Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 18 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 21 Lip 2016 11:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Prawdopodobnie moja relacja bedzie sie troche pokrywala z zeznaniami @Zeus, ale moze tez sie troche uzupelnimy:)

Zatem na poczatek szybki rozklad jazdy (ktory juz na poczatku zaczal sie niespodziewanie komplikowac...):
24.06 HEL-AMS-LHR-GRU
25.06 GRU-LIM-ARQ
26-27.06 Arequipa
28-29.06 Kanion Colca
30.06 --> Puno
1.07 Puno-> Copacabana
2.07 Isla del Sol
3-5.07 La Paz
6-7.07 Cusco
8-10.07 Puerto Maldonado/Tambopata
11-13.07 Cusco/Scared Valley/MP
14.07 --> LIM
15.07 LIM-->MAD-->LHR-->AMS------>home ;)

Dzien 1. Amsterdam

Tak jak wyzej zaznaczono, nasza ekskursja zaczela sie poranna przeprawa z Helsinek do Amsterdamu. Lot jak to lot Finerem, nic specjalnego. Zostawilismy rzeczy w skrytce na lotnisku (9,50 e za najwieksza skrytke, do 24 h) i wyruszylismy polazic po miescie. Jakoze juz wczesniej wizytowalam Amsterdam, celem bylo glownie najedzenie sie fryt z majonezem i wypicie lokalnego kraftu:) Przetestowalismy wysoko oceniany na ratebeer pub Proeflokaal Arendsnest, wybor zacny (ceny roznie...), akurat mieli tydzien piw kwasnych, wiec takich najwiecej bylo na kranach. Na koncu znalezlismy jeszcze sklepiko-browar Brouwerij de Prael, gdzie za 2-3 e mozna bylo zakupic schlodzona buteleczke i spozyc w plenerze:)

Tak dobrze rozpoczete wakacje mialy trwac bez zaklocen...Ale niestety, nie ma tak dobrze...Powrocilismy na lotnisko ze sporym zapasem czasowym, i dobrze - bo nastepne 1,5 h stalismy w kolejce do nadawania bagazu. Przed nami wielka chinska grupa z niezwykle irytujacym przewodnikiem, ktory ciagle ich przeprowadzal z poczatku na koniec kolejki itp. itd. Cos okropnego! Koniec koncow, dobilam do stanowiska odprawy szturmem (mam malo cierpliwosci:P)... Niestety zaraz po nadaniu pakunkow, okazalo sie, ze lot nasz, na ktory powinnismy sie juz boardingowac jest opozniony a godzina departury pozostaje mroczna i nieznana... Po szybkim obadaniu sprawy na fr24 okazalo sie, ze samolot nawet jeszcz enie wylecial, a nawet poprzedzajace go 'amsterdamy' zaginely w akcji... Nie wygladalo to dobrze, zwlaszcza biorac pod uwage czekajace nas przesiadki (moj pierwszy lot Jumbo!) i dodatkowy lot w Peru na osobnym bilecie...Informacja przy gejcie zadna, nikt nic nie wie: 'siedzcie i czekajce'...No i siedzielismy...W koncu udalo sie odleciec ponad 2 h po planowanej godzinie wylotu. To jednak nie koniec zabawy. Po dotarciu do Londynu ('jeszcze mamy chwile czasu, jak na nas poczekaja to zdazymy...') okazalo sie, ze na Heathrow zabraklo obslugi naziemnej i jednym slowem jestesmy uziemieni w maszynie. Nastepne 1,5 h spedzilismy w 'radosnym' oczekiwaniu na oswobodzenie... Niestety jak sie mozna domyslic, Jumbo polecialo w swiat a my pozostalismy w Londku. Oczywiscie zero informacji na jakikolwiek temat od kogokolwiek...Na tym nasze radosne przygody sie nie zakonczyly. Jakoze burdel na Heathrow tego dnia byl niestamowity, nie tylko my bylismy poszkodowani...Nastepne 2,5 h spedzilismy w kolejce do 'okienka'. Po dlugich, okraszanych desperackimi zachowaniami wspolczekaczy, oczekiwaniach, okienko wydalo nam vouchery na hotel, transport na lotnisko i 10 funtow/os na prowiant. Lotow, rzekli, nie przebukowuja. 'Na infolinie nie dzwonic, bo na pewno zajeta...Tyle lotow opoznionych...Nie maja czasu'. Na szczescie ktos, gdzies, czuwal nad sprawa i nasza rezerwacja zostala przebukowana automatycznie: byla 1sza w nocy a my o 7 wyruszyc mielismy do Madrytu a stamtad do Limy... Niektorzy wspoltowarzysze niedoli tyle szczescia nie mieli: niektorych wyslali przez Toronto... ;)

Tak wiec pierwszy dzien podrozy obfitowal w emocje, a co bylo dalej dowiecie sie wkrotce:)
_________________
http://www.liswplecaku.pl


Ostatnio edytowany przez Kasica88, 28 Paź 2016 13:13, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN
Boże Ciało w Egipcie: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2105 PLN. Wyloty z 3 miast Boże Ciało w Egipcie: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2105 PLN. Wyloty z 3 miast
#2 PostWysłany: 26 Lip 2016 14:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Dzien 2. Dluga podroz.

Tym razem nam sie udalo:) Po krotkiej drzemce w hotelu wrocilismy na lotnisko i zapakowalismy sie do samolotu:) LHR-MAD operowany przez BA, do jedzenia kanapka albo slodka bulka + kawa/herbata/sok. Przesiadka w Madrycie bez problemu i w koncu jestesmy na pokladzie maszyny do Peru:) Sam lot byl w porzadku, pominawszy fakt dosc kiepskiego jadla i braku jakiegokolwiek serwisu miedzy posilkami (1 cieply, wkrotce po starcie i drugi ok. 1 h przed ladowaniem - jakas kanapka + ciastko). Chcac napic sie wody (nie daja butelek, wiec nie majac zapasu wlasnego trzeba sie wyprawiac po kubeczki) lub czegos mocniejszego:), trzeba bylo wedrowac do kanciapy stewardow, ktorzy zajmowali sie glownie przegladem prasy, a na prosbe o napitek sprawiali wrazenie pracujacych tam za kare i niepocieszonych.. No ale coz:) 11,5-godzinny lot zlecial dosc przyzwoicie i niedlugo przed ladowaniem moglismy podziwiac Andy...

Image

W Limie wyladowalismy po 17, jakoze nasz planowy, kupiony osobno, lot do Arequipy odlecial ok. 3 godzin wczesniej, bez wiekszej nadziei udalismy sie do stanowiska LAN-u zapytac co z tym fantem zrobic.. Po zrefereowaniu co mniej wiecej zaszlo, obsluga stwierdzila, ze byc moze beda mieli wolne miejsca w ostatnim locie tego dnia i nakazali oczekiwanie.... Tak wiec kilka nastepnych godzin koczowalismy na lotnisku, ale w koncu udalo sie: LAN zabral nas do Arequipy:) Na szczescie obylo sie bez placenia za nowy lot, a i nocleg w hostelu nie przepadl.

Do Arequipy dotarlismy juz nieziemsko zmeczeni, taksowka z lotniska za 30 soli zabrala nas prosto do hostelu. Mieszkalismy w przybytku zwanym El Caminante class. Lokalizacja swietna, zaraz kolo Klasztoru sw. Katarzyny i kilka minut od Plaza de Armas. Nasz 2-osobowy pokoj nie mial okna, przez co panowala tam lekka 'skislota', ale biorac pod uwage nasz agonalny stan, nic nie bylo nam juz straszne. W cene wliczone bylo 'tradycyjne peruwianskie sniadanie' (czyt. pieczywo, maslo, dzem + kawa/herbata/mate de coca) na tarasie z calkiem przyjemnym widokiem.

Dzien 3. Arequipa

Po odespaniu trudow podrozy, wyruszylismy na eksploracje miasta. Akurat byla niedziela i na Plaza de Armas nie brakowalo miejscowych tancujacych w tradycyjnych odzieniach.

Image

Pokreciwszy sie troche tu i tam, trafilismy w koncu do Mercado. Oslawionego soku z zaby nie serwowali, napilismy sie natomiast pysznych swiezych sokow z 'tego co pani miala pod reka' :) Cena soku ok. 7-8 soli (ale pani oferuje dolewki gratis:)) Targ podzielony jest na sekcje wg. produktow, mamy wiec m.in. soki, owoce, warzywa, rozne elementy miesne (nieciekawej woni, szczegolnie dla niespozywajacych miesiwa...), ziola, pieczywo, produkty 'magiczne' ;) i...kapelusze. Na gornym pietrze miesci sie dzial sprzedazy zywego ptactwa oraz jadlodajnie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po wizycie na targu, wybralismy sie do Klasztoru sw. Katarzyny. Jest to takie 'miasto w miescie', a wchodzac za mury mamy wrazenie jakbysmy sie teleportowali do Andaluzji. Podobno ciekawa atrakcja jest zwiedzanie Klasztoru w nocy, nie mielismy jednak takiej mozliwosci, a za dnia kolory robia tam bardzo przyjemne wrazenie.

Image

Image

Image

Image

Image

Zmeczeni zwiedzaniem, udalismy sie na obiad, a po obiadku...pisco sour:)
Wieczorem odwiedzilismy jeszcze bar oferujacy peruwianskie piwka kraftowe.

Dzien 4. Arequipa cd. i przeprawa 'dalej'.

Kolejny dzien rozpoczelismy na naszym 'tarasie z widokiem'.

Image

Pozniej pokrecilismy sie troche po miescie, zahaczajac ponownie o targ. Na drugim pietrze zaopatrzylismy sie w typowy arequipenski deser: queso helado, czyli cos w rodzaju lodow z sera. Stoisko Pani, u ktorej ow wytwor nabylismy obwieszone bylo wycinkami z gazet wychwalajacymi ja, jako producentke tegoz. Tak wiec marketing na nas zadzialal i placac S/2,50 zaopatrzylismy sie w porcje:) Mimo poczatkowych obaw, okazalo sie, ze jest to naprawde smaczne zjawisko.

Image

Po poludniu natomiast wyprawilismy sie taksowka na dworzec (4 sole) a stamtad autobusem do Cabanaconde (17 soli + oplata dworcowa, bodajze 1,5 sol). Z Arequipy wyruszylismy o 14, podroz zajela prawie 6 godzin. Jakoze zdecydowalismy sie na bus lokalny, podrozowalo nim mnostwo miejscowych, z najrozniejszego typu pakunkami i ladunkami. Do tego co jakis czas dosiadali sie do nas handlarze roznymi elementami, ktorzy po wygloszeniu przemow wychwalajacych swe produkty i ewentualnych transakcjach, wysiadali w srodku niczego.

W Cabanaconde zatrzymalismy sie w Arum Qurpawasi Hospedaje. Zostalismy tam jedna noc, po czym zostawilismy rzeczy i udalismy sie na 2 dni w Kanionie Colca....
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 27 Lip 2016 22:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Sty 2015
Posty: 1567
Loty: 314
Kilometry: 571 396
złoty
Kasica88 napisał(a):
11-13.07 Cusco/Scared Valley/MP

Widzę, że dolina zmieniła swoją nazwę :D. W Dolinie MumINKÓW straszyła Buka. Co przeraziło Świętą Dolinę Inków? ;) Czekam na ciąg dalszy.
Góra
 Profil Relacje PM off
Kasica88 lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 28 Lip 2016 15:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Dzien 5. Zmagania z Colca

O poranku, po standardowym sniadaniu, dziarsko wyruszylismy na podboj Kanionu. Plan zakladal zejscie, nocleg w kanionie i powrotna wspinaczke dnia nastepnego...

Samo Cabanaconde sprawia wrazenie miasteczka na koncu swiata. Wszystko wydaje sie zyc swoim powolnym rytmem. Lokalsi na ryneczku spozywaja sniadanie z ulicznego straganu, obok starsza pani zacheca do zakupu 'zupy z glowy' (caldo de cabeza). Peruwianskie dziecieki maszeruja do szkoly, ktora tylko dzieki tabliczce daje sie rozpoznac jako 'instytucja edukacyjna'.. Musze przyznac, ze bardzo mi sie ten spokojny koniec swiata spodobal. Co ciekawe, po drodze na szlak mijamy skrzyzowanie z przyjemnie brzmiaca ulica: Avenida Polonia, nazwana tak oczywiscie na czesc polskich 'odkrywcow' Kanionu. Dodam jeszcze, ze nasze pochodzenie wzbudzilo rowniez radosc w familii prowadzacej hostel, w ktorym sie zatrzymalismy:) Zanim zaczelismy wedrowke, popytalismy jeszce w miasteczku o mozliwosc zakupu biletow do Kanionu, o ktorych slyszelismy, ze sa niezbedne. Z informacji wynikalo, ze na trasie na pewno spotkamy kontrolera, ktory rowniez sprzeda nam bilet. Nie bardzo widzac inne wyjscie - poszlismy.

Cabanaconde o poranku:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Czas leci, nie ma na co czekac, wiec dziarskim krokiem udajemy sie na 'szlak'. 'Szlak' w cudzyslowiu, bowiem oznaczenia praktycznie nie istnieja. Zdecydowalismy sie zejsc do Llahuar Lodge i kierowalismy sie po strzalkach wymalowanych od czasu do czasu na kamieniach. Na szczescie droga jest w miare wydeptana i nie zaginelismy w akcji, ale przy deszczu, albo gorszej pogodzie mogloby byc gorzej.
Zaraz po opuszczeniu wioski, naszym oczom ukazuje sie niesamowity widok Kanionu Colca:

Image

Udalo nam sie nawet zobaczyc kondora, niestety nie zostal udokumentowany:)

Image

Image

Image

Trasa w dol okazala sie dosc wymagajaca, a moje prawe kolano wydalo sie szczegolnie niezadowolone ze stanu rzeczy... Niemniej jednak po ok. 5 godzinach marszu osiagnelismy 'poziom rzeki' :)

Image

Image

Potem jeszcze chwila marszu droga, dalej, gdy myslelismy, ze to 'juz', jeszcze chwila wspinaczki i dotarlismy do Llahuar Lodge! Zmeczenie nasze bylo dosc znaczne, wiec w pierwszej kolejnosci zamowilismy zimne piwko dla poratowania zycia ;)

Myslelismy, ze Llahuar to jedyne koczowisko w tym miejscu. Okazuje sie, ze obok jest jeszcze drugie miejsce (niestety nie jestem w stanie nic o nim powiedziec, chociaz, jak sie pozniej okazalo, recencje ma bardzo w porzadku). Niemniej jednak, bedac na koncowym odcinku drogi, wlasciciel Llahuar, Claudio, pojawil sie znikad i poprostu wciagnal nas do swego przybytku;) Nie majac innego wyjscia zamowilismy pokoj, a nastepnie w spokoju skonsumowalismy zasluzone piwko.
Trzeba przyznac, ze mimo niesamowitych widokow i obecnosci goracych zrodel (utrzymanych niestety w srednim stanie), miejsce koczowania nie bylo najpiekniejszym, w jakim zdarzylo nam sie pozostawac. Domko-szalasy sa wykonane z bambusa (?) i dykty, niestety nie sa juz piewszej swiezosci i do srodka latwo wnika wszelkiego sortu robactwo. Ponadto przytrafila nam sie tam burza z dosc spora ulewa, a domek okazal sie przemakac...Musielismy zgromadzic wszystko, lacznie, z samymi soba na kupie i tak przekoczowac, na szczescie strat nie bylo:) Energia elektryczna (swiatlo) w domkach dostepne od 19 do 21. Cieplej wody, internetu i tym podobnych oczywiscie brak ;)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dla chetnych o 19 wydawana jest kolacja. Koszt to bodajze 16 soli/os. W sklad wchodzi zupa + ryz z warzywami i cieply napoj (np. mate de coca). W opcji generalnej wszystko jest wegetarianskie i nie ma wyboru.
Koszt piwka w tym przybytku to 10 soli, do wyboru duza Arequipenia (620 ml) albo mala Cusquena (330 ml). Poza tym maja happy hour na drinki itp wieczorem. Po kolacji mila pani zapytala nas, o ktorej chcemy sniadanie...Rano wstalismy, zjedlismy sniadanie (standardowe), po czym okazalo sie, ze trzeba za nie zaplacic 8 soli/os.

Kolejna niespodzianka poranka byl stan mych odnozy, a wlasciwie ich braku;) Zlazenie w dol Kanionu dalo mi sie we znaki dosc mocno i poddalam watpliwosci marsz pod gore...Na szczescie znalazl sie ratunek! Raz dziennie przez Kanion przejezdza autobus do Cabanaconde (wlasciciele miejsca proponuja tez transport prywatny - na scianie wisi poster oferujacy przejazd za 250(!!!) soli, nam rowniez proponowali cos za 30 soli/os, jednak zdecydowalismy sie na lokalny srodek transportu). Autobus objawia sie 'okolo 12' (wg miejscowych 'raz wczesniej, raz pozniej'. nasz pojawil sie pozniej), w miejscu oddalonym o ok. 45 min marszu (pewnie da sie tez szybciej) od Llahuar. Przeprawa do Cabanaconde to koszt 10 soli i spora dawka adrenaliny przy manewrach na urwiskach:)

W drodze na 'przystanek'
Image

Image

Image

Image

I szalona jazda autobusikiem....

Image

Image

Po niemal 2-godzinnej jezdzie, dotarlismy spowrotem do Cabanaconde. Wrocilismy do naszego hostelu, poczynilismy pranie i poszlismy do mekki wszelkich przybyszy, czyli pizzeri z WiFi, zeby zaplanowac dalsza podroz i sprawdzic czy swiat poza ta mala peruwianska osada nadal istnieje;)

Image

Image

Image
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 01 Sie 2016 12:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Dzien 6. 'W dalekich Andach kondor jajo zniosl....' ;)

W poprzednim poscie nie wspomnialam, ze kontrolera-sprzedawcy biletow w Colce nie napotkalismy, tak wiec nasz pobyt w Kanionie pozostal niezabiletowany (chociaz oczywiscie chec nabycia stosownego biletu przed rozpoczeciem trekkingu byla, nie znalezlismy jednak nikogo kto chcialby nam rzeczony sprzedac..). Niestety, mialo sie to wkrotce zmienic...

Celem kolejnego dnia byl desant do Puno. Niemniej jednak, cos nas podkusilo, zeby po drodze zatrzymac sie 'na kondory'. Tak wiec wsiedlismy do autobusu w Cabanaconde za 2 sole/os, po ok. 25 min jazdy wysiedlismy przy oslawionym Cruz del Condor. Jeszcze dobrze nie wydobylismy z autobusu, a juz otoczyli nas kontrolero-sprzedawcy biletow...I tym sposobem kazde z nas musialo uiscic po 70 soli za (watpliwa) przyjemnosc obserwacji kondorow posrod tlumow azjatyckich i germanskojezycznych turystow... Oczywiscie nie mam zamiaru obrazac kondorow, widzielismy je jednak juz wczesniej w Kanionie.

Image

Image

Image

Image

Image

Po spotkaniu z kondorami, zamiarem naszym bylo wyruszenie do Chivay, skad mielismy podrozowac dalej, do Puno. Niestety autobus, ktory mial przez Cruz del Condor przejezdzac ok. godziny 9 nie pojawil sie. Do Chivay udalismy sie czyms w rodzaju autostopu, z tymze kierowca zazyczyl sobie za ta usluge po 6 soli od kazdego z nas. Niemniej jednak dotarlismy w calosci, a to najwazniejsze. Chivay to niewielkie miasteczko, w ktorym mozna znalezc polskie akcenty:)

Image

Plan na Chivay byl prosty: obiad, lokalna wariacja nt. pisco sour: 'Colca sour' i w dalsza droge.

Image

Z Chivay do Puno mozna dostac sie bezposrednimi autobusami dla turystow (drogo; oprocz firmy 4M, ktora latwo znalezc w necie, na miejscu znajduja sie tez biura lokalnych agencji, ktore oferuja nieco nizsze ceny i przejazd dobrze utrzymanymi busami), lub z przesiadka, lokalnymi autobusami (tanio, ale dlugo. Koszt ok. 20-30 soli w sumie). Postanowilismy zaszalec i wybralismy autobus 'dla Januszy', za 121 soli za osobe. Departura o 13:00. Czas podrozy do Puno to ok. 6 godzin, po drodze zatrzymywalismy sie w 3 punktach widokowych na szybka fotke (jak na Januszy przystalo).

Pierwszy przystanek na trasie to Mirador de los andes, 4910 m n.p.m. Widoki piekne, wokol snieg i szczyty wulkanow, do tego palpitacje serca spowodowane wysokoscia, tworza niepowtarzalny klimat ;)

Image

Image

Jedziemy dalej, przy drodze co i rusz stadka alpak:)

Image

Krajobrazy sie zmieniaja, kameloidy pozostaja...

Image

Image

Podczas drugiego postoju naszego busika, podziwiamy widoki i fundujemy sobie Mate de Inca, napar z lisci koki i innych andyjskich ziol: dla kurazu!:)

Image

Image

Ostatni postoj to widok na jeziora i flamingi, a potem robi sie juz ciemno i powoli dotaczemy sie do Puno...Docieramy tam okolo 20 i szukamy hostelu 'na pale'. Boczne uliczki Plaza de Armas nocna pora nie robia na nas najlepszego wrazenia, wiec lokujemy sie w pierwszym lepszym hostelu o akceptowalnej cenie i regenerujemy sily. Plan na nastepny dzien: szturm na Boliwie!
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 01 Sie 2016 13:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Kwi 2014
Posty: 151
Loty: 138
Kilometry: 319 915
Bardzo ciekawa relacja!

Sprawdza się po raz kolejny jedna rzecz :D jak dzieje się coś zupełnie niezaplanowanego, w danym momencie tracimy trochę nerwów i gdybamy "można było inaczej, po co zrobiliśmy to zamiast tamto" - to takie historie najlepiej się później wspomina i opowiada ;)


Zdziwiona jestem tylko cenami - wydaje się dosyć drogo.
Góra
 Profil Relacje PM off
Kasica88 lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 03 Sie 2016 10:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Dzien 7. Do Boliwii!

Dzien rozpoczelismy spacerem po Puno. Przeszlismy sie po centrum i zahaczylismy o targ. Miasto nie wydalo nam sie specjalnie porywajace i jeszcze przed poludniem postanowilismy wyruszyc ku Boliwii. Naszym celem, na poczatek, byla Copacabana.

Z Puno mozna podrozowac bezposrednio Copacabana i La Paz, sluza temu turystyczne autobusy, o ktorych mozna dowiedziec sie wiecej w internecie albo miejscowych agencjach. My jednak postanowilismy podrozowac lokalnym busikiem do granicy, a po jej przekroczeniu rowniez lokalnym transportem do Copacabany. Aby wydostac sie z Puno w strone Boliwii nalezy w pierwszej kolejnosci dotrzec do Terminala Terrestre (taksowka 4 sole z Plaza de Armas), a nastepnie zapakowac sie do busika w strone granicy. Jadac do Copacabany, najlepszym rozwiazaniem jest podroz busem do granicy w Yunguyo (7 soli, ok. 2 h). Busiki odjezdzaja jak sie zapelnia, na pokladzie poza nami podrozowala tylko miejscowa ludnosc. Jadac w strone granicy mozna obserwowac Jezioro Titicaca, stadka alpak i lam i malutkie wioski. W koncu dotarlismy do Yunguyo, malutkiego przygranicznego miasteczka. Stamtad za 2 sole dojechalismy taksowka do granicy (mozna tez maszerowac, jakos strasznie daleko nie jest, ale wtedy tego nie wiedzialismy). Granice przekroczylismy pieszo, najpierw 'wymeldowujac sie' po peruwianskiej stronie, a potem grzecznie wkroczylismy do Boliwii. Do Copacabany chcielismy podrozowac busikiem, ale akurat zaden nie chcial sie objawic, wiec podjechalismy taksowka (20 bolivianos).

Image
Na granicy...:)

W Copacabanie nocowalismy w hotelu Wendy Mar, miejsce calkiem OK, a co wiecej zamiast typowego pieczywa z dzemem, oferuje bufet sniadaniowy:)
Co do samej Copacabany, miasteczko jest totalnie nastawione na turystow. Nieskonczona ilosc restauracji oferuje mniej wiecej to samo menu: pizza/burger/tacos. Wiekszosc z nich ma tez menu del dia (ok. 15-20 bol.), ktore zawiera zupe + drugie danie (najczesciej ryba albo kurczak z ryzem). Bylismy bardzo glodni, ale bardzo niechetni jedzeniu pizzy i koniec koncow wyladowalismy na 'menu' w restauracji wystylizowanej na wyspy Uros...

Image

Popoludnie spedzilismy spacerujac po miejscie i ogladajac jeden z meczow Euro, popijajac boliwijskie IPA.

Image

Image

Image
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
gosiagosia lubi ten post.
 
      
#8 PostWysłany: 05 Sie 2016 14:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
No to jedziemy (a wlasciwie plyniemy...) dalej!

Kolejny dzien to Isla del Sol. Uznawszy, ze warto zbadac jakas wyspe na jeziorze Titicaca, i od poczatku odrzucajac jarmark na Uros, postanowilismy uderzyc na Wyspe Slonca. Lodzie z Copacabany odplywaja ok. 8:30, jest kilka firm wyposazonych w nawolywaczy, ktorzy przekonuja, ze zawioza Was tam najlepiej. Warto wiedziec, ze niektore z lodzi plyna tylko do czesci poludniowej/polnocnej, a niktore zatrzymuja sie w obu portach. Roznica miedzy poszczegolnymi firmami istnieje tez w godzinach powrotu (i moze byc to powrot z roznych czesci wyspy). Zdecydowalismy sie na lodke, ktora rano dostarczyla nas na czesc polnocna, natomiast oferowala powrot o 15:30 i 16:00 z czesci poludniowej (oraz bodajze 13:30 z czesci polnocnej). Koszt wyprawy w obie strony to 25 bolivianos/os. Rejs na czesc polnocna trwa niecale 2 godziny. Doplynawszy na wyspe, od razu napatoczylismy sie na plazowa swinie, punkt sprzedazy biletow do ruin i muzeum (10 bolivianos), a takze na Jorge, miejscowego przewodnika, ktory niczym ameba wchlonal nas do swojej grupy...

Image

Stwierdzilismy, ze wlasciwie mozemy kontynuowac ze stadem i dowiedziec sie czegos ciekawego po drodze. Na poczatku zwiedzielismy 'Muzeum zlota', w ktorym jednak zadnego zlota nie ma:) Potem, mijajac punkt kontroli biletow, dotarlismy do ruin i swietej skaly... Tam, po kilku opowiesiach, a takze po goracych zachetach do wypicia wody z rzekomo siwetego zrodelka, Jorge zazadal po 15 bol./os i zniknal;)

Jorge i swiete zrodelko...
Image

Stol rytualny
Image

Nam natomiast pozostalo ok. 2,5 godziny na wyspie i marsz na czesc poludniowa (ktory wg Jorge mial zajac nie wiecej niz 2 h 'powoli, po plaskim terenie'. W rzeczywistosci musielismy sie dosc spieszyc, po pagorkach w dol i w gore, zeby zdazyc na nasza lodz...). To jednak nie koniec niespodzianek! W trakcie wedrowki jeszcze dwa razy natknelismy sie na punkty sprzedazy biletow, ktore chcac niechcac musielismy zaplacic... Bylo to troche irytujace, (niby uduchowiona wyspa a tu taki tourist trap;)) bo nie mielismy o tym pojecia (mogliby to sprzedawac na poczatku jako jeden bilet i oszczedzic dziwnych niespodzianek...) i chociaz koniec koncow pieniadze to niewielkie, cudem wystarczylo nam gotowki...

Ponadto Wyspa Slonca jest zamieszkana przez Indian Aymara, ktorzy poza prowadzeniem restauracji i hotelikow dla turystow, trudnia sie tez ichniejszym rolnictwem, ziololecznictwem itp.

Widoki na wyspie piekne, slonce mocne (chociaz zupelnie teog nie czuc!), tylko te ciagle naciagania na dodatkowe bilety psuja obraz calosci...


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po powrocie na staly lad zafundowalismy sobie menu w jednej z restauracji, a nastepnie wskoczylismy w ostatni w tym dniu autobus do La paz (19:30, 20 bolivianos/os) i opuscilismy Copacabane.
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 05 Sie 2016 14:59 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
Kondor jajo zniósł w wysokich Andach! :lol:
czekam na więcej! też mieliśmy w planach atak na Kanion Colca na własną rękę, ostatecznie z braku czasu zakupiliśmy jednodniową wycieczkę, ale niedosyt pozostał, zwłaszcza jak patrzę na Twoje zdjęcia ;)
no i czemu nie byliśmy na targu w Arequipie :? ten z Cuzco świetnie wspominam :)
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 12 Sie 2016 10:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Wieczorna eskapada autobusem do La Paz na pewno nie nalezala do najbardziej relaksujacych: wertepy, wertepy i jeszcze raz wertepy..Do tego po drodze przeprawa promowa (dosc prymitywna, wiec niemaly stres dla takiego wodo- i rybofoba jak ja...).

Niemniej jednak, po ok. 4 godzinach od opuszczenia Copacabany dotarlismy do La Paz. Miasto noca nie wygladalo nazbyt zachecajaco...Z okien autobusu moglismy zobaczyc mnostwo smieci i zerujacych w nich bezdomnych psow. Do tego, autobus, ktory mial wysadzic nas na jakims terminalu, zakonczyl kurs doslownie na srodku ulicy. Po obowiazkowym abordazu, zlapalismy pierwsza lepsza taksowke (zaplacilismy mocno zawyzone 15 bolivianos, chociaz cena i tak byla juz stargowana...) i dotarlismy do zabukowanego wczesniej hostelu o wdziecznej nazwie Muzungu. Niestety, nazwa byla jedynym wdziecznym elementem tegoz miejsca...Na miejscu oznajmiono nam, ze nie doataniemy zarezerwowanego wczesniej pokoju z lazienka i zmuszeni bylismy powziac to co bylo czyli pokoj bez lazienki..Pokoj to z reszta w tym przypadku eufemizm, jak dla mnie pomieszczenie przypominalo wiezienna cele, do tego od strony dosc glosnej ulicy.. Niemniej jednak szlajanie sie po nocy po La Paz nie bardzo nam sie usmiechalo,weic wzielismy co dali z zamiarem porannej ewakuacji... To jednak nie koniec rewelacji, nastepnego dnia obudzily mie palpitacje serca i objawy wypisz-wymaluj...kaca! A zareczam, ze zadnej przyczyny takiego stanu rzeczy nie bylo! Diagnoza, z pomoca dr Google, wskazywala na chorobe wysokosciowa... Niefajna rzecz, nie polecam! Powiem tylko,ze resztka sil przemiescilismy sie do naszego drugiego hostelu (B&B York - swietna lokalizacja i ogolnie w porzadku, chociaz internet dzialal jak (a raczej kiedy) chcial...Przypadlosc ma zmusila mnie do pozostania w lozu caly dzien...Tymczasem na ulicach odbywaly sie ichniejsze fiesty i procesje, ktorych niestety nie dane bylo mi ujrzec osobiscie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

A oto widok z jadalni hostelu York:
Image

Nastepnego dnia zywotnosc moja podniosla sie na nieco wyzszy (lecz wciaz nie do konca zadowalajacy) poziom. Korzystajac z dostepnych sil, wyruszylismy na eksploracje miasta. Najpierw udalismy sie na spacer po Mercado de Brujas, targu czarownic, slynacym z handlu suszonymi plodami lam i innymi kuriozami dobrymi na wszystko....

Image

Image

Image

Potem pokrecilismy sie troche po miescie, dosierajac do wegetarianskiej jadlodajni Namaste (polecam bardzo!)

Image

Image

Po konsumpcji (a takze jak sie pozniej okazalo, zjedzeniu mojej karty przez boliwijski bankomat...), udalismy sie na stacje Teleferico i pojezdzilismy troche zolta i zielona linia. Jeden przejazd kosztuje 3 bolivianos, widoki pikne, warto! Teleferico to chyba najnowoczeniejsza zdobycz cywilizacyjna Boliwii;)

Image

Image

Image

Image

Image

Po powrocie (lokalnym autobusikiem, z serii bezprzystankowcow; przejazd 2,50 bol. niezaleznie od dlugosci) do centrum, zablokowaniu utraconej karty (...), zakupie biletow autobusowych do Cuzco na dzien nastepny, wypiciu piwka (z koka), zakonczylismy nasz boliwijski dzien.

Image

Image

Ostatniego dnia w La Paz odwiedzilismy muzeum etnograficzne (nie ma wiele, ale calkiem ok), Plaza Murillo i odbylismy generalne szwendanie ostateczne, a o 16 wsiedlismy do autobusu firmy San Salvador i pomknelismy prosto do Cuzco... Autobus kosztowal nas bodajze 140 bolivianos, swoje lata owa maszyna miala, ale po 13 godzinach (w tym piesze przekraczanie granicy w Desaguardero), dotarlismy do celu.
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
Czesuaf lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 16 Sie 2016 11:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Wygenerowalam piekny wpis i zostal podle pozarty...:( No nic..sprobuje jeszcze raz:)

Otoz dotarlismy do Cuzco, zabukowalismy sie w hostelu El Puma (calkiem w porzadku i swietna lokalizacja) i udalismy sie na eksploracje. Mimo, ze miasto jest calkiem urodziwe, przerazila nas ilosc turystow i naganiaczy (lunch, dinner, masaz???....). Poeksplorowalismy uliczki i zaopatrzylismy sie w conieco alpakowych produktow i odwiedzilismy Muzeum Inkow.

Image

Image

Image



Nasz poczatkowy plan zakladal 2 dni w Cuzco a potem 5-dniowy Salkantay Trek do Macchu Pichu. Niestety, okazalo sie,ze moje moce na wysokosciach sa znacznie ograniczone i wyszlo na to, ze trzeba dac sobie spokoj z trekkingiem. Sprawa nie do konca prosta, bo zabukowalismy go juz wczesniej i wplacilismy zaliczke, a poza tym wraz z trekkingiem zabukowane byly juz wejsciowki do MP i na MP Montana. Zeby nie stracic pieniazkow i wejsciowek, uzgodnilismy w agencji, ze wezmiemy od nich wycieczke 2-dniowa Sacred Valley + MP. Taka konfiguracja spowodowala, ze mielismy jeszcze 4 dni w Cuzco. Popijajac kraftowe piwko (polecam bar Nuevo Mundo, browaru o tej samej nazwie, duzy wybor peruwianskich piwek z malych browarow), postanowilismy, ze bedziemy sie ewakuowac. Wybor padl na wycieczke do Amazonii. Nastepnego dnia (deszczowego i zimnego z reszta...) obeszlismy kilka agencji i zdecydowalismy sie na 3 dni w parku narodowym Tambopata. Wycieczka kosztowala 180 USD/os, w cenie noclegi, wyzywienie i oczywiscie miejscowy przewodnik wraz z maczeta:) Zeby atakowac dzungle musielismy sie najpierw dostac do Puerto Maldonado. Postanowilismy wreszcie przetestowac na wlasnej skorze oslawiony Cruz del Sur. Przejazd do PM z Cuzco to ok. 10 h (wyjazd wieczorem i ok. 6 rano jest sie na miejscu), koszt: 160 soli/RT/os (kupowane w dniu wyjazdu). Po dotarciu do PM zostalismy odebrani z terminala i przewiezieni do biura miejscowej agencji. Po 2,5 godz czekania pojawil sie nasz przewodnik i zaopatrzeni w kalosze wyruszylismy do dzungli. Nasze koczowisko znajdowalo sie nad Jeziotem Sandoval. Zeby sie tam dostac muselismy najpierw poplynac lodzia po rzece Madre de Dios, nastepnie przejsc kilka km pieszo, a na koncu przeprawic sie lodka po jeziorze...

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Juz po drodze do koczowiska widzielismy liczne ptactwo, zolwie, wydry rzeczne i... leniwce!:) Podczas wycieczki odbywalismy dzienne i nocne eskapady, obserwujac papugi, malpy, wydry, kajmany, nietoperze i inne cuda:) Amazonia jest przepiekna i zaluje, ze nie mielismy czasu na dluzsza wizytacje....

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Ostatniego dnia moglismy wybrac sie na canopy walk albo zip line (wliczone w cene wycieczki). Potem wrocilismy do PM, tam mielismy jeszcze cale popoludnie, ktore wykorzystalismy na wloczenie sie po miejscowym targu, obserwacje ludnosci i ogladanie finalu Euro:)

Image

Image

Image

Image

Do Cuzco wrocilismy rano, a nasza wyprawa do Sacred Valley i MP wyruszala dopiero nastepnego dnia. Bylismy troche wymeczeni po calonocnej podrozy i dzien spedzilismy na dalszej eksploracji miasta. Zwiedzilismy m.in. Katedre, Koscioly San Francisco i San Pedro (kupilismy na to jakis bilet laczony) i Monasterio de Santo Domingo.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wieczorem natomiast wybralismy sie do Planetarium. Planetarium jest prywatne, miesci sie na wzgorzu nieopodal Cusco a wlasciciele zapewniaja transport z centrum miasta. Koszt takiej imprezy to 50 soli/os (trzeba rezerwowac wczesniej) i moim zdaniem srednio warte tych pieniedzy...Owszem, mozna sie dowiedziec kilku ciekawostek, m.in. gdzie na niebie znajduje sie lama i skad sie bierze pora deszczowa;), ale zwiedzanie odbywalo sie w duzej grupie, trzeba bylo dlugo czekac w kolejce do teleskopu i szybko zwalniac miejsce nastepnym itp..Ponadto planetarium nie jest zbyt oddalone od miasta i jest tam nieco za jasno na dobra obserwacje...
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 22 Sie 2016 09:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Sacred (vel Scared) Valley

Nastepnego dnia rano wyruszylismy na wycieczke do SV, zorganizowana przez agencje odpowiedzialna za nasz niedoszly Salkantay Trek;) Generalnie nie przepadam za tego typu grupowymi obwoznymi wycieczkami, no i niestety cudow nie bylo. Zostalismy przetransportowani do parku archeologicznego w Pisaq (po drodze postoj na jakims parkingu z suwenirami...), tam jakies 45 minut czasu, potem znowu transport na targ..., potem lunch w Urubambie i na koniec ruiny w Ollantaytambo. Generalnie wycieczka byla kiepska (nie chodzi mi tu o rodzaj atrakcji, a o sposob jej odbywania...Nie dla mnie zorganizowane januszowanie;)) i nie chce mi sie na ten temat za wiele pisac (ilosc turystow i naciagaczy moze spokojnie wystarczyc za argument do zmiany nazwy z Sacred na Scared;)), na pewno mozna sobie to samemu zorganizowac lepiej i dowiedziec sie wiecej, no ale sytuacja byla taka a nie inna, wiec coz...

Image
Dolina rzeki Urubamba

Image

Image
Ruiny w Pisaq

Image
Ollantaytambo

Image

Cala wycieczka w Ollantaytambo skonczyla sie ok. 15:30, niektorzy wrocili busikiem do Cuzco, a my czekalismy na pociag do Aguas Calientes (departura ok. 21). Samo Ollantaytambo jest glownie nastawione na turystow, aczkolwiek pryzjemnie jest sie powloczyc starymi, inkaskimi uliczkami.

Podroz pociagiem do AC bez wiekszych przygod, w pociagu jest serwis jak w samolocie:) Po dotarciu na miejsce zostalismy odebrani przez czlowieka z hostelu i tamze zaprowadzeni. A nastepnego dnia rano MP...

Macchu Pichu


Po porannej pobudce i hotelowym sniadaniu udalismy sie na przystanek busikow do MP (bilet 'do' byl wliczony w cene naszej agencyjnej wycieczki). Kolejka do busow byla gigantyczna, stalismy w niej dobre 40 minut i juz wowczas zaczelam miec zle przeczucia co do MP ;) Oczywiscie MP jest pieknie polozone (i dobrze zakamuflowane), ale ilosc turystow i tlok sa na prawde pryztlaczajace i psuja ogolne wrazenie... Szczerze powiedziawszy duzo wiecej radosci dalo mi bytowanie w Colce i Amazonii...Poza wejsciowka ogolna, mielismy tez bilety na MP Montana.

Image

Image

Image

Image

Image



Z MP wrocilismy do Aguas Calientes pieszo. Aguas Calientes charakteryzuje sie chyba najwyzszymi cenami w Peru (a moze i w ameryce Poludniowej?;)), z ktorych znaczna czesc wyrazona jest w USD...Na szczescie mielismy tam spedzic tylko 2 godziny w oczekiwaniu na pociag i udalo sie. Niestety, klopot pojawil sie pozniej. Otoz nasz pociag obumarl i musielismy czekac ponad 2 godz na przeszczep lokomotywy... Mozna sie domyslic,ze nie bylo to najprzyjemniejsze co moglo nas spotkac po calym dniu lazenia, ale trzeba przyznac, ze personel pociagu byl pomocny, poza tym uruchomili dodatkowe serwizy z cieplymi i zimnymi napojami oraz przekaskami. Po reperacji udalo nam sie dotrzec do Ollantaytambo, a stamtad busikiem do Cusco.
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 28 Paź 2016 13:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Ostatnie dwa dni naszej wizytacji spedzamy w Limie. Przed poludniem bierzemy taksowke z Plaza de Armas w Cuzco (7 SOL) i lecimy do stolicy...Lot LAN-em mija bez zadnych problemow i niebawem ladujemy w mglistej Limie...
Po odebraniu bagazy opuszczamy lotnisko i uciekamy niezliczonej liczbie taksowkowych naganiaczy. Dzieki informacjom z forum, kierujemy sie na przystanek busikow i praktycznie od razu wsiadamy do jednego z nich, ktory wiezie nas do Miraflores za 2,50 SOL. Wrazenia z jazdy busem (zwlaszcza gdy nie wiadomo kiedy i gdzie wlasciwie wysiasc), bezcenne:D
Pozostawiwszy nasz dobytek w hostelu, wyruszylismy na eksploracje najblizszej (chlodnej i mglistej...) okolicy.


Pacyfik jakis taki smutniejszy niz zwykle...
Image

Image

Image

Image

Ale chociaz maja Paddingtona!!! :)
Image

Po spacerku nad oceanem, zawedrowalismy do pubu Nuevo Mundo, na ostatnie spotkanie z peruwianskim piwem kraftowym.

Ostatniego dnia ruszylismy na ogledziny centrum Limy. Dotarlismy tam miejskim autobusem (nie pamietam niestety numeru, ale inromacja pozyskana w hostelu). 'Zaliczylismy' zmiane warty przed Palacem Prezydenckim, ostatnie zakupy i... China Town ;) Zjedlismy obiad w restauracji Don Juan, w jednej z bocznych uliczek Plaza de Armas (cos w rodzaju ichniejszego baru mlecznego z ogroooomnymi porcjami).

Image

Image

Image

Na lotnisko chcielismy powrocic tym samym sposobem jakim z niego przybylismy, niestety, mimo informacji o pewnym busiku pozyskanej w informacji turystycznej, oraz pochodzacych od pomocnych tubylcow, nie udalo nam sie go pochwycic i do aeropuerto dostalismy sie taksowka (30 soli). Warto wiedziec, ze nie wszystkie taksowki maja licencje na wjazd na teren lotniska (nasza nie miala), warto wiec liczyc sie z mozliwoscia bycia wysadzonym nagle, na srodku ulicy... Ale takie to juz uroki Peru:)

Dzieki:)
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#14 PostWysłany: 29 Mar 2017 12:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Lip 2016
Posty: 182
Loty: 173
Kilometry: 329 932
Jezu, super relacja!! A mogę mieć pytanie ile mniej więcej za całe peru i boliwie Ci wyszło? :) Będę się przymierzał niedługo do tego tematu i próbuję się zorientować całościowo
Góra
 Profil Relacje PM off
Kasica88 lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 06 Kwi 2017 13:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Kwi 2011
Posty: 496
Loty: 332
Kilometry: 605 239
niebieski
Hej,
Ciezko powiedziec jaki byl koszt calkowity (nie robilismy jakiegos szczegolowego podsumowania), ale wydaje mi sie,ze calosc (ze wszystkimi przelotami) zmiescila sie w ok. 1000 eur na osobe (przy czym zupelnie niczego sobie nie zalowalismy, MP bylismy zmuszeni zrobic dosc drogim sposobem ze wzgledu na opisane wyzej perturbacje, noclegi bralismy zawsze w pokojach 2-osobowych z lazienka, troche piwkowalismy/pisco-sourowalismy itp:)). Unikalismy natomiast typowo turystycznych przejazdow, zorganizowanych wycieczek itp.
_________________
http://www.liswplecaku.pl
Góra
 Profil Relacje PM off
Czesuaf lubi ten post.
Czesuaf uważa post za pomocny.
 
      
#16 PostWysłany: 12 Kwi 2017 09:49 

Rejestracja: 14 Gru 2016
Posty: 10
Wspaniały opis wyprawy i zdjęcia. Aż się łezka w oku zakręciła na wspomnienie mojej ubiegłorocznej wyprawy do Boliwii, Peru i Chile. Jeśli chcecie poczytać trochę o trekkingu w górach Peru to zapraszam na mojego bloga: http://moje-wyprawy-gorskie.blogspot.co ... -peru.html
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#17 PostWysłany: 12 Kwi 2017 11:06 

Rejestracja: 28 Lis 2011
Posty: 103
Wycieczka po Amazonii 180$ os.
Machu picchu ok. 400$ (takie ceny są w internecie).
Wychodzi że wszystkie noclegi, przejazdy, przeloty, posiłki i napoje kosztowały mniej niż 2 tysiące złotych.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 06 Maj 2017 00:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Sie 2013
Posty: 160
Kasica88 napisał(a):
Widoki na wyspie piekne, slonce mocne (chociaz zupelnie teog nie czuc!), tylko te ciagle naciagania na dodatkowe bilety psuja obraz calosci...


To nie jest naciąganie. Na wyspie żyją różne "comunidades" i pobierają osobno opłaty - stąd to rozdrobnienie i kilka punktów ich poboru. Natomiast zgadzam się, że mogłoby to być lepiej zorganizowane, lub co najmniej turyści winni być skutecznie informowani (najlepiej na łodziach). Takie mankamenty, to niestety częsta bolączka Boliwii.
_________________
Nasze blogi:
https://treeclimbing.academy
https://fotografia.marzenawystrach.com
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 18 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 5 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group