| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR rtw-w-16-dni-lhr-hkg-syd-akl-rar-lax-lhr,219,140210 | Strona 1 z 2 |
| Autor: | regulartraveler [ 26 Mar 2019 22:25 ] | |||||||
| Temat postu: | RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR | |||||||
Hej! Napisałam tę relację dla siebie, natomiast mój Mąż @farmer namówił mnie, żeby ją opublikować. Sporo jest w niej osobistych dygresji, ale starałam się uzupełnić ją o informacje praktyczne, ceny itd. Jest to mój debiut na forum, więc mały stresik jest Czerwiec 2018 Jesteśmy od kilku dni w Edynburgu. Ja bardziej służbowo, Łuki wziął urlop i jest moim wsparciem. Jak mój mąż akurat nie pracuje i się nudzi, to wychodzą z tego podróże 09.02 Rozpoczynamy naszą pierwszą podróż dookoła świata. Jest to wersja ekspresowa, w 2 tygodnie, dla tych, którzy są zapracowani, ale szaleni Po wyjściu z windy odpadło kółko w naszej walizce, a nie mieliśmy już czasu, żeby się przepakować. 6 krajów, podróż dookoła świata i brak kółka w walizce. No tak, rok świni. Pod blokiem stał już uber, który okazał się baaaardzo wiekowym oplem astrą II kombi z kołem zapasowym i kilkoma innymi rzeczami w bagażniku. Żeby nie było, nie mam nic przeciwko zabytkowym oplom. Sama jeździłam kiedyś pełnoletnią astrą i wspominam ją z sentymentem i na myśl o niej łezka w oku się kręci (płakałam jak sprzedawałam). Tyle przygód razem przeżyłyśmy, że byłby temat na następną relację Lot Gdańsk-Londyn Luton o czasie (bilety wymienione za punkty z karty kredytowej Wizza). Może to koniec świńskich psikusów? Niekoniecznie. Tacy z nas wytrawni podróżnicy, że ustawiliśmy się po wylądowaniu na Luton w złej kolejce. Był kierunkowskaz „e-passports” i myśleliśmy, że raczej wskaże dobry kierunek. Niestety „e-passports” jakoś bez uprzedzenia zmieniły się w kolejkę dla rodzin z dziećmi. Straciliśmy sporo czasu i nie zdążyliśmy na nasz autobus do stacji Paddington. No przecież, rok świni! Na szczęście wcześniej zakupione bilety są ważne godzinę przed planowaną podróżą i godzinę po, także mogliśmy jechać kolejnym (easyBus, koszt 4 funty, kupiony 4 miesiące przed podróżą). Dystans ze stacji do hotelu nie był duży. Mieliśmy iść ok.15-20 minut, ale brak działającej windy i wszechobecna, brytyjska kostka brukowa były sporymi nieudogodnieniami dla naszej niepełnosprawnej walizki. Rok świni… Zatrzymaliśmy się w hotelu Springfield, który mieści się na ulicy z samymi hotelami (Sussex Gardens, koszt pokoju czterosobowego z łazienką to 99 funtów). Także każdy znajdzie jakiś hotel dla siebie 10.02 Rano śniadanie hotelowe. Ciekawy wybór: English breakfast lub English breakfast. Przecież wszyscy na świecie kochają English breakfast! Fakt, było nawet smaczne. Bagaże zostawiliśmy w hotelowej przechowalni, czytaj na schodach, do których wszyscy goście hotelowi mają dostęp. Bez ryzyka nie ma zabawy. W Londynie byliśmy już kilkukrotnie, także podeszliśmy do tego dnia totalnie na luzie. Niemniej jest to miasto, w którym zawsze jest co robić i chyba zawsze zostaje coś do zobaczenia. My postanowiliśmy zwiedzić Science Museum. Dostaliśmy się do niego pieszo przez Hyde Park. W niedzielę sporo osób spaceruje, jest dużo dzieciaków, piesków. Park tętni życiem nawet w lekkim deszczu. Science Museum jest bezpłatne, ale wchodząc, jest się poproszonym o złożenie datku, także lepiej być odpowiednio przygotowanym. Muzeum jest warte odwiedzenia. Kilkanaście lat temu robiło na pewno ogromne wrażenie. Obecnie takich miejsc jest sporo, ale i tak polecam tę atrakcję. Myślę, że średni czas, spędzony w muzeum, wynosi ok. 3h. Mnie najbardziej podobała się ekspozycja na temat lotnictwa Później fish and chips. Chcieliśmy sprawnie zjeść, ale nie wyszło, bo zapomniano o naszym jednym zamówieniu, także ten tego: rok świni. Natomiast dostaliśmy rekompensatę w postaci darmowego piwa i burgera, także przynajmniej zostaliśmy dobrze potraktowani. Każdy może coś tam przeoczyć. Następnie dostaliśmy się metrem do dzielnicy Camden Town (stacja metra o przewrotnej nazwie Camden Town). Jest to coś w rodzaju Venice Beach tylko w brytyjskim stylu. Główna ulica to pasmo kolorowych murali, płaskorzeźb oraz czadowych szyldów reklamowych w 3D. Szkoda tylko, że pod tą tęczą kolorów są sklepy z chińszczyzną i badziewiem. Ciekawe rękodzieło można znaleźć w Camden Market. Mnie rzuciły się w oczy tenisówki z Królem Lwem! Na pewno interesującym miejscem jest Cyber Dog. To połączenie sklepu z odzieżą typu trans, klubu i pokazów tańca w dość skąpych strojach. Nie widziałam jeszcze nigdzie takiego zjawiska. Chociaż podobno są jeszcze dwa Cyper Dogi - na Ibizie i w Sharm el-Sheikh. Wróciliśmy do hotelu po bagaże i pomknęliśmy Heathrow Express (bilet kosztował 5,5 kupiony 90 dni przed podróżą w taryfie weekend saver) na lotnisko London Heathrow. Uwaga odnośnie bagażu: w liniach Virgin Atlantic bagaż rejestrowany nie powinien przekroczyć 20 kg. Natomiast jeśli współtowarzysz ma lżejszy bagaż, możemy dodać 3 kg, czyli maksymalna waga bagażu to 23 kg.
| ||||||||
| Autor: | miriam [ 26 Mar 2019 22:40 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Czuję,że choć mężowie z zasady rzadko miewają rację(choć sami uważają inaczej | |
| Autor: | ZENNNEK [ 26 Mar 2019 22:49 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Bardzo przyjemnie się czyta.Czekam na c.d. | |
| Autor: | Sudoku [ 26 Mar 2019 23:07 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
miriam napisał(a): Czuję,że choć mężowie z zasady rzadko miewają rację to twój @farmer tym razem miał ,namawiając cię do tego debiutu Jako mąż mam nieco odmienne odczucia co do tej zasady | |
| Autor: | regulartraveler [ 26 Mar 2019 23:18 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Wow! Dziękuję za miłe słowa! Chcialam Hong Kong wrzucić dopiero w weekend, ale zmotywowaliście mnie i lecimy dalej | |
| Autor: | tropikey [ 26 Mar 2019 23:21 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Hong Kongu nigdy za wiele Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka | |
| Autor: | regulartraveler [ 26 Mar 2019 23:25 ] | ||||||||||||
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR | ||||||||||||
11.02 Lot B788 Virgin Atlantic minął pod znakiem doskonałego serwisu pokładowego. Pani stewardessa, która opiekowała się naszym sektorem, wykazała się ogromnym profesjonalizmem, empatią i w ogóle wiedziała, czego potrzebujemy szybciej niż my sami. Rzadko zdarza się aż tak dobra obsługa, także wielkie brawa! Jedzenie bardzo dobre i napoje też Hong Kong powitał nas popołudniową porą. Z lotniska wydostaliśmy się pociągiem Airport Express. Bilet dla czterech osób to Travel Pass i kosztuje 250HKD, natomiast pojedynczy to wydatek rzędu 100HKD. Dojechaliśmy do stacji Kowloon, z której wzięliśmy wliczony w cenę biletu autobus na stację Jordan. Hotel Evergreen jest dobrze zlokalizowany, ponieważ mieści się blisko stacji metra i jest w pobliżu sporo możliwości jedzeniowych (słowami Łukasza: „jest dookoła sporo stosunkowo taniego żarcia”). Ale nasz hotel miał też jedną wadę - bardzo głośny zewnętrzny nawiew i w nocy można było się poczuć jakby się leciało business classą, ponieważ słyszeliśmy odgłosy silnika i mogliśmy leżeć Wracając do jedzenia… Hong Kong jest dość drogim miastem jak na Azję i nie zjemy tu tajskiego pad thaia za 4 zł. Pierwszego wieczoru skusiliśmy się z Łukim na sweet and sour pork i jest to opcja, która mnie tylko raz zawiodła w Azji, ale poza tym jest to mój pewniak, że najem się i będzie dobre. Tym razem też tak było. Natomiast lemon chicken Maćka to było raczej coś w rodzaju mięsa ze szczura. To jedno z tych dań, że nie wiesz, czy śmiać się, czy płakać. Bo z jednej strony beka ze szczurów, a z drugiej jednak ktoś się nie najadł. Dość ciekawe jest też podejście do higieny i sprzątania. Jeśli ktoś słyszał, że Hong Kong jest najczystszym i najbardziej cywilizowanym chińskim miastem, to może to i prawda, ale chyba zależy jaka część. Tony śmieci na stolikach i pod stolikami (bo system sprzątania to zrzuć ze stołu na ziemię) i ogólny rozgardiasz (a to bardzo delikatne słowo na to, co się tam działo). Posiłek zaczęliśmy od podzielenia się probiotykiem, później piwo lub cola w zależności, w co kto wierzy, że wybije ewentualne drobnoustroje i później dopiero jedzenie. Następnie udaliśmy się na spacer, uprawiając głównie window shopping. Na każdej witrynie sklepowej motyw świni. Był tez mój dresik (ten z błogosławieństwem w Nowym Roku Świni) i był tutaj 3 razy droższy, także raczej nie polecam Hong Kongu na zakupy ubraniowe. Doszliśmy do Zatoki Kowloon i podziwialiśmy piękną nowoczesną panoramę Hong Kong Island. Trudno powiedzieć, czy to mocny jet lag, czy hałas, ale spałam tej nocy tylko dwie godziny.
| |||||||||||||
| Autor: | firley7 [ 26 Mar 2019 23:44 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Fajnie, że nie muszę czekać z czytaniem do weekendu. Zapowiada się ciekawa relacja | |
| Autor: | ewaolivka [ 27 Mar 2019 19:38 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Świetny tekst; lekki, wesoły i treściwy! | |
| Autor: | regulartraveler [ 27 Mar 2019 22:03 ] | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
-- 27 Mar 2019 21:50 -- 12.02 Śniadanie w hotelu dość pożywne i spory wybór. Kuchnia bardziej azjatycka niż europejska. Pierwszym naszym celem był Klasztor 10 tysięcy Buddów. Jest to miejsce, które chyba jeszcze nie jest za bardzo popularne. Być może dlatego, że nie napisali o nim w Lonely Planet (?!). Lonely Planet, któremu przez lata byłam wierna, zawiodło mnie podczas tej podróży. Nie sprawdziło się ani w Hong Kongu, ani w Nowej Zelandii. Klasztor 10 tysięcy Buddów kojarzę z niektórych blogów, relacji i było to miejsce, w którym uczestnicy Agenta musieli wykonać zadanie. Aby się do niego dostać, trzeba dojechać do stacji Sha Tin. Z kilku relacji wynikało, że klasztor jest trudno osiągalny, ponieważ droga nie jest w żaden sposób oznaczona. I to prawda, ale czy aż tak trudno? Wychodzimy ze stacji metra. Idziemy ulicą Pai Tau. Za placem zabaw w lewo, za centrum handlowym w prawo. Niech Was nie zmyli zaniedbana „uliczka”. Kilka kroków i już jesteście na szlaku. Klasztor mieści się na wzgórzu, z którego jest piękny widok i my urządziliśmy tam pierwsze dronowanie w czasie naszej wyprawy. Sam klasztor nie jest już klasztorem w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie mieszkają tam mnisi. Niemniej ludzie się modlą i składają ofiary w postaci kwiatów, pokarmu, palą kadzidła. W środku tysiące ułożonych symetrycznie figurek Buddy spogląda na nas, ale niestety nie można robić zdjęć. Nam udał się jeden kadr wykonany przed progiem świątyni. Sam plac jest ciekawy architektonicznie. Góruje nad nim sporej wielkości pagoda. Nie o klasztor tutaj chodzi, ale o drogę, która do niego prowadzi. Wzdłuż trasy siedzą, stoją i patrzą na nas mnisi. Każdy ma inny wyraz twarzy, każdy symbolizuje coś innego. Niektóre twarze ukazywały spokój i wyciszenie, inne były troszkę przerażające (spotkać takiego Buddę po zmierzchu… Gorące popołudnie chcieliśmy spędzić na łonie natury i okazuje się, że nie jest to misssion impossible w Hong Kongu, ponieważ oprócz licznych drapaczy chmur miasto oferuje też zielone obszary, w których można wypocząć na łonie natury. My wybraliśmy ogród Nan Lian (stacja Diamond Hill). Plan był taki, żeby w nim usiąść i zjeść wcześniej kupione w piekarni wiktuały ;P Niestety w ogrodzie nie można jeść, a pić można jedynie wodę. Strażnicy byli bardzo uważni i potrafili uprzedzić każdą najmniejszą nawet próbę złamania zakazu. Kiedy już prawie wgryzałam się w tę bułę, z podziemi wyrastał strażnik i karcił wzrokowo i słownie. Na terenie ogrodu jest klasztor Chi Lin Nunnery. Najmilszym elementem odwiedzenia tego miejsca było to, iż każdy z nas dostał monetę w małej czerwonej kopertce. Ja zrozumiałam tę sytuację jako mały pieniążek na szczęście w Nowym Roku. Gdyby wiedzieli, że jestem zodiakalnym wężem, to pewnie sypnęliby większym groszem ze współczucia Mój głód sięgał już zenitu, a co robię, kiedy jestem najbardziej głodna na świecie? Jem obiad w restauracji z gwiazdką Michelin ;D Hong Kong jest w czołówce miast z dużą ilością restauracji z gwiazdkami Michelin. Słynie również z jednej z najtańszych restauracji z tym odznaczeniem. Postanowiliśmy spróbować słynnych bułeczek dim sum z restauracji Tim Ho Wan. Można powiedzieć, że jest to taka sieciówka, bo restauracji jest kilka. My wybraliśmy tę mieszczącą się na stacji Central (jednocześnie jest to centrum handlowe IFC Mall). Chwilę czekaliśmy na stolik, później wybieraliśmy dania, zaznaczając je krzyżykami na formularzach. Pomocne było menu obrazkowe. Czy był to najlepszy posiłek w moim życiu? Nie, ale jedzenie było pyszne, delikatne i świeże i na pewno był to najsmaczniejszy posiłek w Hong Kongu. Na dworcu wsiedliśmy w autobus nr 15 w kierunku Victoria Peak. Krótkie wyjaśnienie, dlaczego nie wybraliśmy zabytkowego tramwaju. Autobus jest tani, jechał z miejsca, w którym akurat byliśmy (czyli ze stacji Central), nie jest aż tak bardzo oblegany, można w nim spokojnie usiąść, jedzie serpentynami z ładnymi widokami, których my i tak nie podziwialiśmy, bo spaliśmy (ach ten jet lag). Na miejscu są dwa tarasy widokowe. Jeden darmowy, ale widok jest tylko na jedną stronę i drugi płatny z większymi możliwościami. Wejście na taras widokowy kosztuje 52HKD, a bilet z przejazdem tramwajem w dwie strony to wydatek rzędu 99HKD. Nasz autobus kosztował 4. Skusiliśmy się na płatny taras. Widoki piękne, tylko te tłumy ludzi, brrrr… Trzeba się nagimnastykować, żeby zrobić ładne zdjęcie bez czyjegoś ramienia, szczególnie mając obiektyw szerokokątny. Chcieliśmy puścić drona, ale nie mogliśmy nigdzie zdobyć informacji, czy można, a samoloty latały nisko i baliśmy się też o reakcję ludzi. Pani z obsługi nie mówiła po angielsku. W obiekcie jest kilka toalet, ale o dostaniu się do damskiej należy zapomnieć. W kolejce ustawiło się około 50 kobiet i naprawdę nie przesadzam. Jedyną opcją na skorzystanie z toalety i nie czekanie na to przez godzinę był wybór męskiej. Łuki wybadał, czy mogę bezpiecznie, bez żadnych zbędnych widoków przemkąć, później „potrzymał mi drzwi” jak każda prawdziwa psiapsiółka i przeprowadził szybką ewakuację. Misja zakończona sukcesem. Na dół wybraliśmy drogę na piechotę. Później poszwędaliśmy się po okolicy sklepowo-restauracyjnej w okolicy stacji Central. Odwiedziliśmy obowiązkowo Hard Rock Cafe w celu zakupu kieliszka. Poszliśmy do portu Victorii, żeby obejrzeć pokaz świateł. Pokazy odbywają się o trzech porach i szczerze mówiąc, nic szczególnego. Gdyby mi ktoś nie powiedział, że to pokaz, to pewnie uznałabym, że jest to po prostu ciekawe oświetlenie budynków. Koniec dnia to przejażdżka niezwykle długimi schodami ruchomymi ”Centrum-Poziomy Środkowe”, które rozpoczynają się na Queen’s Road. Dzięki nim mieszkańcy mogą się w szybki sposób rano dostać do pracy, a wieczorem z niej wrócić do domów. To bardziej taki taśmociąg niż schody, ale faktycznie jest to duże ułatwienie i wygoda. PS Mamy taką grę na wyjazdach „golf czy polo”. Kto pierwszy widzi auto, to mówi i tym samym zdobywa punkt. W Hong Kongu zmieniliśmy zasady i graliśmy w „Tesle”, które ukazywały się za każdym rogiem. Rywalizacja była wręcz zajadła! -- 27 Mar 2019 21:53 -- 13.02 Rano skorzystaliśmy z opcji nadania bagażu rejestrowanego w Airport City Check-In. Z perspektywy czasu możemy śmiało tę opcję polecić. Bagaże nie zostały zgubione. Problem szukania przechowalni bądź powrotu do hotelu mieliśmy z głowy. W cenie 250HKD za cztery osoby (jedna osoba płaci stówę) jest bilet Airport Express (czyli ten sam bilet, z którego skorzystaliśmy z lotniska do Kowloon Station) plus możliwość nadania bagażu. Później dostaliśmy się do dzielnicy Quarry Bay, zobaczyć Yick Cheong Building, wchodzący w skład tzw. Monster Building. Co zrobić, kiedy mieszkańców coraz więcej, a ceny gruntów coraz wyższe? Można zbudować ogromne wieżowce, budynek przy budynku i ludzi zakwaterować w małych mieszkaniach, tak żeby pomieścić ich jak najwięcej. Te wieżowce zostały wybudowane w latach sześćdziesiątych. Na wyższych piętrach mieściły się mieszkania, na niższych sklepy, pralnie i inne lokale usługowe. Z czasem okolica stała się popularna. Została wykorzystana w wielu filmach, np. w Transformersach oraz pokochali ją instagramowicze. Na miejscu widać, że miejsce może jeszcze nie przeżywa swojego renesansu, ale na pewno staje się modne. Tworzą się jakieś kawiarnie itd. Zrobiliśmy kilka fotek a’la insta, chociaż instagrama nie mam i ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy metrem do stacji Central i doszliśmy do przystani promowej. Z pieru nr 7 popłynęliśmy do Hong Kong Cultural Centre i zrobiliśmy sobie spacer nabrzeżem. Posąg Bruce’a Lee i posąg świni to główne atrakcje tej promenady. Następnie przejechaliśmy ze stacji Tsim Sha Tsui do Tung Hung z przesiadką na Nam Cheong, aby móc podziwiać Wielkiego Buddę. Stojąc przed wyborem rodzaju wagonika w kolejce na wzgórze, polecam posłuchać własnych potrzeb i doświadczonych kolegów, którzy przez to przeszli. Są dwa rodzaje: „crystal cabin” z szklaną podłogą i standardowy. Można wybrać tylko w jedną stronę crystal, co jest ok, bo trochę zaoszczędzimy, a mamy jednocześnie frajdę z oglądania, co się dzieje pod nami. Ale trzeba się od razu zdecydować, w jakiej kolejności crysal i standardowy. Zapytaliśmy panią w okienku o radę i powiedziała, że w sumie nie ma znaczenia, ale może najpierw crystal. Tak zrobiliśmy i to był błąd. Spora kolejka do przezroczystego i zerowa do normalnego. W drugą stronę odwrotnie: duża do standardowego, a mała do przezroczystego. Logika i ekonomia podpowiadałyby, żeby ludzi z biletem na standard pakować do kryształowych, jeśli jest duża kolejka. Niestety puszczają te wagoniki puste. Nie chcę być odpowiedzialna za czyjeś wybory wagonika, bo może tylko my tak trafiliśmy, ale jest to sprawa ewentualnie do przemyślenia, szczególnie jeśli zależy Wam na czasie. Trasa wagonikiem obłędna i warta każdego dolara, widoki przepiękne! Nam się strasznie podobał widok na lotnisko! W drodze powrotnej mogliśmy już obczaić nasz samolot Do Buddy trzeba dojść po schodach, także codzienne cardio zostało zrobione ;P Nie wiem dlaczego, ale przyssała się do mnie i Łukiego ksywka fat lovers ;P Na terenie jest jeszcze klasztor, do którego też warto zajrzeć. Czas gonił, więc szybki subway na wynos i odczekanie swojego w kolejce do wagonika, zjazd na dół. Wsiedliśmy do autobusu S1 za 3,5HKD na samo lotnisko, czyli nie skorzystaliśmy z naszego wcześniej kupionego passu. Można rzec, że posłużył nam za przechowalnie bagażu. A jutro Australia Kilka słów podsumowania tego etapu podróży Hong Kong jest bardzo ciekawym, niezwykle różnorodnym, azjatyckim miastem. Dla porównania niedawno odwiedziliśmy Kuala Lumpur i mimo że niewiele czasu upłynęło od tego wyjazdu, to stolica Malezji wydaje się taka jakaś mdła przy Hong Kongu. HK jest niezwykle barwny i intensywny. Jedyny minus to ceny, które dorównują cenom w Tokio. Pewnie większość z Was trafi do Hong Kongu z powodu stopoveru, ale nie bagatelizujcie tego miasta. Jest warte uwagi! Jeśli ktoś wybiera się tutaj po elektronikę, to tylko i wyłącznie Shenzen, bo w samym Hong Kongu nie wyłonił się na naszej trasie żaden interesujący sklep bądź elektroniczny targ. -- 27 Mar 2019 22:03 -- Hej, czy ktoś może mi pomóc w kwestii dodawania zdjęć? Najpierw dodałam dzień12 lutego, później poszły zdjęcia do tego. A później dodałam post z 13 lutego i załadowałam zdjęcia do tego dnia. Na podglądach było spoko, a teraz ostatecznie są wszystkie zdjęcia nie po kolei pod ostatnim postem. Nie wiem o co chodzi. Można to jakoś zmienić, edytować?
| ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
| Autor: | tropikey [ 27 Mar 2019 22:15 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Na Victoria Peak ludzie "latają" dronami, ale nie przy głównym punkcie widokowym, tylko na bezpłatnych, które są wzdłuż Lugard Road (swoją drogą, jeden z nich, jest moim zdaniem o wiele lepszy od tego płatnego). A Jerzego Urbana wśród mnichów na schodach wypatrzyliscie? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka | |
| Autor: | regulartraveler [ 27 Mar 2019 22:46 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
-- 27 Mar 2019 22:37 -- Zrobił się miszmasz ze zdjęciami. Pierwsze zdjęcia dotyczą 13.02. z,y,w,v,u - Quarry Bay (Monster Building) t,s, - fotki zrobione na promie r,q,p - promenada o,n,k,j,i,h,g,f,e - droga do Wielkiego Buddy, Budda we własnej osobie oraz klasztor d - rozkład jazdy, przystanek przy kolejce gondolowej, kierunek lotnisko Kolejne zdjęcia dotyczą 12.02. z -mapka dojścia do Klasztoru 10k Buddów y,x,w,v,u - Klasztor t,s,r - Nan Lian q - wieżowce widziane z Nan Lian p - menu restauracji Tim Ho Wan o,n - Wzgórze Wiktorii m,l,k,j,i - Hong Kong nocą -- 27 Mar 2019 22:46 -- tropikey napisał(a): Na Victoria Peak ludzie "latają" dronami, ale nie przy głównym punkcie widokowym, tylko na bezpłatnych, które są wzdłuż Lugard Road (swoją drogą, jeden z nich, jest moim zdaniem o wiele lepszy od tego płatnego). A Jerzego Urbana wśród mnichów na schodach wypatrzyliscie? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka Ostatecznie dronowaliśmy w miejscu, gdzie zaczyna się trasa zejścia | |
| Autor: | krzysiekk86 [ 28 Mar 2019 09:13 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
regulartraveler napisał(a): Hej, czy ktoś może mi pomóc w kwestii dodawania zdjęć? Najpierw dodałam dzień12 lutego, później poszły zdjęcia do tego. A później dodałam post z 13 lutego i załadowałam zdjęcia do tego dnia. Na podglądach było spoko, a teraz ostatecznie są wszystkie zdjęcia nie po kolei pod ostatnim postem. Nie wiem o co chodzi. Można to jakoś zmienić, edytować? Po dodaniu zdjęć, pojawia się okienko z nazwą załącznika i przyciskiem umieść w tekście. Wtedy każde ze zdjęć można wstawić w dowolnym momencie tekstu. W przeciwnym razie wszystkie załączniki pojawiają się na końcu chyba w kolejności odwrotnej do dodawnia. | |
| Autor: | miau_miaukovski [ 28 Mar 2019 18:45 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
miodzio relacja, czekamy na więcej:> takie wisienki lubię, tylko jedna uwaga (no bo jak to tak bez krztyny narzekania?;d) - odrobinę więcej odstępów / wcięć w tekście, żeby łatwiej się czytało, to już będzie super fest. pzdr! | |
| Autor: | p.wl [ 29 Mar 2019 22:06 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
Bardzo fajna relacja, z lekką narracją. Drobna uwaga: "także" (pisane jako jedno słowo) oznacza "również", a nie "więc", "zatem". Sent from my SM-G950FD using Tapatalk | |
| Autor: | regulartraveler [ 29 Mar 2019 23:18 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
14.02 Walentynki w Sydney? Jestem na tak! Do Sydney przylecieliśmy A380 linii Qantas. Bardzo się cieszyliśmy na ten lot, ponieważ miał być to nasz pierwszy lot Airbusem 380, ale niestety samolot się zepsuł. Bliżej nieokreślona usterka skróciła nasz pobyt w Sydney o prawie 4 godziny, bo tyle wyniosło opóźnienie lotu. Dlaczego akurat teraz, skoro stopover w Australii jest najkrótszy? Załącznik: a388 gotowy na boarding.JPG [ 154.5 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: podczas przymusowego postoju w HKG.JPG [ 125.96 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: serwis podczas postoju w HKG.JPG [ 78.27 KiB | Obejrzany 24463 razy ] W Hong Kongu nadaliśmy bagaż od razu do Auckland, zatem mieliśmy przy sobie tylko bagaże podręczne, co niesamowicie ułatwiło nam poruszanie się po Sydney i było również oszczędnością czasu. Kontrola graniczna była ekspresowa. Mieliśmy wcześniej wydrukowane wizy oraz wersje elektroniczne w telefonach. Pani zdziwiła sie tylko, że przylecieliśmy na tak krótko do Australii i zaprosiła nas na dłużej (przylecimy na pewno!). Załącznik: Australia lotnisko.JPG [ 49.42 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Naszym celem była Opera, dlatego wybraliśmy pociąg AirportLink, który za 18 dolarów australijskich w kilkanaście minut dowiózł nas do stacji Circular Quay. Od razu dodam, że tego rodzaju bilet jest jedną z droższych opcji. My początkowo chcieliśmy połączyć lokalny autobus jadący przez lotnisko do stacji Mascot z uberem (przy czterech osobach wychodzi korzystnie) lub pociągiem podmiejskim, ale ostatecznie z powodu czterech godzin straty zdecydowaliśmy na opcję najszybszą. Pociąg był czysty i nowoczesny. Załącznik: Circular Quay widok z pociagu.JPG [ 134.03 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Opera prezentuje się okazale i robi wrażenie. Na co zwróciliśmy wszyscy uwagę to kolor dachu. Jest już bardziej żółtawy niż biały, ale ciągle jest moc! Wnętrze opery można zwiedzać i jest to przyjemność odpłatna. Nie zdecydowaliśmy się, bo żal nam było czasu i chcieliśmy wykorzystać piękną pogodę (jak się później okazało, słońce w tym dniu bardziej parzyło niż opalało). Ceny jedzenia przy Operze nie przerażają, one paraliżują! Sporo jest pięknych restauracji, w których można zjeść homara za kilkadziesiąt dolarów. My skusiliśmy się na fish and chips w knajpce, takim może bardziej straganie niedaleko promowej kasy biletowej. Cena ryby to 13 dolarów i była to najrozsądniejsza opcja w tej czasoprzestrzeni. Załącznik: Harbour i Opera.JPG [ 155.71 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: Opera.JPG [ 150.05 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: opera2.JPG [ 141.51 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: opera3.JPG [ 200.45 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Po posiłku wyruszyliśmy promem do Manly. Koszt biletu to 18,9 w dwie strony. Samo przepłynięcie ma na celu dostanie się do kurortu, ale jest też atrakcją samą w sobie. Dookoła płyną katamarany przygotowujące się do regat, piękne, śnieżnobiałe jachty. Wspaniały widok nie tylko na Operę, ale na całe Sydney, które jest przeogromne z tej perspektywy. Załącznik: regaty.JPG [ 198.16 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: regaty2.JPG [ 105.75 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: w drodze do Manly.JPG [ 171.79 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Manly jest miasteczkiem turystycznym - ładna plaża, liczne kafejki, restauracyjki. Turystów było zdecydowanie mniej niż w sezonie w Sopocie, więc dla nas nie było jakoś szczególnie tłoczno ;P Popełniliśmy też małą gafę. Stwierdziliśmy, że w taki gorący dzień napijemy się cydru na plaży. Miało być kulturalnie ;D Najpierw zapytaliśmy się dziewczyny na oko 20+, czy można napić się piwa na plaży, ale ona nie wiedziała (szok!). Później chcieliśmy się delikatnie podpytać dojrzałego pana w informacji turystycznej, co o tym myśli, a on, że też nie wie… I że tutaj się pije drinki raczej w barach przy plaży. Wyszliśmy trochę na polskich patusów, ale już trudno… Pan w sklepie monopolowym był świetnie poinformowany („ABSOLUTELY NOT!”) i zapakował cydry w papierowe torebki po uprzedniej kontroli paszportów. Załącznik: Kosciuszko.JPG [ 69.96 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: CYDR.JPG [ 72.67 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: Manly.JPG [ 146.76 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: Manly2.JPG [ 128.15 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: Manly3.JPG [ 181.58 KiB | Obejrzany 24463 razy ] W Manly jest sporo małych, interesujących sklepików, więc wydaje się być też dobrym miejscem na małe zakupy. My wzbogaciliśmy naszą kolekcję bombek choinkowych o ozdobę z volkswagenem ogórkiem Po powrocie z Manly rozdzieliliśmy się. Angie i Maciek ruszyli na Sydney Harbour Bridge, porobić kilka fotek. Ciekawą atrakcją jest wspinanie się na most. Nie daliśmy rady, czytaj znowu ograniczenie czasowe, ale może następnym razem Ja i Łuki ruszyliśmy do Darling Harbor, a w szczególności do Hard Rock Cafe po kieliszek do kolekcji. Ta okolica też jest bardzo ciekawa, promenada super, park w okolicy tętniący energią. Widać, że miasto żyje! Poruszając się po Sydney, trzeba wziąć pod uwagę kilka rzeczy: 1. taksówki, ubery zdecydowanie odradzam, bo korki są straszne; 2. odległości dla pieszych są w rzeczywistości większe niż na mapie, bo w niektórych miejscach przez estakady czy drogi szybkiego ruchu nie da się po prostu przemknąć; 3. co chwile są jakieś światła dla pieszych, na których się stoi, a na tych światłach gromadzi się mnóstwo ludzi i robią się korki pieszych; 4. jeśli wyszukujecie w automatach biletowych „airport”, to niestety nici, bo ta stacja nazywa się w ich systemie elektronicznym „international airport station”, a system wyszukuje nazwę stacji jedynie po słowie "international". Lotnisko zaskoczyło mnie dwukrotnie. Pierwsze zaskoczenie to sprzedawanie skór kangura w sklepach lotniskowych. Zdaję sobie sprawę, że mają tych torbaczy sporo, ale bez przesady. To tak, jakby w Balicach w Aelii były do kupienia skóry z owiec. Drugi zaskok zdecydowanie bardziej pozytywny to konstrukcja McDonalda. Świetny pomysł jak poradzić sobie z brakiem przestrzeni. Zamówienia były przygotowywane na drugim poziomie i zjeżdżały w dół za pomocą taśmociągu. Wszystko to funkcjonowało niebywale sprawnie, a McChicken smakował bardzo dobrze, wg niektórych lepiej niż w Polsce. Z A330 do Auckland pamiętam tylko tyle, że padłam ze zmęczenia i przespałam cały lot. Na lotnisku powitał nas wielki pomnik krasnoluda. Kontrola była dość dokładna - trzeba podać, czy przewozi się jakieś namioty, buty trekkingowe, sprzęty do nurkowania itd. W przypadku posiadania tego typu sprzętu jest on sprawdzany na obecność ewentualnych pochodnych zwierzęcych i roślinnych. Lepiej się przyznać niż zapłacić karę. Do hotelu Auckland Airport Kiwi zawiózł nas płatny busik hotelowy, za którego nic nie płaciliśmy, bo mieliśmy to zagwarantowane w rezerwacji. Komarów na razie nie ma! Nowa Zelandio, przybyliśmy! Załącznik: A330.JPG [ 138.54 KiB | Obejrzany 24463 razy ] Załącznik: Krasnolud.JPG [ 74.25 KiB | Obejrzany 24463 razy ] | |
| Autor: | katka256 [ 30 Mar 2019 12:37 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
p.wl napisał(a): Bardzo fajna relacja, z lekką narracją. Drobna uwaga: "także" (pisane jako jedno słowo) oznacza "również", a nie "więc", "zatem". Sent from my SM-G950FD using Tapatalk to samo miałam napisać, bo aż razi https://polszczyzna.pl/takze-czy-tak-ze/ a ogólnie fajnie się czyta | |
| Autor: | regulartraveler [ 31 Mar 2019 15:30 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
15.02 Nocleg w Auckland Airport Kiwi Hotel za nami. Przed wejściem, na dachu jest ogromne kiwi! Nocleg przyzwoity. W sam raz, żeby spedzić w nim kilka godzin, jeśli ląduje się późnym wieczorem lub w nocy. Załącznik: Auckland Airport Kiwi Hotel.JPG [ 30.26 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Auto odebrane. Łukasz i Maciek podjechali całkiem nową, niebieską Toyotą Rav 4. Do Toyot podchodzę raczej niechętnie, ale ten model robi wrażenie i cos czuję, że będziemy szaleć na jednej z dzikich plaż (ale o tym później;)). Bagażnik spokojnie pomieścił walizki i torby należące do czterech osób. Załącznik: Niebieska strzała RAV4 4X4.JPG [ 148.96 KiB | Obejrzany 24040 razy ] No to w drogę, poznawać uroki Nowej Zelandii! Na śniadanie zatrzymaliśmy się w takiej przydrożnej restauracji. BLT i tosty spoko, ceny do zniesienia. Głód zaspokojony, kierujemy się do Hot Water Beach. Saperka do odkopania naszego własnego gorącego źródła przeleciała z nami z Gdańska do Londynu, później do Hong Kongu i Sydney, aż w końcu dotarła do Nowej Zelandii. Jak się okazało, to trochę niepotrzebnie… Źródełko można wykopać jak jest odpływ, a my trafiliśmy akurat na przypływ… Mówi się trudno, na powrót na plażę nie mamy już czasu w naszym napiętym grafiku. Cały czas się pocieszamy, że woda jest podobno bardzo gorąca i z trudem można w niej zanurzyć stopy. Pierwsze dronowanie w Nowej Zelandii za nami, wiatr spory, ale juz nie mogę się doczekać tych filmików i zdjęć z nieba! Załącznik: Hot Water Beach widziane ze wzniesienia.JPG [ 307.29 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Załącznik: Hot Water Beach.JPG [ 99.83 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Załącznik: Hot Water Beach 2.JPG [ 183.55 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Kolejny punkt na naszej drodze to Cathedral Cove. Jeśli parking przed szlakiem jest zamknięty, to wtedy mamy dwie opcje. Pierwsza to zaparkowanie w mieście i przyjechanie autobusem za 5 dolarów od osoby, a druga to skorzystanie z licznych parkingów na działkach prywatnych i ta opcja kosztuje 10 dolarów, więc przy czterech osobach jest to bardziej opłacalne. Mieliśmy tylko jeden problem: nie posiadaliśmy jeszcze nowozelandzkich dolarów. Dysponowaliśmy złotówkami, funtami, dolarami amerykańskimi i kartami Revolut. Dla miejscowych ludzi, którzy żyją spokojniej, to jest „no problem” i pan z pierwszego prywatnego parkingu powiedział, że możemy zapłacić mu na przykład kupioną w sklepie kawą albo w euro. Daliśmy mu ostatecznie 5 funtów i też był zadowolony. Do Cathedral Cove prowadzi trasa, która jest raz pod górę, a raz z górki. Czasowo zajmuje od 30 minut do 1h w zależności od kondycji. Widoki przepiękne. Załącznik: W drodze do Cathedral Cove.JPG [ 288.84 KiB | Obejrzany 24040 razy ] To, co zachwyca w Nowej Zelandii to różnorodność. Jedno drzewo liściaste, obok iglaste, przed nim gąszcz tropikalnych paproci. Cykady są tak głośne, że ilość decybeli może ogłuszyć Załącznik: Plaża przy Cathedral Cove.JPG [ 93.5 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Załącznik: Zatoka przy Cathedral Cove.JPG [ 132.68 KiB | Obejrzany 24040 razy ] Zakochałam się w Nowej Zelandii już w pierwszym dniu. Następnie kierowaliśmy się do hotelu Beachaven top 10 Holiday Park w Waihi Beach. Spóźniliśmy się na check in, który był prawdopodobnie do 22, ale klucze i faktura, czekały na nas w skrzyneczce. Wszystko ładnie wytłumaczone i zakreślone na papierze. Bez problemu trafiliśmy do naszego domku. Jutro Hobbiton! Załącznik: Dzień 1 trasa.JPG [ 184.6 KiB | Obejrzany 24040 razy ] | |
| Autor: | regulartraveler [ 31 Mar 2019 17:18 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
16.02 Hobbiton: jechać czy nie jechać? Postanowiliśmy to sprawdzić, bo w końcu lepiej żałować, że się coś zrobiło niż że się nie zrobiło. Hobbiton był dzisiejszą wisienką na torcie. Zatem zacznijmy od początku… Karangahake! Brzmi jak okrzyk bojowy, a to zabytkowy kompleks jaskiń, kolejek, mostów, generalnie pozostałości po wydobyciu złota. Miejsce kojarzy się ze scenografią gry komputerowej Tomb Raider. W okolicy jest wiele traili i można odbyć trekking, jeździć na rowerze, dać się tutaj zgubić i wcielić w Larę Croft (jeśli ktoś ma bogatą wyobraźnię, bo nie jest to motyw, który jest tutaj propagowany; tylko i wyłącznie moje skojarzenie ;P). Na pewno spędzilibyśmy w tym miejscu więcej czasu, ale wejście do Hobbitonu jest na konkretną godzinę (a jak się później okazało - wejścia są co 5 minut, więc warto być punktualnym), zatem w drogę! Dodatkowo zaatakował nas owad zabójca. Po takim niebezpiecznym starciu lepiej spadać z takiego miejsca. A tak serio, mega warto odwiedzić Karangahake Gorge. Załącznik: Wiszący most na szlaku w Karangahake.JPG [ 247.19 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Załącznik: Szlak do Karangahake George.JPG [ 354.08 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Załącznik: Część szlaku wykuta w skale.JPG [ 297.75 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Nie było to w naszym planie, ale nasi mężczyźni za kółkiem uwinęli się szybciej niż myśleliśmy i wstąpiliśmy do miejscowości Tauranga. Strzał w dziesiątkę! Zauroczyło mnie to miejsce. Surferska atmosfera, przepiękne krajobrazy! Wprawdzie jest to miejsce typowo turystyczne, ale z duszą i chciałabym kiedyś spędzić w nim więcej czasu niż godzinę. Obowiązkowa sesja foto na wysepce Moturiki. Załącznik: Tauranga.JPG [ 165.03 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Można wspiąć się na górę Maunganui, z której prawdopodobnie są przepiękne widoki, ale nam to nie było dane. Akurat trafiliśmy na coś w rodzaju parady zabytkowych Volkswagenów ogórków. Były wspaniałe i pięknie zachowane. Dla fanki marki, jaką jestem, to był balsam dla moich oczu i serca. Załącznik: Zlot VW.JPG [ 189.86 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Załącznik: Zlot VW 2.JPG [ 242.35 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Załącznik: Zlot VW 3.JPG [ 145.41 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Następnie Blue Spring. Może opis: „porośnięta rzęsą wodną rzeka” nie zachęca najbardziej na świecie, ale jest to najładniejsza rzeczka, jaką widziałam. Różne odcienie błękitu i zieleni tworzą taki intensywny obraz, wręcz zbyt piękne barwy by były prawdziwe. Cud natury. Załącznik: Blue Spring.JPG [ 170.44 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Załącznik: BLue Spring 2.JPG [ 327.35 KiB | Obejrzany 23997 razy ] I wreszcie wracamy do hasła: Hobbiton. Jeśli z zapartym tchem przedzierałeś się przez prozę Tolkiena, studiując misternie wykonane mapki. Jeśli czekałeś na filmy, a wyjście do kina na kolejną część „Władcy Pierścieni” lub „Hobbita” było wydarzeniem miesiąca. Jeśli myślisz o Nowej Zelandii i przed oczami masz chatkę hobbita, to zdecydowanie warto. Jest to stosunkowo droga atrakcja. Koszt biletu to 84 NZD. Załącznik: Hobbiton 2.JPG [ 344.32 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Może niektórym zabraknie tam amerykańskiego rozmachu, który jest obecny w parkach rozrywki w Stanach Zjednoczonych… Może niektórzy będą się czuli nieco przytłoczeni tym, że miejsce zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem w sporych, moim zdaniem, grupach i w takim lekkim pośpiechu. Ale to jest jednak Hobbiton i żeby się nim cieszyć, a nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej, trzeba przymknąć oko na pewne minusy. Kompleks jest bardzo zadbany. To widać, że nad obiektem czuwa chmara ogrodników. Poza Hobbitonem trawa była przesuszona (minusy upalnego lata. Tak własnie, upalnego! W lutym! ;D), a wewnątrz zielono i bujna roślinność. Żeby zrobić dobre zdjęcie, należy iść na początku lub na końcu grupy wycieczkowej. Ale spokojnie, bez nerwów, jest mało czasu na fotki, ale da się je wykonać. Z takich ciekawostek, które zapamiętałam: jest jedno sztuczne drzewo (i naprawdę trudno odgadnąć które), drewniane płoty były malowane jogurtem, żeby nadać odpowiedniej barwy drewnu, a zachód słońca był kręcony jako wschód od tyłu. Załącznik: Sztuczne drzewo nad domem Bilbo Bagginsa.JPG [ 166.21 KiB | Obejrzany 23997 razy ] Do chatek nie mozna wejść, ponieważ nic tam nie ma. Sceny w domkach były kręcone w studiu filmowym. Trudno byłoby w nich pomieścić tyle krasnoludów itd. Można tylko wystawić do zdjęcia głowę z jednej chatki i to tyle. W cenie biletu jest możliwość wyboru napoju, są dwa piwa alkoholowe i jedno ginger beer bez procentów (przepyszne). Sklep przy Hobbitonie mnie trochę rozczarował, ale jakby co, to w Rotorua później też widziałam sklep sygnowany Hobbitem. Załącznik: Hobbiton.JPG [ 194.66 KiB | Obejrzany 23997 razy ] W Nowej Zelandii należy mieć ze sobą zawsze dowód i paszport, chcąc kupić alkohol. Jedna z pań kasierek doprowadziła do szału Maćka, który chciał kupić piwo, a nie miał przy sobie paszportu, ale był w obecności Łukasza z paszportem. No way! Jeśli dwie osoby kupują alkohol, to każda ma okazać paszport. Nocleg odbyliśmy w hotelu Ambassador Thermal Motel w Rotorua i jak na każdy motel przystało, mieliśmy do dyspozycji strefę spa i basen. Jest jeden basen z wodą, która zawiera siarkę, jacuzzi i zwykły basen. Przy strefie są ręczniki, woda jest gorąca. Można się odprężyć po intensywnym dniu Załącznik: Dzień 2 trasa.JPG [ 149.27 KiB | Obejrzany 23997 razy ] | |
| Autor: | regulartraveler [ 02 Kwi 2019 21:38 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 16 dni: LHR-HKG-SYD-AKL-RAR-LAX-LHR |
17.02 Najlepszym sposobem w Nowej Zelandii na zjedzenie dobrego i przede wszystkim taniego śniadania jest przyrządzenie go własnoręcznie Dzisiaj odwiedziliśmy park gejzerów Te Puia w Rotorua. Atrakcją parku jest obserwacja wielkiego gejzeru Pohutu, który osiąga nawet 30 metrów wysokości. Co istotne, wybuch jest mniej więcej raz na godzinę - nie trzeba czekać na tę atrakcję przez pół dnia. Załącznik: W oczekiwaniu na gejzer.JPG [ 79.55 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Erupcja!.JPG [ 79.97 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Dookoła są mniejsze gejzery, zbiorniki termalne z błotem. Pierwszy raz widziałam wybuchy gejzerów, więc zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. W parku jest również oszklony i bez dostępu światła wybieg dla ptaków kiwi. Wprawdzie kiwi były tylko dwa, ale dla nas to była megaatrakcja, bo czekaliśmy długo na to spotkanie. Mam tylko nadzieję, że oni odpowiednio opiekują się tymi ptakami i je jakoś wymieniają, ponieważ to chyba nie byłoby dobre dla ptaków, jeśliby siedziały cały czas w ciemnym, przeszklonym pomieszczeniu. Biorąc pod uwagę podejście Nowozelandczyków do naturalnego bogactwa własnego kraju, raczej jestem spokojna. Maciek nas próbuje zarazić od kilku dni piosenką Quebonafide „Bumerang” i nawet mu się to udało. Po odwiedzeniu Te Puia już trochę wiem „w jakim rytmie skacze kiwi”. W obiekcie jest również interesujący sklep. My kupiliśmy poszewkę na poduszkę z kiwi i naszywkę. Spotkaliśmy również grupę Polaków z Rainbow Tours. Mieliśmy trochę ubawu jak słyszeliśmy: „Andrzeeeej, to jest naprawdę dobra cena”, a Andrzej: „Joooola, to kupmy ten szal”. Maciek ułożył wieczorem nawet wiersz pod wpływem procentów o tej grupie, ale niestety nie udało nam się uwiecznić tej poezji. Taki wyjazd z Rainbow Tours, jak sprawdzaliśmy, kosztował ok. 21 tys. zł ze śniadaniami tylko. Warto zorganizować samemu taki wyjazd Załącznik: Te Puia.JPG [ 178.08 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Te Puia 2.JPG [ 122.34 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Te Puia 3.JPG [ 151.99 KiB | Obejrzany 23614 razy ] W parku gejzerów nie mogliśmy zostać zbyt długo, bo czekał nas… RAFTING! Dodałabym jeszcze, że był to rafting ekstremalny. Nie popierałam wcześniej tego pomysłu za bardzo, ale wszyscy mnie utwierdzili w przekonaniu, że to będzie pływanie pontonem i tyle. Na miejscu okazało się, że to dość krótki, ale za to bardzo intensywny odcinek rzeki, a najwyższy wodospad ma 7m. Jak się spada z takiego wodospadu? Krótko, ale te kilka sekund wydają się wiecznością, jeśli weźmie się pod uwagę, że najpierw się leci, potem człowiek jest pod wodą, która jak wiadomo jest silnym żywiołem i ręka może się oderwać od pontonu, a później jest chwila radości, że się to przeżyło i jest się dalej na pontonie. Są osoby, które wypadają za burtę. Nam na szczęście się to nie przydarzyło. Nasz przewodnik i szef pontonu był Holendrem i do tej pory nie wiem, czy tak niezrozumiale bełkotał po angielsku, czy to do mnie ze stresu słowa nie dochodziły. Jest taki wyrzut adrenaliny, że nie czuje się lodowatej wody ani ewentualnego bólu, bo jak się później okazało, stukłam sobie nogę, o dziwo, o ponton i już do końca wyjazdu nie rozstawałam się z Arnigelem. Na trasie jest fotograf, który wszystko uwiecznia, więc jest później fajna pamiątka. My skorzystaliśmy z usług firmy Kaitaki Adventures i zakupiliśmy rafting przez Groupon, co pozwoliło nam zaoszczędzić kilkadziesiąt dolarów. Parafrazując Jacka Walkiewicza (jego wystąpienie na youtube’ie „Pełna moc możliwości” było dla nas inspiracją), oczywiście mogłam się nie skusić na tę atrakcję i później na pytanie wnuków: „Babcia, gdzie tam jesteś?” odpowiedzieć: „Robiłam zdjęcia”, a babcia jest tutaj, w pontonie Załącznik: Rafting.JPG [ 115.21 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Rafting 2.JPG [ 89.29 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Rafting 3.JPG [ 90.36 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Ratfing 4.JPG [ 206.26 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Po takiej atrakcji nadchodzi głód, który można zaspokoić w popularnej restauracji (choć my trafiliśmy do niej przypadkowo) Fat Dog. Gruby Pies jest lokalem, w którym można zjeść przede wszystkim burgery, ale są też sałatki, koktajle i desery. Lubię miejsca, w których jest klimat, wystrój na luzie.Wewnątrz można kupić t-shirty z logo Fat Dog. To się po prostu czuje, że ktoś nie robi tego tylko dla kasy, ale włożył w tę restaurację serce. Tropical fish burger pyszny i z pełnym brzuszkiem można jechać dalej. Załącznik: Foodporn w Fat Dog'u.JPG [ 90 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Fat Dog Rotorua, polecamy!.JPG [ 126.76 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Do parku Kuirau w miejscowości Rotoua skierowaliśmy się, ponieważ dowiedzieliśmy się, że jest tam miejsce do darmowego obkładania się gorącym błotem, co oczywiście ma niesamowite właściwości lecznicze i zdrowotne, kojące ciało i duszę. Jest sporo takich spa, ale ich ceny zwykle powalają oraz jest potrzebny na to czas. Miejsca z dostępnym błotem nie znaleźliśmy, pytaliśmy napotkanych miejscowych, ale nic nam to nie dało. W samym parku można wykonać świetne zdjęcia niczym z horrorów, ponieważ gorąca woda paruje i robi się strasznie ;] Załącznik: Kiurau park.JPG [ 88.43 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Załącznik: Jezioro Rotorua.JPG [ 147.29 KiB | Obejrzany 23614 razy ] W drodze nad jezioro Taupo przystanęliśmy na parkingu przed Huka Falls. Był moment zawahania, ponieważ byliśmy jedyni, było jakoś tak pusto i zamknięty szlaban. Z nutą onieśmielenia ominęliśmy szlaban pieszo. Jednak nic się na tej siedmiominutowej asfaltowej trasie do Huka Falls nie stało. Załącznik: Huka Falls.JPG [ 96.64 KiB | Obejrzany 23614 razy ] Żadnych psów, żadnych grubych psów i żadnej policji (naturalnie na samym początku zdania chodziło mi o zwierzęta). Latanie dronem jest zabronione, co zasmuciło Maćka. Same wodospady jak wodospady… Ja byłam dość zmęczona, zostałam wybudzona z jetlagowej drzemki, więc dla mnie szału nie było. Natomiast sama atrakcja nic nie kosztuje: jest za free, parking też, podejście łatwe i nie pochłania energii, więc można się skusić. Załącznik: trasa 3 dzień.JPG [ 98.57 KiB | Obejrzany 23614 razy ] | |
| Strona 1 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |