Autor: | Washington [ 08 Sie 2015 16:16 ] |
Temat postu: | Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
No co Wy, zwariowaliście? ![]() ![]() ![]() Do Azji centralnej zagnało nas nieco z przypadku – szalejąca cena hrywny sprawiła że lotu z Lwowa do Almaty nie dało się nie kupić ![]() ![]() Niestety piękne studenckie czasy się już dla nas skończyły, więc i w podróż nie mogliśmy udać się na długo. Z dojazdami/dolotami mogliśmy poświęcić na tą wyprawę raptem 2tyg. Słowo "wyprawę" używam nieco na wyrost, ale nasze (no w zasadzie moje) plany zmierzały właśnie w tym kierunku – trekingi po górach pod 4000m, namiot na plecach, wolność ![]() Żona nie była do tej pory na Ukrainie, a i codzienne piesze wędrówki z plecakiem niezbyt jej się uśmiechały, dlatego po zapoznaniu się z dostępnymi na miejscu atrakcjami, drogą konsensusu wyjazd podzieliliśmy w następujących proporcjach: 4 dni Ukraina, 4 dni Kazachstan, 6 dni Kirgistan. Jeśli chcecie więc przeczytać parę słów o tym jeszcze stosunkowo nieznanym regionie Azji – zapraszam do relacji ![]() Wstęp czyli u naszych sąsiadów Do Lwowa dotrzeć tanim kosztem się da, ale tanio i wygodnie – niezbyt. Najbardziej optymalną opcją wydał mi się lot z Warszawy do Rzeszowa krajowym przewoźnikiem, dalej do Przemyśla i na koniec po przekroczeniu granicy marszrutką do Lwowa. O tym jak beznadziejnym zadaniem jest wydostanie się z lotniska RZE w weekend po porannym przylocie Lotu jest cały osobny wątek na forum (podchwytliwie zatytułowany "[RZE] lotnisko Rzeszów Jasionka <-> miasto" co mogłoby sugerować że jakieś opcje transportu jednak istnieją). Na szczęście stopa z drogi przy lotnisku złapać jest dość łatwo, więc już po 5min jechaliśmy w stronę Rzeszowa. Tam mieliśmy złapać autobus do Przemyśla z dworca PKS, ale po wizycie w kasie okazało się że ten dość luźno trzyma się on rozkładu, bo trasę swoją zaczyna gdzie indziej, więc koniec końców pojechaliśmy pociągiem. Następnie przesiadka w minibusa spod dworca jadącego do przejścia granicznego i już jesteśmy po drugiej stronie. Ostatni raz na Ukrainie byłem ponad 6 lat temu i zapamiętałem raczej dantejskie sceny z przejścia w Medyce (grube babuszki pchające się z ceratowymi torbami, bardziej przemieszczające się odepchnięciami łokci niż poruszając nogami), ale tym razem było bardzo sprawnie i spokojnie. Za granicą standardowo – oferty okazyjnego transportu do Lwowa za jedyne 100zł od osoby ![]() Jako że o Lwowie napisano bardzo wiele słów, ograniczę się tylko do paru zdjęć i wrażeń. W dość smutnej ukraińskiej rzeczywistości to polskie miasto rozkwita ![]() ![]() (aczkolwiek i tak nie ma lepszej piosenki niż "Panna Franciszka") Pierwszego dnia, którego zwiedzaliśmy okolice starego miasta, było dodatkowo święto Pawła i Piotra, więc ludzi na ulicach było wyjątkowo wiele. Batiarów można było spotkać co krok. Liczne atrakcje które można zobaczyć (Sobor św. Jura, Uniwersytet Lwowski, Operę, Katedrę Ormiańską, Katedrę Łacińską, rynek, targ staroci pod Arsenałem Królewskim, Wysoki Zamek z jego punktem widokowym) są i tak niczym w porównaniu z samą atmosferą panującą w mieście i jego przepyszną kuchnią w klimatycznych knajpkach. Drugiego dnia postanowiliśmy pojechać do (wydawało by się) niedalekiego Klewania, by zobaczyć słynny Tunel Miłości. 230 km, to rzut beretem, maks trzy godzinki i będziemy na miejscu. Wychodząc z tego założenia zebraliśmy się z hotelu dopiero po 12 (a co, jesteśmy na wakacjach, można sobie pospać). Zamierzaliśmy dostać się najpierw do Równego, a potem przesiąść się w marszrutkę. Okazało się, że żadne busiki nie odjeżdżają spod dworca kolejowego, ale za 20min będzie elektriczka. No i super. Kupiliśmy bilet, wsiedliśmy do pociągu i nawet przez myśl nie przeszło nam zapytać się jak długo jedzie on te 200km. Na nasze nieszczęście nie mieliśmy długo pozostać w błogiej nieświadomości, bo obok nas siedział lekko podchmielony i bardzo gadatliwy Ukrainiec, pan Paweł. Swój stan tłumaczył tym że wczoraj było jego święto i jest jeszcze w nastroju świątecznym ![]() ![]() ![]() Co kryje się pod romantyczną nazwą Tunelu Miłości? Do pobliskiej fabryki biegnie przez las pojedyńcza linia torów kolejowych. Jako że linią rzadko kiedy kursują pociągi, matka natura szczelnie otuliła przejazd zielenią, pozostawiając jedynie wąski tunel przez który przeciskają się co jakiś czas kolejki. Całość dzięki temu robi naprawdę duże wrażenie. Podobo życzenia wypowiedziane w tym miejscu przez zakochanych się spełniają ![]() W Tunelu Miłości jest pięknie ale komary kąsają jak diabli ![]() ![]() ![]() ![]() Ostatniego dnia w Lwowie postanawiamy ponownie się relaksować. A więc spacer po Cmentarzu Łyczakowskim z obowiązkową wizytą u naszych Orląt, a potem fooding i pyszne lwowskie piwa. Korzystamy z życia, mając świadomość, że już za dwa dni tempo naszej podróży ulegnie zwielokrotnieniu, a o pysznym jedzeniu będziemy marzyć na górskich szlakach zapijając suchy chleb wodą z górskiego strumienia. Wylot do Kijowa mamy o 7 rano. Według wszelkich dostępnych w sieci informacji dotrzeć o tej godzinie na lotnisko można tylko taksówką. Jednak po odkryciu nocnych marszrutek postanawiamy pójść dalej tym tropem i w informacji turystycznej dopytujemy się o nie. Na początku pani twierdzi że żadna nocna na lotnisko nie jeździ, jednak poproszona przez nas o sprawdzenie ich tras zdziwiona odkrywa, że ta o numerze 2H (14uah, 15min jazdy) przejeżdża w odległości 10 minutowego spaceru od lotniska. Tym sposobem po raz kolejny ratuję się przed złamaniem zasady niejeżdżenia taksówką ![]() W Kijowie czasu mamy sporo, 11h. Starczy na zwiedzenie głównych miejskich atrakcji. Lotnisko Borispol co prawda położone jest prawie 30km od miasta, ale do centrum można dojechać z niego w niespełna godzinę (autobus 322 do metra Kharkivska kosztuje 35uah, jedzie zaś 20min; potem metrem jedzie się ok 40min za żeton wart 4uah). Choć bagaże nadaliśmy bezpośrednio do Almaty, nasze podręczne zostawiamy w wynajętym (za darmo, kapryśne kody z jednego z popularnych OTA) apartamencie. Tracimy przez to ponad godzinę czasu, niestety nie umówiliśmy się dobrze na odbiór kluczy. Kijów nie jest już tak klimatyczny jak Lwów, gdzie można by się zapomnieć i myśleć że zostało się przeniesionym w lata dwudzieste. To duże, nowoczesne miasto. Ale pełne pięknych cerkwi – jest co zwiedzać. Zaczynamy od historycznej bramy miejskiej, Złotych Wrót spod których idziemy do wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO Soboru Mądrości Bożej by przejść do pobliskiej Cerkwi św. Andrzeja i wrócić z powrotem do Klasztoru św. Michała. Wszystkie te zabytki są położone tuż obok siebie, między nimi stoi zaś Chmielnicki. Obowiązkowo trzeba odwiedzić też pobliski Majdan. Który współcześnie nie przypomina wcale rewolucyjnych obrazów z telewizji, jest raczej po prostu centralnym miejskim place, miejscem spotkań. Oczywiście po okolicy kręci się też trochę "weteranów" ze wschodu, zbierając pieniądze na działania wojenne. Ale gdzie Kijów a gdzie Donbas, tu jest wyjątkowo spokojnie. Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną również wizytę w Ławrze Peczerskiej, kompleksie świątynnym zbudowanym wokół klasztornych jaskiń, drugim kijowskim miejscu wpisanym na listę UNESCO. Jednak wczesna godzina odlotu (na marszrutkę musieliśmy wyjść 4:30!) robi swoje, zamiast tego udajemy się na drzemkę do hotelu. Ławrę zwiedzimy w drodze powrotnej. Na lotnisko przyjeżdżamy trochę wcześniej, zachęceni pozytywnymi opiniami o saloniku na kijowskim lotnisku. Mogę je potwierdzić, obiad serwują całkiem smaczny, zwłaszcza grillowane warzywa. Niestety to nasz ostatni kontakt z luksusem. Czekał nas bowiem lot UIA. Który mogę porównać tylko do przejazdu marszrutką. Na system pokładowej rozrywki nie liczyłem, o tym że jedyny bezpłatny napój do obiadu to woda lub herbata również czytałem wcześniej, ale klimatyzacja to mogłaby działać :/ Pocąc się niemiłosiernie proszę kilka razy obsługę o interwencję, niestety bezskutecznie. Większy komfort odczuwałem jadąc z Szegini do Lwowa – w marszrutce przynajmniej dało otworzyć się co któreś okno.. Po długich i męczących 6 godzinach lotu docieramy do celu i lądujemy w Almaty. CDN |
