Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 6 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 18 Cze 2015 01:37 

Rejestracja: 26 Sie 2013
Posty: 13
Loty: 49
Kilometry: 113 351
Czekałam na to wiele lat, zawsze tłumacząc się brakiem czasu, pieniędzy, możliwością nieotrzymania wizy i wieloma innymi wymyślonymi problemami. I akurat wtedy gdy świat walił mi się na głowę i mijał 9 miesiąc jednego z najgorszych emocjonalnie lat w moim życiu złożyłam wniosek o wizę, kupiłam bilet i w trzy tygodnie od rozpoczęcia całego procesu byłam już za oceanem.
Mam to szczęście, że moja najlepsza przyjaciółka, z którą dzielę moje smutki i radości już od ponad 25 lat, mieszka właśnie w Ameryce i choć namawiała mnie już setki razy na przyjazd do niej, dopiero wówczas jej posłuchałam.
I tak rozpoczęła się moja pierwsza przygoda z Ameryką!
To mój pierwszy tak długi lot, który spędzę sama, obok kogoś zupełnie mi nieznanego z wewnętrznym, wielkim jak ocean strachem przed lataniem.

Środa – dzień pierwszy

W środku nocy na lotnisko przywiózł mnie brat i choć spałam tylko 2h a wiem, że przede mną cała doba na nogach to i tak czuję się jak nowo narodzona. W końcu nieznany świat czeka już na mnie a ja na niego i niebawem mam poznać jego smak. Postanowiłam, że będę się dobrze bawić i spróbuję wyzbyć się wszystkich lęków a i może kogoś ciekawego na swojej drodze poznam.
Wchodzę na pokład pierwszego samolotu Warszawa-Amsterdam , odwracam się za siebie i widzę znajomą twarz. Hmm czy ja się nie pomyliłam? – myślę sobie. Odwracam się kolejny raz i widzę Pawła Małaszyńskiego. Udaję, że zupełnie mnie to nie rusza choć stoi tuż za mną z jakimś kolegą a ja sobie przypominam jak bardzo lubiłam graną przez niego postać w „Magda M” czy „Twarzą w twarz”.

Następne dwie godziny spędzam w samolocie z motylami w brzuchu, nie wierząc, że za kilkanaście godzin będę tysiące kilometrów od Europy.
Natychmiast po wylądowaniu oczywiście dzwonię do mamy i się melduję, że szczęśliwie dotarłam i kto ze mną leciał samolotem :). Po czym przechodzę przez odprawę na kolejny samolot, już do USA gdzie Pan zadaje tysiąc pytań: „ a po co lecę, a do kogo, a czemu nie byłam w Ameryce wcześniej skoro mam tam przyjaciółkę? Itd… I tak trwa to około 5 minut po czym Pan celnik oddaje mi paszport i mówi, że mogę przejść dalej. Gorąco współczuję tym ludziom, którzy nie mówią po angielsku bo musi być to dla nich podwójny stres. Znowu zdejmowanie butów, okryć wierzchnich, wyjmowanie aparatu i wszelkich ładowarek i na reszcie znajduję się przy właściwym wyjściu, z którego wsiądę do samolotu do Seatle, a to jeszcze nie będzie koniec powietrznej przygody w przeciągu jednej doby :).

Ludzi oczekujących na lot jest dużo, a nawet bardzo dużo i większość Holendrów i Amerykanów. Ale nie jestem jedyną Polką na pokładzie bo znowu leci ze mną Paweł M. i jego kolega :). Niestety okazuje się, że po wejściu do samolotu nie siedzimy obok siebie ;-). Moim towarzyszem podróży na kolejne 10h jest pan pochodzący z Ukrainy a mieszkający od 10 lat w Stanach. Dobrze, że przed samym startem jak rozmawiałam z mamą nie palnęłam niczego głupiego o sąsiedzie, kiedy zapytała mnie kto siedzi obok :), bo okazało się, że rozumiał większość mojej rozmowy :). Pamiętajcie zatem, że choć nasz język trudny i niepopularny to jednak niektórzy mogą go dobrze rozumieć :).

Na całe szczęście podczas całego długiego lotu nie ma żadnych turbulencji ( a naszykowałam się na najgorsze ;-) zabierając ze sobą całą apteczkę leków przeciwko chorobie lokomocyjnej). Latanie nigdy nie należało do moich ulubionych zajęć choć już sporo lotów odbyłam. Podczas długiej podróży mój sąsiad nie daje mi spać opowiadając różne historie ze swojego życia. Tak więc słucham, jem, piję i tylko 2h śpię. Poza lodowcami Grenlandii, które robią na mnie ogromne wrażenie nic ciekawego po drodze nie ma :). Ocean jak ocean, dużo wody i nic więcej.
Załącznik:
grenlandia.jpg
grenlandia.jpg [ 202.53 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Nareszcie po ponad 10h lądujemy w Seatle. Niebo troszkę zachmurzone i niewiele widziałam podczas podejścia do lądowania ale cieszę się, że zaraz będę mogła zejść na ląd :). A tam czeka na mnie kolejna kontrola tym razem wizowa gdzie Pan celnik decyduje czy zostanę wpuszczona na terytorium Stanów Zjednoczonych czy nie. Dzięki Bogu nie zadaje mi miliona pytań tylko: w jakim celu przyjechałam, gdzie się zatrzymam i na jak długo? Później odciski palców, spojrzenie w kamerkę, pieczątka w paszporcie z datą kiedy wjeżdżam i do kiedy mogę zostać i już jestem w Ameryce!

Teraz muszę odebrać bagaż i nadać na kolejny lot, przejść jeszcze jedną kontrolę bezpieczeństwa gdzie znowu aparat, ładowarki, buty i inne przedmioty lądują w kuwetkach i odbędę ostatni lot.
Minęło już 18h kiedy wyjechałam z domu a jeszcze przede mną dwu godzinny lot i około godziny spędzonej na lotnisku. Niebawem opuszczę stan Waszyngton i udam się do Utaha, a dokładniej do miasta mormonów czyli Salt Lake City.
Wsiadając do samolotu jestem już ledwo przytomna i sił mi wystarcza tylko na 15 minutową pogawędkę z przemiłą sąsiadką, która jest w ogromnym szoku, że już tak długo jestem w podróży i nieźle się trzymam ;-).
Po niecałych 2h lotu przed samym lądowaniem budzę się bo trochę nami trzęsie ale zmęczenie powoduje, że jest mi obecnie wszystko jedno i turbulencje mnie zupełnie nie przerażają. Gdybym trzeźwo myślała i byłby to mój pierwszy lot to pewnie paznokcie wciskałabym w podłokietniki fotela. Dokładnie po ponad 21 godzinach od wyjścia z domu ląduję w SLC!
Mam ochotę od razu położyć się i spać, gdziekolwiek to możliwe ale tutaj jest dopiero 4 po południu przy czym w Polsce już północ!Staram się jakoś rozbudzić bo zaraz spotkam się z moją przyjaciółką, jej mężem i ich córką. Ale oczywiście pierwsze co robię to piszę do domu, że szczęśliwie doleciałam do SLC i wszystko jest w jak najlepszym porządku :).
Odbieram walizki, rozglądam się po hali przylotów i widzę całą trójkę czekającą na mnie! Jestem bardzo wzruszona bo choć nie tak dawno widziałam ich w Polsce to jednak teraz jestem u nich, po długiej męczącej podróży, po starciu z własnymi lękami, po wielu godzinach spędzonych nad oceanem, który do tej pory wzbudzał we mnie dużo strachu, nareszcie zaczynam spełniać swoje jedno z największych podróżniczych marzeń i to u boku ludzi, których kocham!

Nie mam bladego pojęcia jak spędzę następne 2 tygodnie, co zobaczę, kogo poznam ale jestem cholernie szczęśliwa, że mogłam tu przylecieć. Moja przyjaciółka pytała się mnie co chciałabym zwiedzić, dokąd pojechać ale zrobiłam tylko niewielki zarys tego co może przyjdzie mi zobaczyć. Nie podejrzewałam wówczas, że aż w tyle pięknych miejsc zostanę przez nich zabrana.

Choć jestem nieziemsko zmęczona i śpiąca to nie chcę zmarnować ani jednej minuty i od razu tego samego dnia robimy sobie wieczorny spacer wokół Kapitolu (The Utah State Capitol). Patrzę na niego i mówię, że wygląda prawie identycznie jak ten w Waszyngtonie, po czym dowiaduję się, że praktycznie większość wygląda tak samo :). Budynek i teren dookoła niego robią na mnie spore wrażenie. Nie dosyć, że jest tak czysto, że mam wrażenie iż można jeść z chodnika, to trawa skoszona wszędzie równo co do centymetra, drzewa obsypane kamyczkami, równe chodniki a w tle kolorowe góry (coś jak nasze Bieszczady jesienią).
Załącznik:
Capitol SLC.jpg
Capitol SLC.jpg [ 181.76 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po pierwszym spacerze w USA, kolacji i długich rozmowach czas pójść spać. Tylko jakby to powiedzieć, zmęczenie osiągnęło już taką fazę, że chęci na spanie minęły i dotknął mnie problem bezsenności. Kiedy udaje mi się w końcu zasnąć to po 3h snu mój organizm stwierdził, że jest już wypoczęty i w środku nocy postanowił się obudzić. Oczywiście w środku nocy w USA bo w Polsce jest już południe więc nic dziwnego iż nie mam ochoty na dłuższy sen. I tak dopadł mnie jet lag, który dał mi się we znaki w ciągu pierwszych trzech dni.

Czwartek – dzień drugi

Że jest to środek tygodnia a moja przyjaciółka jak co dzień chodzi do pracy to ja, jej mąż i córa szykujemy się na spędzenia czasu razem odwiedzając nieznane mi zakątki miasta. Michał zaplanował na początek poznanie centrum SLC, zobaczenie katedry mormonów i przespacerowanie się do centrum handlowego, w którym możemy znaleźć nie tylko sklepy ale i dwa małe wodospady, trzy fontanny, potok przepływający przez środek i wiele ciekawych atrakcji.

Najpierw wybieramy się do skweru, na którym znajduje się świątynia mormonów, muzeum jej powstania, centrum turystyczne, piękny kwiecisty ogród i kilka innych ciekawych miejsc, które warto odwiedzić jeśli miałby ktoś ochotę na szersze zgłębianie wiedzy nt. kościoła pod nazwą Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Postanowiłam zobaczyć katedrę w środku gdyż z zewnątrz wygląda przepięknie jednak nie wiedziałam wówczas, że wejście do niej przysługuje tylko wyznawcom owej religii. Tak więc po chwilowym rozczarowaniu idziemy do muzeum Historii i Sztuki Kościelnej, które zgromadziło 60 tysięcy eksponatów związanych właśnie z życiem, historią i twórczością mormonów a później do Biblioteki Historii Rodziny gdzie znajduje się kolekcja genealogiczna. Muszę przyznać, że choć nie byłam wielce zainteresowana tą religią i historią jej kościoła to atrakcje te sprawiły, że ciekawie i miło spędziłam tam czas i nawet znalazłam Biblię i Księgę Mormonów wydaną w języku polskim.
Załącznik:
katedra.jpg
katedra.jpg [ 237.97 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
katedra2.jpg
katedra2.jpg [ 212.79 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
muzeum1.jpg
muzeum1.jpg [ 247.85 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
muzeum2.jpg
muzeum2.jpg [ 236.68 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
muzeum3.jpg
muzeum3.jpg [ 244.74 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
muzeum4.jpg
muzeum4.jpg [ 178.78 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Naprzeciwko katedry stoi piękna fontanna otoczona drzewami i kwiatami przed która oczywiście muszę zrobić zdjęcie. Michał mówi, że często mormoni biorący ślub robią sobie tutaj sesje zdjęciowe zaraz po uroczystości. Faktycznie okolica jest urokliwa i… czysta, nawet bardzo czysta. Przeszliśmy dotąd kilka przecznic a ja nadal nigdzie nie dostrzegłam najmniejszego śmiecia fruwającego po chodniku czy ulicy. Jak na razie uznaję to miasto najczystszym jakie widziałam w moim życiu ;-).
Załącznik:
SLC.jpg
SLC.jpg [ 228.5 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
SLC2.jpg
SLC2.jpg [ 222.62 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
SLC3.jpg
SLC3.jpg [ 253.26 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
SLC downtown.jpg
SLC downtown.jpg [ 198.83 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Zaraz za katedrą, przy kolejnej ulicy stoi wielkie centrum handlowe (City Creek Center), które odwiedzamy. Na razie nie w celu robienia zakupów tylko przespacerowania się po jego terenie, którego notabene mało nie jest, bo aż 20 hektarów.
Załącznik:
City Creek Center.jpg
City Creek Center.jpg [ 209.43 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
City Creek Center 2.jpg
City Creek Center 2.jpg [ 213.82 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


W drodze powrotnej do mieszkania wstępujemy do sklepu (nie jakiegoś wielkiego hipermarketu tylko zwykłego, średniej wielkości marketu). Naszła mnie ochota na płatki śniadaniowe i choć moja przyjaciółka ma ich w domu trzy rodzaje to postanawiam kupić kolejne ;-). Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pojawia się cała, długaśna aleja tylko i wyłącznie z płatkami do mleka! Wiedziałam wcześniej, że w Ameryce wszystko jest duże (pralki, suszarki, lodówki itp..) ale taki wybór płatków śniadaniowych to jakieś szaleństwo! Oszołomiona tym co widzę, w końcu po 10 minutach decyduję się na jedne:).
Załącznik:
płatki.jpg
płatki.jpg [ 154.58 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po południu Magda wraca z pracy i po wspólnym obiedzie i odpoczynku oznajmiają mi, że wybieramy się na punkt widokowy, z którego widać całą panoramę miasta i otaczające je góry. Tak więc pakujemy się do samochodu i po 10 min. przejażdżki wysiadamy przy Ensign Peak Nature Park. Jest to wzgórze, które ma zaledwie niecałe 122 m wysokości i wejście na sam szczyt wolnym krokiem zajmuje około 25 minut z psem, dzieckiem i kobietą w ciąży ;-) ale widoki z samej góry szczególnie przy zachodzie słońca są przepiękne. To na tym szczycie, przywódca mormonów - Brigham Young w lipcu 1847 roku stwierdził, iż tutaj czyli w SLC osiądą oni i zbudują swoje „imperium”. I faktycznie jeszcze do niedawna miasto było zamieszkane w większości przez mormonów.

Krajobraz rozpościerający się z tego miejsca jest jak niekończąca się opowieść. Ma się ochotę tak po prostu wpatrywać w niego godzinami. To był świetny pomysł na zakończenie drugiego dnia mojej wycieczki.
Załącznik:
Ensign Peak.jpg
Ensign Peak.jpg [ 233.59 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Ensign Peak1.jpg
Ensign Peak1.jpg [ 223.95 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Ensign Peak2.jpg
Ensign Peak2.jpg [ 228.11 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Ensign Peak3.jpg
Ensign Peak3.jpg [ 163.95 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Ensign Peak4.jpg
Ensign Peak4.jpg [ 250.86 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Piątek – dzień trzeci

Z samego rana po śniadaniu wybieramy się nad Wielkie Słone Jezioro (Great Salt Lake). Nie mam żadnego wyobrażenia jak może wyglądać choć Michał ostrzega mnie, że nic szczególnego poza wodą w oddali i dużą ilością soli od brzegu jeziora to raczej nie zobaczę :) ale warto się wybrać bo to dość niedaleko i jak literatura wspomina jest to drugi na świecie pod względem zasolenia akwen wodny zaraz po Morzu Martwym. Faktycznie przybywając na miejsce widzę biel, biel, biel i gdzieś w oddali wodę. Żeby dojść do wody pokonujemy szybkim truchtem kilkaset metrów odparowanej soli, w miejscu której w przeszłości była również woda. Dookoła nas nie ma żywej duszy. Na parkingu tylko nasz samochód. Jezioro jest ogromne i z tego co czytam jest ono największe w Stanach Zjednoczonych (120 km długości i 45 km szerokości). Jest cicho, słonecznie i za ciepło jak na mój dzisiejszy strój :). Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie spróbowała czy faktycznie jest takie słone jak się o nim czyta, no i faktycznie jest :). Aż twarz mi się wykrzywiła po polizaniu palca zanurzonego w wodzie :). Robię kilka zdjęć i wracamy do samochodu bo zaraz czekają mnie kolejne atrakcje.
Załącznik:
SL1.jpg
SL1.jpg [ 249.67 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
SL2.jpg
SL2.jpg [ 172.62 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
SL3.jpg
SL3.jpg [ 185.68 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po powrocie do domu przebieramy się, bierzemy rowery plus przyczepkę dla dziecka, Michał dopina ją do swojego roweru wraz z „małą księżniczką” w środku i ruszamy do City Creek Canyon czyli połączenia parku z kanionem, gdzie można pospacerować, pojeździć na rowerze, pobawić się z psem czy najzwyczajniej odpocząć. Trzeba się trochę zmęczyć żeby na rowerze móc podziwiać piękno przyrody bo trasa wiedzie cały czas pod górę. Choć nie mam najgorszej kondycji to jednak są momenty, że powątpiewam iż dam radę dalej jechać. Jedyna myśl jaka mnie podtrzymuje na duchu to fakt, że z powrotem będzie cały czas z górki :). Zmęczona choć z wielkim bananem na ustach wracam po 2h do domu i zapowiadam, że następny dzień na żaden rower już nie wsiądę i muszę sobie choć troszkę odpocząć :).
Załącznik:
City Creek Canyon.jpg
City Creek Canyon.jpg [ 219.14 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Sobota – dzień czwarty

Tak jak zapowiedziałam wczoraj dzisiaj nie dam się namówić na więcej sportu. Plan jest aby nic nie robić i moje nogi po wczorajszej przejażdżce są bardzo wdzięczne za taki przebieg sytuacji ;-). Tak więc tylko jedziemy na zakupy, gotujemy, oglądamy filmy a wieczorem wybieramy się do centrum handlowego, w którym byłam dwa dni temu. Magda chce sobie kupić kolczyki więc idziemy na babskie zakupy zostawiając Michała z córą w domu. Muszę przyznać, że wieczorową porą kiedy wszystko jest podświetlone miasto i teren galerii wyglądają bardzo okazale.

Niedziela – dzień piąty

Choć jest połowa października to słońce podczas tej podróży jak na razie mnie nie opuszcza. Dlatego chcąc to wykorzystać udajemy się wszyscy na przechadzkę po okolicznych wzniesieniach. Wybieramy nie za wysokie miejsca bo Magda w szóstym miesiącu ciąży nie powinna za bardzo się nadwyrężać. Choć ja i tak podziwiam ją bardzo bo nie wiem czy będąc w jej stanie miałabym siły na podejście nawet pod niewielkie pagórki :). Spacer zajmuje nam niecałe dwie godziny a ja kolejny raz nie mogę uwierzyć w jak pięknym miejscu oni mieszkają. Ile atrakcji można samemu sobie zagwarantować jak tylko ma się na to ochotę. Jak blisko ma się góry, pagórki, jeziora, kaniony i parki narodowe. Mam ochotę tu zostać na dłużej i takie spacery robić sobie kilka razy w tygodniu. Tu gdzie my jesteśmy jest jeszcze piękna kolorowa jesień. Trawy mienią się kolorami a po drugiej stronie miasta na szczytach gór widać już śnieg. Za dwa tygodnie rozpocznie się już sezon narciarski w SLC. To naprawdę coś niesamowitego czego bardzo brakuje mi w moim mieście.
Załącznik:
okolica1.jpg
okolica1.jpg [ 181.58 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
okolica2.jpg
okolica2.jpg [ 213.98 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
okolica3.jpg
okolica3.jpg [ 180.31 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po wieczorze filmowym kładę się spać z nadzieją, że mój jet lag minął bo wczoraj po raz pierwszy nie obudziłam się o 3 nad ranem z myślą, że można by już wstać :).

Poniedziałek – dzień szósty

Tak jest! Jet lag pokonany! W końcu jestem wyspana i wypoczęta oraz gotowa na kolejny dzień przygód :).

Dziś wybieramy się do Parku Stanowego Antelope Island (Antelope Island State Park). Jest to park stanowy obejmujący swoim terenem największą wyspę na Wielkim Słonym Jeziorze o nazwie Antelope. Kierujemy się na północ od SLC przez następnych około 60 km i docieramy na miejsce. Siedzę z otwartą buzią i staram się robić zdjęcia. Teren parku jest… ogromny, tzn. może dla mnie bo Michał powtarza, że w każdym większym parku w Stanach są drogi betonowe i takie przestrzenie, że trzeba je pokonywać samochodem bądź rowerem. Dla mnie to zupełna nowość. Parki z Polski kojarzą mi się z lasami, zielenią, ścieżkami a nie tym co właśnie widzę :). Dojeżdżamy do informacji turystycznej (visitor center) gdzie oczywiście kupuję widokówki i ruszamy na zwiedzanie punktów widokowych. Nie muszę wspominać, że tło jakie się przed nami maluje kolejny raz pozostawia mnie oniemiałą :). Mijamy po drodze węże (choć nie znam się na nich zupełnie to jednak nie ryzykuję zbyt bliskiego spotkania z tym okazem) oraz bizony. Te drugie są naprawdę na wyciągnięcie ręki. Michał chcąc mi zrobić frajdę podjeżdża bardzo blisko i choć wyskakuję na ułamek sekundy z samochodu by mógł mi z bizonem zrobić zdjęcie to natychmiast wchodzę do środka by nie drażnić zwierza. Pełni wrażeń i z dziesiątkami zrobionych zdjęć wracamy do domu.
Załącznik:
antelope island1.jpg
antelope island1.jpg [ 138.97 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
antelope island2.jpg
antelope island2.jpg [ 177.27 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
antelope island3.jpg
antelope island3.jpg [ 232.19 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
antelope island4.jpg
antelope island4.jpg [ 233.52 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
antelope island7.jpg
antelope island7.jpg [ 202.41 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Wtorek – dzień siódmy

Odpuszczam sobie wszelkie atrakcje bo chcę się wybrać na zakupy :). Już orientuję się w prostym rozkładzie ulic w Ameryce i podążam według wskazówek jakie dostałam, do innego równie dużego centrum handlowego – The Gateway. Buszuję po sklepach chcąc kupić parę pamiątek i jakąś odzież. Zawsze jak wyjeżdżam staram się przywieźć coś ciekawego mojej rodzinie i przyjaciołom więc i tym razem nie wrócę z pustymi rękoma. Po paru godzinach wracam do domu i podpytuję Michała jakie mamy plany na następne dni :). Wiem, że szykują mi z Magdą jakąś niespodziankę ale nie chcą zdradzić szczegółów ;-). Mówią tylko, że wybierzemy się do Las Vegas a później stamtąd do jednego z parków narodowych. O rany! Las Vegas! Nie sądziłam, że tam pojadę! A teraz Michał pyta się mnie czy mam ochotę lecieć helikopterem nad Wielkim Kanionem?! Myślę, że chyba mi się coś przesłyszało, ja w helikopterze, nad kanionem? Mówi, że jak mam ochotę to zarezerwuje taki lot na piątek tylko żebym była pewna czy chcę tzn. czy się odważę. Dzwonię do rodziców i im mówię jaką mogę mieć możliwość, tylko, że to mało nie kosztuje bo aż 300$. Ale z drugiej strony może nigdy nie będę w Wielkim Kanionie, może drugiej szansy nie będzie? Oczywiście rodzice namawiają mnie abym leciała i się nawet nie zastanawiała :). Tak więc Michał rezerwuje mi lot i zapewnia, że na pewno będę zadowolona :). No oby bo 300$ drogą nie chodzi ;-).

Środa – dzień ósmy

Wstajemy wcześnie rano, Magda wychodzi do pracy a ja zaczynam pakować rzeczy na następne kilka dni i robić kanapki na drogę. Chcemy wyjechać przed 10 rano żeby na około 16-17 móc być w Las Vegas. Magda kupiła sobie bilet lotniczy i dołączy do nas w piątek po południu. Zabieramy co potrzebne i ruszamy w drogę. Jedziemy na południe drogą stanową nr 15 mijając po drodze takie miasta jak Provo czy St. George. Czasami wiele mil nie ma nic poza oddalonymi o kilka kilometrów formami skalnymi czy ciągnącymi się w nieskończoność bezdrożami. Ameryka jest wielka i momentami zupełnie niezamieszkana. Na granicy stanów Utah/Arizona i Arizona/Nevada cykam fotki znanym z filmów tablicom z napisami np. „Welcome to Nevada” :).

Z małymi przystankami na jedzenie czy rozprostowanie nóg docieramy do Las Vegas przed godziną 17.00. Meldujemy się we wcześniej zarezerwowanych pokojach w hotelu Circus Circus i po chwilowym odpoczynku ruszamy na miasto :) ale wcześniej zahaczamy o zaplecze hotelowe bo chcę zobaczyć jak tutaj wyglądają kasyna. Jeśli był ktoś z Was w kasynie np. w Monte Carlo to będzie miał tutaj zupełnie inny obraz kasyna. Tu ludzie wchodzą ubrani jak im się podoba i z czym im się podoba. Mogą usiąść z zestawem z McDonald’sa przy maszynie i grać do woli :). Tutaj nikt nie sprawdza dowodu tożsamości i nie pyta o wiek. Jedynie z bardzo małymi dziećmi nie można przebywać w kasynie a tak poza tym to hulaj dusza piekła nie ma ;-). Po spacerze w „Hadesie” wychodzimy na zewnątrz i udajemy się na główną ulicę LV czyli Las Vegas Blvd przy której stoją wielkie hotele-kasyna znane z wielu amerykańskich produkcji filmowych jak np. Ocean’s Eleven czy Kac Vegas. Na odcinku 7 km tej ulicy znajduje się aż 19 z 25 największych hoteli na świecie pod względem ilości pokoi. Zaczyna się ściemniać więc wszystkie te hotele, restauracje, sklepy są jak w Polsce choinki w Boże Narodzenie. Wszystko dookoła się mieni a muzyka zmienia się co kilka metrów bo w każdym miejscu grają coś innego. Dawno nie słyszałam takiego hałasu. Wszystko to miesza się z dźwiękami klaksonów samochodowych, śpiewaniem ulicznych artystów i rozmowami ludzi. Choć jest już wieczór i jest druga połowa października to nadal jest ponad 25C i powietrze jest dość suche. A to wszystko przez to, że Las Vegas leży na środku pustyni. Nie chciałabym znaleźć się tutaj w sezonie letnim kiedy w cieniu jest ponad 40C i ludzi 10 razy więcej niż obecnie.

Każdy hotel to budowla nawiązująca do czegoś innego najczęściej do innych obiektów z całego świata. Mijamy Wenecję i plac Św. Marka, na którym jest w skali 1:1 zbudowany Pałac Dożów, dalej widzimy fontannę Di Trevi jaką możemy odnaleźć w Rzymie czy wieżę Eiffla z Paryża i Łuk Triumfalny. Po co Amerykanin ma odwiedzać Europę skoro może przyjechać do LV i mieć wszystko „w pigułce” ;-). I to wszystko znajduje się przy jednej ulicy. W jednym z hoteli występuje właśnie Shania Twain a w innym hotelu swoją iluzję prezentuje David Copperfield. Po długim lecz fascynującym spacerze wracamy do hotelu aby dobrze się wyspać i odpocząć przed kolejnym interesującym dniem.
Załącznik:
LV1.jpg
LV1.jpg [ 155.01 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV2.jpg
LV2.jpg [ 219.36 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV3.jpg
LV3.jpg [ 193.17 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV4.jpg
LV4.jpg [ 208.94 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
LV5.jpg
LV5.jpg [ 240.79 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Czwartek – dzień dziewiąty

Budzę się wcześnie rano z niedowierzaniem, że jestem w Las Vegas :). Słońce świeci za oknem, żadnej chmury na niebie, w Polsce trochę ponad 10C a ja mam tutaj prawie 30C, no żyć nie umierać ;-). Zaraz po śniadaniu wybieramy się na długi spacer po Las Vegas tym razem aby zobaczyć to miasto za dnia. Najpierw udajemy się na najwyższy punkt obserwacyjny w LV i na całej półkuli zachodniej czyli do hotelu-kasyna Stratosphere. Już wczoraj jak wjeżdżaliśmy do miasta zauważyłam ten wysoki hotel, trochę wyglądający jakby na samej jego górze wylądował statek kosmiczny :). Hotel ten ma wysokość 350m więc faktycznie widoki muszą być ciekawe.
Załącznik:
Stratosphere Hotel.jpg
Stratosphere Hotel.jpg [ 185.39 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po kilkunastu minutach spaceru, podziwiając „maszyny” jakimi ludzie jeżdżą w Ameryce docieramy do hotelu. Michał kupuje bilety a ja tymczasem zabawiam „moje przyszywane, tymczasowe” dziecko, które bardzo polubiło ciocię :). Wjazd na samą górę bez korzystania z żadnych tamtejszych atrakcji jak np. karuzela insanity rozciągająca się 20m od krawędzi wieży, kosztuje 20$ od osoby. Ja osobiście za wszelkie tego typu atrakcje z góry dziękuję :). To nie na mój żołądek :). Przed wjazdem windą na sam szczyt musimy przejść przez kontrolę i wszystkie ewentualnie niebezpieczne rzeczy (jak choćby ramie teleskopowe do aparatu) należy zostawić w przechowalni, z nimi nie wjedziemy na górę. Winda pokonuje wysokość bardzo szybko i niecałą minutę później jesteśmy na samej górze. Wow… nie wiem co powiedzieć, od której strony zacząć robić zdjęcia, brak mi słów! Niecałe 10 lat temu byłam na Wieży Eiffla, z której widoki też zrobiły na mnie duże wrażenie, ale nie było tak przejrzystego nieba i pięknej pogody, więc teraz to co widzę chyba na dłużej zapamiętam ;-). No i trzeba dodać, że ten punkt obserwacyjny jest o prawie 50m wyższy niż budowla w Paryżu. Jak już oswoiłam się z wysokością i ekscytacja trochę opadła mogę zacząć robić zdjęcia :) i przyglądać się tym wszystkim atrakcjom. Jak patrzę na ludzi w karuzeli czy w wagonie X-scream (jeżdżącym w dół i w górę po wyciągniętym ramieniu) to słabo mi nie jest ale przyznaję, że atrakcje są raczej dla tych co choroby lokomocyjnej i lęku przed wysokością nie mają :).
Załącznik:
LV7.jpg
LV7.jpg [ 215.97 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV8.jpg
LV8.jpg [ 236.65 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV12.jpg
LV12.jpg [ 154.71 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV11.jpg
LV11.jpg [ 192.36 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Po spędzeniu ponad godziny na górze i w środku i na zewnątrz jedziemy odebrać rzeczy pozostawione w przechowalni i odwiedzić tutejsze kasyno. Postanowiłam po raz pierwszy w życiu zagrać w kasynie :). Nie jestem fanką żadnych gier, nawet tych planszowych więc temat ten nigdy mnie „nie kręcił”. Ale być w Las Vegas i nie spróbować to już grzech ;-). Dlatego zakładam, że nie wydam więcej jak… 15$ hehehe i zobaczę na czym ta zabawa polega, że tak wielu ludzi szybko się uzależnia. Nie umiem zbytnio grać w karty, ruletka też odpada bo dla mnie to żadna frajda więc wybieram stół do blackjacka :). Michał na szybko tłumaczy mi zasady bo ich też nie znam i ruszam do stołu a on z oddali robi mi zdjęcia :). Krupierowi natychmiast mówię, że to moja pierwsza gra w życiu w kasynie i proszę aby pomału mi wszystko wytłumaczył :). Pan bardzo przemiły, pyta się mnie skąd jestem po czym zamiast Poland rozumie Holland i zaczyna mówić coś o tulipanach :). Więc jeszcze raz powtarzam, że nie jestem z Holandii tylko z Polski, na co on „aha… „ i zaczynam stawiać :). Na początku idzie mi całkiem nieźle i wygrywam śmiesznie niewielkie pieniądze, choć dla mnie każdy wygrany dolar to jak prawie 6 w totolotka ;-). Zabawa trwa około 20 min więc to niezły sukces, że z 15$ aż tyle czasu mogę sobie pograć. Po tym czasie, tracąc ostatniego dolara dziękuję Panu za grę i wyjaśnienie zasad i radosna jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę wracam do Michała i śpiącej królewny ;-).
Załącznik:
gra w kasynie ).jpg
gra w kasynie ).jpg [ 202.99 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Teraz mamy plan przejść wzdłuż całą główną ulicę by pozwiedzać większość hotelowych atrakcji jakie ukazuje Las Vegas. Z hotelu Stratosphere do ostatniego hotelu, który mamy w planie czyli Mandalay Bay mamy ponad 9 km więc postanawiamy wrócić do hotelu, pozwolić małej się przespać i za 2-3h ruszyć samochodem do Mandalay Bay, skąd podejmiemy spacer główną ulicą:). Zaraz za hotelem, dosłownie przy następnej przecznicy znajduje się bardzo duży sklep z pamiątkami (oczywiście wszystko to „made in China” ) więc postanawiam wstąpić by pokupować trochę magnesów na lodówkę, breloczków i tego typu gadżetów :). Sklep nazywa się Bonanza Gifts i rzeczywiście jest w czym wybierać jeśli ktoś tak jak ja, poszukuje drobiazgów na pamiątkę.

Po krótkim odpoczynku, kiedy największe słońce minęło postanawiamy wyruszyć znowu „na miasto” :). Las Vegas w dzień nie robi takiego wrażenia jakie robiło ubiegłego wieczoru. Teraz to zwyczajne miasto, dość ruchliwe, z tysiącami turystów i nadal bardzo głośne :). Pierwszy hotel, który odwiedzamy to wspomniany wcześniej Mandalay Bay. Hotel z bliska jest ogromny a na terenie dookoła niego wszędzie palmy i małe wodospady. Czuję się jakbym była w zupełnie innej strefie klimatycznej :). Po kilku zdjęciach ruszamy dalej do dwóch kolejnych hoteli-kasyn. Pierwszy to Luxor Hotel, który oddaje klimat Egiptu i jest w kształcie piramidy, przed którą stoi Sfinks a drugi to bajkowy hotel o nazwie Excalibur. Robi wrażenie jakby był z papieru wykonany i pomalowany, czego to Amerykanie nie wymyślą ;-). Zerkając na drugą stronę ulicy po jednej stoi MGM Grand czyli trzeci co do wielkości hotel na świecie a największy w USA. To tutaj odbywają się znane walki bokserskie czy koncerty najwybitniejszych gwiazd. A po drugiej stronie widzę… Nowy York :). Empire State Building czy Chrysler Building i wszystko to mam wrażenie jest jak namalowane, zupełnie nieprawdziwe :).
Załącznik:
LV14.jpg
LV14.jpg [ 213.78 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
LV15.jpg
LV15.jpg [ 215.3 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV16.jpg
LV16.jpg [ 137.08 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
LV18.jpg
LV18.jpg [ 203.71 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV9.jpg
LV9.jpg [ 227.14 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


W momencie zgłodniałam i naszła mnie ochota na hamburgera. Jestem już dziewięć dni w Stanach a jeszcze nie zjadłam nawet jednego ;-). McDonald’s odpada bo tutaj to najgorsze g… więc nie mając za dużego wyboru idziemy do innej amerykańskiej sieciówki – Wendy’s. Należę do tych osób co śmieciowego jedzenia przeważnie unikają i nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w jakimś tego typu lokalu. Po otrzymaniu jedzenia, jestem nawet dość pozytywnie zaskoczona. Nie ma tam samej buły i mięsa ale jest sporo warzyw jak sałata, pomidor, ogórek, cebula więc nie jest najgorzej ;-). Stwierdzam, że nie był to najgorszy wybór:). Najedzeni ruszamy do trzy-piętrowego sklepu M&M’s. Wchodzę i doznaję szoku… tylu kolorów tych znanych na całym świecie cukierków jeszcze w życiu nie widziałam. Wszystkie kolory tęczy, nawet z własnym imieniem można je mieć czy innym napisem jaki się chce. Można tu kupić wszystko, od kubeczków, breloczków, magnesów, piżam, koszulek, długopisów, po ręczniki, plecaki, poduszki itd… To istny raj dla dzieci. Od tych kolorów aż może zakręcić się w głowie. Oczywiście kupiłam parę rzeczy jak np.. śliczne malutkie, zielone skarpetki z napisami m&m’s dla mojej bratanicy, która urodzi się za niecałe dwa miesiące :). I sobie koszulkę za jedyne 5$ :). Zaraz obok jest sklep Coca-Coli ale ten nie robi już na mnie takiego wrażenia.
Załącznik:
LV10.jpg
LV10.jpg [ 220.86 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV17.jpg
LV17.jpg [ 186.7 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Zbliża się wieczór a my chcemy zobaczyć pokaz wodny fontanny przed hotelem Bellagio więc wracamy do samochodu by podjechać jak najbliżej i mieć kilka kroków do hotelu a później by móc szybciej wrócić do naszego hotelu. Udaje nam się zaparkować niedaleko Bellagio i ruszamy na pokaz, który rozpocznie się niebawem. Nie ma jeszcze zbyt wielu ludzi więc mamy dobrą „miejscówkę” do oglądania i robienia zdjęć czy kręcenia filmu. Fontanny umiejscowione są na sztucznym jeziorze przed hotelem i zsynchronizowane są z muzyką. Kiedy pokaz się rozpoczyna jestem oszołomiona :). Staram się wszystko nagrywać by móc później pokazać rodzinie. Woda jest pięknie podświetlona, fontanny tańczą w rytm muzyki i wszystko wygląda jak z bajki :). Koniec piosenki oznacza koniec pokazu więc ruszamy na parking. Ale po drodze spotykamy kogoś z kim muszę sobie zrobić zdjęcie :). Alan z „Kac Vegas” stoi jak żywy ;-). Ma żyrafę i tygrysa i oczywiście dziecko w nosidełku na brzuchu ;-). Tak mnie to rozbawia, że ustawiam się w niewielkiej kolejce i cykamy sobie fotki :). No teraz dopiero mogę jechać do hotelu :).
Załącznik:
Bellagio.jpg
Bellagio.jpg [ 172.32 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV19.jpg
LV19.jpg [ 249.25 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
LV21.jpg
LV21.jpg [ 252.02 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Piątek – dzień dziesiąty

Budzik dzwoni o 4 nad ranem a ja nie wiem co się dzieje ;-). Jestem zmęczona i śpiąca ale bardzo podekscytowana przed dzisiejszym dniem. Za godzinę spod hotelu ma mnie odebrać bus, którym pojadę na lotnisko by móc przelecieć się helikopterem nad Wielkim Kanionem. Biorę szybki prysznic, wodę do plecaka, jakąś przekąskę i wychodzę przed 5 z pokoju. Jest jeszcze ciemno i niewiele osób mijam po drodze. Hotel jest tak duży, że dojście do głównego wejścia zajmuje mi ponad 10 min :). Faktycznie godzina 5:05 podjeżdża bus sprawdza moją tożsamość i jedziemy dalej (z tego co się już orientuję to aby odebrać kolejnych towarzyszy podróży). Ostatnim hotelem na naszej trasie jest Bellagio, gdzie dosiada się młoda para Hiszpanów będąca w podróży poślubnej :). Po kolejnych kilkunastu minutach zajeżdżamy gdzieś na parking gdzie przesiadamy się do większego i wygodniejszego autokaru i ruszamy w trasę. Droga na lotnisko zajmuje nam około pół godziny. Docierając na miejsce musimy wszyscy na początku obejrzeć krótki film o bezpieczeństwie w helikopterze. Następnie idziemy do odprawy gdzie podajemy paszport i przy okazji zostajemy zważeni :). W ten sposób dobiera się ludzi do danego helikoptera i przydziela im konkretne miejsca. Po kilkunastu minutach wiemy już w jakich grupach jesteśmy i przychodzą nasi piloci. Będę lecieć z rodziną z Australii i parą z Argentyny, w sumie wraz z pilotem jest nas 8 osób. Przed wejściem na pokład każdy ma robione zdjęcie z pilotem, które po powrocie można będzie nabyć (oczywiście za mamonę :) ). Pilot rozdaje nam kamizelki ratunkowe, które mamy przypiąć sobie do pasa i wyczytuje kto, jakie miejsce ma zająć. Mam to szczęście siedzieć z przodu, zaraz obok pilota i wszystko dokładnie widzieć, hura! Jak dobrze, że ważę tyle ile ważę i dostałam takie fajowe miejsce! Po zajęciu miejsc każdy z nas otrzymuje słuchawki na uszy, dzięki którym hałas będzie mniej słyszalny a my będziemy dobrze słyszeć pilota i będziemy mogli zadawać pytania. W tej chwili jestem bardziej podekscytowana niż zdenerwowana i już nie mogę doczekać się startu. O godzinie 7:00 jesteśmy już parę metrów nad ziemią :). Sam start wydaje się bardzo zabawny. Najpierw wisimy sobie prawie w miejscu kilkanaście sekund by za chwilę móc się wznosić i w końcu zacząć lecieć. Mam wrażenie jakby helikopter wcale się nie przesuwał ale przed nami widzę inne helikoptery, które lecą raczej szybko więc pytam pilota czy i my tak właśnie lecimy bo wrażenie mam zupełnie inne :). On się uśmiecha i mówi - że tak właśnie szybko my się poruszamy i jesteśmy coraz wyżej. Ciężko opisać słowami co czuję, bo chyba nadal jestem w szoku, że w ogóle się odważyłam :). Słońce dopiero wstaje więc widoki zapierają dech w piersiach. Przelatujemy nad Tamą Hoovera i pilot nam opowiada historię jej powstania oraz inne ciekawostki dotyczące Wielkiego Kanionu. Po niecałych 40 minutach lądujemy w kanionie. Samo w sobie lądowanie bardzo mi się podoba, jest tak delikatne i aż niezauważalne, że stwierdzam iż helikopterami mogę latać częściej ;-). Kiedy my cykamy zdjęcia i spacerujemy nasz pilot szykuje nam mały poczęstunek. Dostajemy po lampce szampana, wodę, napoje gazowane ciacho z jakimś owocowym musem, jabłko i inne suche drobne przekąski. Podczas rozmowy jaką nawiązuję z pilotem okazuje się, że pochodzi on z Salt Lake City i przyjechał do LV by móc podjąć tą pracę bo kocha latać a w SLC takich możliwości nie ma. Cały ten piknik z czasem wolnym na zdjęcia trwa niecałe pół godziny i znowu wskakujemy do helikoptera. Tym razem pokonujemy inna trasę i przelatujemy nad północą częścią kanionu. O godzinie 9 jesteśmy już na miejscu i udajemy się do środka budynku gdzie teraz możemy sobie kupić jakieś gadżety i nabyć wcześniej zrobione zdjęcie. Idę się zorientować jak to wygląda i ile kosztuje. Zdjęcie jest zamieszczone w całym, składanym certyfikacie i wygląda powiem szczerze dość profesjonalnie. Kosztuje 20$ i oczywiście decyduję się mieć taka pamiątkę. Za nic w świecie bym sobie tego nie odmówiła :). Wspomnę, że cała ta przygoda była organizowana przez firmę Papillon Grand Canyon Helicopters i wszystkim gorąco polecam jeśli tylko będziecie mieć taką możliwość będąc w Las Vegas. Naprawdę niezapomniane przeżycie. Na koniec dowiadujemy się kto jakim busem wraca do hotelu i udajemy się przed budynek. Muszę poczekać 15 min na swój środek transportu ale akurat mam czas by po raz kolejny obejrzeć zdjęcia i certyfikat, który otrzymałam.
Załącznik:
Wielki Kanion4.jpg
Wielki Kanion4.jpg [ 214.29 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Wielki Kanion.jpg
Wielki Kanion.jpg [ 185.86 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Wielki Kanion5.jpg
Wielki Kanion5.jpg [ 184.5 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Wielki Kanion6.jpg
Wielki Kanion6.jpg [ 196.92 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Wielki Kanion1.jpg
Wielki Kanion1.jpg [ 215.37 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Wielki Kanion7.jpg
Wielki Kanion7.jpg [ 169.61 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Wielki Kanion3.jpg
Wielki Kanion3.jpg [ 241.14 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Wielki Kanion8.jpg
Wielki Kanion8.jpg [ 229.21 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Przed 11 docieram do hotelu i zdaję relację Michałowi po czym zaczynamy się pakować gdyż niebawem jedziemy odebrać Magdę z lotniska. To już prawie koniec mojego pobytu w Las Vegas. Jeszcze tylko parę godzin i będę znowu w innym miejscu.
Po drodze na lotnisko zatrzymujemy się w Sunset Park i robimy zdjęcia nadlatującym samolotom :). Co chwilę jedni startują inni przylatują, tutaj ruch lotniczy jest ogromny a samoloty tak nisko przelatują nad głowami, że można uzyskać ciekawe ujęcia.
W końcu przylatuje samolot Magdy więc ruszamy aby ją odebrać. Tutaj nawet na lotnisku są maszyny do gier więc gdyby się ktoś uparł nawet nie wychodząc z lotnika może przegrać już spore pieniądze :).

Zapakowani do samochodu, wszyscy w czwórkę ruszamy do Bryce Kanionu. Mamy do przejechania ponad 400 km więc podróż będzie długa :). Staramy się nigdzie nie zatrzymywać, jedynie na tankowanie i jakieś drobne zakupy. Przy zachodzącym słońcu mijamy Zion National Park, który wygląda w takim świetle przepięknie. Choć przejeżdżamy przez pewną jego część to już niestety jest za ciemno by cokolwiek móc zobaczyć. Koło 21:00 dojeżdżamy na miejsce, do hotelu Ruby's Inn Best Western Plus. Po zameldowaniu się i wrzuceniu rzeczy do pokoju idziemy poszukać jakiegoś pożywienia :). Okazuje się, że na restaurację jest już za późno więc zostają nam zakupy w niewielkim sklepie spożywczym i jakoś musimy przetrwać do rana :). W sumie udaje nam się kupić chleb, jakieś serki, nawet sałatki warzywne więc nie jest najgorzej. Pokój jest bardzo przestronny i wygodny, dwa wielkie łóżka małżeńskie, łóżeczko dla dziecka, lodówka, TV, spora łazienka ekspres do kawy i czajnik. Na terenie hotelu znajduje się basen i jacuzzi, na które Amerykanie mówią hot tub. Ale postanawiamy, że jutro wieczorem z tego skorzystamy. Dzisiaj jesteśmy tak zmęczeni, że po jedzeniu wszyscy padamy jak muchy.

Sobota – dzień jedenasty

Wstajemy około 8 rano, wyspani, dość wypoczęci i gotowi na górską wędrówkę. Mycie, ubieranie, śniadanie i wyjście. Najpierw chwila na Skypie by pokazać mojej rodzinie okolice. Wychodząc z pokoju doznaję lekkiego szoku, brrr jak zimno! – mówię, szybko wracając po cieplejsze okrycie :). To już nie Las Vegas! Tutaj temperatura ma wysokość może około 5C albo i mniej. Para z usta leci i nawet słońce nie pomaga. Dobrze, że wzięłam ze sobą cieplejsze ubrania.
Po krótkiej rozmowie i zobaczeniu, że dzień będzie raczej słoneczny i później cieplejszy, przebieram się w coś bardziej dostosowanego do pogody i w razie chłodu zabieram jedynie kurtkę do samochodu.

Po 10 min od wyjazdu z hotelu docieramy do pierwszego punktu naszej wycieczki w Bryce Canyon a mianowicie Sunset Point położonego 8000 stóp n.p.m. Widok wielkiej, pomarańczowej dziury w ziemi ciągnącej się przez wiele kilometrów robi ogromne wrażenie. Formy skalne jakie tutaj powstały są jedyne w swoim rodzaju. Przy pięknej pogodzie jaka nam dopisuje całość wygląda jak z jakiejś baśni :). Postanawiamy sobie trochę pochodzić po kanionie więc ruszamy z Sunset Point przez Navajo Loop do Inspiration Point. Cała trasa zajmuje nam ponad trzy godziny ale nie idziemy zbyt szybko i co chwilę robimy postój na zdjęcia, picie czy odpoczynek. Krajobraz jest boski a temperatura idealna jak na taką pieszą wycieczkę.
Kolejne punkty widokowe zaliczamy już samochodem bo są sporo od siebie oddalone. Najpierw jedziemy do najwyżej położonego miejsca czyli Rainbow Point – 9115 stóp n.p.m. a później wracając zatrzymujemy się przy Natural Bridge. Kanion mnie zachwycił i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu powrócę a tymczasem wracamy do hotelu aby zjeść obiad i pójść na basen. Całe popołudnie i wieczór mija bardzo miło a szczególnie siedzenie w jacuzzi i relaksowanie się :). Magda namawia mnie abym wybrała się jutro na przejażdżkę konną do kanionu ale mam trochę obawy. Ostatni raz jak konno jeździłam jakieś 19 lat temu więc nie wiem czy to jest najlepszy pomysł ;-). No ale pod wpływem „presji” ;-) daję się namówić i zapisuję się na niedzielną jazdę :).
Załącznik:
Bryce Canyon.jpg
Bryce Canyon.jpg [ 229.16 KiB | Obejrzany 11242 razy ]
Załącznik:
Bryce Canyon1.jpg
Bryce Canyon1.jpg [ 221.62 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon2.jpg
Bryce Canyon2.jpg [ 201.58 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon3.jpg
Bryce Canyon3.jpg [ 216.77 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon4.jpg
Bryce Canyon4.jpg [ 228.88 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon5.jpg
Bryce Canyon5.jpg [ 242.41 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon6.jpg
Bryce Canyon6.jpg [ 231.04 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Niedziela – dzień dwunasty

Wstajemy dość wcześnie i pakujemy się gdyż zaraz po mojej jeździe konnej wyruszamy w drogę powrotną do Salt Lake City.
Na godzinę 10:00 zapisało się kilka osób więc całe szczęście nie będę może jedyną „zieloną” osobą w całym tym towarzystwie. Dwóch miłych kowbojów oznajmia nam dość pobieżnie co mamy robić gdyby koń poruszał się za szybko albo za wolno albo żeby w ogóle się poruszał :). Po kwadransie wszyscy pakujemy się na konie i zaczynamy naszą półtoragodzinną przejażdżkę. Na początku naszego konwoju jedzie młody kowboj :), który od czasu do czasu pyta czy wszystko jest OK. Z początku moja klacz jest dość posłuszna i raczej miła w stosunku do mnie ale czym bliżej kanionu tym ona bardziej zaczyna mnie martwić :). Zaczyna spowalniać, zupełnie odstaję od wszystkich o kilkanaście metrów a jak już dochodzimy do krawędzi kanionu to zaczyna świrować. W sumie to się jej nie dziwię, w końcu to zwierzę więc wyczuwa niebezpieczeństwo ale zaczyna mnie to troszkę niepokoić :). Mój kowboj jest hen przede mną a moja klacz parska, zaczyna jej tył troszkę podskakiwać a ja mam ochotę zeskoczyć i dalej iść na pieszo :). W końcu udaje mi się ją uspokoić i jakoś dożywam do końca przejażdżki. Jestem tak spięta, że mam wrażenie iż zamiast zejść to chyba spadnę z tego konia :). Na pewno już kolejny raz na coś takiego nie dam się namówić :).
Załącznik:
Bryce Canyon7.jpg
Bryce Canyon7.jpg [ 174.91 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
Bryce Canyon8.jpg
Bryce Canyon8.jpg [ 235.02 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Reszta dnia mija nam na powrocie do SLC, wypakowaniu rzeczy, odpoczynku i po prostu nicnierobieniu :). Troszkę smutno zaczyna mi się robić bo wiem iż za niecałe trzy dni muszę pożegnać się z moimi przyjaciółmi i Ameryką. No ale wszystko co dobre szybko się kończy…niestety.

Poniedziałek – dzień trzynasty

Dzisiaj również zapowiada się bardzo aktywnie. Planujemy zdobyć jeden ze szczytów górskich w SLC. Michał ułożył plan trasy tak aby móc zdążyć wrócić do domu przed 17:00. Pogoda zaczęła się zmieniać i po raz pierwszy od kiedy przyjechałam dzisiaj nie świeci słońce. Ale deszczu na razie nie zapowiadają więc ruszamy na szlak. Po 2h marszu docieramy na szczyt. Żałuję troszkę, że nie ma słońca bo na pewno wędrówka byłaby dużo przyjemniejsza. A tak musimy dość szybko schodzić bo mała jest wyraźnie zmęczona i śpiąca i zaczyna coś padać z nieba. Po drugiej stronie gór leży już dużo śniegu więc tylko patrzeć jak i tutaj zaraz będzie biało. Udaje nam się zejść przed większym deszczem i dotrzeć do domu na czas.
Załącznik:
góry2.jpg
góry2.jpg [ 247.05 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
góry3.jpg
góry3.jpg [ 249.2 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
góry4.jpg
góry4.jpg [ 179.99 KiB | Obejrzany 11242 razy ]

Załącznik:
góry5.jpg
góry5.jpg [ 248.69 KiB | Obejrzany 11242 razy ]


Wtorek – dzień czternasty

Niestety to już ostatni, pełny dzień jaki spędzę w SLC :(. Czas tak szybko minął i muszę zacząć się pakować. Dzisiaj tylko ostatnie zakupy, pamiątki, wieczorny wspólny spacer, jakiś film i pakowanie walizek.

Środa/Czwartek – dzień piętnasty/szesnasty

Wstaję wcześnie rano żeby pożegnać się z Magdą bo kiedy ona będzie wracać z pracy ja już będę na lotnisku. Wzruszam się jak zawsze bardzo, a tym razem jeszcze bardziej bo przez te dwa tygodnie tak bardzo się znowu zżyłyśmy, jak to było przez wszystkie lata szkoły podstawowej i średniej. Jest mi ciężko wracać do domu szczególnie, że ostatni czas pozwolił mi się oderwać od tamtejszych trosk. W przyszłym roku znowu się zobaczymy bo jej siostra ma wesele więc na pewno będą w Polsce. To mnie jakoś teraz pociesza.

Jem śniadanie, pakuję ostatnie bibeloty i wybieramy się na ostatni spacer po mieście. Idziemy do centrum handlowego a raczej do restauracji Cheesecake Factory na obiad i pyszny kawałek sernika. Robimy ostatnią rundę po mieście i wracamy do domu po bagaże. Sprawdzam jeszcze raz czy wszystko mam i Michał zawozi mnie na lotnisko. Tutaj kolejne pożegnanie i wchodzę na lotnisko. Znowu przede mną wiele godzin spędzonych w samolocie, dwie przesiadki i smutek, że już musiałam wyjeżdżać.

Jak miło, że na lotnisku w SLC jest wi-fi za darmo i bez ograniczeń czasowych:). Dzięki temu mogę zadzwonić ze skype’a do domu choć u nich już po północy. Przed godziną 17:00 startujemy do Atlanty. Lot ma trwać około niecałe 4h więc pewnie pooglądam jakieś filmy albo poczytam. Po chwili okazuje się, że nie będę robić ani jednego ani drugiego :).
Obok mnie siedzi bardzo interesujący mężczyzna, niewiele starszy ode mnie, który stara się nawiązać ze mną kontakt. Pochodzi z Atlanty i opowiada mi o tym mieście, ciekawej historii, miłości do jazzu i pyta jak minęły mi wakacje:). Rozmowa jest naprawdę interesująca więc czas szybko mija i nawet nie zauważam kiedy jak już lądujemy. Całe szczęście, że nie muszę odbierać bagażu i nadawać go na kolejny lot. Raz nadany w SLC będzie do odbioru w Warszawie.
W Atlancie jest już dość późno bo prawie 22:30 i nie ma wielkiego ruchu na lotnisku. Pierwsze co rzuca mi się w oczy wychodząc z hali przylotów i kierując się do części międzynarodowej, to wielkie żyrandole :). Lotnisko jest naprawdę duże i żeby móc znaleźć się na odpowiednim terminalu muszę wsiąść w kolejkę podziemną i po kilku przystankach wysiąść. Mój lot jest za ponad godzinę więc udaję się na spacer po lotnisku aby nabyć ostatnie magnesy na lodówkę :). Później już tylko czekam na wchodzenie na pokład.
Oczekujących na lot jest wielu i głównie to Holendrzy. W sumie będę lecieć liniami KLM więc nie powinno mnie to dziwić. Po wejściu na pokład, siadam na miejscu i staram się zasnąć. Obok siedzi jakiś młody chłopak, który jedynie co z siebie wykrztusza to „hi”. Podczas startu ani przed nim jakoś nigdy zasnąć nie mogę choć tym razem wzięłam pól tabletki aviomarinu, który powinien mnie uśpić. Skoro przetrwałam start to poczekam chwilę jeszcze do obiadu ( a raczej kolacji) i wówczas po nim pójdę spać. Mój towarzysz podróży nadal ani słowem się nie odzywa więc zjadam obiad i zasypiam. Jak się budzę jesteśmy już nad Europą i za godzinę będziemy lądować w Amsterdamie. Dawno tak dobrze nie spałam w samolocie ale to i dobrze bo chociaż lot minął szybko.
Przed godziną 13:00 lądujemy więc zostaje mi już tylko jeden lot i będę w Polsce. Dzwonię do domu, mówię, że już jestem w Holandii i za 3h powinnam być w Warszawie jeśli wszystko będzie bez opóźnień. Przechodzę przez kontrolę paszportową, później bezpieczeństwa i szukam swojej bramki, spod której wylecę do Warszawy. Już nie chce mi się nigdzie chodzić, robić żadnych zakupów. Po prostu czekam na kolejny lot bo chciałabym już mieć to za sobą. Jestem zmęczona. Na szczęście nie mamy żadnych większych opóźnień i po niecałych 2h lotu jestem w Polsce :). Zmęczona ale szczęśliwa odbieram bagaże i w hali przylotów czeka na mnie już brat. Wracając do domu opowiadam, opowiadam i opowiadam… I tak kończy się moja pierwsza, amerykańska przygoda :).


Ostatnio edytowany przez karen222 18 Cze 2015 18:26, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
 
      
Urlop w Tajlandii: Ko Samui i Bangkok w jednej podróży z Warszawy za 3247 PLN (z dużym bagażem) Urlop w Tajlandii: Ko Samui i Bangkok w jednej podróży z Warszawy za 3247 PLN (z dużym bagażem)
Tanie loty w grupie Lufthansy: Włochy, Chorwacja, Grecja i Hiszpania z Polski od 411 PLN Tanie loty w grupie Lufthansy: Włochy, Chorwacja, Grecja i Hiszpania z Polski od 411 PLN
#2 PostWysłany: 18 Cze 2015 14:02 

Rejestracja: 14 Mar 2013
Posty: 44
Loty: 12
Kilometry: 17 794
Super relacja :) Bardzo miło się czyta i aż chciałoby się tam być i widzieć te wszystkie piękności. Wyprawa do USA leży u mnie póki co w strefie marzeń, ale kto wie, może kiedyś...

Gratuluję odwagi i wspaniałej wyprawy! Pozdrawiam.
Góra
 Profil Relacje PM off
karen222 lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 18 Cze 2015 15:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Mar 2013
Posty: 2923
Loty: 476
Kilometry: 1 136 630
niebieski
Bryce Canyon wyglada interesujaco.
_________________
Carpe Diem.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 18 Cze 2015 17:12 

Rejestracja: 26 Sie 2013
Posty: 13
Loty: 49
Kilometry: 113 351
@Justa - dziękuję bardzo :) Miło mi, że mój post Ci się spodobał :)
@Aga_podrozniczka - Bryce Canyon jest naprawdę widowiskowy. W słońcu mieni się przeróżnymi odcieniami pomarańczu. Warto go odwiedzić jeśli zawita się do Utah.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 22 Cze 2015 10:44 

Rejestracja: 27 Sie 2012
Posty: 247
niebieski
Fajowo! tzn wg F4F "Fajne" :)
Góra
 Profil Relacje PM off
karen222 lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 22 Cze 2015 10:49 

Rejestracja: 26 Sie 2013
Posty: 13
Loty: 49
Kilometry: 113 351
@Pado dziękuję bardzo! :)
Szykuję się do następnej relacji również z USA ale znacznie bardziej zaawansowanej :-). Tylko ze dwa-trzy dni mi zejdą na pisanie :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 6 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group