Plaże. To był jeden z kluczowych powodów dla których wybrałem właśnie Boavistę. Obłędnie złociste, szerokie, całkowicie piaszczyste. Miałem zamiar zwiedzić wszystkie najważniejsze na wyspie, ale ostatecznie ograniczyłem się do tych w pobliżu Sal Rei. Numerem jeden jest dla mnie Praia Cabral (którą też miałem najbliżej). W niektórych miejscach szeroka na ponad 200 metrów W dodatku zazwyczaj pusta. Może dlatego, że leży nieco na uboczu, a może ze względu na bardzo nietypowe prądy morskie jeżeli mogę się tak wyrazić. Nie znam się na tym, ale w zależności od siły przypływu woda potrafiła wdzierać się na plażę nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów dalej niż chwilę wcześniej. Dla przykładu zdjęcie z jednego dnia:

I to samo miejsce dnia następnego:

Tutaj jeszcze dobrze widać jak wielka jest ta plaża 

Drugą, świetną plażą jest Praia do Estoril. Ta jest mniejsza, a woda jest dużo spokojniejsza i ma inny kolor. To dzięki leżącej kilka kilometrów dalej wyspie Ilheu de Sal Rei, która tworzy swoisty bufor bezpieczeństwa i swego rodzaju zatokę. I o ile Praia Cabral jest idealna do kite, wind i innych surfingów, to Praia do Estoril służy do leżenia plackiem i łapania słońca. 


A teraz o wycieczce rowerowej. Kiedy przygotowywałem się do wyjazdu najpierw myślałem, że przynajmniej na jeden dzień wyskoczę na inną wyspę - najlepiej do stolicy, którą jest Praia. Niestety na miejscu potwierdziło się to o czym czytałem w internecie, jest to możliwe tylko drogą lotniczą. Wydawanie 800 złotych za dwa 40-sto minutowe loty mijało się z celem. Wobec tego postanowiłem zwiedzić przynajmniej całą wyspę od deski do deski. Ale musiałbym to zrobić za pomocą quada, którego wynajęcie raz, że drogie, a dwa teoretycznie wymagali jakichś dokumentów, których ja nie posiadałem. W takim razie, aby nie siedzieć cały czas w jednym miejscu dogadałem się z gospodarzem, że ten pożyczy mi swój rower i chociaż trochę zapuszczę się w głąb wyspy. Pożyczyłem rower na dwa dni. Pierwszego, chciałem przejechać przynajmniej 15 kilometrów w południowym kierunku, co wydawało się bardzo fair odległością. Ostatecznie ta wycieczka okazała się po prostu mordercza. Pierwszą przyczyną był wypożyczony przeze mnie środek lokomocji. Był sprawny, owszem. Ale. To był typowy rower górski. Ja takowego nie posiadam od 15 lat. Mój rower ma wysoko kierownicę i dość nisko siodełko. Na wypożyczonym rowerze miałem wrażenie, że moje ręce znajdują się niżej niż nogi. Niesamowite obciążenie dla pleców i nadgarstków. Ale największym problemem było siodełko. Najbardziej niewygodne jakie można sobie wyobrazić. Nie będę wdawał się w szczegóły co czuły moje pośladki, bo musiałbym chyba użyć jakichś zbereźnych odniesień. A jeszcze pierwsze kilka kilometrów to była jazda po kocich łbach w Sal Rei. Serio, po 5 minutach byłem bliski rezygnacji z wycieczki. Ale jednak sam siebie przekonałem, że pewnie już na tę wyspę nie wrócę, więc to jedyna szansa. Zawziąłem się i nie żałowałem. Ta podróż była niesamowita. Chwilę po wyjeździe z Sal Rei krajobraz zaczął się zmieniać. O ile miasteczko sprawia wrażenie położonego na wydmach piaskowych, to im dalej w głąb wyspy, tym bardziej krajobraz robi się iście marsjański. Wypalona słońcem ziemia, która deszcz widzi może kilka dni w roku. Niemal żadnej roślinności, żadnych zwierząt. Zaledwie kilka osób spotkanych w ciągu tych 15 kilometrów. A jeszcze na dodatek poprzedniego dnia miała miejsce burza piaskowa na Saharze, która piasek doniosła aż nad Boavistę. Ciężko się oddychało, bo drobinki piasku unoszące się w powietrzu cały czas wpadały do ust.




Ostatecznie udało mi się dojechać do wyznaczonego punktu. Łącznie 30 kilometrów sprawiło, że wróciłem wykończony, zjadłem papaję i poszedłem spać. Następnego dnia też miałem zaplanowaną wycieczkę rowerową na około 20-30 kilometrów, ale oczywiście po pierwszym dniu wiedziałem, że jeżeli to zrobię, to już nigdy nie usiądę na tyłku. Zmieniłem plan i postanowiłem podjechać jedynie kawałek do małego kościółka położonego na wzgórzu nieopodal Sal Rei. A i tak większość drogi jechałem w stylu "crossowym" a pod górkę rower prowadziłem. Ten kościół to Capela de Nossa Senhora de Fatima:



Koniec końców te rowerowe wojaże kosztowały mnie mnóstwo siły, ale było warto. Jeżeli ktoś jedzie we dwójkę to zdecydowanie polecam wypożyczenie quada. Mnóstwo osób śmiga nimi po wyspie i są lepszym środkiem lokomocji niż samochód.
Jutro ostatnia część w której opiszę niesamowite slumsy w Sal Rei, wyjaśnię skąd taki tytuł relacji oraz zdradzę co Robert Lewandowski robił na Boaviście w trakcie mojego pobytu. |