Forum strony Fly4free.pl
https://www.fly4free.pl/forum/

Kostaryka - Panama
kostaryka-panama,212,122052
Strona 1 z 1

Autor:  EJ Foto [ 28 Gru 2017 23:23 ]
Temat postu:  Kostaryka - Panama

Ewa Flak, Jarosław Kociel
Kostaryka - Panama

Termin: 20 luty – 15 marca 2016r. (25 dni)
Uczestnicy: Ewa, Jarek,
Trasa lotnicza: Katowice- Paryż (Wizzair 2 loty-78PLN/os.) Paryż-Frankfurt-Bogota- Panama City (Lufthansa 6 lotów- 1596 PLN/os.), powrót podobny. Dodatkowo lot krajowy Panama City- David (Copa Airlines 1 lot-236 PLN/os.)
Koszty podróży: 5181 PLN/os.,
Kursy walut: 1USD = 3,99PLN, 1EUR= 4,42PLN, 1USD = 530CRC.
Czas: W zależności od pory roku zimą -6h, a latem -7h.
Bezpieczeństwo: Ogólnie spokojnie, jedynie w dużych miastach należy zachować czujność.
Wizy: Przy pobycie turystycznym do 3 miesięcy wizy nie są potrzebne.
Język: Hiszpański, w miejscach turystycznych angielski.
Pogoda: Jest słonecznie, gorąco i mamy prawie 80% wilgotność.
Elektryczność: 110V, należy mieć adapter z dwoma płaskimi bolcami.
Przewodniki i mapy: Lonely Planet „Costa Rica”.
Koszyk podróżnika: Woda mineralna 1,5l-800 CRC, coca-cola 2l-1300 CRC, lody 0,75l- 1450 CRC, chleb tostowy-1000 CRC, bagietka-550 CRC, ryż 1kg-850CRC, spaghetti 1kg-1500 CRC, ziemniaki 1kg-750 CRC, pomidory 1kg- 1800 CRC, cebula 1szt.-210 CRC, sałata zielona-350 CRC, kalafior-1000 CRC, papryka 1szt.-250 CRC, fasola w puszce-1000 CRC, banan (taki jak w Europie) 1kg-500 CRC, papaja 1szt.-600 CRC, ananas 1kg-800 CRC, jajka 6 szt.-2000 CRC, tortilla 25szt.-1000 CRC, piwo 1l-1300 CRC, benzyna 1l-530 CRC, obiad w restauracji od 2000 CRC.
Zakupy robiliśmy na targowiskach lub w marketach znajdujących się w centrach miast.

20 luty 2016r.-sobota●Katowice - Paryż
Z Bytomia autobusem nr 85 podjechaliśmy na lotnisko w Pyrzowicach. O godz. 11.35 mieliśmy odlot do Paryża. Przy odprawie okazało się, że obsługa Wizzair rygorystycznie podchodzi do bagażu podręcznego i kwestionowali nasz 90 litrowy plecak. Po wymianie zdań kazano nam zostawić torbę z prowiantem i przepakować plecak, aby zmieścił się w specjalnym pojemniku określającym wielkość 42x32x25cm. Po 2 h lotu wylądowaliśmy na lotnisku Paryż-Beauvais. Z Paryżem ten port lotniczy ma tylko wspólną nazwę (zupełnie jak nasze Pyrzowice z Katowicami). Do stolicy trzeba jeszcze podjechać 77 km busem, który zatrzymuje się na dworcu w pobliżu stacji metra Porte Maillot. W tę stronę jechaliśmy busem za 13 EUR/os. z przewoźnikiem Polakiem, który założył firmę specjalizującą się w przewozach z/na lotnisko. Po miesiącu okazało się, że z uwagi na "niezdrową konkurencję" na rynku nakazano firmie zawiesić działalność, tak więc te dane są już nieaktualne. Oficjalnie można w dwie strony dostać się autobusem, którego dworzec znajduje się niedaleko metra Port Maillot. Dalej metrem za 1,80 EUR/os. podjechaliśmy do stacji Esplanade de la Defense (linia 1).Tutaj przeszliśmy do Hotelu Ibis Budget przy 37 Quai du Président Paul Doumer - 92400 Courbevoie. Opłatę za hotel 15 EUR/os. mieliśmy uregulowaną wcześniej, my natomiast dokupiliśmy śniadania za 6,15 EUR/os. tzw. bufet otwarty. Małe śniadanko kosztuje 2,50 EUR/os., co stanowi rogalik i kawę. Warto więc dopłacić i jeść bez ograniczeń. Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Najpierw metrem dojechaliśmy do stacji Chatelet, która stanowi "serce" przesiadkowe skąd można rozpocząć wędrówkę w wielu kierunkach miasta. Za każdy przejazd płaciliśmy 1,80 EUR/os. Bilet można łączyć z autobusem, i niektórymi pociągami. Taryfy są trochę skomplikowane, więc po wejściu do metra warto zapoznać się z obowiązującymi cennikami. Wszystko jest zautomatyzowane, wiele maszyn obsługuje tylko karty płatnicze, więc warto kupić sobie kilka biletów, aby na którejś ze stacji nie było kłopotów.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od katedry Notre Dame, następnie udaliśmy się do Montparnasse, gdzie obejrzeliśmy najstarszy dworzec kolejowy w mieście. Dalej uliczkami przeszliśmy w kierunku Wieży Eiffela, która w nocy rozświetla złocisto-srebrnymi światełkami. Trzeba przyznać, że wieża zrobiła na nas wielkie wrażenie. Cała konstrukcja jest podświetlona i co jakiś czas włącza się jak choinka i błyska. Ponadto ogromny reflektor omiata niebo, jak latarnia morska. Została otwarta 31 marca 1899r. z okazji wystawy światowej. Konstrukcja wieży składa się z ok. 18tys. metalowych części, i blisko 2,5mln. nitów. Całkowita masa wynosi 9tys. ton żelaza, a jej wysokość 300m. W zależności od wahań temperatury wieża zgodnie z prawem fizyki rośnie lub maleje o około 16cm. Przez 31 lat wieża Eiffela była najwyższą budowlą na świecie. Zmieniło się to w 1930r. kiedy wzniesiono nowojorski wieżowiec Chrysler Building. Pola Marsowe są zagrodzone siatką, po ulicach chodzą uzbrojone patrole wojska i policji. Jest więcej patrolujących radiowozów. Czuć, że Paryż po 13 listopada jest w stanie wyjątkowym. Nie widać na ulicach bezdomnych uchodźców, jak pokazują media, kawiarenki i restauracje są pełne, życie toczy się normalnie, ale pokaz siły wojskowej robi swoje. W ważniejszych miejscach wejścia strzegą żołnierze a plecaki są dokładnie sprawdzane. Ogólnie centrum miasta sprawia wrażenie afrykańsko-arabskiego. Lata emigracji i kolonizacji powodują, że na ulicach dominują ciemnoskórzy obywatele. Około 2 km dalej znajduje się Łuk Tryumfalny, również ładnie podświetlony. Trzeba przyznać, że większość zabytków lepiej prezentuje się w nocy, niż za dnia. Paryż jest bardzo ładny, obrzeża miasta to dzielnice małych kamieniczek lub bloków. Po kilku godzinach zwiedzania wróciliśmy metrem do naszej dzielnicy.
21 luty 2016r.-niedziela●Paryż
Śniadanie hotelowe stanowią bagietki, rogaliki, chleb, ciasto, serki, jogurty, koktajl z owoców, sok, mleko, dżemy, nutella, płatki, herbata, kawa. Dzisiejsze zwiedzanie zaczęliśmy od dojazdu metrem do stacji Łuk Tryumfalny, skąd poszliśmy Polami Elizejskimi oglądając kolejne zabytki miasta. Odwiedziliśmy Mały i Duży Pałac, niedaleko jest Plac Inwalidów z katedrą i szkołą wojskową. Większość budynków w centrum miasta jest reprezentacyjna, i co rusz używaliśmy aparatów fotograficznych. Krok za krokiem dotarliśmy do Luwru, jest to pałac zamieniony w muzeum, do którego wchodzi się przez szklaną piramidę. Dalej podeszliśmy do Commedie de France, ale nie mogliśmy obejrzeć przepięknego wnętrza, ponieważ można wejść tylko do holu teatru, jedyna możliwość to pójście na przedstawienie. Kolejną atrakcją było centrum Pompidou z kolorowymi rzeźbami, i instalacjami sztuki nowoczesnej. Dziwnie i kontrastowo wygląda to miejsce wśród starych kamienic i kościołów. Niedaleko jest Les Halles, ale w kompletnym remoncie, więc nic fajnego nie zobaczyliśmy oprócz placu budowy i przebudowy metra. Ma tu powstać ogromne centrum handlowe. Następnie udaliśmy się do Bastylii, miejsce to określał pomnik w centrum placu i nazwa na stacji metra. Niedaleko jest cmentarz Pere-Lachaise, gdzie pochowanych jest wielu artystów, my poszukaliśmy grobów Jima Morrisona i Fryderyka Chopina. Cmentarz ma specjalną mapę „znani i lubiani”, gdzie kierują swoje kroki turyści. Na grób Morrisona, przyjeżdżają „pielgrzymki” z całego świata zostawiając na nim maskotki, bransoletki, opaski, przyklejone gumy do żucia, natomiast miejsce spoczynku Chopina trudno znaleźć wyróżnia się wykutą rzeźbą. Cmentarz jest ładny, trochę przypomina Recolettę w Argentynie. Stąd już metrem podjechaliśmy do Pigalle. Tu podeszliśmy do dzielnicy czerwonych latarni, sex-shopów oraz do Moulin Rouge. Boczne uliczki doprowadziły nas do katedry Sacre Coure, położonej na wzgórzu, z którego rozciąga się piękna panorama miasta. Stąd schodami zeszliśmy do głównego Placu Saint Perre. Na górę można wjechać kolejką linową. Powoli zbliżał się zmierzch, więc jeszcze raz podeszliśmy na Pigalak, gdzie rozbłyskały neony, wiatrak pięknie świecił na czerwono, a cała dzielnica rozpusty nabrała kolorytu. Coraz więcej autokarów podjeżdżało pod Moulin Rouge rzesze turystów udawały się na słynne pokazy cancana. Drogę powrotną szliśmy aż do stacji Lazarre, skąd metrem nr 3 podjechaliśmy do Pont de Levallis Becon. Stąd przeszliśmy na Ile de la Glande Jaffe, wyspę która została zagospodarowana na rzecz apartamentowców i placów zabaw. Uff...dziś jak nic zrobiliśmy półmaraton. Jutro ruszamy w dalszą drogę !
22 luty 2016r.-poniedziałek●Paryż - Frankfurt - Bogota - Panama City
O godz. 6.15 pobudka, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy metrem do stacji Chatelet. Stąd pociągiem RER za 10 EUR/os. na lotnisko Charles de Gaulle. Odnaleźliśmy odpowiedni terminal i o godz. 11.00 odlecieliśmy do Frankfurtu. Tu o godz. 14.00 mieliśmy 11.50h przelot do Bogoty, a stąd o godz. 22.35 do Panamy City. Na lotnisku w Panamie mamy nockę, bo wykupiliśmy poranny przelot do David przy granicy z Kostaryką. Tak więc „rozbijamy obóz” i próbujemy spać. No cóż różnie to bywa, chociaż na lotnisku cichutko i spokojnie, to jednak klimatyzacja tak działała, że skostnieliśmy z zimna.
23 luty 2016r.-wtorek●Panama City - David - Paso Canoas - San Isidro
Jesteśmy już po odprawie do David, ale lot opóźnił się o pół godziny i wystartowaliśmy o 8.15. Po 45 minutach byliśmy na lotnisku przy granicy z Kostaryką. Niesamowite, że tą samą trasę trzeba będzie za trzy tygodnie pokonać autobusem w 8 godzin. Po wyjściu z lotniska wychodzi się na ścianę tropikalnego gorąca, jest prawie 80% wilgotności, 35ºC, i przestawiamy zegarki o -7h. Dopiero po dwóch dniach organizm przyzwyczai się do takiej temperatury. W samolocie poznaliśmy Polkę Darię, która jechała na wakacje i chciała korzystać z couchsurfingu. Pogadałam z nią czy jej nowy kolega, który po nią przyjechał, mógłby podrzucić nas na dworzec autobusowy w kierunku granicy. Następnie łapiemy busa za 2 USD, który sprawnie i szybko dowiózł nas na miejsce. Tu mamy starcie z biurokracją i ślimaczym tempem pograniczników. Ponad godzinę trwało, aż doszliśmy do okienka, gdzie zeskanowano palce, kciuki, dłonie, zrobiono zdjęcie i mogliśmy wejść do strefy między granicznej. Tam znaleźliśmy bank, gdzie dokonaliśmy wymiany walut: 1USD = 530CRC, bez pobierania prowizji. W Kostaryce nie ma konieczności posiadania większej ilości Colonów-CRC, gdyż równie dobrze prawie wszędzie można było płacić w Dolarach-USD. Następnie podeszliśmy do granicy z Kostaryką, tutaj w parę minut zostaliśmy wpuszczeni do kraju. Stąd odjeżdżają autobusy do Neilly za 1750 CRC/os. Po pół godzinie byliśmy na miejscu, gdzie od razu mieliśmy autobus do San Isidro za 4350 CRC/os., odległość 199 km przejechaliśmy w 4,40h. Zatrzymaliśmy się w Hotel Chirripo, San Isidro, Perez Zeledon za 27000 CRC/3 os. Po szybkim prysznicu poszliśmy na obiad do Pollo Coco, gdzie porcja ryżu, kurczaka i fasoli kosztowała 2500 CRC.
24 luty 2016r.-środa●San Isidro - San Gerardo
O godz. 8.30 mamy autobus do San Gerardo. Odjazd jest z innego terminala, bo choć miasteczko jest małe, ma kilka terminali. Po godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Przejazd kosztował 1300 CRC/os. Są tu dwie ulice, więc wzdłuż tej „głównej” znajduje się kilka hoteli i pensjonatów. My zatrzymaliśmy się u rodziny Pani Leyla Fonseca Vargas przy Perez Zeledon obok kościoła (nie używa się tutaj nazw ulic i numeracji) w homestay za 9000 CRC/os. ze śniadaniem. Poszliśmy załatwiać permity do parku narodowego. Okazało się, że wejściówki do parku Cerro Chirripo z noclegiem zarezerwowane są na pół roku do przodu, i nie ma szans na wejście dwudniowe. Tak więc będziemy próbowali wejść na górę ekspresowo w jeden dzień. Samo załatwienie pozwoleń to pobranie u strażnika numeru konta, potem trzeba podejść do zaprzyjaźnionego hostelu, gdzie można dokonać przelewu opłaty za wejście do parku. Następnie z potwierdzeniem wraca się do strażnika, który wystawia permit. Nie można tego zorganizować z Polski, ponieważ twierdzą, że przelew może nie zostać zaksięgowany i pozwolenie będzie nieważne. Całość kosztowała nas 10 USD + 7 USD/os. za transfer bankowy. Po załatwieniu pozwoleń udaliśmy się piechotą do Aqua Termales, które znajdują się niedaleko. Podejście jest dosyć wymagające, szczególnie w tym upale i wilgotności. Po chwili byliśmy zlani potem, doszliśmy na miejsce i od razu wypiliśmy 2 litry Sprite. Odpoczęliśmy w cieniu, a następnie wykupiliśmy wejściówki na baseny po 3500 CRC/os. Trzeba jeszcze przejść kilka metrów przez lasek, aż dochodzi się do dwóch basenów, położonych tarasowo. Są wykafelkowane, jeden jest mniejszy i okupowała go rodzina Kostarykanów, drugi upodobali sobie turyści. Są wyprofilowane ławki, na których można się wygodnie zrelaksować. Baseny mają ciepłą wulkaniczną wodę, która stale je zasila. Co ciekawe wyjście z wody powoduje, że powietrze wydaje się chłodniejsze. Trochę nas te temperatury osłabiły, więc powoli wróciliśmy do naszej kwatery, gdzie zjedliśmy obiad, i około 18.00 padliśmy ze zmęczenia. Wieczorem zaczął padał deszcz i były to jedyne opady przez cały pobyt w Ameryce Środkowej.
25 luty 2016r.-czwartek●San Gerardo - Cerro Chirripo 3820 m n.p.m.
No cóż...wykorzystaliśmy tym razem zmianę czasu na naszą korzyść i obudziliśmy się około godz. 2.00 w nocy. Doleżeliśmy do 3.00 i po szybkim śniadaniu i oprowiantowaniu ruszyliśmy z Jarkiem w góry. Mirek został na miejscu, w planach miał wycieczki po okolicy. Zaczęliśmy z miasteczka San Gerardo, które leży na wysokości 1330 m n.p.m. Tak więc mieliśmy do przejścia dodatkowo 2 km do miejsca El Termometro na wysokości 1520 m n.p.m., gdzie rozpoczyna się szlak, i 6 km do bramy administracji parku której nikt nie pilnuje. Nie ma tu żadnych strażników, nikt nie sprawdza permitów. Tu rozpoczęła się nasza żmudna wspinaczka na górę. Droga była trochę rozmokła po deszczu, a trasę oświetlaliśmy latarką. Około godz. 5.30 wzeszło słońce i dopiero wtedy okazało się jak wygląda reszta drogi. Na 7 km w zadaszonym miejscu do odpoczynku, jest dostęp do wody pitnej. Do głównej bazy Crestones 3342 m n.p.m. (zagospodarowanego schroniska) trzeba przejść 14 km. Większość trasy pnie się ostro w górę, gdzieniegdzie są kilkusetmetrowe płaskie odcinki, które dają odpocząć kolanom. Na 9 km rozdzieliliśmy się z Jarkiem, bo jest silniejszy i szybszy, więc jak kozica pokonywał odległości i ok. godz. 10.00 zameldował się w głównej bazie. Ja dotarłam tam o godz. 12.10, tak więc moja dalsza droga na szczyt nie miała już sensu, bo na górę trzeba dotrzeć przed godz. 12.00, aby mieć czas na zejście w dół. Z głównej bazy jest jeszcze prawie 500 m przewyższenia, i ponad 5 km do przejścia. Dalsza droga na sam szczyt wiodła łagodnie w górę, a ostatnie 200 m to już strome wejście na Cerro Chirripo 3820 m n.p.m. Dzisiaj tylko czterech piechurów spróbowało zaatakować szczyt w jeden dzień. W sumie byliśmy zadowoleni, że udało nam się osiągnąć pułap przewyższenia ponad 2000 m i dotrzeć, na 3342 m n.p.m., a Jarkowi wejść na samą górę. Sam wierzchołek określany jest mianem igły. Widoki z Cerro Chirripo nawet przy gorszej pogodzie, kiedy widoczne jest tylko bliższe otoczenie, są piękne. Można podziwiać Cerro Piramide (3807 m n.p.m.), Cerro Truncado (3680 m n.p.m.), czy Cerro Nuevo (3710 m n.p.m.), a także położone u podnóży szczytu Jezioro Chirripo. Poczekałam na Jarka jakieś 2h aż wrócił do bazy, odpoczął, posilił się, a potem rozpoczęliśmy wędrówkę w dół. Okazało się, że śliskie kamienie z piaskiem stały się wyzwaniem dla utrzymania równowagi. Wciąż w dół, kamień za kamieniem, schodki za schodkami złaziliśmy a końca nie było widać. Około godz. 18.00 zaczęło się ściemniać, a trasa dodatkowo schowała się we mgle, więc jeszcze szybciej staraliśmy się schodzić. Przyświecaliśmy sobie latarką i po ponad 15 godzinach wróciliśmy do kwatery. Tu czekali gospodarze i jak nas zobaczyli to zrobili dziwne miny. Oprócz potwornego zmęczenia byliśmy poparzeni przez słońce. W ogóle tego nie czuliśmy dopóki się nie wykąpaliśmy. Twarze zaczęły piec a mięśnie reagować. W sumie mieliśmy dzisiaj bardzo dobrą pogodę, praktycznie cały czas byliśmy poubierani na krótko, w półbutach turystycznych. Według naszego Garmina przeszliśmy dzisiaj 43,7 km. Zdobycie góry nie wymaga wielkich umiejętności wspinaczkowych, wymaga jedynie wielkiego samozaparcia. Górę najlepiej zdobywać w lutym i marcu kiedy jest najbardziej sucho. Znów jak dzieci zasnęliśmy zapominając o świecie.
26 luty 2016r.-piątek●San Gerardo - San Isidro - Quepos
Rano budzi nas odgłos helikoptera. Okazało się, że maszyna robiła kilka rund w góry i z powrotem bo, miasteczko przygotowuje się do sobotniego biegu, i zaopatruje bazę na górze w wodę i prowiant dla biegaczy. Panowało ogólne poruszenie, dzieci cieszyły się z helikoptera, który stanowił nie lada atrakcję. Co roku około 200 biegaczy startuje ze stadionu w San Gerardo w 34 km biegu górskim, dobiegając do głównej bazy Crestones i zawracając w dół. Opłata za start wynosi 200 USD. Rekord trasy z 2012r. to 3'05'26 h. Dzisiaj ujawniły się lekkie zakwasy, nasi przyjaciele dnia codziennego w Polsce. Mimo, że trenujemy i biegamy na taki wysiłek nie ma mocnych. Zjedliśmy śniadanie, które składało się z ryżu gallo pinto, pieczonych bananów, tostów, tortilli, kawy, sera (wypas do woli). Udaliśmy się na przystanek, skąd za 1500 CRC/os. odjeżdżał autobus do San Isidro. Tu przeszliśmy na Terminal Blanco na autobus do Quepos który odjechał o godz. 11.30 za 2425 CRC/os. Po 3 godz. byliśmy na miejscu. Zatrzymaliśmy się w Wide Mouth Frog, przy Apartado 256, Quepos, podobno najlepszym hostelu w Kostaryce, za 35 USD/3os. w malutkim pokoju, ale z basenem i dostępem do kuchni. Poszliśmy na rekonesans na miasto. Znaleźliśmy piekarnię z pysznymi, ciepłymi bagietkami, supermarket i targowisko na promenadzie. Ceny na targu są o wiele niższe niż w sklepach, tak więc warto zaopatrywać się na straganach. Wieczorem zrobiłam obiado-kolację i resztę czasu spędziliśmy na basenie, relaksując się i rozmawiając z Panią Krystyną ze Szwecji. Ciekawa osoba, starsza Pani podróżująca z synem, którego usilnie chce ożenić. Śmiechu co niemiara, bo Pani Krystyna okazała się niezłą gawędziarką i barwnie opowiadała o swoim życiu i przygodach.
27 luty 2016r.-sobota●Quepos (Park Narodowy Manuel Antonio)
Wstaliśmy o godz. 5.30, by na godz. 6.00 zdążyć na pierwszy autobus do Parku Manuel Antonio. Przejazd kosztował 310 CRC/os. W przewodniku jest napisane, że warto wcześniej podjechać bo w weekendy przyjeżdża sporo turystów, i może braknąć pozwoleń na wejście do parku (limit wynosi 800 osób). Okazuje się również, że rano jest więcej zwierząt, i nie ma aż takiego upału. Wstęp do parku 16 USD, płatne w banku otwieranym o godz. 7.00 (zresztą park też otwierany jest o godz. 7.00). Już przy głównej alei powitała nas sarenka i gromada małp kapucynek o białych twarzach. Nieraz warto dołączyć do grupy turystów, która ma swojego licencjonowanego przewodnika- przyrodnika z lunetą przez którą można wypatrzyć zwierzęta. W taki sposób na szczycie drzewa widzieliśmy leniwce. Przewodnicy dobrze wiedzą, gdzie leniwce leniuchują i oszczędza się czas na samodzielne przeczesywanie gęstej dżungli. Poza tym wypatrzyli słynnego kwezala herbowego (najlepiej zobaczyć go w okresie lęgowym, od marca do czerwca). Po przejściu kilku szlaków, ja udałam się na plażę, a chłopaki robili rekonesans po parku. Przychodzą tu mali złodzieje, czyli ostronosy koati, drapieżniki ssaki z rodziny szopowatych, które bez obaw kradną plecaki i reklamówki z jedzeniem, wyjadając co lepsze kąski. Co jakiś czas patrolowały swój rewir łowiecki, i wtedy na żadne kąpiele w oceanie nie można się wybierać. Można też spotkać duże iguany, które wylegują się na kamieniach lub kłodach drewna. Niedaleko jest punkt z wodą, który upodobały sobie małpki kapucynki. Tutaj można siedzieć godzinami i oglądać te bystre, śmieszne zwierzaki, które spijają wodę prosto z kapiącego kranu. Są one bardzo prospołeczne i potrafią trzymać się w grupie poligamicznej, czasem liczącej nawet czterdziestu osobników. Uczta dla fotografów. Jest tu prawie wszystko co potrzebne do szczęścia: ciepły ocean, złoty piasek, sporo zwierząt, stąd też turyści licznie odwiedzają ten park. Wychodząc z parku z daleka usłyszeliśmy dobiegające dźwięki rytmicznej muzyki z pobliskiej plaży. Była tam ustawiona scena, gdzie odbywały się pokazy zumby. O godz. 16.00 wracaliśmy do Quepos.
28 luty 2016r.-niedziela●Quepos – Puntarenas – Santa Elena
Po śniadaniu udajemy się na dworzec, skąd odjeżdżamy do Puntarenas. Bilet kosztował 2400 CRC/os, odjazd o godz. 9.30. Następnie przesiedliśmy się na autobus do Santa Elena, za bilet zapłaciliśmy 1500 CRC/os. Droga wiedzie przez góry krętymi serpentynami. Przez dłuższy czas jest asfaltowa, ale zdarzają się miejsca, gdzie jest tylko ubity kamień. Autobusy wytrwale pokonują te wyboje docierając do celu. W Kostaryce nie można kierować się kilometrażem przy obliczaniu czasu na pokonanie trasy. Tutaj 100 km można jechać cały dzień, bo autobusy zatrzymują się na każde zawołanie, zbierają po drodze pasażerów, mają postoje na obiady i toaletę. Nocleg znaleźliśmy w Info Center Backpakers w Monteverde, który znajduje się w centrum miasta, przy głównej ulicy. Za pokój zapłaciliśmy 10 USD/os. Zrobiliśmy zakupy żywnościowe i odpoczywamy.
29 luty 2016r.-poniedziałek●Santa Elena (Reserva Botanica Monteverde)
O godz. 6.00 zjedliśmy śniadanie a potem autobusem szkolnym podjechaliśmy 7 km do Reserva Botanica Monteverde (ze względu na kondensację pary wodnej nazywany lasem chmurowym). Bus odjeżdża z przystanku niedaleko hotelu, za przejazd zapłaciliśmy po 1500 CRC/os., wstęp do parku kosztował 20 USD/os. Trochę nas to już ruszyło, bo miejscowi płacą ułamek tej sumy. Park to kilka alejek, które w niektórych punktach przecinają się tworząc szlak, który ma sprawiać wrażenie skomplikowanego i długiego. W rzeczywistości spaceruje się tutaj jak w parku miejskim. Jest mglisto i w ogóle nie widać spektakularnych krajobrazów. Jest to specyficzne miejsce, ponieważ większość kraju jest sucha, a tutaj stale utrzymuje się mgła i chmury, z których siąpi mżawka. Wróciliśmy do miasteczka i udaliśmy się do serpentarium, które zostało założone przez pasjonatów gadów i płazów. Wstęp 14 USD/os, ale jest możliwość przyjścia na ten sam bilet kilka razy w ciągu dnia. Podzieliliśmy się z Jarkiem, ja zostałam tutaj, a On poszedł do ogrodu motyli. Ekspozycja obejmuje prawie 30 akwariów w których przebywają kolorowe żabki, ropuchy, węże, pająki, jaszczury oraz insekty, Większość żab i ropuch to stworzenia nocne, dlatego warto tu wrócić wieczorem by porobić fajne zdjęcia. Szczególnie czekałam na Chwytnicę Czerwonooką, która oprócz leniwców jest atrakcją tego regionu. Wstęp do motyli wynosił 17 USD/os., ale można kupić pakiety wstępów łączone z gadami, insektami, i zjazdem na linie. Miejsce, gdzie fruwają różnokolorowe motyle to pięć hangarów zakończone z obu stron podwójnymi drzwiami. W każdym z nich panowały setki motyli w jednym kolorze. Nad głowami fruwały stworzenia, którym natura przypisała krótki żywot – zaledwie trzy tygodnie. Jarek zrobił sesję z motylami, szczególnie z niebieskimi skrzydełkami. Są przepiękne. Wróciliśmy do hostelu, zrobiliśmy obiad, a wieczorem poszłam znów obejrzeć żaby. Okazało się, że płazy obudziły się i nawet ziewały, co wzbudzało salwy śmiechu. Większość akwariów jest zaciemniona i można podświetlić pomieszczenie zamontowaną w środku żarówką lub latarką. Odwiedzający skupili swoją uwagę na żabach z czerwonymi oczami, bo to one stanowiły główną atrakcję. Są zielone z białym brzuchem i niebieskimi bokami. Obok znajdują się żabki transparentne, przybierające kolor liści, jak kameleon. Znalazłam jeszcze 2 cm żabki czerwono-czarne i biało-czarne jak salamandra, wyglądają ślicznie. Niesamowite jak natura potrafi przybrać maskujące barwy. Część stworzeń za dnia w ogóle nie było widać, siedziały zakamuflowane pod liśćmi, a wieczorem okazało się, że jest ich o wiele więcej, i wspólnie zaczęły prawdziwy koncert umiejętności wokalnych. Zapytałam właścicieli, czy na mój bilet może wejść Jarek, zgodzili się, więc pobiegałam do hostelu. Wzięliśmy latarkę i zrobiliśmy kolejną sesję. Okazało się, że były to najdokładniej sfotografowane żaby w Kostaryce.
01 marca 2016r.-wtorek●Santa Elena – La Fortuna
O godz. 6.00 pobudka (hm...jesteśmy na wakacjach). Dzień wcześniej wykupiliśmy przewóz do La Fortuna bus-statek-bus za 20 USD/os. W agencjach kosztuje 25 USD, ale dostaliśmy zniżkę jako rezydenci hostelu. O godz. 8.00 mieliśmy busa do przystani przy jeziorze Arenal, przejazd trwał 1,30 h, następnie łodzią przepłynęliśmy w 40 minut do kolejnej przystani, skąd busem dowieziono nas do La Fortuna. Widoki malownicze, bo z każdej strony wyłania się potężny stożek Wulkanu Arenal (1630 m n.p.m.), górujący nad okolicą. Jego wierzchołek jest schowany w chmurach. Miasteczko jest typowo turystyczne, tak więc jest tu sporo prywatnych kwater, małych hoteli, i restauracji. Znaleźliśmy Hostel Amistad, który znajduje się przy Avenida Central, ok.100m od kościoła. Jest kuchnia, hamaki, pokój z łazienką, to co potrzebujemy za 40 USD/3os. Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy według nawigacji do Ecocentro Danaus. Szliśmy jakieś 4 km w upale, aż doszliśmy do gospodarstwa, niestety ludzie nie potrafili nam wytłumaczyć, gdzie znajduje się rezerwat. Wyszliśmy na ścieżkę, i poczekaliśmy aż ktoś pojedzie. Jeden z miejscowych pokazał nam, że trzeba jeszcze podejść 800 m i przejść zawalony most. Byliśmy na miejscu. Wstęp 15 USD/os. Jest to park, gdzie „podobno” są leniwce, stworzono motylarnię i przylatują tu ptaki. Chłopaki poszli szukać leniwców, a ja zostałam przy recepcji, gdzie były ustawione karmniki do których przyleciało wiele ptaków zwabionych kawałkami bananów, papai, i ananasa. Ucztowały tukany, kolibry, zimorodki, a innych nazw ptaszków nie znam, były niebieskie, żółte, z czerwonymi brzuszkami. Do wyboru do koloru. Park dawał możliwość podejścia do nich bez spłoszenia na bardzo bliską odległość. Na drzewie siedziała duża iguana, a w zaroślach buszował jakiś futrzany stworek. Pytałam o nazwy poszczególnych zwierzątek, ale są to ich nazwy własne, więc nic mi to nie mówiło. Tukany rządziły, są przepiękne. Nie takie duże jak w Meksyku, ale równie malownicze. Chłopaki wrócili, ale bez leniwców. Posiedzieliśmy jeszcze trochę a potem ruszyliśmy w drogę powrotną. Upał niemiłosierny. Udało nam się zatrzymać samochód na stopa, który podwiózł nas do miasta. Coraz częściej mam wrażenie, że ten kto wytyczał odległości w Kostaryce był albo pijany, albo popsuła mu się linijka. Dziś na kolację gallo pinto własnej roboty.
02 marzec 2016r.-środa●La Fortuna (Park Narodowy Arenal)
Po śniadaniu pojechaliśmy do Parku Narodowego Arenal. Przejazd 17 km kosztował 1100 CRC/os. Wysiedliśmy na skrzyżowaniu i przeszliśmy jeszcze 2,5 km szutrową drogą do budynków strażniczych. Udało nam się wynegocjować wstęp dla miejscowych czyli po 1000 CRC+ 1000 CRC łapówki. Bilet normalnie kosztuje 15 USD/os. Park to kilka alejek wśród wysokich drzew i traw, gdzie można zauważyć wiewiórki, jaszczurki, różne gatunki ptaków. Po jakimś czasie dochodzimy do zastygłej lawy, która stanowi pozostałość jaką był do 2010r. aktywny wulkan. Od tej pory jest on w stanie uśpienia. Lata wcześniej stanowił atrakcję z uwagi na potoki lawy i wybuchy popiołów, co było widowiskowe szczególnie nocą. Obecnie wulkan jest w głównej mierze tylko wizerunkowo atrakcją turystyczną, i kto wie kiedy da o sobie znać. Ze względu na bezpieczeństwo szlaki na szczyt są zamknięte. Po kilku godzinach przechadzania się po parku wróciliśmy do skrzyżowania i próbowaliśmy zatrzymać samochód na stopa. Po chwili złapaliśmy vana z rodziną amerykanów, którzy dowieźli nas do miasta. Postanowiliśmy jeszcze podejść 3,8 km do Catarakta la Fortuna, gdzie znajduje się wodospad i gorące źródła, ale wstęp kosztował 12 USD/os., więc sobie odpuściliśmy. Okazało się, że takich budżetowców jak my było więcej, i właściwie tylko zorganizowane wycieczki tam wchodziły. Jarek jeszcze poszwendał się po miasteczku, a ja przygotowałam obiad. Jutro Morze Karaibskie !
03 marzec 2016r.-czwartek●La Fortuna – Ciutad Quesada - San Jose - Cahuita
Godz. 5.40 pobudka, śniadanie: tosty, banany, i w drogę. O godz. 6.10 ruszyliśmy autobusem do Ciutad Quesada za 1300 CRC/os., zaraz mieliśmy autobus do San Jose za 1785 CRC/os. Po 2,5 h byliśmy na miejscu. Tu zmieniliśmy terminal, skąd o godz. 12.00 mieliśmy kolejny autobus do Cahuity za 4700 CRC/os., przejazd 4,15 h. Braliśmy też pod uwagę przejazd z La Fortuna na północ do Tortuguero, ale za opcję door-to-door chciano po 60 USD/os. W Cahuita zatrzymaliśmy się w Cabinas Palmer za 10 USD/os., niedaleko morza. Tutaj mamy pokój z łazienką, patio, hamaki, śniadania i dostęp do kuchni. Wieczorem zrobiliśmy rekonesans po miasteczku, okazało się, że są tu cztery ulice, a na mapie widnieje to miasto jak jakaś metropolia. Panuje tu atmosfera relaksu i wypoczynku. Słońce, turkusowa woda, wysokie palmy zachęcają, żeby zwolnić tempo życia.
04 marzec 2016r.-piątek●Cahuita (Park Narodowy Cahuita)
Oj, pospaliśmy do oporu...Po śniadaniu udaliśmy się do Parku Narodowego Cahuita, dzisiaj nigdzie nie trzeba było jechać, bo park znajduje się tuż przy plaży i jest za darmo ! Obok dużego hotelu, jest mostek, prowadzący do budki strażnika, który wstęp uznaje jeśli się tylko uśmiechniesz. Trzeba jeszcze tylko wpisać swoje dane do książki przy wejściu i wyjściu. Park słynie z ładnych piaszczystych plaż, i rafy koralowej. Samo przejście trasy do Puerto Varga ma 8 km, ale my przeszliśmy ok. 5 km. Główny szlak prowadzi wzdłuż plaży. Część lądowa parku charakteryzuje się wilgotnym lasem równikowym, oraz bagnami namorzynowymi. Strefa przybrzeżna posiada duże ilości drzew kokosowych i migdałowych. Park powstał między innymi w celu ochrony rafy koralowej, która zajmuje powierzchnię 6 km2. Można tu zaobserwować wiele zwierząt: małpy, szopy pracze, jaszczurki, węże, ptactwo wodne. Park jest fantastyczny, i co najważniejsze nie ma tu tłumów ludzi. Późnym popołudniem wróciliśmy do hostelu, i zrobiliśmy podwieczorek w postaci bananów w cieście. Wieczorem przeszliśmy się na plażę z czarnym piaskiem, gdzie postanowiliśmy się wykąpać, a potem zakupiliśmy produkty na obiado-kolację.
05 marzec 2016r.-sobota●Cahuita - Limon - Moin - Tortuguero
Wstaliśmy o godz. 6.00, a o godz. 7.00 mieliśmy autobus do Limon za 1210 CRC/os. Tu trzeba zmienić terminal, który znajduje się po drugiej stronie boiska, by dostać się do Moin. Warto też zrobić zakupy w supermarkecie, bo w Tortuguero jest zdecydowanie drożej. Przejazd do Moin za 100 CRC/os. mieliśmy o godz. 9.30, autobus zatrzymuje się niedaleko przystani. Podeszliśmy tam, i mieliśmy szczęście, bo ostatnia łódź do Tortugero wyruszała o godz. 10.00. Za rejs zapłaciliśmy po 35 USD/os. Płynęliśmy 4 h, a nasz sternik pokazywał nam zwierzęta, min. aligatory, leniwce, ptactwo wodne. Ponieważ poziom wody jest dosyć niski łódź co chwilę przyspieszała lub zwalniała. Charakterystycznym elementem krajobrazu parku jest labirynt kanałów. Po drodze zatrzymaliśmy się w osadzie, gdzie można zjeść obiad lub kupić miejscowe wyroby spożywcze, np. biały ser. O godz. 14.00 byliśmy w Tortuguero. Nasz nocleg to Cabinas Balcones del Mar 30 USD za domek, skąd było jakieś 50 m do morza. Jest to drewniana chatka w karaibskim stylu z hamakami. Plaża z czarnym piaskiem, jest czysta a temperatura wody wynosi 26ºC. Poszliśmy obejrzeć miasteczko, które składa się z kilkunastu kolorowych domków, położonych wzdłuż głównej uliczki i licznych małych alejek. Tortuguero znajduje się nad brzegami morza i rzeki co dodaje atrakcyjności, bo z jednej strony są kanały rzeczne z parkiem narodowym, a z drugiej strony ciepłe Morze Karaibskie. W mieście nie ma ani jednego samochodu. Nawet gdyby jakiś był, to nie miałby gdzie jeździć. Główna ulica przecinająca miasteczko nie jest szersza od zwykłego chodnika. Nie ma tu śladu asfaltu. Mieszkańcy wszędzie poruszają się pieszo lub na rowerach. Popołudniu mogliśmy poobserwować trening młodych adeptów pięściarstwa, sport ten jest bardzo popularny w krajach Ameryki Środkowej.
06 marzec 2016r.-niedziela●(Park Narodowy Tortuguero)
O godz. 8.30 wyruszyłam łodzią na wodne safari po kanałach rzecznych. Najpierw w agencji trzeba wykupić rejs za 20 USD/os., następnie udać się do wejścia do parku, gdzie wykupuje się pozwolenie na wstęp za 15 USD/os. Mieliśmy łódkę dla trzech osób, napędzaną silnikiem, którą udaliśmy się w poszukiwaniu licznych gatunków ptaków, ssaków, gadów i owadów. Cała wyprawa to trzy godziny kluczenia łodzią po naturalnych kanałach wodnych, i labiryntach rzecznych. Przewodnik robił przystanki łodzią i pokazywał nam co jakiś czas małpy, aligatory, każdą żabkę, opowiadał o nich, o drzewach, kwiatach. W takich miejscach jak kanały Tortuguero można rano obserwować ptaki, które wyruszają szukać pożywienia. Jest to miejsce lęgowe dla: fregat, pelikanów, kormoranów i wężówek. Szkoda tylko że nie udało nam się zobaczyć żółwia zielonego, ale ich okres lęgowy przypada od lipca do października. Łódź przybiła do brzegu, a tu stoi ogromna 1,5 m iguana, która została obfotografowana z każdej strony. Przepiękna sztuka. Następnie kupiliśmy za 35 USD/os. bilety powrotne do Moin, na następny dzień. Wróciliśmy do domku trochę odpocząć od upału, a potem poszliśmy popływać w morzu. Uwaga !!! Należy uważać na silne prądy odpływowe, które poruszają się szybciej od najsilniejszych pływaków. W razie dostania się pod taki prąd należy zachować się spokojnie i nie próbować z nim walczyć, tylko pozwolić się nieść falom. Kiedy jego siła osłabnie, wtedy należy szybko płynąć do plaży.
07 marzec 2016r.-poniedziałek●Tortuguero - Moin - Limon - San Jose
O godz. 9.45 ruszamy łodzią do Moin, spowrotem płynęliśmy 3 godz. Potem autobusem do Limon, a stąd dalej do San Jose. Przejazd do stolicy kosztował 3170 CRC/os. jechaliśmy 4 godziny. Mieliśmy tutaj zarezerwowany Hostal San Jose, przy Avenida 5 Calle 14, który znajdował się nieopodal kilku terminali autobusowych, w tym Coca-Cola Terminal i szpitala San Juan. Jest to ważny punkt orientacyjny, bo w mieście jest aż 16 dworców autobusowych i warto znaleźć sobie jakiś punkt odniesienia. Za nocleg płaciliśmy 30 USD za pokój 3os. Obiado-kolację zjedliśmy w pobliskiej knajpie płacąc 2500 CRC.
08 marzec 2016r.-wtorek●San Jose - Cartago
O godz. 8.05, ze stacji Atlantico jedziemy pociągiem do Cartago. Podróż trwa 40 min., a przejazd kosztował 550 CRC/os. Cartago to pierwsza stolica Kostaryki, słynąca z ogromnej Basilica de Nuestra Senora de los Angeles (budowla widoczna z daleka). Są tu też ruiny po kościele św. Jakuba, który zniszczyły wielokrotne trzęsienia ziemi. Niezadaszone mury z pustymi gotyckimi oknami stoją nadal. W miejscu tym nazywanym Las Ruinas jest teraz ogród. Miasteczko jest tak inne od San Jose. Pochodziliśmy po uliczkach i po dwóch godzinach wróciliśmy do stolicy. Tutaj podeszliśmy na chwilę do hostelu, a potem udaliśmy się na targowisko Mercado Central. Jest to ogromny targ, gdzie można kupić jedzenie, artykuły codziennego użytku, pamiątki. Ponadto jest tu wiele małych restauracyjek, żywiących miejscowych za przyzwoite pieniądze. Zjedliśmy więc casado con fresca, czyli tzw. danie dnia z napojem. Pyszne i dużo, czyli ryż, makaron, sos z mięsem, sałatka, czerwona fasola, krem z dyni. Zapłaciliśmy 2000 CRC/os. Następnie zaczęliśmy rozglądać się za przystankiem, skąd będą odjeżdżać autobusy w kierunku stadionu, gdzie miał być koncert zespołu Iron Maiden. Ponieważ Ironi mają do Polski przyjechać w lipcu br. postanowiliśmy sprawdzić czym będzie różnił się ten koncert od europejskiego. Słuchamy ich muzyki od nastoletnich czasów, wręcz na ich muzyce niektórzy się wychowali. Jarek był na ich pierwszym koncercie w Polsce (Zabrze 1984r.). Tak więc podczepiliśmy się pod jedną z par ironmeidenowych, zmierzających na koncert i jak po sznurku dotarliśmy na miejsce. Kilka godzin obserwowaliśmy tłum, który odpowiednio „oliwił” gardła złocistym napitkiem, a do tego przypalał ziołem chwalonym przez ludzi z Jamajki. Wieczorem pod bramami stadionu opustoszało, a my spokojnie kupiliśmy bilety za 41 USD/os. i weszliśmy na trybuny. Najpierw grał Rave Age, potem Antrax, a o godz. 20.00 rozpoczęli Ironi. Całość koncertu to animacje z kontynentu południowo- amerykańskiego, oczywiście wejście Ediego zrobiło furorę. Fajny koncert. Organizacja bardzo dobra, spod stadionu odjeżdżały autobusy miejskie do centrum miasta, tak więc nie musieliśmy iść prawie 5km do hotelu. Po drodze obejrzeliśmy podświetlone zabytki San Jose, plac centralny z katedrą metropolitarną, teatr miejski, i pocztę główną. Trzeba przyznać, że miasto lepiej prezentuje się w nocy, niż za dnia.
09 marzec 2016r.-środa●San Jose - Paso Canoas - David - Panama City
O godz. 5.00 mieliśmy autobus do Paso Canoas przy granicy z Panamą za 7750 CRC/os. Po 8,5h byliśmy na miejscu. Na granicy trzeba zapłacić podatek wyjazdowy, czyli podejść do busika, w którym jest stworzona mobilna filia banku. Opłata wynosi 7 USD podatku +1 USD za transfer, dostaje się potwierdzenie wpłaty po czym trzeba wrócić do okienka strażnika granicznego, który stempluje paszport. Przeszliśmy do granicy z Panamą i tutaj podszedł do nas jakiś Pan, u którego trzeba było wykupić malutkie karteczki za 1 USD, a następnie wkleić je do paszportu. Potem podeszliśmy do okienka, a tu szybko i sprawnie popatrzono w paszporty i wpuszczono nas do Panamy. Jaka różnica w porównaniu z sytuacją sprzed 3 tygodni. Należy zaznaczyć, że jest to ciekawa granica, bo wchodzi się i przechodzi wokół sklepów i tak naprawdę nikt nie monitoruje ruchu. Wydaje się, że piesi chodzą wszędzie, nie wiadomo kto jest naganiaczem taksówek, kto przechodzi przez granicę itd. Poza tym w strefie między granicznej są dworce, sklepy, bank i ogólnie panuje zgiełk. Wchodząc do Panamy zauważyliśmy busa do David. Szybko i sprawnie ulokowaliśmy się w środku i po godzinie za 3 USD/os dojechaliśmy na terminal autobusowy. Uff...tutaj można płacić dolarami, chociaż mają też swoją walutę, Balboa. Jest to pieniądz w obrocie oficjalnym, ale jak otrzymaliśmy resztę w tej walucie to nie wiedzieliśmy jaką te pieniądze mają wartość. Niedaleko dworca znajduje się kilka knajpek, w jednej z nich zjedliśmy obiad. Potem zrobiliśmy zakupy w supermarkecie, bo jeszcze ok. 8 godzin drogi przed nami. Tak, więc była to ta trasa, której uniknęliśmy na początku naszej wyprawy, oszczędzając czas lotem ze stolicy do David. Teraz przemierzymy ten odcinek słynną drogą Panamericaną. Bilet kosztował 15,25 USD/os, a odjazd mieliśmy o 17.15. O godz. 1.00 w nocy byliśmy na miejscu. Okazało się, że dworzec autobusowy Albrook jest już zamknięty i nie jeździ transport publiczny. Do pensjonatu mieliśmy około 6 km, a w nocy nie wiadomo jak i gdzie iść, więc wzięliśmy taksówkę. Za kurs zapłaciliśmy 7 USD/3 os., a zatrzymaliśmy się w Residential Cuba, Calle 37 Avenida Cuba Caledonia, za 36,96 USD/3os. Pokój jest czysty, łazienka z ciepłą wodą, klimatyzacja, telewizor, czego jeszcze potrzeba do szczęścia po 20 godzinach jazdy... Jest to typowy, tani hotel. Wi-fi odbiera na korytarzu, więc wszyscy fani netu siedzą na schodach i cieszą się z zasięgu. Okazało się, że w dzielnicy jest dużo różnych hoteli w podobnej klasie, więc o nocleg nie trzeba się martwić.
10 marzec 2016r.-czwartek●Panama City
Postanowiliśmy zostać w tym hotelu do końca naszego pobytu, bo warunki są dobre, w miarę cicho (oprócz klimatyzatorów), niedaleko jest stacja metra, a do morza trzeba przejść 3 przecznice. Opłaciliśmy pobyt i ruszyliśmy piechotą zwiedzać miasto. Najpierw doszliśmy do deptaku, który wiedzie w dwie strony miasta: starą i nową. Przyjemne miejsce, które tętni życiem. Po jednej stronie Zatoki Panamskiej mamy klimatyczne, kolorowe fasady kolonialnych kamieniczek. To Casco Viejo, Stare Miasto ocalone od całkowitej ruiny dzięki wpisaniu na listę dziedzictwa UNESCO. Po drugiej stronie zatoki Punta Paitilla niczym na Manhattanie wyrasta las wieżowców, to biznesowo-bankowa część miasta odbijająca się w turkusowych wodach zatoki. Panama jest nie tylko tanią banderą, ale i rajem podatkowym. Po 3 km dotarliśmy do starego miasta zaczynając zwiedzanie od portu i targu rybnego. Jest to też atrakcja turystyczna, gdzie można smacznie i niedrogo zjeść. Dalej zagłębiliśmy się w uliczki miasta i powoli oglądaliśmy to fascynujące miejsce. Tu nowoczesność miesza się z kolonialną tradycją, wpływy europejskie z karaibskimi, a bieda z bogactwem. Rezydencję z widokiem na zatokę ma tu prezydent Panamy, jego pałac łatwo poznać po zbrojnej straży i otaczających go zasiekach. Mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy się w Hawanie, jest tu też dzielnica Chinatown. Widać duże inwestycje w rewitalizację, gdzie sporo środków finansowych jest przeznaczonych w remont zrujnowanych budynków, kamienic, teatrów, kościołów. Część starówki jest już bardzo ładnie odnowiona i stanowi wizytówkę miasta, ale nas jak zwykle nosi w rejony podupadłe, zniszczone, wręcz slumsowate. Pochodziliśmy kilka godzin, a potem wróciliśmy do "naszej" dzielnicy. Tu znaleźliśmy małą knajpkę prowadzoną przez chińczyków, gdzie stołowaliśmy się do końca pobytu. Okazało się, że pomimo opinii o starym mieście, że jest tanio i przystępnie to warto zjeść w dzielnicy chińskiej, która zawsze nas dobrze i tanio nakarmi. Jest tu dużo jadłodajni, sklepów, a miejsce tętni codziennym życiem.
11 marzec 2016r.-piątek●Panama City
Śniadanie zjedliśmy w knajpce, a wybór potraw mile nas zaskoczył. Mnie bardzo zasmakowała juka w formie frytek, kluski w formie kartaczy, pieczone kiełbaski. Każdego dnia próbowaliśmy nowych smakołyków. Udaliśmy się na stację metra, gdzie kupiliśmy w automacie kartę metrobus. Panama przeprowadziła reformę transportu publicznego i teraz aby poruszać się komunikacją trzeba mieć kartę. Kosztuje 2 USD/os., i można ją doładować od razu w automatach. Trzeba pamiętać, że wkładając duży nominał do środka, maszyna nie wyda reszty. Przejazdy są tanie, więc my mieliśmy doładowane po 3 USD. Wystarczy, jeśli więcej się zwiedza piechotą, niż jeździ. Dzisiaj jedziemy do Kanału Panamskiego, który jest pierwszym skojarzeniem z Panamą. Dojechaliśmy do terminala Albrook, dalej autobusem miejskim pod sam kanał. Wchodząc do pojazdu przykłada się kartę do czytnika, potrącona jest odpowiednia kwota za bilet, np. 0,35 centów, a wychodząc można jeszcze sprawdzić stan konta. Wstęp do kompleksu muzealno-widokowego Miradores Locks wynosi 15 USD/os. Obejmuje punkt widokowy, muzeum i kino. Pierwsze kroki skierowaliśmy na specjalny taras, z którego można obserwować wpływające statki. Między 9.00-11.00 jest więcej przepraw dużych transoceanicznych kontenerowców, więc zgromadziło się wielu turystów. Każdy chce zrobić jak najlepsze ujęcie, a całe show to obserwowanie jak ogromne statki są ciągnięte przez małe kolejki, napełniają się wodą śluzy, a następnie statek podnosi się do poziomu wody i wypływa w dalszy rejs. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo ten proces długo trwa, więc mieliśmy nadzieję, że większość turystów poganiana przez pilotów wycieczek niedługo zwolni miejsca widokowe. Po przepłynięciu jednego statku większość odeszła a my ulokowaliśmy się przy poręczy i oglądaliśmy przeprawy wykorzystujące prawa natury i fizyki. Ponadto kunszt inżynierii ludzi, którzy wymyślili ten projekt, zrealizowali go i do dnia dzisiejszego działającego. Kanał który ma 82 km był poszerzany kilka lat temu, więc powiększyła się jego przepustowość. Jest to jeden z największych skrótów świata łączący dwa Oceany: Spokojny i Atlantycki tzw. kura znosząca złote jajka. Za przepłynięcie statki płacą zależnie od wagi, średnio ok. 30 tys. dolarów. Rekordem była przeprawa gigantycznego cruisera, który za pokonanie kanału zapłacił ponad 330 tys. dolarów. Najtaniej, za jedyne 36 centów przepłynął go wpław w 1982r. Amerykanin Richard Halliburton. Potem wróciliśmy do miasta, tutaj ponownie z Albrook podjechaliśmy do Amador, jednej z dzielnic, gdzie znajduje się Biomuseum. Stanowi atrakcję architektoniczną, bo pośród starych kamienic i drapaczy chmur, wybudowano nowoczesny budynek pomalowany w pastelowe kolory, jest to coś w rodzaju ogrodu botanicznego. Porobiliśmy zdjęcia i wróciliśmy do centrum. Terminal autobusowy połączony jest z centrum handlowym, więc skorzystaliśmy z klimatyzacji, chodząc po galerii i odwiedzając sklepy. Kupiliśmy lody i w jednej z knajpek skonsumowaliśmy je. Potem podjechaliśmy w pobliże meczetu Jama Masjd. Pieszo wróciliśmy do naszego hotelu, oglądając jeszcze poczynania młodych uczennic grających w siatkówkę.
12 marzec 2016r.-sobota●Panama City
Śniadanie zjedliśmy u chińczyka. Potem autobusem z głównej Avenida Balboa pojechaliśmy w kierunku Panama Viejo, czyli ruin starej Panamy. Wstęp kosztował 12 USD/os. Są to ruiny i pozostałości pierwotnego zespołu miejskiego najstarszego na wybrzeżu pacyficznym. Miasto zostało założone 15 sierpnia 1519r. Zespół archeologiczny Panama Viejo został w 1997r. wpisany na listę obiektów UNESCO. Do czasów dzisiejszych zachowały się ruiny katedry wraz z 30m wieżą, ruiny ratusza, szpitala, kościoła, klasztoru. Znajduje się tu również muzeum. W oddali mamy kontrast z nowoczesnymi budynkami Panama City. Obejrzeliśmy ruiny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Odwiedziliśmy jeszcze fabryczkę karnawałowych eksponatów i tak znaleźliśmy w upalnej Panamie styropianowe bałwanki, Mikołaja, Oskary. Fajnie było pooglądać jak produkuje się scenografię do karnawałowego show. Wróciliśmy do centrum autobusem, wysiedliśmy w pobliżu starówki i znów zanurzyliśmy się w stary świat. Szliśmy wolno, robiąc zdjęcia to tu, to tam, aż w pewnym momencie coraz więcej osób ostrzegało nas przed wyrwami i napadami. Radzili nie zapuszczać się głębiej w rejony po tzw. lewej stronie. Trochę to ignorowaliśmy i metodycznie chodziliśmy uliczka za uliczką. W pewnym momencie zatrzymała nas policja z pytaniem, co my tu robimy? No zwiedzamy... to idźcie na prawo, wszystko co na lewo to niebezpieczne, nie wolno. Posłuchaliśmy, ale dwa dni wcześniej nikt nam nie zwracał uwagi, chodziliśmy po zakazanych rejonach i nic się nie stało. Część miasta jest bardzo dobrze odnowiona i stanowi wizytówkę, reszta jest zrujnowana i czeka na generalny remont. Może i jest niebezpiecznie, ale nie odczuliśmy tego specjalnie. Najbardziej fascynujące życie toczy się w ścisłym centrum na Avenida Central, dzieciaki bawią się przed bramami domów, panowie dyskutują popijając piwo, kobiety karmią dzieci, lub farbują włosy, a Indianki Kuna zaskakują kolorami strojów. Jest to bardzo fajne miejsce, by porobić ludziom ciekawe zdjęciowe portrety. Po kilku godzinach rozdzieliliśmy się, ja powoli wracałam w kierunku nowego miasta, a Jarek fotografował ludzi. Podeszłam jeszcze do nowej części Panama City, bo bardzo spodobał mi się jeden z wieżowców.
13marzec 2016r.-niedziela●Panama City - Bogota
Dzisiaj odpoczywamy przed dwudniową podróżą i chłodzimy się hotelową klimą. Jarek poszedł jeszcze na miasto szukać motywów zdjęciowych. Wykorzystujemy dobę hotelową do końca, tzn. do godz.12.00 a potem metrem jedziemy do Albrook, stąd autobusem na lotnisko Tocumen. Przejazd ze względu na niedzielę i brak korków trwał tylko 40 min. Z przystanku autobusowego trzeba przejść jeszcze pasażem jakieś 300 m do hali odlotów. Na lotnisku udało mi się sprzedać nasze karty metrobus, bo pewnie nigdy ich już nie wykorzystamy. Dodatkowe 4 USD, a co... Tutaj przepakowujemy się i przebieramy w odzież zimową. Odlot według rozkładu. Panama City - Bogota o godz.17.50, następnie z Bogoty o godz. 21.50 mieliśmy 11.00 h przelot do Frankfurtu, by następnego dnia o godz. 14.50 wylądować w największym porcie lotniczym Niemiec.
14 marzec 2016r.-poniedziałek●Frankfurt - Paryż
Z Frankfurtu mamy start o godz. 20.20, jeszcze tylko 1.15 h. lotu i już jesteśmy w Paryżu. Z lotniska pociągiem RER za 10 Euro/os. podjeżdżamy do Chatelet, a stąd dalej metrem do Neuilly Ville, gdzie mieliśmy nocleg w Ibis Budget Hotel przy 38 avenue Georges Clémenceau - 92000 Nanterre 19 EUR/os. Dokupiliśmy śniadanie za 6.15 EUR. Położyliśmy się spać mając nadzieję na oszukanie jet lagu.
15 marzec 2016r.-wtorek●Paryż – Katowice – Bytom
Siedzimy w hotelu do oporu, potem metrem ze stacji Nanterre-Ville za 2,75 EUR/os. podjeżdżamy do Port Maillot, stąd autobusem za 17 EUR/os jedziemy na lotnisko Paryż-Beauvais, przejazd trwał 1,10 h. Lot Wizzair który miał być o godz. 20.15 jest opóźniony o godzinę, tak więc zawalił się plan powrotu Mirka do Tych. Z lotniska odbiera nas znajomy, z którym jedziemy do Bytomia.
Indianie Kuna (Cuna):
Kuna nie sposób przeoczyć, nawet w gęstym panamskim tłumie. Cechą wyróżniającą kobiety Kuna są tkane ręcznie i barwione bluzki zwane molas, czerwone chusty noszone na głowach, sznury bajecznie kolorowych korali zdobiących ich nogi i nadgarstki, z rytualnie pomalowanymi twarzami, i nosami przyozdobionymi w złote kolczyki w przegrodzie nosowej, wyglądają tak samo jak przed wiekami. Kuna są jednym z siedmiu autochtonicznych plemion Panamy. Na początku XX w. wywalczyli sobie nie tylko autonomię, ale i prawo do własnej flagi, języka, praw wierzeń. W 1952r, rząd Panamy postanowił oddać Indianom Kuna ziemię. To około 48 spośród prawie 400 małych wysepek na Morzu Karaibskim, ułożonych w archipelagu San Blas. Łączna populacja Indian wynosi obecnie około 40tys. z czego 25tys. żyje na wyspach, a pozostali na lądzie stałym. Indianie Kuna są niscy, mają wysoko sklepione klatki piersiowe i orle nosy. Kuna zajmują się rybołówstwem, uprawą ryżu, kukurydzy, manioku, trzciny cukrowej. Społeczeństwo Kuna jest matrylokalne. Po ślubie młoda para zamieszkuje w domu panny młodej. Tradycja ta oznacza, że wielkie kilku pokoleniowe rody żyją w tym samym domu połączone więzami krwi po linii żeńskiej.
Podsumowanie:
Prawie nigdzie na świecie nie jest tak, że praktycznie obok siebie są dwa oceany (Atlantyk - Pacyfik), słońce i fale nie powinny zawieść przez cały rok, w głębi lądu dymią groźne wulkany, mamy tu gęstą dżunglę, dzikie górskie rzeki, szczyty górskie sięgają prawie 4000 m. n.p.m. W odróżnieniu od Meksyku czy Gwatemali brakuje jedynie prekolumbijskich zabytków. W rzeczywistości jest to małe państwo (4,8 mln mieszkańców), o powierzchni 51 tys km (ponad 6 x mniejsze od Polski). Z północy na południe mierzy 460 km, a w najwęższym miejscu ma zaledwie 120 km. Dla wielu obywateli Europy i Ameryki Północnej, Kostaryka stała się wspaniałą nową ojczyzną. Przez cały rok temperatura utrzymuje się na poziomie 22 - 30ºC w dzień i w nocy. Wyjątkowo jak na ten rejon świata spokojnie tu i w miarę dostatnio. Od 1949r. w kraju nie ma armii, choć Kostaryka leży między Nikaraguą i Panamą, które do oaz pokoju trudno zaliczyć. Okazuje się, że zamiast wydawać setki milionów dolarów na wojsko można je wydać na pożyteczne rzeczy typu edukację, ochronę zdrowia, infrastrukturę, przyrodę (parki narodowe), turystykę. Zwolennicy coraz bardziej popularnego podglądania ptaków koniecznie powinni się tu wybrać. W Kostaryce występuje ich 850 gatunków, 16 gatunków papug, ponad 50 gatunków kolibrów, czego więc trzeba więcej miłośnikom fauny i flory. Do Kostaryki z całego świata zjeżdżają fani rafftingu. Rzekami najbardziej nadającymi się na spływ są Pacuare i Reventazon. Ci którzy wolą się wspinać również znajdą coś dla siebie. W parku narodowym Chirripo leży najwyższy szczyt w kraju Mt. Chirripo o wysokości 3820 m. Są też trzy inne szczyty powyżej 3500 m. Taka właśnie jest Kostaryka, nie można się tu nudzić. Mieszkańcy, to prawdziwa mieszanka etniczna Metysi, Murzyni, Mulaci, Indianie i biali. Kostaryka jest warta każdego wydanego grosza, centa i pensa.
Ciekawostki:
W San Jose wszystkie ulice biegnące z północy na południe zwie się calles, zaś ze wschodu na zachód avenidas. Trzeba wiedzieć, iż na północ od Avenida Central są avenidas z numerami nieparzystymi, zaś na południe od niej z parzystymi. Z kolei na wschód od Calle Central biegły równolegle calles z numerami nieparzystymi, zaś na zachód miały numery parzyste. W Kostaryce nie używa się systemu adresów ani nazw ulic. Adres zwykle podaje się określając w metrach na wsch. zach. płn. płd. od dobrze znanego miejsca lub budynku.
Spacerując po ulicach należy pamiętać, że pierwszeństwo mają samochody, nie przechodnie dlatego trzeba popatrzeć dwa razy zanim wejdzie się na jezdnię.
Costa Rica w dokładnym tłumaczeniu znaczy „bogate wybrzeże”
Linia brzegowa wybrzeża liczy 1228 km (na zachodzie 1016 km Ocean Spokojny, na wschodzie 212 km Morze Karaibskie).
Średnie miesięczne dochody: pracownik fizyczny 300-400 USD, klasa średnia 500-2000 USD, klasa wyższa od 2000 USD wzwyż.
Szacuje się, że w Kostaryce jest ponad 100 tys. plantacji kawy.

Autor:  miriam [ 28 Gru 2017 23:26 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

Zaniemówiłam z wrażenia ;)

Autor:  Anonymous [ 28 Gru 2017 23:28 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

Zdjęcia mi się nie ładują.

W sumie to, gdy myślę, że na tym forum nic już mnie nie zaskoczy, to dzieje się TO :)

Jakby co to masz mój głos!

Autor:  miriam [ 28 Gru 2017 23:30 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

Foto masz w nicku :P

Autor:  namteH [ 28 Gru 2017 23:30 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

@Don_Bartoss
Nie nie, to nie ten poziom...
Musisz przeczytać, zamknąć oczy...i zobaczyć wszystko oczami wyobraźni ;)

Autor:  Japonka76 [ 28 Gru 2017 23:34 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

Tytuł niewiele mówi o relacji. A ją samą czyta się tak sobie. jak starą encyklopedię ;) Mało przejrzysta ta relacja.
Może ją troszkę przerób. Zdjęcia jakieś powstawiaj. Własne przemyślenia, jakieś emocje uwzględnij. Bo trochę nudą wieje.

Autor:  miriam [ 28 Gru 2017 23:41 ]
Temat postu:  Re: relacja na konkurs miesiąca grudzień 2017 Ewa Flak

Bo to taki nowy,konkursowy styl,ale bez oryginalnego tytułu dużo traci ;)

Autor:  Solarek [ 30 Gru 2017 11:24 ]
Temat postu:  Re: Kostaryka - Panama

Ciekawa wyprawa ....może zbyt chaotycznie są wpisane wszystkie te dane ,ale myślę że zaspokaja tociekawość czytającego .

Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu Tapatalka

Strona 1 z 1 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/