Autor: | Anonymous [ 09 Sie 2015 22:52 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Super. Też niedługo lecę więc czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością. |
Autor: | kiew [ 10 Sie 2015 21:57 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Relacja zapowiada się ciekawie. Też mnie ciągnie trochę na wschód, a zeszłoroczny Kijów tylko rozbudził tą potrzebę ![]() Ale nie to jest najważniejsze, najważniejsze, że wreszcie ktoś rozumie, że pierwsze podróż po ślubie to wcale nie jest podróż poślubna, że nawet dłuższa wyprawa i w bardziej egoztyczne miejsce ( u mnie np. Singapur i Malezja) to ciągle też nie musi być wcale od razu podróż poślubna ![]() ![]() Washington napisał(a): Tym sposobem po raz kolejny ratuję się przed złamaniem zasady niejeżdżenia taksówką ![]() A i do tego mam jeszcze trzy pytania. Jedno prześmiewcze, drugie podróżniecze i trzecie z ciekawości. 1. Blacklane'm też nie jeździłeś czy limuzynami bez oznaczeń taxi można? 2. W jak będziesz(lub byłes) w NYC to też się nie skusisz? Przecież to takie nowojorskie "must do" przejechać się żółtą taksówką, najlepiej z jakimś człowiekiem niemówiącym po angielsku ![]() 3. Jaka jest Twoja motywacja do takiego podejścia? Wspólpracowałem chwilę z Norwegami i jeden wyznawał podobną zasadę i trzymał się jej za wszelką ceną. Dojazd od nas na lotnisku taksówką zająłby mu 20 minut i kosztował 40-50 zł. Dla niego to tyle co może dwa pojedyncze bilety na komunikację miejską w Oslo, zresztą mógłby to sobie potem w firmie rozliczyć, jednak nigdy nie jechał. Wybierał trasę z przesiadką, tramwaj + autobus, która zajmowała mu nie mniej niż godzinę (ale, że różnie to bywa to zawsze zakładam 1,5-2h na przejazd i zazwyczaj robił to z plecakiem i dwiema walizkami (bo z racji, że nałogowo śmigał na nartorolkach z kijami to miał ze sobą zwykle kupę rzeczy, na czele własnie ze sprzętem)... Nigdy się nie złamał ![]() |
Autor: | Washington [ 10 Sie 2015 23:17 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
@kiew Ad 1) Jeździłem, ale tylko w podróży, jako transfer z/na lotnisko. Nie poruszam się po mieście taksówkami, nawet jak są darmowe Ad 2) Nie, nie przyszło mi do głowy nawet. Tak samo jak nie pomyślałem by robić zakupy na Piątej Alei ![]() Ad 3) Kiedyś motywacja była czysto finansowa. Jako student nie miałem pieniędzy by przemieszczać się tym środkiem transportu, a zwłaszcza gdy szybko sobie przeliczyłem na ile cudownych i wspaniałych rzeczy związanych z podróżowaniem można by przeznaczyć oszczędzone w ten sposób pieniądze (w Warszawie 10zł nie starczy na krótką przejażdżka między klubami w centrum, w Indiach starczy na 600km podróży pociągiem). Ale w międzyczasie właśnie podróżując nabrałem przekonania że nie ma bardziej złodziejskiego zawodu na świecie. Niezależnie od ich narodowości i rejonu globu gdzie się znajdujesz, jeśli tylko wyglądasz im na turystę, taksówkarze będą próbowali Cię oszukać. Nieprzyjemne nagabywanie i osaczanie, sianie dezinformacji ("to daleko, to nie w tą stronę, tam się nie da dotrzeć bez taxi"), podawanie kilka-kilkanaście razy zawyżonych cen, zmowy cenowe itd itp. Na widok taksówki od razu włącza mi się agresja (wewnętrzna). I choć dziś już stać mnie na przejazd taksówkami, dwa powyższe powody nadal pozostają aktualne - zaoszczędzone pieniądze wolę wydać na podróże, a taksówkarze jak chcieli na jednym kursie zbudować dom dla rodziny tak chcą to robić nadal, wkurzając mnie niezmiernie ![]() Oczywiście nie znaczy to że nigdy nie korzystam z taksówek, czasami naprawdę nie ma innego wyboru, ale jeśli istnieją tylko alternatywy to ich szukam |
Autor: | Japonka76 [ 11 Sie 2015 07:39 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Po pierwsze: gratulacje Wysłane z mojego SM-A500FU przy użyciu Tapatalka |
Autor: | dmirstek [ 11 Sie 2015 07:57 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Siadamy w fotelach i zapinamy pasy. Zapowiada się rewelacyjnie. |
Autor: | Smulik [ 14 Sie 2015 12:45 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Za tydzień wylatujemy tą samą trasą więc myślę że bardzo się nam przyda twoja relacja! |
Autor: | kostek966 [ 25 Sie 2015 14:52 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
podobnie jak inni, którzy wcześniej pisali, też wybieramy sie za tydzień do Kirgistanu i chcielibyśmy kolegę zmobilizować do napisania dalszej części jak oczywiście wrócił już szczęśliwie do domu, pozdrawiamy |
Autor: | Washington [ 29 Sie 2015 21:01 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Specjalna przepustka? Nie ma problemu Formalności i kontrole nie zajmują dużo czasu. Szybka wypłata pieniędzy z bankomatu i jesteśmy gotowi skierować się do hotelu. Na szczęście lotnisko jest dobrze skomunikowane z miastem kilkoma publicznymi autobusami. My czekamy na ten o numerze 79 – dojedziemy nim pod dworzec autobusowy Sayakhat z którego do hotelu mamy dosłownie kilka kroków. Nasze pierwsze wrażenia po wyjściu z terminala? Będzie gorąco (jest 5 rano a zaczynam się pocić, a raczej nie kończę po felernym locie UIA) i azjatycko - zasady ruchu drogowego nie są mocną stroną kazachskich kierowców. Zgodnie jednak z radzieckim dziedzictwem są nią dobre samochody – spod lotniska ludzi odbierają same wypasione auta. My zostajemy na ławeczce przystanku autobusowego z starszą panią, która po usłyszeniu że jesteśmy pierwszy raz z tych rejonach śmieje się i mówi że będzie "ciekawie", cokolwiek by to nie znaczyło. Czyżbym popełnił błąd nie zabierając stroju Borata? W autobusie nie jesteśmy w stanie zapłacić za przejazd, nikt nie ma rozmienić dużych nominałów które wypłacił nam bankomat – nie stanowi to jednak problemu dla kierowcy. Choć początkowo jazda do miasta przebiega "drogami" których nie powstydziły by się najmniejsze wioski na końcu świata, im bardziej się zbliżamy do centrum tym bardziej robi się europejsko. Gdyby nie lekko mongoidalne rysy twarzy części osób na ulicach nie dało by się poznać że znaleźliśmy się w centrum Azji! Do hotelu przyjeżdżamy jedynie na chwilę, by zostawić bagaże i się odświeżyć. Jesteśmy umordowani po podróży ale nasz dzisiejszy plan (i w zasadzie plan na całą wycieczkę) nie zakłada odpoczynku i jest ambitny – odwiedzimy dziś Wielkie Almatyńskie Jezioro. Położone na wysokości 2511 m n.p.m. znajduje się ono w parku narodowym Ile Alatau na obrzeżach miasta. Nie leży ono daleko, a do samego parku narodowego można dotrzeć komunikacją publiczną. Niestety jedynie do skrzyżowania GES-2, które od jeziora dzieli 15km drogi pod górę. A z góry jak wiadomo trzeba jeszcze zejść. Jakby nie patrzeć – 30km marszu. Dużo. My jesteśmy jednak optymistami, liczymy na podwózkę – w letnie popołudnia jezioro to stanowi dość popularne miejsce piknikowe dla Kazachów spragnionych odrobiny górskiej ochłody. Nasz optymizm jak najbardziej był uzasadniony – choć z pod Parku Prezydenckiego złapanie stopa nie jest możliwe ze względu na ekstremalnie wysokie stężenie prywatnych taksówkarzy (wiedzą że autobus rzadko kursuje), w samym parku narodowym łapiemy stopa już po 30min marszu ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Tym samym bez przeszkód możemy przystąpić do cieszenia oka jeziorem i otaczającymi je czterotysięcznikami ![]() Otoczenie jest piękne ale z barwą wody nie mamy szczęścia – podobno zazwyczaj jest ona turkusowa, zależy zaś w głównej mierze od pogody i ilości pyłów dostających się do wody z pobliskich lodowców. Jako że dotarcie nad jezioro poszło nam wyjątkowo sprawnie – trzeba korzystać i wspinać się dalej. Kolejny cel – obserwatorium kosmiczne (2750m n.p.m.), posiadające drugi największy teleskop za czasów Związku Radzieckiego. Do pokonania raptem kawałek – 2km. My nie przechodzimy nawet 100m i znów jesteśmy.. w tym samym aucie z tym samym kierowcą ![]() ![]() Które zresztą okazują się pomocne, inaczej musieli byśmy zawrócić. Jako że obserwatorium jest zamknięte – kierowca decyduje się pojechać dalej, do opuszczonej stacji badawczej kosmonautów ![]() Po prostu miazga, czuję się jak w scenariuszu jakiegoś horroru. Kazachowie nie czują tego klimatu (może mają go poza Almaty na co dzień ![]() Naszą uwagę przykuwają miniaturowe blaszane, hmm, domki? Jest ich co najmniej kilkadziesiąt. Czyżby to był tajny projekt wyhodowania mikro astronauty? (przemyślcie to – same oszczędności – mniejsze zużycie tlenu, wody, żywności, łatwiej dotrze w trudniej dostępne zakamarki pojazdów kosmicznych w razie awarii, a i paliwa trochę się zaoszczędzi wynosząc go na orbitę ![]() Nasze rozmyślania przerywa napotkanie pary z dzieckiem, których bez chwili wahania pytamy się czy możemy z nimi wrócić do Almaty. Możemy – uratowani! (23km w dół to nadal 23km do pokonania ![]() ![]() ![]() ![]() I choć czas mija nam bardzo przyjemnie – jest 45 stopni, nie ma cienia, a my jeszcze nic a nic nie spaliśmy. Zdecydowanie czas udać się do hotelu. Zwiedzanie samego Almaty ograniczamy do minimum, a nie eliminujemy jedynie z tego względu że przez park Panfilov z jego drewnianą katedrą Zenkov jest nam po prostu po drodze ![]() i w zasadzie wszelkie ważne miejsca w mieście odwiedziliśmy ![]() ![]() Kilka informacji praktycznych Do Kazachstanu niestety polscy obywatele cały czas potrzebują wizy. Były plany, ba, deklaracje, zniesienia wiz od tych wakacji – niestety póki co na deklaracji kazachskiego prezydenta się skończyło. Proces wyrabiania wizy jest czystą formalnością, nawet w przypadku wiz dwukrotnych (nie trzeba żadnych zaproszeń mimo że na stronie ambasady wyczytamy inaczej). Tylko swoje kosztuje – dwukrotna wiza turystyczna to koszt 50E (i jest paradoksalnie tańszą opcją niż dwukrotna wiza tranzytowa). Walutą kazachską jest tenge. Łatwo przeliczyć je na złotówki – 100T to 2zł. Z Lotniska do miasta jeździ kilka autobusów miejskich, wszystkie kosztują po 80T. Zakupu biletów dokonuje się w autobusie - w zależności od linii w automacie przyjmującym tylko monety bądź u sprzedawcy (nie kierowcy), podczas wycsiadania. Przystanek linii 79 znajduje się tuż po wyjściu z terminala po prawej stronie. Kilka kolejnych linii autobusowych przystanek swój ma 100-200m za wyjściem z lotniska. Pierwszy autobus z lotniska odjeżdża o 5:30/6:00 (taki dziwny zapis znajduje się na rozkładzie; w naszym wypadku chodziło chyba o średnią z tych dwóch godzin bo przyjechał o 05:45 ![]() Do parku narodowego Ile Alatau w którym znajduje się wielkie Almatyńskie Jezioro możemy dotrzeć komunikacją publiczną. Najpierw należy podjechać do Pierwszego Prezydenckiego Parku autobusem nr 63 (np z Furmanov ulicy), potem zaś przesiąść się w bus 28 (kursuje od 7 do 19 mniej więcej co godzinę) – wysiadamy na samym końcu, na tak zwanym GES-2 (dalej musimy zdać się na nasze stopowe szczęście bądź nogi ![]() CDN |
Autor: | Washington [ 07 Paź 2015 17:08 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Podwodny las oraz (prawie że) Wielki Kanion Kolejnego dnia mieliśmy zakosztować całej rozciągłości geograficznych doznań Kazachstanu – za dnia spalić się na pustynnym stepie by wieczorem drżeć z zimna w namiocie rozbitym w górach. Najpierw jednak musieliśmy wydostać się z Almaty, co okazało się trudniejszym zadaniem niż sądziliśmy. W internecie oraz przewodniku LP można natrafić na informację iż z dworca Sayakhat o 7 rano odchodzi autobus do Kegen. Gdy na dworcu naganiacze zaprzeczali istnieniu takowego połączenia jedynie uśmiechnęliśmy się sceptycznie i ruszyliśmy pewnym krokiem do kas biletowych. Niestety gdy w kasach sytuacja się powtórzyła nasze miny nieco zrzedły. Oczywiście tak łatwo się nie poddaliśmy, ale dość powiedzieć że tym razem wyjątkowo zapewnienia taxsówkarzy o nieistniejącym autobusie się potwierdziły. Czy w związku z tym byliśmy zmuszeni nagiąć swoje zasady i wynająć prywatny transport? Bynajmniej. Naszą uwagę przykuły stojące na rogu skrzyżowania poza dworcem marszrutki – okazało się że kursują one do pobliskich wiosek, w tym tych położonych na wschód od Almaty. My wybraliśmy tą jadącą do Akshiy. Choć marszrutki te odjeżdżają po zapełnieniu się, na komplet pasażerów nie czekaliśmy dłużej niż kilka minut. Wydostawszy się z miejskiej aglomeracji zaczęliśmy łapać stopa. Szło nam dość ciężko, wszyscy zatrzymujący się oczekiwali pieniędzy za podwiezienie. Jako że plan dnia mieliśmy dość napięty, a w budżecie podróżnym niewykorzystane środki na busa którego nie było, stwierdziliśmy że nie będziemy wybrzydzać – za 200T od osoby zagwarantowaliśmy sobie podwózkę aż zjazdu do kanionu Szaryńskiego. Zjazdu to nieco za wiele powiedziane – ot piaszczysta droga pośrodku niczego, ciągnąca się aż po horyzont wśród suchych trawiastych stepów. Z nieba leje się żar. Termometr skryty gdzieś w cieniu pokazałby co najmniej 40+ stopni, ale jedyny cień w okolicy był tym rzucanym przez nasze sylwetki. Tymczasem przed nami stało nielada wyzwanie – pokonanie 10km do wejścia do parku narodowego, a potem jeszcze 3km do Doliny Zamków, stanowiącej cel naszej wycieczki. Wokół nie ma żywego ducha, na autostop nie możemy więc liczyć. Zaczynamy powolną mordęgę. Pot leje się z nas hektolitrami, nasze zapasy wody zaś nikną w oczach. Plecaki ciążą niemiłosiernie. W zasadzie nie było powodu byśmy taszczyli je ze sobą, ale nie mamy ich gdzie zostawić – żadnych większych kamieni, krzewów bądź choćby niewielkiej rozpadliny by móc je bezpiecznie ukryć. To byłby dopiero numer – zostać okradzionym na pustyni ![]() ![]() ![]() Co krok można napotkać ciekawe formacje skalne. Do kanionu podwozi nas rodzina z dziećmi – zmierzają w to samo miejsce co my, po cichu liczymy więc na to że zabierzemy się z nimi również z powrotem. Próżne były to nadzieje, okazuje się bowiem, że są totalnie nieprzygotowani do zwiedzania kanionu – buty na obcasie i sandały nie stanowią wymarzonego zestawu do zsuwania się z żwirem, zmuszeni są więc już po chwili zawrócić. Zapewne wybraliśmy ścieżkę wydeptaną przez kozice a nie turystów, gdyż nawet nam jest trudno zachować równowagę – miejscami zjeżdżamy pośród chmur pyłu i stukotu małych kamyków. Nie zraża to nas – oczami wyobraźni widzimy rzekę z jej obiecującym chłodem i możliwością napełnienia bukłaków – lepszej motywacji nam nie trzeba ![]() Nad rzeką w cieniu drzewa piknikujemy dłuższą chwilę – tabletki z chlorem idą w ruch i po kilku minutach możemy cieszyć się lodowato pyszną wodą. Krótka kąpiel, śniadanio-obiad złożony z suchego chleba i ala pierogów z mięsem które zakupiliśmy w Almaty i gotowi jesteśmy wyruszyć w drogę. Tym razem w piekielnym skwarze pod górę.. Upał jest nieludzki, ledwo można wytrzymać. Może to dlatego większość osób odradzała Kazachstan w lecie z jego kontynentalnym klimatem? ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() W Saty z jej pomocą zasięgamy języka o pobliskich atrakcjach – jeziorach Kolsai oraz Kaindy. Tak jak się spodziewaliśmy – lokalni mieszkańcy podają ceny za transport z kosmosu (typu 2000T za 15km oO ![]() Prosta i płaska, powietrze zaś górskie – chłodne i rześkie. Tak to można maszerować ![]() A raczej można by, gdybyśmy nie złapali stopa już po kilku kilometrach. Tym razem padło na lokalsów – pamiętającym czasy radzieckie jeepem wiozą zapasy do jurt położonych przy jeziorze – turysta w końcu coś jeść musi. O starości jeepa świadczy to że co 10min musimy zatrzymać się by dolać wody do chłodnicy ![]() Trzęsienie ziemi które zatopiło pobliski las stworzyło niespotykanie piękny krajobraz. Dodajmy do tego wapienne skały nadające wodzie piękną barwę – a będziemy stać oczarowani nad brzegiem jeziora przez długie minuty. Nie mówiąc o tym że taki piękny prysznic rzadko się zdarza ![]() (to nie przypadek że na zdjęciu stoję na brzegu – dalej niż do pasa nie byłem się w stanie zanurzyć ![]() Po dokonaniu wieczornej ablucji i przygotowaniu namiotu idziemy do kazachskich badaczy by w końcu doświadczyć wschodniej gościnności – suszonymi owocami i orzechami przegryzamy kolejne tematy podczas rozmowy. Sen okazuje się od nas silniejszy i przy trzecim kubku herbaty nie dajemy już rady. Idziemy marznąć w nocy do naszego namiotu. CDN Wskazówki praktyczne Wstęp do kanionu kosztuje 600T. Wstęp do parku narodowego przy jeziorze Kaindy kosztuje 700T – to ten sam park narodowy co jezior Kolsai. Bilet wstępu ważny jest dobę. Można więc na jednym bilecie odwiedzić oba te miejsca. Dotarcie do jeziora jest bardzo proste. Są dwie drogi przy cmentarzu, jedna za i jedna przed, jednak obojętne którą wybierzemy – obie łączą się po kilkuset metrach. Wbrew ostrzeżeniom lokalsów drogą tą przejedzie spokojnie nawet zwykłe osobowe auto, nie trzeba wynajmować transportu terenowego. Do pokonania po drodze jest jedna mała rzeczka – jest ona jednak bardzo płytka – nie zmoczymy nóg więcej niż do połowy łydki a i auto spokojnie ją przejedzie. |
Autor: | Washington [ 10 Paź 2015 12:07 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Gonitwa z czasem albo historia jednego pieroga (za dużo) Mimo stosunkowo niskiej wysokości na której się znajdujemy (1867 m n.p.m.) noc jest dość chłodna. Ja spędzam ją komfortowo zawinięty w śpiwór, jednak żona budzi się co jakiś czas z zimna. Nad ranem narzeka na warunki, jednak na pytanie dlaczego nie założyła do śpiwora termo odzieży skoro było jej źle odpowiada zgodnie z kobiecą logiką: "Nie chciało mi się jej szukać" ![]() Drogę powrotną pokonujemy w podobnym stylu jak w pierwszą stronę. Tym razem przechodzimy ponad połowę trasy nim napotykamy naszych wczorajszych znajomych od ciem w ciężarówce. Podwożą nas na skraj miasteczka. Do Kolsai będziemy musieli złapać nowy transport. Na to że uda nam się to zrobić w obrębie pełnego dorobkiewiczów Saty nawet nie liczymy, idziemy więc nieśpiesznym krokiem w kierunku parku narodowego – im dalej zajdziemy tym bardziej zwiększymy nasze szanse na podwózkę. W pewnym momencie nie chce nam się już nieść plecaków, postanawiamy więc ukryć je w pobliskich krzakach, ale dokładnie wtedy zatrzymuje się kierowca chcący nas podrzucić. Takie wyczucie czasu to my rozumiemy ![]() ![]() ![]() Dolne jezioro Kaindy wygląda wspaniale, choć wcale nie przypomina alpejskiego jeziora wśród odludnych gór. Wygląda raczej na miejsce pikników oraz sportów wodnych. Prawdopodobnie właśnie dlatego w tak niepozornym miejscu.. gubimy się ![]() Spodziewaliśmy się górskiego trekingu w głuszy, szukamy więc wąskiej ścieżki prowadzącej do drugiego jeziora. Nawet nam przez myśl nie przechodzi iść szerokim udeptanym traktem po prawej stronie akwenu, skaczemy więc po stromej i ledwie widocznej ścieżce po jego lewej stronie.. Miejscami obecne są niebezpieczne osuwiska, nabieramy więc wątpliwości czy wybraliśmy dobrą drogę. Nie jesteśmy jednak sami – w poszukiwaniu przygody tą drogą wybrał się również Aidos – młody Kazach pracujący w almatyńskim korpo, oraz wykładowca na tamtejszej politechnice. Wreszcie jest z kim porozmawiać po angielsku ![]() ![]() ![]() ![]() Cała trasa jest dobrze widoczna oraz łatwa. Aż do ostatniego odcinka który biegnie ostro pod górę. Podłoże jest tam z lekka wilgotne, dobrze że treki na wibramie pozwalają nam nie tracić przyczepności. Na szczyt docieramy zmęczeni, ale bez większych problemów. Docieramy tylko po to by się.. rozczarować. W LP drugie jezioro opisane jest jako najładniejsze. Nie mogę się zgodzić z tą opinią w żaden sposób. Jego urok ogranicza się do odosobnienia które można poczuć w tym miejscu – niewielu piknikowiczów decyduje się tu przybyć. Poza tym jezioro jak jezioro. Gdzie mu tam do chociażby Kaindy. (być może za dnia, przy lepszym oświetleniu ujawnia swój skryty urok, nam nie dane było go jednak poznać) Nad jeziorem decydujemy się na krótką przerwę regeneracyjną. Pijemy świeżo uzdatnioną wodę oraz jemy pierogi z mięsem. Nie biorąc pod uwagę faktu że mają już 2 dni, z czego jeden spędziły w 40-50 stopniach. Myślę że w tym momencie mogę spokojnie stwierdzić że nie były to najlepsze warunki do przechowywania mięsa. Żonie pierogi zwyczajnie śmierdzą, swój pieróg wyrzuca, ja jestem twardy i jem go do końca. Zaczynamy zbiegać na dół, czasu mamy niewiele. Twardy byłem przez następne 15min, aż nie pobladłem na twarzy i nie pogoniło mnie w krzaki. I tak mniej więcej wyglądała moja droga powrotna. Bieg, bieg w krzaki i dalszy bieg. I tak w kółko. Brzuch mniej tak boli że mam ochotę zwinąć się w kłębek. Ale trzeba biec. Motywacji dodaje fakt iż nasza apteczka z jej wszelkimi dobrodziejstwami również znajduje się w kasach biletowych. Gdy docieramy do parkingu wyprzedzamy grupę z przewodnikiem. Widząc jak jesteśmy zmęczeni i brudni (moja koszulka wręcz jest biała od wytrąconej z potu soli) przewodnicy śmieją się z nas. Do czasu aż im nie mówimy że właśnie udało nam się pokonać drogę w obie strony w mniej niż 3h – to skutecznie odbiera im mowę ![]() ![]() ![]() Noc na pustyni (nawet tej stepowatej) ma swoje zalety – nigdzie nie spotkacie tak pięknego nieba idąc w nocy za potrzebą jak na pustyni ![]() ![]() CDN |
Autor: | Washington [ 11 Paź 2015 22:36 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Alpejski Karakol jak z bajki Tego dnia pożegnaliśmy się z Kazachstanem, by udać się w prawdziwe góry, w piękny i jeszcze dość nieznany Tien-szan, a konkretnie do Kirgistanu, w okolice Karakol. Postanowiliśmy skorzystać z przejścia granicznego nieopodal Kegen, które otwarte jest tylko w sezonie letnim. Według wielu blogów praktycznie niemożliwe jest jego przekroczenie bez wynajęcia prywatnego transportu ze względu na brak komunikacji publicznej oraz znikomą ilość pojazdów przekraczających granicę które można by złapać na stopa. A jak wiadomo gdy słyszymy że coś jest prawie niemożliwe – musimy udowodnić że jest to nieprawda ![]() Do Kegen docieramy bez większych problemów, po drodze zatrzymując się jedynie by spróbować kumysu – jego smak nie podchodzi nam zupełnie. Problemem jest brak żywności, w którą w tak wczesnych godzinach porannych nie jesteśmy się w stanie wyposażyć. Wszystkie cafe czynne są dopiero od 10-11, podobnie lokalny bazar. Zadowalamy się więc zapasami wody i suchym chlebem z jogurtem z pobliskiego sklepu (nie ma to jak zimny prowiant od 3 dni ![]() ![]() ![]() Zanim jednak się w nie udamy, w Karakol musimy się dobrze do tej wyprawy przygotować. Zakłada ona ok 4-5 dni w górach, całość pod namiotami, raczej bez możliwości zakupienia gdziekolwiek jedzenia i poza pierwszymi dwoma dniami bez kontaktu z ludzkimi siedzibami. Po pierwsze próbujemy wyposażyć się w lokalną gotówkę czyli somy – co nie okazuje się łatwym zadaniem. Jest niedziela, w niedziele banki (całe dwa na miasteczko) są zamknięte. Dostajemy cynk że w centrum miasta stoją 3 bankomaty na zewnątrz placówek z których powinniśmy być w stanie skorzystać. Znów pudło. Pierwszy okazuje się być zepsuty, drugi podobnie jak ten zepsuty akceptuje same Visy (a my jak na nieszczęście mamy jedynie ze sobą MC). I gdy już porządnie wątpimy trzeci postanawia się nad nami zlitować – połyka moją kartę MC bez żadnych skrupułów ![]() ![]() ![]() Tu warto wstawić kilka słów wyjaśnienia jak wyglądał nasz plan trekingu. Postanowiliśmy trasę trekingową w okolicach Karakol przejść w odwrotnym kierunku niż polecają wszystkie blogi i przewodniki. Zakładają one najczęściej wejście doliną Karakol do jeziora Ala-Kul, wejście na przełęcz i zejście do doliny Altyn Arshan. My chcieliśmy przejść jednak dłuższy wariant trasy – przedłużony o Siedem Byków (Jeti-Öghüz), dolinę kwiatów (Kök-Jaiyk) i przełęcz Teleti. A że dalej nasza droga wiodła do Kochkor'u logicznym logistycznie wydawało nam się zakończyć treking przy Siedmiu Bykach – z nich mielibyśmy o kilkadziesiąt kilometrów bliżej na zachód niż kończąc przy sanatorium w Ak-Suu. Czemu był to kompletnie pomylony pomysł i dlaczego czasem nawet przewodniki mają rację dowiedzieliśmy się już następnego dnia ![]() Tymczasem idziemy włócząc się noga za nogą pod górę drogą która w okolicach ma miano najgorszej drogi świata. Miano może uzyskała trochę na wyrost, ale na pewno nie jest to droga którą mógłby przejechać samochód osobowy. W ogóle przejazd samochodem terenowym też nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem – tempo jazdy zbliżone jest do tempa marszu ![]() W związku z tym niesie ze sobą dużo zanieczyszczeń mechanicznych. Z tym nasze tabletki do uzdatniania wody sobie nie poradzą. Musimy szukać małych źródełek wpadających z gór, a tych po drodze występuje niewiele. Gdy napotykamy w końcu takowe po drodze już chcemy zrzucać plecaki i rozbijać namiot. Pierdzielić Altyn Arshan z jego gorącymi źródłami. Od złego ruchu wybawia nas kolejny samochód jadący w dół – informuje nas że zostało nam raptem 40min do celu. Z bólem serca uzupełniamy zapasy wody i wleczemy się dalej. Gdy docieramy do doliny nasze szczęście nie zna granic. Wyszukujemy pierwszy lepszy strumień i rozbijamy namiot – co z tego że kilka metrów od drogi, tym będziemy martwić się jutro. Tak samo jak kąpielą ![]() Rankiem okazuje się że rozbiliśmy się w bajecznej dolinie której nie powstydził by się żaden alpejski kurort. Wokół pięknie zielono, a w tle lodowce (a w zasadzie z samej doliny widoczny jest jeden z nich - o wdzięcznej nazwie Palatka). Korzystamy z górskiego strumienia by umyć się (lodowata woda przestała być już nam straszna przed kilkoma dniami) i zrobić pranie. Słońce pięknie świeci, a tuż obok stoi płotek jakby stworzony do suszenia ![]() I tylko przechodzący obok drogi turyści patrzą się na nas dziwnie. Nie mniej dziwnie jednak niż my na nich – czy w góry zabrali cały swój dobytek? Pod ciężarem przeogromnych plecaków wręcz się uginają (nie mówiąc o tym że wyglądają po prostu śmiesznie). Ale, ale. Miało być o pięknie doliny Altyn Arshan. A jest ona przecudna. Tak ukwieconej okolicy dawno nie widzieliśmy. W dodatku ma ona swoje własne gorące źródła. Można za 200 somów wynająć sobie prywatną łaźnię w pobliskich zabudowaniach, albo można znaleźć sobie jeszcze bardziej prywatne naturalne źródła kompletnie za darmo ![]() Naturalne baseny zostały przez lokalnych strażników parku narodowego uformowane w przeróżne sympatyczne kształty – serce, kamienną grotę, usta żaby. W dodatku mało kto o nich wie, można więc się cieszyć nimi na osobności, z wartką rzeką szumiącą tuż poniżej. My dowiedzieliśmy się od nich od strażnika u którego w domu jemy śniadanie. Po śniadaniu pozwalając wyschnąć naszym ubraniom zażywamy mini spa. Gdyby nie napięty plan z chęcią w dolinie zostali byśmy dłużej. Stada pasących się koni na zielonej hali w otoczeniu gór – coś pięknego. No i ta cisza i spokój. Czas jednak wyruszać w drogę, już dość się na leniuchowaliśmy. Droga pod górę jest dobrze wydeptana i stosunkowo łatwa przez większość czasu. Czasem trzeba się tylko odrobinę natrudzić by przekroczyć strumień (nogi zamarzają w kilka sekund, łatwo po utracie czucia się wywrócić w wartkim strumieniu). Za to wokół widoki bajeczne. Dodatkowo tylu świstaków co tam nie widzieliśmy przez całe życie. Skubańce wyskakują dosłownie co kilka minut. Niestety są nadzwyczaj szybkie, a ja nie posiadam obiektywu tele, nie udaje mi się ich więc dobrze uchwycić. A potem nadchodzi przełęcz. To właśnie z jej powodu wszyscy polecają przejście tej trasy od jeziora do doliny, a nie w odwrotnym kierunku. I czasami warto słuchać się innych! Podejście pod nią od strony Altyn Arshan jest przeokrutnie strome i składa się z żwiru, który wraz z kamieniami obsuwa się co chwilę spod nóg. Pełźniemy pod górę prawie na czworaka, idąc dwa kroki do przodu by spaść jeden krok do tyłu. Ja radzę sobie jako tako (problemy żołądkowe na szczęście zostały już przeze mnie zażegnane to i sił mam dostatek), ale żona na przemian ma ochotę krzyczeć ze złości i płakać – na żadną z tych czynności nie ma sił ![]() (zdjęcie nie oddaje w żaden sposób hardcorowości podejścia, ale też podchodząc pod górę robienie zdjęć nie było moim priorytetem – koncentrowałem się na nie spadnięciu ![]() Kiedy jednak udaje mi się wejść na szczyt przełęczy – piękno rozpościerającego się przede mną widoku zapiera mi dech w piersiach. Na górze stoimy dobre 20min chłonąc po prostu widoki. Stali byśmy pewnie i dłużej gdyby nie przejmujący chłód oraz kończący się dzień. Namiot w końcu musimy rozbić na niższej wysokości, najchętniej nad jeziorem (jezioro położone jest na 3530 m n.p.m.). Zejście z przełęczy jest już dużo łagodniejsze, cały czas jednak podle żwirowe. Wygodniej w sumie niż schodzić jest nam się zsuwać ![]() Nim docieramy nad jezioro jesteśmy padnięci, wokół zaś panuje lekki zmrok. Napotykamy natomiast trójkę sympatycznych młodych ludzi, oczywiście z Polski (no bo kogo można by spotkać w tak odludnym i dość trudno dostępnym miejscu ![]() ![]() Jezioro widziane z dołu oszołamia nie mniej niż widziane z góry. (choć nadal stanowi lodowate miejsce do skosztowania porannej kąpieli) Całości uroku dodają rosnące wszędzie kwiaty. Z napotkanym Polakami mimo że idą w tym samym kierunku postanawiamy się rozstać – każdy z nas powędruje dalej we własnym tempie. Dodatkowo ani my ani oni nie są pewni odnośnie dalszego planu. Wczorajsze podejście dało nam mocno w kość, a przełęcz Teleti nie dość że jest równie wysoka (3800 m n.pm.) to podobno jeszcze trudniejsza. Dodatkowo kończy nam się powoli jedzenie – na jeden dzień starczy na pewno, ale na dwa już niekoniecznie. Rozsądek podpowiada więc zejście do doliny Karakol, ale ambicje – dalszy treking. Decyzje odwlekamy więc w czasie – najpierw zejdźmy do doliny i zobaczmy jak będziemy się czuli. W dół schodzi się dość sympatycznie, choć mijane przez nas osoby które muszą się wspinać pod górę mają na ten temat raczej odmienne zdanie ![]() (zwłaszcza że część z nich wchodzi pod górę w.. klapkach oO a myślałem że samobójcy w stylu szpilki na Orlej Perci zdarzają się tylko u nas) Widoki wokół zachwycają. Choć nie są tak ładne jak po drugiej stronie przełęczy. Po zejściu do doliny żona klasycznie bierze na siebie zadanie bycia osobą odpowiedzialną w naszym związku i kategorycznie nakazuje zejście do miasta. Pan każe, sługa musi ![]() ![]() Czego jak czego ale koni w Kirgistanie nie brakuje ![]() Pod koniec trasy udaje nam się nawet złapać stopa, przez co oszczędzamy 2h marszu. W mieście decydujemy się na nocleg – tak, taki prawdziwy, z prysznicem, w końcu raz na kilka dni można pozwolić sobie na odrobinę luksusu. Pod warunkiem że luksus wygląda w ten sposób ![]() Nie jest może zbyt nowocześnie, jest za to na pewno bardzo klimatycznie – odkrywamy jak Kirgizowie mieszkają teraz (i mieszkali zapewne 50 lat temu ![]() ![]() CDN Kilka wskazówek praktycznych 100 somów to ok 6zł Do Ak-Suu jeździ marszrutka nr 350 spod bazaru Ak-Tilek – i w żadnym wypadku nie powinna kosztować więcej niż 20 somów (czasem próbują okantować również na żądaniu dodatkowej zapłaty za bagaż – nie mają do tego prawa). Z Ak-Suu do Altyn Arshan najprawdopodobniej idzie się ok 4h z plecakami jeśli się jest zdrowym, nam to zajęło 5,5h. W Altyn Arshan nie rozbijajcie namiotu za blisko domostw, mogą ich właściciele zażądać od Was za to 100 somów. Polecamy tam natomiast zjeść w Yak Tours – za 100 somów od osoby zjedliśmy nie wyszukaną ale porządną porcję jedzenia (co jak na schronisko górskie jest dobrą ceną), a właściciel przybytku Valentin (pracujący również jako strażnik parkowy) udzielił nam porad jak znaleźć darmowe gorące źródła. By je znaleźć trzeba zejść nad rzekę i cofnąć się w stronę Ak-Suu jakieś 500m – podążajcie za małą wydeptaną ścieżką. Źródeł jest kilka, położone są mniej więcej co kilkadziesią metrów, znajdźcie swoje ulubione ![]() Jeśli macie więcej czasu to w ok 4,5h OW da się zrobić dodatkową wycieczkę na lodowiec Palatka z doliny. Wejście na przełęcz i zejście nad jezioro z plecakami (ale już normalnym tempem marszowym, tego dnia dobrze się czuliśmy) zajęło nam ok 7h. (samo mordercze podejście pod przełęcz – ok 40min) W nocy nad jeziorem nawet w lecie panuje ledwo kilka stopni na plusie, warto być na to przygotowanym. Zejście z jeziora na dół do doliny Karakol nie jest najlepiej oznaczone – co jakiś czas trasę wyznaczają kupki kamieni, my jednak przez pierwszą godzinę szliśmy po podmokłych terenach na azymut. Zejście do base campu to ok 3h treku szybkim tempem. W base campie teoretycznie mają prawo wymagać od Was opłaty za wstęp do parku narodowego w wysokości 200 somów od osoby plus 150 somów za namiot – my nie napotkaliśmy żadnej osoby zbierającej opłaty, to też nic nie płaciliśmy. Zejście samą doliną do przystanku autobusowego może zająć ok 4-5h, my szliśmy tylko 3h zanim złapaliśmy stopa. W Karakol polecamy nocować w Yak Tours (zbieżność nazw nie przypadkowa) na Gagarina – guesthouse ten jest centralnie położony, pokoje są czyste i dość wygodne choć oldschoolowe, tylko łazienka jest jedna na cały obiekt (i ma problemy z ciśnieniem wody) – cena o ile dobrze pamiętam to 500 somów za pokój dwuosobowy. (Inne tańsze obiekty w mieście takie jak np Turkestan okazało się że wcale tańsze nie są, ostatnio znacząco podnieśli ceny). Zjeść za to warto w restauracji przy bazarze (nie ma nazwy, albo nie zapamiętaliśmy jej, znajduje się natomiast jakieś 20m od przystanku marszrutki 350) lub w Mustafie przy głównej ulicy Toktokul – w obu za 100 somów pękniecie z przejedzenia pysznymi potrawami i napijecie się wszystkiego na co macie ochotę. |
Autor: | kostek966 [ 12 Paź 2015 19:12 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Hej, pisałem w końcu sierpnia prosząc o relację z Kirgistanu, nasz wyjazd był we wrześniu i też poszliśmy nad jezioro drugą stroną, nistety nie dotarliśmy do przełęczy z powodu ciągłych opadów gradu, a napotkani turysci mówili nam o śniegu i błocie na podejściu pod przełęcz, kąpiel mieliśmy po 200 somów od osoby z braku wiedzy o bezpłatnych basenach, bus dokładniej z i do miejscowości Tieplokliuczenka w międzyczasie zdrożał do 25 somów i kierowca też chciał dodatkowo za bagaż ale w końcu machnął ręką i nie dopłacaliśmy, pozdrawiam i czekam na dalszą relację |
Autor: | Washington [ 22 Paź 2015 18:56 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Kirgiskie morze i kirgiska (może) wioska Mimo że musieliśmy zrezygnować z trekingu przez przełęcz, planów w zasadzie nie zamierzaliśmy zmieniać. Skoro nie daliśmy rady górą – do Doliny Kwiatów wybraliśmy się dołem. Tak więc na początek dojechaliśmy marszrutką do jednego z najsłynniejszych kirgiskich widoków – Siedmiu Byków. Ta formacja skalna prawdopodobnie swą sławę wśród lokalnych mieszkańców zawdzięcza legendzie wiążącej się z nią, bo raczej nie samemu widokowi – ten w porównaniu z tym co możemy ujrzeć w wyższych partiach gór jest po prostu umiarkowanie ładny. Legenda powiada że jeden z Khanów (dawnych władców) ukradł żonę drugiemu. Tamten w odwecie (na żonie, no bo nie na Khanie ![]() Ba, zaryzykuję stwierdzenie że w poszukiwaniu ładniejszych widoków nie trzeba nawet iść wyżej w góry, wystarczy z punktu widokowego (znajdującego się nad kawiarnią).. obrócić się do tyłu ![]() Zresztą sama Dolina Kwiatów (do której dla odmiany dotarliśmy autostopem z wycieczką emerytowanych Niemców) też rozczarowała – tamtejsze szerokie pastwiska otoczone górami nie umywały się w żaden sposób do Altyn Arshan. Chwilę więc chillujemy się leżąc na trawie z nogami zanurzonymi w strumieniu i ruszamy dalej. Nie ma co marnować więcej czasu. Powrotnego stopa łapiemy momentalnie, tym razem jest to właściciel firmy która zorganizowała wycieczkę Niemcom z którymi zabraliśmy się w pierwszą stronę – ma on wyjątkowe jak na tamte rejony podejście do interesów. Po pierwsze o turystach wyraża się z szacunkiem – myśli o nich jak o klientach, a nie jeleniach których udało mu się naciągnąć na duże pieniądze. Po drugie wyjawia nam że normalnie ludzie pracujący z turystami nie biorą stopowiczów, a na pewno nie za darmo, ale to go nic nie kosztuje, a być może mamy znajomych którym będziemy mogli polecić jego firmę – i wręcza nam wizytówki. No normalnie Europa ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Zabrał nas nad kirgiskie morze, czyli nad jezioro Issyk Kol. Wszyscy napotkani Kirgizowie z którymi rozmawialiśmy pytali się nas czy już je odwiedziliśmy. Mimo więc że nie mieliśmy w planach zatrzymywania się nad nim (opisy i zdjęcia tego jeziora nie zainteresowały nas), stwierdziliśmy "A co tam, to i tak po drodze" i tym sposobem wylądowaliśmy na plaży w jednym z tamtejszych kurortów ![]() No cóż, tego dnia co wybór miejsca do odwiedzenia – to lepszy ![]() ![]() Dostanie się do Kyzart było najbardziej wymagającym stopowaniem na tej wycieczce jakiego się podjęliśmy. A to wszystko z dwojga powodów. Po pierwsze, od Kochkoru na zachód jeździ naprawdę niewiele samochodów. Ale z tym spotkaliśmy się już wcześniej, chociażby przekraczając granicę kazachsko-kirgijską. Co ważniejsze jednak – w tych okolicach mało osób dysponuje własnym środkiem komunikacji, komunikacja publiczna zaś nie istanieje. Dlatego wszyscy korzystają z dzielonych taksówek lub płacą za podwiezienie kierowcom złapanym przy drodze. Jednym słowem – za darmo nikt nie zabierze. I nie byłby to problem, w końcu nie zawsze musi być autostop, ale na widok turysty ceny leciały 2-3razy w górę. Mimo to udaje nam się jakoś zabrać z młodymi, pijanymi chłopakami za.. piwo ![]() ![]() złapaliśmy kolejne auto, którego kierowca pomimo 5 osób w środku nie miał nic przeciwko dodatkowemu zarobkowi (w zamian za niewygody zażyczył sobie normalnej ceny). Jedziemy i jedziemy gdy nagle zostajemy poinformowani "Jesteście na miejscu, oto Kyzart" Yyyy, ale że gdzie jest ten Kyzart? Czy te 4 budy na kółkach to wioska do której się wybieraliśmy? Otóż owszem ![]() ![]() ![]() Jako że zbliża się już wieczór, rozbijamy namiot pośrodku wioski i postanawiamy rano martwić się jak dotrzeć nad jezioro. Rano dowiadujemy się że konie owszem są, musimy poszukać jurt gdzieś tam za pagórkami. Nie przesadzali – rzeczywiście "jurt" liczba mnoga – stoją dokładnie dwie ![]() Wielkość metropolii jaką jest Kyzart nie przestaje nas zdumiewać. Niestety okazuje się że konie są obecnie na wypasie, najwcześniej moglibyśmy dostać je jutro rano. "A ile tych koni chcecie kupić?" ![]() |
Autor: | Japonka76 [ 23 Paź 2015 14:12 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Rany, jak tam pięknie. Zupełnie się nie spodziewałam. Zdjęcie ze szczytu przełęczy, gdzie rzeka wpływa do jeziora - po prostu bajka ![]() |
Autor: | Washington [ 28 Paź 2015 18:59 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Bishkek – nie dziękuję, przenocuję w górach Wydostanie się z Kyzart okazało się zadaniem jeszcze trudniejszym niż dostanie się na ten kraniec świata. Za to od Kochkoru upływa w przyjemniejszej atmosferze – spotykamy turystę z Niemiec który od dwóch miesięcy jest w podróży po centralnej Azji – nie znając ani zdania po rosyjsku ![]() ![]() Gdy już łapiemy transport dalsza droga przebiega w miarę sprawnie. Zastanawiamy się tylko co dalej. O Bishkeku słyszeliśmy nie najlepsze opinie (nie tylko że nie ma co zwiedzać, ale też że nie jest za bezpiecznie, szczególnie w regionie bazaru Osz). Dlatego skłaniamy się raczej do powrotu w góry – tym razem do pobliskiego parku narodowego Ala Archa. Nasz dylemat wkrótce rozwiązuje się samoistnie. Czytaliśmy że w Biszkeku grasują złodzieje przebrani za fałszywych policjantów którzy domagają się od turystów pokazania paszportów (jak taka sytuacja się kończy możecie się domyślić). Ale nie spodziewaliśmy się że spotkamy ich już w pierwszej minucie naszego pobytu w tym mieście ![]() ![]() Marszrutką dojeżdżamy pod wrota parku narodowego. Strażnik ostrzega nas przed wysokim poziomem wody w strumieniach – zerwało kilka mostów, odradza próbę przekroczenia na dziko. W zasadzie z dostępnych szlaków pozostaje tylko ten prowadzący do schroniska górskiego Ratsek. To nic, i tak właśnie tam się wybieraliśmy. Dalej już rutynowo. W perspektywie 12km marszu, w rzeczywistości po kilkunastu minutach łapiemy stopa. Jako, że zbliża się już wieczór rozbijamy się przy strumieniu w pobliżu alplager (na wysokości którego kończy się droga dla samochodów), nie idziemy nigdzie wyżej. Na to przyjdzie czas jutro. Oczywiście dopiero po śniadaniu. Z tym jest ciężko. Teoretycznie w pobliżu są dwa mini sklepiki, jedna jadłodajnia i jedna restauracja. W praktyce – sklepiki są nieczynne, jadłodajnia zamknięta a w restauracji ceny przyprawiające o zawrót głowy. Postanawiamy spróbować w pobliskiej jurcie. Jurta wygląda na typowo turystyczną – co prawda jej mieszkańcy wodę czerpią ze strumienia górskiego, ale kabel z prądem mają do jurty podprowadzony. No i to wnętrze ![]() Spodziewamy się więc i cen jak dla turystów, ale o dziwo prezentują się umiarkowanie. Najwidoczniej jakie ceny taki serwis – Kirgizka która ubiła z nami interes ewidentnie nie śpieszy się z przygotowaniem dla nas śniadania. Najpierw obsługuje swoją rodzinę, potem znajomych którzy w międzyczasie do nich przyszli, potem zaczyna robić posiłek znów dla rodziny (tym razem drugie śniadanie) – a my wciąż czekamy. Gdy drugi czy trzeci raz się upominamy (w końcu z wyjściem w góry czekamy tylko na posiłek czyli na nią) niechętnie zabiera się do gotowania. W rezultacie powstaje zupa warzywno-mięsna którą zagryzamy chlebem. Chyba niepotrzebnie pośpieszaliśmy gospodynię bo cena po zjedzeniu posiłku nagle się zmienia – z 100 somów od osoby wędruje do 500 ![]() ![]() Czy warto było zamienić Bishkek na Ala Archę? Oj tak. Tutejsze górskie doliny z ich gęstymi lasami i rwącymi strumieniami różnią się znacznie od alpejskiego Karakolu. Tu widoki przepełnia pewna pierwotna dzikość. Droga do Ratsek z początku jest łagodna i nie wymaga wiele wysiłku. Oferuje za to wspaniałe krajobrazy – m.in. szczyty przypominające zębate paszcze. Nagle gdy dochodzimy do wodospadu (stanowiącego mniej więcej połowę drogi) i mamy zamiar zacząć wspinaczkę na Ratsek (3380m n.p.m.) - nadchodzi załamanie pogody. Burzowe chmury i gęsty deszcz zniechęcają nas do dalszej wędrówki. To de facto ostatni dzień naszej wycieczki, lepiej nie porywać się na nic głupiego. Jutro musimy w końcu wyruszyć w stronę Almaty na powrotny samolot. Dlatego też tym razem nie uświadczymy widoku lodowców. Zamiast tego wracamy do doliny i polujemy na obiad. Skutecznie, gdyż jeden z sklepików postanowił się otworzyć. Suchy chleb z cebulą zagryziony pomidorem – mniam, dawno nie jedliśmy nic równie dobrego ![]() O dalszej podróży w sumie nie warto pisać, gdyż przebiegła bez większych przygód. Marszrutka do Biszkeku, w Biszkeku przesiadka w minibusa do Almaty. Jedynie granica Kirgijsko-Kazahska stanowi godny uwagi element. Takich scen przepychania się, przerzucania towarów przez siatkę, prób przegadania celników itp to jeszcze nie widziałem. Pełen folklor ![]() ![]() ![]() CDN Kilka porad praktycznych Wstęp do Ala Archa kosztuje 80 somów. Dojazd – somów 25, marszrutką nr 265 spod Bazaru Osz. Transport Biszkek – Almaty kosztuje 400 somów w minibusie, podobnie kosztują dzielone taxy. Odchodzą one z zachodniego dworca autobusowego który jest dość chaotyczny. Przejazd zajmuje teoretycznie ok 4h, lepiej jednak dać sobie więcej czasu ze względu na ruch na przejściu granicznym Korday. Minibusy kończą trasę w Almaty na dworcu autobusowym Sayran. Spod niego kursuje bezpośrednia marszrutka na lotnisko (niestety numeru nie pamiętam). Jednak zanim opuścicie tą okolicę – przejdźcie się tu: 43.246532, 76.855599 – powinniście zobaczyć restauracjo-piwiarnię z świetnym jedzeniem i własnym browarem w rewelacyjnych cenach. |
Autor: | Washington [ 28 Paź 2015 19:41 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Powrót marzeń i podsumowanie Zanim do domu dotarliśmy czekał nas znów lot Ukrainian Airlines. Tym razem klima działała, traumy więc nie było. Albo też przyzwyczailiśmy się już do upałów Centralnej Azji, i niedziałająca klima nie zrobiła na nas wrażenia. W Kijowie z początku też szło gładko. Mając 7h na przesiadkę, wyruszamy na miasto. Podziwiamy wpisaną na listę UNESCO Ławrę Peczerską. Niestety zapominamy o odpowiednio godnym ubiorze, musimy zadowolić się więc tylko jej górną częścią, do samych pieczar nie wypada nam wchodzić, zwłaszcza w niedzielę. Na lotnisko udajemy odpowiednio wcześnie, chcą skorzystać z saloniku. I zostajemy w nim znacznie dłużej niż byśmy sobie tego życzyli. Nasz lot do Lwowa okazuje się być opóźniony, bagatela, o ponad 3h. Można by pomyśleć – nie ma tego złego, siedzą w saloniku, tak to można sobie czekać. Niestety salonik krajówkowy nie umywa się do tego w terminalu międzynarodowym – asortyment jedzenia i napoi wypada bardzo słabo. W dodatku obsługa po 4h (na lot przyszliśmy 2h wcześniej) stwierdza że tyle wynosi limit czasu dla gości i powinniśmy wyjść albo zapłacić za przedłużenie pobytu oO Nie ważne że siedzimy w nim jeszcze tylko dlatego że lot nam się opóźnił. Jak to dobrze że są różnego rodzaju karty dające wiele wejść do saloników. Dalej już było tylko gorzej, gdyż posypał się nam cały plan powrotu. Przez opóźniony lot większość marszrutek z Lwowa do granicy nam odjeżdża. Ostatnią jaka kursuje tego dnia dojeżdżamy do granicy przed północą. Oczywiście nic już nie kursuje do Przemyśla. Twardo łapiemy stopa, z marnym rezultatem (granica polsko-ukraińska nocą nie jest do tego idealnym miejscem). Gdy w końcu po dłuższym czasie udaje nam się to – okazuje się że pociąg mamy dopiero za 2h. Koczujemy w za ciasnej poczekalni na dworcu. Oczywiście po dotarciu do Rzeszowa bez zdziwienia stwierdzamy że nie ma żadnego transportu publicznego nad ranem na lotnisko. A nasze próby stopowe pełzną na niczym. Gdy do odlotu zostaje już tylko 50min – pokonani zamawiamy taksówkę. Mimo że słońce już wzeszło - jeszcze w taryfie nocnej.. Jest nam już wszystko jedno. To była naprawdę koszmarna doba. Do domu wracamy umęczeni. Niestraszne jednak niewygody podróży gdy człowiek przypomni sobie co dzięki nim zobaczył ![]() Podsumowanie Góry Tien-szan są przepiękne, dzikie i pozwalają poczuć się człowiekowi naprawdę wolnym. Zwłaszcza te w okolicy Karakol zostaną mi na długo w pamięci. Jednak Kazachstan czy Kirgistan nie są raczej miejscami do których bym chciał wrócić – ani ludzie nie są specjalnie przyjaźni, ani poza piękną przyrodą nie ma tak za dużo do oglądania. Do Azji centralnej pewnie wrócę, ale by poznać nieznane jeszcze mi rejony, a zwłaszcza polecany przez wszystkich napotkanych podróżnych Pamir. Jeśli jednak zastanawiacie się czy warto jechać do Kazachstanu bądź Kirgistanu – nie zastanawiajcie się długo, tylko lećcie już teraz. Póki rejony te są jeszcze nie zadeptane przez hordy turystów. Koniec Wskazówki praktyczne O wizach Kazachskich już pisałem. Do Kirgistanu wizy na szczęście nie trzeba (do 30dni pobytu). W Kazachstanie obowiązującą walutą jest tenge, o łatwym do zapamiętania przeliczniku 100T=2zł. W Kirgistanie zapłacimy natomiast w somach, które warte są 3 razy więcej – 100S=6zł. Pieniądze oczywiście możemy wymienić w kantorach z wszelkich standardowych walut świata, możemy je też wyjąć w bankomacie. Najlepiej mieć jednak przy sobie kartę typu Visa – w Kirgistanie niewiele bankomatów obsługuje inne typy kart. Bankomatów ogólnie nie ma za wiele, ale w większych miasteczkach nie powinno być w nimi problemów. Kirgizi przyjmą też chętnie zapłatę w tenge, nawet w miejskich marszrutkach. Specjalnych wymagań co do szczepień w tych rejonach nie ma, jak zawsze warto być uodpornionym na standardowy zestaw chorób przenoszonych drogą pokarmową – dur brzuszny i WZW typu A. Przygotować za to warto się do samych trekingów. Niewątpliwie przydadzą nam się tabletki do odkażania wody. Górskie strumienie górskimi strumieniami, ale krów i koni wypasających się nawet w bardzo odludnych miejscach nie brakuje ![]() Ponadto jeśli zamierzamy chodzić po górach z plecakiem i nocować pod namiotem musimy się zastanowić czy naprawdę potrzebujemy tych wszystkich rzeczy które chcemy zabrać. A potem jeszcze wyjąć połowę z nich. Wszystko po to by potem nie wyglądać tak ![]() Każdy kilogram na plecach na wysokości kilku tysięcy metrów będzie ciążył nam podwójnie. Nie zapomnijmy jednak o ciepłej odzieży i przeciwdeszczowych rzeczach. Gdy w Almaty panuje czterdziestopięcio stopniowy żar, tuż obok w górach na wysokości 4000m odczujemy bliski zeru chłód. Kosztorys W Kazachstanie, najbogatszym państwie regionu, panują polskie ceny, z tańszym niż nas jedzeniem (za 10zł zjemy królewski obiad) i droższymi noclegami (zwłaszcza w Almaty, gdzie za 40zł to znajdziemy tylko miejsce w dormie). Kirgistan natomiast jest przyjemnie azjatycko tani – najemy się za kilka zł, przejedziemy 40 kilometrów podmiejską marszrutką za 1,8zł. Tylko noclegi, czyli sprawa turystyczna, są drogawe jak na ich dość marną jakość (36zł za pokój z wspólną łazienką która widziała radzieckie czasy, a i być może carskie). Jeśli jednak pojedziecie chodzić po górach, w większości będziecie spać w namiocie, zaś poruszać będziecie się transportem publicznym/autostopem wyjazd może kosztować Was tyle co nas, czyli prawie nic ![]() W dwie osoby wydaliśmy: 400zł (20000T) w 4 dni w Kazachstanie 360zł (6000S) w 6 dni w Kirgistanie czyli 760zł w 10dni, 38zł/os/dzień Do tego doliczmy ukraińską 4 dniową rozpustę za 270zł (1500 hrywien), oraz koszt dwóch wiz (100E) i przelotów/dojazdów (1150zł) a otrzymamy całkowity koszt 2 tygodniowych wakacji dla dwojga w nieznanej centralnej Azji w wysokości 2600zł. |
Autor: | Wojtas_88 [ 06 Lis 2015 12:13 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Swietna relacja! Musze sie kiedys wybrac w te rejony na trekking ![]() ![]() |
Autor: | mecenat [ 06 Lis 2015 12:58 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
Kosztorys obejmujący królewski obiad za 10zeta to drobna pomyłka.Spędziłem 2 tygodnie w Kazachstanie i takiego cuda się nie doszukałem.W Almaty stołowałem się przez parę dzionków w rejonie Zielonego Bazaru i za dwudaniowy obiad z napojem płaciłem ok.1000tenge.Za odpowiednik 10zeta to paszalejemy ale w Saty lub innym kurorcie.Podobne wątpliwości mam co do cen noclegów , w tym przypadku zawyżone moim zdaniem.Jedynka w Yes hostel to wydatek rzędu - 1500tenge , przyzwoity Turkistan Hotel(naprzeciw bazaru) - 3000tenge. |
Autor: | Washington [ 14 Lis 2015 17:43 ] |
Temat postu: | Re: Miesiąc miodowy w Kazachstanie i Kirgistanie |
No cóż - paragonów za obiady przedstawiać na forum nie będę, bo ich nie mam ![]() Ale mogę tylko napisać że okolice Zielonego Bazaru najtańsze do stołowania nie są (przekąski kupimy bardzo tanio, już od kilkudziesięciu tenge, ale taniego miejsca na normalny obiad tam nie widziałem). Natomiast właśnie w opisanym przez Ciebie hotelu Turkestan nocowałem - i płaciłem 6500 tenge, a nie 3000 ![]() |
Strona 1 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |