Witam chciałbym zaprezentować krótką relację z wycieczki do parku narodowego Picos de Europa i jednodniówki w Bilbao.
Sam park narodowy znany głównie z idyllicznego obrazka ze szczytem Naranjo de Bulnes (Picu Urriellu) do zgooglowania. Nam tego kadru złapać się nie udało.
Sam wyjazd to niespodzianka od mojej żony z okazji okrągłej rocznicy urodzin i ślubu. W konspiracji poprosiła mojego przyjaciela o organizację wspólnego wyjazdu górskiego. O Picos gadaliśmy już od jakiegoś czasu, więc cel był dość oczywisty. O biletach nie będę się rozpisywał bo nie szukałem nie optymalizowałem przyszedłem na gotowe. Loty LH via MUC/FRA do Bilbao. Bagaż nadany ponieważ niezbędny był namiot i kampingowy szpej. Pierwotnie miała być wyrypa z namiotem, jednak pozostaliśmy przy campingu na dole.
Przylecieliśmy do Bilbao późnym wieczorem, w Europcar pan czekał jedynie na nas aby zamknąć interes, dostaliśmy MG3 z pełnym ubezpieczeniem na 5 dni za 177EUR. Jako że ubezpieczenie full to cała procedura trwała może 2 minuty. Po drodze w kierunku zatrzymaliśmy się w jakimś randomowym hotelu po drodze. W góry ruszaliśmy następnego dnia.
Jako naszą bazę na pierwsze dwa dni wybraliśmy camping w Las Arenas o standardowej nazwie Naranjo de Bulnes. Sam kamping bardzo fajny, na miejscu restauracja i czyste pojemne sanitariaty. Jedynym minusem brak zaplecza kuchennego. Jest jadalnia i lodówka jednak bez swojego sprzętu do gotowania jemy "na mieście" lub na zimno. Generalnie wszystko co potrzebne do kupienia w sklepie turystycznym w Las Arenas, nam brakowało jedynie kartusza więc nie było z tym problemu. Pierwszy tip - wg cennika sezon wysoki rozpoczyna się w sierpniu, ceny lipcowe sa niższe i za osobe płacimy 5EUR + namiot i samochód na parceli kolejne 4EUR.
Po rekonesansie ruszyliśmy dalej w kierunku Bulnes na pierwszy szlak a mianowicie Ruta del Cares.
Na forum jest parę wzmianek, ale napiszę o nim po swojemu. A więc tak szlak zaczyna się w Poncebos i prowadzi do Cain. W Poncebos za mostek można wjechać jeśli pierwsza asfaltowa część drogi nie jest zapchana (w lipcu przy dobrej pogodzie od 10ej już nie wjedziemy) w innym wypadku trzeba parkować przy ulicy przed miejscowością lub w połowie drogi między Arenas a Poncebos. Z samego Arenas jeździ autobus dość regularnie, przy pętli duży darmowy parking. Cares to jedna z trzech rzek przecinająca z południa na północ pasmo Picos, ale jedyna gdzie przejazd samochodem nie jest możliwy, były próby budowy drogi w tej dolinie jednak zostały zaniechane ze względu na ciągłe obsypywanie się zboczy. Całość ma 12km długości, pierwsze 3,5km to podejście o około 300m do góry wygodnymi zakosami, po około 1,5h osiągamy najwyższy punkt wycieczki a mianowicie około 500mnpm miejsce nazywa się Los Collaos.




I tu zaczęły się nasze przygody, ponieważ popełniłem błąd debiutanta zakładając nieodpowiedni skarpetki które zaczęły mnie obcierać. Chcieliśmy pójść dalej i po godzinie zawrócić, jednak w ciągu godziny osiągnęliśmy V one i bliżej nam było do Cain. Tak więc szliśmy dalej, mimo bólu w całkiem dobrym tempie. Szlak jest dość szeroki i równy, nawet podczas nagłego załamania pogody jest się gdzie schować przed deszczem czy burzą, ponieważ jest sporo małych tuneli. Jeśli miałbym wskazać która część szlaku jest najbardziej spektakularna to chyba bym wskazał właśnie ostatnią godzinę przed Cain. Wąwóz jest w tym miejscu najwęższy i wręcz przygniata ogromem, co najważniejsze do tego miejsca dochodzi się praktycznie po płaskim. Jednak tuż przed Cain mamy do pokonania dość długie jaskinie gdzie warto mieć jakieś źródło światła jeśli nie chce się iść po kostki w wodzie.






Z Cain wg wiadomości z internetów miał być autobus, niestety tylko w sierpniu. Po drodze praktycznie nie ma zasięgu więc nie mieliśmy opcji weryfikacji. Tak więc byliśmy w d. Ze względu na stan moich pięt po tych 12km nie byłem w stanie wrócić tą samą drogą. Cain to dziura, kilka barów i domów, najbliższa większa miejscowość jest 20km dalej - Posada de Valdeon. Są taksówki po 30EUR, zabieramy się z parą Holendrów ustalając podział kosztów. W drodze okazuje się że powrót do Poncebos będzie problematyczny, żaden taksówkarz nie podejmie się przejazdy 150km na pusto w drodze powrotnej (chyba że za 200EUR) a o zbiorkomie można pomarzyć. Miła parka Holendrów dowiadując się tego stwierdza że mamy większe problemy i odpuszcza nam 15EUR za taksówkę mimo że wbrew cebulowej opinii mamy niezbędne środki i wykazujemy się chęcią opłaty. Tak więc starym sposobem udajemy się na skraj miejscowości i łapiemy stopa ruch na drodze mizerny, ale po około 15 minutach zatrzymuje się małżeństwo z Sewilli i podwozi nas do drogi krajowej kolejne 20km dalej. Wydawać by się mogło że ruch tam będzie większy - nic bardziej mylnego. Siedzieliśmy przy punkcie widokowym jakieś 40minut, aż w końcu zatrzymał sie kierowca obsługujący wycieczki po parku. Wytłumaczył nam że nie może nas podwieźć do Cagnas czyli najwiekszego miasta w okolicy skąd mieliśmy mieć autobus do Arenas, ale wyrzuci nas kolejne 20km dalej od miejsca gdzie byliśmy. Małymi kroczkami ujechaliśmy już prawie połowę trasy. Po drodze okazało się że ludzie po których jechał odwołali przejazd, więc zaproponował że podpiszę z nami umowę na "wycieczkę" i dowiezie nas do samego Poncebos. Daliśmy za tę przyjemność po 40EUR nie mieliśmy siły ani ochoty się targować więc deal done. Po 1,5h byliśmy w punkcie wyjścia. Za to dowiedzieliśmy się sporo o okolicy, historii Asturii, życiu w parku narodowym, prawdziwym regionalnym tyglu w którym znajduję się park narodowy (styk trzech regionów z których każdy jest inny kulturowo i politycznie). Pierwszy dzień zakończyliśmy na wspomnianym kampingu, jednak już wiedziałem że plan górski nie będzie możliwy do realizacji ze względu na brak skóry na piętach.
cdn |