Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 26 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 31 Gru 2017 01:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Lis 2016
Posty: 26
Dzień VIII – Wisienka na torcie, czyli rejs po Inle

Dziś wracamy do Rangunu, skąd jutrzejszego ranka mamy samolot powrotny do Tajlandii. Przykro jest, że to koniec przygody z Mjanmą, jednak dzisiejsza wycieczka po jeziorze Inle była dla mnie drugą tak bardzo wyczekiwaną atrakcją w tym niesamowitym kraju. Pierwszą oczywiście był Bagan (którego nic by nie przebiło, chyba że jakiś survival w mjanmarskim lesie śladami tygrysów i słoni). Wycieczkę mieliśmy ustaloną od wczoraj, o 7:30 czekał nas transfer do przystani. Nie wiem, czy nazwanie tego transferem nie było trochę na wyrost: przyszedł po nas nasz sternik i zaprowadził na przystań, na którą trafilibyśmy bez problemu (odległość 1km wzdłuż jednej, głównej ulicy). Około 8:00 ruszyliśmy. Poranek był naprawdę chłodny, na rejs łodzią bluza, chusta na szyję, nakrycie głowy i krem z wysokim filtrem UV są obowiązkowe. Później zrobi się gorąco i słońce przygrzeje, ale otaczająca nas woda nie pozwoli tego zbytnio odczuć.

Najpierw długą, wąską łodzią wyposażoną w drewniane fotele z poduchami i kamizelki ratunkowe (można powiedzieć, że to taka mjanmarska wersja tajskiej long-tail boat, ale zdecydowanie mniej masywna) pokonujemy około sześciokilometrowy kanał łączący Nyuangshwe z samym jeziorem. Nad jezioro nie da się dojść. Otaczają je tereny podmokłe i praktycznie nie ma stałego brzegu. Bardzo ciekawie wygląda z satelity jak sieć dróg w wioskach i pola uprawne przechodzą stopniowo w sieć kanałów i zalane wodą pola ryżowe i pływające farmy (https://goo.gl/maps/TRsTDgQs1KT2). Dziś czeka nas właśnie zwiedzanie takich kanałów oraz wiosek wybudowanych na palach.

Image
Nyuangshwe z jeziorem łączy długi kanał.

Jest zimno. Zza pasma gór po wschodniej stronie wychyla się słońce. Wisi jeszcze nisko nad horyzontem, który trudno jest dostrzec – niebo zlewa się z lustrem jeziora i powstaje fantastyczne wrażenie bezkresu. Jest bardzo malowniczo, choć wrażenie trochę psuje dźwięk silnika… Byliśmy jedną z pierwszych łodzi wypływających na jezioro (najpóźniej o 16:00 musieliśmy być z powrotem w hotelu, więc wycieczkę zaczęliśmy dość wcześnie). Innych łodzi z turystami było niewiele, co nie znaczy, że jezioro było puste. Ruch o tej porze odbywał się głównie w przeciwnym kierunku – mieszkańcy jeziora płynęli do miasteczka w celach zarobkowych, handlowych (np. sprzedając swoje wyroby/towary), czy też szkolnych.

Nasze zachwyty ustały nieco na widok mężczyzny ubranego w tradycyjny strój i prezentującego różne akrobacje (czyli np. tradycyjne wiosłowanie jedną nogą). Czuliśmy się nieco zażenowani, bo była to typowa atrakcja turystyczna i obowiązkowy postój na zdjęcia (+ wyciskacz napiwków). Taki nasz niedźwiedź na Krupówkach… Tak prawdziwie pozytywne było jedynie to, że zgasł silnik łodzi i rozległa się cisza. Dryfujemy wokół tubylca w pomarańczowym stroju i – co tu ukrywać, dajemy się złapać – fotografujemy go w różnych pozach, jak spokojnie balansuje na krawędzi płaskodennej łodzi. Trochę zaczynam się jednak niepokoić, że jeśli tak ma wyglądać nasza wycieczka to chyba mocno się dziś rozczaruję.


Image
Tu akurat wszystko na pokaz pod turystów :)

Image


Mieszane uczucia na szczęście dość szybko minęły, gdyż był to jeden jedyny taki przypadek, a dalej widzieliśmy wielu zapracowanych rybaków, którzy autentycznie, nie „pod publikę” tradycyjnie wiosłowali, używali charakterystycznych sieci, uderzali wiosłem lub bambusowymi kijami w wodę naganiając ryby, wyławiali wodorosty. Przyglądaliśmy się ich pracy z dużym zainteresowaniem. Sternik (chyba trochę znudzony swoją robotą nam się trafił, mało kontaktowy) co jakiś czas wyłączał silnik i dawał nam chwilę na zaspokojenie fotograficznych potrzeb.

Jezioro Inle jest drugim co do wielkości i dość płytkim zarazem jeziorem Mjanmy. Ma od 2m do 4m głębokości, rozciąga się na 22km długości i ponad 10km szerokości (w porze suchej, w porze wilgotnej zwiększa swoją powierzchnię i głębokość). Mieszka w nim kilka endemicznych gatunków ryb i ślimaków. Nad oraz na nim z kolei mieszka około 70000 ludzi… Na jeziorze zbudowano wiele prostych wiosek na palach. Chaty sklecone są z drewna i bambusa. Buddyjski lud, który je zamieszkuje (oraz wioski położone na obrzeżach) zwany jest Intha. Co kilka dni wraz z ludźmi gór (Shan) spotykają się na targu i wymieniają towarami (akurat w dniu naszej wycieczki takiego targu nie było, ale z tego co wiem jeśli ma się szczęście można go odwiedzić). Intha sprzedają ryby (podstawą ich diety jest endemiczny karp - Cyprinus intha) i żywność (słyną z „pływających plantacji”, na których uprawiają m.in. pomidory, owoce lub różnego rodzaju kwiaty), a w zamian mogą kupić produkty rosnące na stabilnym gruncie w górach lub tak cenne dla nich i niedostępne w okolicach jeziora drewno (choćby na opał).

Charakterystyczne dla ludu Intha (i wymagające niesamowitej koncentracji, sprawności i zdolności do utrzymywania równowagi) wiosłowanie przy pomocy nogi wzięło się stąd, że w płytkim jeziorze rośnie mnóstwo wodorostów, w które zaplątują się wiosła. Rośliny widać zależnie od kąta pod jakim patrzymy na wodę – gdy rybacy siedzą na łodzi nie widzą co znajduje się tuż pod powierzchnią. Kiedy stoją są w stanie dojrzeć wszelkie przeszkody, zarówno w wodzie, jak i na jej powierzchni. Zasadnicze jest też to, że tak wiosłując mogą jednocześnie zarzucać lub wyciągać sieci. Ta metoda wiosłowania zarezerwowana jest jednak tylko dla mężczyzn, kobiety wiosłują siedząc „po turecku”.


Image
Tu nie pod publikę, lecz z czystej potrzeby, tradycyjne wiosłowanie nogą.

Image
Wyławianie wodorostów z dna płytkiego jeziora Inle.

Image
Intha potrafią utrzymywać niczym nie wzruszoną równowagę na niemalże płaskiej łodzi.

Image
Charakterystyczne dla regionu sieci rozpięte na drewnianym stelażu.

Image
Naganianie ryb do sieci.


Podczas rejsu czeka nas kilka przystanków. Zatrzymujemy się w wiosce przy kanale odchodzącym od jeziora, gdzie mieszkańcy zajmują się produkcją wyrobów ze srebra. Oczywiście każda z wiosek nastawiona jest na przyjęcie turystów, nie oszukujemy się. Jednak można tu zobaczyć jak poszczególne wyroby powstają, przy użyciu prostych, tradycyjnych narzędzi i metod rzemieślniczych. Tu podpatrzeć można każdy etap produkcji, od topienia srebra w malutkich tygielkach aż do modelowania kolczyków i łańcuszków.

Z „pamiątkowego” punktu widzenia dzisiejsza wycieczka zaowocuje kupnem wielu różnych rękodzieł, których ceny nie są zbyt wysokie, autentyczność natomiast jak najbardziej. Jeszcze raz podkreślę, że Mjanma to raj pod tym względem. Z chatki, gdzie trudnią się srebrem idziemy na pobliski targ (rękodzieła i żywności), przez który nie jesteśmy w stanie przejść obojętnie. Wracając z niego z pierwszą siatką pamiątek przyglądamy się codziennemu życiu. Mijamy szkołę, domy prywatne, mijane osoby uśmiechają się do nas z zainteresowaniem.


Image
W pierwszym zakładzie rzemieślniczym oglądamy pracę nad srebrną biżuterią.

Image

Image

Image
Spacer na targ rękodzieła. Mijamy drewniane budynki na palach, jeden z nich to szkoła.

Image
Przyjaźnie spoglądający lokalsi :)
Fot. @almukantarant

Image


Image

Image

Image

Image

Image
Fot. @almukantarant


Następnym przystankiem jest chata, w której tkactwem zajmują się długoszyje kobiety z grupy etnicznej Karenni, zwanej też Kayan lub Padaung („padaung” znaczy tyle, co „miedziana obręcz”). Z jednej strony oczywiście z ogromną ciekawością zobaczylibyśmy takie kobiety, z drugiej strony był to drugi nieco krępujący przypadek atrakcji turystycznej, a panie musiały się czuć jak małpy w zoo. No ale weszliśmy i zobaczyliśmy. I przyznam, że zdeformowana klatka piersiowa i wciśnięte w nią obojczyki najstarszej z nich robiły okropne wrażenie. Wiele teorii słyszałam o tym, czemu noszą te „ozdoby” – ochrona przed atakiem tygrysa, który zazwyczaj atakuje szyję lub celowe zmniejszenie atrakcyjności żony by nie kusiła innych mężczyzn i nie ściągała ich spojrzeń to jedne z nich. Obręcze zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom. Z czasem dokłada się kolejne i kolejne, aż ich waga dojdzie do kilku kilogramów. Zdjęcie obręczy nie grozi śmiercią, jak często można usłyszeć, ale nie uwierzę w to, że cały ten proceder nie przynosi im wiele bólu. Większość członków grupy Karenni, w związku z prześladowaniami i działaniem partyzantki na ich rodzimych terenach, mieszka obecnie w Tajlandii. Tam kobiety często traktowane są jak kury znoszące złote jaja i można odwiedzać wioski zaaranżowane pod turystów. Ludzkie zoo, w którym kobiety mają wyżywienie, wsparcie finansowe, ale i zarazem cały ciąg przeszkód i utrudnień w usamodzielnieniu się i opuszczeniu turystycznych wiosek.


Image

Image
Fot. @almukantarant


Przepływamy do innej wioski, gdzie odwiedzamy warsztat tkacki. Oprowadza nas po nim młoda dziewczyna (oczywiście wypada dać napiwek) i tłumaczy (trochę jak automat, momentami trudno jest zrozumieć jej angielski) kolejne etapy powstawania tkanin. Tu na miejscu tkają m.in. kolorowe longyi i szale. Można z bliska przyjrzeć się pracy tkaczy (materiały dla kobiet robią kobiety, dla mężczyzn mężczyźni), krosnom i wsłuchać w rytm, jaki wystukują. Ale najbardziej interesujące było to, jak powstają materiały z włókien łodygi kwiatu lotosu. Wygląda to następująco: z łodygi odcina się stopniowo po kawałku około centymetrowej długości. Pomiędzy kawałkami rozciąga się wówczas cieniutka, lepka nitka, przypominająca pajęczą sieć. Takich nitek nakłada się na siebie ileś, po czym roluje się je palcami – z tego powstaje nieco grubsza nić. I czynność się powtarza. I powtarza. I jeszcze raz. I nie powiem do czego można ją tak powtarzać. Niesamowicie czasochłonne, niewyobrażalnie dużo łodyg trzeba zużyć by powstała przędza o odpowiedniej grubości, z której po myciu i suszeniu będą tkane szale. Podobno niecały metr tkaniny otrzymuje się poprzez ręczne splecenie włókien pochodzących z ponad 30000 łodyg. Jaki jest tego efekt? Oglądamy mały szal w naturalnym szarawym kolorze, w dotyku miękki, jakby chłodzący i przypominający nieco kleistą ściereczkę do kurzu typu Jan Niezbędny. Powiedziałabym nawet, że lekko użytą. Można taki kupić za… 80 euro. Nie skorzystaliśmy z okazji, choć pewnie była to najniższa cena jaką moglibyśmy gdziekolwiek indziej spotkać.


Image

Image

Image
Szal z włókien lotosu niczym pozaciągana, użyta ściereczka typu Jan Niezbędny.


Lotos w ogóle jest bardzo interesującą rośliną, jest symbolem odrodzenia i czystości dla buddystów i hindusów. Roślina porastająca zamulone zbiorniki wodne sama jest zawsze nieskazitelnie czysta. Wosk, jakim pokryte są liście sprawia, że krople wody toczą się po nich niczym krople rtęci, jednocześnie oczyszczając liście z drobin kurzu lub drobnych zwierząt – taki sposób samooczyszczania nazwano właśnie efektem lotosu, a ta nieskazitelność w zestawieniu z „nieczystym” środowiskiem nabrała wielkiej symboliki w obu religiach. Często spotykane jest przedstawienie Buddy siedzącego właśnie w kwiecie lotosu. Kwiaty te składa się w ofierze w świątyniach.

Jezioro Inle to jedyne miejsce na świecie, gdzie tka się obecnie materiał z lotosu. W latach 90. zeszłego wieku produkcję tkaniny z lotosu chcieli zmechanizować i skomercjalizować japońscy projektanci. Nie udało się, trzeba było pozostać przy metodzie ręcznej, do tego w Japonii zainteresowanie tkaniną było znikome, mimo jej pożądanych właściwości – przyjemna w dotyku, bardzo miękka, nie gniecie się, oddycha. Kilka lat temu właściciel włoskiej luksusowej marki Loro Piana wybrał się do Mjanmy by zapoznać się z produkcją tkaniny i regularnie zaczął wykupować miesięczną produkcję (około 50 metrów), z której szyje ekskluzywne marynarki w cenie 5000-6000 USD. Mimo ograniczeń w imporcie np. do USA Loro Piana podobno nie narzeka na brak zamówień. Zresztą interesujący materiał można zobaczyć na stronie: https://www.loropiana.com/en/hotspot/hotspot0028 , choć sformułowanie „Loro Piana has discovered a precious, rare fibre, made from the lotus flower” jest mocno na wyrost. Pierre Luigi Loro Piana, wielki odkrywca, otrzymał próbkę tkaniny od swojego japońskiego znajomego, a w samej Mjanmie tradycja wytwarzania tkaniny ma ponad 100 lat i początkowo materiał był użyty na szaty mnichów.


Image
Tkanie longyi.

Image

Image


Następnie przepływamy przez zróżnicowane obszary jeziora – mijamy wiele drewnianych słupów podpierających sieć elektryczną ponad wodą (krzywe słupy tekowe wyglądają jakby stały na słowo honoru), na wyspach sterczą stupy i pozłacane pagody, oglądamy pływające farmy (małe zielone wysepki porośnięte różną roślinnością) i sklepiki z pamiątkami (wystawki rękodzieła rozłożone na łodziach), przemierzamy wodne „uliczki” jednej z wiosek na palach. Mamy możliwość uważnie przyjrzeć się jak są skonstruowane chaty i jak żyje się w nich na co dzień. A życie nie jest łatwe, widzimy m.in. jak jedna z kobiet przez przypadek ląduje cała w wodzie a potem z trudnościami wydostaje się na płaskodenną łódź. Na pewno mają to dobrze przećwiczone…


Image

Image
Pływające sklepiki z pamiątkami.

Image

Image
Rolnicy na pływającej farmie.

Image

Image
Na całej naszej trasie natykamy się na mnóstwo uśmiechów i pozytywnych reakcji :) .
Fot. @almukantarant

Image
Niestety to pewnie jest codzienność dla Intha i każdy co jakiś czas przez to przechodzi.
Fot. @almukantarant


Widzimy też jak bawią się dzieciaki, jak się pierze, gdzie się „parkuje” łodzie, gdzie trzyma sieci, a gdzie jest ubikacja. No i właśnie – jeśli chodzi o warunki sanitarne to są takie, że nie miałabym ochoty wsadzić stopy do otaczającej nas wody. Wychodek zlokalizowany jest poza chatą, i cała jego opalowana podstawa osłonięta jest albo materiałem albo bambusowymi listwami. Myślę przede wszystkim o dwóch powodach. Pewnie by uniemożliwić podpłynięcie pod ubikację jakiemuś nieszczęśnikowi, albo po prostu by nie było widać wpadających prosto do wody cieczy czy ciał stałych. I tyle. Jezioro miejscami jest bardzo zanieczyszczone.


Image
Typowa chata na palach, po lewej stronie zabudowany do spodu wychodek.

Image

Image
Fot. @almukantarant

Image

Image
Ten dom musiał być naprawdę ładny. Dziś wciąż zamieszkany, choć raczej trudno znaleźć w nim kąt prosty.

Image


W dalszej części zwiedzania czekają nas jeszcze trzy postoje. Podczas pierwszego wizytujemy manufakturę mjanmarskich cygar, a właściwie papierosów. Można było tam przyjrzeć się całemu procesowi produkcji, kobiety na naszych oczach zawijały poszczególne cygaretki w liście. Na miejscu można było też zdegustować wybrany smak – były tradycyjne, bananowe i anyżowe. Jako niepalący nie połasiliśmy się na darmową degustację, choć przyznać trzeba, że bananowe (niezapalone) pachniały pięknie!


Image
Produkcja papierosów.

Następnie zatrzymujemy się przy wyspie, na której znajduje się jedna z większych okolicznych świątyń. Odwiedzamy ją. Wewnątrz zauważam cztery pozłacane… bałwanki. Wokół nich gromadzą się mężczyźni i przyklejają do nich cieniutkie płytki złota. Wszystko jasne. Te cztery bałwanki niegdyś były figurkami Buddy. Przywilej naklejania złotych płytek mają wyłącznie mężczyźni. Nieopodal na ścianie wiszą zdjęcia figurek sprzed „przybrania wagi”. Sądząc po ich kształcie i ustawieniu faktycznie mamy do czynienia z tymi samymi obiektami kultu :) .


Image
Nieforemne bałwanki ;) .


Podczas tego postoju mamy też czas, by coś zjeść. Przechodzimy mostem na drugą stronę kanału i wybieramy jedną z dwóch restauracji. Żadna z nich nie wygląda zabójczo dobrze, ale do tego jesteśmy już przyzwyczajeni. Głodni przeglądamy klejącą się kartę menu, przecieramy leżące sztućce. W jeden z nich miał szczęście trafić przelatujący ptak… zmieniamy zatem stolik. Mój wybór ostatecznie padł na noodle soup, stwierdziłam, że w zupie przynajmniej wszystko jest dobrze wygotowane i powinien być to bezpieczny posiłek. W ramach przystawki-niespodzianki dostaliśmy… zupę :D . Znośna, lecz pod koniec jej konsumowania zauważyłam w niej dwie larwy… Chwilę potem na stole pojawia się zupa właściwa. Mętna, bo było w niej rozbite jajko. Zaśmiałam się, że pewnie celowo, bo dzięki temu nie widać robaków. Aaaaleeee jednak… :shock: Było widać i to całkiem nieźle, jak się bliżej przyjrzałam. Larwy pływały tu i ówdzie i patrzyły na mnie dobrze wygotowanymi czarnymi oczkami. Nie byłam na tyle głodna, by miało mi to nie przeszkadzać. Czasu by zamówić inne danie już nie było. Ale właściwie i ochoty na jedzenie też nie. Zwróciliśmy obsłudze uwagę na bonus w zupie i nie musieliśmy za nią płacić.


Image
Widoki z tarasu restauracji.

Image


Ostatnim miejscem postoju był ukryty wśród pływających farm, niepozorny Monastyr Nga Phe Chaung (https://goo.gl/maps/W9ZyYPJZ9Dn), znany też jako Świątynia Skaczących Kotów. Jest to zdaje się największa, a na pewno najstarsza świątynia na Inle, pochodząca z połowy XIX wieku. Jeszcze do niedawna można było tu oglądać tresowane koty. Mnisi na szczęście odeszli od tej tradycji, która wykluła się chyba po prostu z nudy. Uczyli koty skakać przez obręcze, z czasem okazało się, że wcale nie cenne posągi Buddy ściągają turystów, lecz właśnie kocie akrobacje. W związku z tym pokazy weszły w harmonogram każdego dnia i odbywały się ku uciesze turystów co godzinę. Znając kocie charaktery mniej miały one z tego ubawu, mając w alternatywie leniwe wylegiwanie się na drewnianych pomostach czy sprawdzanie, co w ofiarach posągom Buddy przynieśli ludzie. Sama świątynia w porównaniu z innymi mjanmarskimi była naprawdę ładna (choć niekoniecznie z zewnątrz), zbudowana z drewna tekowego z wieloma zdobionymi złotą farbą kolumnami. Wewnątrz panował półmrok, cisza, gdzieniegdzie przechadzały się koty.


Image
Wnętrze świątyni Nga Phe Chaung...

Image

Image

Image
...i jeden z jej leniwych mieszkańców.


Spod Nga Phe Chaung mamy do Nyuangshwe około 12km. Dobrze, że dopiero w drodze powrotnej dostrzegam, że nasza łódź trochę przecieka ;-) . Dopływamy do przystani z zapasem czasu, który mam ogromną ochotę przeznaczyć na „normalny” obiad. Przed odjazdem do Rangunu wychodzimy zatem jeszcze do pobliskiej pizzerii. Tak, to jest to, co mam ochotę zjeść… Pizza (hawajska) jest całkiem smaczna i wszystko jest dobrze, dopóki… nie widzę przy kawałkach ananasa upieczonych mrówek częściowo zatopionych w żółtym serze… Najpierw nie wierzyłam w to, co widzę :D Byłam jednak już bardzo głodna a nie miałam ochoty jechać nocą autokarem z pustym żołądkiem. Zresztą mrówki nie wydały mi się aż tak nieapetyczne jak larwy, w związku z czym ile zauważyłam, tyle wygrzebałam, a jeśli chodzi o te, których nie zauważyłam, to umówmy się, że ich tam nie było…

I tym sposobem pożegnaliśmy się z Nyuangshwe.

JJ-Express gwarantował transfer z hotelu pod autokar. Tym razem nie pieszy! Przyjechała riksza i na pakę załadowało się jeszcze spod kolejnych hoteli 7 osób z bagażami. Autokar był czysty, nowszy niż poprzedni i nawet rozdawane na noc kocyki ewidentnie były uprane ;) . Najwyraźniej autokary kursujące na trasie do/z Rangunu mają lepszy standard. Jak ruszyliśmy „stewardessa” zebrała od pasażerów zamówienia na jedzenie (jedno z dwóch dań do wyboru). Po dwóch godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w restauracji, gdzie zaserwowano nam (w cenie biletu autokarowego) kolację. Do trzech razy sztuka, w moich fried noodles nie było żadnych niepożądanych składników. Co więcej danie było naprawdę smaczne a restauracja była pierwszą w Mjanmie, gdzie widziałam tak czysty stolik! Łokcie nie przykleiły się do blatu.

Droga do Rangunu była długa, początkowo wiodła przez pasma górskie, potem już autostradą. Na przedmieścia Rangunu dojechaliśmy nad ranem. Autokar wysadził większość turystów na przystanku zlokalizowanym na rozstaju dróg, zanim dojechał do dworca. Ze wspomnianego przystanku bliżej było na lotnisko, a miejsce było dobrze znane miejscowym taksówkarzom, więc trudno było się opędzić od ofert. Umówiliśmy się z jedną Niemką, że na lotnisko pojedziemy razem taksówką. Na lotnisku staramy się przenieść lot do Bangkoku na wcześniejszy by zmniejszyć ryzyko, że nie zdążymy na prom z Krabi na Koh Phi Phi – bezskutecznie. Odnosimy wrażenie, że na bardziej „światowych” lotniskach byłoby to łatwiejsze, ale nic więcej nie możemy już zrobić i faktycznie tego dnia spóźniamy się na prom. Ale to już inna historia.

Przychodzi nam zamknąć mjanmarski rozdział po ośmiu pięknych dniach, pełnych absolutnie pozytywnych wrażeń. Wyjeżdżam stąd zachwycona ludźmi, Baganem i Inle, rękodziełem i życzę temu krajowi z całego serca by się nie skomercjalizował i nie zmanierował jak sąsiednie kraje Azji Południowo-Wschodniej. Jednocześnie jednak baaardzo wątpię w to, by tak się nie stało.



Jedźcie zwiedzać Mjanmę póki jest, jaka jest!



I tym sposobem udało mi się skończyć relację w roku 2017 ;) .


Informacje praktyczne – wydatki
Rejs po Inle – 20000MMK/całość
Pizza z mrówkami + napój – 10000MMK
Autokar JJ-Bus Nyuangshwe-Rangun – 13500MMK
Taksówka z przystanku JJ-Busa na lotnisko - 6000MMK/całość


Ostatnio edytowany przez BetUla, 04 Sty 2018 15:29, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
almukantarant uważa post za pomocny.
 
      
Wycieczka na Cypr za 1040 PLN. Loty z Radomia + hotel tylko dla dorosłych Wycieczka na Cypr za 1040 PLN. Loty z Radomia + hotel tylko dla dorosłych
Wycieczka na Filipiny: Panglao, Bohol i Luzon w jednej podróży z Warszawy za 3064 PLN Wycieczka na Filipiny: Panglao, Bohol i Luzon w jednej podróży z Warszawy za 3064 PLN
#22 PostWysłany: 02 Sty 2018 23:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Świetna relacja! @BetUla, bardzo za nią dziękuję. O Birmie myślę od dłuższego czasu, dzięki Tobie mogłam poczuć się tak, jakbym tam była.
Pozdrawiam :)
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
almukantarant lubi ten post.
 
      
#23 PostWysłany: 04 Sty 2018 15:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Lis 2016
Posty: 26
Bardzo dziękuję, to zaszczyt :) Pestycydo, jedź koniecznie, już ostrze zęby na Twoją relację :D ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#24 PostWysłany: 04 Sty 2018 19:35 

Rejestracja: 28 Sie 2017
Posty: 86
Cudowna relacja oraz zdjecia! W tym roku jade na dluzszy okres do Azji i dzieki Tobie zdecyduje sie rowniez odwiedzic Mjanme - Dziekuje!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#25 PostWysłany: 06 Sty 2018 16:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Lis 2016
Posty: 26
Dzięki, cieszę się! Wspaniałej podróży! :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#26 PostWysłany: 18 Sty 2018 21:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Kwi 2014
Posty: 151
Loty: 138
Kilometry: 319 915
Super relacja!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 26 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group