Autor: | olus [ 18 Gru 2016 19:04 ] |
Temat postu: | Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
![]() Palau - jeszcze rok temu nazwa ta oznaczała dla mnie jedynie jakieś odległe wyspiarskie państewko na Oceanie Spokojnym. Gdzieś tam w głowie kołatało się też jezioro pełne meduz - Jellyfish Lake, a i to tylko dzięki relacji przeczytanej parę lat temu na f4f. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego zimowego dnia pojawiły się bilety lotnicze z Amsterdamu na Palau w niespotykanie niskich cenach. Myślę, że wielu czytelników tego forum przeżyło wtedy to samo co i my - nerwowe przeszukiwanie kalendarzy, sprawdzanie właściwie gdzie to w ogóle jest na mapie, co tam można robić i kiedy jest pora deszczowa ![]() Od samego początku w dyskusjach na forum zdania na temat sensu wyjazdu na Palau były bardzo podzielone. Wątpliwości nie rozwiewały też opinie po powrotach pierwszych osób korzystających z tej okazji. "Jedź tam tylko jeśli masz worek dolarów". "To kierunek wyłącznie dla nurków". "Tam nie ma plaż". "Uwaga na tajfuny". To tylko przykład przewijających się opinii. Nie pomagał też fakt, że główna (według niektórych jedyna) atrakcja Palau - Jellyfish Lake - została zamknięta dla turystów, ze względu na zanikającą populację meduz. Mimo wszystko jednak wpisanie w google grafika frazy "Palau" pozwalało mieć nadzieję, że tam musi być coś fajnego. Poza tym, jeszcze zanim ostatecznie kliknęliśmy "kup bilet", zrobiliśmy porządne rozeznanie w temacie. Potem też nie próżnowaliśmy, tylko systematycznie zbieraliśmy coraz więcej informacji. Szybko okazało się, że rzeczywiście niezbyt ciekawa jest główna wyspa, na której znajduje się stolica i zarazem jedyne miasto na Palau. Że wszystkie atrakcyjne miejsca zlokalizowane są w obrębie Rock Islands, setkach niezamieszkałych wysepek, położonych na południe od głównej wyspy Koror. Pozostawało tylko pytanie jak się tam dostać nie tracąc przy tym fortuny na zorganizowane wycieczki. I wtedy, gdy przyszedł czas, że już na poważnie wzięliśmy się za planowanie wyprawy, na forum pojawiła się pewna relacja. Norweskie fiordy w dmuchanym kajaku. Gdzieś tam w głowie pojawiła się myśl. Jeśli można po Skandynawii, to czemu nie na Palau. @BooBooZB dzięki za inspirację ![]() Oczywiście mieliśmy trochę wątpliwości. Doświadczenie kajakowe mamy mizerne, a już w dmuchanym kajaku to nawet nigdy nie siedzieliśmy. Rozważyliśmy jednak wszystkie za i przeciw i zdecydowaliśmy, że próbujemy. Na początku listopada, krótko przed wyjazdem staliśmy się posiadaczami pięknego, niebieskiego kajaka marki Sevylor. Skompletowaliśmy też cały potrzebny sprzęt kempingowy. Plan zakładał szybkie przedostanie się promem lub turystyczną łodzią z głównej wyspy Koror na oddaloną o około 40 km na południe wyspę Peleliu. To pomiędzy tymi dwoma wyspami znajdują się Rock Islands. Chcieliśmy wyruszyć z Peleliu i dopłynąć na Koror. Na miejscu musieliśmy jednak zweryfikować nasze plany. Szybko okazało się, że mamy za mało czasu, aby pokonać całą zaplanowaną trasę. Postanowiliśmy więc skupić się na południowej części archipelagu, wyruszając z Peleliu, robiąc kółeczko i wracając w to samo miejsce po kilku dniach. Jak udała się nasza wyprawa, czy Palau okazało się dla nas rajem na ziemi, czy jednak spełniły się przewidywania malkontentów, postaram się odpowiedzieć w kolejnych częściach relacji, opisując szczegółowo każdy dzień. Na początek zapraszam jednak do obejrzenia filmu, który myślę, że częściowo może już odpowiedzieć na tytułowe pytanie. lub jak ktoś woli |
Autor: | pestycyda [ 18 Gru 2016 21:23 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@olus, niesamowicie rozbudziłaś moją ciekawość. Pisz, proszę, jak najszybciej ![]() Pozdrawiam ![]() |
Autor: | madziaro [ 18 Gru 2016 22:09 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Świetny pomysł z tym kajakiem, lepiej nie mogliście tego rozegrać!! Brawo i wielkie zazdro!!! ![]() |
Autor: | olus [ 18 Gru 2016 23:12 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Postaram się pisać szybko i regularnie. Tak, żeby umilić Wam przedświąteczny i świąteczny czas tym jakże odmiennym klimatem ![]() |
Autor: | gecko [ 18 Gru 2016 23:33 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@olus byłbym wdzięczny za informacje o tym jak sprawował się kajak ![]() ![]() ![]() |
Autor: | olus [ 19 Gru 2016 00:27 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@gecko Kajak jest już opisany w założonym przez Ciebie temacie - to ten sam ![]() Co do sprzętu to jest to GitUp Git2. Nie jestem żadnym ekspertem w filmowaniu, to właściwie pierwszy wyjazd z kamerką, ale uważam, że sprawdziła się bardzo dobrze. |
Autor: | liczyrzepa70 [ 19 Gru 2016 00:50 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Dla chetnych na Palau w 2017 przeczytajcie najpierw nasza "krytyczna" relacje, warto tam leciec ://krytykaturystyczna.pl/2016/11/29/caly-narod-leci-na-palau/ Wysłane z mojego HTC One A9 przy użyciu Tapatalka |
Autor: | Japonka76 [ 19 Gru 2016 00:56 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Bajka ![]() |
Autor: | gecko [ 19 Gru 2016 08:46 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@olus oj, rzeczywiscie ![]() |
Autor: | BooBooZB [ 19 Gru 2016 15:11 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Cytuj: @BooBooZB dzięki za inspirację ![]() No to problem przemieszczania się rozwiązaliście we właściwy sposób ![]() |
Autor: | JarekGdynia [ 21 Gru 2016 09:55 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Coś ostatnio kajaki w modzie na forum ![]() Wspaniałe miejsce, super wycieczka. |
Autor: | olus [ 21 Gru 2016 22:52 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Dzięki wszystkim za miłe słowa. Lecimy z relacją. Warszawa-Amsterdam-Bangkok-Tajpej Przed dotarciem na Palau czekała nas bardzo długa podróż. Pierwszy odcinek WAW-AMS pokonujemy LOTem, dzień przed wylotem do Azji. Nocleg mamy w Ibis Budget przy lotnisku, a ponieważ docieramy tam wieczorem, to nie planujemy jechania do Amsterdamu. Następnego dnia wczesnym popołudniem pojawiamy się na lotnisku. Już w okolicach check-inu naszego lotu spotkamy pierwszych Polaków. W trakcie całej podróży mieliśmy się przekonać jak wielu naszych rodaków skorzystało z tej "promocji". Do Bangkoku leciało z nami przynajmniej kilkanaście (a może i więcej) osób z Polski, a do tego również sporo Czechów. Niektóre osoby miały trochę problemów ze swoją rezerwacją, a mianowicie miały zamienione w rezerwacji imię z nazwiskiem. Do tej pory nie spotkałam się z tym, żeby to stanowiło problem, tutaj jednak przedstawiciele China Airlines zażądali wcale nie tak małych dopłat za zmianę nazwisk. Z tego co wiem wszyscy musieli zapłacić, inaczej nie mogliby polecieć. Trochę obawialiśmy się czy w takim razie wszystko będzie w porządku z naszymi rezerwacjami, ale u nas poszło gładko. Jedynym problemem było to, że nie pozwolono nam nadać bagażu bezpośrednio na Palau (nie tylko nam - wszyscy tak mieli). Mieliśmy odebrać bagaż na Tajwanie, co oznaczało dla nas spore komplikacje. Nasz bagaż, ze względu na swoją zawartość (kajak, wiosła i inny sprzęt) był mocno niestandardowy i nieporęczny ![]() ![]() Lot do Bangkoku mija nam spokojnie. Samolot nie grzeszy nowością, ale też nie jest jakiś bardzo niewygodny. Ekraniki od systemu rozrywki malutkie, a sam wybór filmów raczej pod Azjatów, ale coś tam się da obejrzeć. Ja na przykład obejrzałam japoński film z historią o zdobywaniu Mount Everestu. Dziwny był ![]() ![]() A tu widok na Tatry Jedzenie w samolocie też zasługuje na chwilę uwagi. Powiem tak - nigdy nie bierzcie europejskiego jedzenia od Chińczyków ![]() ![]() Łosoś w jakimś chińskim sosie. Smaczny był całkiem, ale jak widać ilość łososia w daniu raczej nie powalała ![]() No i w końcu Bangkok. Lądowanie 6.45 a wylot dalej 17.50, na kilka godzin możemy więc jechać do miasta. Na dobry początek udaje nam się uniknąć opłaty za wjazd do Tajlandii. Normalnie ta opłata jest wliczona w cenę biletu, ale ponieważ tu był tylko transfer, to nie była. Nam nie kazano nic płacić, być może dlatego, że zanim poszliśmy do immigration to jeszcze pokręciliśmy się trochę po lotnisku aby skorzystać z internetu czy wypłacić pieniądze. Może po prostu nie wyłapali, że jesteśmy z tego lotu. Wiem, że inne osoby musiały płacić. Bangkok dobrze znamy i lubimy, nie planujemy tu więc zwiedzania jakichś konkretnych atrakcji. Chcemy się pokręcić po mieście, "poczuć klimat" no i przede wszystkim najeść się dobrych rzeczy. Z lotniska jedziemy kolejką do stacji Makkasan, a następnie stamtąd metrem do dworca Hua Lamphong. Tajlandia cały czas jest w żałobie po niedawnej śmierci króla. W Bangkoku jej oznaki widać na każdym kroku. Przede wszystkim w ubiorze ludzi - nikt nie nosi kolorowych, jaskrawych ubrań, sporo osób ma też na ubraniach czarne wstążeczki. Wszędzie praktycznie są zdjęcia króla, a na przykład na stacjach metra wyłożone są też księgi kondolencyjne. ![]() Na stacji metra Z Hua Lamphong postanawiamy iść pieszo w kierunku Chinatown. Na początek zaglądamy do świątyni Wat Traimit (Złotego Buddy), w której wcześniej nigdy nie byliśmy. ![]() ![]() Tutaj też portret króla ![]() Potem chodzimy po Chinatown, trochę błądząc w wąskich i podobnych do siebie uliczkach. Miasto właściwie dopiero budzi się do życia, jesteśmy tam wcześnie rano. Rozkładają się stragany, sklepiki i knajpki. Ciekawe są te mało turystyczne uliczki. Każda uliczka się w czymś specjalizuje, na jednej na przykład są warsztaty, przed którymi leżą ogromne sterty złomu z rozebranych samochodów. ![]() Mimo wczesnej pory upał robi się niemiłosierny, więc gdy już mamy dosyć spaceru, idziemy nad rzekę na przystań, aby złapać tramwaj wodny. Trochę musimy poczekać, bo niestety nie mieścimy się do pierwszej łódki - pierwszeństwo mają mieszkańcy Bangkoku. Dla mnie te rejsy po rzece Chao Praya są nieodłączną częścią wizyt w tym mieście. Jest to ważny ciąg komunikacyjny, różnego rodzaju łódki pływają bez przerwy, ruch jest większy niż na niejednej dużej ulicy. Tutaj toczy się życie miasta. Mijamy nowoczesne hotele i centra handlowe, jak i małe, stare, nadrzeczne domki. Przepływamy obok Wielkiego Pałacu Królewskiego i świątyni Wat Arun po drugiej stronie. Niestety aktualnie jest w remoncie. Szkoda, bo to też jedno z moich ulubionych miejsc. Po niesamowicie stromych schodach można tam wejść na taras z pięknym widokiem. ![]() ![]() ![]() Wat Arun Wysiadamy na przystani w pobliżu ulicy Khao San. Tutaj przyjechaliśmy przede wszystkim jeść ![]() ![]() Zwiedzamy dalej pieszo, tym razem idziemy w stronę Pałacu Królewskiego. ![]() ![]() Jeden z licznych kanałów Z powodu uroczystości żałobnych cały okoliczny teren zamknięty jest dla ruchu samochodowego. Wszędzie są też tłumy Tajów, wydaje mi się, że pożegnać króla przyjeżdżają całe zorganizowane autokary ze szkół czy zakładów pracy. Wszędzie też jest dużo wojska. Ale atmosfera jest bardzo przyjazna i miła, zresztą jak to zwykle w Tajlandii. Nawet podczas antyrządowych demonstracji w 2014 roku, protestujący częstowali nas obiadem i napojami. Do pałacu nie wchodzimy, zwiedzaliśmy go już 2 razy. Idziemy w stronę Wat Pho, Świątyni Leżącego Buddy, ale robi się późno i musimy powoli zacząć się zbierać na lotnisko. Nie zwiedzamy więc i tej świątyni, tu też już 2 razy byliśmy kiedyś, odpoczywamy tylko trochę na ławkach przed wejściem, bo są tam rozstawione wielkie chłodzące wiatraki. Co ciekawe główną atrakcję, czyli leżącego Buddę widać doskonale z miejsca gdzie siedzimy, bo wszystkie okna świątyni są otwarte. ![]() Wejście do Wat Pho Wrócić na lotnisko chcemy sposobem kombinowanym - najpierw znowu łódka po rzece, potem skytrain i metro, a na koniec pociąg na lotnisko. Skomplikowane, taksówka do pociągu lotniskowego wyszłaby zresztą o wiele taniej, ale o tej porze można utknąć w niezłym korku. ![]() Tak wyglądają ulice w godzinach szczytu Żeby dostać się na przystań musimy jeszcze skorzystać z małego promu, którym dostajemy się na drugą stronę rzeki, pod Wat Arun. ![]() ![]() Okolice Wat Arun Na lotnisko docieramy bez większych przygód. ![]() Lotnisko Suvarnabhumi Na Tajwanie lądujemy po godzinie 22. Niestety, jak wspomniałam wcześniej musimy jeszcze odebrać bagaż. Czekamy chwilę przy taśmie bagażowej w niepewności czy doleciał i czy doleciał w całości. Całe szczęście jest w porządku. Na lotnisku w Amsterdamie pani zapewniała nas ze tutaj będziemy mogli nadać bagaż na kolejny lot od razu po odebraniu go. Niespecjalnie jej wierzyliśmy i nastawialiśmy się raczej na poszukiwanie przechowalni. Oczywiście mieliśmy rację, stanowiska nadawania bagażu China Airlines były zamknięte. Całe szczęście, udaje nam się zlokalizować szafki na bagaże. Trochę niepewności, czy zmieścimy nasz ogromny pakunek, ale udaje się go upchnąć w największej szafce. Jesteśmy uratowani, można jechać do miasta. Lokalizujemy przystanek autobusu 1819, mamy szczęście bo nie musimy długo czekać i po chwili jedziemy do miasta. W Tajpej mamy nocleg w hostelu w pobliżu głównego dworca, tam też nasz autobus kończy trasę. Mimo, że jesteśmy wykończeni, nie dane nam jest się dobrze wyspać. Właściwie to nie wysypiamy się wcale, bo zrywamy się już około 6, po niecałych 4 godzinach. Wszystko dlatego, że chcemy trochę zwiedzić miasto, w którym, w przeciwieństwie do Bangkoku jeszcze nie byliśmy. Wylot na Palau mamy już o 13.35, a lotnisko jest dość daleko od miasta, więc czas na zwiedzanie mamy tylko do 10. ![]() Główny dworzec w Tajpej Na pierwszy ogień idzie więc świątynia Longshan. Świątynia sama w sobie jest piękna i interesująca. Taka mała oaza otoczona zwykłymi miejskimi budynkami. Dodatkowo akurat odbywają się tam poranne modlitwy. Mnóstwo ludzi, głównie starszych, siedzi na dziedzińcu i pod daszkami, mają małe krzesełka i kartki z zapisanymi modlitwami, które wszyscy razem śpiewają. Do tego zapach kadzidełek, owoce wyłożone na stołach jako ofiary, wszystko tworzy ciekawy klimat. Inna kultura i inna religia, ale w sumie trochę podobnie jak u nas. U nas też często starsze panie idą raniutko do kościołów, podczas gdy młodzi spieszą się do pracy i szkoły. Na początku trochę się zastanawiamy, czy możemy tam wejść i tak sobie chodzić i przeszkadzać, ale jakiś chłopak mnie zaczepia i mówi, żebyśmy się absolutnie nie krępowali. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Następnie wsiadamy w metro i jedziemy do kolejnego bardzo charakterystycznego miejsca w Tajpej. Plac z białą bramą i dużymi tradycyjnymi budynkami. Są to Teatr Narodowy i Narodowa Sala Koncertowa. Nas wszystkim góruje jednak grobowiec Czang Kaj-szeka - mauzoleum byłego prezydenta Republiki Chińskiej. ![]() ![]() ![]() Na placu trwają akurat jakieś zawody sportowe dzieci. Poubierane w kolorowe stroje dzieciaki mają rozgrzewkę, a potem rywalizują w biegach i innych konkurencjach. ![]() ![]() ![]() Grobowiec W mauzoleum, trochę przez przypadek, trafiamy akurat na zmianę warty. Wielkie drzwi otwierają i tłum zwiedzających wpuszczany jest do środka. Zaczyna się trwający kilka minut pokaz, podczas którego ubrani w białe mundury żołnierze prezentują swoją sprawność i oddają honory byłemu prezydentowi. Całość ma mieć oczywiście podniosłą atmosferę i wydaje mi się, że dla zgromadzonych Tajwańczyków tak jest, ale dla nas szczerze mówiąc wygląda to wszystko zabawnie. Cały układ przypomina bardziej taniec z jakąś dziwną choreografią i pozami ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Czas mija nieubłaganie i powoli zbliża się moment wyjazdu na lotnisko. Na chwilę jedziemy jeszcze na Xiamending, handlowe uliczki-deptaki, na których wieczorem odbywa się night market, a teraz rano można tam przede wszystkim wpaść na szybkie śniadanie. Lokalne knajpki są pełne ludzi, którzy przychodzą tu posilić się przed pracą. My kupujemy pierożki od pani, która ze swoim małym straganem stoi w jednej z uliczek. Miały być tylko na spróbowanie, ale pierożki są tak pyszne, że za chwilę wracamy po dużą porcję. ![]() ![]() Najedzeni i usatysfakcjonowani jedziemy szybko metrem do głównego dworca. Tym razem, aby uniknąć korków na lotnisko udajemy się innym sposobem. Najpierw jedziemy pociągiem do miasta Tayouan, a stamtąd już bezpośrednio autobusem na lotnisko. Tam wyjmujemy nasze bagaże z szafek i nadajemy je na ostatni lot, który ma nas zabrać do głównego celu wyprawy. ![]() |
Autor: | jobi [ 22 Gru 2016 00:24 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Nie mogę się doczekać momentu, kiedy nadmuchacie ten Wasz mini okręt ![]() Nakręciliście mnie na spróbowanie takiego typu zwiedzania wysepek - jakby co potem będzie na Was, bo kajak mam już w koszyku i niecierpliwie sprawdzam tutaj, co napiszecie ![]() Super wyprawa! Wprawdzie tylko 7 dni na miejscu, ale jak wykorzystane! A do tego wszędzie po drodze dodatkowe wyzwania i doznania, szacunek dla Was. Omijanie korków niesamowicie dopracowane. |
Autor: | olus [ 22 Gru 2016 01:51 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@jobi Już w następnej części będzie kajaczek ![]() |
Autor: | Meduzy [ 22 Gru 2016 08:50 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Wrzucaj relację ![]() Lecieliśmy tak samo, tylko przystanek końcowy inny - my wylądowaliśmy w Kambodży - bez kajaku, chociaż na Tonle Sap mógłby się przydać ![]() |
Autor: | olus [ 27 Gru 2016 22:09 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Koror-Peleliu Na Palau dolatujemy niestety po zmroku. Niestety, bo widok z góry na niezliczone wysepki jest zapewne świetny. Jednak nawet jeśli dolecielibyśmy za dnia, nic to by nie dało - lądowanie w gęstych chmurach, a na ziemi leje. Prawdziwa tropikalna ulewa, nie jakiś tam deszczyk. Odbiór bagażu, immigration, wszystko idzie nam dość sprawnie. Całe szczęście celnicy nie chcą też otwierać naszego zaklejonego z każdej strony bagażu, byłoby z tym trochę zachodu. Prawie wszystkim tajwańskim turystom z walizkami każą pokazywać ich zawartość. Pozostaje znalezienie transportu do miasta. Pierwszy nocleg mamy zarezerwowany na głównej wyspie - Koror, w Pinetrees Hostel. Co ciekawe ten nocleg zarezerwowałam prawie rok wcześniej, chyba jeszcze w dniu zakupu biletów. Był z opcją odwołania prawie do ostatniej chwili, więc rezerwowałam go z myślą, że pewnie coś innego się jeszcze znajdzie. Ale mimo sprawdzenia bardzo wielu innych opcji, w końcu zostaliśmy przy tym noclegu. Z lotniska chcemy pojechać taksówką. Na Palau transport publiczny praktycznie nie istnieje. Mogliśmy co prawda zarezerwować transport z naszego hostelu, ale właściciel napisał w mailu, że to koszt 15-20$ na osobę (na Palau obowiązuje dolar amerykański). Wiemy, że cena taksówki powinna być stała i wynosić 25$, nie rezerwowaliśmy więc transportu z hostelu. Na lotnisku szybko znajdujemy parę Niemców, którzy są chętni na podzielenie kosztów taksówki, bo też nie mają zarezerwowanego transportu. Niestety okazuje się, że taksówek brak. Nie wiemy dlaczego, ale nie ma żadnych. Idziemy do okienka, na którym jest napisane, że można tam zamówić transport. Prosimy panią o zadzwonienie po taksówkę, ale ona dopytuje gdzie mamy nocleg. Mówi, że może zadzwonić do naszych hoteli i po nas przyjadą. Chyba ma jakieś umowy z właścicielami. Nie bardzo chcemy się zgodzić, bo wiemy, że cena będzie wyższa. Okazuje się jednak, że właściciel naszego hostelu jest właśnie na lotnisku, bo przyjechał po dwóch innych gości. Wiedział jednak, że my też przylecimy i na nas czeka, mimo, że się z nim nie umawialiśmy. Nie mamy innego wyjścia, więc postanawiamy jechać z nim. Jakie jest nasze zdziwienie kiedy pytamy o cenę, a on mówi, że weźmie od nas po 5$, bo jest czterech pasażerów. Super, w takim razie nie ma się nad czym zastanawiać. Dojeżdżamy do hostelu, który okazuje się zwykłym dużym domem mieszkalnym. Na parterze mieszka właściciel, jest też duża kuchnia, jadalnia i taras z których wszyscy mogą korzystać. Noc w dwuosobowym pokoju kosztowała 75$, więc wcale niemało, jak na hostel, ale takie niestety tam są ceny. Na rano mamy zamówiony transport łodzią na Peleliu, skąd chcemy wyruszyć dalej kajakiem. Załatwiliśmy to jeszcze z Polski, w centrum nurkowym Maml Divers. Tak naprawdę, poza tym, że głównie zajmują się nurkowaniem, to można u nich załatwić wiele innych rzeczy, transport łodzią, wypożyczenie kajaków, różnego rodzaju wycieczki, oferują też noclegi. Trzeba przyznać, że jest z nimi bardzo dobry kontakt, są elastyczni i wszystko mogą dostosować do indywidualnych potrzeb. Co ciekawe, ostatnio, chyba pod wpływem coraz większej liczby ludzi z Polski pojawiających się na Palau, za sprawą wiadomej "promocji", zrobili sobie nawet stronę internetową w naszym języku ![]() Wybraliśmy transport motorówką na Peleliu, bo niestety tak się złożyło, że zupełnie nie podpasował nam rozkład promów tam pływających. Na Palau przylecieliśmy w środę, a prom miał być dopiero w piątek. Żeby z niego skorzystać musielibyśmy spędzić cały czwartek na Kororze i płynąć dopiero następnego dnia i to o 14. Prom płynie około 3-4 godzin, więc też cały kolejny dzień byłby stracony. Nie mieliśmy tyle czasu. W ogóle zaczęliśmy odczuwać, że tego czasu mamy mało. Opcja z płynięciem łodzią była więc jedyną rozsądną. Co prawda przyjemność ta nie jest tania - 55$ od osoby (prom 15$), ale co zrobić. Z Mamlami umówiliśmy się, że po 8 przyjedzie po nas kierowca i zawiezie do portu. To już było oczywiście w cenie. W wieczór po przylocie pozostaje nam więc do zrobienia jedna rzecz, jednak niezwykle ważna dla powodzenia całej wyprawy. Musimy kupić paliwo do gotowania, którego, z oczywistych względów nie mogliśmy wziąć z Polski, a także wodę w dużych baniakach. Wody potrzebujemy całkiem sporo. Liczymy, że będziemy pływać 5 dni, chcemy więc wziąć po jednym baniaku 5-litrowym na każdy dzień, plus jeden zapasowy. Z wodą nie ma większych problemów, widzimy, że jest już w pierwszym supermarkecie, do którego zajrzeliśmy. Gorzej z paliwem. Mamy palnik gazowy, ale szybko orientujemy się, że dostanie butli do niego pasującej nie będzie raczej możliwe. Drugą opcją jest mały palnik na płynne (żelowe) paliwo alkoholowe. Odwiedzamy sporo sklepów (w centrum jest kilka supermarketów i dużo różnego rodzaju mniejszych sklepów), ale nie możemy znaleźć tego, czego szukamy. W jednym markecie są tylko puszki z paliwem, działa to tak, że otwierasz puszkę i po prostu ją podpalasz. W ostateczności możemy je kupić, ale problem jest taki, że taką raz otwartą puszkę trzeba zużyć całą, nie można jej już zamknąć a resztę niewykorzystanego paliwa zachować na później. Musielibyśmy więc kupić tych puszek całkiem dużo, żeby mieć pewność, że wystarczy ich na wszystkie dni. Cały czas mamy z tyłu głowy, że nasz kajak i tak już będzie dostatecznie obciążony. Lepsze więc byłoby paliwo w butelce, które można dozować w zależności od potrzeb. Chodzimy tak prawie do godziny 22, kiedy to zamykają sklepy. Niestety nie udaje nam się znaleźć tego, co potrzebujemy. Decydujemy jednak, że wstaniemy wcześnie rano i jeszcze poszukamy - sklepy otwierają o 7. Tego dnia idziemy jeszcze tylko na kolację. Wybieramy mały lokal, który nazywa się MJ Burger Hut, ale wbrew nazwie w menu przeważają raczej dania azjatyckie niż amerykańskie. Jest całkiem smacznie i niedrogo, dania kosztują przeważnie jakieś 5-7$. Jemy tam dużą michę zupy i jakiś rodzaj curry z ryżem i wracamy do hostelu. ![]() ![]() Pokój i bujna tropikalna roślinność za oknami Wspominałam już o pogodzie? Chyba tylko tyle, że jak przylecieliśmy, to było okropne oberwanie chmury. W drodze z lotniska podpytywaliśmy trochę właściciela hostelu, ale optymistycznych informacji nam nie przekazał - stwierdził, że ostatnio pogoda cały czas jest właśnie taka. Cały wieczór po przylocie faktycznie nie wyglądało to dobrze, albo padało, albo kropiło, albo po prostu lało. ![]() A tak wyglądał nasz główny bagaż ![]() ![]() ![]() ![]() Wracając do relacji - kolejnego dnia wstajemy skoro świt i z obawą wyglądamy przez okno. Szczęście chyba na razie nam sprzyja, widzimy trochę chmur, przez które jednak prześwituje błękitne niebo. Z tarasu roztacza się też piękny widok, z daleka pierwszy raz widzimy ocean i małe charakterystyczne wysepki. Cały czas nie wiemy co z paliwem do kuchenki. Najpierw jednak idziemy po wodę, kupujemy w markecie na tej samej ulicy, gdzie nasz hostel, wieczorem sprawdziliśmy, że tam jest. I co się okazuje, nagle na półce widzimy takie paliwo, jakiego poszukiwaliśmy. Jakimś cudem wczoraj je przegapiliśmy, a wcale nie było specjalnie ukryte. Uff kamień z serca, mamy wszystko co trzeba. Kupujemy jeszcze coś na śniadanie i dwie puszki tuńczyka do zabrania. ![]() Główna ulica Kororu wczesnym rankiem ![]() Sklepik ![]() Nasz hostel ![]() Widok z tarasu ![]() ![]() Uliczka przy hostelu Punktualnie o 8.30 wynosimy nasze ogromne toboły na dół przed hostel i czekamy na kogoś, kto ma po nas przyjechać. Po kilkunastu minutach zaczynamy się trochę denerwować, bo nikogo nie ma, a łódka ma odpłynąć o 9. Okazuje się, że wszystko pod kontrolą, kierowca ma wszystko wyliczone i przyjeżdża tak, że spokojnie dowozi nas na czas. Jedynie z pakowaniem do samochodu jest lekka komedia, samochód ma taki bagażniczek, że ledwo zmieściłby duży plecak, a my mamy jeszcze naszą ogromną torbę, plecaki podręczne i 30 litrów wody ![]() ![]() No i płyniemy, dołączylismy do łódki z wyprawą nurkową. Odstawią nas na Peleliu i potem płyną dalej. Jest pięknie, pogoda robi się bardzo ładna, więc od razu z optymizmem patrzymy w przyszłość. Mijamy wyspy i wysepki, które już niedługo mamy nadzieję podziwiać z bardzo bliska. Podróż trwa niecałą godzinę, ale nam mija bardzo szybko i łódka przybija do małej przystani. ![]() Budynek przystani Wypakowujemy bagaże i jeszcze przed odpłynięciem łodzi decydujemy się, że jednemu z chłopaków z obsługi damy torbę z częścią naszych niepotrzebnych rzeczy. Mieliśmy plan poprosić o możliwość ich zostawienia jeszcze w biurze Maml Divers na Kororze, ale tam błyskawicznie zapakowano nasze bagaże na łódź i zarządzono wypłynięcie. Tutaj trochę ryzykujemy, że nasze rzeczy gdzieś się zagubią, w końcu będą cały dzień pływać z nurkami, no ale trudno. Maml Divers mają swoją główną siedzibę na Kororze, ale oprócz tego mają też drugą bazę na Peleliu. Znajduje się ona zaraz koło przystani. Pracuje tu tylko jedna, bardzo sympatyczna pani. Mówi, że możemy rozłożyć się z rzeczami pod dachem, skorzystać z prysznica i toalety. ![]() Baza Maml Divers na Peleliu Chętnie korzystamy z równej betonowej podłogi, żeby rozłożyć i napompować kajak. Przygotowanie całego sprzętu zabiera nam całkiem dużo czasu. Musimy wszystko popakować tak, aby było zabezpieczone przed wodą. No i tak rozłożyć to w kajaku, żeby jeszcze było miejsce dla nas ![]() ![]() |
Autor: | Maxima0909 [ 28 Gru 2016 00:33 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
KAJAKIEM?! absolutnie od dzisiaj "śledzę temat"! ![]() |
Autor: | olus [ 28 Gru 2016 23:52 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Peleliu-Peleliu No więc ruszamy. Na początek samo wejście do kajaka przy tej ilości ładunku jest dość trudne. Jako tako jednak usadawiamy się wśród bagaży. Zanim obierzemy właściwy kurs w stronę wysepki Carp Island, musimy popłynąć kawałek w inną stronę, aby opłynąć duży obszar chroniony, do którego nie można wpływać. Niestety wiąże się to z płynięciem przez pewien czas pogłębionym kanałem, którym akurat jak na złość pływają łódki wycieczkowe. Robią nam fale, a poza tym, mimo, iż są już blisko przystani, płyną bardzo szybko i boimy się że nas staranują. Nawet i bez tych niedogodności, nasze początki w kajaku są, łagodnie mówiąc, dość trudne. Choć się staramy, nie możemy utrzymać kursu, znosi nas mocno w jedną stronę, do tego co chwilę nas obraca. Staramy się wiosłować równo, ewentualnie korygując kurs, ale wystarczy jedno machnięcie wiosłem za dużo i już tracimy kontrolę. No nie powiem, nie jest to zachęcający początek. Zastanawiamy się dlaczego mamy takie trudności. Nie jesteśmy pewni, ale na pewno dużą rolę tu odgrywa bardzo duże obciążenie kajaka, i być może złe rozłożenie ładunku. Nie mówiąc oczywiście o naszym małym doświadczeniu ![]() ![]() Daleko przed nami są dwie wyspy, musimy przepłynąć wąskim przesmykiem między nimi. Po jakimś czasie robi się wyraźnie płycej. Tak, że można spokojnie wysiąść z kajaka. Wysiadamy więc i przemebolwujemy troszkę nasze bagaże. Niestety za bardzo to nie pomaga w sterowności, ale dzielnie płyniemy dalej. ![]() Na początku dno pokryte jest trawami morskimi, ale w miarę oddalania się od Peleliu robi się piaszczyste. Po jakimś czasie robi się jeszcze płycej. Na tyle, że można wyjść i ciągnąć za sobą kajak na lince. Korzystamy z tego sposobu, żeby dać odpocząć zmęczonym już rękom. Woda robi się coraz płytsza, a my już wiemy, że oznacza to, że zaczyna się odpływ. Pływy to bardzo ważna rzecz na oceanie. Od poziomu wody może zależeć czy i kiedy da się w dane miejsce dopłynąć. Jesteśmy oczywiście tego świadomi. Jednak dopiero tu na miejscu widzimy, jak duże są wahania poziomu wody i jak szybko one następują. W miejscu, gdzie przed chwilą woda była po kolana, dosłownie po paru minutach jest już do kostek. ![]() Uświadamiamy sobie, że zaraz nie będziemy mogli ani płynąć, ani nawet ciągnąć kajaka, bo wody nie będzie w ogóle. Tak też się po chwili dzieje. A nie dotarliśmy nawet jeszcze do przesmyku między dwiema pierwszymi wysepkami. Woda odpływa odsłaniając coraz więcej lądu. Po chwili właściwie jesteśmy otoczeni wielką połacią piasku, woda oddala się na tyle, że z niektórych stron jej nawet nie widzimy. ![]() ![]() No to mamy spory problem. Nie wiemy kiedy woda wróci. Tego nie sprawdziliśmy przed wyjazdem. Nie wiemy jak długo trwa przypływ i odpływ, jak często one występują. Nie byliśmy nawet świadomi, że powinniśmy to sprawdzić i, że może to mieć duży wpływ na naszą wyprawę. Oglądaliśmy filmiki z wypraw kajakowych na Palau, na których były pokazane odpływy. Tam jednak wyglądało to tak, że woda cofała się od plaży czy wyspy na najwyżej kilkadziesiąt metrów. Dlaczego więc tu jest inaczej? Odpowiedź jest prosta i sami do niej dochodzimy. Cały obszar na północ od Peleliu nazywany jest Południową Laguną i nawet na zdjęciach satelitarnych widać, że jest tu bardzo płytko. Nie dziwne więc, że podczas odpływu, na przestrzeni wielu kilometrów woda po prostu odpływa całkowicie. Nasze odkrycie w ogóle nas nie pociesza, bo niestety nie wiemy najważniejszego, czyli kiedy woda wróci. Na razie postanawiamy nie zamartwiać się za bardzo, tylko zrobić rozpoznanie terenu. Zostawiamy kajak, przezornie przywiązując go do jakiejś roślinki, na wypadek gdyby woda szybko miała wrócić, bierzemy aparat, kamerkę i idziemy w stronę wysepek obok których powinniśmy właśnie przepływać. ![]() ![]() Trzeba przyznać, że pomimo niesprzyjających okoliczności, krajobraz wokół jest przepiękny. Piękne wysepki w oddali, z białymi plażami i wysokimi palmami, błękitne niebo i delikatne chmurki. Widoczki prawdziwie rajskie. Idziemy do najbliższej wyspy zobaczyć, czy da się tam spędzić noc. ![]() ![]() Z daleka wygląda, ze wyspa ma dużą plażę, jednak na miejscu okazuje się, że podczas przypływu plaża ta całkowicie zostanie zalana. Wchodzimy wgłąb, w dżunglę. Tutaj od biedy dałoby się wygospodarować kawałek miejsca, ale jednak bardzo zachęcająco to nie wygląda. Problemem jest brak równego miejsca na rozstawienie namiotu, jak i rosnące wszędzie palmy kokosowe. Pod nimi nie można spać, ze względu na spadające kokosy. ![]() To miejsce będzie całkiem zalane ![]() Obchodzimy całą wysepkę dookoła. W niektórych miejscach, tam gdzie są naturalne zagłębienia terenu, zostało sporo wody. ![]() Cały czas się boimy, ze woda zacznie szybko wracać i nasz kajak gdzieś odpłynie. Odeszliśmy na tyle daleko, że go prawie nie widzimy. Wracamy więc, ale na miejscu okazuje się, że wody jak nie było, tak nie ma. ![]() ![]() Do tego jesteśmy w pełnym słońcu na białym piasku, upał więc zaczyna dawać się we znaki. W pobliżu stoi samotna skała, porośnięta roślinnością, idziemy więc posiedzieć w jej cieniu. Dajemy wodzie godzinę na powrót ![]() Niestety w wyznaczonym czasie woda nie napływa. Trudno, decydujemy, że nie możemy tu dłużej zostać - trzeba wrócić na Peleliu. Łatwiej jednak postanowić niż wykonać, kajak przecież stoi na piasku, kawał drogi od wody. Nie ma najmniejszej możliwości, żeby przenieść go z całym ładunkiem. Wpadamy na pomysł, że zrobimy to na raty. Bierzemy część bagażu i przenosimy do granicy wody. Rozcinamy duży worek na śmieci i na nim układamy rzeczy. Takie przeniesienie wszystkiego kosztuje nas dobrych kilka kursów i mnóstwo siły. Na koniec przenosimy pusty kajak i ponownie wszystko do niego pakujemy. Znaną już trasą płyniemy do punktu wyjścia. Po drodze mamy czas, żeby sobie wszystko przemyśleć i poukładać. No bo tak - po pierwsze straciliśmy jeden cały dzień, po drugie, nasze tempo płynięcia jednak pozostawia wiele do życzenia. Już wcześniej nieśmiało myśleliśmy o zmianie planów, teraz jednak staje się to koniecznością. Nie przepłyniemy całej trasy do Kororu, trzeba sobie to jasno powiedzieć. I choć bardzo żałujemy - jest tam kilka miejsc, które szczególnie chcieliśmy zobaczyć, to nie mamy wyjścia. Postanawiamy, że spokojnie, własnym tempem zrobimy kółko po południowej części Rock Islands. Tymczasem dopływamy z powrotem do Peleliu. Chociaż nadal wiosłowanie idzie nam ciężko, to powoli uczymy się naszego kajaka, coraz lepiej wiemy, jak reagować, gdy chce się obracać. Nie oznacza to jednak, że w ogóle się takie sytuacje nie zdarzają ![]() Tym razem nie przybijamy do przystani, tylko do wysuniętego na północ cypelka, który znajduje się w pobliżu. Tutaj rozkładamy się na nocleg. W międzyczasie, z panią z Maml Divers załatwiamy sobie transport powrotny z Peleliu. Najpierw wypytujemy o rozkład promów, ale niestety znów nie mamy szczęścia, prom będzie w ten dzień, w który mamy wylot. Prom wypływa rano a my odlatujemy wieczorem, ale nie chcemy ryzykować. Zmiany rozkładów zdarzają się podobno dość często, głównie z powodu niesprzyjającej pogody. Mogłoby się tak zdarzyć, że zostaniemy na Peleliu odcięci od możliwości powrotu. Pani dzwoni więc do agencji na Kororze i załatwia nam transport łódką dzień wcześniej. Niestety wiemy że będziemy musieli za to zapłacić kolejne 110$ za dwie osoby. Powrót na Peleliu daje nam jednak też możliwość kolejnej próby ograniczenia ilości bagażu. Robimy przegląd wszystkich rzeczy i zostawiamy sobie tylko to co naprawdę jest niezbędne. Udaje się pozbyć sporej liczby rzeczy. Pakujemy to i pani z Maml Divers pozwala nam bez problemu i bezkosztowo zostawić to w jednym z ich pomieszczeń. Rozkładamy obóz na cyplu na końcu wyspy. Mamy tu nawet latarnię i betonowe stoliki i ławki. ![]() Ten cypel pełni chyba rolę tutejszego miejsca spotkań i spacerów, przy czym spacery w wykonaniu miejscowych są wykonywane w samochodach. Tutaj nawet chyba sto metrów do sąsiada jedzie się samochodem. Same samochody to temat na oddzielną opowieść, ale na to przyjdzie jeszcze pora w relacji. W każdym razie podczas rozbijania namiotu czy gotowania kolacji koło nas przetacza się powoli w samochodach chyba cała wioska. Niektórzy zatrzymują się i zagadują, inni zatrzymują się dalej i spędzają czas we własnym towarzystwie, jeszcze inni tylko przejeżdżają oglądając okolicę z okna. Takie niespieszne, wyspiarskie życie ![]() ![]() ![]() Dookoła cały czas nie ma wody. Co ciekawe przypływ zaczyna się dopiero długo po zmroku. Mieliśmy więc rację zawracając na Peleliu. Rano mamy zamiar wstać skoro świt i wypłynąć najwcześniej jak się da. |
Autor: | olus [ 02 Sty 2017 00:20 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Peleliu - Ioulomekang W nocy przychodzi ulewa. Już zresztą wieczorem było widać z daleka nadchodzące ciężkie chmury. Martwimy się, czy kajak nie odleci, bo podczas deszczu zrywa się też wiatr. Przywiązaliśmy go do palmy, ale i tak sprawdzamy, czy nic się z nim nie dzieje. W nocy okazuje się też jaka jest wada spania w namiocie na Palau. Cały czas panuje tam tak wysoka temperatura i wilgotność, że w środku namiotu nie da się wytrzymać. Kiedy więc nie pada, otwieramy trochę wejście, żeby wpuścić powietrze. Rano okazuje się, że to nie był zbyt dobry pomysł - całe nogi mam pogryzione przez mrówki. Wstajemy praktycznie o świcie. Nie jest to wcale trudne, bo pomaga nam zmiana czasu, jeszcze nie przestawiliśmy się na lokalny. Całe szczęście już nie pada, chociaż niebo jest zachmurzone. Mieliśmy od razu ruszać, a tu niespodzianka. Ocean wygląda dokładnie tak samo jak na zdjęciach z poprzedniego wieczora. Czyli właściwie nie wygląda, oceanu nie ma ![]() W czasie kiedy powoli się pakujemy i jemy śniadanie zagaduje nas jeden z miejscowych. Jest bardzo zainteresowany naszą wyprawą, pyta gdzie zamierzamy pływać. Pytamy go, kiedy będzie przypływ, a on jest na tyle miły, że dzwoni do kogoś, żeby się upewnić. Okazuje się, że dziś najwyższa woda w okolicy Peleliu będzie dopiero około 11. Czyli z wczesnego wypłynięcia nic nie wyjdzie, jednak szykujemy wszystko, żeby było gotowe. Wreszcie woda podnosi się na tyle, że można płynąć. Na początek powtórka z poprzedniego dnia - opływamy obszar zamknięty i kierujemy się między dwie wysepki widoczne na horyzoncie. Tym razem, zgodnie z planem udaje się przepłynąć ![]() Dość szybko docieramy do pierwszego dzisiejszego celu - Carp Island. To wysepka, na której znajduje się jedyny hotel w obrębie Rock Islands. Nazywany jest szumnie Carp Island Resort, ale czasy świetności chyba ma dawno za sobą, budynki nie wyglądają zbyt zachęcająco. Niewątpliwą jednak zaletą jest jego lokalizacja. ![]() Resort ma też charakterystyczny pomost, znany z wielu widokówek z Palau. ![]() ![]() ![]() Przybijamy do ich plaży, żeby też zrobić kilka zdjęć. Najpierw pytamy kręcącego się w pobliżu pracownika, czy możemy tu trochę pobyć. Mówi, że nie ma problemu. Jednak po paru minutach przychodzi pani, która oświadcza nam, że przebywać na terenie możemy, ale musimy zapłacić po 45$ za osobę. W takim razie dziękujemy, zwłaszcza, że kawałek dalej, po drugiej stronie wyspy jest kolejna piękna i całkiem pusta plaża. Opływamy więc wyspę i zatrzymujemy się na tej drugiej plaży. ![]() ![]() ![]() Nasza pierwsza bezludna plaża ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Po odpoczynku zbieramy się do dalszej drogi. Na tej plaży i tak nie moglibyśmy zostać na noc, bo również jest cała zalewana przez wodę podczas przypływu. Następny cel to wyspa Ioulomekang. Teraz pierwszy raz musimy przepłynąć ponad 5 kilometrów po całkiem otwartej wodzie, mamy więc trochę stracha, a przynajmniej dużą mobilizację. Okazuje się, że nie jest tak źle. Tu płyniemy właśnie pod wiatr. Fale są czasem całkiem spore, ale mimo to płynie się dobrze. Z radością przyjmujemy to, że pogoda robi się coraz lepsza, widzimy coraz więcej błękitnego nieba. W promieniach słońca woda przybiera niesamowity, turkusowy kolor. ![]() Dobijamy do naszego celu. Wydawało nam się, że poprzednia plaża jest piękna, ale ta ją zdecydowanie przebija. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Do tego na wyspie jest dobre miejsce na biwak. Pomiędzy palmami jest duża przestrzeń, do której nie dochodzi woda. Dodatkowo jest też domek-schronienie. Wiemy, że na wielu plażach na Rock Islands są przygotowane takie podstawowe udogodnienia dla indywidualnych turystów. ![]() Na tej wysepce podoba nam się na tyle, że zastanawiamy się nad noclegiem tutaj. Wprawdzie jest jeszcze wcześnie i zdążylibyśmy dopłynąć do kolejnej wysepki, na której początkowo planowaliśmy spać. Przechodząc pod dużą skałą widać ten nasz kolejny punkt programu - Long Beach, jedna z najpopularniejszych atrakcji Palau, poza atrakcjami podwodnymi. ![]() ![]() ![]() ![]() Widok na Long Beach Gdy tak stoimy na brzegu i zastanawiamy się czy płynąć dalej, widzimy, że w naszą stronę płyną dwa kajaki. Wiedzieliśmy, że w tym samym czasie co my, wyprawę kajakową organizuje też nasz inny forumowicz @lendziro. I chociaż nie widzieliśmy jakie dokładnie mają plany, okazało się, że w tym odległym zakątku świata przypadkiem na siebie wpadliśmy. Postanawiamy więc spędzić razem wieczór zostając na tej wysepce. Oni są trochę bardziej profesjonalnie przygotowani - przede wszystkim mają normalne kajaki, przy wypożyczeniu dostali dużo dobrych i szczegółowych map, z czego korzystamy, robiąc zdjęcia interesujących nas obszarów. Co do map, to my też byliśmy dość dobrze przygotowani, mieliśmy podrukowane sporo map dostępnych w internecie, no i przede wszystkim podrukowaliśmy zdjęcia satelitarne i zaznaczyliśmy na nich ważne miejsca. Myśleliśmy też, że może uda się dostać jeszcze jakieś dobre mapy na miejscu, ale niestety nic szczegółowego nie było dostępne. Mapy od @lendziro bardzo się przydały w następnych dniach, były tam zaznaczone plaże, na których można biwakować, o części z nich nie wiedzieliśmy wcześniej. Przydała się też jeszcze jedna rzecz, którą również sfotografowaliśmy. Szczegółowa rozpiska przypływów i odpływów. Jaka szkoda, że nie mieliśmy jej wcześniej ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Na tym pierwszym kempingu dowiadujemy się jeszcze jednej ważnej rzeczy, w sumie oczywistej, ale jednak nikt o tym nie wspomina w relacjach. No bo jak to tak na rajskiej wysepce? Ano tak. A więc wyspy są opanowane przez szczury. Zwłaszcza te miejsca, które są przygotowane pod turystów. W dzień można ich oczywiście nawet nie zauważyć. Ale po zmroku okazuje się, że jest ich pełno. I niespecjalnie boją się ludzi, są wręcz zuchwałe, jak wyczują jedzenie potrafią podejść bardzo blisko. ![]() ![]() ![]() Niestety szczury to nie tylko kwestia estetyczna, zresztą mnie na przykład nie przeszkadzają, nie boję się ich, ani nie brzydzę. Problemem jest jednak to, że pogryzą wszystko, co może mieć chociaż najlżejszy zapach jedzenia. Konieczne jest więc na przykład powieszenie worka z jedzeniem na lince, tak, żeby szczur nie mógł się do niego dostać. Śmieci, porządnie zawiązane, na noc wynosiliśmy jak najdalej od obozu, żeby szczury poszły raczej tam. Rano na workach zawsze były ślady po zębach ![]() ![]() ![]() |
Autor: | ibartek [ 02 Sty 2017 01:08 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
wow! niezla przygoda... jest na tych wyspach jakis zasieg gsm? jaki mieliscie plan b na wypadek utkniecia na ktorejs z wysp, np awaria kajaka lub deszcz/wysokie fale? |
Strona 1 z 3 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |