| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią rtw-w-12-dni-z-dzieciakami-tuz-przed-pandemia,219,163418 | Strona 1 z 1 |
| Autor: | hiszpan [ 03 Lut 2022 22:23 ] |
| Temat postu: | RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
To moja pierwsza relacja na tym forum więc wybaczcie potknięcia techniczne. Opisuję moją wyprawę dookoła świata z całą rodziną z roku 2020 (luty) - tuż przed pandemią, wróciliśmy dosłownie parę tygodni przed pierwszym zamknięciem świata. Było jeszcze bardzo tanio, świat był otwarty (poza Chinami) i nikt niczego nie przeczuwał. Pisałem na żywo więc narracja jest z dnia na dzień. Zobaczcie zatem jak można było zabrać dzieci (trójkę), żonę i w miarę tanio (podsumowanie na końcu) oblecieć świat. Ta relacja już była na sąsiednim forum ale mi znikły fotki więc lekko modyfikowaną powtarzam tutaj. Miłego czytania i komentowania: Podróże to pasja, wielu z Was to przyzna. Czasami zdarzają się jednak bardzo specjalne podróże i Podróż Dookoła Świata do nich na pewno należy!!!. Dla mnie to nie pierwszyzna, 2 lata wcześniej odbyłem pierwszą samotną podróży RTW. Tym razem zabieram rodzinkę i chcę okrążyć ziemię w 12 dni dobrze się przy tym bawiąc. Skąd pomysł? Oczywiście całkowicie przypadkiem natknąłem się na promocję Jetstara. Bilet z Melbourne w Australii do Honolulu na Hawajach w kilku terminach lutowych za 470zł. No ale gdzie Rzym a gdzie Krym! Zaraz, jak się dobrze poszukało to nagle pojawił się Norwegian z Los Angeles do Londynu Gatwick za 670zł. Potem znowu Jetstar z Phuket w Tajlandii do Melbourne za 550zł i tak dalej i dalej W sumie cała podróż to 9 odcinków: Wszystkiego ponad 41.000km i przekroczenie równika więc to prawdziwy RTW. Przyznaję, jest trochę latania (co wszyscy bardzo lubimy) ale i będzie trochę wytchnienia w paru fajnych miejscach po drodze. Wszystkie rezerwacje oprócz pierwszej do Singapuru (Finnair przez Helsinki) są ze sobą nie połączone, więc będzie mocno hardcorowo na kilku przesiadkach. Na to wszystko nałożył się jeszcze nieszczęsny koronawirus, który mam nadzieję, nie pogrzebie moich planów. Planowanie takiej podróży to czysta przyjemność grzebania w różnych wyszukiwarkach połączeń, stronach przewoźników, wyszukiwarkach noclegów i samochodów na wynajem Odcinki w Azji, Australii i Ameryce poszły dość gładko bo udało się je wszystkie tanio ogarnąć ale został mi jeszcze dolot do Tajlandii w jedną stronę. Najtaniej wychodził Aeroflot (za niecałe 1000zł one-way) ale z baardzo długą, ponad 6-godzinną przesiadką w Moskwie. Niestety w nocy, bo może inaczej bym się pokusił o zdobycie wizy i wyskok na miasto - ale może next time! Jedyną rozsądną następną opcją był dolot do Singapuru i stamtąd niepołączona rezerwacja tanio na Phuket (Jetstar za 190zł). Tu przyszedł w sukurs Finnair z ceną prawie 1100zł od osoby za one-way z Warszawy do Singapuru z przesiadką oczywiście w Helsinkach. Jedyny problem, to konieczność opuszczenia Changi z obowiązkowym wyjściem "na miasto" (i pełną odprawą imigracyjną). Mam na to 2,5h więc luuuzik jak się Finnair nie spóźni. No to lecimy w końcu!!!! Do Helsinek zabiera nas Embraer 190 Finnaira, który na pokładzie nie oferuje nic ponad jednym kubkiem napoju lub kawy/herbaty. Krótki lot, który szybko będzie zapomniany. Helsinki witają nas temperaturą -7C !!!! Zrobiłem sobie zrzut temperatur, które nas czekają w całej podróży: Na szczęście wszystko jest o czasie i w Helsinkach szybka 1,5h przesiadka. Na lotnisku Vaanta mamy okazję jeszcze odwiedzić muminki! Czeka na nas Airbus 350 do lotu do Singapuru. Podczas check-in - niespodzianka, dostałem upgrade do ich premium economy (nazywanej economy comfort)!!! Juupi! Ale po wejściu do samolotu okazuje się, że mamy tylko troszkę więcej miejsca na nogi (co jest super oczywiście), amenity kit ze skarpetkami i słuchawki z wyciszaniem szumów i to tyle przywilejów, catering i fotele normalne jak w economy. LOT ze swoją premium bije ich na głowę! Lot jest super o czasie co dla mnie bardzo ważne. Ponieważ siedzimy z przodu to dostajemy bardzo szybko obiad: Wino lub piwo do posiłku bez problemu nawet z dolewką. Podczas lotu wszystkie ekstrasy są płatne z menu niestety. Godzinę przed lądowaniem dostajemy śniadanie - nawet bardzo smaczne: Lot całkowicie bezproblemowy - cała załoga chodzi w maseczkach, zbliżamy się do największego azjatyckiego hubu, a koronawirus nie wybiera.... Lądowanie pół godziny przed czasem co stawia moją przesiadkę w bardzo komfortowej sytuacji sporego zapasu czasowego. Jest bardzo gorąco - żegnam zimę na prawie 12 dni Trzeba założyć maseczki (hehe kto wiedział, że za chwilkę będzie to nasza codzienność!) no i dookoła ponad 70% ludzi plus cała obsługa też nosi. No cóż taki moment w historii. Imigracja bez kolejki i jesteśmy w Singapurze prawie z 2 godzinnym zapasem czasowym. Odprawiamy się na Jetstar do Phuket i idziemy oglądać nowiutkie centrum handlowe Jewel na Changi z lasem tropikalnym i gigantycznym wodospadem. Przepiękne! Idziemy jeszcze na obiad i wbijamy się z powrotem na Changi. Po drodze oprócz wszechobecnych masek i jednej kamerki na podczerwień - żadnych oznak szczegółowych kontroli zdrowotnych pasażerów. Przy gate czeka na nas A320 Jetstar w krótkim locie na Phuket. Lot przesypiam i po wielogodzinnej podróży lądujemy w Tajlandii. Do imigracji ponad godzinna kolejka Stoi z nami cały Aeroflot z Moskwy, który równo z nami lądował (z mojego pierwotnego planu). Nie dziwię się już następnego dnia, kiedy odkrywamy, że angielski jest już trzecim używanym językiem na Phuket po rosyjskim i tajskim (w tej kolejności). No ale ja mam do hostelu ponad 50km. Wymyśliłem sobie, że wypożyczę samochód i dostaję w Avisie Toyotę Vios za 230zł na 2,5 dnia. Jest już późny wieczór więc cała podróż zajmuje mi niecałą godzinę przy bardzo niskim ruchu drogowym. Jeździmy oczywiście lewą stroną ale dla mnie to nie problem W hostelu czekają i idziemy spać w końcu po całej podróży w wygodnych łóżkach z włączoną klimą. Rano widoczek z okna powala.... Podróż dookoła świata rozpoczęta Pierwszy segment zrobiony i teraz dwa pełne dni w Tajlandii oddechu przed następnymi odcinkami. Tajlandia była opisywana mnóstwo razy na forum więc nie będę się rozwodził. Jest ciepło i miło, plaża tam gdzie jestem (Karon) jest czysta i dobrze zagospodarowana. Pierwszy dzień schodzi nam na odpoczywaniu po podróży czyli plażowaniu w rajskich klimatach: Po takiej długiej podróży dzieciaki mi posnęły na leżakach Dookoła słychać praktycznie tylko rosyjski. Większość szyldów w knajpach i sklepikach jest już napisana cyrylicą. Wygląda to naprawdę komicznie ale to obecnie rzeczywistość tej części Phuket. Nie stanowi to dla nas oczywiście żadnego problemu. Trochę tylko śmieszą knajpy oferujące barszcz i pielmieny No ale przylecieliśmy tu również dla tajskiego jedzenia, które jest imho najlepszą kuchnią na świecie. Wśród gąszczu knajpek dla turystów z pizzą i kebabem (to nie żart!) znajdujemy jeszcze lokaleskie miejsca: Resztę dnia schodzi na spacerach po okolicy i pokazywaniu dzieciom jak wygląda prawdziwa Azja (tak od trzeciej uliczki od plaży wgłąb wyspy) No i na straganach moje ulubione mango i inne specjalne owoce, które tutaj smakują obłędnie (nie ma owoców o takich smakach dostępnych w Polsce niestety) Wieczorem czas udać się na night market, gdzie możemy popróbować owoców morza i innych specjałów tajskich wprost z budek lokalesów. Ale co mnie uderza - nie jest tanio!!! Jestem przyzwyczajony, że w Azji street food jest naprawdę tanie - np. można zjeść pad thaia na ulicy w Bangkoku za około 1USD. Na Phuket trzeba zapomnieć o takich cenach. Najtańsze porcje street fooda to co najmniej 70-80 bahtów! Ale drożyzna - nie doświadczyłem takiej nigdzie w Azji Południowo-Wschodniej. Ceny wszystkiego skrojone pod turystów, którzy płacą i się nie targują (Rosjanie?) No trudno, trzeba płakać i płacić: pyszne ośmiorniczki i krewetki a'la satay coś dla wybrednych dzieci na koniec dnia- drinki w barze z muzą na żywo (dzieci dostały kasę na lody tajskie ) my tu: a dzieci tu: Następnego dnia mamy wieczorem wylot do Melbourne. Postanawiamy zobaczyć trochę atrakcji w okolicy. Jak pisałem wynająłem samochód trochę dlatego, że nasz hostel był daleko od lotniska i sprawdzałem ceny taksówek, które mnie trochę przeraziły. No i okazało się, że transport na Phuket jest kosmicznie drogi. Nie ma klasycznych tuk-tuków za grosze tylko czerwone busiki z ławeczkami kasujące krocie za krótkie przejazdy. Np. z Karon do Patong jest ok 6km. Facet chciał 400bahtów od osoby za ten przejazd!!!! No nie - to nie jest tania Azja! Przyznaję, że nigdy nie prowadziłem samochodu w Azji Południowo-Wschodniej (a jeszcze na dodatek po lewej stronie) Ale - mam szkołę warszawską jeżdżenia za sobą więc - dam radę. Wynajęcie samochodu okazało się dobrym pomysłem. Szybko opanowałem jeżdżenie wśród szalonych skuterków i można podjechać pod Wielkiego Buddę zwanego Phra Phutta Ming Mongkol Akenakiri, w skrócie Budda Ming Mongkol. Skończyli go budować niedawno - w 2017 roku ale ciągle trwają jeszcze jakieś prace. Zwiedzanie jest darmowe łącznie z parkingiem pod samą statuą. Budda wygląda bardzo majestatycznie i wokół jego tarasów są świetne widoki na południowy Phuket: W salach poniżej mnisi buddyjscy błogosławią turystów... W ogrodach biegają małpy, ustawicznie dokarmiane przez turystów wbrew zakazom. Ruszamy w dalszą drogą na południowy cypel Phuket - Promthep Cape. Tam fajna piesza wycieczka na sam cypelek z pięknymi widokami: Dzieciaki chcą pooglądać rafę więc jedziemy niedaleko na malutką plażę znaną ze snorkelowania - Yanui Beach. Piękna pogoda, cieplutkie morze, rafa i kolorowe rybki ..... super. Tak zlatuje miło ostatni dzień w Tajlandii. Po drodze odwiedzamy jeszcze świątynię Wat Chalong, gdzie boso można pochodzić po pagodach. Ładna ale jakoś specjalnie nie rzuca na kolana (jak się już widziało 50 podobnych w Azji...) Zbieramy się na lotnisko. Wylot o 21.45 a jeszcze trzeba oddać samochód. Po południu na Phuket korki niemiłosierne ale na szczęście mam zapas czasowy. Z południa na północ schodzi prawie 2 godziny w korkach. Na lotnisku znów wszyscy w maskach (na całym Phuket przez 2 dni nikogo w masce nie widziałem). Dodatkowo osobista kontrola temperatury każdego pasażera (trwa 3 sekundy). Bez problemy robimy check-in na lot Jetstarem do Melbourne. Przy bramce czeka już nasz Dreamliner: Jeszcze mam ochotę na ostatniego Pad Thaia przed wylotem i żegnamy Azję w tej podróży. Na pokładzie ciasno, wszystko płatne łącznie z dostępem do PTV, kocyków i poduszek brak a to prawie 9 godzin lotu. Kupiłem na śniadanie jeden z zestawów na ciepło i oto co dostałem!!!! "Pies tatusia" - dzieci poryczały się ze śmiechu Lot bezproblemowy znowu, można trochę pospać. W sumie podobny do Norwegiana na longhaul. Przed lądowaniem duże wideo o przepisach imigracyjnych Australii i zakazie wnoszenia jakiegokolwiek jedzenia w dowolnej postaci. Generalnie rozdali duży formularz, gdzie trzeba było wszystko zadeklarować łączenie z faktem chodzenia po rzece i w błocie przed wylotem! Wyglądało groźnie ale cała odprawa w Melbourne poszła super gładko i szybko, nikt o nic nie pytał innego tylko czy byliśmy w Chinach ostatnio.. Jesteśmy w nowym odcinku naszej podróży - Australia! Zmiana kontynentu nie oznacza dla nas zmiany klimatu Jest ciągle bardzo ciepło i świeci piękne słońce. Jesteśmy w Australii tylko dwa dni więc zaplanowałem na dzień pierwszy przejechanie się kawałkiem Great Ocean Road. Wylądowaliśmy o 10 rano i już po godzinie odbieramy samochód z Avisa. W Australii jest ruch lewostronny więc nie mam problemu z jazdą po Tajlandii Wbijamy się prosto z lotniska na autostradę M1 i tniemy w kierunku wybrzeża. Niestety pogoda się lekko załamuje i postanawiam dotrzeć do Apollo Bay autostradą A1 i dojazdówką C154 aby tam rozpocząć objazd Great Ocean Road. Wszyscy dookoła jeżdżą równiutko według przepisów a ruch jest znikomy poza miastami. Apollo Bay wita nas wiatrem i chmurami: Przed nami Cieśnina Bassa i niewidoczna na horyzoncie Tasmania Pogoda trochę zniechęcająca ale - jedziemy wzdłuż wybrzeża jedną z najbardziej malowniczych tras Australii. Krajobrazy zmienne: wybrzeże i lasy z wielkimi paprociami: Na ten znak wszystkim nam cieszą się michy - ciągle nie mogę uwierzyć, że jesteśmy w Australii !!! (wylądowaliśmy przecież parę godzin temu) Ale prawdziwych kangurów niestety brak Za to za oknami niekończące się pastwiska dla krów i owiec poprzedzielane płotami. Mijamy również ślady po pożarach: Po drodze przy wybrzeżu mnóstwo przepięknych zatoczek: Moim celem jest dojechać do formacji skalnych znanych jako 12 Apostołów (Twelve Apostles). No i proszę, chmury się rozstępują, wychodzi słońce i mamy Apostołów w pięknej pogodzie Widok zapiera dech!! Zdjęcia naprawdę nie oddają tego majestatu bloków skalnych w morzu pięknie oświetlonych popołudniowym australijskim słońcem... Liczymy skały i.... nie ma dwunastu! Dlaczego? Oto wytłumaczenie: Eech, piękna ta przyroda: Spacerujemy wydzielonymi ścieżkami no ale przecież .... to Australia! Kontynent z niebezpiecznymi zwierzętami i tu nie ma żartów: Zrobiło się mocno po południu - czas wracać do Melbourne na kwaterę. Zarezerwowałem hostel prawie w samym centrum miasta (Arrow on Swanston). Po przejechaniu prawie 600km wbijamy na nocleg. Dzieci szybko spać a my z żoną..... na nocny wypad na miasto bo przecież jest sobota wieczór. Niestraszne nam zmęczenie jak możemy zobaczyć i skosztować nowych rzeczy. Spacerujemy Elisabeth Street by night i wpadamy do fajnej knajpki na..... steki z kangura Oczywiście z lokalnym kraftem Jest pycha!! Drugi dzień w Australii przeznaczamy na zwiedzanie centrum Melbourne. Jest piękna pogoda a my mamy hostel świetnie położony na piesze wycieczki. Jest niedzielny poranek i Melbourne w promieniach słońca wygląda pięknie: Po drodze biblioteka miejska (State Library Victoria) z fajnym drogowskazem: Dochodzimy do Flinders Street Railway Station Wzdłuż rzeki Yarry piękny deptak Na chodniku przy promenadzie artyści uliczni zabawiają przechodniów. Ale.... czyżbym widział znajomą twarz??? Oczywiście, swój występ ma tutaj Kacper Mysiorek, znany młody polski performer, którego można często spotkać w wakacje robiącego pokazy na Starym Mieście w Warszawie Znam go dobrze, robił niesamowity pokaz magiczny dla gości na moich urodzinach rok temu! A to jest okazja aby pogadać, zapraszamy go na lunch i poznajemy jak się wiedzie artystom ulicznym na świecie i w Australii, gdzie spędza akurat dwa miesiące. W knajpce przy Southbank Promenade obsługuje nas kelnerka ze .... Śląska Cieszyńskiego (jest na work&travel) a menedżer restauracji macha nam i pozdrawia ... też po polsku Trzeba mieć niezłą gadanę aby zachęcić ludzi na chodniku aby przystanęli i jeszcze dali kasę na koniec !!! Powodzenia Kacper w dalszych podróżach i performance ulicznym!!! No to koniec szybkiej wizyty w Australii. Jedziemy na lotnisko na popołudniowy lot Jetstarem do Honolulu na Hawajach. To jest jeden z moich najtańszych biletów versus odległość (MEL-HNL to 8885km i prawie 11h lotu). Bilet kosztował 470zł. Zabiera nas taki sam Dreamliner, który nas tu przywiózł z Tajlandii: Jest niedziela godzina 17.30. Tak jak pisałem, to będzie nasz najdłuższy dzień ponieważ po drodze przekraczamy linię daty i lądujemy w Honolulu o godzinie 07.00 rano w .... tą samą niedzielę, kiedy wyruszyliśmy z Melbourne!!! Hurra, cały jeden dzień dostajemy extra w prezencie lecąc z zachodu na wschód. Odkrył już to dawno Fileas Fogg w książce Juliusza Verne "W 80 dni dookoła świata" (młodszym polecam przeczytać). W Melbourne było 10 godzin do przodu względem Polski a po wylądowaniu na Hawajach nagle zrobiło się 11 godzin do tyłu!!! Niezła podróż w czasie!! Cały lot nad Pacyfikiem jest bezproblemowy i po przylocie do Honolulu idziemy na immigration. Kolejek brak, z ciekawostek urzędnik imigracyjny ogląda mój paszport i mówi do mnie, że to on mnie wpuszczał do Honolulu podczas mojej pierwszej podróży 2 lata temu Rozpoznał swój podpis na tamtej pieczątce, w związku z tym jest bardzo miło na tej rozmowie i bez zbędnych pytań wbijamy się na terytorium USA. Jest 8 rano, nasza kwatera (z AirBnB) jest dostępna dopiero po południu więc biorę samochód z wypożyczalni (Alamo, tym razem nie Mustanga GT jak za pierwszym razem) Wybór spory w kategorii midSUV , decyduję się na nowego Subaru Forestera (250zł za dzień) Co tu robić tak wcześnie? Oczywiście wbić się na Waikiki Beach . Pogoda jest prześliczna!!! Czekając na zmianę świateł na rogu Kalakua Avenue, podchodzi do nas nagle miła starsza Pani, trochę dziwnie ubrana, uśmiechając się od ucha do ucha wręcza mojemu dziecku 10 dolców do łapy! Oszołomione pyta "why?" A ona prezentując bezzębny uśmiech odpowiada - "because I like You" Zdębieliśmy i zanim zaoponowaliśmy Pani sobie poszła... No cóż dzieci poszły na lody - taka historia już godzinę po wylądowaniu. Siedzimy na plaży do popołudnia, idziemy do miejskiego zoo a potem wałęsamy się po Honolulu. Wieczorem czas podjechać na kwaterę. Mieszkamy na West Coast w apartamencie z AirBnB. W lutym na Hawajach jest cudnie, ciepło i bez tłoku wszędzie, zwłaszcza, że dopisuje pogoda Tu czeka nas dłuższy przystanek. Na Oahu planujemy spędzić aż 4 dni i porządnie odpocząć po 5 lotach i trzech kontynentach odwiedzonych do tej pory Na Hawajach w lutym pogoda może oczywiście płatać figle. No bo jak to powiedzieć, że jednocześnie pada deszcz i świeci słońce! Wygląda to mniej więcej tak: Na okrągło raz tak, raz tak. Nic dziwnego, że mają w rejestracjach w tle tęczę bo taki jest permanentny efekt końcowy na niebie takiego miksu. Na szczęście taka pogoda trafiła nam się tylko drugiego dnia, kiedy postanowiliśmy zrobić objazd wyspy poczynając od North Shore. Po drodze zaliczamy plantację ananasów Dole'a. Ananasów za dużo na drzewach nie ma (dzieci ich tam wypatrują), za to są na krzakach: Dalej już widoczki z plaż północnej części wyspy, jest wietrznie więc i fale są duże Niewątpliwą atrakcją kulinarną są food-trucki z krewetkami na co drugim parkingu. Wśród nich - najsłynniejszy Giovanni's (którego opisywałem podczas poprzedniej podróży). Było pycha wtedy więc robię replay: Rewelacyjne świeże krewetki, znikają błyskawicznie z talerzy dzieciaków i naszych: Najedzeni zajeżdżamy pod Centrum Kultury Polinezyjskiej ale okazuje się, że to jest duży park rozrywki z bardzo drogim wejściem, właściwie na cały dzień, nie mamy czasu więc zostawiamy na kiedy indziej. Jedziemy dalej i podziwiamy widoczki: Na Hawajach kręcili serial "Lost" (w czasach przed-netflixowych) i te lokacje zapadają w pamięć: i zaraz pada Przy ładniej pogodzie jest po prostu ślicznie: Kolejnym punktem programu jest treking do latarni morskiej Makapu. Kolejna tęcza po drodze... Stamtąd jeszcze ładniej widać wybrzeże: Do samej latarni nie ma już bezpośredniego dojścia, szlak się zawalił: Po drodze tablica informująca o wielorybach przed nami: I rzeczywiście, co jakiś czas w oddali pokazuje się grzbiet humbaka, duży plusk i czasami widać ogonek Niestety bardzo daleko i fotki nie wyszły Jeszcze widoczek przy zachodzie słońca: Słońce zachodzi i błyskawicznie robi się ciemno. Na kolację dzisiaj stek z pierwszym majtajem To był świetny dzień w trasie i nawet przelotne deszczyki nie popsuły świetnego zwiedzania Oahu. Wracamy na kwaterę zmęczeni ale super szczęśliwi. Następneg dnia w planach plażing i Pearl Harbour! Do wizyty w Pearl Harbor przygotowujemy się zawczasu oglądając fragmenty filmów "Pearl Harbor" oraz najnowszego "Midway" gdzie bardzo sugestywnie pokazany jest atak Japończyków na bazę amerykańską w Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. To już moja kolejna wizyta w tym miejscu ale poprzednio wiało bardzo i nie dało się odwiedzić memoriału "Arizony" Tym razem pogoda jest przepiękna i całą rodzinką idziemy zwiedzać najpierw wystawę na lądzie a potem płyniemy na "Arizonę" To miejsce ma szczególny charakter dla Amerykanów, zginęło tu podczas ataku ponad 2300 osób z czego na samej "Arizonie" prawie 1200. Stoimy w miejscu, gdzie było pięknie widać ustawione pancerniki przy wyspie Forda: Przy muzeum można jeszcze porozmawiać z weteranem, pamiętającym czas ataku: Kolejki po bilety nie ma. Okazuje się, że bilety są darmowe i dostajemy szybko swój zestaw z konkretną godziną wejścia na statek. Zwiedzanie memoriału zaczyna się od hali kinowej, gdzie wyświetlany jest 25 minutowy film nakreślający otoczenie historyczne ataku i pokazujący zdjęcia archiwalne co tu się zadziało tego poranka 7 grudnia 1941 roku i dlaczego Amerykanie zostali tak absolutnie zaskoczeni. Następnie wchodzimy na statek. Obsługa zaznacza, że to jest statek należący do US Navy i mamy bezwzględnie słuchać marynarzy na pokładzie: "Arizona" leży płytko w basenie portowym i nad nią wybudowano mauzoleum. Tak wygląda makieta: A tak wygląda to z powietrza, fotkę zaczerpnąłem z wikipedii: Generalnie jesteśmy proszeni o ciszę podczas zwiedzania i nierobienie fotek w samym memoriale. Trzeba pamiętać, że we wraku spoczywają ciała ponad 900 marynarzy. Wewnątrz memoriału jest tablica pamięci z nazwiskami wszystkich poległych. Można też z bliska popatrzeć na pozostałości kadłuba statku. W jednym miejscu widać doskonale pojawiającą się co chwilę plamę ropy na powierzchni wody. To tak zwane "łzy Arizony" - ciągły wyciek z nieopróżnionego zbiornika okrętu. Wewnątrz memoriału jest otwór w podłodze, gdzie patrzymy na zatopione pokłady pancernika. Niesamowite miejsce, tak mocno związane z historią. Wracamy i następnym punktem programu jest zwiedzanie łodzi podwodnej USS Bowfin: Tu zwiedzanie jest niestety płatne ale - trzeba zobaczyć środek okrętu: Jest super ciasno, załoga ma koje dzielone z torpedami! Na pokładzie można pobawić się działem: Całe muzeum jest świetne i bardzo pouczające. Kawał historii się tu zadział. Resztę dnia odpoczywamy już na plażach Oahu ciesząc się z wspaniałej pogody... Woda jest cieplutka i ma niesamowity kolor... Korzystamy z przepięknej pogody i cały następny dzień spędzamy na plażach Oahu. Na początek uwielbiane przez surferów plaże West Coast: W południe decydujemy się pojechać do zatoki Hanauma Bay na piękną plażę z rafą koralową. Wstęp na tą plażę jest płatny (7,5USD od osoby dorosłej, dzieci do 12 lat nie płacą), dodatkowo 1USD za parking. Z daleka wygląda zachęcająco: A z bliska - to prawdziwy raj Cieplutka woda z tysiącami kolorowych rybek i żywą rafą koralową. To jest number 1 atrakcja dla dzieci (i nie tylko) na Oahu! Wykładam się na piasku i mam taki widok przed oczami Takiego odpoczynku i Wam wszystkim życzę... Po południu zbieramy się aby pochodzić jeszcze trochę po Honolulu, po drodze też piękne widoki: Wieczorem tłoczno na głównej ulicy, turyści to prawie w 90% Japończycy o tej porze roku. Miejscowa straż pożarna też ma niezbędny ekwipunek pod ręką: A my kończymy dzień wspaniałym mai tajem Koniec pobytu na Oahu, jutro rano przelot na Big Island! Rano pakujemy się na lotnisko w Honolulu na poranny lot linią Hawaiian z Oahu do Big Island. Ten lokalny przewoźnik korzysta z floty Boeingów 717 czyli wersji Mad Doga MD-80 produkowanego przez krótką chwilkę po przejęciu McDonnell Douglas przez Boeinga. Bilet kosztował 149zł od osoby. W pamięci mam odcinek "Katastrofy w przestworzach" o pamiętnym przelocie Boeinga 737 nieistniejącej już linii Aloha Airlines w przeciwną stronę (z Big Island na Oahu), w którym oderwała się spora część górnego poszycia do gołych foteli i mimo to udało się załodze szczęśliwie wylądować (zginęła tylko jedna stewardesa). Musiała być to niezła trauma dla tych pasażerów co siedzieli "pod chmurką" - przynajmniej na osłodę mieli świetne widoki! Nie chcemy takiej powtórki, pogoda jest ładna a lot do Kona ma trwać tylko 40 minut. Po starcie piękne widoczki na Honolulu, Waikiki Beach, kalderę Diamond Head i majaczącą z daleka zatokę Hanauma Bay: Na pokładzie soczek, woda lub kawa do wyboru: Deboarding przez fajny pomost a i pogoda śliczna Na lotnisku witają nas hawajskie tańce i gitara Super miło. Plan na dziś jest prosty - objechać dwa wulkany i pospacerować w Hawaii Volcanoes National Park. Biorę samochód z wypożyczalni i na pierwszy ogień idzie Mauna Kea, jedziemy pętlą północną: Po opuszczeniu lotniska i przejechaniu przez osiedla Kony wjeżdżamy na pustkowia Big Island. Ta wyspa jest jednym wielkim bezdrożem z kilkoma małymi miejscowościami. Zupełne przeciwieństwo Oahu. Po drodze nieskończone pola lawowe i zero cywilizacji (co najwyżej instalacje wojskowe). Najbliższa stacja benzynowa za 70mil! Po chwili ukazuje się nam Mauna Kea, czubek jest ośnieżony. Nie będziemy na nią wjeżdżać (jest jakieś halo po drodze z protestami) więc mijamy ten majestatyczny wulkan po drodze. Dookoła lawa.... Roślinność też taka trochę nieziemska: Nasza aktualna fura przy drodze do Hilo (Chevy Malibu nówka fungiel, miał 10 mil na liczniku i folie w kokpicie) Dojeżdżamy do Hilo i na stacji benzynowej posilamy się po długiej podróży. Hitem są "polish sausages" oraz corndogi - dzieci uwielbiają Wbijamy się do parku Hawaii Volcanoes. Wjazd płatny jak to w parkach USA a potem zwiedzanie tradycyjne - samochodem od parkingu do parkingu i krótkie trekingi. Na pierwszy ogień idą kominy siarkowe: Wszędzie dookoła coś dymi i śmierdzi Roślinność trochę egzotyczna dla nas: Dookoła zieją otwory w ziemi z których wydobywa się para wodna, trzeba uważać aby nie wpaść! Jesteśmy na krawędzi wielkiej kaldery wulkanu Kilauea. W information centre dostaliśmy mapę z kserówek. Tłumaczą, że dość często zmienia się krajobraz i ścieżki przez aktywność wulkanu więc nic nie drukują nic stałego. W dole dymi! Na szczęście dzisiaj jest otwarty szlak na sam dół. Naszym celem jest stanąć na powierzchni zastygłej lawy wulkanu. Sama trasa w dół jest niesamowita przez egzotyczną roślinność po drodze: Możemy tylko zakrzyknąć "Wow" Jesteśmy na dole, co za nieziemskie doświadczenie, nagle ogarnęła nas pustynia lawowa: Oczywiście nie wolno dalej wchodzić - grozi wpadnięciem w naprawdę "gorącą" rozpadlinkę: Niezłe przeżycie! Ale jedziemy dalej i zwiedzamy kolejne, już mniejsze kaldery: Na koniec czeka nas Devastation Trail - najnowsze dzieło wulkaniczne w parku: Jeszcze roślinność nie dała tutaj rady: Chociaż okazy botaniczne są niesamowite: W parku schodzi nam całe pół dnia. Ale trzeba wracać, wieczorem mamy już następny lot do Los Angeles. Wracamy pętlą południową. Naprawdę Big Island jest w większości bezludna, dopiero na zachodnim wybrzeżu jakieś małe miejscowości. Po drodze znowu piękne widoki wulkaniczne, objeżdżamy Mauna Loa: Powrót cywilizacji i od razu publiczne wyrażanie poglądów religijnych i politycznych (o Trumpie). Oddajemy samochód punkcie poza lotniskiem, wiezie nas busik z wypożyczalni, kierująca Pani zagaduje skąd jesteśmy i gdzie lecimy. Opowiadam po krotce o naszej trasie. Generalnie jest pod wrażeniem ale 'wow' krzyczy dopiero gdy opowiadam, że będziemy w Londynie. To dla niej jest marzenie życia polecieć do Londynu!!! No proszę, punkt widzenia zależy mocno od punktu siedzenia Terminal lotniska w Kona jest jakby to powiedzieć ..... ażurowy Tzn nie ma dachu ani ścian, to jest poczekalnia na airside: Jeszcze pożegnalne mai taje na pożegnanie Hawajów.... Do Los Angeles wiezie na United Boeingiem 737-900. To było najtańsze połączenie jakie znalazłem, za 570zł 5 godzin lotu do L.A. W cenie biletu nie ma absolutnie niczego łącznie z bagażem pokładowym. Ale.... oprócz nas na pokład wchodzi jeszcze około 10 osób i mamy mnóstwo miejsca w tym locie: Nad Benkiem widać w oddali światełka V22 Osprey, który bazuje na tym samym lotnisku. Kilka z nich widać było na horyzoncie w różnych przelotach. Niełatwo zobaczyć tego ptaszka w locie. Następny odcinek już z Miasta Aniołów... Nasz kolejny lot nocny, który przesypiamy prawie cały (5 godzin). United serwował napoje oraz słodkie ciasteczko. Na pokładzie internet, dzięki któremu można obejrzeć kilka filmów jak się pobrało apkę United przed wylotem lub bezpośrednio z laptopa przez ich stronkę. Ciekawe rozwiązanie dla PTV na lotach krajowych. Lądujemy w Los Angeles o 5.30 rano i biorę piąty już samochód z wypożyczalni (imho w LA Alamo jest najtańsze). O tej porze w wypożyczalni nie ma prawie nikogo, na parkingu facet mówi do mnie - bierz Pan co chcesz z placu! (zapłaciłem za kategorię standard) Wow - tego jeszcze nie miałem nigdzie Dzieciaki zachwycone, biegają od modelu do modelu (tata - bierzemy cabrio!!) - jest zabawa z wyborem jak w sklepie z zabawkami. W końcu ja decyduję niezdroworozsądkowo O tej porze jeszcze nic nie jest otwarte więc podjeżdżamy do Hawthorne pod siedzibę SpaceX gdzie można prawie dotknąć pierwszego członu rakiety Falcon (której start widzieliśmy na żywo trzy lata temu na Cape Canaveral) Wciąż jeszcze jest baardzo rano, w LA nie ma korków (ale będą pomimo tego, że to sobota). Jedziemy pod Santa Monica Pier: Tutaj kończy się Route 66! Dzieciaki koniecznie chcą zobaczyć Hollywood! Są w LA po raz pierwszy (ja chyba 10 raz) i to dla nich najważniejsze miejsce do zaistnienia w mediach społecznościowych. No to jedziemy: Ciężko z parkowaniem ale tylko na głównej ulicy, boczne mają parkometry po 2usd za godzinę, można płacić kartą. Znany widoczek: Obowiązkowe przejście Aleją Gwiazd i wizyta pod Dolby Theatre (jest parę dni po Oscarach - tłumów brak). Po raz kolejny widać, że NIC tu więcej do zobaczenia nie ma. Obiecaliśmy dzieciom zwiedzanie studia filmowego. Ofert jest kilka i zdroworozsądkowo wybieramy Warner Bros. Wprawdzie w necie info, że rezerwować trzeba z wyprzedzeniem ale jadę w ciemno chociaż zapytać. Na miejscu okazuje się, że w lutym nie potrzeba żadnych rezerwacji. Wbijamy się na kilkugodzinne zwiedzanie w małej grupce z przewodnikiem. Po bardzo rozległym terenie studiów WB poruszamy się lokalnym busikiem: Bardzo interesująca wycieczka, poznajemy tajniki lokacji różnych filmów, seriali i show, które tam były lub są dalej kręcone. Jest np. odtworzony kawałek Nowego Yorku (tylko fasady budynków) gdzie kręcono mnóstwo scen ulicznych dla 30-kilku filmów: Kawałeczek dalej fragment lasu tropikalnego, kręcono ujęcia m.in. do Parku Jurajskiego Mnóstwo fakeowych domów, kamienic i całych ulic z epoki. Niesamowite, że ujęcia z filmów i seriali, które wydają się kręcone w prawdziwych lokacjach powstają właśnie tutaj!!! Wszędzie chodzą również aktorzy ale chyba nie jesteśmy na bieżąco bo jakiejś znajomej twarzy nie widzimy. Zwiedzamy też magazyny rekwizytów i strojów: Oglądamy studio, gdzie nagrywany jest Ellen DeGeneres Show. Tutaj niczego prawie nie wolno nam dotykać! A na koniec dowiadujemy się, że kręcono tu także prawie wszystkie odcinki "Przyjaciół", których akcja oryginalnie toczy się w "Nowym Jorku w LA"! Wow, ale czad dla prawdziwych wielbicieli i na dodatek wolno usiąść na kanapie! Świetne miejsce, gdzie schodzi nam prawie cały dzień. Wracamy na nocleg już w koszmarnych korkach Los Angeles - tu się nie da żyć!!! Wieczorem zostawiamy dzieci w hotelu i idziemy z żoną znaleźć knajpkę na kolację walentynkową. To nie takie proste, okazuje się, że wszędzie są rezerwacje Na szczęście w jednym z lokali niedaleko, jest jeden wolny stolik w patio. A ponieważ to Kalifornia i jest ciepło w lutym - bierzemy - jest super miło przy winku kalifornijskim i fajnym specjalnym walentynkowym menu z deserem. Jutro ostatni dzień w Ameryce i na jego koniec będziemy się bujać do Europy już.... Ostatni dzień schodzi nam na kręceniu się po LA w paru ładnych miejscach a na deser lądujemy w centrum outletowym Citadel, gdzie moja żona w końcu spełnia się zakupowo Na horyzoncie lata sterowiec GoodYeara, fajnie to widać: W końcu nadchodzi czas powrotu. Wylot mamy o 18 i trzeba jeszcze oddać samochód. Norwegian bardzo przyspiesza boarding więc jeszcze łapiemy coś do jedzenia w KFC na wynos i wsiadamy na długi, ponad 11-godzinny lot do Londynu Gatwick. Ostatnie promienie słońca Kalifornii: Wybrałem Norwegiana oczywiście przez cenę - Bilet LAX-LGW kosztował 670zł. Ale bez jedzenia na pokładzie więc zabieramy pudełka z KFC na pokład i bez problemu tam konsumujemy Pokład B787 Norwegiana tak samo ciasny jak w analogicznym Benku Jetstara. Jedyna różnica na plus to darmowe PTV. Można zamawiać posiłki i przekąski w menu w PTV, zapłacić od razu kartą pod ekranem i steward przynosi zamówienie na tacy w dowolnym momencie lotu. To jest fajne! Trenujemy tak z żonką po buteleczce wina za szczęśliwy powrót. Podróż bezproblemowa i przesypiamy większość lotu. Lądowanie o czasie w deszczowym Londynie. Jest niedziela, 12.30 w południe a następny lot mamy z London City naszym LOTem do Warszawy o 18.00. Było tylko trochę drożej (ok 80zł) od Wizza więc nie pożałowałem, dzieci jeszcze nigdy nie leciały LOTem. Ale z Gatwick trzeba się jakoś do City przedostać więc na początek jedziemy lokalnym pociągiem do stacji London Bridge: Tam zostawiam żonę z bagażami na moment i idziemy z dziećmi zobaczyć Tower i Tower Bridge na piechotkę To zwiedzanie robimy specjalnie z dedykacją dla Pani z busika lotniskowego w Kona na Big Island, dla której, jak pamiętacie było to marzenie życia. No ale leje już coraz bardziej (w końcu to Londyn) i postanawiam Uberem dojechać do London City z całą ekipą. Nie wychodzi nawet drogo. Nadajemy bagaże i przy okazji dowiadujemy się, że LOT złapał opóźnienie, co najmniej 2 godziny. Co tam - to nasz ostatni lot w tej podróży już prosto do domu. Dostajemy od miłego Pana voucher na 14 funtów i można go użyć tylko w jednej knajpce na bardzo ciasnym City Airport. Przechodzimy immigration i dostaję nagle telefon z LOTu - nasz lot odwołano!! No nie, przeżywam dejavu, przecież dwa lata temu podczas mojej pierwszej podróży dookoła świata także leciałem Norwegianem z Los Angeles ale do Kopenhagi, i SAS po dwugodzinnym opóźnieniu także odwołał ostatni samolot do Warszawy. No to jakaś zmowa normalnie. No nic trzeba dowiedzieć się co się stało bo nagle za oknami pojawia się nasz lotowski Embraer prosto z Warszawy! Chyba, że będzie robił rotację do Wilna. Jak już odebraliśmy bagaże to przy check-in dostajemy bilet na poranny lot British Airways do Warszawy dla całej naszej rodziny ale z Heathrow Dopytuję dalej i dodatkowo przewiozą nas na Heathrow i dadzą hotel przy lotnisku. Przynajmniej tyle. Miła Pani zaprowadza nas na postój i wsadza wszystkich z bagażami do fajnej londyńskiej taksówy: No cóż trzeba potraktować to jak przygodę, bo dzieciaki trochę smutne, że nie polecą LOTem z fajnego lotniska ale za to podjarane perspektywą przejażdżki i jeszcze jednego dobrego hotelu Taxi robi nam 1,5h tour po Londynie i podwozi pod Novotel na Heathrow (LOT płaci). Tutaj jeszcze dodatkowo voucher na kolację (pycha), siadamy jeszcze z żoną na ostatnią lampkę wina na powodzenie powrotu i idziemy spać w końcu. Rano śniadanko w hotelu w stylu angielskim: I busem na terminal. Do Warszawy wiezie nas pełniutki A321 British Airways, 2 godzinki i jesteśmy na Okęciu. Eeeech to już koniec wyprawy. Było extra, oprócz ostatniego odcinka wszystkie przeloty, przejazdy i noclegi wypaliły na 100%. Dzieciaki zachwycone, żona też Zrobię jeszcze podsumowanie w osobnym poście. Ale skoro był samolot z Warszawy to powalczę z LOTem jeszcze o odszkodowanie .... No dobrze, przyznaję, że to było trochę szalone polecieć dookoła świata, spędzić parę nocy w samolotach zamiast hotelach i wycisnąć z tej podróży wszystko na maksa bez odpoczynku. Ale daliśmy radę i nie było nawet słówka narzekania od dzieci a nawet wprost przeciwnie – ekscytacja ciągłą zmianą miejsc i zmieniającymi się krajobrazami, krajami, kontynentami i miejscami gdzie śpimy i jemy. Po powrocie potrzebowaliśmy ponad tygodnia aby wrócić do rzeczywistości lokalnej czasoprzestrzeni w Polsce Podczas wyprawy absolutnie nie dorwało nas nigdzie zmęczenie. Te parę dni odpoczynku na Hawajach też zrobiło swoje w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pisałem Wam już o kosztach kilku tanich biletów. W sumie za osobę wyszło 4230zł za 9 lotów. Ale…. LOT po mojej reklamacji dotyczącej ostatniego odcinka zachował się przyzwoicie, przeprosił w mailu i grzecznie przelał po 250euro na osobę Juupi!! – koszty biletów praktycznie zmalały o prawie 1100zł na osobę do nierealnych prawie 3120zł od osoby za wszystkie przeloty dookoła świata! Mieszkaliśmy głównie z pokojach i apartamentach załatwianych przez AirBnB z wyjątkiem Los Angeles, gdzie znalazłem fajny hotel. Wynajem samochodów (5 razy) robiłem przez stronkę Ryanaira, zawsze pakiet ubezpieczenia był wystarczający i nigdzie nic nie dopłacałem. Najtaniej wyszło w Tajlandii (240zł za 2,5 dnia). Dwa razy drożej na Hawajach - ok 240zł przeciętnie za dobę, ale za duże samochody (była nas piątka) Cała reszta wydatków to jedzenie i zwiedzanie (no i pamiątki ). Prawie wszystkie wydatki na miejscu we wszystkich krajach płaciłem Revolutem i to też dobrze ograniczyło niepotrzebne koszty przewalutowań. Ciekawe, że w wielu miejscach działa tylko plastikowa wersja karty a nie ma możliwości płatności telefonem (do czego się już przyzwyczailiśmy w Polsce). | |
| Autor: | tropikey [ 03 Lut 2022 22:49 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
No, powiem Ci @hiszpan, że wyprawa jak ta lala Różne wyjazdy były tu opisywane, ale RTW w 12 dni i to z żoną i trójką dzieci (nawet jeśli już nastoletnich) raczej jeszcze nie było. Że dzieci były zadowolone, to mogę uwierzyć, ale żona to chyba trochę ubarwiła swoje odczucia Ale smaku to żeś narobił na jakieś kółeczko | |
| Autor: | benedetti [ 03 Lut 2022 23:30 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
@tropikey Popatrz na profil @hiszpan-a. Byle kto tych dzieci i żony se nie wychował. Gratuluję wypadu i relacji! | |
| Autor: | macio106 [ 04 Lut 2022 15:32 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
Początek miesiąca, a już chyba znamy zwycięzcę konkursu na relację . | |
| Autor: | katka256 [ 08 Lut 2022 00:07 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
@macio106 dlaczego tak sądzisz? ciekawa wyprawa, ale nie umniejszaj innym. Zobaczymy jak będzie. | |
| Autor: | JanuszJanuszewski [ 08 Lut 2022 17:44 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
Szkoda, że @cccc nie wystawia swoich relacji w konkursie. | |
| Autor: | benedetti [ 08 Lut 2022 18:00 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
@JanuszJanuszewski Z całym szacunkiem, ale tylko Twoje głosy nie wystarczą. | |
| Autor: | JIK [ 09 Lut 2022 08:27 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
@hiszpan szanuję, takie RTW i to z dzieciakami | |
| Autor: | correos [ 09 Lut 2022 08:43 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
Ziarno padlo na podatny grunt | |
| Autor: | etnomalczik [ 16 Mar 2022 19:48 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
Świetna relacja. Ogarnianie na poziomie master! RTW bliżej mnie | |
| Autor: | grosio94 [ 23 Mar 2022 17:23 ] |
| Temat postu: | Re: RTW w 12 dni z dzieciakami tuż przed pandemią |
Super relacja, tak się wkręciłem w jej czytanie że mam wrażenie że też tam z Wami byłem | |
| Strona 1 z 1 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |