor: | zawiert [ 13 Mar 2016 16:57 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Zależy o co pytasz: Phuket jako wyspa to temat bardzo rozbudowany. Na wakacje z dziećmi to raczej nie, bo albo masówka, sex turystyka, kluby, albo drogie resorty. Do tego moim zdaniem zachodnie wybrzeże (a byłem na plażach obok lotniska i w Khao Lak) jest słabe, mało rajskie - fale, szybko robi się głęboko. Phuket jako miasto - nie mam zdania ![]() |
Autor: | michal24 [ 13 Mar 2016 19:05 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Nie byłem ale powiem: Kamala, Karon to są plaże spokojne i ciekawe (wg. tego co czytałem) |
Autor: | aniqa [ 14 Mar 2016 11:01 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
mi relacja bardzo się podoba, mimo, że to dopiero początek ![]() są szczerze opisane odczucia, a nie tylko ach! i och! jak tam cudnie ![]() jestem pod wrażeniem wytrzymałości dzieci, super, że tak współpracowały, to jednak małe dzieciaki są! zdjęcia śpiących dzieciaków mnie rozbrajają! czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! |
Autor: | michal24 [ 17 Mar 2016 00:16 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
zawiert - nie chcę pośpieszać ale nalegam na dalszy ciąg! ![]() |
Autor: | zawiert [ 17 Mar 2016 01:45 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli "Po co nam nowszy samochód |
Wybaczcie, rano spróbuję... ...z tapatalka... |
Autor: | zawiert [ 18 Mar 2016 18:36 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Phi Phi Trzy dni w raju Niedziela, 21.02. Około godziny 15-tej nasz prom przybija to przystani na Tonsai Beach. Jesteśmy na Phi Phi - w końcu. W dość sporym tłumie ruszamy przed siebie i tutaj mała niespodzianka - opłata 20THB. Na szczęście płacą tylko dorośli ![]() Po uiszczeniu podatku od turystów szukamy naszego transportu. Viking Natures Resort napisał mi w mailu, że ktoś na przystani będzie na nas czekał. Owszem, nie tylko na nas i nie tylko z Vikinga. Na przystani aż roi się od pracowników różnych resortów, którzy wyłapują swoich klientów. Pan od Vikinga mówi, że trzeba 20 minut poczekać na longtaila. Rodzina zostaje, ja biegnę kawałek w miasto po coś do jedzenia. I w końcu mam to co chciałem - opór knajpek i bardzo przyjemne ceny. Kupuję 2 Pad Thai-e na wynos i jakieś dwa dania z ryżem. 160THB za wszystko. ![]() Czekamy na longtail boat W końcu zabierają nas na longtaila. Z daleka już widać plażę przy Viking Natures Resort, ale longtail tam nie dopływa (z uwagi na odpływ i niski poziom morza), tylko cumujemy przy Long Beach. Potem wszystko odbywa się bardzo szybko: 5 chłopaczków z Vikinga zabiera nasze plecaki i biegnie w stronę recepcji. My - bez bagaży - za nimi. Piotrek stara się dotrzymać im kroku aby nie tracić plecaków z pola widzenia, za to naszym dziewczynkom coś nie pasuje i idą bardzo powoli. Aby dostać się z Long Beach do Vikinga trzeba sforsować przejście między plażami po kamieniach, a w zasadzie po głazach. Ada zaczyna płakać (fakt, kamienie są dość spore jak dla niej), na co przybiega jeden z tragarzy i zabiera Adkę na ręce. Za chwilę drugi wpada po Olkę. Tym sposobem udaje nam się dotrzeć na recepcję. W tym miejscu mam deja-vu, tak samo było rok temu na Koh Lipe - drink powitalny, odbiór klucza i już pracownicy zanoszą nasze bagaże (i nasze dzieci) do naszego pokoju. O samym Vikingu nie będę się tutaj za długo rozpisywał - nie jest to tania atrakcja, ale naszym zdaniem warta swojej ceny. Biorąc pod uwagę to wszystko, co przeczytałem o Phi Phi (unikać, tłumy, imprezy), to rzeczywistość okazała się być o wiele, wiele lepsza. Przy resorcie są dwie małe plaże - jedna przy recepcji/restauracji, druga bliżej "centrum", przy domkach na drzewie. Do tego jest zejście na Long Beach, więc tak naprawdę plaże są trzy. Niestety, na dwóch z nich (tej przy recepcji i Long Beach), dno jest pełne kamieni i szczątków rafy - dzieciom się to nie spodobało, ja mam do dzisiaj 10cm bliznę na stopie po tym jak zaryłem w jakiś ostry kamień. Na terenie ośrodka jest restauracja, nie pomnę teraz cen, ale były na akceptowalnym poziomie i był dość spory wybór jedzenia. Śniadania w Vikingu to osobna sprawa - w zależności od domku dostaje się "talon" na 3,4,5 rzeczy. Piotrek i Ania mieli zwykły domek na drzewie, więc dostali 2x4dania, my mieliśmy deluxe room, więc dali nam 3x5dań. Przy czym "danie" to: owsianka, jajecznica, tost z dżemem, owoce, zupa ryżowa. Szału nie ma :/ Jeśli komuś nie odpowiada restauracja Vikinga, trzeba iść do centrum. Jest ścieżka wzdłuż plaży, mi przejście zajęło 15-20 minut, dzieciaczki wiadomo, dłużej. Zawsze można też wziąć longtail taxi, ale 100THB/os nie jest wcale a wcale atrakcyjną opcją. Na Phi Phi, jeszcze zanim tam przyjechaliśmy, mieliśmy w planie wykupić wycieczkę połączoną z snorklowaniem. Niestety, już pierwsza przejażdżka longtailem z przystani do Vikinga pokazała przerażenie i "śmierć w oczach" naszych najmłodszych córek. Cóż, skoro tak, to potrzebna była szybka zmiana planów. Piotrek z Anią zostaną z maluchami, a Tosia z rodzicami pojedzie na "half day" trip. Ceny takich wycieczek na Phi Phi to 350THB/os, czasem z jedzeniem, czasem bez. My decydujemy się wynająć prywatnego longtaila, nie wiemy jak nam z Tosią pójdzie ten wyjazd a na prywatnym longtailu będziemy mieć więcej swobody. Pierwszego dnia idę wieczorem w stronę centrum poszukać jakiegoś transportu. Ceny są różne, za private boat pojawiają się spore rozpiętości. W końcu, może nie najtaniej, ale blisko Vikinga, znajduję łódkę za 1500THB - 3h half day trip. Niestety, przepłacamy, a do tego okazuje się, za z 3h zrobiło się 2:15h. Rano, po śniadaniu, Tosia, Marta i ja biegniemy na nasz half-day trip, a Ola i Ada zostają na plaży. Okazuje się, że plaża przy Vikingu najbardziej wysunięta na zachód jest wprost idealna dla małych dzieci - nie ma kamieni ani niczego innego w wodzie, a do tego jest płytko na kilkanaście metrów wgłąb morza. Dzieciaczki w takim razie będą miały miły dzień nad wodą, a my tym czasem ruszamy naszym longtailem. Nie będziemy płynąć na Phi Phi Leh (mniejsza wyspa), mamy za to odwiedzić 3 zatoczki na zachodnim brzegu Phi Phi Don. Już po pierwszych 10 minutach wiemy, że pozostawienie maluchów na brzegu to była dobra decyzja - fale są dość spore i mocno rzuca longtailem, zdarza się nawet, że dziób "nagle" opada ponad metr w dół. Olcia by chyba umarła ze strachu na takiej wyprawie. ![]() Tośka zadowolona, do momentu wejścia do wody oczywiście Pan zabiera nas najpierw do miłej, małej, ukrytej zatoczki (chyba Nung Long Bay). Niestety tak szybko jak tam wpływamy, tak szybko wypływamy. Nie ma postoju, nie ma snorklowania. Płyniemy dalej i docieramy na Monkey Beach. Małpek ok 30, piasek - bajka. Marta mówi, że jak idealnie zrobione pure ziemniaczane. Mamy tutaj trochę czasu, więc robimy pierwsze podejście do snorklowania, jednak Tosia nie chce za bardzo współpracować - marudzi że maska ją ciśnie, nie wie co zrobić z rurką. Chwilę jeszcze się bawimy w wodzie i ruszamy dalej. Po kolejnych kilkunastu minutach dopływamy do trzeciej zatoczki, gdzie na głębokiej wodzie mamy snorklować. Marta wskakuje do wody, a ja próbuję nakłonić Tosię do współpracy - niestety, jak widać dla naszego 6-latka zbyt wiele rzeczy jest nowych i ostatecznie zaliczamy totalną klapę - Tosia nie lubi wody, a jeszcze rurka, maska, kamizelka - to o wiele za dużo jak dla niej. Trudno - mała wraca na łódkę, a my z Martą chwilę pływamy. Generalnie to szału nie ma - jakieś podwodne kamienie i jeden gatunek rybek. Tylko tyle i aż tyle. Po kilkunastu minutach wsiadamy na longtaila, a nasz sternik zawraca w stronę, z której wyruszyliśmy. Czyżby koniec? Tak, niestety, wracamy. Gdy zbliżamy się do plaż na Phi Phi proszę go o podrzucenie do Vikinga, chyba tyle może zrobić. Słabo to wypadło - atrakcja za droga, za krótka, niewypał ![]() ![]() Młodsze dziewczynki na swojej prywatnej plaży Resztę dnia spędzamy na błogim nicnierobieniu - dziewczynki padają jak muchy do spania, my też korzystamy z popołudniowego relaksu. Pod wieczór idziemy na Long Beach (bo znowu jest low tide), gdzie za 100THB/os (ździerstwo) bierzemy longtail do "centrum". Niestety, to są blaski i cienie podróżowania z małymi dziećmi - gdybyśmy chcieli iść na piechotę, zmęczyłyby się w połowie drogi i byłoby marudzenie i jęczenie. W centrum, standardowo - lody/shake na start i idziemy szukać miejsca do jedzenia. Przy okazji wysyłamy pocztówki do Polski (dotarły po ok 10 dniach). Knajpek jest oczywiście na pęczki, ale my znajdujemy w bocznej uliczce coś, co widokiem odstrasza, ale zapowiada się smacznie i tanio. Zjadamy tutaj pyszne jedzenie, przy okazji możemy się przyglądać jak młodzi Tajowie sortują i przygotowują kokosy do dalszej sprzedaży (kokos na straganie obok kosztuje 20THB). Kilka zdjęć z centrum: ![]() ![]() ![]() ![]() Oraz miejsce naszej kolacji tego dnia (syfnie, ale o wiele, wiele lepiej niż dwa dni wcześniej przy zachodzącym słońcu): ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Wracając do domu zastanawiamy się jeszcze nad jakąś wycieczką nie-longtailem, żeby dzieci nasze mogły coś zobaczyć, ale na speeadboat szkoda nam pieniędzy, więc ostatecznie odpuszczamy i wracamy do Vikinga. Agentki Zastanawialiście się, drodzy (przyszli) rodzice, jak to zrobić, żeby dzieci zapozowały do zdjęcia? Nasze dziewczyny mają swoje humorki i nie zawsze udaje je się zaprosić do wspólnej fotografii. Aby jakoś sobie z tym poradzić, wymyśliliśmy hasło "agentki", na które wszystkie trzy, błyskawicznie, ustawiały się do zdjęcia. Agentki przydały się jeszcze kilka razy podczas naszej podróży. "Agentki" Następny dzień to zamiana ról - Piotrek i Ania płyną na half day trip (ale w wersji sunset), a my zostajemy na cały dzień w Vikingu. Rano idziemy z Piotrkiem do centrum kupić dla nich wycieczkę, a dla całej rodziny bilety na prom do Krabi. Ceny biletów są dość dynamiczne, np. 300THB dorosły 200THB dziecko, albo 350THB dorosły dziecko gratis itp - dość ciekawe, biorąc pod uwagę, że prom jest jeden. Ponieważ nie mam ochoty w dniu rejsu dyskutować z obsługą promu, że pan w budzie kilometr dalej powiedział to i to, decyduję się na zakup biletów tuż przy przystani, w tym wypadku mam kupić biletów 5 - 4 bilety dla dorosłych oraz 1 na całą trójkę dzieci. To chyba dobry układ. Bilet wychodzi po 300THB. Na wyprawie Ani i Piotrka rybek i widoczków nie brakuje: ![]() ![]() Po południu (czyt. po drzemce), zabieramy dziewczynki na Long Beach, w resorcie przy plaży pożyczamy za jakieś małe pieniądze (50THB?) maskę i rurkę, i snorklujemy z plaży (jest odpływ). I jest 100 razy lepiej, niż na wyprawie poprzedniego dnia. Rybek chyba z 10 różnych gatunków, do tego "sea cucumber" (strzykwy) i inne wodne rzeczy. Gdy jedno z nas ogląda podwodną krainę, drugi rodzic zbiera muszelki i szczątki korali z dziewczynkami. Szkoda, że tak późno poszliśmy na plażę - po godzinie zachodzi słońce i trzeba oddać sprzęt i iść na kolację. Na plaży udaje się zrobić kilka zdjęć, które będą nam przypominały te piękne dni: ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Phi Phi Leh Na kolacji spotykamy Piotrka i Anię, którzy wrócili z half day sunset trip. Są zadowoleni, ale "mogło być lepiej" - na Maya Bay nie dość, że nie mogli wejść, to jeszcze ich skasowali 200THB za wejście do parku. Następnego dnia rano opuszczamy Phi Phi. Viking odwozi nas swoim longtailem na przystań. Mamy jeszcze trochę czasu do rejsu, więc skręcamy w stronę znanych uliczek z jedzeniem. Na wszelkiej maści knajpki jest jeszcze ciut za wcześnie, ale za to działa coś w rodzaju bazarku, gdzie muzułmanki sprzedają różne curry i ich słodkości. W ten sposób mamy zgromadzony prowiant na najbliższe 3 godziny i jesteśmy gotowi do rejsu. Ostatnie zdjęcia i westchnienia... aby zachować w pamięci jak najdłużej ten widok, te kolory wody, te zatoczki. Pewnie jeszcze tu wrócimy... Na osłodę: ![]() ![]() ![]() ![]() Ruszamy w stronę Krabi i nad inną, tym razem słodką wodę. PS. ![]() Dziewczynki uwielbiają sataye |
Autor: | michal24 [ 18 Mar 2016 19:16 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
Dziwny zbieg okoliczności, ponieważ ja też byłem na Koh Lipe i teraz mam zamiar udać się właśnie na PhiPhi i okolice. Zachęciłeś mnie tą miejscówką: Viking Nature Resort, czy miałeś czas wybrać się na północ wyspy, jak tam wyglądają plaże? |
Autor: | zawiert [ 19 Mar 2016 18:11 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli |
@michal24 - nie, nie zwiedzaliśmy wyspy. Mało czasu - to raz. Dwa - był straszny upał, więc mimo tego, że z Viking'a obok naszego domu wychodziła ścieżka na "View Point" - darowaliśmy sobie. Myślę, że można by tam miło pospacerować. |
Autor: | zawiert [ 01 Kwi 2016 11:25 ] |
Temat postu: | Re: Tajlandia z dzieciakami czyli "Po co nam nowy samochód?" |
Khao Sok Lekki szok ![]() Środa, 24.02 ![]() Po dwóch godzinach dopływamy do Krabi. Tam - prawdziwy młyn. Najpierw w drodze do terminala dużo napisów z ostrzeżeniami o oszustach taksówkarzach. Sto metrów dalej - praktyczna demonstracja transportowych naganiaczy. Dopada nas spora grupa, każdy chce nas koniecznie gdzieś zabrać. Każdemu odpowiadam, że mamy już prywatny transport i nie potrzebujemy innego. To ich nie zniechęca, ale gdy mówię Khao Sok - to co innego, większości tak daleko się nie chce jechać. Wprawdzie umówiliśmy się na 14:00, a jest 13:45, więc naszego kierowcy ma prawo nie być, ale dla pewności dzwonię do Riverside Cottages i sprawdzam, czy wszystko ok. Po 15 minutach pojawia się na terminalu pan z karteczką, na której widnieje imię i nazwisko Marty (bo to Ona załatwiała ten transport). Miły pan prosi, aby iść za nim. Mijamy rozwalające się busy, aby po chwili naszym oczom ukazał się ON. Lexus. Cały dla nas. Fura, skóra i komóra. Każde z nas zajmuje osobne miejsce, oczywiście fotelików dla dzieci brak, ale co tam. Ruszamy w stronę Khao Sok, a podróż ma potrwać 3 godziny. Po chwili odkrywamy, że fotele w naszym Lexusie można położyć prawie poziomo, co szybko skutkuje zaśnięciem większości ekipy. ![]() ![]() ![]() ![]() Dojeżdżamy do Khao Sok około 17. Na miejscu wita nas Amerykanin, który tutaj mieszka i pracuje (młody facet, przyjechał do Azji na wolontariat i siedzi tu już któryś rok). Meldujemy się, odbieramy klucze do naszych domków. Tę noc mamy spędzić w lesie, więc spodziewamy się inwazji komarów. W domku dwa łóżka, na szczęście dali dwie moskitiery. Samo miejsce oceniam jako idealne do nicnierobienia. Obok recepcji/restauracji są poduchy, gry, książki, jak ktoś już musi to i WiFi się znajdzie przyzwoite. Ceny w restauracji przyjemne, cóż, mogło by być taniej, ale nie ma w zasadzie alternatywy, najbliższa osada jest kilka kilometrów od nas. ![]() Miejsce do relaksu ![]() Cały ośrodek w czasie pory deszczowej jest na wodzie, więc trzeba poruszać się po mostkach ![]() Małe łóżko dla rodziców, duże - dla dzieciaków. Na jedną noc - w sam raz. Rano - niespodzianka. Śniadanie nie było w cenie. Cóż, mówi się trudno - wybór nie jest zbyt wielki, tanio też nie jest, ale co zrobić - wyboru nie ma. O 9 przyjeżdża po nas busik, w busiku siedzi już kilka osób, m. in. dwie z Polski. Tym razem nie jest to ani Lexus, ani luksus - Ola i Ada muszą jechać z nami na kolanach. Przed nami około 1h drogi, w połowie której w jakimś miasteczku stajemy na zakupy - tradycyjnie już dzieciaki dostają po satay'u i możemy jechać dalej. W końcu dojeżdżamy do tamy na jeziorze Cheow Lan Lake, gdzie mieści się wejście do Parku Narodowego (czytaj: kasa biletowa). Dorośli 300THB, dzieci 200THB, Ada gratis. Szybko ładują nas na longtaila, na którym siedzi już wycieczka z innego busa, i ruszamy na nasz "Overnight Lake Tour". (tutaj nieco powielam swój wpis z innego wątku, gdzie opisałem całą atrakcję) Cała atrakcja to moim zdaniem lekka lipa, a już na pewno jak ma się małe dzieci - wówczas jest to atrakcja dla rodziców o mocnych nerwach. Ale po kolei - cena atrakcji to 2500 thb (nasze dzieci policzyli nam za pół ceny). Odbierają, jak już napiasłem, chętnych o 9 rano z noclegu gdzieś blisko Khao Sok, transport busem w obie strony jest w cenie. Początek wycieczki to kurs łódką. Tu, jak ma się szczęście, to jest wypas łódka, jak pecha, to zdezelowane padło bez zadaszenia. I tym padłem (nasz miał pseudo dach z jakiejś folii) płynie się jakąś godzinę, po której gaszą silnik i jest powitanie. "Witamy na jeziorze (tu historia jeziora łamaną angielszczyzną)... Te trzy skały macie na każdej widokówce... Proszę zorbić zdjęcie. Płyniemy dalej". ![]() ![]() Po kolejnych trzydziestu minutach dociera się do pływającego "hotelu" (dla przypomnienia: pod nami jest cały czas 20-60m wody, nawet w miejscu cumowania hotelu). Hotel to zwykle ok. 20 domków w rzędzie, domki są dwuosobowe lub czteroosobowe, nasz był nowy i miał dwa podwójne materace, więc spaliśmy razem z dziećmi. Ale pechowcy z naszej grupy spali w ruderach o drzwiach zbitych ze starych desek ("I couldn't sleep all night "). Miejsce zdecydowanie tylko na jedną noc, mocno backpackerskie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Jak już dotrze się do raft house to dostaje się godzinę wolnego ("relax, swimming, kayaking"), potem lunch w stołówce (całe wyżywienie podczas atrakcji oraz wodą są w cenie, jedzenie w formie bufetu, dobre i bez ograniczeń), a potem wyprawa do dżungli i jaskini. Tutaj nasz przewodnik, niby żartem, opowiadał co jest w środku (był mało konkretny, tylko hihihi you can go in bikini if you want, you are on holidays), ale jak powiedział, że będzie wody po jego klatkę piersiową to zweryfikowaliśmy nasze plany i Marta z najstarszą córka (Tosią) pojechały do dżungli, a ja położyłem przedszkolaki na drzemkę. ![]() Teraz opinia Marty (zdjęć brak): "Dżungla była super, a jaskinia najbardziej ekstremalną rzeczą, jaką zrobiłam w życiu (a skok na bungee też mam zaliczony ![]() Po hardcore-owej jaskini jest kolacja w stołówce (m.in. ryba łowiona z jeziora), a po niej "nocne safari". Ciemno totalnie, księżyca jeszcze nie ma, płynie się 15 minut w ciemności longtailem w stronę dżungli i wtedy przewodnik i sternik łodzi świecą latarkami/szperaczami po krzakach i drzewach i szukają zwierzyny. Podobno pokazali nam jakiegoś czerwonego kota na drzewie.... Potem powrót na spanie. Noc - niesamowita. Nigdy w życiu nie widziałem takiej ciemności, i nigdy nie widziałem tylu gwiazd. Rano kazali wstać przed 7:00 na poranne safari, mgły i wschód słońca. Tylko, że słońce wstało przed nami, a mgieł też nie było ![]() Powrót, śniadanie, check out. Płyniemy godzinę. Robi się ciepło, nawet bardzo ciepło. Czeka nas kolejny spacer (podobno tym razem dużo łatwiejszy). Owszem, jest to godzina stromo pod górę, masze dzieci weszły (6 i 4 latka, 3-latka nie dała rady i trzeba było wnosić), a na końcu wspinaczki jaskinia. Tym razem bez wody, dużo nietoperzy, ciemno, 20 minut i wracamy. Po drodze nasze małe blondyneczki czarują przewodników, jedna dzięki temu załapuje się na darmowy transport, druga - dostaje kapelusik. Godzina drogi w dół do łodzi, tam lunch na tratwach i ostatnia okazja do popływania (nadal bardzo głęboko i nie widać dna). Po przerwie powrót na ląd i transfer do hotelu po bagaże. Czy atrakcja dla mniej strachliwych dorosłych i nastolatków jest fajna - zdaniem mojej żony: jak najbardziej. ![]() Przed wyprawą na wschód słońca ![]() ![]() Agentki oczywiście szybko zaprzyjaźniły się z przewodnikami podczas wycieczki ![]() Lunch w tej szopie, do której trzeba było dojść po pniakach pływających na wodzie. Z dziećmi rzecz jasna. ![]() Nasz wyluzowany przewodnik. Mówił całkiem nieźle po angielsku, twierdził, że nauczył się języka dzięki google ![]() W ten sposób kończymy dwudniowy pobyt w Khao Sok. Co do atrakcji mam mieszane uczucia - fajnie było tam pojechać, ale zdecydowanie nie widzę potrzeby aby powtórzyć to kiedykolwiek. O 15-tej z Riverside Cottages odbiera nas kolejny kierowca, który zabierze nas do Khao Lak, znowu nad morze. Oj, mocno się zdziwimy, gdy dojedziemy na miejsce. |
Strona 4 z 6 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |