Autor: | pestycyda [ 06 Sie 2020 00:59 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
@bedbo, jak to : BEZ emotek???? :/ :/ :/ ![]() ![]() ![]() Luang Prabang 2 Podobno jest najpiękniejszym miastem Laosu - rzeczywiście, jest tu co zwiedzać. Kolonialne wille, odrestaurowane pałace, złocone świątynie, a wszystko tonie w zieleni i spokoju. ![]() Zatem zwiedzaliśmy. Zwiedzaliśmy tak intensywnie, że, wybaczcie, pomieszały mi się wszystkie świątynie i ich nazwy i teraz trochę się obawiam opisywać poszczególne zdjęcia :/ ![]() ![]() Z całą pewnością byliśmy w Wat Mai Suwannaphumaham, oficjalnym sanktuarium rodziny królewskiej i z całą pewnością zapłaciliśmy za wejście 10 000 LAK. Natomiast co do zdjęcia już takiej pewności nie mam :/ ![]() ![]() Podejrzewam, że to ona, bo w przewodniku jest napisane "najbardziej zwraca uwagę pięciokondygnacyjny dach", natomiast na Waszym miejscu nie przywiązywałabym się zbytnio do zestawienia tego obrazu z nazwą, bo : ![]() ta, na upartego, też ma pięć kondygnacji :/ ![]() Za to udało się nam wejść na wzgórze Phu Si, znajdujące się w pobliżu pałacu (20 000 LAK). Droga prowadzi między małymi świątyniami i posągami Buddy i nie jest trudna, wzgórze ma około 100 metrów wysokości. Natomiast na szczycie wznosi się złocona stupa i coś w rodzaju tarasu, z którego można podziwiać taki oto widok : ![]() Panorama Luang Prabang. Podobno najpiękniej wygląda podczas zachodu słońca ![]() ![]() Niestety, ze względu na dużą ilość turystów, którzy pragną podziwiać widoki ze wzgórza, na szczycie kwitnie też handel "dobrymi uczynkami". A cóż może być lepszym uczynkiem, niż "uratowanie" życia jakiejś istocie? Przed tarasem można więc zakupić malutkie klatki z szamoczącymi się i przestraszonymi ptaszkami. Następnie klatkę się otwiera, ptaszki wypuszcza na wolność - przy okazji szarpiąc i popychając - i już, dusza zbawiona. A to, że za chwilę ptaki ponownie są łapane i wciskane do malutkich pudełeczek, w których spędzają większą część życia, zupełnie się przecież nie liczy. ![]() Luang Prabang ma wszystko, co potrzeba turyście. Są piękne widoki, jest Mekong, mnóstwo świątyń, są restauracyjki, śliczne, małe uliczki, którymi można spacerować, napawając się klimatem. Ma też komary i upał, ale tego tematu lepiej nie poruszajmy :/ ![]() ![]() Dlatego cały czas nie mogłam zrozumieć, o co mi chodzi. Czemu cały czas czuję się jak na wycieczce zorganizowanej przez biuro podróży i dlaczego w kółko powtarzam w myślach : to nie jest "mój" Laos :/ ![]() Wszystko było "za bardzo". Za bardzo poukładane, za bardzo idealne - hmmm, trudno to wyjaśnić. Choć z drugiej strony bardzo łatwo : możliwe, że po prostu jestem marudą :/ ![]() ![]() Na szczęście jest jedno miejsce, które zawsze poprawia mi humor ![]() ![]() ![]() ![]() Świątynie, świątyniami, ale w Luang Prabang przede wszystkich chcieliśmy zrobić pewną rzecz. Właściwie to był jeden z głównych powodów, dla których tu przyjechaliśmy. Wprawdzie trochę się obawialiśmy, czy damy radę - kondycyjnie i finansowo - ale zaraz po przyjeździe do miasteczka, wybraliśmy się na poszukiwanie agencji, która organizuje trekking przez dżunglę, do wiosek plemiennych. Okazało się, że jak chodzi o obawy finansowe, to nie trzeba się zbytnio martwić - agencje oferują tak wiele różnych wariantów (cena w zależności od udogodnień, podwozu samochodem, rodzaju posiłku, ilości dni, jakości noclegów - taki wybór, że aż głowa może zaboleć), że każdy znajdzie coś dla siebie. Marzyliśmy o trekkingu dwudniowym, niestety, nie starczyło nam czasu, wybraliśmy więc jeden z najtańszych (można było jeszcze taniej, ale byliśmy tylko we dwójkę - cena spada w przypadku większej ilości uczestników, logiczne - natomiast bardzo się cieszyliśmy, że będziemy tylko my i przewodnik. Jednodniowy trekking z przewodnikiem, posiłkiem, wodą i podwózką z i do hotelu - 370 000 LAK/osoba. ![]() Dzień nie zaczął się dobrze - lało ![]() ![]() ![]() ![]() W końcu udało nam się wyruszyć. Deszcz zacinał na szyby minivana, który miał podwieźć nas do rzeki, skąd zaczynaliśmy trekking, a my zastanawialiśmy się, co jest z nami nie tak, że na własne życzenie chcemy chodzić po dżungli w strugach wody :/ ![]() ![]() ![]() ![]() Pierwsze spotkanie na trasie. Martwy skorpion. Długo się mu przyglądałam, jakoś do tej pory widywałam tylko martwe. Natomiast nie jestem do końca pewna, czy chciałabym spotkać żywego ![]() ![]() Moje ulubione laotańskie zwierzątko ![]() ![]() ![]() Szliśmy powoli pod górę, rozmawiając z przewodnikiem. Trafił się nam 23-letni, niesamowicie sympatyczny Khmer, który przeprowadził się z rodzinnej wioski w górach do Luang Prabang, aby studiować i zarabiać. Był skarbnicą wiedzy na temat laotańskich plemion i kultury, choć początkowo trochę krępowaliśmy się zadawać mu szczegółowe pytania. Lody pękły podczas odwiedzin w pierwszej wiosce ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Trasa prowadziła przez dżunglę i przez pola ryżowe. Widoki - przepiękne. Czasami zaczynało kropić, czasami przestawało. Szło się naprawdę rewelacyjnie. Poruszaliśmy coraz trudniejsze tematy i staraliśmy się nie okazywać smutku, gdy odpowiadał. Życie w Laosie jest bardzo ciężkie, ludzie z wiosek jedzą wszystko, co da się złapać. Spotkaliśmy po drodze dwie panie, które łapały żuki - szczególnie łatwo złapać je właśnie po deszczu, wtedy skrzydełka się im sklejają i nie mają jak uciekać. Gdy jakiegoś zauważały, piszczały z radości i wkładały zdobycz do przytroczonego do pasa woreczka. Pan pomógł im złapać parę wyjątkowo ruchliwych okazów, serdecznie podziękowały za pomoc. Każde, ale to każde zwierzę, które jest przy domu, służy głównie do tego, żeby je zjeść. Tu nikt nie hoduje zwierząt dla przyjemności - w większych miastach zaczyna się to zmieniać, pojawiają się nawet sklepy zoologiczne, ale w wioskach, no jest jak jest. Psy np. są bardzo smaczne, pan je bardzo lubi. Nie je się ich często, to raczej potrawa przygotowywana na większe wydarzenia. No i nie każdy umie dobrze przygotować psa - najlepiej powiesić go do góry nogami i podciąć gardło, wtedy krew można zebrać na kiełbasę.............Albo ten drugi sposób. Ten z kijami...Nie chcę o tym już pisać. Koty też jedzą, o szczegóły nie miałam siły dopytać.... ![]() Jeśli chodzi o węże, to w okolicach wiosek, w dżungli, nie ma się czego bać. Wąż, gdy widzi Laotańczyka, po prostu ucieka, bo wie, że inaczej zostanie zjedzony. Faktycznie, w żadnym innym kraju nie widziałam tak mało zwierząt. Zazwyczaj w dżungli coś się pojawia, jakieś ptaki, jakieś zwierzątko poruszy gałęzią, coś usłyszysz. Tu nie było nic... ![]() Po jakichś dwóch godzinach doszliśmy do wioski na szczycie góry. Tym razem była to wioska plemienia Hmong. W wiosce mieszkały cztery rodziny, a w momencie naszych odwiedzin, było tam tylko paru mężczyzn - kobiety szukały jedzenia w lesie i na leżących nieopodal łąkach. Gdy podchodziliśmy do wioski, Marcin chciał zgnieść pustą, plastikową butelkę po wodzie. Nie - przewodnik złapał go za rękę. - Te butelki to będzie najlepszy prezent dla mieszkańców. Faktycznie, gdy doszliśmy, okazało się, że cały plecak miał wypełniony pustymi butelkami. Dołożyliśmy nasze i pan, który wyszedł na przywitanie, zabrał wszystkie ucieszony. Oni tu pędzą bimber - przewodnik uśmiechnął się do nas porozumiewawczo... ![]() Wioska była prawie pusta. Dzieci karmi się "za darmo" do piątego roku życia. Później muszą zarobić na swoje utrzymanie, pracując z rodzicami. W takich ciężkich warunkach bardzo poważnie traktuje się powiedzenie : nie pracujesz - nie jesz. Oczywiście nie są to bardzo ciężkie prace, dzieci mogą łapać owady na obiad, noszą wodę, sprzątają obejście itp. Ale, mimo wszystko, trudno mi się o tym słuchało, mając w pamięci wyobrażenie polskich przedszkolaków...Szkoła, owszem, jest. Ale mało kto do niej chodzi. Po prostu, cena 20 USD za rok, to bariera nie do przeskoczenia dla większości rodzin. ![]() Nasz przewodnik bardzo tęskni za rodziną, mieszkają na tyle daleko, że odwiedza ich rzadko. Musiał jednak opuścić dom, bo rodzicom trudno było utrzymać siebie i wszystkie dziewięć dzieci. Tęskni, ale jest zadowolony - studiuje, zarabia na tyle, że sam się utrzymuje, a i rodzicom jest w stanie pomóc. Ma jedno marzenie - chciałby założyć własną, jednoosobową agencję turystyczną, mógłby dawać dużo niższe ceny, bo nie musiałby utrzymywać biura itp. Mam nadzieję, że spełni to marzenie. Zna khmerski i parę plemiennych języków, a to powoduje, że jako przewodnik w wioskach jest niezastąpiony. Dodatkowo jest bardzo przyjacielski, opiekuńczy i ciepły. I niesamowicie, niesamowicie empatyczny... ![]() Na terenie wioski zbudowano małą wiatę. Można tam odpocząć, zjeść coś. Tam też przyszedł do nas pan i rozłożył torbę z wyrobami. Jego żona wyplata to w wolnych chwilach - wytłumaczył przewodnik. - A on próbuje sprzedawać. To właściwie ich jedyny dochód. Wybraliśmy 5 plecionych bransoletek (5000 każda), a pan zawiązał nam po jednej na nadgarstku, mrucząc plemienne błogosławieństwo. ![]() ![]() Ta świnka trzymana była w zagrodzie z dosyć luźnym i rozwalającym się płotem. W ten sposób właściciel broni się przed jej ucieczką. Ciężko się na to patrzyło, ale równie ciężko patrzyło się na trudne warunki życia plemienia Hmong. Tu nie można jednoznacznie określić, że coś jest "dobre" albo "złe". Jest, jakie jest. Nie mam prawa oceniać i wartościować, zwłaszcza teraz, gdy siedzę w wygodnym fotelu, piszę, mam na tyle pełną lodówkę, że stać mnie na kulinarne i kosztowne dogadzanie mojemu kotu...Jesteśmy tylko gośćmi w takich miejscach. Tylko podglądamy, nie mając pełnego obrazu. Jak przez szparę w drzwiach.... ![]() W wiosce spędziliśmy jakieś dwie godziny i ruszyliśmy dalej. Niestety, zaczęło znowu lać, więc przewodnik zrobił nam cudowne kapelusze przeciwdeszczowe z liści :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() No. Sami widzicie :/ ![]() ![]() W końcu wyszliśmy z dżungli i przyszedł czas na posiłek. W takich wiatach odpoczywają rolnicy, chowają się w nich przed deszczem i upałem. ![]() Nasz przewodnik wyjął jedzenie z plecaka, zorganizował talerz i bardzo sprawnie zaczął przygotowywać posiłek. Jednak nim zaczęliśmy jeść, ugniótł małą kulkę z ryżu, dotknął nią każdej potrawy, a następnie położył kulkę na powale chatki. Najpierw musimy nakarmić duchy - oznajmił. ![]() Przepiękne miejsca, cudowne widoki. Byliśmy zachwyceni każdą chwilą spędzoną podczas trekkingu. Byliśmy spoceni, zmęczeni, mokrzy i ...po prostu szczęśliwi ![]() ![]() Podczas drogi nasz przewodnik zbierał różne rzeczy - tu odciął kawałek dorodnego bambusa i wrzucił go do plecaka, tam znalazł duży grzyb i najpierw go długo oglądał, a później też schował. ![]() I ostatnia wioska na trasie, również Khmu. Ta wioska wyglądała trochę inaczej, bardziej bogato. Powodem jest fakt, że leży bardzo blisko drogi i, dzięki temu, jest łatwiejsza do dotarcia przez turystów. Mieszkańcy zbudowali nawet domki, które można wynająć na nocleg, w wiosce jest też mała restauracja, choć nie sądzę, żeby tam było jedzenie. Raczej napoje i papierosy. ![]() Nim jednak poszliśmy do restauracyjki, musieliśmy odwiedzić jeden dom. Przewodnik zawołał coś przez drzwi i na progu stanęła starsza kobieta, która wyraźnie ucieszyła się na jego widok. Chłopak pogrzebał w plecaku, wyjął znalezionego wcześniej grzyba i wręczył kobiecie. Bardzo mu dziękowała. Ona nie ma męża - oznajmił, gdy odeszliśmy. - Bardzo jej ciężko żyć, ten grzyb to będą dla niej dwa obiady..... ![]() ![]() I restauracja ![]() ![]() Usiedliśmy w niej przy ciepłej coli i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy...Można tam było spędzić dowolną ilość czasu, niestety, dzień powoli zaczął się kończyć i trzeba było wracać, żeby zdążyć przed zmrokiem. ![]() Z wioski prowadziła czerwona, błotnista droga. Widoki nadal przepiękne, jednak szło się coraz trudniej. Z każdym podniesieniem nogi, do podeszwy butów przyklejały się kolejne kilogramy błota ![]() ![]() Szliśmy więc coraz wolniej - również dlatego, że tak bardzo nie chcieliśmy wracać. ![]() Niedaleko podobno znajduje się ośrodek dla słoni, te akurat wracały z kąpieli w rzece. Podobno to dobry ośrodek - są tam słonie uratowane z trudnych warunków, a tam traktują je bardzo dobrze. Jednak podobno można w ośrodku również na nich jeździć.... ![]() Jeszcze tylko przeprawa przez rzekę, podwózka pod hotel i pożegnanie z przewodnikiem. A gdy wykąpani i wysuszeni siedzieliśmy na balkonie naszego pokoju, do Marcina przyszła informacja na messengerze. Zdjęcie talerza, na którym leżało coś do jedzenia i wiadomość : ugotowałem ten kawałek bambusa, który zabrałem z dżungli i bardzo chciałbym, żebyś przyszedł do mnie do domu na obiad....Nasz przewodnik... ![]() A do mnie wtedy dotarło : Wreszcie znalazłam "mój" Laos....... ![]() CDN. |
Autor: | pestycyda [ 17 Sie 2020 18:01 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Muang Ngoi Niewielka osada położona nad brzegiem rzeki, otoczona przez góry. Jeszcze niedawno można było się tam dostać tylko łodzią, teraz, podobno, prowadzi do niej wygodna droga (według przewodnika), choć uczciwie muszę przyznać, że będąc w Laosie o owej drodze nie słyszałam ![]() ![]() W recepcji naszego hostelu zakupiliśmy zatem dwa bilety do Nong Khiaw na kolejny dzień (80 000 LAK/osoba). Rankiem natomiast, zgodnie z sugestią recepcjonisty ("pamiętajcie - punktualnie. Inaczej pojadą bez was") (właściwie ta sugestia wcale nie była potrzebna ![]() ![]() ![]() O godzinie 9.20 nadal tam staliśmy :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Do Nong Khiew jedzie się około czterech godzin, droga była bardzo wyboista, a przy każdym podskoku auta, kolana i łokcie wbijały się we współpasażerów. Minivan był wypełniony słowem : "przepraszam" w każdym z możliwych języków, ale nikt nie narzekał. W pewnym sensie byliśmy wybrańcami - i tak mieliśmy lepiej niż ci, którzy po prostu na dworcu zostali :/ ![]() ![]() Z dworca w Nong Khiew można się dostać na przystań tuk-tukiem (5 000 LAK/osoba), a łódź do Muang Ngoi odpływa o 14.30. Warto jednak być trochę wcześniej, gdyby przypadkiem bilety (25 000 LAK) miały się skończyć. ![]() Gdy jednak zaczęto nas wołać do łodzi, uświadomiłam sobie, jak naiwna była moja wcześniejsza myśl. Te bilety się po prostu raczej nie kończą :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Mimo wszystko, moja pewność siebie została mocno nadszarpnięta (w dodatku nie było w pobliżu żadnych kamizelek ratunkowych) Wspominałam już, jak doskonale pływam? :/ ![]() ![]() Ale za to gdy ruszyliśmy....Gdy ruszyliśmy, wszystkie obawy poszły w zapomnienie (no, dobrze, nie tak całkowicie, bo jednak, co jakiś czas, przypominałam sobie, gdzie jestem :/ ![]() ![]() ![]() Płyniesz i masz wrażenie, że jesteś na jakiejś wycieczce, nie wiem, widokowej. Na pewno nie w zwykłym transporcie, którego jedynym celem jest przewiezienie cię z miejsca na miejsce. ![]() ![]() Mogę to podsumować tylko tak : NAWET jeśli istnieje droga do wioski, NAWET jeśli wszyscy namawialiby was, do pokonania tej trasy busem i NAWET gdyby to miała być tańsza i szybsza opcja - odmówcie. Bo będziecie żałować. ![]() W trakcie drogi łódź podpływała do brzegów i część osób wysiadła. W środku zrobiło się dużo luźniej i ![]() ![]() ![]() Sama podróż trwa około godziny (choć to pewnie zależy też od ilości pasażerów wysiadających w innych miejscach. Te wszystkie przybijania do brzegów, jednak zajmują trochę czasu). ![]() Aż w końcu przybiliśmy do właściwego brzegu. ![]() Muang Ngoi to bardzo specyficzna wioska. Przez jej środek prowadzi główna droga, przy której znajdują się domy, parę sklepików i restauracyjek i to właściwie tyle. Droga z jednej strony kończy się klasztorem, z drugiej - bramą. Natomiast trzeba powiedzieć, że wioska jest piękna i ma niesamowity klimat. ![]() Wychodząc z przystani co chwilę podnosiliśmy szczęki z, no może nie podłogi ![]() ![]() ![]() ![]() W pustej restauracyjce byliśmy jedynymi klientami (oj, zdecydowanie to nie był czas "turystyczny"), więc właściwie mogliśmy zamówić wszystko - pani i tak musiała to ugotować specjalnie dla nas. Zdecydowaliśmy się na zupę z kurczaka (to nam dawało pewność, że nikt nie doda do środka tych dziwnych rurek i kawałka jeża :/ ![]() ![]() Gdy zaczęliśmy iść w stronę hotelu, spotkani mieszkańcy krzyczeli do nas : "A, do River View. To tam!" - i wskazywali drogę. Nieco nas to zdziwiło, bo właściwie nie mieliśmy jeszcze żadnego noclegu, ale po chwili do nas dotarło - no tak, pani z restauracji ![]() ![]() Sam hotel okazał się rewelacyjny. Proste, ale posiadające wszystko, co trzeba, pokoiki (doba - 80 000 LAK). A na tarasach hamaki i piękne widoki. Np. takie : ![]() I takie : ![]() ![]() A gdy jeszcze dowiedzieliśmy się, że można dokupić śniadanie (35 000 LAK), postanowiliśmy zostać tu na zawsze ![]() ![]() Muang Ngoi. Jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam. CDN. |
Autor: | pestycyda [ 24 Sie 2020 22:34 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Muang Ngoi 2 Być może ktoś zadaje sobie pytanie, co można robić w takiej małej osadzie. Ot, jedna uliczka, parę pustych restauracyjek, rzeka i tyle. W sam raz na jednodniowy pobyt. Otóż, moi drodzy, to tylko pozory ![]() ![]() ![]() 1. Punkt widokowy Phanoi View Point Żeby go znaleźć, trzeba się kierować na usytuowany przy końcu wioski klasztor, następnie odbić w małą dróżkę w prawo, a gdy dojdziecie do płotu i pomyślicie "o cholera, zgubiliśmy drogę", to przypadkiem nie zawracajcie, bo to właśnie tam ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Laotańczycy mają do zwierząt bardzo praktyczne podejście. Nie jest tak, że traktują je jakoś szczególnie źle, ale też nie wybitnie dobrze. Rozumiecie - po prostu zwierzęta są obok, biegają po obejściach, czasem dostają coś do jedzenia, czasem nie. Czasem ktoś je odepchnie, jeśli wejdą nie tam, gdzie trzeba, za to raczej nigdy nie pogłaszcze. Lepiej są traktowane te zwierzęta, które dają długofalowe korzyści - kura, bo cały czas znosi jajka, świnka, bo może urodzić dużo małych świnek...Trochę gorzej z kotami i psami. Wprawdzie w Muang Ngoi kotów się nie jada, bo mieszkańcy są przede wszystkim buddystami, a kot to stworzenie Buddy, ale z psami jest trochę inna sprawa. Zjada się je, jak są już stare - żeby mięso się nie zmarnowało, dodatkowo animiści uważają, że w ten sposób dusza psa ma możliwość przejścia w inne ciało. W jakiś sposób rozumiem ich stanowisko, ale, podglądając przez szparę w drzwiach akurat tę sytuację, oczy mi się trochę zamgliły....Zwłaszcza dlatego, że po wiosce biegało mnóstwo psów, chudych, lekko zdziczałych, raczej nie znających dotyku głaszczącej dłoni, czy pieszczotliwego wołania po imieniu. Po prostu trwały, czekając momentu, w którym ich dusza awansuje... ![]() Ale o czym to ja...? No tak, psy. Gdy szliśmy przez wioskę, zmierzając w stronę punktu widokowego, spomiędzy chat wybiegł do nas piesek. Taki psi podrostek - już nie szczeniak, jeszcze nie dorosły. Machał radośnie ogonkiem, podskakiwał i całym swoim jestestwem okazywał ogromne szczęście. Staraliśmy się go nie zachęcać, nie przyzwyczajać do człowieka, bo...Bo i tak nie będziemy mogli spełnić tej obietnicy...Pieskowi to nie przeszkadzało. Wybiegał przed nas, zawracał i okrążał wesoło - tak bardzo chciał choć raz w życiu iść na spacer ze "swoim" człowiekiem, choćby ten człowiek miał być tylko na moment, na chwilkę...(słono...słono na twarzy...) I tak jedyny piesek w wiosce, który nie uciekał przed ludźmi, stał się Pieskiem i poszedł na punkt widokowy. ![]() Wbiegał pod górę, żeby po chwili wracać i roześmianym szczekaniem ponaglać nas do szybszego marszu. Przebiegał po rosnących nad urwiskami liściach i przyprawiał nas prawie o zawał serca ("O matko, żeby tylko nie spadł" ![]() ![]() Dogonił nas po dziesięciu minutach, sapiąc ze szczęścia...Jednak później droga stała się jeszcze trudniejsza. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co zrobić. Z jednej strony, szkoda nam było zrezygnować z wejścia na szczyt, będąc tak blisko. Ale z drugiej - droga w dół była dla Pieska zbyt niebezpieczna, gdyby miał ją pokonać sam, a przecież "jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś"...W końcu zdecydowaliśmy : Marcin wejdzie na punkt, a ja z Pieskiem zejdę do miejsca, w którym już żadnych mostków i drabinek nie będzie. Gdy Marcin wspinał się do góry, Piesek piszczał i podbiegał za nim tyle, ile mógł, zdezorientowany. Zaczęliśmy schodzić i okazało się, że może się mu i udało wejść do góry po mostkach, ale w dół jest znacznie trudniej. Nie było wyjścia - wzięłam go na ręce, Piesek wtulił się mocno i jakoś stoczyliśmy się razem na bezpieczniejszy teren. ![]() Gdy Marcin ponownie do nas dołączył, Piesek oszalał ze szczęścia ![]() ![]() ![]() A oto dowód, że dwukrotne wchodzenie na szczyt jednak trochę męczy ![]() ![]() ![]() ![]() Ale było warto...Naprawdę było warto... ![]() Gdy schodziliśmy, rozglądaliśmy się za Pieskiem. Nigdzie go nie było. Uznaliśmy, że po prostu faktycznie wrócił sam do wioski ("Oby wrócił...Matko, oby wrócił bezpiecznie...") W wiosce go jednak nie widzieliśmy. Natomiast gdy dwa dni później szliśmy "główną" ulicą Muang Ngoi, zapytałam Marcina : "Czy to przypadkiem nie jest Piesek?" i nagle malutki, ubłocony kształt oderwał się od ściany domku, biegnąc w naszą stronę, jak torpeda. Obszczekał i obskakał nas radośnie, podkładając łebek do głaskania i wrócił pod chatkę, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami Laotańczyków.... ![]() Byliśmy też na Phanoi Cave & View Point - bez Pieska ![]() ![]() Natomiast długo jeszcze zastanawialiśmy się, czy była jakakolwiek możliwość, żeby zabrać ze sobą Pieska do Polski... 2. Okoliczne wioski - Ban Na ![]() ![]() Można również wybrać się na wycieczkę do okolicznych wiosek. My akurat zdecydowaliśmy się na Ban Na, położoną w odległości około 6 kilometrów od Muang Ngoi. Zazwyczaj takie wycieczki można zamówić w hotelu, idzie się wtedy z przewodnikiem. Jednak spokojnie można iść samemu, droga jest bardzo prosta i nie sposób się zgubić. ![]() Trasa do Ban Na jest idealną ilustracją cytatu "Nie istnieje droga do szczęścia, samo szczęście jest drogą". Poważnie. To była najpiękniejsza droga, jaką dane mi było iść ![]() ![]() Niedaleko Muang Ngoi trzeba kupić bilet (10 000 LAK) - uprawnia on do wejścia do leżącej przy drodze jaskini Tham Kang Cave i do wejścia do wioski. ![]() W jaskini znajduje się podziemne jeziorko, z którego wypływa strumień. ![]() A potem...potem tylko idziesz, nikt cię nie niepokoi, a ty zachłystujesz się szczęściem... ![]() ![]() Ta droga jest tak piękna, tak wyciszająca, pierwotna...Dużo bym dała, żeby być tam teraz ![]() ![]() W jednym miejscu trzeba przekroczyć rzekę na boso, tu nie ma udogodnień dla turystów, tłumów, budek z pamiątkami. Tu jesteś zdany tylko na siebie. Idziesz. Myślisz. Medytujesz. Jeśli zabraknie ci sił, to nie wrócisz, bo nie ma autobusów. Tu jest raj... ![]() I, co najważniejsze, nie ma żadnych wielkich górek, na które na pewno nie zdołałabym się wdrapać :/ ![]() ![]() Każde moje marudzenie, każda wątpliwość pt. "To nie jest mój Laos", zupełnie straciła rację bytu ![]() ![]() A wioska przywitała nas widokiem, który rozwaliłby mnie na łopatki, pod warunkiem, że już wcześniej nie byłabym rozwalona ![]() ![]() Dziewczynka uczyła młodszego braciszka zarzucać na ważki siatkę. To trudna praca, wymagająca doskonałej synchronizacji. Niestety,chłopczyk zawsze się spóźniał i ważki uciekały od jego strony siatki, a on zanosił się chrapliwym śmiechem ![]() ![]() A to już totalne mistrzostwo w polowaniu ![]() ![]() ![]() Ban Na. Podobno można w niej zanocować, podobno jacyś turyści tu się pojawiają. Jednak nie poza sezonem ![]() ![]() ![]() Był więc odpoczynek przy coli w przydomowej restauracyjce, były zabawy bańkami mydlanymi z dziećmi, była zieleń i spokój i nieśmiałe uśmiechy tych najmłodszych, którzy zerkali zza domów. ![]() I było też smutno, gdy trzeba było wracać ![]() 3. Kajaki W Muang Ngoi można też wypożyczyć kajaki i wybrać się na wycieczkę po rzece. My zdecydowaliśmy się na zwiedzenie Sopchem, wioski położonej siedem kilometrów w górę rzeki. Sopchem to wioska znana z tkactwa, nie bez znaczenia był też fakt, że jestem wielbicielką sportów wodnych :/ ![]() ![]() ![]() Za czterogodzinną wycieczkę zapłaciliśmy 250 000 LAK. Całkowicie szczerze nie mogę powiedzieć, że było warto :/ ![]() ![]() ![]() ![]() Do wioski dopłynęliśmy łodzią, a nasz kajak smętnie kiwał się na dziobie (choć uważam, że to dla niego naprawdę idealne miejsce. Takie bycie na dziobie innej łodzi. O, albo np. na lądzie. Na lądzie kajaki też ładnie wyglądają :/ ![]() ![]() Wioska również. Na każdym domu wyeksponowano utkane arcydzieła, które nadawały wiosce wyjątkowego kolorytu. Przy niektórych - panie tkały na krosnach. ![]() W ogóle mam wrażenie, że wokół Muang Ngoi są same piękne wioski - szkoda, że zabrakło nam czasu, żeby zwiedzić wszystkie. ![]() Z wioski wróciliśmy, wiadomo, kajakiem. Pan, który zawiózł nas łodzią, czekał na przystani i pochwalił nas za wyjątkowo sportowy tryb życia. Podobno przepłynęliśmy tę trasę bardzo szybko. Nie chciałam psuć mu nastroju zwierzając się, że to z nerwów :/ ![]() ![]() ![]() 4. Atrakcje alternatywne W Muang Ngoi można spędzać czas nie tylko aktywnie. Tam jest tak pięknie, że zupełnie wystarczy też zasiąść przy stoliku którejś z ulicznych restauracyjek i po prostu obserwować życie. ![]() Można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że ogromny namiot ustawiony na końcu drogi, w którym miejscowi śmiali się, tańczyli i grali w karty, tak radośnie, że chcieliśmy do nich dołączyć, wcale nie jest namiotem weselnym. To pogrzeb Laotańczyka, który urodził się z zanikiem mięśni i gdy w końcu umarł, jego sąsiedzi radowali się z tego, że teraz będzie mógł się odrodzić w nowym ciele i zrobić coś dobrego.... Albo tego, że poszczególne klany nie jedzą pojedynczych gatunków zwierząt, bo są z nimi spokrewnieni. I tak, Europejczyk, właściciel naszego hotelu nie jadł kotów (wiadomo, Budda) i ...węży :/ Ożenił się z Laotanką, której babcia uważa, że jest pół kobietą, pół wężem, dlatego w ich domu węże otacza się czcią, nie zjada... ![]() I mój absolutny hit laotańskich atrakcji ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Muang Ngoi. Za krótko... CDN. |
Autor: | pestycyda [ 31 Sie 2020 22:32 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Nong Khiaw/Luang Namtha Pobyt w Muang Ngoi minął zdecydowanie za szybko. Teoretycznie moglibyśmy zostać tu trochę dłużej, ale zostało jeszcze tyle do zwiedzenia, a czas pobytu w Laosie, niestety, kurczył się nieubłaganie. Kolejnego dnia stawiliśmy się zatem na przystani już po 9.00. Mąż kobiety - pół ćwierci węża (nie idzie mi z tą matematyką, no nie idzie :/ ![]() ![]() ![]() Tym razem w łodzi były tylko dwa fotele - cała reszta to luźna przestrzeń (tzn. luźna to ona była, gdy łódź podpłynęła do przystani :/ ![]() ![]() ![]() I chociaż widoki podczas drogi naprawdę były przepiękne, obserwacja kadłuba łodzi zanurzającego się coraz głębiej z powodu nadmiernego obciążenia, wstrząsnęła mną na tyle, że gdy tylko postawiliśmy nogi na przystani w Nong Khiaw, namówiłam Marcina, żebyśmy zaraz-teraz poszli ukoić nerwy w pierwszej zobaczonej knajpce (nie, nie to, co myślicie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Potem zdenerwował się jeszcze bardziej, ale już na szczęście nie na mnie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Znaleźliśmy bardzo przyjemny nocleg niedaleko dworca (150 000 LAK pokój ze śniadaniem) i postanowiliśmy robić nic :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() I powiem Wam, odpoczęłam, jak nigdy ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Pan (z busem i nienaruszonymi plecakami - sprawdziliśmy. Nieco nerwowo ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Dworzec w Luang Namtha jest znacznie oddalony od centrum miasteczka. Żeby tam się dostać, trzeba wziąć taksówkę. I owszem, na dworcu było mnóstwo taksówek, czekających na podróżnych. Zawsze powtarzam, że podróże kształcą, doskonale więc już wiedzieliśmy, że taksówki za chwilę, jak w Nong Khiew, gdy tylko pozbierają wszystkich turystów, znikną z dworca. A ponieważ potrafimy się uczyć na własnych błędach, nie było już mowy o żadnej coli, żeby uspokoić zszargane, tym razem ciało, nie nerwy :/ ![]() ![]() ![]() Ale tym razem tak bardzo się nie załamaliśmy - i tak nie wiedzielibyśmy, co powiedzieć kierowcy :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Gdy jednak usiedliśmy pod wybranym hotelem, pijąc mrożoną herbatę (8 000 LAK), zauważyliśmy, że w pokojach nie ma balkonów (nie, nie chodzi o to, że jesteśmy jakimiś wybrednymi francuskimi pieskami. Po prostu - balkon dla palacza to prawie najważniejsza część pokoju ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Po przeciwnej stronie ulicy znaleźliśmy odpowiedni hotel "Thoulasith". Tańsze pokoje (80 000 LAK) były zajęte, ale pan zaproponował, żebyśmy dziś zostali w droższym (150 000), a jutro przeniesiemy się do tańszego. Niezbyt mieliśmy siłę, żeby szukać innego noclegu - teraz jedynym marzeniem był prysznic i coś do jedzenia - więc zgodziliśmy się na te warunki. Szybki prysznic i wybiegliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Zdecydowaliśmy się na pizzę (wiem, trochę wstyd, poza tym, niezbyt była do pizzy podobna, ale przynajmniej nie było na niej niczego przypominającego larwy :/ ![]() ![]() I zrobiło nam się tak głupio, tak głupio, że nie wiem co. I postanowiliśmy, że kolejnego dnia odnajdziemy panie i kupimy dużo bransoletek. Od każdej z nich, żeby było sprawiedliwie. CDN. |
Autor: | pestycyda [ 13 Wrz 2020 20:52 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Luang Namtha 2 ![]() Samo Luang Namtha może i nie jest zbyt ciekawe - ot, miasteczko, jakich wiele. Natomiast jego lokalizacja sprawia, że można spędzić tu bardzo dużo czasu - niedaleko znajduje się rezerwat przyrody, a wokół miasta rozproszone są wioski plemienne. Przeczuwaliśmy więc, że to jest miejsce w sam raz dla nas ![]() ![]() Chwilami jednak wolałam iść na piechotę :/ ![]() 1. Nam Dee Wioska znajduje się stosunkowo niedaleko, a sam dojazd nie jest zbyt wymagający. Tak do połowy drogi :/ ![]() ![]() ![]() Nam Dee to wioska plemienia Lanten, które specjalizuje się w wytwarzaniu papieru z bambusa i w pięknym, kaligraficznym piśmie. Plemię posiada też bardzo bogaty zbiór legend, które, chcąc uchronić przez zapomnieniem, spisuje. Niestety, w Laosie żyje bardzo dużo grup etnicznych i każda z nich mówi swoim własnym językiem. Często jest więc tak, że dwóch Laotańczyków nie potrafi się w ogóle dogadać, bo nie znają żadnego wspólnego języka. Istnieje zatem niebezpieczeństwo, że zbiór tradycyjnych podań będzie trwał tak długo, jak długo trwać będą Lanten. Gdy ostatni członek plemienia umrze, spisane legendy staną się tylko zbiorem dziwnych znaków nakreślonych na przepięknym papierze... ![]() Przypuszczam, że wioska jest częstym celem wycieczek zorganizowanych, ale bez problemu można ją zwiedzić samodzielnie. Przy wiosce znajduje się wodospad i malutkie muzeum (właściwie jedna chata). Bilet wstępu (11 000 LAK) uprawnia też do zwiedzania wioski, a przy kasie jest parking, na którym spokojnie można zostawić skuter. ![]() Wodospad i muzeum załatwiliśmy w kilkanaście minut, bo przede wszystkim spieszyło się nam do wioski. Marzyliśmy o podglądaniu prawdziwego życia, o rozmowach z miejscowymi, o "poczuciu" klimatu i przygodzie ![]() ![]() ![]() ![]() W dodatku sama bym się zdenerwowała, gdyby na moje podwórko nagle wepchnęła się dwójka podejrzanie wyglądających turystów i zaczęła się głupkowato dopytywać o wszystko, więc co się dziwić miejscowym? Nie wiem, nie mam pojęcia, jak to robią Prawdziwi Podróżnicy, wiecie, ci, którzy gdziekolwiek pójdą, momentalnie mają przyjaciół, wszyscy zapraszają ich do domów i bez znudzenia opowiadają o swoim życiu, a nawet zdradzają plemienne tajemnice. A potem ci podróżnicy kręcą swoje programy, piszą książki, a czasami odkrywają zaginione cywilizacje. No nie wiem, naprawdę :/ ![]() Gdy więc sobie uświadomiliśmy ten straszny fakt, zrobiło się nam dosyć przykro. I, zamiast chodzić między domami i udawać, że tak sobie po prostu przechodzimy, wcale nie podglądamy, poszliśmy nad rzekę. ![]() I to była doskonała decyzja, bo nad rzeką zaraz poprawił się nam humor. Dzieci! Cudowne, wesołe, roześmiane, ciekawskie... ![]() ![]() ![]() ![]() W rzece pluskali się sami chłopcy, to zresztą częsty widok w Laosie, osobno chłopcy, osobno dziewczynki. Podobnie było z nawiązywaniem kontaktu - do mnie podchodziły głównie dziewczynki, chłopcy się jakby wstydzili, tymczasem na Marcina dziewczynki nawet nie popatrzyły. On należał do chłopców. Tak więc, chłopcy pluskali się w wodzie, a później w mydlinach z baniek, wtem... ![]() Na nadrzecznej skarpie pojawiła się banda dziewczynek. Stanęły w rządku, przyjęły widocznie lekceważące (chłopców) pozy i pomachały do nich czymś trzymanym w rączkach, chwaląc się z wyższością ![]() ![]() ![]() Po chwili konsternacji, dziewczynki przełamały wstyd i zbiegły ze skarpy, po drodze wyrzucając swój wynalazek ![]() ![]() ![]() ![]() Nad rzeką spędziliśmy jakąś godzinę i był to bardzo dobry czas:) Dziewczynki się pożegnały i poszły swoich dziewczyńskich spraw, a chłopcy zaczęli nas śledzić ![]() ![]() ![]() A nam humor poprawił się tak bardzo, że postanowiliśmy zdać się na los i nie zawracać sobie głowy wymyślaniem wydumanych pytań, żeby nawiązać kontakty. Co ma być, to będzie, trudno. I takie podejście przyniosło natychmiastowe efekty, bo po pięciu minutach pewna pani po prostu zawołała nas do domu ![]() ![]() Pani chciała nam pokazać swój warsztat do robienia papieru. Faktycznie, papier był wyjątkowy, do tego stopnia, że sami, bez żadnych nacisków z jej strony, zapytaliśmy, czy nie moglibyśmy kupić (mogliśmy. 20 000 za ogromną, złożoną w kwadraciki płachtę). ![]() Tradycyjny strój Lanten. Gdy się dowiedziałam, ile plemion jest w Laosie, nie byłam w stanie ich rozróżnić. Później jest coraz łatwiej - różnią się nie tylko strojami, po pewnym czasie człowiek zaczyna rozróżniać na podstawie rysów twarzy. ![]() Potem inna pani zaprosiła nas do swojej chatki, pokazała wnętrze i opowiadała o swoim życiu (ale w języku Lanten, więc nie możemy napisać książki ![]() ![]() ![]() Pani wytwarzała ozdoby - kolczyki, zawieszki do kluczy (2 zawieszki - 20 000 LAK) ![]() A jeszcze później prawie wszyscy mieszkańcy wioski zaprosili nas do swoich domów ![]() ![]() 2. Złota Stupa Na obrzeżach miasta, na wzgórzu, znajduje się Złota Stupa. Owszem, jest ładna, ale jakoś tak bez szału, przynajmniej dla mnie. Dużo większe wrażenie zrobiła na mnie droga do niej ![]() ![]() Przepiękne widoki. Człowiek ma ochotę co chwilę zatrzymywać skuter i po prostu patrzeć. ![]() Sama stupa wygląda natomiast tak : ![]() ![]() ![]() A już największe wrażenie wywarło na mnie pewne spotkanie ![]() ![]() Zdążyliśmy zrobić tylko takie zdjęcie - jeśli się przyjrzycie, to zobaczycie głowę węża w pyszczku kota. Na zdjęciu wydaje się mały, ale gdy kot ukrywał się w zaroślach ze zdobyczą, to wężowe ciało ciągnęło się jeszcze długo za nim. Czasem myślę o tym widoku, gdy przyglądam się, jak mój kot przelewa swoje ciało, przewracając się na drugi bok podczas drzemki ![]() ![]() CDN. |
Autor: | pestycyda [ 23 Wrz 2020 23:19 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Luang Namtha 3 Luang Namtha, a właściwie możliwości z nią związane, zrobiły na nas takie wrażenie, że praktycznie co wieczór schodziliśmy do mieszczącego się w osobnym budynku baru. Nie, nie z tego powodu, o którym myślicie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() 3. Nammat Mai Wioska jest jedną z niewielu leżących w okolicach Luang Namthy zgrupowań plemienia Akha. Akha to lud rolniczy, większość jego członków wyznaje animizm i kult przodków. Kobiety zajmują się też szyciem - wytwarzają piękne torebki, bransoletki oraz bardzo wyszukane nakrycia głowy. ![]() Żeby do niej trafić, trzeba przejechać przez (nie będę tu oryginalna, stale to powtarzam ![]() ![]() ![]() Przynajmniej mogłam się pocieszać, że skoro I TAK już mam bandaż na kolanie, to drugi raz sobie chyba tej nogi nie rozwalę ![]() ![]() Wioska nie miała żadnego oficjalnego wejścia, budki z biletami czy miejsca, w którym można zapłacić. Zawsze jakoś wyobrażam sobie, że tego typu opłaty przeznaczane są na rozwój wioski i poprawienie bytu jej mieszkańców i zawsze trochę głupio się czuję, gdy tego nie robię. Choć z drugiej strony, w Luang Namtha można było wykupić wycieczkę zorganizowaną do plemiennych wiosek, nie najtańszą, jednak nie wydaje mi się, żeby te pieniądze były przekazywane tym, za których oglądanie się płaci. Raczej zarabia na tym tylko agencja - dla mnie to taki dość duży dylemat moralny...Dlatego wolę sprzedaż czegoś w rodzaju biletów przez samych mieszkańców, bezpośrednio przed wioską, zawsze wtedy można mieć większą nadzieję. A skoro budki nie było, a my bardzo-bardzo chcieliśmy wejść do wioski, postanowiliśmy, że będziemy kupować wszelkie możliwe wyroby od mieszkańców, żeby choć trochę zrekompensować im to nachalne "podglądactwo". ![]() Nie musieliśmy długo czekać ![]() ![]() Akha stawiają bramy w miejscu ducha wioski. Bramy strzegą wioski przed demonami i nie wolno ich dotykać, bo duch się rozgniewa, a wtedy nie ma innego wyjścia, tylko trzeba go przebłagać. A to wcale nie jest takie proste - z tego co doczytałam na tablicy informacyjnej, od pewnego człowieka, który koniecznie musiał wszystko sprawdzać namacalnie, duch zażądał świni (sztuk 1), kur (sztuk 2) i butelki alkoholu (gatunek nie był wymieniony). Również lubię wszystkiego dotykać, więc to duże szczęście, że NAJPIERW przeczytałam tablicę stojącą przy bramie ![]() ![]() Dorośli zupełnie nie zwracali na nas uwagi - nie byli mili, nie byli niemili. Raczej traktowali nas, jakbyśmy nie istnieli. Dzieci natomiast były dużo bardziej nieśmiałe, niż gdzie indziej - po początkowych handlowych rozmowach, tylko te bardziej odważne zdecydowały się iść w dużej odległości za nami. Nie mogłabym powiedzieć, że atmosfera w wiosce była napięta, ale...ale było tam coś dziwnego. ![]() ![]() Pewnie trudno się cieszyć, gdy się ma swoje problemy. Lud Akha ma się coraz gorzej, rząd zabiera im ziemię, ludność robi się coraz bardziej uboga, niektórzy, w poszukiwaniu zarobku uciekają do miast. Ale co może robić w mieście rolnik z dziada pradziada?... ![]() Na wzniesieniu, trochę na obrzeżu wioski, znajdowała się jej tradycyjna część. Lud Akha obchodzi mnóstwo świąt, najczęściej związanych z cyklem rolniczym. Jednym z najbardziej znanych (przynajmniej wg Wikipedii) jest Święto Huśtawki. Wikipedia podaje również, że huśtawka stawiana jest po to, aby przypomnieć, w jaki sposób Bóg sprowadził lud Akha na ziemię. Ja jednak nie jestem tego taka pewna - według nielicznych dzieci, które były na tyle odważne (i na tyle umiały mówić po angielsku), że poszły z nami, stawianie huśtawki ma dużo wspólnego z wchodzeniem w dorosłość, a huśtanie się na niej, jest rodzajem inicjacji. Choć może te dwie rzeczy w jakiś sposób się łączą. ![]() Aha, huśtawki też nie wolno dotykać ![]() ![]() Na drzewach przymocowane były różne drewniane ozdoby, które na pewno coś znaczyły i pełniły jakąś funkcję. Byłam trochę zawiedziona - swoim brakiem wiedzy, ignorancją, która nie pozwoliła mi na zrozumienie bogactwa tego miejsca. Trochę zła, że tak trudno spotkać kogoś, kto mówiłby po angielsku i zechciał objaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. A na koniec wściekła na samą siebie, że, owszem, chciałam tu być, ale jakim trzeba być matołem, żeby pakować się komuś do jego codziennego życia i oczekiwać, ba, żądać, żeby ktoś natychmiast mi je objaśnił....Ot, myślenie Europejczyka... ![]() ![]() I kolejna brama ducha. Atmosfera w wiosce nasycona była mistycyzmem i jakimś smutkiem, nostalgią. Albo...może to były moje własne emocje? ![]() ![]() Staliśmy na wzgórzu, patrząc na wioskę, która, jeśli nadal plemieniu będzie zabierana ziemia, wkrótce zupełnie opustoszeje. Już było czuć, że wioska jest lekko wyludniona. Nie było słychać charakterystycznego gwaru życia, tylko przed niektórymi domami siedziały rodziny, oddające się codziennym zajęciom. ![]() ![]() I czuliśmy się trochę, jak dziecko, które podgląda coś ważnego przez szparę w drzwiach...Wie, że to, co robi, nie jest dobre, ale ta tajemnica tak bardzo je kusi....Nie wszystko zobaczy, nie wszystko usłyszy, coś zinterpretuje inaczej, coś sobie dopowie... ![]() ![]() Rzeka, najważniejsze miejsce w wiosce. Można się wykąpać, można umyć samochód, poza tym, to miejsce spotkań - tu przychodzi się poplotkować, gdy słońce zaczyna zachodzić. ![]() 4. Cmentarz Czarnych Tajów Niedaleko Luang Namthy, między Phoung a Pasak, przy drodze znajduje się święty las, a w nim cmentarz Czarnych Tajów. Nazwa tej grupy etnicznej pochodzi od koloru ich spódnic i nakryć głowy. ![]() Jadąc wzdłuż lasu, trzeba wypatrywać grobowców wśród drzew. Przy wejściu stoi tabliczka z prośba o zachowanie szacunku dla zmarłych. Natomiast sam cmentarz jest bardzo klimatyczny. Popatrzcie: ![]() ![]() Przy grobach zmarłym zostawia się wszystko to, czego mogą potrzebować do życia. ![]() Pieniądze, ![]() kołdry. ![]() Same grobowce budowane są w formie czegoś w rodzaju domków i ozdabiane sztandarami, wstęgami i właściwie wszystkim, co tylko możliwe. ![]() ![]() Jak dla mnie - bardzo warto. CDN. P.S. Wiem, mało tekstu, w dodatku smutny. I chyba nie do końca o Laosie, choć to Laos mnie sprowokował ![]() ![]() ![]() |
Autor: | pestycyda [ 21 Paź 2020 22:52 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Luang Namtha 4 W miasteczku kusiła nas mocno jeszcze jedna atrakcja - kilkudniowy trekking przez dżunglę do bardzo niedostępnych wiosek. Tak przynajmniej reklamowały ową wycieczkę agencje - "Śpi się w dżungli, potem w wioskach, trudno tam dojść, ale warto". Wyobraźnia zaczęła działać, oczyma duszy widziałam nas, dzielnych, odważnych, pokonujących wszelkie przeszkody, niestrudzonych, jak Indiana Jones, aż w końcu docierających do prawie-nieodkrytych wiosek. Cóż zrobić, taki fetysz :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() 5. Park Narodowy Nam Ha Kolejnego dnia plan nie wydawał się nam już aż tak genialny, jednak skoro coś ustaliliśmy, to postanowiliśmy się tego trzymać. Główny przewodnik trekkingu (Marcin) pogrzebał więc w Internecie i uznał, że początek trasy przez dżunglę znajduje się w wiosce Chalaunsouk, leżącej na terenie Parku Narodowego Nam Ha, główny zaś trekkigowy balast (ja) zasiadł dumnie na tyle skutera i próbował opanować drżenie rąk :/ ![]() ![]() ![]() Droga do wioski jest prosta i łatwo tam trafić. Chalaunsouk jest miłym miejscem, leżącym przy wejściu na teren parku narodowego. Znajdują się tam ze dwa sklepiki z różnościami (mrożona herbata - 20 000 LAK), przy których można zostawić skuter i ruszyć na poszukiwanie przygody. ![]() Schody zaczęły się później...Wioska składa się z chat rozlokowanych na dość dużym terenie. Wprawdzie gdy się podniesie głowę, to widać szczyty i dżunglę, ale jak wejść na początek szlaku? Skręcasz w lewo - wychodzisz na czyjeś podwórko, skręcasz w prawo - lądujesz nad rzeką. Chodziło mi po głowie, żeby jednak kogoś zapytać o drogę : "Przepraszam serdecznie, jak mogę zacząć iść, żeby dojść do takich nieodkrytych wiosek, które są chyba w dżungli? No, do takich, które się odkrywa z przewodnikiem, ale ja jestem twarda i chcę je odkryć sama", uznałam, że chyba jednak nie mogę tego zrobić :/ ![]() ![]() W końcu, przekraczając rzekę, odganiając krowy i przechodząc przez całe skupisko zagród dla świnek (to miejsce, z wiadomych względów, trochę nas spowolniło ![]() ![]() ![]() Ścieżka była doskonale widoczna, ale pocieszaliśmy się, że to wcale nie dlatego, że przechodziło już nią tysiące odkrywców z agencjami, o nie ![]() ![]() ![]() Gdy dotarliśmy do pierwszego, uznaliśmy, że wszystko idzie dobrze i jesteśmy na odpowiedniej ścieżce. ![]() Gdy doczłapaliśmy do drugiego, musieliśmy zrobić trochę dłuższą przerwę, żeby złapać oddech. ![]() Natomiast trzeci...hmmm...trzeci...Nim do niego doszliśmy, dróżka zaczęła powoli zanikać, robiła się coraz węższa, coraz trudniejsza do przejścia. Kontrolę nad nią przejmowała dżungla - trzeba było przekraczać zwisające gałęzie, uważnie patrzeć pod nogi, żeby nie zgubić coraz cieńszej wstążki przecinającej zieleń. Fakt, faktem - miejsce było piękne, jednak trudno było domyślić się, gdzie teraz należy iść dalej. ![]() I, niestety, wtedy popełniłam błąd :/ ![]() ![]() ![]() ![]() I wiecie co? My naprawdę potrafimy bardzo szybko chodzić :/ ![]() ![]() ![]() Pokręciliśmy się trochę po Chalaunsouk, poprzyglądaliśmy chatom.... To jedyna małpka, jaką widzieliśmy w Laosie. Tym bardziej przykre, że hodowana była przy domu, najprawdopodobniej w celach konsumpcyjnych, ![]() ![]() Szkoda nam było nieodkrytych wiosek, ale tylko trochę. Bo przecież jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa ![]() 6. Park Narodowy Nam Ha - podejście drugie Skoro okazało się, że idąc od Chalaunsouk nic nie odkryjemy, zaczęliśmy myśleć o podejściu do wiosek z drugiej strony. Główny przewodnik ponownie zaczął grzebać w Internecie (tym razem zeszło mu dłużej) i, korzystając z Maps.me odkrył coś bardzo dziwnego - do wiosek faktycznie można podjechać od drugiej strony (tędy wracają wycieczki agencyjne, jak już przedrą się i prześpią w dżungli). Droga nie wyglądała na jakąś szczególnie dużą, czasami zanikała, ale była. Zagadkę natomiast stanowiło pytanie, czy da się po niej przejechać skuterem. Internet nic o tym nie wspominał, więc jedynym wyjściem było sprawdzić osobiście ![]() ![]() ![]() Oszczędzę Wam naszych zabłądzeń, powrotów, w poszukiwaniu odpowiedniego zjazdu i innych takich ![]() ![]() ![]() ![]() No a potem zaczyna się droga. Przepraszam - Droga :/ ![]() ![]() ![]() Czasem się jedzie, czasem się idzie, odrywając od butów kawały rozmokniętej gliny i ślizgając się na podłożu. ![]() A jeszcze częściej się staje i wzdycha : "Jak tu pięknie..." ![]() Wydaje mi się, że dojazd od asfaltu do pierwszej wioski zajął nam jakieś dwie godziny. Ale mogę się mylić - za bardzo byłam zajęta podziwianiem (i odrywaniem błota od butów i krzyczeniem : "Zatrzymaj się, o nie, przecież się zaraz zabijemy! Ja tu schodzę! Nie jadę dalej!" :/ ![]() ![]() Pierwsza "nieodkryta" wioska. Pierwsza dla nas, dla uczciwych, agencyjnych odkrywców trzecia, ostatnia na trasie, przed powrotem po trekkingu. Być może dlatego na nasz widok zbiegły się wszystkie dzieci i rozłożyły swoje sklepiki. Jedyna szansa na zarobek - agencje pewnie się w tej wiosce już nie zatrzymują, turyści nasycili się klimatem w pierwszej, podobno najpiękniejszej, a teraz raczej myślą już tylko o kąpieli i odpoczynku w hotelu. My, wierni swojej dewizie, że kupno pamiątek jest rodzajem biletu za wstęp do wioski, kupiliśmy mnóstwo bransoletek. Nie wiem, jakie plemię zamieszkiwało tę wioskę, jedno jest pewne - nie było to Akha, znane ze swoich przepięknych wyrobów. Tu bransoletki były haftowane dosyć...hmmm...tak, jakbym to ja je robiła, a jestem znanym beztalenciem plastycznym. Smutne i wzruszające - mieszkańcy wioski spostrzegli, że na takich wyrobach można cokolwiek zarobić, więc, pomimo braku umiejętności, postarali się je odtworzyć najlepiej, jak potrafili. ![]() Wioska była nieduża, a po zamieszaniu związanym z zakupami, mieszkańcy zupełnie przestali się nami interesować. Mogliśmy chodzić, oglądać, przyglądać się - na nikim nie robiło to większego wrażenia. ![]() ![]() Nie wiem, co to było. Larwy komarów? Albo jeszcze czegoś innego? W każdym razie przyglądaliśmy się im dobrych kilkanaście minut i próbowaliśmy odgadnąć, co to jest. ![]() ![]() I droga do kolejnej wioski : ![]() Przynajmniej nie było gliny ![]() Druga wioska znajdowała się w niewielkiej odległości. Tu już zupełnie nikt nie zwracał na nas uwagi - nie było nawet handlu pamiątkami, był natomiast mały sklepiko-bar z drobnymi przekąskami i napojami. ![]() ![]() ![]() I w końcu droga do wioski trzeciej, według agencji najpiękniejszej, najbardziej wartej obejrzenia. ![]() To tutaj strudzeni agencyjni turyści dochodzą po nocy w dżungli, tu zostają na kolejna noc, aby pławiąc się w dumie i własnym twardzielstwie (z powodu odkrycia nieodkrytego), umyć się i przespać w lepszych warunkach (i wyczesać węże boa z włosów ![]() ![]() To tutaj przeżyłam szok. ![]() Cały czas myśleliśmy o tej właśnie wiosce, cały czas wydawało się nam, że będzie piękna i najprawdziwsza, a tymczasem dojechaliśmy do czegoś w rodzaju...skansenu...:/ Bardzo ładna, czysta wioska (nawet klepiska pomiędzy chatami co chwilę ktoś zamiatał), z ogromną tablicą, mówiącą o tym, że to projekt, którego celem jest ratowanie plemion, dofinansowany przez państwo itp. ![]() Owszem, wioska wyglądała na najbogatszą z widzianych przez nas. Owszem, domy były okazalsze i ładniejsze. Był dobrze zaopatrzony sklepik (nawet piwo mieli. I colę - czyli generalnie asortyment dla turystów), miejsca noclegowe, była nawet wiata na ognisko i zbiorowe łazienki z prysznicami. I wszyscy się do nas uśmiechali, bo takich jak my, widziano tu wielu, jesteśmy pewnie dla mieszkańców codziennością. Trzeba się zająć kurami, świnkami i turystami, jak przyjdą. ![]() I to dobrze, bo dlaczego by nie miało żyć się tym ludziom lepiej. Dobrze, ale i trochę żal... ![]() Chłopcy wybierający się na połów. ![]() Natomiast w tym momencie byłam zmuszona odrzucić jakiekolwiek myśli o Indiana Jones ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Ale było miło. Naprawdę było miło. I ładnie. Problemem były tylko oczekiwania i wyobraźnia ![]() ![]() Później zrobiło się gorzej, bo na niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmury. I to tak dosyć szybko ![]() ![]() Nie, na pewno byłby niemożliwy ![]() ![]() Ruszyliśmy najszybciej, jak się dało. Już bez przystanków, byle dojechać do asfaltu przed pierwszymi kroplami spadającymi z nieba. Udało się, ale mimo pośpiechu, niektóre kawałki i tak wolałam przechodzić na piechotę :/ ![]() ![]() 7. Panie "Tiutiu" O Luang Namtha można by powiedzieć jeszcze wiele - o dużym targu, na którym znajdowały się chyba wszystkie towary świata, o muzeum, w którym znajdują się stroje poszczególnych ludów, o pierwszym (i ostatnim) zjedzeniu larb (surowe mięso i marynowane ryby)...Jednego natomiast pominąć nie można - historii o paniach "Tiutiu". ![]() Panie "Tiutiu" to kobiety plemienia Akha, które zawędrowały do miasta, w poszukiwaniu zarobku. W swoich przepięknych strojach chodzą po ulicach i nawołują do kupna ręcznie robionych bransoletek, torebek, kosmetyczek. Czasem proponują też wzmacniane papierosy. Do nas podeszły zaraz, gdy tylko pojawiliśmy się w Luang Namtha. Wzbudziły w nas poczucie winy, gdy z głupoty targowaliśmy się o jakieś grosze i w efekcie postanowiliśmy kupować od nich jak najwięcej. Panie chyba to wyczuły, bo przychodziły do hotelu codziennie - rano, wieczorem, w południe ![]() ![]() ![]() Jeśli kiedykolwiek je spotkacie, kupcie coś u nich i wy. Odwdzięczą się najpiękniejszym pod słońcem uśmiechem... CDN. |
Autor: | popcarol [ 02 Lis 2020 15:32 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat. Uwielbiam Twój sposób pisania. Dziękuję ![]() panie Tiutiu sa też w górach Wietnamu ![]() ![]() |
Autor: | kawon30 [ 25 Lis 2020 08:27 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Nastąpi ten CD? |
Autor: | pestycyda [ 26 Lis 2020 21:03 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
popcarol napisał(a): Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat @popcarol, czytałam i teraz sobie jeszcze odświeżyłam. Za pierwszym razem bardzo Cię podziwiałam, że zrealizowałaś ten wyjazd sama, za drugim - podziw się nie zmniejszył ![]() ![]() @kawon30, nastąpi, nastąpi, tylko w bliżej nieokreślonej przyszłości ![]() ![]() |
Autor: | tupungato [ 23 Maj 2021 13:47 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Ahoj, ja też zamawiam ciąg dalszy! ; ) |
Autor: | Grzalka [ 17 Maj 2022 18:21 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
I ja cały czas czekam na ciąg dalszy☺️. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. |
Autor: | pestycyda [ 14 Lip 2024 23:25 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Mistrzyni wykopalisk. Wiem ![]() Ale tak bardzo uwiera mnie ta niedokończona relacja, że musiałam, po prostu musiałam. Wybaczcie. Laos/Tajlandia Niestety, chociaż robiliśmy co mogliśmy, żeby jak najbardziej odsunąć od siebie ten straszny moment, dłużej już się nie dało zwlekać. Nadszedł czas opuszczenia Laosu i ruszenia w kierunku Polski. Jedyną pociechę stanowił fakt, że po drodze jeszcze Tajlandia i Pekin - czyli powrót do rzeczywistości nie będzie całkowicie brutalny, tylko taki...hmmm...trochę "schodkowy" ![]() Oddaliśmy więc klucze od pokoju, poklepaliśmy z czułością nasz skuter, a szczególnie długo (i efektywnie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Z dworca autobusowego w Luang Namtha bardzo prosto można dostać się do Ban Houayxay, miejscowości położonej przy granicy z Tajlandią. Bus jedzie ok. 4 godzin, a bilety kosztują - wiecie co, biorąc pod uwagę moją skrupulatność w zapisywaniu wydatków ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() W każdym razie - żeby ta relacja miała choć trochę walorów praktycznych, skoro już ustaliliśmy, że porady finansowe mogą być lekko przeterminowane - podróż z Luang Namtha w Laosie do Chiang Ray w Tajlandii trwała 8 godzin. I była całkowicie bezproblemowa. Chiang Ray W Chiang Ray mogliśmy spędzić trzy noce, właściwie tylko trochę ponad dwa pełne dni. Mieliśmy natomiast bardzo dużo planów, chcieliśmy zobaczyć mnóstwo miejsc i cały czas zastanawialiśmy się, jak zdążyć ze wszystkim. Z pomocą przyszło nam piwo ![]() ![]() Wycieczka "Magiczne Chiang Ray" Wycieczka składała się z dziesięciu osób, przemiłego przewodnika-kierowcy, minivana i bardzo bogatego programu. Dodatkowo miała jeszcze jedną zaletę - odbierała swoich uczestników bezpośrednio spod miejsc noclegowych. Pod naszym hostelem kierowca pojawił się po 8.00, a ponieważ byliśmy ostatni do odbioru, od razu wyruszyliśmy do pierwszej atrakcji. 1. Biała Świątynia ![]() Ta bardzo niestandardowa wystawa sztuki współczesnej połączona z buddyjską świątynią została zaprojektowana i cały czas jest tworzona przez prywatnego artystę. Przewidywany termin zakończenia pracy to 2070 r., a po śmierci autora świątynię mają dokończyć jego uczniowie. Bilety wstępu: 50 THB, w naszym przypadku w cenie wycieczki. ![]() Wewnątrz świątyni znajdują się malowidła przedstawiające sceny z życia fikcyjnych postaci popkultury, m.in. Supermana, Neo z Matrixa, statki kosmiczne itp. Niestety, w środku nie wolno robić zdjęć. ![]() Tylko jedna z dłoni ma czerwony paznokieć - trudno go przeoczyć ![]() ![]() ![]() Współcześni bohaterowie mieszają się z wizerunkami tradycyjnych postaci z wierzeń i legend tajskich, a może nie tylko tajskich? ![]() ![]() ![]() Stylizowane na starodawne postaci żółwi Ninja stoją razem z posągiem Buddy przy wodospadzie. Dziwne/ciekawe/poruszające. A na koniec można sobie zrobić pamiątkowa fotkę: ![]() Nie pytajcie :/ oczywiście, że tak :/ ![]() 2. Niebieska Świątynia ![]() Jej dominującym kolorem jest oczywiście niebieski, ale na całym terenie znajduje się również wiele złotych ozdób. Te dwa kolory to bardzo istotne barwy w buddyzmie. Niebieski kojarzony jest z mądrością, lojalnością i spokojem, a żółty - z prawdą i wiarą. ![]() Świątynia była piękna. Tyle mogę powiedzieć. Znowu brak wiedzy, znowu tylko przez szparę w drzwiach..."You know nothing, Jon Snow"... ![]() 3. Czarny Dom ![]() Kolejne miejsce, o którym trudno mi się opowiada. Trudno się mówi o emocjach, a jeszcze trudniej je opisać. Tak jak Biała Świątynia zaskakiwała niespodziewanymi kontrastami, tak tu było czuć mrok. ![]() Czarny Dom to miejsce w którym żył i pracował tajski artysta. Cały kompleks składa się z ponad 40 różnych budowli w różnych kształtach. ![]() ![]() To akurat sypialnia twórcy. Wewnątrz budynków znajdują się obrazy, rzeźby, instalacje, wykonane z części martwych zwierząt - rogów, szkieletów, skór. ![]() Będąc tam, czuje się że "czarny" w nazwie niekoniecznie oznacza kolor...Mocne, skondensowane emocje, raczej z tych trudnych... ![]() Chociaż nie powstrzymało nas to od robienia pamiątkowych zdjęć :/ ![]() ![]() W dodatku na terenie znajduje się cudowna toaleta ![]() ![]() Bardzo gustownie ozdobiona wewnątrz ![]() ![]() ![]() ![]() Bilet wstępu: 80 THB. Okazało się, że punkt w programie pt. "bilety w cenie wycieczki" powinien nazywać się "BILET w cenie wycieczki" - rozpoczął się i zakończył na Białej Świątyni. 4. Wioska Karen Zastanawiałam się, czy dołączyć ten punkt do opisu, bo nie mam nic do powiedzenia na ten temat, ale stwierdziłam, że jednak go umieszczę, żeby każdy kolejny potencjalny wycieczkowicz dokładnie wiedział, co mu przysługuje w ramach "Magicznego Chiang Ray" ![]() ![]() ![]() W skrócie - wizyta w wiosce plemienia Karen (tzw. "Długie Szyje") znajdowała się w programie wycieczki, ale nie była obowiązkowa. Wstęp kosztował 300 THB i można było wejść, ale można było też poczekać przed wioską. Poczułam się bardzo dumna z naszej wycieczki, gdy okazało się, że chęć zwiedzenia wioski wyraziły tylko cztery osoby. Nasza szóstka w tym czasie chodziła sobie po zaroślach obok i znalazła strumyk. Strumyk był ładny. I zdrowy. 5. Plantacja herbaty Kolejnym punktem programu była wizyta na plantacji herbaty, chociaż głównie chodziło o odwiedziny sklepu usytuowanego w samym jej środku. ![]() Może i dobrze. Herbata doskonale koi nerwy, więc większa część naszej wycieczki sączyła w ciszy doskonały napój. Szkoda, że nikt nie wymyślił jeszcze niczego na bezsilność... 6. Świątynia Małp ![]() Przed przyjazdem do świątyni zatrzymaliśmy się na obiad (on akurat był w cenie wycieczki), a zaraz gdy ruszyliśmy, pan przewodnik zaczął nas straszyć małpami. Straszył nas i straszył przez całą drogę, a czasami popatrywał na nas z nadzieją, jakby oczekiwał, że poprosimy go o odwołanie tego punktu programu :/ ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() A jak sobie zaczęliśmy radzić we własnym zakresie, to też mu się to nie spodobało i powiedział, że nie możemy iść na punkt widokowy, bo tam jest inna rodzina małp, która się nie lubi z tymi małpami (?) :/ ![]() ![]() ![]() Chociaż może trochę racji z tym lękiem to miał ![]() ![]() 7. Złoty Trójkąt ![]() Złoty Trójkąt to miejsce, o którym każdy z nas chyba słyszał. Punkt, w którym nad brzegiem Mekongu stykają się granice trzech państw: Tajlandii, Kambodży i Myanmar. Miejsce opisywane w książkach i reportażach podróżniczych. Dawniej niebezpieczny teren nielegalnego handlu i przemytu towarów, głównie narkotyków. Wywołujący rumieńce z podekscytowania Golden Triangle. ![]() Miejsce-legenda... ![]() 8. Pozostałe atrakcje Nasza wycieczka obejmowała jeszcze wizytę w Świątyni Skorpiona, która znajduje się na styku Tajlandii i Myanmar, ![]() wizytę w Muzeum Opium (80 THB), ale wybraliśmy siedzenie na schodach małego sklepiku i sączenie napojów ![]() ![]() oraz odwiedziny w historycznym mieście Chiang Saen, jednak z tego to już po prostu nikt nie miał siły skorzystać. Na sam koniec jakoś cudownie powróciły nam siły, gdy pan przewodnik zapytał, kogo podwieźć na nocny targ ![]() ![]() I muszę powiedzieć, że wycieczka była naprawdę znakomita. Gdybyście byli w tamtych okolicach - szczerze polecam (chociaż nie wiadomo jak się teraz nazywa ![]() ![]() ![]() CDN. |
Autor: | pestycyda [ 19 Lip 2024 10:05 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
Ponieważ wszystkie ważne dla nas miejsca udało się odwiedzić dzięki wycieczce, kolejny dzień w Chiang Ray spędziliśmy nieco inaczej. Właściwie też to była wycieczka, tylko zorganizowana przeze mnie :/ ![]() ![]() ![]() Zaraz po przyjeździe do Chiang Ray kupiliśmy bilety lotnicze do Bangkoku (184 zł/osoba), skąd odlatywał nasz samolot do Pekinu. W Pekinie mieliśmy czekać aż 21 godzin, więc wiązaliśmy z tym pobytem duże nadzieje... ![]() Pekin ![]() Pobyt skrócił się jeszcze przed wylądowaniem :/ ![]() Jednak ciągle mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby spróbować dostać się na Wielki Mur. Tym razem, jako doświadczeni użytkownicy pekińskiego lotniska, podeszliśmy od razu do odpowiedniego stanowiska (wizowego - niebieskie okienko), dopiero później do odprawy paszportowej. Następnie Airport Expressem do stacji Dongzhimen (25 yuanów) i przesiadka do autobusu. Taką poradę wyczytaliśmy gdzieś w Internecie, niestety, albo była niepełna, albo - i bardziej się skłaniam ku temu rozwiązaniu :/ ![]() ![]() ![]() Następnie wyszukuje się stanowisko autobusu nr 219 (ale koniecznie z chińskim znakiem obok numeru. To oznaczenie autobusu ekspresowego, jeżdżą dosyć często; chińskiego znaku nie potrafię przytoczyć ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Wielki Mur zawsze kojarzył mi się z czymś monumentalnym, trochę dzikim i nie wiem, może lekko zapuszczonym? Wyobraźnia podpowiadała obraz pradawnych wojowników i surowego krajobrazu. Trochę zaskoczyły mnie więc takie widoki ![]() ![]() ![]() Poza tym, one były całkiem słodkie ![]() ![]() Chwilę później również kolejka gondolowa zaczęła się jawić jako absolutnie doskonały pomysł :/ ![]() ![]() Genialny wręcz :/ ![]() Gdy się już wejdzie na sam szczyt, można rozpocząć zwiedzanie właściwe. Niby niczego bardzo niesamowitego tu nie ma - ot, długi mur, poprzecinany wieżyczkami obserwacyjnymi. Ale chodzi o to, że to TEN mur. Świadomość, że został zbudowany w XV wieku w oparciu o fragmenty starożytnego muru z III wieku p.n.e. robi wrażenie. Symbol Chin. ![]() Niestety, pomimo ogromnego upału, przejrzystość powietrza nie była zbyt dobra. Podobno najlepszą porą na jego odwiedziny jest wczesna jesień. ![]() Ten odcinek muru ciągnie się prawie przez 5 kilometrów i przecięty jest licznymi, ponumerowanymi zejściami. Nam udało się przejść od punktu numer 10 do 6. Takie widoki skutecznie wybiły nam z głowy próbę walki o kolejny numer :/ ![]() ![]() Trzeba przyznać, że jego długość robi wrażenie. Nie wiem do końca, z którego miejsca zjeżdżał ślizg, ale cieszyłam się, że nie uległam pokusie kupna biletu - przecież bym tam nie doszła :/ ![]() ![]() ![]() Chwilę odpoczynku od upału dawały wieżyczki strażnicze. Na ogół gromadziło się w nich więcej osób, niż na odkrytych kawałkach muru. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak udało się zrobić takie puste zdjęcie :/ ![]() ![]() ![]() Nie, nie myślcie, że marudzę. Bardzo mi się podobało. Tylko trudno docenić w pełni urodę olbrzyma, będąc na nim - można przyjrzeć się cegle, okienku, kamykowi, ale piękno całości trochę wtedy umyka. ![]() ![]() Marcin też był bardzo zadowolony :/ ![]() ![]() Do Pekinu wróciliśmy w taki sam sposób (taksówka + autobus nr 219), a gdy ponownie weszliśmy na dworzec autobusowy, w poszukiwaniu toalety, spotkało nas olbrzymie szczęście, bo znaleźliśmy centrum z jedzeniem (toaletę też znaleźliśmy, wprawdzie trochę dziwnie się człowiek czuje, gdy nie ma w niej drzwi, ale nie czepiajmy się szczegółów :/ ![]() ![]() Ogromna ilość stolików, stoisk i na szczęście były zdjęcia potraw ![]() ![]() Chcieliśmy jednak jeszcze zwiedzić dzielnicę hutongów (metro nr 2 - trzy przystanki, metro nr 1 - również trzy przystanki). ![]() Poszwędaliśmy się trochę po okolicy, znaleźliśmy nawet bar, który wyglądał bardzo domowo. ![]() A tak wyglądał stolik dla palaczki ![]() ![]() Stwierdziliśmy, że plan zwiedzania Pekinu udał się nam w 100 % i że pora zacząć wracać na lotnisko. I wszystko szło bardzo, bardzo dobrze - metro nr 1, metro nr 2 i już mieliśmy przesiąść się do Airport Express, gdy zauważyliśmy, że w odnodze prowadzącej do niego jest dziwnie cicho. I pusto... ![]() Trochę nas to zbiło z tropu, na szczęście podszedł do nas jedyny stojący tam pan i bardzo uprzejmie (przy pomocy translatora) wyjaśnił, że nigdzie już nie pojedziemy, bo ostatni pociąg odjeżdżał o 22.30. Spojrzałam na zegarek. 22.49. I nastała groza.... ![]() Na szczęście pan był bardzo rozmowny i wspólnie spróbowaliśmy znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji. Pan był również bardzo uprzejmy i pomocny i bardzo szczegółowo odpowiadał na wszystkie pytania ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() I gdy już myślałam, że będziemy musieli zostać w Pekinie na zawsze, bo nawet komuś mającemu lepsze zdolności negocjacyjne, niż nasze, trudno byłoby zejść do jakiejś akceptowalnej kwoty, nagle sytuacja znowu się zmieniła. Po schodach, z ogromnym hałasem i zamieszaniem zaczął ktoś zbiegać. Drobna, bardzo energiczna dziewczyna o wschodniej urodzie. Właściwie "energiczna" to mało powiedziane - była po prostu ogniem ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Na lotnisku się rozstaliśmy - lot Zoyi był dużo wcześniej, niż nasz. Ale do dzisiaj wspominamy tę energiczną, niesamowicie sympatyczną dziewczynę i jesteśmy jej bardzo wdzięczni za pomoc (właściwie, gdyby ktoś z Was potrzebował pomocy przy organizacji wyjazdu do Mongolii, to nadal mam do niej kontakt). I tak nasza podróż dobiegła końca. Wiem, że do Laosu zawsze będę chciała wrócić, całkowicie skradł mi serce ![]() |
Autor: | pestycyda [ 21 Lip 2024 11:24 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
I jeszcze krótkie podsumowanie finansowe. Jedzenie: ok. 530,37 zł na osobę Transport: (wliczyłam tu również wszystkie wypożyczenia skutera i paliwo) ok. 312,39 zł na osobę Noclegi: ok. 400,41 zł na osobę Atrakcje: ok. 276,71 zł na osobę Całość: ok. 1519,88 zł/osoba + wiza (30 USD) + 2 loty (Bangkok-Wientian: 349 zł, Chiang Ray-Bangkok: 184 zł) + niezliczone ilości bransoletek, kosmetyczek i innych pamiątek ![]() |
Autor: | tarman [ 31 Lip 2024 19:11 ] |
Temat postu: | Re: Przez szparę w drzwiach - Laos + szczypta Tajlandii i Pe |
@pestycyda świetna relacja !!! (...ważne, że dokończona) |
Strona 2 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |