Autor: | olus [ 12 Sty 2017 22:03 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Ioulomekang - Carp Island - Turtle Cove Kolejnego ranka opuszczamy przyjazną plażę. Przez dwa dni była to nasza prywatna wysepka i będziemy ją wspominać z dużym sentymentem. Pakujemy swoje rzeczy i sprzątamy chatkę, wymiatamy naniesiony piach, ustawiamy ławki. Trzeba dbać o takie miejsca, my zastaliśmy porządek, więc i kolejni odwiedzający niech zastaną wszystko w dobrym stanie. ![]() Jedna ze ścian domku pełna jest podpisów poprzednich odwiedzających. Zostawiamy więc i nasz ![]() ![]() ![]() ![]() Od tego dnia musimy zacząć kierować się z powrotem w stronę Peleliu. Pierwszy odcinek, który pokonujemy jest nam już znany, płyniemy do Carp Island. Tym razem jednak opływamy wyspę od drugiej strony niż poprzednio. ![]() Okazuje się, że tu też jest plaża, na której można się zatrzymać. Plaża jest niewielka, dookoła rośnie gęsta dżungla. Ale jest tu też prowizoryczny domek. Co ciekawe jego podłoga jest na palach, dość wysoko nad ziemią, prawdopodobnie więc w czasie przypływu woda podchodzi aż pod domek. ![]() ![]() Trochę tu niestety bałagan, na podłodze walają się różne rzeczy, na przykład pojedyncze klapki. Ale znajdujemy też piłkę do nogi i to całkiem dobrze napompowaną. Oczywiście robimy z niej użytek i mamy trochę zabawy ![]() ![]() A pełnię relaksu osiągamy na hamaku z pięknym widokiem ![]() ![]() W poprzednich częściach niejednokrotnie już wspominałam o zachwycających kolorach wody. No więc tutaj kolor przebija wszystko, co do tej pory widzieliśmy. Wydaje wręcz nierealny. ![]() Daleko na horyzoncie widzimy wysepki, przy których stoi spora ilość łódek. To Ngemelis, podobno jedne z najpiękniejszych tu wysp, a do tego przy nich jest świetna rafa koralowa. Kawałek na prawo jest też German Channel, kolejne świetne miejsce do nurkowania i snurkowania. Niestety, żeby się tam dostać trzeba wypłynąć na otwarte wody, poza granicą rafy otaczającą cały obszar Palau. To może być niebezpieczne, przy ścianie rafy często tworzą się duże fale i występują silne prądy. To niestety nie miejsce dla naszego kajaka. Poza tym Ngemelis jest obszarem częściowo chronionym - można tam przypłynąć, ale nie można obozować. Gdybyśmy tam dopłynęli, a potem z jakichś powodów, na przykład załamania pogody tam utknęli, mielibyśmy poważny problem. Dlatego nie bierzemy nawet pod uwagę wyprawy tam. ![]() ![]() Mamy jednak inny plan. Dzięki szczegółowym mapom, którym zrobiliśmy zdjęcia wcześniej, wiemy, że nie tak daleko jest plaża nadająca się na kemping, zlokalizowana przy kolejnym świetnym miejscu nurkowym, nazywanym Turtle Cove. Pięknych widoków mieliśmy dotąd aż nadto, jednak czujemy niedosyt atrakcji pod wodą, bardzo chcemy się więc tam dostać. Mamy trochę obaw, bo plaża, do której chcemy dopłynąć znajduje się również w bezpośrednim sąsiedztwie granicy rafy, poza którą nie chcielibyśmy wypływać. Postanawiamy jednak trzymać się blisko brzegów wyspy i powinno się udać. Początkowo płyniemy kanałem między dwoma długimi wyspami. Odczuwamy to, że zbliżamy się do otwartych wód oceanu, bo w tym miejscu występuje naprawdę silny prąd. Podnosząca się podczas przypływu woda wlewa się z otwartych wód wgłąb, między wyspy. W końcu kanał, którym płyniemy rozszerza się, a nam ukazuje się ocean. Nasze docelowe miejsce mamy po lewej stronie, musimy tylko opłynąć skalisty cypel. Okazuje się, że ściana rafy jest położona dalej, do plaży spokojnie dopływamy po płytkiej wodzie. ![]() Wyłaniamy się zza skały i pierwsze zaskoczenie - nie jesteśmy tu sami. Na plaży urzęduje jakaś para, a na piasku leży kajak. Plaża jest zupełnie inna, niż te które widzieliśmy do tej pory. To właściwie niewielki skrawek piasku otoczony skałami. Do tego plaża jest mocno pochyła, tak, że trudno będzie znaleźć odpowiednie miejsce na namiot. Takie zmartwienia jednak zostawiamy sobie na później i po rozpakowaniu kajaka i wyniesieniu go na piasek idziemy od razu do wody. ![]() Tutaj od razu widać, że rafa jest dużo bogatsza, niż przy Long Beach - miejscu, w którym pływaliśmy poprzedniego dnia. Początkowo pływamy w dość płytkiej wodzie, wokół wystających z wody skał i pobliskiej niewielkiej wysepki. Jednak dopiero za nią rozpoczyna się to co najciekawsze - ściana rafy schodząca na bardzo dużą głębokość. Tutaj możemy obserwować naprawdę całe bogactwo podwodnego życia. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Zdjęcia tylko w małym stopniu oddają, to co widać na żywo. Do tego sporo z tych zdjęć to wycięte klatki z filmików, więc niestety nie są najlepszej jakości. Zachęcam do obejrzenia filmu, który jest w pierwszym poście. Nasze marzenie to zobaczyć rekiny i żółwie. Sama nazwa tego miejsca - Turtle Cove wskazuje, że żółwi żyje tu dużo. Jednak nie tym razem, oglądamy tylko mnóstwo różnego rodzaju ryb. Gdy wracamy, widzimy, że spotkana tam para szykuje się do opuszczenia plaży. Niestety nie wykazywali chęci do rozmowy, więc nic się o nich nie dowiedzieliśmy i oprócz "hello" i "bye" nie zamieniliśmy praktycznie ani słowa. Myśleliśmy, że będą odpływać kajakiem, a tu ku naszemu zdziwieniu nagle do plaży przybija łódka z Maml Divers, a jej obsługa sprawnie pakuje ludzi i kajak do środka. Co więcej, z łódki wysiadają trzy inne osoby z bagażami i kierują się na plażę. Nie wywołało naszego wielkiego zdziwienia to, że nowi przybysze rozmawiają ze sobą po polsku. Naprawdę, język polski był tej jesieni chyba najczęściej słyszanym językiem europejskim na Palau - tak dużo naszych rodaków kupiło bilety China Airlines ![]() Okazuje się, że nasi nowi towarzysze skorzystali z oferty Maml Divers, która polega na tym, że podwożą cię na wybraną plażę i zostawiają. Możesz tam spędzić noc, czy dwie, a po umówionym czasie łódka przypłynie i odstawi cię do cywilizacji. Asia, Maciek i Tomek, ciekawe czy zaglądacie na f4f, jeśli tak - ujawnijcie się ![]() Dalsza część dnia upływa nam na rozmowach i organizowaniu miejsc do spania. To nie takie łatwe bo plaża jest mała, musimy zmieścić trzy namioty, wcześniej wyrównując w miarę teren, żeby nie było zbyt dużego spadku. ![]() Skaliste wybrzeże w okolicach naszej plaży ![]() ![]() Przede wszystkim czas jednak upływa nam pływaniu z maską i rurką. ![]() Niestety w czasie odpływu musimy poprzestać na snurkowaniu w płytkiej wodzie w okolicy plaży. Przy ścianie rafy jest bardzo silny prąd w stronę otwartej wody. Boimy się tam pływać, bo nie mamy płetw, nie zmieścilibyśmy ich do naszego bagażu. Nasi nowi towarzysze są za to świetnie wyposażeni i po tym jak sami kończą pływanie, pożyczają nam własne płetwy. Do tego mówią nam gdzie płynąć, żeby zobaczyć ciekawe rzeczy - jeden z nich kilka dni wcześniej nurkował w tym miejscu. Mówi nam o Blue Hole - podwodnej jaskini o głębokości ponad 30 metrów. W jej okolicy jest największe prawdopodobieństwo spotkania żółwi. ![]() ![]() ![]() ![]() Pływanie z płetwami to oczywiście zupełnie inna bajka, teraz żadne prądy nie są nam straszne. Udaje się odnaleźć wejście do Blue Hole i tym razem szczęście nam dopisuje, dostrzegamy dwa pływające żółwie. Blue Hole ![]() ![]() Z rekinami niestety gorzej, nie udaje się żadnego spotkać. Szkoda, ale nie można mieć wszystkiego. Potem oglądaliśmy świetne filmiki z nurkowania w tym miejscu, w którym duże rekiny podpływały do nurków dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednemu z naszych polskich towarzyszy udało się też zobaczyć sporego rekina pływając na płytkiej wodzie w pobliżu plaży, niestety rekin odpłynął, zanim zdążył nas zawołać. Mimo, że akurat z rekinem się nie udało, pływanie w tym miejscu było niezapomniane i dostarczyło nam ogromnych wrażeń. Nieprzypadkowo Palau jest rajem dla nurków. My oczywiście snurkując widzieliśmy ledwie malutki wycinek tego, co oferują okoliczne wody, ale nawet to było wielką atrakcją. ![]() Z wody wyganiają nas dopiero ciemne i szybko przemieszczające się po niebie chmury oraz pojedyncze błyskawice, zwiastujące nadchodzącą burzę. Szykujemy się na ulewę, ale okazuje się, że to fałszywy alarm, chmury przechodzą bokiem i po chwili znów widzimy błękitne niebo. Pełen wrażeń dzień kończymy oglądając piękny zachód słońca. ![]() ![]() |
Autor: | lapka88 [ 13 Sty 2017 11:39 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Naprawdę ogromny szacunek, za tą wyprawę kajakiem ![]() |
Autor: | olus [ 21 Sty 2017 16:16 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Turtle Cove - Peleliu Nasz ostatni poranek na bezludnych wysepkach. Noc minęła spokojnie, poza tym, że do namiotu dobijał nam się duży krab ![]() Dziś kierujemy się już z powrotem w stronę cywilizacji. Co prawda powrotny transport na Koror mamy umówiony dopiero na następny dzień na 10 rano, ale z kilku względów chcemy dopłynąć do Peleliu już dziś. Przede wszystkim przed 10 rano i tak nie zdołalibyśmy dopłynąć do wyspy z powodu odpływu. Druga rzecz, że trzeba wysuszyć i spakować kajak i wszystkie rzeczy. A kolejna to taka, że chcemy chociaż trochę zwiedzić też samo Peleliu. Z plaży Turtle Cove wyruszamy więc niezwłocznie po śniadaniu, żegnając się z naszymi polskimi towarzyszami, którzy zostają tu jeszcze na kolejną noc. Podejrzewamy jednak, że jeszcze się zobaczymy - prawdopodobnie będziemy wracać na Koror tą samą łodzią. ![]() Do pokonania mamy niezbyt długi, zaledwie kilkukilometrowy odcinek, jednak wydaje się, że będzie to najniebezpieczniejsza przeprawa dla naszego kajaka. Od strony, z której będziemy płynąć, czyli od strony otwartego oceanu Peleliu otacza pas wystających z wody ostrych skał. Z daleka wygląda groźnie, a dla nas tak naprawdę najgroźniejsze jest to, czego na pierwszy rzut oka nie widać, czyli to, co znajduje się pod powierzchnią wody. Dodatkowo tuż przy naszej plaży poranny odpływ odsłania całe mnóstwo mniejszych lub większych skał i kamieni. Wczoraj zupełnie nieświadomie nad nimi przepływaliśmy. Dopiero gdy skały są wynurzone nad wodę, widać jak bardzo są ostre i czym mogłoby się skończyć bliskie spotkanie z nimi. Gdy poziom wody znacznie się podnosi my jesteśmy już gotowi do drogi. Płyniemy trzymając się niedaleko brzegu wyspy, na której się znajdowaliśmy. Wspomniany pas wystających skał dochodzi prawie do jej brzegów, jednak w tym miejscu są one mniejsze i rzadziej rozrzucone. Zachowujemy najwyższą ostrożność i ja siedząc z przodu właściwie głównie wpatruję się w wodę przed nami. Przeprawa okazuje się nie taka najgorsza. Tylko raz musimy omijać niewielką, ale ostrą skałę, którą jednak szczęśliwie udało się zauważyć sporo wcześniej. Chwilę później woda zaczyna robić się coraz płytsza i po chwili wiemy, że niebezpieczeństwo jest już za nami. Teraz wpływamy na znany nam już teren, tędy kilka dni wcześniej wypływaliśmy na naszą wyprawę. ![]() Po drodze trafiamy jeszcze na fajną łachę piachu, gdzieś pośrodku niczego. Taka prywatna plaża na środku oceanu ![]() Niestety nasza plaża zaczyna szybko znikać. Przypływ jeszcze się nie skończył. Kilkanaście minut i nie ma po niej śladu. ![]() Trzeba zatem płynąć dalej. Zaraz później mijamy wysepkę na której byliśmy, gdy pierwszego dnia zaskoczył nas odpływ. Kawałek dalej wysiadamy z kajaka i ciągniemy go na lince, bo woda jest tu bardzo płytka, sięga nam zaledwie do kolan. I właśnie tu widzimy coś wystającego ponad wodę, płynącego w naszą stronę. Chwila zastanowienia co to takiego, ale zaraz nie mamy już wątpliwości - to płetwa rekina. No dobrze - rekinka ![]() ![]() Stąd już tylko rzut beretem do brzegu Peleliu, niedługo później więc przybijamy do przystani, z której rozpoczynaliśmy wyprawę. Wita nas pani z Maml Divers, która na wstępie informuje nas, że łódka nie przypłynie jednak jutro o 10 rano, ale o 16. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej to by trochę zmieniało postać rzeczy. Moglibyśmy jeszcze cały dzień spędzić na wodzie. Jednak mówi się trudno, nie było niestety możliwości kontaktu z nami, żeby nas poinformować o zmianie. Tutaj ostateczny grafik ustalany jest raczej z dnia na dzień. Wiadomo, że to my musimy dostosować się do łódki, która przeznaczona jest do przewożenia większych grup na nurkowania, my jesteśmy tylko dodatkowo. Nie mamy więc absolutnie pretensji, że zmieniono nam czas wypłynięcia, musimy jednak jakoś zagospodarować sobie czas do 16 następnego dnia. Pani z Maml mówi, że moglibyśmy sobie wypożyczyć rowery i pozwiedzać wyspę. Uznajemy to za dobry pomysł i ustalamy, że pani załatwi nam rowery na jutro rano. Póki co na razie musimy wypakować kajak. Możemy skorzystać z jednego z pomieszczeń w bazie Maml Divers. Zostawiamy tam kajak do suszenia, rozwieszamy też wilgotne rzeczy - czyli prawie wszystkie. Na Palau panuje taka wilgoć, że właściwie nic nie schnie. Można zostawić rozwieszoną na noc w przewiewnym miejscu koszulkę, a rano będzie prawie tak samo mokra jak kilka godzin wcześniej. Jedyny skuteczny sposób suszenia to rozwieszenie rzeczy w pełnym słońcu. Możemy też skorzystać z łazienki należącej również do Maml Divers. Dopiero po kilku dniach mycia się w słonej wodzie można docenić prawdziwy i ciepły prysznic ![]() ![]() Po skorzystaniu z tych dobrodziejstw cywilizacji wyruszamy na spacer do pobliskiej wioski. Wyspa Peleliu jest jednym z 16 stanów Palau. Według różnych danych zamieszkuje ją obecnie około 400-500 osób, większość w wiosce-stolicy Kloulklubed, do której właśnie zmierzamy. Obecnie Peleliu jest senną wysepką, na której życie płynie leniwie i spokojnie, ale jej historia jest niezmiernie ciekawa. W czasie II wojny światowej odbyła się tu wielka bitwa, znana jako "Bitwa o Peleliu". Wyspa była zajęta przez Japończyków, a Amerykanie postanowili ją odbić, głównie ze względu na znajdujące się tu lotnisko. Przewidywano, że lądowanie i zajęcie całej wyspy zajmie kilka dni. Okazało się, że ostatecznie walki trwały prawie trzy miesiące. Już sam początkowy desant na wyspę przyniósł Amerykanom nieoczekiwane trudności, ponieważ wiele z ich łodzi i amfibii rozbiło się lub utknęło na otaczających wyspę skałach (prawdopodobnie tych samych, których my dziś się tak obawialiśmy). Japończycy byli za to dobrze przygotowani do obrony wyspy, ukrywali się w licznych jaskiniach, z których atakowali wojska amerykańskie. Ostatecznie Amerykanie zdobyli wyspę, ale po obu stronach poniesiono ogromne straty, zginęło ponad 10000 Japończyków i 2000 Amerykanów. Sama wyspa też została doszczętnie zniszczona - obecnie tak bujnie porośnięta dżunglą, wtedy podobno cała roślinność zostało wypalona używanymi przez wojska amerykańskie miotaczami ognia. Szczęśliwie nie było ofiar wśród lokalnej ludności, która już wcześniej została ewakuowana na inne wyspy. Obecnie na wyspie znajdują się liczne pozostałości po bitwie - umocnienia i bunkry, czołgi i inne pojazdy, a w otaczających wodach wraki statków i samolotów. Część z nich mamy zamiar zobaczyć podczas wycieczki rowerami następnego dnia. ![]() ![]() Jakieś części, prawdopodobnie od czołgu, które leżały sobie pod drzewem w porcie Tymczasem docieramy do wioski. Trzeba przyznać, że jest tu całkiem ładnie. Domki mniejsze albo większe, skromniejsze czy bardziej bogate, ale większość ładnych, pomalowanych na kolorowo, wokół rosną palmy, kwiaty kwitną, trawka przystrzyżona. Co ciekawe, potem na Kororze jeden człowiek powiedział nam - Wiecie, czemu na Peleliu mają takie ładne domki? Bo oni hodują marihuanę i ją sprzedają na całe Palau. Może coś w tym jest ![]() ![]() Chcielibyśmy kupić coś do jedzenia w jednym ze sklepików, bo mamy już trochę dość jedzenia z torebek, ale szczerze mówiąc odstraszają nas ceny. Tutaj wszystko trzeba sprowadzać z głównej wyspy i zapewne dlatego odbija się to na cenach. Nie ma i tak dużego wyboru, jedyne co można by tak od razu zjeść to kanapka - dwie kromki tostowego chleba, w środku ser i jakaś pasta. Cena 5 dolarów. No lekka przesada. Bierzemy więc tylko po puszce zimnych napojów. ![]() ![]() Odpoczywamy pod dachem na czymś w rodzaju przystanku. ![]() Kościół ![]() Na Palau właśnie miały się odbyć, albo dopiero co odbyły się wybory ![]() Można spotkać i takie obrazki Na wyspie jest szkoła podstawowa, wyższe stopnie edukacji lokalne dzieci muszą zdobywać już na Kororze, czyli zamieszkać w tamtejszych internatach. Nie da się codziennie podróżować do szkół. Jeździ tu też szkolny autobus - co ciekawe podwozi dzieci, które mieszkają nawet nie dalej niż 200 metrów od szkoły. Niezbyt zdrowy styl życia, ale chyba tak tu już jest - na początku relacji opisywałam, że mieszkańcy w każde, nawet najbliższe miejsce przemieszczają się samochodami. ![]() ![]() Zwróćcie uwagę, że na autobusie jest znak przyjaźni między Japonią i Palau. Prawdopodobnie został podarowany przez rząd japoński. Palau, którego ziemie kiedyś były świadkiem wielkiej wojny pomiędzy Japonią i USA, teraz żyje w przyjaźni z obydwoma tymi państwami. Kraj jest mocno zamerykanizowany, obowiązuje tu amerykańska waluta, angielski jest jednym z urzędowych języków, a mieszkańcy dość mocno przejęli amerykański styl życia. Jednocześnie często można się natknąć na obiekty sfinansowane przez Japończyków, takie jak wspomniany autobus, podobnie jak prom kursujący między Kororem i Peleliu, czy duży most przyjaźni. ![]() Na wyspie mamy też straż pożarną i karetkę. Chociaż akurat podczas naszego pobytu w porcie wisiało ogłoszenie, że lekarz wyjechał i nie będzie go prawie przez miesiąc. W lokalnym urzędzie dowiadujemy się, że do zwiedzania Peleliu to właściwie powinniśmy wykupić permit (15$ osoba). Na Palau lubują się w permitach, permity trzeba kupować prawie na wszystko ![]() ![]() ![]() Do portu wracamy okrężną drogą przez mniej zamieszkane tereny. Mijamy hodowlę ryb, kolejny kościół, kolejne z miejsc pamięci poświęcone wojnie. W jednym miejscu trafiamy też na leżący niedaleko drogi rozbity samolot. Bardzo jestem ciekawa jego historii, na pewno nie jest to jedna z pozostałości po wojnie. Próbowałam szukać jakichkolwiek informacji o nim i nic nie udało mi się znaleźć. ![]() ![]() ![]() ![]() Część wieczoru spędzamy znowu na znanym już nam z wcześniejszych pobytów cypelku na północy wyspy, gdzie znowu rozbijamy namiot. Siedzimy też w porcie, bo tam działa internet ![]() Pani (mama czy babcia) opiekująca się dwójką maluchów cały dzień spędziła z nimi w wodzie albo na brzegu w towarzystwie zgrzewki piwa Asahi. U nas zaraz wezwano by policję, straż pożarną i opiekę społeczną jednocześnie, skądinąd chyba słusznie ![]() Kilku panów walczyło też ze zmianą koła w samochodzie, ale chyba ostatecznie się poddali ![]() ![]() ![]() Siedzenie w porcie sprawia, że udaje nam się załapać na zapłacenie za permit na kemping. W porcie jest małe Visitors Center i okazuje się, że za to też pobierają opłatę (10$). ![]() ![]() Ostatnia nasza noc w namiocie jest spokojna do momentu, aż nad ranem zaczyna padać. Nic nadzwyczajnego - tu pada prawie każdej nocy. Jednak rano deszcz nie ustaje, do tego zrywa się straszna wichura a zwykły deszcz zmienia się w tropikalną ulewę. Namiot, który do tej pory spisywał się bez zarzutu, teraz ledwo utrzymuje się na ziemi, musimy go trzymać od środka. Sytuacja robi się nieciekawa, kiedy lać nie ustaje. Nie możemy nawet ugotować nic do jedzenia, więc na śniadanie muszą nam wystarczyć resztki suszonych bananów. Ale też musimy wszystko popakować, złożyć kajak i inne rzeczy, a w tych warunkach jest to niemożliwe. Oczywiście z naszej wycieczki rowerami też musimy zrezygnować. Mamy jednak ogromne szczęście, że wróciliśmy na Peleliu poprzedniego dnia. Nie wyobrażam sobie co by było gdybyśmy musieli płynąć w tych warunkach. ![]() ![]() W końcu, kiedy fala deszczu odrobinę się zmniejszyła zwijamy szybko obóz i przenosimy się pod dach do bazy Maml Divers. Tutaj już przynajmniej nie mokniemy i możemy spokojnie poskładać rzeczy. Niestety wszystko, co od poprzedniego dnia miało schnąć nadal jest mokre, do tego doszedł nam cały przemoczony namiot. Rozwieszamy wszystko i suszymy na ile się da, czyli prawie wcale ![]() ![]() ![]() |
Autor: | krasnal [ 22 Sty 2017 14:24 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@olus, proszę bardzo - jest o tym samolocie: https://www.atsb.gov.au/publications/in ... 199400129/ |
Autor: | olus [ 22 Sty 2017 14:51 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@krasnal Dzięki, ja nic nie mogłam znaleźć. Czyli samolot rozbił się w 1994 roku. Wygląda na to, że na pokładzie był chyba tylko pilot i że przeżył lądowanie. |
Autor: | olus [ 28 Sty 2017 00:07 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Peleliu-Koror-Tajwan-Bangkok-Amsterdam-Warszawa Na łódce powrotnej z Peleliu na Koror zgodnie z przewidywaniami spotykamy znów trójkę Polaków poznaną wcześniej na Turtle Cove. Tym razem nie jest to bardzo przyjemna przeprawa, deszcz zacina i wieje bardzo mocny wiatr, szczególnie odczuwany przy dużej prędkości. Mimo to fajnie jest mijać wysepki, na których jeszcze niedawno byliśmy. Tym razem motorówka płynie inną drogą niż w pierwszą stronę, udaje się więc obejrzeć chociaż z łodzi miejsca do których nie dotarliśmy. Na koniec spotykamy drugą łódź z Mamla i panowie sternicy urządzają sobie mały wyścig, szczęśliwie wygrany przez nas ![]() Musimy znaleźć hotel na ostatnią noc, bo wcześniej nie mieliśmy nic zarezerwowane. Myśleliśmy, żeby wynająć pokój od Maml Divers, bo wiedzieliśmy, że mają też takie oferty, albo, żeby wrócić do Pinetrees Hostel, w którym spaliśmy pierwszej nocy. Nasi nowi znajomi jednak zachęcają nas, żeby podjechać z nimi do Guest Lodge, w którym oni mieli już wcześniej wynajęty pokój. Zawozi nas wszystkich kierowca z Mamla (bez dodatkowej opłaty). Na miejscu okazuje się, że jest wolny pokój. Po niewielkich targach udaje się wynegocjować cenę 60$ + podatek (początkowo miało być 67$ + podatek). Przez internet co prawda można podobno znaleźć cenę 55$ (+ oczywiście podatek), ale te 60$ to i tak nie jest najgorsza cena jak na Palau. Dodatkowo zaproponowano nam transport na lotnisko w dobrej cenie 15$ za nas dwoje, podczas gdy cena taksówki to zwykle 25$. Pokój okazuje się całkiem przestronny, ma niezłą łazienkę, a na zewnątrz jest przyjemny, wspólny dla wszystkich pokoi taras, na którym mieszka duża papuga i jeszcze jeden niezidentyfikowany bliżej duży ptaszor. Jedynie z zewnątrz budynek wygląda ciekawie, parter i pierwsze piętro jest wykończone, a drugie zostawione w stanie surowym. ![]() ![]() ![]() ![]() Ulica, na której znajduje się nasz hotel - praktycznie samo centrum miasta Popołudnie spędzamy w centrum, chodzimy trochę po sklepach, żeby kupić jakieś pamiątki. Ogólnie to z oryginalnymi pamiątkami jest tu raczej słabo, prawie wszystko jest sprowadzane. Kupujemy magnesy, trochę przypraw hodowanych na miejscu i jakieś lokalne mydełka, które podobno też są wyrabiane tutaj (przynajmniej jest tak na nich napisane) i przede wszystkim różne czekoladki z lokalnej wytwórni, głównie na prezenty. Szczerze mówiąc czekoladki nie okazały się nadzwyczajne w smaku, ale mają ładne opakowania ze zdjęciami z Palau i podpisami "Palau Chocolate Factory" ![]() Jak tylko się ściemnia idziemy na główny plac, zachęceni wcześniejszymi opisami na f4f budki z grillowanymi szaszłykami. Rzeczywiście grill już rozstawiony a zapach można wyczuć z bardzo daleka. Szaszłyki po 1$, super wypieczone, z pysznym sosem barbecue. Razem zjadamy ich chyba z 15 jak nie lepiej ![]() Wracamy do hotelu zaopatrzeni w piwo Asahi - nie lokalne, ale najpopularniejsze tutaj i razem z trójką znajomych Polaków i jeszcze dwoma innymi Polakami, którzy tu też mieszkają urządzamy sobie polski wieczorek na tarasie ![]() Kolejny dzień to już nasz ostatni na Palau. Wylot mamy późnym popołudniem, do zagospodarowania pozostaje więc kilka godzin. Myśleliśmy przez chwilę o wypożyczeniu samochodu i objechaniu kilku punktów poza miastem, ale chyba jednak mamy za mało czasu. Pozostaje więc pokręcenie się po okolicy. W mieście, mimo, że to dopiero listopad widać wiele akcentów świątecznych, które ciekawie kontrastują z tropikalnym klimatem. ![]() ![]() Idziemy na daleki spacer, aż do portu, w którym jednak nic ciekawego się nie dzieje. Tutaj też można znaleźć trochę fajnych widoków ![]() ![]() ![]() Potem wracamy w miejsce które od biedy można nazwać miejską plażą. Piasku tu raczej nie ma, ale można się rozłożyć gdzieś pod drzewkiem. Są też prysznice, ławki i zadaszona altanka, która się przydaje, bo w pewnym momencie przychodzi gwałtowna ulewa. Po niej postanawiamy jeszcze ostatni raz wykąpać się w wodzie. Most przy którym znajduje się "plaża miejska" ![]() ![]() ![]() ![]() Do centrum wracamy idąc cały czas wzdłuż głównej drogi na której ciągnie się ogromny korek samochodów. Niewiarygodne ile może być samochodów w tak małym przecież mieście. Główna ulica jest praktycznie ciągle zakorkowana. Lokalne klimaty ![]() ![]() Na obiad idziemy do budki, w której wczoraj jedliśmy szaszłyki. W ciągu dnia nie ma grilla, ale są inne potrawy, na przykład curry z mięsem i warzywami czy jakiś makaron. Niestety kiedy przychodzimy tam wczesnym popołudniem prawie wszystkie dania zdążyły się już skończyć - tutaj takie rzeczy je się na śniadanie. Dla nas pozostaje jakaś zupa i smażone kawałki kurczaka - też da się zjeść. Potem pozostaje nam już tylko udać się do hotelu po rzeczy. Chwilę czekamy na umówiony transport relaksując się jeszcze na tarasie. W samochodzie który zabiera nas na lotnisko, oprócz kierowcy na przednim siedzeniu jedzie też pani - chyba właścicielka hotelu, z dwójką małych dzieci, prawdopodobnie swoich wnuków. Nikt tu nie przejmuje się fotelikami i dzieci jadą na kolanach u babci. ![]() Na lotnisku od razu widzimy sporo osób, które kojarzymy lotu na Palau. Nadawanie bagażu wygląda dość ciekawie, nie ma żadnego komputerowego systemu i drukowania zawieszek bagażowych. Pani sama, ołówkiem wypisuje trasę, jaką ma przelecieć nasz bagaż - nie wygląda to profesjonalnie, za to tutaj nie ma żadnego problemu z nadaniem bagażu od razu do Amsterdamu. W tamtą stronę musieliśmy przecież odebrać go po drodze na Tajwanie. Jeszcze tylko obowiązkowy haracz - opłata wylotowa, 50$ od osoby. Palau żegna nas tak samo jak nas przywitało - w deszczu i ciemności. Szkoda, że nie możemy popatrzeć na nie z góry. Żegnamy jednak ten mały kraik z uczuciem zrealizowanego celu. Wyprawa z dmuchanym kajakiem na pewno już zawsze będzie jedną z lepszych podróżniczych przygód. Do domu czeka nas jeszcze długa droga. Pierwszy przystanek - Tajwan. Tym razem mamy znów kilkanaście godzin, ale tylko w nocy. Zastanawiamy się, czy nie pojechać do miasta na nocny market, ale pogoda tym razem nie zachęca, jest kilkanaście stopni i pada. My nie mamy żadnych ubrań z długim rękawem - świadomie spakowaliśmy wszystko do bagażu, żeby nie musieć nosić ze sobą. Zostajemy więc na lotnisku. Jest tu całkiem miła strefa relaksu, niestety, jak to w Azji, klimatyzacja działa bardzo dobrze. Trzeba jakoś przetrwać noc w chłodzie. Z pomocą przychodzi dostępny darmowy prysznic, ciepła kąpiel trochę pomaga ![]() ![]() ![]() Wybrzeże Tajlandii ![]() ![]() Tak jak poprzednio mamy kilkanaście godzin na miejscu. I znów płyniemy łodzią po rzece. ![]() ![]() ![]() ![]() Tak się złożyło, że tego dnia w Bangkoku są też nasi dobrzy znajomi, którzy kończą swój pobyt w Tajlandii i właśnie wracają do Polski. Umawiamy się więc z nimi w mieście, w jakiejś knajpce na Khao San. Spędzamy trochę czasu na wymianie wrażeń. Oni mają samolot wcześniej niż my - lecą Air China przez Pekin, więc po jakimś czasie muszą zbierać się na lotnisko. Podjeżdżamy jeszcze z nimi kawałek taksówką - oni na stację pociągu na lotnisko a my do metra. Chcemy podjechać na Chatuchak market, niestety nie jest to weekend, kiedy to zwykle działa ten market, ale czytaliśmy, że w dni powszednie też można coś tam znaleźć. Niestety prawie wszystko jest pozamykane a w sąsiadujących centrach handlowych nic ciekawego nie ma. Cała wyprawa więc trochę niepotrzebna. Mamy zarezerwowany z grosze hostel, jedziemy więc do niego odświeżyć się i trochę odpocząć. Jesteśmy w nim może trochę ponad godzinę - mina dziewczyn w recepcji, kiedy oddajemy klucze - bezcenna ![]() ![]() ![]() ![]() Po spełnieniu obowiązku mamy czas na to co lubimy najbardziej, czyli jedzenie ![]() ![]() ![]() Jest taka knajpka niedaleko Rambuttri, ulicy sąsiadującej z Khao San, w której jedliśmy już kiedyś. Tym razem też tam idziemy i się nie zawodzimy. ![]() ![]() ![]() Pad thai i czerwone curry są świetne. Co prawda prawie płaczę przy jedzeniu, tak jest ostre, ale i tak zjadam do końca. Potem podjeżdżamy taksówką do stacji skytrain'a. Mamy jeszcze chwilę czasu, żeby przejść się Patpongiem i wyruszamy na z powrotem na lotnisko. Tam wszystko idzie gładko aż do momentu, kiedy już jesteśmy przy bramce do samolotu. Obsługa od wszystkich z naszego lotu bierze paszporty i sprawdza, czy mamy stemple potwierdzające wyjście z lotniska. Jak znajdą to trzeba płacić 700 THB - taka opłata za wjazd do Tajlandii, o której pisałam już na początku relacji. Zwykle jest wliczona w cenę biletu, ale tutaj nie była. Powinni ja pobrać urzędnicy na immigration, ale tego nie zrobili. Widocznie ktoś się tego dopatrzył i kazali obsłudze bramki nadrobić zaległości. Robi się niezłe zamieszanie, bo ludzi, którzy wychodzili na miasto jest bardzo dużo. Niestety, kto nie zapłaci, nie zostanie wpuszczony do samolotu. Jak ktoś nie ma pieniędzy to jest zawracany do bankomatu albo kantoru. U nas sytuacja jest ciekawa, w jednym paszporcie stempelki znajdują a w drugim nie ![]() Po tym zamieszaniu już spokojnie wsiadamy do samolotu, a sam lot, mimo, że długi upływa bezproblemowo. Niespodzianka czeka nas jedynie na lotnisku w Amsterdamie. Temperatura 0 stopni, my w koszulkach i krótkich spodenkach, a tu nie ma rękawa - trzeba po schodkach i do autobusu. ![]() Zmarznięci docieramy jakoś do hali odbioru bagażu i z niecierpliwością wypatrujemy na taśmie naszych pakunków - w końcu przydałoby się coś na siebie włożyć, a te wypisane ołówkiem zawieszki bagażowe przez całą podróż nas mocno niepokoją. Okazuje się jednak, że ołówek nie jest taki zły, bo nasze bagaże całe i zdrowe wyjeżdżają na taśmę. Możemy więc się przebrać i ruszyć do hotelu - tym razem znów mamy zarezerwowany Ibis Budget w pobliżu lotniska. Jest rano i okazuje się, że nie możemy się jeszcze zameldować, spędzamy więc godzinkę w pobliskim McDonalds. W końcu nadchodzi czas, kiedy możemy już dostać pokój - dostajemy taki z widokiem na jezioro ![]() ![]() W palnie mamy udanie się do Amsterdamu na krótkie zwiedzanie - lot powrotny do Polski jest dopiero następnego dnia. Najpierw jednak postanawiamy zrobić sobie krótką drzemkę, bo jesteśmy wykończeni po dwóch dobach w podróży. Mała drzemka przeradza się w większą drzemkę, za każdym razem po obudzeniu się mówimy sobie, że jeszcze pół godzinki ![]() KONIEC |
Autor: | ibartek [ 28 Sty 2017 00:33 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
super! a bedzie podsumowanie kosztowe? ![]() |
Autor: | olus [ 28 Sty 2017 00:41 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Mogę zrobić, chociaż przyznam, że sama do tej pory jeszcze nie podliczyłam ![]() |
Autor: | olus [ 31 Sty 2017 23:01 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Dzisiaj obiecane podsumowanie kosztów. Póki co wkleję bez żadnego komentarza a jutro dodatkowo napiszę jeszcze jeden post podsumowujący z wrażeniami na temat całej wyprawy i uwagami, co można było zrobić inaczej. Koszty: Pozycje w euro i usd przeliczałam na złotówki według dzisiejszego średniego kursu z google. Większość wypłat z bankomatów czy płatności kartą w walutach było robionych Revolutem i kartami z kantoru Aliora, więc były po niezłych kursach, ale mimo wszystko te koszty, które podałam mogą być nieznacznie zaniżone. Loty Amsterdam-Palau-Amsterdam - China Airlines 1230 zł x 2 Warszawa-Amsterdam-Warszawa - Lot 300 zł x 2 Noclegi Amsterdam - 2 noce w Ibis Budget (45 eur + 49 eur) 410 zł Tajpej - Here and There Hostel 90 zł Koror Pinetrees Hostel (75 usd) 300 zł Guest Lodge (72 usd) 288 zł Bangkok - Liveitup Asok Hostel 0 zł Wydatki na przygotowania Kajak- 800 zł Sprzęt (wiosła, worek wodoodporny, pokrowiec wodoodporny na tablet, akcesoria do kamerki) - 160 zł Jedzenie - 150 zł Ubezpieczenie - 230 zł Wydatki na Palau Pozwolenia na Rock Islands -(2 x 50 usd) 2 x 200 zł Maml Divers, transport na i z Peleliu - (220 usd) 960 zł Pozwolenie na kemping, Peleliu - (10 usd) 40 zł Opłata wylotowa - (2 x 50 usd) 2 x 200 zł Transport z lotniska - (10 usd) 40 zł Transport na lotnisko - (15 usd) 60 zł Inne wydatki - np. jedzenie, drobniejszy transport, przechowalnie bagażu 1304 zł razem 8692 zł na osobę 4346 zł |
Autor: | olus [ 02 Lut 2017 01:51 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Podsumowanie Na początek kilka uwag do kosztów, które opisałam wczoraj. Uważam, że jak na tak daleką wyprawę nie były bardzo wysokie. Kajak był kupowany z myślą, że po wyjeździe go sprzedamy i odzyskamy część kosztów. Szczerze mówiąc na razie tego nie zrobiliśmy i trochę szkoda mi się z nim rozstawać, ale rozsądek podpowiada, że nie będziemy mieć zbyt dużo okazji, żeby z niego korzystać. To co mogłoby obniżyć koszt wyprawy to oczywiście korzystanie z promów pływających między Kororem i Peleliu. Niestety tak się ułożyło, że rozkład zupełnie nam nie pasował i w obie strony musieliśmy kupować transfery łódkami, za co zapłaciliśmy prawie 1000 zł. Nie do uniknięcia na Palau są dwie dość wysokie opłaty - 50 USD opłaty wylotowej i 50 USD za pozwolenie na Rock Islands. Ale tego byliśmy od początku świadomi. Paradoksalnie dużo wydaliśmy też w Bangkoku w ciągu dwóch kilkunastogodzinnych pobytów. Na początku kupiliśmy ponad 4000 THB (czyli ok 450 zł), bo byliśmy przygotowani na opłatę za wyjście z lotniska przy obu pobytach (700 THB za osobę, czyli przy dwóch pobytach 2800 THB razem). Ostatecznie okazało się, że tę opłatę zapłaciłam tylko ja i tylko jeden raz, więc mieliśmy całkiem sporo pieniędzy. Nie chcieliśmy z tym wracać do domu więc większość przejedliśmy ![]() Teraz będzie bardziej filozoficznie ![]() Jeśli chodzi o sam dmuchany kajak, to uważam, że sprawdził się naprawdę dobrze. Oczywiście jest to na pewno rozwiązanie kompromisowe, z jednej strony redukcja kosztów i uniezależnienie się od miejscowych wypożyczalni, ale z drugiej ograniczenie komfortu czy szybkości poruszania się w porównaniu z normalnymi kajakami. Mimo wszystko dmuchany kajak wprowadził do naszej wyprawy element takiej niecodziennej przygody i sprawił, że będziemy wspominać ten wyjazd jako coś wyjątkowego. Jakie wrażenie zrobiło na nas Palau? Wrażenia z miasta Koror są właściwie takie, jakie opisywane są wszędzie w internecie. Nie jest to miejsce typowo wypoczynkowe, chyba, że codziennie korzysta się z jakichś wycieczek. Jednak bezludne Rock Islands to zupełnie co innego. Tam jest wszystko, czego oczekiwalibyśmy od rajskich tropikalnych wysp - piękne krajobrazy, turkusowa woda, plaże z białym piaskiem i bogate życie podwodne. Zorganizowanie własnej wyprawy pozwala dodatkowo mieć to wszystko tylko dla siebie, bez tłumu innych turystów, co przecież w dzisiejszych czasach nie jest takie łatwe - wszędzie piękne plaże przyciągają ludzi i w wielu miejscach na ziemi są wręcz zadeptane. Ponadto ciekawym dla nas doświadczeniem było zobaczyć jak żyje mała i trochę odizolowana od świata społeczność na Peleliu. Podsumowując - jak pojawią się znów loty w podobnych jak w zeszłym roku cenach, to lecimy jeszcze raz ![]() |
Autor: | fortuna [ 02 Lut 2017 07:00 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
super relacja, gratulacje za nietypowe podejscie do tematu ![]() jak pisaliscie o tych cenach na Palau za jedzenie, bilety itp. to odrazu przypomnialo mi sie Vanuatu, ta sama "polityka" ![]() pozdrawiam! |
Autor: | olus [ 02 Lut 2017 21:43 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@fortuna Dzięki! Ceny i w jednym i w drugim kraju to pewnie jednak pochodna odległości i izolacji wysp. Wszystkie towary trzeba sprowadzać z kontynentu i to ma wpływ na ceny na miejscu. |
Autor: | aksieb [ 22 Lis 2019 10:45 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
Cześć, lecimy z podobnym planem w lutym. Macie może jeszcze zachowane przydatne zdjęcia np map? |
Autor: | olus [ 04 Gru 2019 23:01 ] |
Temat postu: | Re: Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku. |
@aksieb Właśnie wrzuciłam zdjęcia map do tego tematu: https://www.fly4free.pl/forum/viewtopic.php?p=1279897#p1279897 |
Strona 3 z 3 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |