Autor: | hiszpan [ 09 Maj 2023 17:56 ] |
Temat postu: | Na dachu Afryki |
Kilimandżaro kojarzyło mi się zawsze z piosenką Lady Pank. Starsi pamiętają: Moje Kilimandżaro -najbardziej suchy szczyt! No ale gdzie mi tam zaraz wchodzić na niego. Dwa lata temu kumpel kupił sobie koszulkę ze szczytami z korony ziemi i zobaczyłem Kilimandżaro jako 4 najwyższy szczyt z tej listy! Ma 5895m n.p.m. A może by tak spróbować jednak??? Uśmiechnąłem się do tej myśli, poguglałem jak to się robi i ….. bach! Pomysł na wyprawę gotowy. Trochę biegam więc uznałem, że dam radę mimo wieku. Będzie oczywiście to moja najwyższa góra do tej pory (wstyd przyznać ale nie byłem na Rysach) Wyprawa miała być w zeszłym roku ale kolega (ten od koszulki 😉) przechodził rehabilitację kolana. Więc weszła na ten rok. Cóż za wspaniały zbieg okoliczności, mój osiemnastolatek zdaje akurat maturę i małżonka zapowiedziała, ze na majówkę nie rusza się nigdzie, będzie pilnować! A ja to sobie mogę „gdzieś” pojechać jak chcę 😉 z kolegami. Hehe, no mi w to graj – nim zmieniła zdanie dogadałem już miejscowego machera Godfreya od organizacji trekkingu. Planowana trasa: Machame Route (zwana również whiskey route), 6 dni operacji w górach i dość wysoki współczynnik sukcesu. Mieliśmy iść najpierw we dwóch ale w toku przygotować doszło jeszcze dwóch kolejnych naszych „równolatków” – ekipa szykuje się mocna 😉. Nasz Godfrey ma nas dołączyć do już zorganizowanej ekipy i mamy wyruszyć na szlak w piątek 26 kwietnia. Sugeruje aby przylecieć dzień wcześniej. Ok, znajduję dobre połączenie Ethiopianem (dolot do Sztokholmu LOTem, potem Ethiopian przez Addis Abebę) Wszystko na jednym bilecie. Ten wyjazd będzie również moją wyprawą na już 5 kontynent w tym roku z mojego projektu odwiedzenia wszystkich 7 kontynentów w jednym roku 2023. Zapłaciłem w grudniu jeszcze przed podwyżką cen biletów do Parku Narodowego Kilimandżaro – wyszło po 1600USD. Cena nie zawiera tipów dla porterów, które będą zależeć od naszych odczuć i ilości ekipy. Zaczynam tradycyjnie od Poloneza, wylot jest po południu więc trzeba się najeść (sama Putka porzeczkowa nie da rady) W Sztokholmie jesteśmy o czasie i wsiadamy do prawie pustego Dreamlinera Ethiopian, LF to marne 15%. Ale dzięki temu każdy ma trzy siedzenia dla siebie do spania. Ethiopian podaje obiad na ciepło ale jakość nie smakuje mi to specjalnie. Dobrze się śpi. W Bole w Etiopii wysiadka do autobusu. Kolejny lot do Aruszy realizowany MAX-em Znowu pełny obiad na pokładzie – no ok dla mnie 😊 W Aruszy formalności przyjazdowe trwają 5 minut. Sprawdzają najpierw żółtą książeczkę szczepień a potem już wbijają wizę (zrobiliśmy oczywiście e-wizę przed przyjazdem – koszt 50usd) Odbiera nas kierowca od Godfreya i wiezie do Aruszy. Tam mamy hostel (sami sobie zarezerwowaliśmy, jest tanio w maju). Widoczek z balkonu: Godfrey wpada do nas na briefing wraz z naszym trekkingowym przewodnikiem. Sprawdzamy czy wszystko zabraliśmy (dostaliśmy przed wyjazdem bardzo szczegółową listę co spakować) – na końcu podsumuję co było ważne i się przydało a co można było odpuścić. Dowiadujemy się też, że druga ekipa nie doleciała i jutro ruszamy sami. No ok. Idziemy się jeszcze przejść po centrum Aruszy. Obrazki z miasta: A teraz będzie o przewałce „na wnuczka”. Wszyscy znamy ten numer i każdemu się wydaje, że jego nie da się na to wrobić. Otóż się mylicie! Stoimy przed wejściem do hostelu i wpada na nas młody chłopak – chłopaki, jestem od Godfreya, będę waszym kucharzem na trekkingu i chciałem wam pokazać fajną restaurację, chodźcie za mną… Ucieszeni, pełni dobrych myśli idziemy oczywiście. Cztery przecznice dalej jest uliczna garkuchnia, wybieramy potrawy, wołowinkę, ziemniaczki, banany i piwko. Biegają koło nas, gość nas zagaduje o trekkingu itp. Jedzenie takie sobie ale piwo smaczne 😉 No i kulminacja! Rachunek na …… 100USD!!!! Szok, niedowierzanie i wkurzenie na maksa. Wstajemy i robimy awanturę, restaurator grozi policją, no to my też grozimy policją. Wszyscy krzyczą, my najbardziej. Rachunek maleje do 80USD – krzyczymy dalej a zwłaszcza jeden z kolegów, który jest niezłomny w ustanowieniu sprawiedliwości! Robi się zbiegowisko – facet dał nam rachunek z wypisanymi cenami potraw. Wychodzi, że porcja ziemniaków gotowanych to prawie 10USD! Przechodzimy do gróźb, że z tymi cenami pójdziemy na policję i to chyba najbardziej na niego działa. Jest nas czterech rosłych facetów co też ma znaczenie. Cena na rachunku spada dalej i osiągamy konsensus przy 50USD (za czterech z piwem to już może akceptowalne) W międzyczasie nasz „kucharz” zmył się jak niepyszny i oczywiście nigdy go już nie zobaczyliśmy. Ot taka przygoda w na czarnym lądzie pierwszego dnia. Rano przyjeżdża po nas nasz przewodnik busem: Jedziemy prawie 2 godziny do dolnej bramy parku – Machame Gate, która leży na wysokości 1800m n.p.m. : Jest mglisto i siąpi mżawka. No cóż jest koniec pory deszczowej, liczyliśmy się z taką pogodą. Dostajemy lunch pudełkowy, wpisujemy się do ksiąg parku i ruszamy na pierwszy etap. Cały trekking to 6 dni o mniej więcej takim przekroju wysokości: Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy). Nasze duże bagaże (limit 15kg w miękkiej torbie lub plecaku) niosą porterzy, my tylko lekkie plecaczki z wodą i ciepłymi ciuchami. Zalecają min. 3 litry wody na dzień. Pierwszy obóz znajduje się na wysokości 2835m n.p.m. więc mamy do przejścia ponad 1000m różnicy w wysokości. Ten dzień to jest jednak lekki rozgrzewkowy spacer przez las deszczowy. Droga zabiera nam prawie 5 godzin i nie ma trudnych odcinków. Las deszczowy jest piękny, drzewa obrośnięte mchem i liany. Nasza pierwsza baza to Machame Camp. Ekipa tragarzy doszła wcześniej i czekają już na nas rozbite namioty. Mamy specjalny namiot – jadalnię, gdzie spędzamy większość czasu. Kawka, herbatka i 2 ciepłe posiłki dziennie (a czasem trzy) Pakujemy się do ciepłych śpiworów. Materace są dostarczane przez ekipę. Nie jesteśmy jakoś bardzo zmęczeni ale ja w ciepełku zasypiam momentalnie…. Stay tuned… |
Autor: | hiszpan [ 10 Maj 2023 18:28 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Wstaje piękny słoneczny dzień Widać w oddali nasz cel – Uhuru Peak. Jemy śniadanie i składamy obóz. Przygląda się nam stado kruków wielkodziobych, czyhających na resztki ze śniadania. Będą nam towarzyszyć we wszystkich obozach. Dzisiejszy odcinek jest krótki ale mamy iść ostro pod górę głównie po kamieniach. Planowane przewyższenie to 900m. Mamy power po dobrze przespanej nocy i obfitym śniadaniu więc wyruszamy rychło na szlak. Niestety dobra pogoda kończy się szybko i dopada nas siąpiąca mżawka. Mijają nas porterzy, wspinający się z wielkimi bagażami w zadziwiającym tempie. Wołają tylko do nas "hakuna matata!" My też idziemy żwawo, przewodnicy krzyczą co chwila „pole pole” co oznacza wolniej, wolniej. Humory i kondycja dopisują nawet pomimo gorszej pogody. Wyszliśmy już z lasu deszczowego i idziemy po kamieniach wzdłuż krzaczorów. W sumie do dobrze, że jest tak mglisto, bo nie widać jak bardzo wysoko musimy się dziś wspiąć, nie ma nawet kilku metrów płaskiej ścieżki – całe 4 godziny ostro pod górę. Sporo wody na ścieżce więc nieprzemakalne buty to podstawa. Około 13-tej dochodzimy do obozu drugiego – Shiva Cave Camp na 3750m n.p.m. Oczywiście namioty już rozbite a w namiocie-kantynie czeka na nas gorący posiłek. No tak to możemy się wspinać 😉 Odpoczywamy resztę dnia i pakujemy się po zmierzchu w śpiwory. Kolejny dzień przeznaczony jest na aklimatyzację. W planie mamy wejście na Lava Tower (4600m n.p.m.), kilkugodzinną aklimatyzację oraz ponowne zejście do obozu trzeciego Baranco Camp na 3900m n.p.m. To nam umożliwi przynajmniej częściowe złagodzenie potencjalnych objawów choroby wysokościowej. W Shiva Cave Camp wstaje znowu piękny słoneczny dzień i możemy popatrzeć na czekający na nas szczyt Kilimandżaro z oddali. Tak wygląda nasz obóz. Jesteśmy sami, nikt inny trasą Machame Route nie idzie. Te murowane budyneczki to kibelki. Niestety tylko z zewnątrz wygląda ładnie – w środku pomieszczenia z dziurą w podłodze…. Ruszamy przy dobrej pogodzie. Znowu pod górę ale już nie tak ostro. Tym razem zaczynami stosować zasadę „pole pole” czyli idziemy tempem naszego przewodnika. Przekraczamy 4000m i w atmosferze zaczyna ubywać tlenu. Widoczki dookoła to pełne pustkowie Niestety ładna pogoda utrzymuję się godzinę i powraca zimna mgła a potem mżawka. Tuż przed szczytem łapie nas ulewa, na szczęście jest blisko do namiotu kantyny. Jesteśmy na Lava Tower. Spędzimy tu kilka godzin. Podczas zejścia do Baranco Camp dostajemy się w silny opad śniegu. No tak wygląda miks pogodowy na Kilimandżaro. Trzeba być przygotowanym ubraniowo i mieć dobre nieprzemakalne buty. Deszcz i śnieg kończą się gwałtownie tuż przed Baranco Camp i wychodzi słońce 😊 Baranco Camp leży na 3900m n.p.m. i jest pełne myszy polnych i szczurów. Musimy na na noc schować wszystko do zamykanego namiotu. W nocy piękny widok na Uhuru Peak – nasz cel. To był ostatni łatwy dzień na tej wyprawie. Przygotowanie i aklimatyzacja zrobione, jutro czas na prawdziwą i trudną wspinaczkę. c.d.n. |
Autor: | cypel [ 11 Maj 2023 09:10 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
hiszpan napisał(a): Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy) trzynastu bidnych muzina do obsługi 4 rosłych białasów to się nazywa wyprawa ![]() |
Autor: | Darek M. [ 11 Maj 2023 09:59 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Wracają wspomnienia. Z tego co piszesz, to nie miałeś żadnych problemów z aklimatyzacją? U nas jeszcze lepiej, tyle samo osób z obsługi było na trzy osoby. |
Autor: | hiszpan [ 11 Maj 2023 10:07 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
@cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć @Darek M. - na szczęście mój organizm dostosował się dobrze do wysokości, nawet mnie głowa nie bolała (co innego u moich kolegów) |
Autor: | hiszpan [ 11 Maj 2023 18:27 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Dziś dla odmiany budzi nas deszcz. Szkoda bo mógł być ładny widoczek szczytu Uhuru Peak przy pełnym słońcu. W planie dziś mega dużo się dzieje. Przede wszystkim mamy się wspiąć na Baranco Wall, która widnieje przed nami. Wspiąć oznacza prawdziwą wspinaczkę z użyciem rąk i nóg. Jakoś sobie tego nie wyobrażam w tym deszczu ale ruszamy. Baranco Wall ma 4220m n. p.m. To rzeczywiście jest wspinaczka, razem z nami wchodzą porterzy z bagażami. Nikt już nie rzuca wesołego „hakuna matata” bo jest mokro i ślisko. Zmordowani wchodzimy na samą górę tej wielkiej ściany. Mam wrażenie, ze pada tylko mocniej. Schodzimy w dolinę aby dojść do kolejnej ściany, tym razem łagodniejszej, która zaprowadzi nas do Karanga Camp, położonego na 3990m n .p.m. Tam czeka na nas namiot-kantyna z cieplutkim lunchem. Jestem kompletnie przemoczony, super kurtka nieprzemakalna poddała się po 5 godzinach ciągłego deszczu. Najgorsze jest to, że mega chlupie mi w butach. Są nieprzemakalne ale przekraczaliśmy w dolinie kilka rzek i ich stan wody przez deszcze był o wiele wyższy niż możliwości ochronne na moich nogach ☹ Jesteśmy w Karanga Camp już kompletnie zmęczeni po 4 godzinach wspinania się w deszczu. Ale to tylko przystanek. Musimy dziś dojść do obozu Barafu położonego na 4673m n.p.m. Czyli jeszcze prawie 700m przewyższenia w trudnym, stromym podejściu przy lejącej się z nieba wodzie! Nie ma rady inaczej, idziemy. Pole, pole powolutku krok za krokiem kolejne trzy godziny wspinaczki i docieramy do zamglonego obozu piątego – Barafu Camp. Jest mega zimno, ja jestem przemoczony do suchej nitki. Jedyne co pozostaje to przebrać się w namiocie w suche rzeczy (błogosławię worki na śmieci w które poowijałem pozostałe suche ubrania) i wejść do suchego śpiwora. Jest 18 wieczorem kiedy próbuję na chwilę zamknąć oczy. Jestem kompletnie wykończony. Wydawało mi się, że zamknąłem oczy 5 minut temu a już nasz przewodnik budzi mnie w ciemnościach. Wstawaj – jest 23 i czas na atak szczytowy! Przyznaje, ze wyjście z tego śpiwora było jedną z najtrudniejszych rzeczy, które zrobiłem do tej pory w życiu…. Ubieram się na cebulkę – kalesony, ciepłe leginsy i wierzchnie spodnie, bielizna termiczna, bluza, polar, softshell i kurtka narciarska, komin, czapka i rękawice. Na zewnątrz -10C i noc. Ale przynajmniej nie pada. Każdy reżyser horrorów zaangażowałby nas z miejsca do roli zombi! Nie ma lekko. Jemy makaron na ciepło, pijemy herbatę imbirową, czołówka na głowę i równo o północy start na szczyt! stay tuned! |
Autor: | cart [ 11 Maj 2023 20:50 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Przynajmniej potwierdziłeś, że nigdy tam nie pójdę ![]() |
Autor: | cypel [ 11 Maj 2023 21:07 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
hiszpan napisał(a): @cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć : ![]() Ale o 50$ walczyliście bardziej niż reksio o kość. To jak to jest, bo się już gubię. |
Autor: | kumkwat_kwiat [ 11 Maj 2023 23:18 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
@cypel Bo tu chodzi o zasady, a nie o 50 USD. Jak chcą Cię zrobić na kasę to walczysz o każde 2 PLN. ![]() |
Autor: | cypel [ 12 Maj 2023 07:48 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
@kumkwat_kwiat ale ja to doskonale wiem i uwierz mi, umiem liczyć szekle i zadbać o swoje finanse. Tylko po co to pitolenie o zbawianiu świata pod przykrywką realizowania własnych zaścianek. Zasada jest taka, że jadąc do czarnej afryki godzimy się z tym, że będziemy dymani na każdym kroku, vide absurdalna kwota za wjazd do parku. |
Autor: | sko1czek [ 12 Maj 2023 08:02 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
@cypel Sam sobie odpowiadasz na swoje "pytania". Daj spokojnie czytać ciekawą relację. Wszyscy na tym forum realizujemy swoje zachcianki. |
Autor: | piotrkr [ 12 Maj 2023 11:16 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Jest różnica, czy znasz wcześniej cenę i się na nią zgadzasz, czy jesteś nią znienacka atakowany. |
Autor: | hiszpan [ 12 Maj 2023 18:09 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Trzeba wziąć się w garść i wyruszyć na szlak. Było tylko kilka namiotów więcej obok nas więc razem z nami idzie garstka wspinaczy. Jest ciemno jak oko wykol. Widzę tylko pojedyncze światełka czołówek przede mną i za mną. Te przede mną są niepokojąco wysoko. Mamy do przejścia około 1300m przewyższenia. Trasa jest tylko do góry. Pierwsze 200m trochę stromo a potem robi się znośniej. Idziemy z dwoma przewodnikami, którzy nadają tempo. Błogosławię teraz zasadę „pole pole” z której się tak śmialiśmy pierwszego i drugiego dnia. Powolutku do góry ale równym krokiem. Trzeba rozpiąć kurkę i softshell do marszu pod górę bo człowiek się ugotuje ale na postojach natychmiast zapiąć aby się nie wychłodzić – jest cały czas grubo poniżej zera Robimy co pół godziny krótki przystanek – woda, batony, żele, herbata, czekolada Około 5.30 rano robi się widno, widoczki są przepiękne. Widać również jak wysoko już weszliśmy. Jeszcze trochę wysiłki i zaczyna być widać grań z małą piramidką. Ten widok, choć ciągle odległy dodaje nam sił. Słońce powoduje również, że nie jest już tak przeraźliwie zimno przy odpoczynku. Pokonuję ostatnie metry przed granią I jest – Stella Point, 5756m n.p.m. To jeden oficjalnych wierzchołków Kilimandżaro. Są turyści (całkiem spora liczba), którzy dochodzą tylko tu i zaliczają Kilimandżaro całkowicie oficjalnie. Rozglądam się gdzie jest Uhuru Peak i ….. widzę go daaaaleko na sąsiedniej górze (na samym końcu tej odległej grani). No to jest moment lekkiego rozczarowania, wydawało się, że grań będzie obiecywać już koniec wspinaczki a tu jeszcze ponad godzina marszu i prawie 200m przewyższeń (trochę w górę, trochę w dół). Nie ma lekko oczywiście – idę dalej krok za krokiem. Czuję w moim oddechu mocno zmniejszoną obecność tlenu w powietrzu. W tym momencie już wiem, że zdobędę Kili 😊 No i wreszcie szczyt. Sukces, wszedłem na własnych nogach bez większych problemów 😊 Można zdjąć plecak, usiąść na moment i pokontemplować otoczenie! Pusto, tylko my i jeden Tajwańczyk, zbijamy piątki bez słów. Widzę Koreankę, która ruszała przed nami, idzie z tlenem na twarzy prowadzona pod rękę przez dwóch przewodników. Ja cieszę się widokiem szczytu i okolicznych krajobrazów, generalnie cieszę się z wszystkiego dookoła, humor mega dopisuje ![]() Razem z nami dziś na Kilimandżaro weszło 20 osób. Nie zabawiamy tam dłużej niż to jest niezbędne. Nasi przewodnicy dają sygnał do powrotu. Wychodzi oczywiście stara prawda zdobywców szczytów – nie sztuka tylko wejść ale sztuka zejść w całości i zdrowiu (oj z tym u nas Polaków nie jest najlepiej ostatnio). Po drodze mijamy miejsce, gdzie umarł Aleksander Doba, już na zejściu, kilkaset metrów od szczytu. Trasa w dół jest inna niż podejście. Śmieję się, że to fast track. Jest ostro w dół ale po bardzo miękkim podłożu, które amortyzuje dłuższe kroki. Zejście do Barafu Camp zajmuje nam około 2,5 godziny więc mega szybko. Tam dopada nas znowu mgła i mżawka. Nasze namioty stoją dalej więc po ciepłym posiłku idziemy na krótką drzemkę. Przewodnik budzi nas szybko, trzeba zejść w dół do strefy z większą ilością tlenu. Z ociąganiem pakujemy się i ruszamy w drogę. Tu może teoretycznie dolecieć helikopter ratunkowy: Przed zmierzchem udaje nam się dotrzeć do High Camp (zwanym też Millenium Camp) na wysokość 3950m n.p.m. To wciąż za wysoko na dobre dotlenienie ale już zapadł zmrok i nie damy rady po ciemku zejść niżej. Zapada decyzja, że zostajemy w tym obozie na noc. W nocy kilka razy wstaję za potrzebą, tak reaguje organizm. Rano otwieram oczy i ….. ciemno. Ki diabeł wyłączył słońce?? Okazuje się, ze nieźle zapuchły mi oczy, muszę zrobić parę kroków, złapać trochę powietrza aby zacząć funkcjonować. Wszyscy tak wyglądamy. Kolega się śmieje, że gdybyśmy teraz przenieśli się do Mongolii to nie odróżnialibyśmy się od miejscowych a inni turyści dziwili by się, że tak dobrze po polsku mówimy 😉 (bez urazy dla Mongołów) Za to znikły chmury i znowu wspaniale widać szczyt Kilimandżaro: Nasz przewodnik zarządza szybki wymarsz. Naszym najlepszym lekarstwem jest zejść niżej i złapać więcej tlenu. Na szczęście droga w dół jest w miarę łatwa i przyjemna. Szybko gubimy wysokość i opuchliznę pod oczami. Mijamy Mweka Camp na 3100m n.p.m. Tu powinniśmy byli zejść od razu. A tak mamy tylko chwilę odpoczynku na partyjkę warcabów z miejscowymi Znowu wchodzimy w rainforest – las deszczowy, nieustająco zachwycający: Nagle szelest – na drodze mrówki afrykańskie. Przewodnicy obchodzą je z wyraźnym strachem. Wygląda to niesamowicie, ta rzeka jest jak najbardziej ruchoma: Dochodzimy do Mweka Gate na 1800m i to jest prawdziwy koniec trekkingu. Jeszcze trzeba iść do biura parku i wypisać się oficjalnie z wszystkimi danymi. Urzędnik parku drukuje też dla każdego z nas oficjalny certyfikat zdobycia Kilimandżaro – miłe. Podsumowanie i suplement zrobię w osobnym poście – stay tuned… |
Autor: | billabong [ 12 Maj 2023 18:30 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
zamaż QR w certyfikacie |
Autor: | hiszpan [ 15 Maj 2023 20:27 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Trochę zmęczeni ale za to szczęśliwi pakujemy się znowu do hotelu w Arusha. Człowiek by się wykąpał po 6 dniach ale w hotelu jest tylko chłodna woda ☹ Reklamuję na recepcji, dają mi inny pokój, leci wrzątek przez 3 minuty a potem znowu zimna… No cóż, twardym trzeba być. Idziemy wieczorem na street food już bez ryzykowania nowych restauracji. Dania prosto z gara, cena ustalona z góry: Wyloty mamy następnego dnia wieczorem. Do wyboru albo spanie do południa i wałęsanie się po Arushy albo…. jakieś jednodniowe safari. Do zaliczenia wielkiej piątki brakuje mi przecież bawoła afrykańskiego. Dogadujemy się z naszym Godfreyem, że zorganizuje nam jednodniowe safari w Parku Tarangire. To dwie godziny drogi od Arushy. Na czterech wychodzi po 270USD. Wcale nie tanio ale akceptujemy tą kwotę (pogooglałem wcześniej i wszędzie jest podobnie). O 6 rano podjeżdża po nas stara Toyota Landcruiser przystosowana do safari (otwierany, podnoszony dach) i zabiera nas do parku. Pakujemy wszystkie graty ze sobą bo potem już nas odwiozą na lotnisko. Po drodze trochę fajnych widoczków i lokalnych klimatów: Już byłem na podobnym safari w Namibii więc wiem czego się spodziewać. Na szczęście w parku nie ma tłumów, raptem jeździ kilka samochodów oprócz nas. Cena zawiera wstęp oraz zestaw lunchowy. Wszystkich zwierząt nie zobaczymy. W porze deszczowej cześć z nich wędruje poza granice parku. Kierowca to były przewodnik po Kili, doświadczony gość, który bywa w takich parkach dość często. Nie robimy zbędnej rozkminy co robić tylko zdajemy się na niego. W parku rośnie dużo lokalnych baobabów, akurat to dla mnie nowość na żywo więc robię sporo fotek. Zaczynamy od błyszczaków rudobrzuchych Antylop i gazeli oczywiście wielki wybór. Mi najbardziej podobają się impale Przepiękna kraska liliowopierśna Akacje jak na filmach Stanowią ulubiony przysmak żyraf Strusie i kaczki Małp też jest sporo, tutaj ustrzeliłem pawiana Kilka razy spotykamy stada słoni. Staliśmy a ten osobnik podszedł dość blisko Guźce przemykają zawsze w wysokiej trawie, miejscowi wołają na nie "pumba" Kob śniady W parku jest mnóstwo ptaków, tutaj toko białogrzbiety z rodziny dzioborożców No i piękny dzioborożec von der Deckena Tutaj jakiś gigantyczne stado wróblowatych Całkiem piękne landszafciki w tym parku O mało nie przejechaliśmy żółwia A to błyszczak Ashy Kolejny baobab z dziuplą mieszkalną – idealna ilustracja „W pustyni i w puszczy” Sępy No i na końcu bawoły afrykańskie (jest wielka piątka zaliczona!) Mangusty I crème de la crème – lwy: Zobaczyliśmy co chcieliśmy, całe zwiedzanie zabrało raptem 5 godzin. Naprawdę fajny park na jednodniową wyprawę ale czas już zmykać z Tanzanii. Moi dwaj koledzy odlatują do Polski (Ethiopianem przez Addis i Sztokholm). Mają dodatkową torbę więc zabierają mi wszystkie wilgotne rzeczy górskie, zbędny bagaż oraz ciężkie buty. Zostaję z drugim kolegą aby dalej kontynuować wyprawę afrykańską. W jednym czasie odlatują dwa samoloty, ich do Polski a mój …… mój do Ugandy, (to tylko przystanek) w kolejnej wyprawie na czarny ląd. Ale ją opiszę w oddzielnej relacji, zasługuje na to. No i jeszcze podsumowanie co się przydało na wyprawie na Kilimandżaro. Z rzeczy absolutnie niezbędnych wymienię te, które uważam za najważniejsze: 1. Śpiwór z komfortem spania na -10C (musi ważyć przynajmniej 2kg) 2. Nieprzemakalna kurtka przeciwdeszczowa (nie ma takich na 100% ale weźcie najlepszą jaką znajdziecie) 3. Dwie pary butów trekkingowych, co najmniej jedne za kostkę 4. Dwie pary spodni, w miarę ciepłych i nadających się na trekking górski 5. Przeciwdeszczową nakładkę na spodnie (nie miałem a mega by się przydała) 6. Camelback 3 litrowy na wodę do plecaka – super wygodne i lekkie rozwiązanie 7. 2 pary rękawiczek, przynajmniej jedna wodoodporna 8. Zestaw worków na śmieci do trzymania suchych rzeczy w plecaku (zwykłe mocne worki na śmieci wystarczyły, są też bardziej profesjonalne torby ale to inwestycja) 9. Nakładki przeciwdeszczowe na plecak podręczny (jaki by nie był wodoodporny warto mieć nakładkę) 10. Zwykła plastikowa peleryna 11. Krem na opalanie, co najmniej 50+ na atak szczytowy A oprócz tego oczywiście standardowy ekwipunek na wyjście w góry. Jeżeli idziecie w porze suchej to możecie nie zaznać ani kropli deszczu i bardziej będzie potrzebna czapka przeciwsłoneczna i okulary ale to loteria na Kili. Pora deszczowa trwa tutaj z różną intensywnością przez prawie pół roku. Tak jak pisałem, organizację trekkingu i papierologię zleciłem Godfreyowi, którego poleciły mi co najmniej dwie ekipy. Sprawił się znakomicie i dowiózł wszystko co obiecał w umówionej cenie. Jak ktoś zainteresowany namiarem to piszcie na priv. Oczywiście lepiej wchodzić na Kili mając 30+ lat ale jak ktoś ma dobrą kondycję i trochę poćwiczy przed trekkingiem 2-3 miesiące wcześniej (są opisane treningi pod Kili w necie) to śmiało polecam. Jeżeli ktoś spędza czas głównie przed kompem, nic nie trenuje i myśli, że Kili to prosty spacerek na weekend to lepiej niech zostanie w domu. To nie jest lekki i łatwy trekking, zwłaszcza w porze deszczowej. Tym większą mam satysfakcję z faktu, że stanąłem samodzielnie na szczycie. |
Autor: | Darek M. [ 15 Maj 2023 22:30 ] |
Temat postu: | Na dachu Afryki |
Takie uwagi ode mnie. 1. Śpiwór może ważyć tylko 1,2 kg ![]() 2. Najlepsze ponoć poncza / peleryny przeciwdeszczowe 8. Są świetne worki drybag które biorę na wyprawy rowerowe / górskie. Teraz sobie przypomniałem, ze w nich miałem praktycznie wszystko (w jednym ubrania, drugim elektronikę) 9. Ponczo chroni tez plecak. Mi się nie przydało i zwróciłem po powrocie do sklepu na D. |
Autor: | kumkwat_kwiat [ 16 Maj 2023 11:26 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
hiszpan napisał(a): Ubieram się na cebulkę – kalesony, ciepłe leginsy i wierzchnie spodnie, bielizna termiczna, bluza, polar, softshell i kurtka narciarska, komin, czapka i rękawice. Na zewnątrz -10C i noc. hiszpan napisał(a): 1. Śpiwór z komfortem spania na -10C (musi ważyć przynajmniej 2kg) Chyba jesteś niezłym zmarźlakiem. Dobre 2kg śpiwory to mają komfort poniżej -20C. |
Autor: | Darek M. [ 16 Maj 2023 11:40 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Nie mierzyłby każdego swoją miarą. Nie każdy potrzebuje śpiwór z górnej półki, który jednak swoje kosztuje. Wystarczy informacja o komforcie -10•C. Generalnie to można w Arushy wypożyczyć brakujący sprzęt. Francuz z naszej ekipy prawie wszystko wypożyczał. |
Autor: | kumkwat_kwiat [ 16 Maj 2023 12:51 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
@Darek M. Wiem, że każdy ma różną termikę. Znam to doskonale ze swojej górskiej ekipy. Właśnie stąd moja uwaga. Polecanie bez komentarza śpiwora 2kg nie jest wg. mnie dobre, bo zarówno są różne śpiwory, jak i każda osoba inaczej odczuwa temperaturę (zwłaszcza przy wysokości i zmęczeniu). Ale wracając do Kili. Relacji jak zawsze super. Kili od kilku lat mocno chodzi mi po głowie ale sumaryczne koszty trochę odpychają. W tej cenie można zrobić fajne inne tregi lub szczyty. Może kiedyś... |
Autor: | Darek M. [ 16 Maj 2023 14:37 ] |
Temat postu: | Re: Na dachu Afryki |
Ja trafiłem na wymarzoną pogodę i dla mnie to był generalnie spacerek w porównaniu do Tatr, nie licząc bólu głowy, który u mnie występował już od 3000 metrów ![]() W tym roku planuje Annapurna Circuit i mam wrażenie, ze jest to zdecydowanie lepszy kierunek pod względem widoków, które jednak na Kilimandżaro nie zachwycają. Z innych afrykanskich, po głowie chodzi mi Góra Stanleya w Ugandzie. |
Strona 1 z 3 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |