| Forum strony Fly4free.pl https://www.fly4free.pl/forum/ | |
| Kwestia wyboru - Kambodża kwestia-wyboru-kambodza,215,119069 | Strona 1 z 2 |
| Autor: | pestycyda [ 19 Paź 2017 23:55 ] |
| Temat postu: | Kwestia wyboru - Kambodża |
"Tak, to prawda" - powiedział starszy mężczyzna, zaciągając się papierosem. - "Chyba nie ma teraz w Kambodży rodziny, która nie straciłaby przynajmniej jednego krewnego podczas rządów Pol Pota. To były straszne czasy..."- zamyślił się i popatrzył gdzieś w dal. - "Pamiętamy o ofiarach i szanujemy ich pamięć. Ale co więcej możemy zrobić? Jakieś publiczne roztrząsanie, kłótnie i samosądy nie prowadzą do niczego dobrego. Ci, którzy zginęli, nie mieli wyboru. Ci, co zostali, wybór mają. Możemy z niego skorzystać i korzystamy. Wybieramy życie. Chcemy żyć, po prostu. Normalnie, bez powracania do złego, bez nienawiści..." ![]() Zawsze chciałam pojechać do Kambodży. Zawsze myślałam, że tego nie zrobię. Byłam pewna, że, ze swoją krwawą historią, to kraj, którego nie udźwignie dziewczyna kategorycznie odmawiająca wyjazdu do Oświęcimia ze strachu. Owszem, to nie jedyny kraj tak ciężko doświadczony. Jednak najbardziej przerażał mnie fakt, że ludobójstwo odbywało się stosunkowo niedawno i na taką skalę. I przyjmowało tak okrutne formy... Czas pobytu : 01.08.2017 - 15.08.2017 Cena biletu : 2 300 zł, Emirates, Warszawa - Dubaj, Dubaj - Phnom Penh Waluta : riel kambodżański (KHR) 2 zł = ok. 2200 KHR i dolar amerykański (jaki przelicznik - wiadomo, w zależności od kursu Uczestnicy : standardowo - kolega Marcin i ja. Plan podróży : standardowo Właściwie, to do końca nie jestem pewna, jak to się stało, że kupiliśmy te bilety Wylot zaplanowany był na wtorek, 1 sierpnia. W poniedziałek wieczorem, gdy przeglądaliśmy ostatnie rzeczy przed wyjazdem, sprawdziliśmy jeszcze bilety, tak na wszelki wypadek. Były w porządku. Chwila...Dlaczego na bilecie jest wylot 1 sierpnia, środa....? A powrót 16, czwartek....? I w żadnym miejscu nie ma wpisanego roku??? To był moment, w którym, blada jak ściana, uznałam, że tym numerem przebiliśmy już samych siebie Droga do Warszawy upłynęła nam więc na wzajemnym zachwalaniu wszystkich wakacyjnych atrakcji, które Warszawa może zaproponować urlopowiczom Do tej pory nie wiem, skąd wziął się ten błąd na rezerwacjach. Ale uczciwie mówiąc, gdy tylko przeszliśmy szczęśliwie przez odprawę, przestaliśmy sobie zawracać tym głowę. W końcu trzeba było zachować energię na rozwiązywanie przyszłych problemów (naprawdę, już straciłam nadzieję, że kiedyś uda się nam zrealizować wszystko dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy. O kurczę, przecież nie jesteśmy dobrzy w planowaniu. Może to jest powód? Sama podróż była wyjątkowo długa. Czekała nas noc na lotnisku w Dubaju, a to nie nastrajało optymistycznie - nie zamierzaliśmy wychodzić do miasta (zrobiliśmy sobie taką wycieczkę będąc tu ostatnim razem. Niestety, lista głupot, które wtedy poczyniliśmy, zdecydowanie wpłynęła na podjęcie męskiej decyzji : NIE. Żadnego Dubaju nocą Na szczęście leżanek było pod dostatkiem i jakoś dotrwaliśmy do rana. Podczas lotu do Kambodży wydarzyło się coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. Nasz samolot miał godzinny postój w Birmie (nie, o wyjściu na papierosa możecie zapomnieć. Próbowałam Tak więc, przeczekaliśmy newralgiczny moment (chociaż z trudem Kolejny etap to zdobycie wizy. Kolejne dziwne doświadczenie. Długa, nieoszklona lada, za którą tłoczą się urzędnicy. Na początku lady podajesz swój paszport i wniosek o wizę, następnie przechodzisz przez całą długość lady, aż do jej końca. Tam, w tłumie innych podróżnych, obserwujesz ze zdziwieniem, jak umundurowany mężczyzna podnosi po kolei paszporty otwarte na stronie ze zdjęciem i (chyba) pyta, czy to twój. Po rozpoznaniu własności może uda ci się przepchnąć przez tłum i odebrać paszport. Jeśli nie, paszport ląduje na olbrzymiej kupce innych dokumentów i właściwie nie wiem, co dalej :/ Ja zdążyłam, natomiast kolega Marcin w tym momencie był w toalecie. Gdy dopchałam się sama do lady, spróbowałam wytłumaczyć panu, że jestem tu z kolegą. Pan wzruszył ramionami, rzucił w moją stronę kupkę paszportów, z których mogłam wybrać właściwy. Mogłam wybrać jakikolwiek :/ Mogłabym też wybrać więcej (tak myślę), pod warunkiem uiszczenia odpowiedniej ilości opłat za wizę :/ Wiza turystyczna kosztuje 30 dolarów, zwykła - 35. Odbierając paszporty podałam panu banknot 100-dolarowy, zabrałam resztę i odeszłam na bok, żeby poczekać na Marcina. Gdy wrócił i otworzyłam dłoń z banknotami, okazało się, że trzymam tam tylko 30, nie 40 dolarów. Świetny początek podróży, zaiste :/ Najpierw mnie pobili, potem okradli I wreszcie mogliśmy opuścić lotnisko. ![]() Mamy taki zwyczaj/tradycję, że zawsze po przylocie stajemy pod lotniskiem. Odpalamy papierosy, próbujemy "wyczuć" kraj, wsłuchujemy się w gwar, napawamy pierwszą chwilą w nowym miejscu. Uwielbiam te momenty. Uwielbiam zapach Azji. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie ma w sobie coś tajemniczego i znajomego zarazem. Zapach Azji mnie uspokaja. Pomyślałam wtedy "No cóż, masz dwa wyjścia. Masz wybór. Albo doświadczenie z lotniska będzie rzutować na cały twój pobyt w Kambodży i spowoduje, że spędzisz go zła, wszędzie doszukując się oszustwa i naciągactwa. To jedna droga. Druga jest taka, że będziesz wszystko przyjmować takim, jakie jest. Nie stygmatyzując i nie używając schematów. Oczywiście zło to zło, ale ono nie wyklucza istnienia dobra. To twoje wakacje i od ciebie zależy, jak je spędzisz. To twój wybór..." C.D.N. | |
| Autor: | julk1 [ 20 Paź 2017 02:53 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Zapowiada się dobrze. Zobaczymy co dalej z relacją | |
| Autor: | pestycyda [ 20 Paź 2017 18:22 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
W Phnom Penh ulice oznaczone są numerami. Czasem jest tak, że kolejny numer znajduje się w pobliżu wcześniejszego (dokładnie tak, jak w ciągu liczbowym), a czasem wręcz przeciwnie ![]() W hostelu byliśmy więc już po 24.00. A zdjęcie fasady zrobiliśmy z samego rana na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, kiedy się może przydać Przez booking.com zarezerwowaliśmy dwie noce (30 USD za całość). Hostel miał dodatkową zaletę - sklepik na parterze, czynny chyba przez całą dobę. Mrożona herbata - 0,8 USD (oj, bardzo poprawiła nam nastrój. Mimo nocy i pory deszczowej, temperatura była ciężka do zniesienia). Dodatkowo moja prywatna temperatura po chwili podniosła się jeszcze bardziej (ale to już z radości ![]() Pokój też był niesamowity. Ogromny, z klimatyzacją i wielkim, rzeźbionym łożem. I teraz zagadka, która samą mnie wprowadza w duże zaskoczenie Kolejnego dnia zaplanowaliśmy wizytę w Muzeum Ludobójstwa i na Polach Śmierci, a ponieważ nasz hostel znajdował się w niewielkiej odległości od muzeum, wybraliśmy się tam na piechotę. ![]() W Kambodży funkcjonują dwa rodzaje walut. Można płacić zarówno dolarami, jak i kambodżańskimi rielami. Kantor nie jest więc potrzebny, dodatkowo resztę w sklepach najczęściej otrzymuje się w rielach. ![]() Szliśmy powoli, wlokąc nogę za nogą. Powody były dwa - upał i duchota doskwierały naprawdę mocno (znacie to uczucie, prawda? Najgorszy pierwszy dzień - dwa, dopóki organizm nie przyzwyczai się do innego klimatu). Drugi powód był natury psychicznej. Bardzo chciałam zobaczyć miejsca pamięci związane z ludobójstwem, jednak równocześnie obawiałam się tego bardzo mocno. Ustaliliśmy więc, że zwiedzimy je za jednym zamachem i pójdziemy tam od razu, jak najszybciej. Tylko nogi...jakoś tak nie chciały słuchać... ![]() Podróżowanie z kolegą Marcinem jest bardzo inspirujące. Otóż, ma on pewną cechę, która mnie wkurz...tfu, którą bardzo cenię ![]() ![]() Wejście do świątyni, która zupełnie turystyczna nie była. Jednak uśmiechnięty mnich, widząc nasze wahanie, gestem zaprosił do środka. ![]() Weszliśmy chyba zaraz po posiłku dla ubogich. Na rozstawionych pośrodku stoliczkach leżały talerze i kubki, a pani zbierająca naczynia dmuchała dymem papierosowym prawie w twarz Buddy...Życie... ![]() Niezmiennie zachwycają mnie warianty posiłków znanych na całym świecie, ale w wydaniu regionalnym ![]() Przemierzaliśmy większe i mniejsze uliczki, obserwowaliśmy codzienne życie mieszkańców i coraz bardziej zbliżaliśmy się do celu. ![]() ![]() Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng. Dawna szkoła średnia zamieniona w więzienie bezpieczeństwa S-21 przez Czerwonych Khmerów. Bilet wstępu - 5 USD. ![]() Wybaczcie, za wiele tu napisać nie mogę. Nie potrafię. Każdy ma inny sposób odczuwania i zdaję sobie sprawę, że nie na wszystkich to miejsce wywiera wrażenie. Co do mnie...rozpadłam się na małe kawałki. ![]() Na terenie muzeum znajduje się kilka bloków, w których można zobaczyć cele, sale przesłuchań, wystawę malarską dotyczącą tematu... ![]() Sale są właściwie puste. Na środku najczęściej tylko łóżko, natomiast na ścianie wisi po jednym zdjęciu z "przesłuchań". ![]() ![]() ![]() ![]() W jednej z sal wyeksponowane są pamiątki i szczątki ofiar. ![]() ![]() Okno w pokoju "przesłuchań". Światło przebijające przez niedomknięte okiennice było jedynym i zazwyczaj ostatnim kontaktem podejrzanego ze światem. ![]() Plansze przybliżające historię tego miejsca, tego kraju. Tu młodzi Czerwoni Khmerzy, przyszłość narodu... W paru salach wyeksponowano też zdjęcia "podejrzanych". Do zrobienia tych fotografii służyło odpowiednie krzesełko, do którego przywiązywano fotografowanych. Ręce związane z tyłu, potylica podtrzymana stalową podpórką... ![]() ![]() Jedna z tortur - człowieka zawieszonego do góry nogami podtapiano w kadzi pełnej nieczystości. ![]() Jedyni aktualni mieszkańcy S-21 i jedyni, których obserwacja dała mi siłę, żeby przejść do kolejnego budynku. ![]() Cele. W środku zabetonowany łańcuch do którego byli przykuwani po powrocie z przesłuchań. W celi miejsca tyle, ile się akurat trafiło - prawie każda z tych wymurowanych na szybko komórek jest innej, ale małej, wielkości. ![]() ![]() W jednym z budynków znajduje się wyciszona, klimatyzowana sala medytacji. W środku słychać muzykę medytacyjną, a zwiedzający są zachęcani do odpoczynku w tym miejscu i pomodlenia się do swojego boga w intencji ofiar. ![]() ![]() Przed budynkami można spotkać byłego więźnia S-21, jednego z pięciu, którzy przeżyli. Promuje swoją napisaną w języku angielskim książkę. Można też z nim porozmawiać. Ja nie mogłam. ![]() Po wyjściu z muzeum musieliśmy odpocząć chwilę. Najbliższy bar, jakiś makaron, piwo, nieistotne. W sumie 6,5 USD. Pod wejściem na teren muzeum czekają kierowcy tuk tuków i proponują wycieczkę na Pola Śmierci. Nie da się tam dojść na piechotę, bo są położone za miastem. Jednak lepszym wyborem jest przejście paru przecznic i tam poszukanie kierowcy. Ceny przy samym muzeum są dużo wyższe. Nasz pan za swoje usługi wziął 15 USD (dojazd tam i z powrotem + oczekiwanie na miejscu), początkowa cena wynosiła 10 USD w jedną stronę. ![]() Na Pola Śmierci najlepiej podjechać tuk tukiem. Na ulicach często są korki, a tuk tuk jest dużo bardziej mobilny. Poza tym, może dojechać bocznymi, piaszczystymi dróżkami, w które większe samochody się nie pchają. ![]() ![]() Pod samym wejściem na teren Pól Śmierci.... ![]() Pola Śmierci. Miejsce masowych mordów i prowizorycznego pochówku ofiar reżimu Czerwonych Khmerów. Liczbę ofiar ocenia się na ok. 2,3 milionów...Cena biletu - 6 USD. Do każdego biletu dołączony jest obowiązkowy audioprzewodnik. To bardzo dobry pomysł, bo nawet gdy ktoś nie chce go używać, to raczej nie ma gdzie schować, więc w końcu i tak ubiera słuchawki na uszy. Dzięki temu na terenie Pól Śmierci panuje pełna szacunku cisza. ![]() Prawie w każdym miejscu Pól Śmierci znajdują się masowe groby. Po terenie chodzi się po drewnianych mostkach, a tabliczki proszą o patrzenie pod nogi, żeby nie deptać po ludzkich szczątkach. Dużo zostało wydobytych z ziemi, jednak, zwłaszcza podczas pory deszczowej, woda wymywa na powierzchnię coraz to nowe fragmenty kości. W wielu miejscach, tam, gdzie pogrzebane zostały ofiary, ziemia, podmyta deszczem, po prostu się zapada. Na całym terenie, właściwie co kawałek, spaceruje się między zapadlinami... ![]() ![]() Znalezione szczątki są wyeksponowane w szklanych sześcianach. ![]() ![]() Czasami, gdy ktoś znajdzie fragmenty kości, z szacunkiem kładzie je na ekspozycji. Nic więcej się nie da zrobić... ![]() Na samym końcu zwiedzania wchodzi się do stupy, która powstała dla upamiętnienia pamięci ofiar reżimu. Cała jest wypełniona czaszkami i kośćmi ofiar. Czaszki mają oznaczenia, w zależności od powodu śmierci. Zaduszenie drutem, uderzenie tępym narzędziem... Ciężka i trudna wędrówka przez krwawą historię Kambodży. Jeżeli mogę tak określić, to owszem "cieszę się", że tam byłam, że mogłam złożyć szacunek ofiarom. Mieszkańcy Kambodży, jak mówią, wybierają życie, bez nienawiści, lęku. Nie chcą wracać do przeszłości, rozdrapywać ran. Jednak nie da się całkowicie odciąć od takiej tragedii. Przez cały pobyt w tym kraju widziałam może trzy osoby w okularach. Wprawdzie jakieś salony optyczne zaczynają się pojawiać, dosyć nieśmiało, jednak nie mają zbyt wielu klientów. Wszak Pol Pot rozpoczął swoje rządy od pozbycia się inteligencji, której atrybutem są okulary... C.D.N. | |
| Autor: | becek [ 20 Paź 2017 18:49 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
hmm, tam nie bylo zadnego rozliczenia, w niektorych wioskach ofiary mieszkaja po sasiedzku z katami czesc kraju dalej w rekach Khmerów niektórzy zbrodniarze to dziś bardzo bogaci ludzie mający międzynarodowe kontrakty np. na drewno dziwny kraj i dziwni ludzie Pol Pat nigdy nie poniósł kary(nie liczac symbolicznej) acha -oni nie mieli żadnego wyboru | |
| Autor: | pestycyda [ 20 Paź 2017 19:06 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
@becek, tak, właśnie o tym piszę. Żadnego rozliczenia nie było. Wtedy wyboru nie mieli, teraz, według słów mieszkańców, mają. I ich wybór jest taki - nie chcą rozdrapywania ran. Wolą żyć "normalnie". Trudno z tym dyskutować. Dla mnie trochę nie do pojęcia jest fakt, że Pol Pot i inni zbrodniarze nie ponieśli kary. A z drugiej strony nienawiść nakręca nienawiść, więc może jest w tym jakaś mądrość? Sama nie wiem. Trudno odnosić się do decyzji innych, nie będąc nimi. | |
| Autor: | becek [ 20 Paź 2017 19:25 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
nie nie chcą tylko nie mogą bo to by oznaczało kolejna wojnę domową czerwoni maja swoje wojsko | |
| Autor: | pestycyda [ 20 Paź 2017 19:30 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Jednak to dalej jakiś wybór.... | |
| Autor: | namteH [ 20 Paź 2017 22:18 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
@pestycyda To o wyborze to Twoja teoria czy gdzieś zasłyszana/wyczytana? | |
| Autor: | pestycyda [ 20 Paź 2017 23:02 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Pytasz o pierwszy akapit relacji? To fragment mojej rozmowy przy piwie z mieszkańcem Kambodży. Dlatego tak widzę tę sytuację. Natomiast sama idea wyboru jest zbieżna z moją prywatną teorią na temat podróżowania, więc tak mi się to poskladalo w całość. Stąd tytuł. P.S. Wiesz, o czym teraz pomyślałam? O delegacji ze Szwecji...I, cholera, możesz mieć rację.......... | |
| Autor: | Gadekk [ 20 Paź 2017 23:56 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
@pestycyda Twoje relacje to jest poziom wyżej reszty! Czekam na dalszą część. | |
| Autor: | pestycyda [ 22 Paź 2017 16:45 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
![]() Szybki powrót do hostelu (przesadziłam :/ o ile dojazd do miasta poszedł faktycznie szybko, tak przeprawa przez zatłoczone ulice stolicy trwała dość długo. Korki. Nasz kierowca próbował kluczyć pomiędzy tysiącami aut, skuterów i dziwnych, wyglądających jak zlepek wszystkich możliwych elementów, pojazdów, ale i tak w końcu lądowaliśmy wewnątrz morza środków transportu czekających na światłach. Co nie było do końca takie złe, bo umożliwiało obserwację życia toczącego się wokół (głównie właśnie w owych pojazdach ![]() Na kolację postanowiliśmy więc wybrać się w miejsce, które serwuje bardziej akceptowalne dla mnie pożywienie ![]() Pokaz robienia makaronu. Rozciągając ciasto między dłońmi, kucharz z kulki wyczarowywał długie, makaronowe paski. Nie mam pojęcia, jak można to zrobić. Wiem jedno - szybko ![]() Efekt - bardzo smaczny Gdy syci i szczęśliwi (puszka - 1 USD W recepcji naszego hostelu kupiliśmy więc bilety do Kampot na kolejny dzień (9 USD). W cenie był dowóz na dworzec autobusowy, więc miła pani poinformowała nas, że mamy stać gotowi pod hostelem ok. 6.45-7.00 (odjazd autobusu o 7.30). Karnie nastawiliśmy więc budzik na 6.00 (jedź na wakacje - mówili. Odpoczniesz- - mówili ![]() W Kambodży istnieje paru przewoźników autobusowych i każdy z nich ma osobne dworce. Nam trafił się akurat przewoźnik "168" i na takim właśnie dworcu się znaleźliśmy. Każdy z turystów z naszego pick-upa odjeżdżał w innym kierunku (przy okazji wydał się powód porannego zamieszania - małżeństwo z Niemiec wyjeżdżało o autobusem o 7.00, stąd taki pośpiech) (zastanawia mnie tylko jedno - skoro ok. 22.00, gdy kupowaliśmy nasze bilety, jeszcze nikt o nich nie wiedział, bo przecież podano by nam - chyba - wtedy inną godzinę zbiórki, to o której oni zamawiali swoje? O 2.00 ? :/ ![]() Autobusów jest dużo i w różnych kierunkach (niestety, przy okazji dowiedzieliśmy się też, ile kosztuje bilet do Kampot zakupiony w kasie. 7 USD. Czyli po 2 dolary zapłaciliśmy za zwiedzanie różnych parkingów hotelowych i traumatyczną pobudkę. Ale, z drugiej strony, zaoszczędziliśmy dużo na kawie - nie wiem, ile musielibyśmy jej wypić, żeby podnieść sobie ciśnienie aż tak wysoko, więc w sumie się opłacało ![]() Nasz autobus wyjechał parę minut przed 8.00, czyli okazuje się, dobrze wiedzieć, że miejscowi mają dosyć luźne podejście do czasu - zarówno do spóźnień, jak i ..hmmm..."przedczasów" Podróż do Kampot miała, według rozkładu, trwać 3 godziny. Ale jakoś się zbytnio do tej informacji nie przywiązywałam ![]() Nie da się ukryć - pora deszczowa w pełni. ![]() Faktycznie, wszystko potrwało trochę dłużej. Cała podróż, z jedną przerwą na posiłek, zajęła 4 godziny. To i tak nie najgorzej - w Kampot byliśmy już po 12.00. Tym razem dworca nie było. Pan wysadził nas i niewielką już resztę współpasażerów (pozostali powysiadali podczas trasy, a najwięcej z nich w nadmorskim miasteczku Kep, oddalonym od Kampot o jakieś pół godziny drogi) po prostu przy drodze. W pierwszym momencie - konsternacja. Kilka domków, pojazdów - trudno powiedzieć, w którą stronę należy iść. Jednak bardzo szybko los zdecydował za nas ![]() No tak, tędy to może nie...:/ I, okazało się, że to była dobra decyzja, bo, po pierwsze, zaraz trafiliśmy na sklep Po drugie, gdy już zdecydowaliśmy w jakim kierunku pójdziemy pójdziemy poszukać noclegu (czyli gdzie, jak przypuszczamy, jest centrum), od razu trafiliśmy na najważniejszą atrakcję miasteczka, czyli na główny pomnik. ![]() Na środku ronda, w asyście mniej ważnych owoców, prężył się dumny durian. Był naprawdę olbrzymi... I chyba przyniósł nam szczęście, bo gdy chwilę potem weszliśmy w pierwszą lepszą uliczkę, zaraz znaleźliśmy hostel, który zupełnie nam odpowiadał - i cenowo (7 USD za pokój dwuosobowy), i jakościowo (niewielki, ale bardzo przytulny pokój z łazienką, w kolonialnym budynku). Dodatkowo pani wypożyczyła nam skuter - niedrogo (4 USD za dobę) i bez zbędnych pytań (tak, kolega Marcin ma europejskie prawo jazdy, specjalnie je sobie wyrobił. Niestety, z powodu wybitnej inteligencji - przecież nie mogę napisać, że przez głupotę Szybko zrzuciliśmy więc plecaki i pognaliśmy (dumnie pojechaliśmy ![]() I znaleźliśmy. Cudowna, rodzinna restauracyjka z niesamowitym klimatem. W obsłudze pomagały córki właścicieli, przychodziły zaraz po szkole i pełniły role kelnerek w szkolnych mundurkach. Przy stolikach pełno było miejscowych, właściciele uśmiechali się wszystkich i zagadywali, a jedzenie? Jedzenie było znakomite. Poważnie. Do końca pobytu w Kampot żywiliśmy się tylko tutaj, a smak potraw wspominaliśmy jeszcze bardzo długo (w całej Kambodży nie znaleźliśmy już jedzenia, które przebiłoby potrawy od "naszej pani"). ![]() Niesamowita domowa, mrożona herbata (0,45 USD), kawa (0,25 USD), ryba i Tom Yam (po 2 USD. Właściwie każda z potraw u pani kosztowała 2 USD. Natomiast smak...Poezja...Nie wiem, jak określić, był taki...wielowymiarowy). Niestety, gdy rozkoszowaliśmy się jedzeniem, zaczęło padać. To mogło trochę zaburzyć nasze plany, bo zamierzaliśmy pojechać do Kep. Jednak widok ulicy nieco nas zniechęcił :/ ![]() Deszcze w Kambodży są dosyć...spektakularne Jednak wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy, więc na skuter wsiadaliśmy z dosyć dużym niepokojem (powolna jazda po mieście to jedno, przejazd rzeką natomiast, to już naprawdę wyższa szkoła jazdy W Kep znajduje się ogromny targ, gdzie można dostać najświeższe owoce morza i , podobno, najlepsze w Kambodży kraby. Właśnie tam chcieliśmy się wybrać. Droga zajmuje około pół godziny i początkowo jest wygodną i bezpieczną (nie licząc oczywiście jezior i rzek na jej powierzchni ![]() Jadąc do Kep dosyć trudno nam było znaleźć targ rybny. Skorzystaliśmy więc ze sposobu znajdywania pożądanych obiektów na sposób Marcina i skręciliśmy w mniejszą uliczkę, bo "coś tak czuję, że to będzie tu" ![]() Wyglądało to tak, jakby handlarze po ciężkim dniu pracy mieli teraz parę chwil dla siebie - jedli wspólnie, rozmawiali, stoiska były pozamykane. Czyli chyba jednak tym razem "nos" Marcina się zepsuł...Tak pomyślałam i wstydzę się tego bardzo ![]() Na łódkach mieszkali rybacy z rodzinami - mężczyźni łowili, kobiety sprzedawały to na targu, a my trafiliśmy faktycznie na ich "czas po pracy". ![]() Obserwacja tego barwnego życia tak nas wciągnęła, że zostawiliśmy naszą "Czerwoną Strzałę" przy murku i rozeszliśmy się w dwie strony, żeby jak najwięcej poczuć, zobaczyć, ponapawać się... W pewnym momencie do fotografującego otoczenie Marcina pomachał pan wracający z targu na swoją łódkę. W ręku trzymał reklamówkę i bardzo szeroko się uśmiechał. I wiecie co? Nie chciał mu niczego sprzedać, nic z tych rzeczy, chciał pochwalić się tym, co kupił...Dwóch mężczyzn z zupełnie odmiennego kręgu kulturowego, nie potrafiących powiedzieć ani słowa w żadnym wspólnym języku, osiągnęło pełnię porozumienia, chrząkając znacząco i uśmiechając się do siebie...Niesamowite momenty. Dla mnie - kwintesencja podróżowania...Pan poprosił Marcina o zdjęcie. Jednak, gdy migawka w aparacie już miała trzasnąć, poprosił o chwilę czasu, poprawił włosy i opuścił podwinięte do kolan spodnie i dopiero wtedy ustawił się prosto, jak struna. To zdjęcie, to coś ważnego, trzeba więc wyglądać godnie...Gdy spytałam Marcina, jak to wszystko zrozumiał, odpowiedział : po prostu wiedziałem... ![]() Pan zaprosił Marcina na swoją łódkę - trzeba było się do niej dostać brodząc po uda w wodzie, jednak takich zaproszeń się nie odrzuca. Na pokładzie czekała córeczka, której wręczył zakupioną przed chwilą na targu mrożoną herbatę. Pan zaczął się krzątać, zaprosił do prowizorycznego stołu z deski położonej po prostu na pokładzie. Po chwili, brodząc w wodzie, dołączył inny pan...Marcin dostał do spróbowania miejscowego alkoholu, podanego w nakrętce od butelki...Gospodarz zaczął nakładać ryż na talerze, spojrzał jednak na Marcina i, żeby jeszcze bardziej uhonorować swojego gościa, przepłukał porządnie talerz po prostu w kanale...Odmówilibyście?...Bo ja bym sobie dała rękę odciąć, żeby tam być i doświadczyć takiej bezinteresownej, ludzkiej życzliwości... ![]() Pan karmił Marcina ryżem, podając mu go dłonią prosto do ust. Mieszkańcom pozostałych łodzi pokazywał swojego gościa z dumą i radością. Niestety, czas mijał i trzeba było kończyć spotkanie. ![]() Dawno nie widziałam Marcina tak szczęśliwego, jak wtedy, gdy podbiegł do mnie z radością w oczach (i w mokrych spodniach ![]() Żal było odjeżdżać z tego miejsca, poważnie. Ciepło i serdeczność mieszkańców łodzi przyciągała. Niestety, czas naglił, więc po chwili zabaw i "rozmów" musieliśmy pojechać dalej... Wróciliśmy na główną drogę i tym razem udało się nam znaleźć "prawdziwy" targ rybny w Kep. Wystarczyło jechać cały czas prosto, jednak dla mnie tytuł "prawdziwszego" zdecydowanie zdobyło wcześniejsze, dużo mniejsze, targowisko... ![]() ![]() Targ rybny w Kep znajduje się nad samym brzegiem morza. Faktycznie, trudno gdzie indziej o świeższe owoce morza - tu sprzedawcy po prostu wyciągają z wody to, na co masz ochotę. ![]() Na drewnianym pomoście pełno jest pułapek na kraby, stanowisk do łowienia itp. ![]() Suszone krewetki. ![]() Tu naprawdę można było kupić wszystko. Strasznie smutne wrażenie robiła ta płaszczka (?), leżąca zupełnie jak niepotrzebny przedmiot. Po jej ogonie deptali przechodzący turyści - zdecydowanie bardziej wolałabym zobaczyć ją w jej naturalnym środowisku... ![]() I, podobno najlepsze w całej Kambodży, kraby. My się jednak nie skusiliśmy. ![]() Skusiliśmy się za to na rybę - pięknie pachniała i była bardzo apetyczna. Jednak, gdy zanieśliśmy ją do stolika, zapakowaną pięknie przez panią w liście palmowe i pudełeczko, przeżyłam lekki szok :/ ![]() Miała zęby podobne do ludzkich, w dodatku w paru rzędach :/ po powrocie sprawdzałam w sieci i wyszło, że to mogła być pirania słodkowodna. Możliwe. Ale dlaczego słodkowodna nad morzem? I pirania? No nie mam pojęcia. W każdym razie smaczna była, tylko jedząc, trzeba było zasłonić jej głowę liściem:/ ![]() ![]() I duriany. ![]() W tym rejonie jest bardzo dużo opuszczonych budowli. Trzeba przyznać, że robią dosyć upiorne wrażenie. Chcieliśmy podjechać jeszcze dalej, w głąb Kep. Jako wytrawni kolekcjonerzy zdjęć miejscowych pomników, zapragnęliśmy jeszcze jedno mieć w naszych zbiorach. ![]() I jest Trzeba było powoli wracać. Ściemniało się, w dodatku pogoda też nie wyglądała zachęcająco. Na pewno nie chciałabym spotkać się z deszczem podczas drogi powrotnej, więc dosyć szybko ruszyliśmy do Kampot. ![]() Do naszego hostelu wróciliśmy o zmroku. Zapłaciliśmy za skuter na jutro (4 USD), pani wprowadziła go do garażu, tłumacząc, że tak będzie bezpieczniej i wybraliśmy się jeszcze na wieczorny spacer. Do takich spacerów najbardziej nadaje się nadrzeczna promenada, przy której przycumowane są różne barki - kawiarnie. Niektóre wypływają z klientami na rejs, inne są przycumowane na stałe. Wybraliśmy taką, która nigdzie nie wypływa, podziwialiśmy światła na rzece, a i tak na koniec zakręciło mi się w głowie (w sumie 7,5 USD, ale było w tym jedno green chili z ryżem ![]() C.D.N. | |
| Autor: | bozenak [ 23 Paź 2017 18:46 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Znalazłam relację | |
| Autor: | pestycyda [ 25 Paź 2017 21:28 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
![]() Kampot to urokliwe, nieco senne (przynajmniej w porze deszczowej), miasteczko. Jednak oprócz ogromnej ilości pięknych, kolonialnych willi (w dużej części zabytkowych) (nie zapominajmy o cudownej urody pomniku duriana Odpaliliśmy więc rano (niezbyt rano :/ okazało się, że rano też czasami pada ![]() Zupa Morning Glory z rybą i kurczakowo-cytrynowa...Najlepsza zupa, jaką jadłam w życiu (przepraszam, mamo... Kupiliśmy jeszcze benzynę - 7 000 KHR i wyjechaliśmy z miasteczka. ![]() Brama wjazdowa na wzgórze Bokor. Już niedługo będzie tu "Highland Resort" i wspaniałe atrakcje, dumnie reklamowane na billboardach :/ Szkoda... Dla mnie, dla nas szkoda...Dla miejscowych pewnie "na szczęście" - będą turyści, pieniądze, praca... Przejazd przez bramę - 0,5 USD za skuter. Za auto jakoś więcej, ale nie pamiętam ile dokładnie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobili aktualni właściciele ośrodka, było wybudowanie drogi. Teraz na sam szczyt prowadzi wygodna, asfaltowa ulica - to akurat dobrze. Droga wznosi się nieustannie i wije między drzewami - niezbyt wyobrażam sobie pokonywanie jej, jadąc po innym podłożu. ![]() Pierwszy postój. Uznaliśmy, że to bezpieczne miejsce, bo przed nami na posiłek zatrzymała się cała kawalkada skuterów z pracownikami, wjeżdżającymi prawdopodobnie na samą górę. Jednak oni nie oddalili się na krok od drogi. My - przeciwnie ![]() W końcu, przy akompaniamencie moich okrzyków motywacyjnych ( "Tylko idź po moich śladach! No mówię ci - po moich śladach!" Wspinanie się skuterem po drodze zaczęło się robić coraz trudniejsze. Temperatura spadła, pociemniało, a nas zaczęło otaczać wilgotne, lepkie powietrze. Coraz bardziej kurczowo trzymałam się skutera, a atmosfera stała się taka trochę....hmmm...horrorowa? ![]() Pierwsze budynki kompleksu. Nie powiem - ucieszyłam się, że mamy powód do postoju. To chyba kompleks sklepów - do wewnątrz można było wejść, w jednym z nich leżał rozrzucony na środku nawet jakiś towar (bardzo atrakcyjny - naprawdę miło byłoby się rozgrzać zupką w proszku, szkoda tylko, że ani wrzątku, ani nawet żadnego sprzedawcy w pobliżu nie było :/ ![]() Mówiłam może, że widoczność wcześniej była "taka sobie"? Cofam!!! Była doskonała, powietrze wręcz zachwycało przejrzystością :/ ![]() Budynki ośrodka rozsiane są po całym wzgórzu. Przy eks-sklepach jest nawet wielka tablica informacyjna, w którą uliczkę trzeba skręcić, żeby dotrzeć tu lub ówdzie. Nic to nie daje. Nic. Ani trochę...Jesteś tylko ty i dym. W jednym z najwyższych punktów wzgórza widoczność była ograniczona do jakiegoś pół metra. Jedziesz i modlisz się, żeby nie spaść w przepaść, w nic nie wjechać, nie spowodować zderzenia...Mgła jest lepka i gęsta, wilgotna. Osiada na ubraniu, wciska się do oczu, nosa...Wtedy już nawet się nie zastanawiasz, wtedy jesteś pewien - to JEST wzgórze duchów, przeklęte i źle zrobiłeś, że się tu pchałeś. Bo kto tu wjedzie, ten już tu zostanie... Nie wiem, jakim cudem udało nam się znaleźć coś w rodzaju małego, działającego sklepiku. Wiecie, takiego w stylu - wszystko i nic. Oprócz benzyny w butelkach (kupiliśmy - butelka 5 000 KHR. Już od jakiejś godziny drżeliśmy na myśl o tym, co zrobimy, gdy zabraknie nam własnej...) Pani sprzedawczyni (co za radość zobaczyć żywego, prawdziwego człowieka w takim miejscu ![]() Przejechaliśmy przez bramę (zauważoną w momencie przejazdu ![]() To chyba jakiś ważny cel wycieczek z agencji turystycznych, bo przy zabudowaniach stały pick-upy, a po terenie świątyni przechadzali się Chińczycy. Wprawdzie raczej były to ekspresowe wycieczki - wchodzimy, cykamy fotkę, wracamy do auta - ale akurat wyjątkowo pochwalałam ten model zwiedzania ![]() ![]() ![]() Miejsce z wyjątkowym klimatem. Wilgoć powodowała, że ściany budynków porastały dziwnymi, pomarańczowymi glonami (?). Glonami porastały też kamienie chodnika - każdy krok musiał być idealnie wyważony, inaczej kończyło się z głośnym plaśnięciem na ziemi. ![]() ![]() ![]() ![]() Przez mgłę trudno było ocenić wielkość kompleksu. Gdy człowiek już-już myślał, że to koniec, z dymu wyłaniała się kolejna budowla. Mam wrażenie, że obejrzeliśmy może połowę, może trochę więcej - ale na pewno nie całość. ![]() ![]() Czasami trochę pokropiło, ale właściwie deszcz wcale nie musiał się zbytnio starać. Wilgoć mgły osiadała wszędzie i powodowała, że człowiek czuł się...śliski? I jakiś taki brudny? Naznaczony? Wierzcie, lub nie. Osobiście uważam, że jeżeli gdzieś są duchy, to na pewno na wzgórzu Bokor... ![]() Baliśmy się, że w końcu się rozpada prawdziwą ulewą z "pory deszczowej", a wtedy na pewno nie uda się nam zjechać w dół. Trzeba więc było ruszyć dalej, choć widok, no cóż, nie zachęcał ![]() Mnie nie zachęcił bardzo mocno Gdy po chwili zatrzymaliśmy się całkowicie zalani mleczno-szarą wilgocią, byłam pewna, że próba wyszła negatywnie i zaraz zawrócimy (o ile uda się nam odpowiednio rozpoznać kierunki :/ Gdy kręciłam z niedowierzaniem głową, przez przypadek spojrzałam też w prawo, a tam czekała na mnie największa niespodzianka (i jak tu nie wierzyć w nos Marcina?) ![]() Kościół katolicki. Szczerze mówiąc, najbardziej zależało nam na obejrzeniu właśnie tego miejsca... ![]() ![]() Klimat - nieziemski, baśniowy wręcz.... ![]() Ktoś stosunkowo niedawno położył na ołtarzu kwiaty...Niechcący wystraszyliśmy też kolejnego zwiedzającego, gdy sprawdzaliśmy akustykę w kościele (genialna!), śpiewając psalmy. Wchodził akurat po kamiennych schodach prowadzących pod kościół i gdy przed jego oczami pojawiły się kontury budynku, usłyszał również (znakomicie wyeksponowany przez akustykę) śpiew, był przekonany, że przeniósł się w czasie. Albo zwariował ![]() Przybudówka przy kościele była mieszkaniem duchownego. W środku pozostało kamienne łóżko, coś w rodzaju glinianego pieca i jeden, przypalony garnek...Kurczę, może to strasznie naiwne, ale to miejsce zobrazowało mi doskonale, co oznaczają słowa "Spieszmy się kochać ludzi...".... W kościele spędziliśmy dosyć dużo czasu. To miejsce było tak niesamowite, że przestaliśmy się przejmować ewentualną ulewą i trudami powrotu. Bez-czas. Wizyta w kościele natchnęła nas nową siłą do poszukiwań. Właściwie mieliśmy jeszcze tylko jeden obiekt, na którym nam wyjątkowo zależało - stary hotel. I właściwie, gdy odpalaliśmy skuter, mieliśmy pewność, że go znajdziemy. ![]() I był ![]() ![]() Dla mnie klimat jak z "Lśnienia". ![]() Z tyłu hotelu znajduje się ogród. Tzn. kiedyś to był ogród, po którym pewnie spacerowali bogaci goście ośrodka. Teraz to właściwie "duch ogrodu". Można w nim podejść do balustrady, z której pewnie można zobaczyć przepiękną panoramę (ale nie wiem kiedy:/ może poza porą deszczową?) i spojrzeć w dół, tak przypuszczam. Gdy ja popatrzyłam w dół, zobaczyłam tylko mleczną mgłę, nic więcej. Jednak ta mgła kusiła i wołała. I powiem Wam wprost - wolałam odejść od balustrady..."Lśnienie"... ![]() I ostatni rzut oka na hotel, odjeżdżając. Niknie w dymie, tak, jakby go nigdy nie było... ![]() Wracamy. Im niżej, tym lepsza przejrzystość, choć do "dobrej" jeszcze jej daleko. Tłem dla starych budynków jest w całości już odrestaurowane kasyno. ![]() To nie jest nowa budowa. To zbrojenia do budynku, który dawno temu nie powstał. Nie zdążył... ![]() I całkowicie wykończone kasyno. "Highland Resort". Tak tu będzie... Na wzgórzu Bokor pierwotnie chcieliśmy jeszcze odwiedzić wodospad. Przejrzystość się poprawiła, poprawiając nam również humory, więc, mimo wcześniejszych zapewnień, postanowiliśmy znaleźć i to miejsce. Żeby tam trafić, trzeba jechać w przeciwnym kierunku, niż do zabudowań kompleksu. Jednak droga jest i łatwiejsza, i przyjemniejsza - zjeżdża się w dół (OK, ale przecież później trzeba będzie wrócić ![]() Później trzeba kawałek przejść przez wodę, kawałek przez dżunglę (na szczęście turystyczne udogodnienia jeszcze tu nie przylazły) i ... ![]() Myślę, że jest też jakaś droga, aby podjechać do wodospadu od dołu. My tam nie dotarliśmy i mogliśmy go podziwiać tylko z góry. Pewnie nie było nam więc dane zobaczyć całej jego mocy i wielkości, ale naprawdę - naprawdę było warto... ![]() ![]() Wracając chcieliśmy jeszcze skorzystać z restauracji przecudnej urody, ale, niestety, chyba było za wcześnie na zamówienie potraw z kuchni (nie wiem, czy za wczesna pora, czy za wczesny dzień, bo jeszcze np. nie było oficjalnego otwarcia). ![]() Sprzedano nam tylko drogą colę (1,30 USD), ale przyznajcie - dla tak urokliwego wnętrza było warto Trochę zaczęło padać, więc trzeba było się zbierać na poważnie. ![]() Potem już więc tylko szybko-szybko na dół, w wilgoci, mgle i deszczu. Ja - zamkniętymi oczyma na wszelki wypadek, Marcin - nie wiem, wolę nie pytać Wycieczka na wzgórze Bokor zajęła nam 6 godzin. Po 18.00 byliśmy z powrotem u "naszej pani". Niestety, restauracyjka była już zamknięta - wnętrze zasłonięte z każdej strony przez zwisające maty. Jednak gdy z zawiedzionym wyrazem twarzy chcieliśmy już ruszyć dalej, zza maty wyszła pani i gestem zaprosiła nas do środka. Na pustej już posadzce rozstawiła jeden stolik i przyjęła zamówienie. Rozpływaliśmy się nad talerzami gorącego, tradycyjnego dania Amok - zarówno nad smakiem, jak i nad dobrocią "naszej pani". Pożegnaliśmy się ze skuterem i poszliśmy świętować ostatni wieczór w Kampot "na mieście". Najpierw ruszyliśmy na nocny targ, jednak tu przeżyliśmy dosyć duże rozczarowanie i, no tak, zaskoczenie, tego się chyba nie da inaczej nazwać ![]() I można było wygrać nagrody! (najbardziej rozczulił mnie stojący wentylator - nie, że wentylator, to akurat bardzo praktyczna nagroda w tym miejscu, tylko opakowali go całego w przezroczystą folię zdobioną różowymi serduszkami Później, zupełnie niechcący, wylądowaliśmy w lokalu o zachęcającej nazwie "Happy Pizza" (a obiecaliśmy sobie wcześniej, że będziemy unikać wszystkich potraw z rozszerzeniem nazwy "happy", gdyż, podobno, to tajna informacja, że dodano do nich środków odurzających). Zamówiliśmy więc zupełnie zwyczajne sajgonki i talerz z owocami (do nich to już chyba zupełnie trudno coś dodać C.D.N. | |
| Autor: | pestycyda [ 28 Paź 2017 16:53 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
![]() W Kampot jest doskonale rozwinięty transport autokarowy. Można stąd dostać się zarówno do Tajlandii, jak i do Wietnamu. My jednak planowaliśmy pozostać w Kambodży i spędzić przynajmniej jedną noc na którejś z okolicznych wysepek. Zdecydowaliśmy się na Rabbit Island, i, jak na oszczędnych i przezornych turystów przystało, rozejrzeliśmy się wcześniej za jak najtańszym transportem. Jeszcze będąc w Kep podjechaliśmy pod agencję turystyczną, która w swojej ofercie miała wycieczkę na wyspę za 9 USD, natomiast dojazd z Kampot do Kep kosztował 3 USD. Byliśmy z siebie bardzo zadowoleni - no cóż, poświęciło się przecież trochę czasu i wysiłku, żeby wyszukać optymalną kombinację - i natychmiast poszliśmy do recepcji naszego hostelu, gdzie kupiliśmy bezpośredni bilet Kampot - Rabbit Island. Za 15 ![]() Przed 8.00 przyjechał po nas pick-up i wyruszyliśmy. Najpierw do Kep. ![]() Tam pan podjechał z nami dokładnie pod tę samą agencję, którą sprawdzaliśmy w ramach oszczędności dwa dni temu :/ ![]() Kierowca wysadził nas pod stanowiskiem obsługi przystani, tam wymieniliśmy bilety od pani, na jakieś inne karteczki i weszliśmy na pomost. Tam, klnąc pod nosem na moje podłe życie (za każdym razem gdy ubierałam plecak, moje plecy stawały się coraz bardziej mokre), uświadomiłam sobie, że za chwilę będę mieć kolejny powód do obrzucania mojego istnienia brzydkimi wyrazami :/ ![]() No nic, stwierdziłam, że będę się tym martwić później. Skoro ktoś tam przypływa, to pewnie i odpływa - najwyżej stanę na przystani/ pomoście/plaży/czymkolwiek, co jest na tej wyspie i ubłagam, żeby jakaś łódź wzięła nas ponownie na ląd. Aktualnie mieliśmy trochę gorsze problemy - przy pomoście stało trochę łodzi, niektóre przypływały, inne odpływały, turyści wsiadali i wysiadali, jednak gdy podchodziliśmy do każdej z nich, panowie oglądali z zadumą nasze karteczki i kręcili przecząco głowami (ech, daleko im do tajskiej logistyki ![]() Łodzie były przeróżne - większe, albo całkiem malutkie, z daszkami, lub bez. Niektóre miały wmontowane fragmenty innych pojazdów Czekaliśmy, oglądaliśmy otoczenie, podziwialiśmy niebo...Niebo?...:/ Tak. To stało się zupełnie nagle - szybki wiatr, ruch na pomoście, panowie pochowali swoich turystów pod daszki łodzi i nagle okazało się, że jedynymi turystami bez przydziału jesteśmy my ![]() To, że nas nikt nie przygarnął, jeszcze im mogę wybaczyć. Każdy w końcu dbał o własne stado, niepotrzebny im dodatkowy kłopot. Jednak jest jedna rzecz, której się wybaczyć nie da - otóż, gdy rozpływaliśmy się w wodzie, panowie ukryci pod daszkami śmiali się z nas. Dosyć szyderczo w dodatku :/ ![]() Usłyszałam kiedyś historię, która rozśmiesza mnie do tej pory. Otóż pewna "koleżanka koleżanki" bardzo marzyła o ślubie. Cały rok przygotowywała się do niego, zamęczając opowieściami o tym wszystkie współpracownice. Jej ślub miał być najpiękniejszym dniem w życiu. Gdy wróciła po ślubie do pracy, z całkowitą powagą oznajmiła koleżankom " Wiecie co? Ślub jest naprawdę bardzo ważny, ale jednak trochę ważne jest też to, z kim go bierzesz" ![]() Gdy niebo wycisnęło z siebie już ostatnią kroplę, do pomostu podpłynęła łódź, której sternik nie pokręcił głową na widok naszej, dosyć mokrej, karteczki. Mogliśmy więc wreszcie opuścić to nie do końca przyjazne miejsce Na Rabbit Island płynie się z Kep około pół godziny. ![]() Przy plaży jest malutki pomost, można też wskoczyć z łodzi prosto do wody. Z noclegami też nie było żadnego problemu - możliwe, że to wpływ pory deszczowej. Raczej na pewno - ta strona wyspy przygotowana jest na przyjęcie dużo większej ilości turystów, niż ich było podczas naszego pobytu (choć to nie jest zbyt duże wyzwanie ![]() Przy plaży znajdują się chyba ze 3-4 takie ośrodki. Domki, a przy nich restauracyjko-sklepiki. Plaża usiana jest niebieskimi leżakami, można z nich korzystać bez żadnych opłat. Czasem przypływała jakaś łódź, wysiadało z niej paru turystów, spędzali parę godzin na kąpieli i wracali na stały ląd. Jednak trzeba się było trochę namęczyć, żeby kogoś na tej ogromnej plaży spotkać. Niesamowite wrażenie robił widok pustego sznura leżaków. Te widoki tak się nam spodobały, że od razu zdecydowaliśmy się zostać tu dwie noce. Wyjazdy poza sezonem naprawdę mają swój urok... ![]() Tak wyglądał nasz bungalow - prosty domek na palach, ale miał dokładnie wszystko to, czego potrzeba. Była nawet moskitiera, chociaż zawsze wydawało mi się, że moskitiery służą do tego, aby nie wpuszczać insektów POD nią, a nie NIE WYPUSZCZAĆ ze środka ![]() Cóż można napisać o lenistwie? Te dwa dni minęły nam na nie robieniu zupełnie niczego konkretnego ![]() Na przemian więc kąpaliśmy się, leżeliśmy na leżakach (za każdym razem wybierając inny ![]() Cudowny czas zupełnego lenistwa, pławienia się w ciepłej, czystej wodzie, oglądania uroczych zachodów słońca...Wakacje, po prostu Poznaliśmy też nowych przyjaciół ![]() Tego pana złapałam w łazience. Nawet się niezbyt opierał (może dlatego, że jako klatki użyłam kubka z którego zazwyczaj popijałam przywiezione z Polski martini. Od tego momentu przestałam ![]() Piękny był wyjątkowo. Aż trochę żal go było wypuszczać ![]() Myślę, że gdybyśmy zostali tam parę dni dłużej, nauczylibyśmy tę kurę mnóstwa innych sztuczek. Była wyjątkowo bystra - skakać po makaron nauczyła się momentalnie - i szybko się przywiązywała, bo gdy wchodziliśmy do morza, patrzyła za nami tęsknym wzrokiem Wszystkie ośrodki znajdowały się przy naszej plaży, jednak gdy przeszło się kawałeczek dalej, przechodząc obok turystycznych udogodnień i wchodząc w dżunglę, można było trafić na zupełnie dzikie, przepiękne plaże. ![]() ![]() ![]() ![]() Ciepła woda, żadnych ludzi (nawet pustych leżaków Próbowaliśmy obejść całą wyspę wokół - podobno się da, tylko zależy to od poziomu wody. Nam się nie udało - upał bardzo dawał się we znaki - ale i tak sama wycieczka była bardzo przyjemna. ![]() Trzeba było trochę iść lądem, trochę wodą. ![]() ![]() ![]() Naprawdę piękna wyspa. Nawet jeśli w sezonie jest dużo więcej turystów, to myślę, że zostają oni na "turystycznej" plaży - bo przecież po to tam przyjeżdżają. Odchodząc kawałek dalej można znaleźć dla siebie naprawdę piękne, samotne miejsca (jeśli się to oczywiście lubi). ![]() Idąc plażą, można dotrzeć do domków rybaków. ![]() ![]() Khmerska chusta. ![]() ![]() ![]() Wydaje mi się, że wyspy Kambodży są niedoceniane. Chociaż to trochę dobrze. Nie są jeszcze zupełnie zarażone masową turystyką i pewnie dlatego o wiele łatwiej znaleźć tu dziki, piękny krajobraz. My byliśmy naprawdę zachwyceni. Wieczorem na wyspie nie ma prądu, ale to w niczym nie przeszkadza. Tu raczej żyje się zgodnie z naturą - jak ciemno, to do spania, wstaje się natomiast ze słońcem. ![]() Jeśli musiałabym wymienić jakiś minus, to owszem, znalazłby się. Chociaż może nie "minus", raczej pewne niedociągnięcie. Plaża turystyczna jest bardzo czysta - pracownicy ośrodków codziennie sprzątają. Natomiast na dzikich plażach można znaleźć śmieci - morze niestety przynosi wszystko to, co, prawdopodobnie, turyści wyrzucają za burty swoich wynajętych łódek. ![]() ![]() ![]() Skusiliśmy się. Kto by się nie skusił? Pierwszy raz, dzikie banany, prosto z drzewa. Niestety, to chyba jakiś gatunek służący do pieczenia, albo po prostu jeszcze nie dojrzały - smakowały tylko mąką, a lepkiej, cierpkiej papki długo nie mogliśmy się pozbyć z ust i dłoni ![]() Jeśli chodzi o snoorkowanie, to, no cóż, szału nie było ![]() ![]() Cudowne miejsce na odpoczynek, cudowne. ![]() ![]() Kąpiele przy zachodzie słońca. Nie tylko my staliśmy się ich wielbicielami. Cudownie było obserwować grupkę młodych chłopców, którzy doskonale bawili się w wodzie - parskając, śmiejąc się i krzycząc z radości. Czysta młodość i szczęście. Cudownie było obserwować, gdy wyszli z wody, założyli swoje pomarańczowe, mnisie szaty i odeszli, z godnością i w ciszy. ![]() I jeszcze jedna zaleta - pora deszczowa jakby omija Rabbit Island. Tu jest tylko słońce, spokój i radość. Wakacje, po prostu wakacje C.D.N. | |
| Autor: | kumkwat_kwiat [ 29 Paź 2017 00:08 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
@pestycyda @becek Gwoli ścisłości, nie można w 100% napisać, że nikt nie został rozliczony z reżimu czerwonych khmerów. Choćby Kang Kek Iew (aka Duch) został ostatecznie skazany w 2012 roku na dożywocie. Oczywiście jest to wyjątek potwierdzający regułę ale jednakowoż wyrok zapadł. Niestety były to raczej pojedyncze przypadki, a choćby poniższy dokument z 2002 roku (polecam obejrzenie) pokazuje, że część osób nie za bardzo okazuje skruchę i bez oporów przyznaje się do udziału w tej zbrodni: Jako ciekawostkę można dodać, że w skład trybunału osądzające te zbrodnie wchodziła polska sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart. Pikanterii w całej sytuacji dodaje to, że po upadku reżimu w 1979 roku Czerwoni Khmerzy jeszcze przez kilka lat byli uznawani przez ONZ jako jedyni przedstawiciele Kambodży, a jeden z ich głównych przywódców (Khieu Samphan) jeszcze w 1998 roku beztrosko z pratyzantki przeszedł na stronę ówczesnego rządu. Z pewnością nie była to sytuacja sprzyjające do rozliczeń. Z zupełnie innej strony, w pawilonie "A" Tuol Sleng, wyraźnie zaznaczone jest aby nie robić zdjęć w celach na parterze. Przykro jest patrzeć jak ludzie nie są w stanie tego respektować i na dodatek wrzucają do sieci, zdjęcia skatowanych więźniów. Co do Pól Śmierci mam bardzo mieszane uczucia odnośnie "wychodzących z ziemi" kości i resztek ubrań. Rozmawiałem z wieloma osobami i znaczna ich cześć jest zdania, że po tylu latach i tak szerokich badaniach tego miejsca nic już z ziemi tej wielkości nie powinno wychodzić. Są to zatem najpewniej specjalnie pozostawione szczątki, aby zrobić wrażenie na zwiedzających. Mnie osobiście to zniesmaczyło, bo samo miejsce jest wystarczająco depresyjne i takie sztuczki nie są już tu potrzebne. | |
| Autor: | julk1 [ 29 Paź 2017 01:43 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
pestycyda, fajna relacja. W sumie piszesz o zwykłych ludziach i zwykłych miejscach. Ale przez to relacja jest... niezwykła. W dodatku są piękne fotki. Az się chce podążać Waszymi drogami. Tylko drogo wychodzą hotele i posiłki | |
| Autor: | pestycyda [ 31 Paź 2017 00:16 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Kolejnego poranka musieliśmy opuścić nasz bungalow do godz. 11.00. Usiedliśmy więc z plecakami w barze naszego ośrodka, lekko zagubieni. Przez cały pobyt na Rabbit Island próbowaliśmy dopytać się o możliwości powrotu na stały ląd. I uzyskaliśmy naprawdę mnóstwo odpowiedzi na nasze pytania ![]() Tak. Nie mam pytań. Wciskamy się bezczelnie młodemu małżeństwu do prywatnie wynajętej łodzi, którą właśnie mieli wypłynąć na romantyczną wycieczkę :/ I jeszcze się oburzamy, że musimy czekać na ich zgodę :/ Naprawdę było nam głupio, ale para była tak sympatyczna i tak szczerze nas namawiała, że, no co mam powiedzieć? ulegliśmy Pierwszym przystankiem wycieczki, była farma wodorostów. Para opowiadała nam o farmie z ogromną ekscytacją i radością, dodając, że ich wielkim marzeniem było ją zwiedzić. Trochę tej ekscytacji udzieliło się więc i nam - taka farma, w takim razie, to naprawdę musi być coś niesamowitego. Jednak jakby się trochę zawiedliśmy.... ![]() Dodatkowo uświadomiliśmy sobie, że zwiedzając wyspę przechodziliśmy koło farmy, jednak nawet jej nie zauważyliśmy ![]() ![]() Opłynęliśmy Rabbit Island wokół (faktycznie, po drugiej stronie wyspy było coś w rodzaju małej przystani). Podpływaliśmy do małych wysepek - niektóre były zupełnie dzikie, na innych stały pojedyncze rybackie chatki. ![]() To, o ile się nie mylę, Chilli Island. Ale przede wszystkim rozmawialiśmy - para była niesamowicie otwarta i sympatyczna. Interesowało ich wszystko, z dużą chęcią opowiadali nam też o Kambodży. Z każdą chwilą czuliśmy się z nimi coraz bardziej związani. Przykro było się więc rozstawać na przystani w Kep. W podzięce za wycieczkę i towarzystwo, podarowaliśmy im drobiazgi z Polski i, niestety, trzeba było się rozejść w przeciwne strony. Oni do swojego auta, które czekało przy przystani, my - szukać jakiegoś transportu do Kampot (planowaliśmy zostać tam na noc - było za późno, żeby trafić na jakiś autobus do Phnom Penh. Tam planowaliśmy dostać się kolejnego dnia). Nie zdążyliśmy jednak nawet założyć plecaków, gdy dziewczyna ponownie podbiegła z radosnym uśmiechem, odganiając kierowców tuk-tuków, którzy zaczęli się do nas powoli zbliżać. Para zaproponowała nam podwiezienie do Kampot ("naprawdę nie ma problemu. My jedziemy do Phnom Penh, więc to po drodze"). Wiem. Pewnie większości z Was w tym momencie nasunęłoby się na usta pewne pytanie. Naprawdę wiem, jednak dla mnie to bardzo trudne. Nie chcieliśmy wykorzystywać w żaden sposób tej przemiłej pary, ani stawiać ich w niezręcznej sytuacji. Jednak po 15 minutach jazdy w końcu się przemogłam i, jąkając się, zadałam kluczowe pytanie "To może moglibyśmy pojechać z wami do Phnom Penh? Zapłacimy..." Naprawdę brak mi słów, aby opisać ich życzliwość. Nie dość, że prawie się obrazili za propozycję zapłaty, to momentalnie zawrócili auto (okazało się, że, owszem, do Phnom Penh można dojechać przez Kampot, jednak to dużo dłuższa i gorsza droga. Wybrali ją wcześniej tylko dlatego, żeby nas odwieźć - na łodzi mówiliśmy, że jedziemy do Kampot). Nie zgodzili się na propozycję postawienia im obiadu ("dobrze. Kiedyś nam postawicie" ![]() Gdy dojechaliśmy do Phnom Penh, naprawdę nie chcieliśmy już nadużywać ich serdeczności - planowaliśmy wysiąść gdziekolwiek. Jednak się nie dało ("Nie będziecie chodzić po deszczu"). Podwieźli nas na dworzec kolejowy, razem z nami zmartwili się, że pociągiem do Siem Reap nie dojedziemy (a bardzo na to liczyliśmy - niestety, nie ma takiego połączenia), zdenerwowali się, że chcemy zostać pod dworcem i poszukać noclegu ("O nie, nie zostaniecie tu. Tu są drogie hotele") i, w końcu, podwieźli nas pod polecany przez siebie hostel ("Tu jest bezpiecznie i niedrogo. Sam tu sypiałem, jak przyjeżdżałem do, jeszcze wtedy, narzeczonej"). ![]() Niesamowici ludzie...Jak wiele znacie osób, które, nie bacząc na własne zmęczenie, zdecydowałyby się tak wiele czasu i energii poświęcić dla zupełnie nieznanych sobie ludzi?...Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie i, wreszcie, mogli odjechać i sami odpocząć. A najgorsze jest to, że zupełnie nie zapamiętaliśmy ich imion....Mam nadzieję, że karma wraca... ![]() Hostel rzeczywiście był w porządku. Dwuosobowy pokój - 12 USD. Szybki prysznic i poszliśmy szukać jedzenia. Jednak okazało się, że znajdujemy się w jakby "lepszej" dzielnicy. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć ulubionych przez nas małych, tanich barów. W tym rejonie miejscowi trochę inaczej spędzali czas ![]() Ryż i makaron z krewetkami, mrożona herbata ( bez ograniczeń - pani postawiła przed nami ogromne szklanki wypełnione lodem i ciągle dolewała gorącej herbaty z metalowego czajniczka W hotelu zarezerwowaliśmy przez booking.com noclegi w Siem Reap (na wybór miejsca wpłynął fakt, że hostel proponował bezpłatny dowóz tuk-tukiem z dworca autobusowego. Trzeba było tylko zgłosić miejsce i godzinę przyjazdu mailem) i, korzystając z Google Map, zlokalizowaliśmy miejsce, w którym się akurat znajdowaliśmy. Okazało się, że nasz aktualny hostel leży bardzo blisko dworca autobusowego, z którego odjeżdżaliśmy parę dni temu. Zupełnie spokojnie mogliśmy więc zasnąć - wszystko zaczęło się układać, dodatkowo, dzięki parze z Rabbit Island, byliśmy dalej, niż początkowo wydawało nam się, że dotrzemy. ![]() Na dworzec podjechaliśmy tuk-tukiem (2 USD). Bilety do Siem Reap zakupione w kasie - 8.75 USD od osoby. Autobus odjeżdżał o 8.00, podróż miała trwać ok 6,5 godziny. W dodatku wsadzono nas do autobusu VIP - piętrowego, z Wi-Fi, wodą, ciasteczkami i kawą. I wielkimi, rozkładanymi fotelami. Naprawdę luksus i wygoda ![]() Wi-Fi bardzo się przydało ![]() ![]() A za oknami było naprawdę pięknie. ![]() ![]() Suszenie ryżu. W Siem Reap byliśmy o 14.00. Niewielki dworzec, leżący jakby na uboczu miasta. Nie przeszkadzało nam to, bo w końcu hostel gwarantował "bezpłatną podwózkę". Jednak gdy wszyscy turyści powsiadali do czekających na nich tuk-tuków i zostaliśmy zupełnie sami, dobry nastrój trochę nam minął. W dodatku na dworcu nie było Wi-Fi, więc nawet nie mogliśmy po raz setny napisać do naszego hostelu z informacją gdzie i o której będziemy :/ ![]() Na szczęście szybko poznaliśmy drugiego pana, który, po usłyszeniu nazwy hostelu, po prostu wyjął telefon i do niego zadzwonił. Po czym oznajmił, że w recepcji nie mieli pojęcia o tym, że ktoś przyjeżdża, ale dobrze, przyślą po nas kierowcę za jakieś pół godziny. Hm. ![]() A jeszcze dodatkowo policja nie respektuje międzynarodowego prawa jazdy (to akurat nas nie przestraszyło, bo w końcu Marcin nie zabrał ze sobą żadnego - ani międzynarodowego, ani nawet polskiego prawa jazdy ![]() Wreszcie w hostelu ![]() Otóż, możemy objechać Duży Pierścień za 18 USD, albo Mały - za 15 USD. I koniecznie dziś trzeba jechać za bilety (8 USD, bo 4 w jedną stronę). Koniecznie, bo one uprawniają nas do obejrzenia dzisiejszego zachodu słońca. A zawiezie nas miły pan, który za darmo przywiózł nas do hostelu. I, szczerze mówiąc, to trochę zaważyło na naszej decyzji. Żal się nam zrobiło pana, który wozi za darmo turystów i pewnie liczy, że potem coś zarobi. Poza tym, coś mi się majaczyło w głowie, że po Angkor i tak nie można jeździć zwykłymi skuterami, tylko elektrycznymi, a cena ich wypożyczenia (przynajmniej w naszym hostelu) była zbliżona do ceny wynajmu tuk-tuka. Wszystko się układało bardzo dobrze - jest nocleg, kierowca, mamy godzinę czasu na odpoczynek. ![]() I wtedy zaczęło padać... ![]() Owszem, intensywnie, ale też szybko. Na tyle szybko, że gdy dojeżdżaliśmy do miejsca zakupu biletów, z nieba spadały już tylko pojedyncze krople. ![]() Trochę nas przeraziła ilość autokarów stojących pod budynkiem, w którym kupowało się bilety. Zawsze wiedziałam, że Angkor jest ogromną atrakcją turystyczną, ale jakoś sobie nie uświadamiałam, że aż tak... ![]() W środku ponumerowane okienka, tu obsługa biletów jednodniowych, tam - trzydniowych. Kolejki, tłum ludzi itp. My niestety mogliśmy zostać tylko jeden dzień, pani z obsługi skierowała nas do odpowiedniego okienka, zapłaciliśmy 37 USD (bilet trzydniowy - 64 USD) i odebraliśmy wymarzone bilety. ![]() Przy okienku robią człowiekowi do biletu zdjęcie, na którym wygląda się jak bandyta Zadowoleni z siebie wróciliśmy do naszego tuk-tuka, gotowi na kolejną atrakcję - zachód słońca nad Angkor. W końcu dlatego tak bardzo się spieszyliśmy z kupnem biletów - żeby zdążyć na to widowisko. Pan zaczął jednak trochę zmieniać temat - jutro pojedziemy, jutro. To mnie trochę zdenerwowało i zaczęłam pana bardziej naciskać Sprawdziliśmy i, na szczęście, pani z obsługi była dużo bardziej bystra, niż turyści z Polski, bo sprzedała nam bilet na odpowiedni dzień Wróciliśmy do hostelu (w końcu trudno dyskutować z miejscowym, gdy mówi, że dziś zachodu nie będzie. W końcu chyba lepiej się na tym zna, niż my. W dodatku w tym temacie na pewno by nie kłamał - nie chciałby stracić możliwości dodatkowego zarobku) i pan z recepcji zapytał z troską, czemu nie pojechaliśmy na zachód słońca...Bo wszyscy pojechali...:/ ![]() Nie było zachodu, więc trzeba było sobie poprawić humor jedzeniem. Amok - 3,5 USD. No dobrze, napojami też sobie poprawiliśmy humor, ale właściwie nie do końca z własnego wyboru w takiej ilości C.D.N. | |
| Autor: | pestycyda [ 04 Lis 2017 18:11 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
Dzień wcześniej musieliśmy ustalić z panem od tuk-tuka, którą trasę w Angkor wybierzemy - Duży, czy Mały Pierścień. Można oczywiście było zdecydować się na przejazd jednym i drugim (wtedy 18 + 15 USD), jednak zdecydowanie wiedzieliśmy, czego nie chcemy - a nie chcemy gnać na złamanie karku tylko po to, żeby wyłącznie rzucić okiem na każdą ze świątyń. Trzeba więc było zdecydować, na których szczególnie nam zależy. Bo tak - chcieliśmy zobaczyć i te najbardziej znane (wiadomo - Angkor Wat, Ta Phrom, Bayon), ale i te mniejsze, nie tak często odwiedzane. Niestety, to się wzajemnie trochę wykluczało, ponieważ leżały na trasach różnych Pierścieni :/ ![]() W końcu, po długiej dyskusji i po uzyskaniu dwudziestu odpowiedzi twierdzących na ważne pytanie ("Czy na pewno w każdej świątyni mamy tyle czasu, ile chcemy?"), zdecydowaliśmy. Wybieramy Duży Pierścień. Wprawdzie na jego trasie nie ma Ta Phrom (świątynia rozsławiona przez film "Tomb Rider"), ale, zauważyliśmy na mapie, że staniemy przy innej świątyni, która praktycznie się z nią styka. Plan więc był taki - zatrzymujemy się przy niej, pan czeka przed wejściem, my wchodzimy, zwiedzamy, przechodzimy na nogach do Ta Phrom, zwiedzamy, wracamy do pana. Plan idealny. Wszyscy są zadowoleni - pan, bo nic nie wie o naszym strasznym oszustwie (niezbyt wiedzieliśmy jak zareaguje na to, że zwiedziliśmy coś, co nie było na "naszej" trasie), my - bo zwiedzimy wszystko, co chcemy. Prawie geniusze zbrodni ![]() Na wschód słońca umówiliśmy się z panem na 5.00. Nawet (wyjątkowo ![]() Okazało się jednak, że pan ma trochę inne plany. Swoje własne :/ ![]() Ranek w Siem Reap jest magiczny. Ciemno, oczy się kleją, a z każdej strony miasta wyjeżdżają tuk-tuki, skutery, auta...Wszystkie zmierzają w jednym kierunku - pod Angkor Wat, największą świątynię kompleksu Angkor. Na parkingu gwar, śmiechy, rozmowy, wszystko w ciemności. Tłum ludzi. Kierowcy zostają na parkingu, a turyści zmierzają w stronę jednego z dwóch jeziorek, aby tam poczekać na osławiony wschód słońca nad Angkor... ![]() Powoli zaczyna się rozjaśniać, niebo wybarwia się na różne kolory. Cóż mam powiedzieć - dla mnie było magicznie. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam pięć wież, coś zakręciło się w oku...Pamiętam chwilę, gdy czytając "Angkor" Jacka Pałkiewicza, westchnęłam - "Co za piękne miejsce...Szkoda, że go nigdy nie zobaczę...". Nie zraził mnie nawet fakt, że tak wyjątkową chwilę dzieliłam z paroma osobami ![]() Przygotowując się do zwiedzania Angkor, bardzo dużo praktycznych informacji zaczerpnęliśmy z relacji @ambush. Dziękuję serdecznie :* Nie wszystkie porady udało się nam wykorzystać, ale, uwierz, próbowaliśmy... ![]() I, tak, jak pisał @ambush, około 6.15 robi się luźniej - turyści zaczynają się rozchodzić. Gwar przenosi się ponownie na parking, a pod Angor Wat nadal można przeżywać magiczne, tym lepsze, że prawie samotne, momenty. Byliśmy zachwyceni. Nasz kierowca, niestety, trochę mniej ![]() W hostelu byliśmy przed 8.00. Jeśli chodzi o śniadanie, to nie musieliśmy się spieszyć, bo pan oznajmił, że jedzie do domu, odpocząć (sic! ![]() I wreszcie mogliśmy rozpocząć zwiedzanie "właściwe". Pan wysadził nas pod Angkor Wat, trochę niepewnie powtórzył, że mamy na zwiedzanie tyle czasu, ile chcemy, popatrzył na nasze zdeterminowane twarze, westchnął i rozłożył sobie legowisko w tuk-tuku ![]() ![]() Całkowita powierzchnia Angkor Wat wynosi ok. 2 metrów kwadratowych. Niby nie tak strasznie dużo. Jednak, jak dla mnie, jeden dzień nie wystarczyłby na zwiedzanie samej świątyni. Wiem, że są ludzie, którzy Angkor określają mianem "kupy kamieni". Mają pewnie prawo - nie każdy musi się interesować tym samym. Im polecam kupno biletu jednodniowego - zdążą być wszędzie tam, gdzie być "warto" (oj, uwierzcie, gryzę się teraz w jęz...tfu, w palce ![]() Najwyższa z wież Angkor Wat mierzy 65 metrów. Można na nią wejść, niestety, większość turystów z tej możliwości również korzysta :/ ![]() Choć trzeba przyznać, że logistycznie jest to dosyć dobrze zorganizowane - na szczycie może przebywać równocześnie 100 osób, każdy z wspinających się na strome schody turystów otrzymuje więc jeden ze stu identyfikatorów. Gdy schodzi, identyfikator zostaje przekazany kolejnej osobie i kolejka się przesuwa. Natomiast wzdłuż kolejki ustawione są motywujące tabliczki, informujące, jak długo jeszcze, w przybliżeniu, trzeba będzie czekać (choć człowiekowi prawie mdlejącemu od upału, nie do końca poprawia nastrój informacja : jeszcze ok. 45 min :/ ![]() Dlatego przed zajęciem miejsca w kolejce, należy się upewnić, czy na pewno ma się na sobie odpowiedni strój - kolana i ramiona powinny być zasłonięte. Tu nie ma miejsca na żadną prowizorkę - nie przejdą próby przerobienia kurtki na spódnicę, nawet, jeśli ma odpowiednią długość (widziane na własne oczy - obsługa grzecznie wyprosiła projektantkę nowoczesnej mody z samego początku kolejki). ![]() ![]() Turyści proszeni są o spędzanie na górze maksymalnie 15 minut. Ale się nie da. No nie da się ![]() ![]() ![]() Obawiam się, baaa, jestem pewna, że w Angkor Wat straciliśmy zupełnie poczucie czasu ![]() Nic na to nie poradzę. Dla mnie zwierzęta to zawsze minimum godzina w plecy :/ ![]() Dużo czasu spędziliśmy przy małym jeziorku, obserwując małpie kąpiele. Makaki biegały po gałęziach zwisających nad wodą, parskały, spychały się wzajemnie do jeziorka. Istne szaleństwo ![]() Małpy małpami, ale w którymś momencie zorientowaliśmy się, że teraz, to nasz pan już na pewno nas, no może nie zabije, na to był chyba zbyt leniwy ![]() Niestety. Pan nawet nie mrugnął okiem, obok bramy przejechał niewzruszony i skręcił w uliczkę w miejscu, gdzie już trasy obydwóch pierścieni zdecydowanie się rozmijały. Nasze znaczące pochrząkiwania (najpierw) i okrzyki (później) zupełnie nie robiły na panu wrażenia - miał na głowie kask i podśpiewywał radośnie (pewnie ze szczęścia, że udało mu się jedną świątynię ominąć :/ Nie było wyjścia. To był moment, w którym musieliśmy powiedzieć panu całą prawdę :/ Z bolesnymi szczegółami 1. Czego nie chcemy : nie chcemy obiadu (wcale nie dlatego, że jesteśmy skąpi albo coś, tylko, po prostu szkoda nam czasu). I, żeby ta lista nie była tak krótka, po namyśle dodaliśmy do niej jeszcze jeden punkt : nie chcemy królewskiego basenu 2. Co chcemy : chcemy Banteay Kdei, Ta Prohm i jeszcze inne, ale nie wiemy jakie, bo z nerwów zapomnieliśmy wszystkie nazwy :/ Pan podrapał się po głowie i kazał nam przysiąc, że na pewno obiadu nie chcemy ![]() I ogromnie się cieszę, że jednak doszliśmy do porozumienia, bo świątynia Banteay Kdei była naprawdę niesamowita. ![]() ![]() Jednak najgorszy był fakt, że strasznie trudno było nam dotrzymać obietnicy...Na zmianę biegliśmy przez kompleks i zatrzymywaliśmy się na pięciominutowe postoje, wzdychając z zachwytu. ![]() I wreszcie Ta Prohm. Tu się zupełnie nie dało "przyspieszać"... ![]() ![]() ![]() ![]() Nawet udało się nam zrobić zdjęcie w najbardziej pożądanym miejscu ![]() W tym miejscu potęga przyrody robi niesamowite wrażenie. Momentami korzenie prawie zrastają się z kamieniem... ![]() Olbrzymie, ciężkie konary podtrzymywane stalowymi podpórkami. ![]() ![]() ![]() ![]() I wreszcie jest... ![]() Wiem, bardzo dużo zdjęć, przepraszam. Ale tak jak nie da się Angkor obejrzeć w jeden dzień, tak nie da się o nim opowiedzieć, używając mniejszej ilości obrazów. Przynajmniej ja nie umiem (a uwierzcie, zdjęcia wybrane do relacji musiały przejść jeszcze trzy dodatkowe "selekcje odrzucające" :/ ![]() ![]() Zwiedziliśmy jeszcze Ta Keo i Preah Khan. Jednak wszystko szybko-szybko, bo 17.00 zbliżała się nieuchronnie, a przed nami była jeszcze świątynia Bayon, którą koniecznie chcieliśmy zobaczyć. Na wieżach Bayon umieszczono wizerunki tajemniczo uśmiechniętych twarzy. Do dziś przetrwało ponad 200 owych obliczy i parę teorii na temat, do kogo miałyby należeć. Historycy nie są w tym temacie zgodni. Jedno jest pewne - świątynia robi ogromne wrażenie, a spacer pod obstrzałem tylu oczu, ma w sobie coś mistycznego... ![]() ![]() Ze świątyni wybiegliśmy dokładnie za minutę 17.00. Tak więc, nasz pan nie miał tym razem podstaw do urażonych westchnień i spojrzeń. Ruszyliśmy na zachód słońca, jednak trochę mnie to zaskoczyło. Do tej pory byłam pewna, że zachód ogląda się w Angkor Wat. Jednak nie - jedzie się w zupełnie inne miejsce. ![]() Kolejny raz pojazdy zostają na parkingu, a turyści muszą wspiąć się na górę, na punkt widokowy. Słyszałam, że można tu też zamówić podwiezienie na słoniu ![]() Nie ma mowy, drugi raz nie odpuścimy! Postanowiliśmy się w ogóle nie przejmować faktem, że z góry schodzą duże grupy turystów. I to dosyć szybko :/ ![]() Gdy zrobiliśmy JEDYNE zdjęcie z punktu widokowego (i zdążyliśmy przemoknąć do wewnątrz) pozostało tylko zbiec na dół, na parking. W strugach deszczu, w rzece spływającej wraz z nami i przy akompaniamencie grzmotów. Na parkingu poruszenie wśród kierowców - każdy krzątał się i miotał, żeby choć trochę pomóc "swoim" turystom. Kierowcy podbiegali kawałek z parasolami, przeciwdeszczowymi płaszczami, wybiegali własnym klientom naprzeciw, żeby ci nie mokli jeszcze bardziej, szukając swojego pojazdu. Miły gest:) "Nasz" pan też zaoferował nam miły...tfu...adekwatny, do tego, co o nas myślał, gest Cóż, każdemu według zasług :/ Gdy pod hostelem wygrzebaliśmy z mokrego portfela jak najmniej mokre banknoty, zdecydowaliśmy, że damy mu napiwek (zamiast umówionych 28 USD - 18 Angkor + 10 wschód i zachód - daliśmy 30). I bardzo szczerze się ucieszył. Bo, mimo że nieco leniwy, całkiem miły był to pan... C.D.N. | |
| Autor: | bozenak [ 04 Lis 2017 20:51 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
| Autor: | ambush [ 05 Lis 2017 21:22 ] |
| Temat postu: | Re: Kwestia wyboru - Kambodża |
@pestycyda dzięki za miłe słowo - fajnie, że przydały Ci się moje informacje praktyczne. Niech nie zabrzmi to jak reklama A ja dorzucę jeszcze swoje 2 słowa do wcześniejszej rozmowy o więzieniu Tuol Sleng (S21). Sporo sam o tym myślałem, rozumiem obie strony. Z jednej strony ciężko sobie wyobrazić jak można mieszkać w pobliżu kogoś kto przyczynił się do zabójstwa twoich bliskich, jak można nie chcieć zemsty? No jak? I tutaj właśnie jest jeden z najbardziej mentalnych momentów w moim życiu. Rozmawiałem z kilkoma osobami pracującymi w więzieniu. W tym z jedną osobą, którą tam bardzo łatwo spotkać - czyli jedną z kilku osób która przeżyła pobyt w więzieniu. Jest on tam często i sprzedaje swoje książki. Tak czy inaczej jak ktoś z nim rozmawiał wie, że to nie byle handlara, która chce opchnąć Ci książkę. Widać, że człowiek przeżył swoje. I on, i wspomniane kilka innych osób mówiły w podobnym tonie: Ktoś musi przerwać wrogość, ktoś musi przerwać zemstę i akt śmierć za śmierć. Jeśli ktoś tego nie zrobi to wojna, zabijanie i śmierć nigdy się nie skończą. Ich to bardzo boli, ale wolą poświęcić wolę swojej zemsty dla dobra ogółu. Bo ktoś musi przerwać łańcuch wrogości. Żadnego rozliczenia nie było, to fakt. Opieszałość sądów, kontakty sprawców to spowodowały. Przez długi czas rzeczywiście byli sprawcy masakr mieli swoje wojsko i nikt nie chciał kolejnej wojny. Ale nienawiść rodzi nienawiść. Z tego powodu woleli ich olać i zostawić na tym swoim luksusowym wygnaniu. Ofiary miały dość nienawiści i brak woli zemsty. Dlatego woleli przyjąć ten stan zamiast kolejnej wojny, która pewnie doprowadziłą by do śmierci sprawców. Zamieść temat pod dywan w tym wypadku powinna być zrozumiana. I oni wolą być zapamiętani jako Ci dobrzy, którzy przerwali łańcuch agresji. Aha i jedna ważna uwaga: Tu to czytałem, a to często powielany błąd. Khmerzy to ludność zamieszkująca Kambodżę (aktualnie sporo ponad 90%). Nie ma to nic wspólnego z Czerwonymi Khmerami, bo ta nazwa określa ruch polityczny. Khmerzy byli i ofiarami i oprawcami. Dla uproszczenia jakby rusz polityczny powodujący wojnę domową w Polsce nazywał się Czerwoni Polacy. Khmer to nazwa ogólna rdzennego mieszkańca Kambodży. Tak jak np. Ormianin w Armenii. | |
| Strona 1 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
| Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ | |