Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 26 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 30 Gru 2014 18:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
Tytuł relacji nawiązuje do trasy podróży po Azji, rozpoczynającej się w południowym Wietnamie i po drodze była też jedna noc w Bangkoku…

„Kurczaków” na pewno nie przebiję, ale też chciałem podzielić się relacją z krótkiej podróży po Azji Południowo-Wschodniej :) Wyprawa nie była aż tak bardzo budżetowa, kto wie, czy jeszcze zawitam w ten region świata, więc czasem można sobie było pozwolić. Poza tym podróżowałem z drugą osobą, więc przynajmniej koszty hoteli można było na dwoje podzielić. Muszę na początku wspomnieć, że jestem zwolennikiem raczej szybkiego podróżowania, nie zatrzymując się zbyt długo w jednym miejscu.
Pomysł na trasę podróży zrodził się po znalezieniu ciekawych biletów w Etihad, na trasie Wiedeń – Düsseldorf – Abu Zabi – Ho Chi Minh oraz Bangkok – Abu Zabi – Berlin. Cena wyniosła ok. 1900 zł (można było znaleźć nawet około 1750 zł, ale w terminie, który mi nie pasował).

Czyli zwiedzamy Wietnam, Kambodżę i Tajlandię. Na każdy kraj średnio po 5 dni. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to śmiesznie krótko, dla mnie idealnie :)
Podróżowaliśmy w dniach 6-23.11.2014. Dzieki temu, że po drodze było święto, plus dodatkowy dzień urlopu za 1 listopada, zużyłem tylko 10 dni urlopu.
Zaczynamy...

6.11.2014 Katowice – Wiedeń – Düsseldorf
Pierwszy etap podróży to przejazd na lotnisko w Wiedniu. PolskiBus nie wchodził w grę, bo musielibyśmy jechać dzień wcześniej i czekać do wieczora na lot (18:55). Wybraliśmy pociąg z Katowic (coś ok. 120 zł) o 9:30, na miejscu miał być po 14. Potem pomyślałem, że właściwie to mogliśmy wsiąść w Bohuminie, do którego mieliśmy bliżej... Nie wiem czemu, ale jakoś olałem czytanie o transporcie na lotnisko i potem upierałem się, żeby wysiąść na stacji Wien Simmering, która na mapie jest najbliżej lotniska. Błąd ;) Na szczęście bez wielkich konsekwencji, bo sporo czasu do lotu. Przed dworcem jest mały dworzec autobusowy, ale bez połączenia na lotnisko... Przynajmniej żadnego logicznego. Z pomocą spotkanej na przystanku Austriaczki wsiedliśmy do autobusu na stację kolejową w Schwechat, a stamtąd już tylko 2 przystanki na lotnisko.
Pierwszy lot odbyliśmy do Düsseldorfu na pokładzie A320 linii Niki. Na przesiadkę mieliśmy tylko 40 minut, ale że lot z Wiednia wylądował nawet przed czasem, nie było żadnych problemów ze zdążeniem na lot do Abu Zabi. Przesiadka do A332 Air Berlin.

7.11.2014 Abu Zabi – Ho Chi Minh
W Abu Zabi wylądowaliśmy po 6 rano. Dojeżdżając do terminalu można było obserwować, jak pełną parą idzie budowa nowego terminalu pasażerskiego, który ma być gotowy w 2017 roku.

Image
Lotnisko w Abu Zabi teraz

Image
Lotnisko w Abu Zabi w 2017

Znowu przesiadka, tym razem do A332 linii Etihad. Po około 7 godzinach lotu wylądowaliśmy w Ho Chi Minh.

Wiza do Wietnamu
Można ją załatwić przed wyjazdem w ambasadzie, ale jest to i droższe, i bardziej kłopotliwe (niepotrzebna podróż do Warszawy). Wizę można otrzymać także po przybyciu na teren Wietnamu, ale tylko na trzech międzynarodowych lotniskach. Jeśli ktoś chce wjechać drogą lądową musi załatwić sobie wizę wcześniej.
Aby uzyskać wizę na lotnisku, trzeba wcześniej przez jednego z pośredników postarać się o promesę wizową. Ja korzystałem z http://vietnamvisapro.net/, więc mogę ich polecić (wyszło po $9 na osobę, przy większych grupach jeszcze taniej). Po wypełnieniu formularza i opłacie, w ciągu 2 dni roboczych dostaniemy promesę – dokument, w którym wyczytamy, że „niżej wymienione osoby mogą wjechać do Wietnamu”. To, że na tej liście poza nami znajdą się inne nazwiska, wraz z numerami paszportów to normalne.
Uzyskanie wizy zajęło nam co najmniej godzinę, mimo, że udało nam się szybko złożyć w okienku paszport, wniosek wizowy, zdjęcie i wydruk promesy. Zdjęcie podobno powinno mieć wymiary 4 x 6 cm, ale to jest po prostu ich wymiar zdjęcia paszportowego. Nasze wymiary (3,5 x 4,5 cm) też są w porządku. Za wizę jednokrotnego wjazdu na miesiąc zapłaciliśmy $45.

Nareszcie. Legalnie jesteśmy w Socjalistycznej Republice Wietnamu! Najtańsza opcja dojazdu do centrum to autobus, ale kursuje tylko do 18:00. Polecane taksówki to Mai Linh i Vinasun (z zaznaczeniem, żeby uważać na podróbki o podobnych nazwach). Ale ja akurat wypróbowałem Blacklane i zamówiłem dowóz do hotelu. Co prawda w wersji ekonomicznej, więc żadna super limuzyna nie podjechała.
Pierwsze trzy noclegi mieliśmy w The Spring Hotel, przeciętny, trzygwiazdkowy hotel, gdzie najbardziej atrakcyjnie wygląda lobby… Po odświeżeniu się wyruszyliśmy na nocne zapoznanie z miastem. A dzień zakończyliśmy grillowaniem z Saigonem.

Image
Opera w Ho Chi Minh

Image
Wołowina i okra (piżmian jadalny)

Image
Ośmiornica to jednak nie jedzenie w moim typie...

Image
Saigon w Sajgonie
Góra
 Profil Relacje PM off
wojtkow lubi ten post.
 
      
Luksus w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive 24h za 2599 PLN. Wylot z Wrocławia Luksus w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive 24h za 2599 PLN. Wylot z Wrocławia
Loty do Szanghaju z Gdańska, Poznania i Warszawy od 2056 PLN Loty do Szanghaju z Gdańska, Poznania i Warszawy od 2056 PLN
#2 PostWysłany: 30 Gru 2014 21:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
8.11.2014 Ho Chi Minh
Pierwszy dzień po przylocie przeznaczyliśmy na zwiedzanie Ho Chi Minh. Jeden dzień spokojnie wystarczy (a nawet pół), ponieważ nie ma tu zbyt wiele takich „typowych” atrakcji turystycznych. Na pewno takim obowiązkowym punktem jest Muzeum Pozostałości Wojennych (którego pierwotną nazwę można by przetłumaczyć jako Muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych Exhibition House for US and Puppet Crimes). Wystawy odnoszą się głównie do amerykańskiej wojny wietnamskiej, ale są też eksponaty z czasów francuskich, jak na przykład gilotyna. Muzeum mimo zmiany nazwy nadal jest mocno antyamerykańskie. Wstęp kosztował chyba 15000 dongów (czyli mniej niż dolara - $1 = ok. 21000 dongów). Zawsze lubię coś wynieść z takiej wizyty (oczywiście nie chodzi o eksponaty ;) – z tej zapamiętam wystawę poświęconą „czynnikowi pomarańczowemu” Agent Orange, silną trucizną, rozpylaną, aby zniszczyć lasy, w których ukrywali się północni Wietnamczycy. Oprócz niszczenia roślinności, Agent Orange miał też katastrofalny wpływ na zdrowie ludzi, powodując zwiększoną zachorowalność na choroby nowotworowe, czy też defekty genetyczne – także wśród Amerykanów.

Image
Muzeum Pozostałości Wojennych

Image
Zapewne najsłynniejsze zdjęcie z wojny wietnamskiej

Innym zabytkiem jest Pałac Niepodległości (zwany też Pałacem Zjednoczenia). To tutaj 30 kwietnia 1975 roku czołg z Północy wjechał przez bramę, kończąc ostatecznie wojnę wietnamską. Cena wstępu: 30000 dongów.

Image
Pałac Niepodległości

Na uwagę zasługuje też katedra Notre Dame, wybudowana w latach 1863-1880, pamiątka po francuskich kolonialistach.

Image
Katedra Notre Dame

Odwiedziliśmy też chińską, taoistyczną pagodę Jadeitowego Cesarza (Jade Emperor Pagoda).

Image
Jade Emperor Pagoda

Ale w Ho Chi Minh chyba najlepiej po prostu zrobić sobie spacer po mieście, zachwycić się zorganizowanym chaosem ruchu ulicznego (kilka milionów skuterów i motorów - zadziwiające, jak szybko można się przyzwyczaić do przechodzenia przez ulicę wśród przejeżdżających skuterów), zjeść coś lokalnego albo napić się wietnamskiej kawy. Wietnam z niej słynie, jest drugim na świecie eksporterem kawy, chociaż u nas raczej nie jest ona popularna. Ma całkiem inny smak i aromat, podawana jest razem z zaparzaczem (chyba, że z lodem, to już będzie gotowa). Nie byłem też wcześniej świadomy, że w Azji mają tak ciekawą kulturę, jeśli chodzi o kable…

Image
Kable to po prostu sajgon…

Image
Zwykły ruch uliczny w Ho Chi Minh

Image
Widywało się też 5 osób na jednym motorze…

Na wieczór zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie. Wycieczkę „z jedzeniem” organizowaną przez XO Tours. Trochę kosztuje ($72), ale nie żałuję ani jednego centa. Pomysł na wycieczkę jest taki: siadamy, jako pasażer skutera i zasuwamy przez pół miasta, zatrzymując się na jedzenie. Kierowcami w tej firmie są tylko kobiety, ubrane w tradycyjny strój (Ao Dai), z bardzo dobrym angielskim, będące też naszym osobistym przewodnikiem. Mamy okazję zobaczyć spory kawałek miasta, przejeżdżając przez bogatsze i biedniejsze części, a także przez targ w Chinatown.
Na jedzenie zatrzymujemy się w trzech miejscach, zaczynając od zupy (jakiejś ze środkowego Wietnamu – nie Pho), a potem między innymi krewetki, żaby (całe, nie tylko udka), mięso kozy, kałamarnice, przegrzebki (pycha!), małże, kraby. Nie przepadam szczególnie za owocami morza, ale tutaj bardzo mi smakowało. Wszystko z nieograniczoną ilością piwa, w towarzystwie kilkunastu innych turystów. A na koniec dla odważnych możliwość zjedzenia balut. Byłem tak pozytywnie nastawiony, że skosztowałbym wtedy wszystkiego, co mi podają. Dostałem akurat taką „lajtową” wersję, już obraną ze skorupki i w jakimś dobrym sosie. Smakuje jak… hmmm.. jajko z mięsem. Całkiem dobre. Rozkrajałem jajko łyżeczką, ale na szczęście nie trafiłem na jakiś ciężki widok, na przykład głowy i dzioba kaczki ;)

Image
Wszyscy mówią "yo!" (na zdrowie)

Image
Balut – I did it!

Jeśli miałbym komuś polecić jedną rzecz do zrobienia w Ho Chi Minh, to byłaby to właśnie Foodie Tour z XO Tours.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 30 Gru 2014 22:21 

Rejestracja: 18 Lis 2010
Posty: 313
niebieski
Czekam na więcej, akurat jedziemy w tamtym kierunku i chętnie dowiem się gdzie co i jak. Dzięki!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 31 Gru 2014 00:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
@boryzo Kontynuuję :)

9.11.2014 Cu Chi
70 km na północny zachód od Ho Chi Minh znajduje się region Cu Chi, gdzie można zwiedzać tunele używane przez partyzantów z Wietkongu podczas wojny. System wydrążonych ręcznie tuneli miał ponad 200 km, do dzisiaj zachowanych jest 121 km. Do wyboru są dwa miejsca: Ben Dinh, leży bliżej Ho Chi Minh i jest bardziej zatłoczone – tam jeżdżą zorganizowane wycieczki (podobno od $5, bez biletu wstępu), tunele w tym miejscu są zrekonstruowane i także poszerzane, żeby pomieścić zachodnich turystów… Drugie miejsce to Ben Duoc, będące częścią oryginalnego systemu tuneli. Tutaj było spokojnie, nie spotkaliśmy żadnej zorganizowanej wycieczki. Z tego co przeczytałem zwiedzanie w obydwu jest podobne. Bilet wstępu: 90000 dongów. Na początku wyświetlany jest bardzo wiekowy film propagandowy, potem na makiecie przewodnik trochę opowiada. Następnie przechodzimy przez kolejne tunele – schodzimy po schodach i przechodzimy kilka/kilkanaście metrów. Czołgać się nie trzeba, ale dosyć mocno schylić (a przy moim wzroście bardzo mocno). Zazwyczaj przechodzimy do jakiejś komory, na przykład jest to sypialnia, szpital, jakaś sala narad. Kto nie da rady, może po prostu nie wchodzić i przejść górą. Jest też możliwość wejścia do jednego tunelu z bunkrem na końcu przez bardzo wąski otwór (łatwiej wejść niż wyjść, ale z małymi zadrapaniami dałem radę ;) Po drodze mijamy też rekonstrukcje pułapek stosowanych przez Wietkong oraz manufakturę sandałów, wykonywanych z opon. Na koniec do skosztowania jest tapioka – pożywienie partyzantów.

Image
Wąskie wejście do tunelu – ja nie dam rady?

Image
Bambusowa pułapka

Image
Na terenie kompleksu jest też „świątynia”, a w środku wujek Ho

Dojazd do Cu Chi – Ben Duoc
Sam dojazd do tuneli może być już przygodą :) Najtańszą opcją jest skorzystanie z komunikacji miejskiej, nie jest to takie skomplikowane. W Ho Chi Minh wsiadamy do autobusu numer 13 – startuje z BẾN CV 23/9, ale na mapce Google’a możemy poszukać na jakich przystankach się zatrzymuje. Po wejściu do autobusu siadamy na miejsce, zaraz podejdzie do nas bileter, który zainkasuje zawrotną sumę 7000 dongów (trochę ponad 1 zł). Jedziemy tym autobusem ok. 1,5 godziny do końca, wysiadając na dworcu w Cu Chi. Teraz szukamy autobusu nr 79 (6000 dongów) i jedziemy nim, aż nie każą nam wysiąść (ok. 45 minut) – wiadomo, że obcokrajowiec w tych rejonach może jechać tylko w to miejsce. Przystanek jest zaraz obok wejścia na kompleks Ben Duoc. Standard autobusu znośny, bez rewelacji, ale było nawet coś na kształt klimatyzacji, więc nie było aż tak gorąco. Miejscowym to już na pewno, nie były rzadkością osoby wsiadające do autobusu w ciepłej bluzie z kapturem (w środku dnia, ponad 30 stopni).
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 01 Sty 2015 18:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
10.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho

Następne 2 dni to wycieczka po delcie Mekongu (plus trzeciego dnia przejazd do Kambodży). Tu już w ogóle zaszalałem z kosztami, bo wybrałem dosyć drogą wycieczkę z oferty firmy Handspan ($298). Z drugiej strony to i tak jeden z tańszych turystycznych regionów świata, więc można pozwolić sobie na trochę luksusu. W Ho Chi Minh można znaleźć sporo ofert na wycieczki po delcie (także jednodniowe), ale wolałem wcześniej wyszukać coś sprawdzonego i z dobrymi opiniami na Tripadvisor. Nasza wycieczka nosiła nazwę „Mekong Waterways – Saigon to Phnom Penh).
Po wymeldowaniu z hotelu w lobby czekał już na nas nasz przewodnik Quang (freelancer, pochodzący z jakiejś wioski w delcie– mogę dać namiary, jeśli ktoś potrzebuje przewodnika po Wietnamie :) Akcent miał taki, hmm... wietnamski, jak sam mówił dlatego, że angielskiego uczył się niestety tylko od wietnamskich nauczycieli, ale dało się go zrozumieć. Poza tym mówił bardzo płynnie i byłem pod wrażeniem bogactwa słownika. Wiedziałem, że grupy w tych wycieczkach są małe, ale nie spodziewałem się, że to my będziemy całą grupą… Okazało się, że mamy prywatnego przewodnika, a na dodatek też auto z kierowcą. W ofercie Handspan chwaliło się, że trasa biegnie poza turystycznymi miejscami i rzeczywiście pierwszego dnia innych turystów widzieliśmy tylko na postoju w zajeździe.

Może wymienię atrakcje, jakie na nas czekały tego dnia:
- godzinna wycieczka rowerowa po wioskach nad rzeką – łatwa trasa, bo dla skuterów drogi całe wybetonowane, tylko wąskie mostki mogły sprawiać problem. Możliwość zobaczenia wiejskich domów (zdarzały się też naprawdę bogate) i wielu różnych drzew owocowych.

Image
Wszędzie pełno bananowców

Image
Te już ścięte na sprzedaż

Image
Dżakfrut – nie wiem, czy można w Polsce go dostać. Owoce mogą ważyć nawet 30kg!

Image
Stacja benzynowa

- wizyta w rodzinie wietnamskiej na herbatę i pączki, przygotowane na naszych oczach

Image
Wietnamskie pączki

- rejs po rzece prywatną łodzią (czyli znowu ekstra dla nas kierujący łodzią i kucharka)
Image
Życie w delcie Mekongu

Image
Życie w delcie Mekongu 2

- lunch na łódce, dużo i bardzo dobre jedzenie, plus lokalne owoce

Image
Od lewej wietnamski banan (krótszy i słodszy od tych „naszych”), rambutan i longan (obydwa owoce podobne do liczi)

- wizyta w cegielni – sporo ich było widać po drodze

Image
Cegielnia

Image
Piec do wypalania cegieł od środka

Image
Glina do wyrobu cegieł

- przypłynięcie do Sa Dec i przejście przez lokalny targ, a także wizyta w domu znanym z powieści i filmu The Lover – tylko dla fanów, my chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec, szczególnie, że pani, która nas tam oprowadzała miała raczej mało zrozumiały angielski akcent ;)

Image
Targ w Sa Dec- między innymi rambutany, pitaje i surowe mięso…

- przejazd lokalnymi drogami do Can Tho i zameldowanie w całkiem przyzwoitym hotelu Hau Giang (chyba lepszym, niż jakikolwiek, który sam rezerwowałem na tę podróż)
Can Tho to duże miasto (ponad milion mieszkańców), po zakwaterowaniu już samodzielnie zwiedziliśmy centrum miasta, razem z nocnym targiem. W małej restauracji miałem ochotę na wypróbowanie czegoś ciekawego. W menu w oczy rzuciła się pozycja „Snake”. Nie wiem jaki to był wąż, nie wiem nawet jak wyglądał w całości, bo podany był już pokrojony w cienkie paski mięsa z warzywami. Wiem, że był niesamowicie dobry!

Image
Wąż z warzywami

Image
Can Tho – pomnik wodza
Góra
 Profil Relacje PM off
Japonka76 lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 01 Sty 2015 18:52 

Rejestracja: 03 Gru 2013
Posty: 519
srebrny
Suuper! Czekam na CD relacji:)
_________________
Bali https://www.fly4free.pl/forum/bali-lipiec-2023-relacja-z-raju-prawie-na-zywo,215,171983
Malediwy https://www.fly4free.pl/forum/malediwy-ferie-2023-mathiveri-i-ukulhas,215,169789
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 01 Sty 2015 19:30 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 120
Czekam na dalszy ciąg. Bardzo dobra cena jak na Eithad :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 01 Sty 2015 22:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
11.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho – Chau Doc
Kolejny dzień wycieczki rozpoczynamy od wizyty na pływającym targu Cai Rang. Nie byliśmy tam wcześnie rano, to pewnie tłumaczy dlaczego nie było tam zbytnio wielkiego ruchu. Właściwie to wyobrażałem to sobie inaczej, że będzie tam pełno małych łódek, wzdłuż których będziemy przepływali, a właściwie to w większości to były większe statki, więc była to raczej hurtownia, w której zaopatrują się mniejsi sprzedawcy :) Każdy taki statek miał na długim palu wywieszony towar, który sprzedaje.

Image
Handel kwitnie, a łodzie to często też domy, co widać po rozwieszonym praniu

Image
Podobno na prowincji w domu są dwie najważniejsze rzeczy. Pierwsza to telewizor, a druga hamak

Image
Naprawdę widać, że targ jest autentyczny, a nie pod turystów

Następnie podpłynęliśmy pod manufakturę makaronu ryżowego. Pokazane były wszystkie etapy wyrobu makaronu. W piecu pali się łuskami z ryżu, a popiół jest używany jako nawóz. Łuskami ryżowymi pali się także w cegielniach, o których pisałem poprzedniego dnia. Delta Mekongu to wietnamskie zagłębie ryżowe, gdzie zbiory są 3 razy w roku (przy 2 razach w innych częściach kraju).

Image
Makaron ryżowy zaczyna jako placek

Image
Suszy się na słońcu

Image
I na końcu jest pocięty

Popływaliśmy to czas trochę pochodzić. Mieliśmy godzinny spacer, obserwując życie mieszkańców delty.

Image
Znowu bananowce, a przodem idzie nasz przewodnik

Image
Dużo dżakfrutów. Bardzo mi smakowały.

Image
Dobra woda zdrowia doda!

Image
Mycie naczyń w Mekongu

Po spacerze powrót do Can Tho na lunch, a potem już przejazd do Chau Doc, leżącego niedaleko granicy z Kambodżą. Tutaj dołączyła do nas para angielskich emerytów, więc w końcu mieliśmy jakieś towarzystwo. Po zameldowaniu w hotelu pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, otrzymując jeszcze bilety na jutrzejszą podróż do Kambodży. Wyruszyliśmy na spacer po mieście, które ma około 150 tys. mieszkańców. Warto tu pamiętać o czymś przeciw komarom, bo jak powiedział nasz przewodnik miasto jest znane z dużej ich ilości. I rzeczywiście były widoczne chodząc po mieście i siedząc w restauracji. W Ho Chi Minh żadnego nie widziałem. Doszliśmy do rzeki, żeby zobaczyć pomnik ku czci jaśnie pangi i wróciliśmy do hotelu.

Image
Chau Doc – pomnik królowej Mekongu
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 02 Sty 2015 19:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
12.11.2014 Chau Doc – Phnom Penh

Czas opuścić Wietnam drogą wodną. Według planu wycieczki po śniadaniu na przystań miała nas zawieźć taksówka. I rzeczywiście już przed hotelem na nas czekała… rowerowa taksówka. Nie była gadatliwa, poza pytaniem już w trakcie jazdy czy dostanie napiwek ;) Zostały nam resztki dongów, w sumie każdy dostał gdzieś około równowartości dolara, a my pozbyliśmy się waluty.

Image
Taxi na „speed boat”

Łódź, którą płyniemy w stronę Kambodży dumnie nazywa się Hang Chau Express Boat. Bilet mieliśmy w cenie wykupionej wycieczki, ale gdyby ktoś chciał kupić sobie tylko taki przejazd to kosztuje $25. W cenie jest nawet jakaś torba z „lunchem”. Po jakimś czasie jeden z członków załogi ogłasza, że będzie zbierał paszporty i pieniądze. Wszyscy je oddają oprócz nas i pary Belgów. My ze stwierdzeniem, że damy sobie sami radę na granicy. Policzyli sobie $2 od każdego paszportu za jakże skomplikowaną usługę podania paszportu pogranicznikom… Jeszcze do nas takim obrażonym tonem powiedział, że jak chcemy sami to będziemy na końcu. Jakby to robiło jakąś różnicę skoro wszyscy płyniemy jedną łódką – i tak muszą czekać na wszystkich ;) Jeśli liczyć, że zebrali pieniądze od 20 osób, to $40 za podanie paszportów to ładny zarobek.
Najpierw zatrzymujemy się na granicy wietnamskiej, stempel do paszportu i płyniemy dalej. Następny przystanek - granica kambodżańska. Bardzo wyluzowany posterunek na świeżym powietrzu, popijają sobie kawę z lodem. My „za karę” musimy sami dać paszporty i zapłacić. $32 – od niedawna koszt miesięcznej wizy turystycznej wzrósł z $20 do $30. A te dodatkowe $2 to „opłata manipulacyjna”, nie do pominięcia – Belgom się nie udało, choć próbowali, więc już się też nie wykłócaliśmy. Czytałem już wcześniej, że to tutaj normalne i byłem przygotowany na tę opłatę ekstra. Kolejna wiza w paszporcie i ruszamy dalej w stronę stolicy, obserwując życie nad Mekongiem. Cała podróż z Chau doc do Phnom Penh trwała ok. 5-6 godzin (włączając przejścia graniczne).

Image
Nasz speed boat na granicy z Kambodżą

Image
Statki mają oczy – podobno do odstraszania rzecznych demonów

Image
Granica wietnamsko-kambodżańska – po lewej posterunek

Image
Wioska już w Kambodży

Image
Wpływamy do stolicy Kambodży - Phnom Penh

Zaraz po wyjściu z łódki oczywiście posypały się propozycje transportu: „tuk tuk, sir?”. To hasło będziemy słyszeć jeszcze wielokrotnie w trakcie krótkiego pobytu w Kambodży. Akurat stwierdziliśmy, że się przejdziemy do hotelu, na szczęście duża część tej drogi wiodła szerokim bulwarem nad rzeką, więc z dala od taksówek.
Noclegi mieliśmy w hotelu King Grand Boutique Hotel, całkiem przyjemny hotelik z dwoma małymi basenami: jeden na dole, drugi na dachu – świetna opcja po całym dniu chodzenia. Duży plus za powitalny napój i zimny ręcznik w momencie czekania na pokój. Mała rzecz a cieszy.

Po odświeżeniu wybraliśmy się na lunch i zwiedzanie Pałacu Królewskiego ($3). Przy okazji można wspomnieć, że w Kambodży nie powinno się wymieniać dolarów na lokalną walutę (riel), ponieważ to właśnie dolarami amerykańskimi płaci się wszędzie. Riele używane są praktycznie tylko do wydawania reszty, jeśli ta jest mniejsza niż $1 (centy nie są używane). 1 dolar to około 4000 rieli.

Image
Miłościwie panujący

Image
Pałac Królewski

Image
To też w kompleksie Pałacu Królewskiego

Image
Zamknięta dla ruchu droga przed pałacem

Po kilku dniach chodzenia stwierdziłem, że najwyższa pora wypróbować lokalnych masażystów :) Wybrałem godzinny masaż stóp w Seeing Hands, organizacji, która szkoli niewidomych masażystów, pozwalając im się utrzymać. Podobno istnieją też podróbki, a ta jest autentycznie „organizacją pożytku publicznego”, mam nadzieję, że to prawda. Zapłaciłem $7 za godzinę masażu, który głównie polegał na uciskaniu odpowiednich obszarów na stopie (chyba się to refleksologią albo akupresurą nazywa), ale później uciskane były też wyższe części, a naprawdę zabolało przy udzie ;) A robiła go taka drobna dziewczyna… Nie wiem czy pomogło, ale doświadczenie było ciekawe.
Powrót pieszo wieczorem do hotelu to już tylko nieustanna walka z tuk tukami. Po pewnym czasie już nie mam siły odpowiadać i po prostu udaję, że nie widzę i nie słyszę ;)

Image
Miłościwie panujący nocą
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 02 Sty 2015 21:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Bardzo fajna relacja! :) Czekam na więcej :P
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
lukste9 lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 03 Sty 2015 11:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
Dzięki wszystkim za wsparcie i lajki! Kiedyś zacznę chyba pisać relacje w trakcie podróży, bo to jednak czasochłonne, choć mile sobie powspominać w trakcie pisania ;)

13.11.2014 Phnom Penh – Wyspy Mekongu - Killing fields

Znowu zaczynamy wycieczką zorganizowaną. Ale tylko półdniową i aktywnie, bo na rowerze. Skusiłem się na propozycję firmy Grasshopper Adventures – Islands of The Mekong za $39. Mają bardzo dużo wycieczek rowerowych po Azji (widziałem ich później przy Angkorze i w Bangkoku), od półdniowych do klikunastodniowych. Rowery bardzo solidne, wyglądały na nowe, Merida albo Giant. Oprócz nas jest jeszcze para Anglików. Wyjeżdżamy z miasta na przystań promową i po przepłynięciu na drugą stronę znajdujemy się już w innym świecie. Z dala od zgiełku miasta, jeżdżąc wśród pól i wiosek spokojnego życia na prowincji, gdzie bardzo często odpowiadasz na głośne „hello!”, gdy tylko dojrzy cie jakiś szkrab. Im mniejszy tym głośniej krzyczy ;) Bardzo to sympatyczne, ludzie uśmiechają się do ciebie i jednocześnie nie chcą niczego wcisnąć, sprzedać, ot tak po prostu uśmiech z dobrej woli :)

Po drodze były chyba 3 przeprawy promowe, trasa raczej łatwa, w sumie ok. 25 km, ale na samym początku było trochę błota, które trudno było ominąć i się w nie wpadało… Przynajmniej mnie się zdarzyło, ale Anglikom też ;) Może też dlatego, że trochę musielismy improwizować, kiedy w wąskim przejściu na drodze stanęła krowa i jej koleżanki za nią – nie wyglądała, jakby chciała nas przepuścić ;)

Image
Przechodzę po pniu, który na złość zanurza się w błocie…

Image
None shall pass!

Image
Może bym nie brał białych skarpetek, gdybym wiedział, że będzie błoto ;)

Image
Pole lotosu

W trackie wycieczki jedziemy na wyspę Koh Dach, znaną jako Silk Island i zatrzymujemy się w manufakturze wyrobów z jedwabiu, jest trochę opowiadania o produkcji i oczywiście sklepik. W tym samym miejscu mamy też postój na owoce. Potem jeszcze zatrzymujemy się przy buddyjskiej pagodzie, obok której jest też „podstawówka” i akurat chyba przerwa, bo pełno dzieci biegało dookoła.

Image
Pyszności! Banany, longany, pitaje, dżakfruty i mango.

Image
Wszyscy w „mundurkach”

Image
Hello! – najczęściej słyszane słowo w wiejskiej części Kambodży :)

Image
Szczuroławka

Przed ostatnią przeprawą w oczekiwaniu na prom dostajemy jeszcze jakieś przekąski i sok z trzciny cukrowej. Potem jedziemy już autem na bogaty i smaczny lunch. I powrót do wypożyczalni rowerów, gdzie jeszcze podają nam mokre ręczniki i kokosa do picia (nie bardzo za nim przepadam, ale chyba ludziom się podoba ten sposób podania ;)

Image
Przeprawa promowa – obok mnie pani w piżamie ;)

Image
Krowa wodna

Image
Jesus loves you – rzadki widok w buddyjskiej Kambodży

Żeby nie tracić czasu od razu spod wypożyczalni udajemy się na Killing Fields (Pola śmierci), jest to można powiedzieć taka „atrakcja” obowiazkowa, tak jak u nas Oświęcim. Kierowcę tuk tuka załatwia nam nasz rowerowy przewodnik, więc już się nawet nie kłóciłem, że za $20 – niech ma :) (bo czytałem, że ceny zaczynają się od $15). Miejsce, do którego jedziemy znajduje się parę kilometrów za miastem i właściwie nazywa się Choeung Ek, bo Killing Fields to ogólna nazwa wielu miejsc w całej Kambodży, gdzie były dokonywane egzekujce podczas reżimu Czerwonych Khmerów w latach 1975 -1979. Choeung Ek jest takim upamiętnieniem tych wszystkich miejsc, ponieważ tutaj są masowe groby „tylko” mniej niż 10 tys. ludzi. Mówię tylko, ponieważ szacuje się, że w tych latach zginęło nawet 2-3 miliony mieszkańców Kambodży (przy całkowtiej ludności 8 milionów).

Image
Tuk tukiem na Killing Fields

Image

Image
Brama wejściowa do Choeung Ek


Wejście kosztuje $3 i w cenie jest przewodnik audio i bardzo dobrze, bo bez niego to nie miałoby sensu. Niewiele w tym miejscu zostało, wszystkie budynki zostały rozebrane po zakończeniu reżimu, postawiono buddyjską stupę, z kościami i czaszkami ofiar, a na samym dole także z wystawą narzędzi zbrodni. Naboje były zbyt cenne, więc zabijano czym popadnie: pałkami, prętami, siekierami, motykami… Przechodząc się trochę jak po parku, pomiędzy masowymi grobami, drzewem, o które zabijano dzieci, gdzieniegdzie widać jeszcze kawałki ubrań i kości. Według przewodnika po deszczach one ciągle „wychodzą” z ziemi i są co parę miesięcy zbierane. Jest to smutne miejsce, ale na pewno warto tam pojechać, żeby zapoznać się z trudną historią Kambodży.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy też o Tuol Sleng, byłą podstawówkę zamienioną na szybko na więzienie zwane S-21, gdzie torturowano więźniów, aby wydali swoich znajomych i rodziny. Stamtąd była tylko jedna droga – na pola śmierci… Z 17 tys. więźniów znanych jest tylko 12 ocalałych.

Image
Killing tree

Image
Ku pamięci ofiarom ludobójstwa

Image
Więźniowie z Tuol Sleng

Po takim dniu już tylko relaks w hotelu do końca dnia.
Góra
 Profil Relacje PM off
pestycyda lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 04 Sty 2015 15:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
14.11.2014 Phnom Penh – Siem Reap

Ten dzień przewidziany był na transfer pomiędzy Phnom Penh, a Siem Reap, który jest zapleczem dla kompleksu Angkor. Zdecydowałem się na transport dosyć luksusowym autobusem firmy Giant Ibis za $15, ale podobno można znaleźć transport już za $5. Za to w tej cenie są przekąski, woda, niedziałające wifi ;) oraz duuużo miejsca na nogi. Byłoby naprawdę bardzo wygodnie, gdyby nie fakt, że duża część trasy przebiega drogami utwardzonymi, więc czasem trochę trzęsie :) Podróż trwa ok. 6,5 godziny.

Image
Giant Ibis

Image
Droga czasem szeroka jak autostrada, ale bez asfaltu

Image
U mnie w rodzinie był podobny twór – nazywał się „Dzik” :)

Image
Zwykły przydrożny zajazd - jedzenie, kawa, sklep, toaleta (?!)

Image
Kambodża z okien autobusu

Nocowaliśmy w V&A Villa, pensjonacie oddalonym jakieś 15 minut pieszo od centrum, prowadzonym przez parę kambodżańsko-angielską. Na dzień dobry angielska część tej pary, czyli Andy, dał nam mapkę Siem Reap i Angkoru z krótkim opisem co i jak. Ruszyliśmy więc do centrum aż doszliśmy do Pub Street, ulicy, przy której na początku koncentrował się ruch turystyczny. Ale teraz wraz z dynamicznym wzrostem ilości turystów znacznie powiększa się liczba restauracji i hoteli. Można też przejść się na jeden z nocnych targów, gdzie między innymi można było dostać koszulkę z napisem „No tuk tuk today or tomorrow”, ponieważ tutaj kierowcy tuk tuków próbują także znaleźć chętnych na objazd po Angkorze następnego dnia :)
Siem Reap to także zagłębie „rybnego spa”, rybek żywiących się twoim martwym naskórkiem. Postanowiliśmy spróbować tej terapii i wybraliśmy jakieś miejsce trochę na uboczu, gdzie ta przyjemność kosztowała $2 za 20 minut, a do tego w cenie puszka piwa albo coli. Na samym początku to łaskocze jak cholera! Ale jak się już człowiek przyzwyczai to jest to nawet przyjemne skubanie ;)

Image
Hahahahahaha – tak jest na początku ;)

Image
Potem już spokojnie poddajemy się kuracji

Image
Przykładowy cennik masażu

15.11.2014 Siem Reap - Angkor

Dzień przeznaczony na zwiedzanie ruin Angkoru. Kiedyś byłem przekonany, że wszystko, co jest tam do zobaczenia to świątynia znana jako Angkor Wat. Dopiero później uświadomiłem sobie, że cały kompleks to ponad 400 km kwadratowych! Można powiedzieć, że ograniczyliśmy się do tych najważniejszych: Angkor Wat, miasto Angkor Thom ze świątynia Bajon czy Ta Prohm (słynna dzięki drzewom wrastającym w budowle i Tomb Raiderowi, którego nigdy nie widziałem ;) Oczywiście jeśli ktoś jest fanem takich zabytków to można zobaczyć także dużo więcej świątyń ukrytych gdzieś w lasach. Zapewne też z mniejszą ilością turystów, bo czasami to naprawdę dzikie tłumy, jak wokół Angkor Wat. Chociaż kiedy chodziliśmy po Angkor Thom, to do budowli ukrytych gdzieś w lesie tylko jakieś jednostki dochodziły.
Dostępne są bilety na 1 dzień, 3 dni oraz tydzień odpowiednio za $20, $40 i $60. Lonely Planet twierdzi, żeby nie ważyć się spędzić w Angkorze tylko jednego dnia, ale ja nie wyobrażam sobie, że miałbym biegać po tych świątyniach przez 3 dni – każdy niech robi to, co lubi ;) Ewentualnie to z chęcią bym pojeździł w tym miejscu na rowerze. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od podobno słynnego wschodu słońca przy Angkor Wat. Nie byliśmy pewni, czy w ogóle chcemy jechać tak wcześnie, ale stwierdziliśmy, że może potem będziemy żałować, a ze wczesnym wstawaniem nie mamy problemów. Przyjechaliśmy na wschód i… nie czekaliśmy na niego tylko od razu poszliśmy zwiedzać do środka, widząc te czekające tłumy. Zresztą nie mam jakiegoś pro aparatu, więc to nie miało żadnego sensu. Wpiszcie sobie w Google „sunsrise angkor wat” – mnie jakoś te zdjęcia nie zachwycają, nie było na co czekać ;)
Za przejazd tuk tukiem po świątyniach zapłaciliśmy $15, ale był jeszcze ekstra dodatek $5 za przyjazd na wschód… Nie wiem czy wszyscy kierowcy sobie go doliczają.
To teraz koniec gadania i jeszcze tylko parę zdjęć, żeby zachęcić do zobaczenia tego miejsca.

Image
Angkor Wat i dzikie tłumy przed wschodem słońca

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
gosiagosia lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 04 Sty 2015 15:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Cze 2013
Posty: 248
Loty: 123
Kilometry: 225 678
niebieski
Świetna relacja, czekam na resztę :)
_________________
http://www.wedrownywilk.pl/ .
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 04 Sty 2015 23:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
16.11.2014 Siem Reap - Bangkok

Z tego dnia nie będzie wielu zdjęć. A właściwie to nie będzie wcale, bo jakoś niewiele ich zrobiłem i nic ciekawego nie uwieczniłem, chyba przez to, że byłem zmęczony całą sytuacją ;) Za to będzie sporo opisu, bo muszę to wyrzucić z siebie :P

A zaczęło się tak. Jeśli chodzi o Tajlandię, to wymyśliliśmy sobie, że gdzieś w naszej podróży musi być krótkie plażowanie – wybór padł na Krabi, które leży jednak kawał drogi od Bangkoku. Jest niedziela, 16 listopada, jesteśmy w Kambodży, a jutro mamy być w Krabi. Tak szczerze to nie do końca mieliśmy to połączenie zaplanowane. Ponieważ loty z Siem Reap były już dość drogie założylismy, że do Bangkoku dostaniemy się autobusem, a stamtąd, żeby było w miarę tanio, nocnym autobusem do Krabi. Czytałem, że jeśli komuś zależy na czasie, to z Siem Reap powinien wziąć taksówkę do granicy w Poipet, a potem już jakiego busa po drugiej stronie. My jednak w jednej z agencji turystycznych w Siem Reap daliśmy się pięknie naciągnąć. Pani tam pracująca, choć miała niby w sprzedaży bilety do Krabi, to zachęcała, żeby kupić tylko do Bangkoku i na miejscu już dalej, czym wzbudziła zaufanie. Koszt do Bangkoku to tylko $10. Ale tutaj pojawiła się jeszcze opcja VIP – czyli $5 więcej za szybsze przejście na granicy. Cóż… pani była naprawdę bardzo miła i przekonująca ;) Na domiar złego gdzieś „w internetach” wyczytałem, że na tej granicy można nawet 2-3 godziny spędzić i jest właśnie możliwość przyspieszenia (inaczej zwana łapówką), więc brzmiało to dla mnie logicznie. Poza tym zapewniała, że o 15-16 będziemy w Bangkoku. A jak było naprawdę?

Mieliśmy wyjechać chyba o 8, 15 minut wcześniej w naszym pensjonacie pojawił się tuk tuk, który miał nas zawieźć do autobus (to w cenie biletu). Jednak podjechaliśmy zaledwie chyba z 500 m i wysadził nas na stacji benzynowej, twierdząc, że tu przyjedzie autobus. Dobra, już się jakaś lampka ostrzegawcza zapaliła. Po paru minutach nadjechały kolejne tuk tuki, jeden z trójką Estończyków, a drugi z parą z Polski, oni akurat jechali do Ko Chang, ale tym samym autobusem.
Potem zrobiła się ciekawa akcja :) Podjeżdża taksówka, kierowca otwiera drzwi i bagażnik, a jeden z tuk tukowców zaczyna nas naganiać, żeby czwórka wsiadła do taksówki, bo to jest wszystko w cenie biletu. Ciekawy pomysł, nie powiem. Pewnie często udaje im się tak naciągnąć turystów, ale tutaj zostali szybko spławieni, szczególnie przez jedną rosłą Estonkę ;) Z jakimś półgodzinnym opóźnieniem nadjechał w końcu autobus. Nie był on zbytnio VIP… Mały bez luku bagażowego, więc wszystko leżało albo na przednim siedzeniu lub w przejściu, a my zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. Wlókł się też niemiłosiernie, na domiar złego tuż przed granicą jeszcze zrobili dłuższą przerw na lunch.

Na granicy byliśmy chyba ok. 12:30, gdzie po wyjściu z autobusu po prostu powiedzieli: „idźcie w tamtą stronę, po drugiej stronie będą na was czekali”. Tu już byłem na 100% pewny, że wykupiona wcześniej opcja VIP, to po prostu proste oszustwo… Mogłem też się poczuć jak „kurczak”, bo zostaliśmy oznaczeni – białymi naklejkami, a ci do Koh Chang, jeszcze mieli „K” na nich napisane. Granica kambodżańska to było parę minut w kolejce, stempel w paszporcie i przejście dalej w stronę granicy tajskiej. Nie zauważyłem tam opcji przyspieszenia odprawy za ekstra dopłatą, ale nie było aż tak źle, bo czytałem, że kolejka czasem jest tak długa, że wychodzi poza budynek. Spędziliśmy w niej chyba ok. godziny, w międzyczasie wypełniając kartę wjazdową. Polacy nie muszą mieć wizy, przy wjeździe drogą lądową dozwolony jest 15-dniowy pobyt w Tajlandii (30 dni drogą lotniczą). Widziałem, że w kolejce stali też ludzie z innymi kolorami naklejek, więc była jakaś segregacja, jeśli chodzi o firmy obsługujące transport ;) Po przejściu granicy na naszych białych naklejkach wpisane zostały kolejne numery i potem według tych numerów udawaliśmy się do busów. Trzeba przyznać, że tutaj kierowca dawał z siebie i z busa wszystko, żeby być jak najszybciej w domu :)

W Bangkoku byliśmy chyba gdzieś około 18:30 i myśleliśmy, że dojedziemy na jakiś dworzec autobusowy i tam po prostu zapytamy o transport do Krabi. Ale trasa kończy się w pobliżu turystycznej Khao San Road. Wychodzimy i taka myśl, hmm… co my teraz właściwie mamy zrobić? Dosłownie przez chwilę staliśmy przy drodze i chyba zesłano nam anioła stróża :) Słyszę z ust takiego starszego pana: „ty mówisz polski?”. Okazało się, że to jakiś dawny emigrant z USA. Po krótkiej rozmowie pokazuje nam na agencję turystyczną, przed którą stoimy, żeby zapytać właśnie tam. To był strzał w dziesiątkę na zakończenie ciężkiego dnia. Pracownik tej agencji szybko powiedział nam, że o tej godzinie autobusy już pojechały, ale może nam zaproponować lot następnego dnia o 6:00 linią Thai Lion Air za 950 bahtów (ok. 100 zł), w cenie 15kg bagażu rejestrowanego. Świetnie! Też myślałem o tym samym, ale pewnie szukałbym AirAsia, która niekoniecznie byłaby tańsza na lot następnego dnia. Powiedział też, że taksówka na lotnisko powinna kosztować stąd ok. 300 bahtów, niezależnie czy ugadane czy na taksometr (potem doczytałem, że tutaj jednak zawsze na taksometr powinno się jeździć). Teraz już rozluźnieni przeszliśmy się ulicą Khao San, zaliczając po drodze piwo i pad thai, żeby złapać taksówkę na lotnisko. Skoro lot jest o 6:00 to nocka na lotnisku na pewno jest najrozsądniejszym wyjściem. Bardzo dużo ludzi tam nocowało, miejsca do spania jakieś super wygodne nie są, ale obleci. W strefie ogólnodostępnej jest mnóstwo miejsc siedzących, więc ze znalezieniem sobie miejsca problemów nie ma żadnych. To była właśnie ta „One night in Bangkok” ;)

17.11.2014 Bangkok – Krabi (Ao Nang)

Po 4:00 udaliśmy się do stanowisk odprawy Thai Lion Air, mój bagaż ważył ok. 14,8kg - uff, mieszczę się. Udaliśmy się w kierunku bramek, gdzie ktoś nie bardzo wiedział, co to znaczy umiar z klimatyzacją. Dobrze, że mieliśmy przy sobie coś z długim rękawem.

Image
Tablica odlotów na lotnisku Don Mueang – jak widać średnio mi się udawało spanie

Czekał nas lot linią Thai Lion Air – pierwszy raz o nich usłyszałem dzień wcześniej ;) To spółka córka Lion Air, indonezyjskiego taniego przewoźnika. Powstała pod koniec 2013 roku (nie znalazłem do wyboru w flightdiary), we flocie na razie mają 8 Boeingów 737 i 1 ATR-72. Ale za to jest to wersja 737-900ER. Nasz samolot miał numer HS-LTL, całkiem świeży, z marca 2014. Dostaliśmy miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym, ale nie tym na skrzydle, tylko bardziej z tyłu. Są tam tylko dwa miejsca z każdej strony i w bonusie jeszcze miejsce dla stewardessy, która siedzi obok podczas startu i lądowania :) Poza tym nie ma normalnego okna, tylko takie małe okienko, przez które właściwie nic nie widać.

Image
Dużo miejsca na nogi, bo wyjście ewakuacyjne, a po prawej miejsce dla członka załogi

Po wylądowaniu w Krabi wzięliśmy z lotniska autobus (150 baht), który zawiózł nas pod sam hotel w Ao Nang. Nie jest to jakiś ładny kurort, ale spędzamy tam tylko właściwie 2 dni. Plaża taka sobie, woda też nie jest bardzo przejrzysta, morze bardzo spokojne, ładne widoki na skałki. Za to co chwilę kursują długie łodzie (longboat) na plażę Railay, do której dostęp jest tylko drogą morską (nie byliśmy, ale podobno lepsza plaża – kurs za 200 bahtów w dwie strony). W hotelu byliśmy już około 9:00, ale na szczęście nie było problemu z wczesnym zameldowaniem – to jeszcze nie szczyt sezonu. Królestwo za prysznic! ;) Reszta dnia to relaks, plaża, odpoczynek – potrzebne po tylu dniach intensywnego podróżowania.

Image
Plaża w Ao Nang

Image
Tak, ta kropka, to ja

Image
Zachód w Ao Nang
Góra
 Profil Relacje PM off
Ami921 lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 05 Sty 2015 00:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Paź 2014
Posty: 1040
srebrny
Super wyprawa! :) Bardzo fajnie się czyta :)
_________________
Moje relacje:
Włochy - Liguria / Indonezja / Malmo+Kopenhaga / Dublin / Sri Lanka+Malediwy / Maroko / Amsterdam / Kaukaz / Wyspy Owcze
i: https://www.instagram.com/ola.javv/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 05 Sty 2015 20:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
18.11.2014 Ao Nang – Phi Phi

Kolejny dzień to wycieczka szybką łodzią motorową (albo speedboatem ;) w stronę wysp Phi Phi. Za 1500 baht. Taka, jak opisana tutaj na stronie Krabi Trak. Spokojnie można też na miejscu kupić, bo w Ao Nang jest pełno agencji turystycznych. Phi Phi to zespół 6 wysp, z których dwie największe to Koh Phi Phi Don (jedyna zamieszkała) oraz Koh Phi Phi Ley (park narodowy).

Mieliśmy świetne miejsca z przodu łódki – wystawieni na pierwszy ogień :) Polecam zdecydowanie, zamiast chowania się w osłoniętym tyle. Z przodu było miejsce dla 6 osób, ale dzięki temu, że niewielu się tam cisnęło udało się tam usiąść. Dobrze, że morze było spokojne, bo mogę sobie tylko wyobrazić jak tam by trzęsło na większych falach (czasem się wpadało w taką dziurę pomiędzy falami i uderzenie było odczuwalne ;) Zanosiło się cały czas na deszcz, ale szczęśliwie tylko trochę pokropiło.

Już sama jazda była nie lada frajdą (potrzeba około godziny, żeby dotrzeć na wyspy), a po drodze jeszcze parę przystanków (nie jestem już pewny kolejności):
- Bamboo Island (Koh Mai Pai) – nie wiem, czy były bambusy, za to była ładna plaża i przejrzysta woda – mieliśmy jakieś pół godziny żeby popływać
- potem zatrzymaliśmy się gdzieś na snorkeling, ale nie pamiętam nazwy. Prawdę powiedziawszy to był mój pierwszy raz, więc byłem zachwycony rafą i rybkami, które jeszcze były wabione chlebem :)
- Viking Cave – w środku podobno są gniazda jaskółek zbierane na zupę i jakieś malowidła o nieznanym pochodzeniu, ale my tylko przepływamy obok, więc nie wiem czy można tam tak po prostu wejść
- PiLeh Bay – ładna zatoka, do której jednak nie mogliśmy wpłynąć z powodu niskiego poziomu morza
- Maya Bay – podobno „kultowa”, ponieważ kręcono tu film „Niebiańska plaża” z DiCaprio. Ładna plaża, ale jak jest na niej jeszcze z 200 ludzi to nie robi aż takiego wrażenia ;)
- lunch w formie bufetu na największej wyspie Phi Phi Don
- Monkey Beach – zgadnijcie skąd nazwa… Stajemy jakieś 50 metrów od brzegu ponownie na snorkeling, a więc fotka małp z daleka i do wody - podwodne życie jest ciekawsze ;)

Na łódce cały czas była dostępna butelkowana woda (zimna, trzymana w lodzie) i poczęstowali nas też owocami. Bardzo przyjemna wycieczka, snorkeling był świetny. Reklamują się, że po drodze można zobaczyć latające ryby – rzeczywiście, jedną udało mi się dojrzeć. To jeszcze trochę fotek.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
To już na koniec dnia
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 07 Sty 2015 17:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
19.11.2014 Ao Nang – Bangkok

Krótki pobyt nad morzem dobiega końca i czas na powrót do Bangkoku. Jeszcze ostatni spacer plażą i spokojne wymeldowanie o 12:00. Tym razem idziemy w luksus i bierzemy taksówkę (a właściwie to raczej jakiś prywatny samochód z napisem „taxi”) za 600 bahtów. Docieramy na lotnisko i chwilę potem możemy zza okien obserwować sporą ulewę – dobrze, że tak nie było poprzedniego dnia… W ogóle mieliśmy szczęście na pogodę, jedyny porządny deszcz mieliśmy właśnie wtedy i podczas jednej nocy w Siem Reap - obydwa razy byliśmy wewnątrz budynku. Poza tym kilka razy coś ledwie kropiło, ale trudno to nazwać deszczem.

Image
Na szczęście po wyjściu na płytę lotniska było już po deszczu

Do Bangkoku zabiera nas teraz AirAsia, po przylocie stajemy w kolejce po taksówkę i tym razem już jedziemy na taksometr na ulicę po angielsku zwaną Wireless Road. Myślałem, że nazwa ulicy jest związana z brakiem wiszących kabli, ale to nie to :) Podobno mieściła się tu pierwsza stacja radiowa. Dlaczego akurat tutaj, a nie w pobliżu turystycznego Khao San Road? Druga część mojej wyprawy stwierdziła, że przy okazji naszej wizyty w Bangkoku chce zdawać jakiś finansowy egzamin, więc ja znalazłem przyjemny hotelik The Moonite Boutique Hotel w pobliżu ambasady brytyjskiej. Już po fakcie okazało się, że źle zrozumiałem i to miało być w pobliżu konsulatu, który jest z 2 km dalej, no ale trudno ;)

Wieczorem już głównie sam wybrałem się na zwiedzanie okolicy, w której jest bardzo dużo nowoczesnych centrów handlowych. Rozpoczynając od całkiem świeżego, jeszcze nieukończonego budynku, luksusowego Central Embassy, poprzez Central Chidlom, Siam Paragon, Central World, Amarin Plaza, Siam Center do MBK Center (i pewnie jeszcze parę inncyh) – naprawdę dużo. Na dodatek też handel uliczny. Dla lubiących zakupy zapewne raj. Ja jestem antyzakupowy ;) Ale pooglądać mogę i wszedłem też do MBK Center, gdzie na którymś piętrze (nie pamiętam) znajduje się „food court”, gdzie jest bardzo duży wybór azjatyckiego jedzenia. Trzeba tam wymienić gotówkę i doładować kartę, którą będziemy płacić za jedzenie i napoje. Wyczytałem, że jest otwarte do 22, ale okazało się, że jednak do 21, więc byłem zmuszony do bardzo szybkiego zamawiania i jedzenia, niektórzy już mi dosłownie przed nosem zamykali ;)

Image
Tajski boks przed MBK Center

Image
Snoopy. Jeden duży i wiele małych. Sztuka czy reklama?

Image
W Bangkoku idą Święta…

Image
Central Embassy – luksusowy dom handlowy
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 07 Sty 2015 18:01 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
super relacja! :)
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 07 Sty 2015 21:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Lis 2012
Posty: 1366
Loty: 247
Kilometry: 401 466
srebrny
20.11.2014 Bangkok

Skoro jeden (jedna ;)) z nas się egzaminuje (na szczęście z sukcesem!), to ja wybrałem się na samotne włóczenie się po mieście. Zacząłem od dostanie się bliżej centrum przy pomocy… wodnej taksówki. Żal byłoby nie skorzystać, tym bardziej, że przystanek był jakieś 100m od hotelu. Łódki kursują wzdłuż kanału Saen Saep. Przystanki są dobrze opisane, także po angielsku, z czytelnym opisem ile należy zapłacić za pokonaną trasę – maksimum to 20 bahtów. Ja płaciłem 12 bahtów, po drodze jeszcze jest przesiadka, bo tam są 2 linie. Po wejściu do łódki podejdzie do nas bileter, który porusza się po krawędzi łodzi – najlepiej chyba mieć odliczone, bo nie daję głowy za jego znajomość angielskich liczb ;) W łódce mieści się kilkadziesiąt osób, po bokach są takie płachty, które się dźwiga w czasie jazdy, żeby nie zostać pochlapanym. Piękny system. Transport wodny, już nie jest tak ważny, jak kiedyś, ale nadal przewożą ponad 60 tys. ludzi dziennie. Działa do 20:30 w tygodniu i do 19:00 w weekendy i święta. Więcej na stronie Khlong Saen Saep.

Image
Wodna taksówka. Dach może się cały trochę opuszczać, żeby zmieścić się pod niższymi mostami.

Image
Za sznurki ciągniemy, żeby podnieść płachtę.

Image
Bangkok – jak w Wenecji

Po wyjściu na stały ląd miałem taki moment zawahania, w którą stronę mam iść i odezwał się do mnie jakiś miejscowy, który pokazał mi, że w tę stronę do pałacu, tu na wzgórze i jeszcze zapytał skąd jestem. Trochę czytałem wcześniej i już od razu człowiek podchodzi z dystansem do pomocnych ludzi w Bangkoku, ale akurat ten był miły, pomocny i nic nie ściemniał. Dopiero jutro mieliśmy spotkać inny typ… Na kierowców tuk tuków nawet nie zwracałem uwagi i powiedziałem sobie, że jak nie będzie trzeba to z ich usług korzystał nie będę. Jeszcze by mi zafundowali wycieczkę po jubilerach i krawcach ;)
Na początku przeszedłem tylko obok świątyń Wat Ratchanatdaram i Wat Thepthidaram, żeby udać się na Złotą Górę (Golden Mountain), gdzie mieści się Wat Saket. Jest to też świetny punkt widokowy (wstęp darmowy).

Image
Złota Góra

Image
Wat Saket (Złota Góra) – zdjęcie niepozowane, ta dziewczynka weszła mi w kadr ;)

Image
Wat Saket (Złota Góra)

Image
Intrygująca scenka przy zejściu ze Złotej Góry

Image
Gong – także przy zejściu ze Złotej Góry

Potem poszedłem w stronę pałacu królewskiego, ale nie miałem zamiaru go tego dnia zwiedzać. Więc jak szedłem obok i w stronę przeciwną do wejścia to już wołali za mną, że „nie tu, wejście jest tam!”. Spacerując udałem się w kierunku Chinatown. Niedaleko jest też dzielnica indyjska. Na skraju chińskiej przy pagodzie odezwał się do mnie taki starszy gość, który twierdził, że jest lekarzem ze szpitala (budynek obok) – nie wiem czy prawda, ale miał bardzo dobry angielski akcent, jak na mieszkańca Tajlandii :) I tak po prostu pytał skąd jestem, gdzie byłem w Tajlandii, gdzie idę – zwykła miła rozmowa :) A kierowałem się w stronę dworca kolejowego Hua Lamphong, po drodze jeszcze zahaczając o Wat Traimit ze złotym Buddą w środku (chyba 20 bahtów, żeby go zobaczyć).

Image
Pagoda w Chinatown

Image
Dzielnica indyjska

Image
Wat Traimit

Image
Wat Traimit (Złoty Budda)

Image
Dworzec Hua Lamphong

Na stację poszedłem, żeby przetestować metro. Na razie jest tylko jedna linia o długości 20 km, ale w budowie są kolejne. Ceny za przejazd są zależne od ilości przejechanych stacji – widoczne na mapkach, kupowanie bez problemów (chyba, że ktoś nie wie, gdzie jedzie ;).

Image
Metro – na razie jedyna linia i jej początek na Hua Lamphong

Z metra wyszedłem w dzielnicy Sukhumvit. Przeszedłem się ulicą Soi Cowboy – krótka ulica, a ma z 40 barów go-go. W środku dnia jednak cisza i spokój w tym miejscu ;)

Image
Soi Cowboy

Stamtąd, żeby wrócić do hotelu wsiadłem w kolejny środek transportu: BTS Skytrain – naziemna kolej, tutaj są 2 linie o łącznej długości ponad 36 km. Cena biletu także zależy od ilości przejechanych stacji. Dla tych co jeżdżą więcej są też chyba jakieś karty (Rabbit Card).

Image
BTS Skytrain

Wieczór spędziliśmy już razem na Khao San, wyszukując bary z muzyką na żywo. Starali się miejscowi, muzyka w porządku, czasem trochę z angielskim przy śpiewaniu mieli problem ;) Jedna flaszka, druga flaszka i taksówką do hotelu – nie pamiętam ile dokładnie, ale chyba nie więcej niż 70 bahtów.
Góra
 Profil Relacje PM off
gosiagosia lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 07 Sty 2015 22:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Sty 2014
Posty: 200
Loty: 124
Kilometry: 226 762
niebieski
Świetna relacja, bardzo dobrze się czyta! Czekam na kolejną część :)
_________________
http://podroz-usmiechu.blogspot.com/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 26 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: jekyll oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group