Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 01 Mar 2020 21:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Zamiast wstępu

Mało brakowało, a ta relacja w ogóle by nie powstała. A to wszystko dlatego, że utknąłem na pisaniu wstępu. Uwielbiamy podróżować i każdego roku w ferie zimowe wybieramy się do jakiegoś odległego kraju. Trafiły się bilety w niezłej cenie do Kolumbii, zdecydowaliśmy się polecieć i tyle. Jak to atrakcyjnie ubrać w słowa? Moja kreatywność postanowiła zastrajkować, więc ta relacja nie ma wstępu i .. kropka.

Kolejne miesiące po zakupie biletów upłynęły na zastanawianiu się co konkretnie chcemy w Kolumbii zobaczyć i po długich rozważaniach powstał taki oto plan podróży:

Dzień 1: Przejazd do Wiednia, przelot do Istambułu a stamtąd do Bogoty
Dzień 2: Przelot Bogota->Neiva, przejazd do Villavieja
Dzień 3: Villavieja, pustynia Tatacoa
Dzień 4: Neiva->Salento
Dzień 5: Salento, dolina Cocory
Dzień 6: Salento, plantacje kawy, przelot do Santa Marta
Dzień 7: Santa Marta, park Tayrona
Dzień 8: Santa Marta -> Cartagena
Dzień 9: Cartagena
Dzień 10: przelot Cartagena -> San Andres
Dzień 11: San Andres
Dzień 12: San Andres
Dzień 13: przelot San Andres -> Bogota
Dzień 14: Bogota -> Villa de Leyva
Dzień 15: Villa de Leyva -> Bogota
Dzień 16: przelot Bogota -> Panama -> Stambuł -> Wiedeń
Dzień 17: Wiedeń i powrót do kraju

Aha, jak zawsze podróżujemy z naszą córką, występującą dalej pod ksywą Alex, która w momencie wylotu miała już 6.5 roku.

Image

Image



Dzień 1 i 2 czwartek, piątek Śląsk -> Wiedeń -> Istambuł -> Bogota -> Neiva -> Villavieja

Kiedy myślę o naszej trasie, dochodzę do wniosku, że zdecydowanie nie wybieramy najłatwiejszych metod podróżowania. :)
Początki były całkiem proste: dojazd do Wiednia ze Śląska samochodem nie stanowi większego problemu, a po krótkim locie trafiliśmy na nowe lotnisko w Stambule. Wszystko pięknie, jest nowocześnie i przestronnie. Najwyższa pora, bo stare lotnisko bywało takie zatłoczone.

Image

Image

Kiedy kupowaliśmy bilety ze zdziwieniem zauważyłem, że trasa IST-BOG-IST jest obsługiwana dreamlinerem. Jak to, przecież Turkish nie posiada dreamlinerów – pomyślałem. Okazuje się, że latem Boeing dostarczył pierwsze samoloty i w ten sposób mieliśmy okazję przelecieć się prawie „nówkami”

Image
Turkish idzie w ekologię – Alex dostała zestaw drewnianych zabawek zapakowany w płócienny woreczek

Minęło ponad 14 godzin lotu i już byliśmy na lotnisku w Bogocie. Wylądowaliśmy ok. 9:00 rano i mieliśmy jeszcze sporo czasu, żeby załatwić różne sprawy. Pierwsze zdziwienie: nawet w punkcie informacji nie mówią po angielsku. Wkrótce okaże się, że to pewien standard w Kolumbii, typowy człowiek nie rozumie tutaj pytania typu „how much?”. Nic to, google translate przychodzi z pomocą. Kolejna sprawa: wypłata gotówki. Z informacji na forum wynika, że nie ma bezpośrednio na lotnisku bankomatów BBVA i Davivienda, z których można wybrać pieniądze bez prowizji. Zajmowałem się właśnie tłumaczeniem tej oczywistości żonie, która w tym momencie wskazała na coś. Ze zdziwieniem przyznałem, że to .. bankomat BBVA. Tyle, że nieźle ukryty, o szczegółach jak go znaleźć napisałem tutaj: viewtopic.php?f=688&p=1306554#p1306554
Z kolei karta telefoniczna z pakietem internetowym na miesiąc jest dziwnie droga (ok. 80zł) w punkcie sprzedaży akcesoriów telefonicznych/kafejce internetowej. Wystarczy przejść się trochę po sklepach na lotnisku, żeby przekonać się, że najtaniej można kupić kartę telefoniczną … no właśnie gdzie? Jak to? Oczywiście, że w cukierni Pastelitos na pierwszym piętrze (45k COP, choć pewnie na mieście karty telefoniczne są taniej).

Image

Bezpłatnym autobusem przemieszczamy się między terminalami i idziemy do stanowiska Easyfly, żeby zrobić odprawę na lot do Neivy. Pełna konsternacji mina obsługującej pani nie wróży nic dobrego. Oczywiście nikt z obsługi nie mówi po angielsku.. Pani po konsultacjach z koleżankami dzwoni gdzieś i … podaje mi słuchawkę. Odzywa się męski głos, który z nienagannym akcentem informuje nas, że nasz lot jest przełożony o trzy godziny i oferuje jako przeprosiny darmowy obiad. Duża ulga, już myśleliśmy, że mamy większe kłopoty. Co do lotu to wiedzieliśmy już wcześniej, bilety były kupowane z dużym wyprzedzeniem, to i szansa na zmiany większa. Posiłek za free jest jednak miłym akcentem, bo zbliża się pora obiadowa.
W końcu nadchodzi czas na boarding. Cieszymy się, bo to jedna z atrakcji wyjazdu, pierwszy raz lecimy ATR 42. Malutki samolot i odczucia zupełnie inne, mocno kołysze na zakrętach ;)

Image

Lądujemy, łapiemy taxi na dworzec autobusowy, a stamtąd rozklekotanym busikiem (8k COP) w ciągu godziny przemierzamy kręta drogę do Villavieja.

Jest pięknie, pusto, cały czas takie widoki:

Image

Ufff, i w ten właśnie po około 38 godzinach od wyjazdu z domu docieramy do hotelu :D
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy


Ostatnio edytowany przez amphi, 31 Mar 2020 18:25, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 01 Mar 2020 22:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Sty 2015
Posty: 817
Loty: 69
Kilometry: 196 395
Zbanowany
Ale jak to tak? Bez Medellin?
_________________
Jak żyć, to nie jako widz
Góra
 Profil Relacje PM off
amphi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 02 Mar 2020 07:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Bo Pablo już w Medellin nie mieszka :)



A tak na serio, trochę szkoda Guatape koło Medellin, no ale nie można mieć wszystkiego...
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 03 Mar 2020 22:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 3 sobota Villavieja, pustynia Tatacoa

Głowną atrakcją dla której przyjeżdża się do Villavieja jest pustynia Tatacoa. A właściwie dwie: czerwona i szara. Kłopot w tym, że znajdują się solidny kawałek drogi od miejscowości (zwłaszcza szara).

Szczęśliwie (heh, to taki trochę naciągany przypadek :) ) poprzedniego dnia poznaliśmy w naszym hotelu lokalnego przewodnika, który miał zabrać naszych nowych sąsiadów, Francuzów, na pustynię. Przeprowadziliśmy długie negocjacje cenowe i zdecydowaliśmy się skorzystać z jego usług razem z nimi. Stąd też kolejnego dnia o szóstej rano czekał na nas tuk-tuk (Francuzi jechali wynajętym przez siebie samochodem). Najpierw wybraliśmy się na czerwoną pustynię, potem szarą, po drodze oglądając jeszcze różnorodne formacje skalne (niektóre przypominające zwierzęta).

Image

Eh, sama przejażdżka wśród tych nietypowych widoków jest warta tułania się do Villavieja, a co dopiero pustynie. Nawet trudno wybrać która nam się bardziej podobała: „kosmiczna” czerwona czy pełna intrygujących formacji skalnych szara.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Można podjadać samodzielnie zerwane owoce kaktusa

O upływie czasu przypomniały nam nasze burczące brzuchy, na szczęście w pobliżu był bar, w którym zjedliśmy jajecznicę i arepę. Ten typ śniadania powtarzał się często ku mojemu zadowoleniu i narzekaniom żony, która przez cały rok nie zjada tyle jajecznicy, co w ciągu tych dwóch tygodni podróży.


Image


Pustynia szara jest bardziej oddalona, ale równie piękna i .. do tego wybudowano tam basen :)

Image

Image


Image
Jakiego zwierzaka przypomina Wam ta formacja skalna po prawej?

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Jako, że basen mieliśmy w hotelu (!!!) to zdecydowaliśmy się na powrót do Villavieja jeszcze sporo przed południem. Tu w ogóle ciekawostka, standardem w Kolumbii (wyjątkiem była Bogota i Villa de Leyva) jest brak ciepłej wody w kranie i prysznicu. Można mieć przyjemny hotel z basenem, a i tak leci zimna woda :)
Z braku innych rozrywek i robiąc rekonesans obiadowy przemierzyliśmy Villavieja wzdłuż i wszerz. Nie było to trudne, bo miejscowość to kilka ulic na krzyż. :) Po długiej podróży do Kolumbii leniwe początki są przyjemne :)

Image

Image

Centralnym punktem miasteczka jest plac i zlokalizowany przy nim kościół. Sama świątynia okazała się bardzo skromna, i o czym przekonaliśmy się na wieczornej mszy pozbawiona podstawowych udogodnień typu nagłośnienie. Cóż, sam ksiądz grzmiący podczas płomiennego kazania nadrabiał zdecydowanie te niedostatki. :)

Image

Image

Image

Image

Wracając do jedzenia, udało nam się znaleźć knajpkę w której zestaw: zupa, drugie danie i napój kosztował 10k COP. Smaczne, trochę podobne w smaku do naszej kuchni, z wyjątkiem faktu, że platan czy to w zupie czy smażony jako dodatek jest nieodzowną częścią posiłku.

Image

No i to tyle na dzisiaj. Resztę dnia spędziliśmy dochodząc do siebie na basenie hotelowym. Miał być jeszcze wieczorny wypad do obserwatorium astronomicznego znajdującego się na czerwonej pustyni, ale nietypowa pogoda pokrzyżowała nasze plany. Rano chmury chroniły nas na pustyni przed gorącem, ale utrzymujące się zachmurzenie sprawiło, że nic nie zobaczylibyśmy w obserwatorium. Trochę szkoda, bo uważa się, że to jedno z najlepszych miejsc na tego typu obserwację w Ameryce Południowej, ze względu na rzadką zabudowę i związany z tym brak zanieczyszczenia światłem. A gdy komuś trafi się pobyt w Villavieja podczas nowiu, podobno jest magicznie..
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 03 Mar 2020 23:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Sty 2015
Posty: 817
Loty: 69
Kilometry: 196 395
Zbanowany
Tylko uważajcie na agawy!

Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.
_________________
Jak żyć, to nie jako widz
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 04 Mar 2020 15:38 

Rejestracja: 22 Sty 2016
Posty: 192
Loty: 118
Kilometry: 241 266
chyba opuncje?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 04 Mar 2020 20:52 

Rejestracja: 10 Maj 2014
Posty: 1745
Loty: 108
Kilometry: 175 682
niebieski
Słonia :D
_________________
http://ineedatrip.pl/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 05 Mar 2020 13:13 

Rejestracja: 25 Sie 2011
Posty: 8899
Loty: 993
Kilometry: 955 401
platynowy
MaPS napisał(a):
Tylko uważajcie na agawy!

Moja ex kiedyś weszła w takie po piłkę i potem cały wieczór musiałem jej wyciągać mikroskopijne igiełki z biustu.


Może specjalnie weszła, wiedząc co będzie potem... ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 05 Mar 2020 16:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Sty 2015
Posty: 817
Loty: 69
Kilometry: 196 395
Zbanowany
@ozim
Jasne, że opuncje! Wybacz niepamięć, to było prawie 20 lat temu ;)

@Sudoku
Pewnie, że specjalnie - po piłkę :lol:
_________________
Jak żyć, to nie jako widz
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 06 Mar 2020 21:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Odnośnie dyskusji botanicznej: tak, my też wiele lat temu przekonaliśmy się boleśnie jak to jest. Strasznie nam zasmakowały owoce kaktusa i w markecie uważnie oglądaliśmy każdy, obracając w dłoniach, a nawet macając. Chwilę później mówię: ałł, w rączce tego wózka sklepowego są chyba pozostałości waty szklanej albo jakieś opiłki :D

Ale wracając do Kolumbii:

Dzień 4, niedziela Villavieja -> Salento

Rankiem udaliśmy się do ukrytej nieco piekarenki na nieco dziwne bułki (jakby zawierające lekko surowe ciasto w środku) i pączuszki w kształcie kulek. Ceny były tak przyjazne, że nabraliśmy tego sporo i niespiesznie jedząc obserwowaliśmy otoczenie. Wygląda jakby piekarnia była ranem najbardziej obleganym miejscem w Villavieja, zakupy robiły tutaj i całe rodziny i różni ludzie zatrzymując się tylko na chwilę w drodze do swoich zajęć.

Image

Image

Wróciliśmy do hotelu żeby się spakować. Jak to? Dopiero co przyjechaliśmy i znowu w drogę? No cóż, zaplanowaliśmy podróż po Kolumbii trochę intensywnie :) Wracamy do Neivy i tym razem zamiast rozklekotanego busika trafia nam się pickup, który okazuje się o wiele wygodniejszym środkiem transportu (mniej odczuwa się nierówności).

Image

Podczas oczekiwania na autobus do Armenii korzystamy z lokalnego wynalazku: automat do kart do toalety. To o tyle ciekawe, że do karty otwierającej bramkę do WC dołączony jest pakunek z papierem do wiadomo czego :)

Image

Image

Autobus ma jechać 290km prawie siedem godzin i po pierwszych dwóch godzinach zastanawiamy się jak to możliwe, skoro średnia prędkość dochodzi do 80km/h. Niestety po pewnym czasie okazuje się gdzie tkwi haczyk, droga robi się nieprawdopodobnie kręta, jakby składająca się z niekończących zakrętów. Pokonujemy ją dziarskim tempem, wariacko wyprzedzając na zakrętach ciężarówki. A tu prawie pionowe skały i przepaście. :lol: Szczęśliwie jest niedziela, więc i ruch mniejszy. To ważne, bo ostatni bus do Salento z Armenii odjeżdża o 20:00, a więc jakieś pół godziny po planowym przyjeździe naszego autobusu. Ostatecznie docieramy do Armenii z kilkunastominutowym opóźnieniem, więc pędzimy biegiem na drugi koniec dworca w poszukiwaniu busika. Jesteśmy na czas, a nawet parę minut wcześniej, co okazuje się ważne, bo busik jest bardzo zatłoczony. Pasażerowie to głównie lokalna młodzież. Hmm, o co chodzi, skąd ta popularność Salento wśród młodych Kolumbijczyków? Jak się okazuje mieliśmy się wkrótce o tym boleśnie przekonać.. Ale nie uprzedzajmy faktów, o tym w kolejnym odcinku.. Na razie tylko powiem, że szczęśliwie dotarliśmy do naszego hostelu i z wielką ulgą padliśmy jak kłody na łózka.
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 09 Mar 2020 21:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 5, poniedziałek Salento, dolina Cocory

Nasz hostel był prowadzony przez sympatycznego Hiszpana, Jesusa. Jaka to ulga móc pogadać po angielsku, aczkolwiek jego jak wydawało się wręcz przesadna uprzejmość wzbudziła nasze zdziwienie. Właściciel zaczął tłumaczyć i przepraszać, że dzisiaj jest wielkie lokalne święto, a Kolumbijczycy jak się bawią to w najlepsze, że może być głośna muzyka. Dowiedzieliśmy się, że dostajemy specjalną zniżkę o którą nawet nie prosiliśmy itp. Itd. W końcu zdezorientowani nieco tym pełnym kurtuazji traktowaniem udaliśmy się spać. Pokój i cały budynek wyglądał lepiej niż się spodziewaliśmy, więc kolejne miłe zaskoczenie. Jak pisałem poprzednio położyliśmy się i … nasz sen nie potrwał zbyt długo. Pokój był zlokalizowany w oddzielnym budynku, tuż przy niepozornej, choć stromej drodze. Jak się jednak okazało to główna droga wylotowa z miasteczka i typowo nie ma to znaczenia, ale.. co się dzieje gdy setki (jeśli nie tysiące) lokalsów wracają z imprezy? Otóż co kilkanaście sekund słyszeliśmy wycie kolejnego pojazdu, czy to motoru, jeepa, busa dodającego gazu, żeby wjechać na znajdującą się za oknami górkę. Muszę przyznać, że jednostajna muzyka nie przeszkadza tak jak takie wycie odbywające się w nieregularnych odstępach. Przebiło to nawet mój dziwny pomysł sprzed lat, by zamieszkać w hotelu znajdującym się w porcie (eh ten zgrzyt kontenerów ładowanych na wagony :lol: przez całą noc ). Koniec końców zmęczenie wzięło górę i trochę pospaliśmy. Na usprawiedliwienie właściciela kolejna noc była fantastyczna, bo było już cicho, a pokojowi nic nie można zarzucić.
Aby zrekompensować sobie niedostatki żywieniowe z poprzedniego dnia postanowiliśmy nieco poszaleć i wpadliśmy do knajpki Brunch prowadzonej przez Amerykanów. Heh, można się domyśleć jakie to jedzenie. Wielkie porcje, pyszne, a ilość kalorii to chyba liczona w tysiącach :D

Image

Image

Zadowoleni, udaliśmy się na poszukiwanie jeepów, które miały nas zawieźć do doliny Cocory. Typowo nie ma z tym problemu, bo odjeżdżają z okolicy głównego placu w mieście, ale ze względu na nocną imprezę znaleźliśmy je zupełnie gdzie indziej. Aktualnie bilet kosztuje 4k w jedną stronę. Drugie tyle trzeba zapłacić za wejściówkę do parku (plus kolejna taka opłata przy wyjściu).

Image

Zwiedzanie doliny Cocory wiąże się z trekkingiem, można przejść pętlę w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara i zobaczyć najpierw słynne palmy, albo w kierunku przeciwnym do zegara i zacząć od trudniejszej technicznie części w której trzeba pokonywać strumyki, kamienie i mostki. My zdecydowaliśmy się na wersję zgodną z ruchem wskazówek zegara i nie żałowaliśmy. Szło nam się dobrze i pewnie duża w tym zasługa tego, że było sucho. Podejrzewam, że po solidnych opadach wędrówka musi być bardziej wymagająca (błoto i wezbrane strumienie) o czym zresztą świadczą wypożyczalnie kaloszy (których my nie potrzebowaliśmy). Podczas wędrówki pomocne są maps.me, w które wrzuciliśmy plik z trasą trekkingową w dolinie Cocory (są drobne nieścisłości, ale pozwala zorientować się jak daleko jeszcze).
Tak więc raptem po kilkunastu minutach wyszliśmy w „palmowe” miejsce. Wrażenie trudne do opisania, wokół tak wiele odcieni zieleni, nic co by psuło ten piękny krajobraz i .. majestatyczne palmy. Wspinając się dalej mamy możliwość obejrzenia doliny z góry i od innej strony. Od strony trudności przypomina wędrówkę w Beskidach, ale z zupełnie innymi widokami. :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Z czasem charakter trekkingu się zmienia i z szerokiego, widokowego szlaku pozostaje wąska ścieżka wśród bujnej roślinności, poprzecinana strumykami. Warto nadłożyć trochę drogi i na rozwidleniu zamiast iść zgodnie z pętlą skręcić i odwiedzić Casa de los Colibries. Wstęp kosztuje 5k COP i w cenie jest napój, co jest szczególnie przyjemne po długiej wędrówce. Same kolibry można obserwować z bardzo bliska, bo przyzwyczajone są do ludzi, przylatują by wypijać wodę z cukrem z poideł. Wręcz zdarzyło się, że koliber usiadł na krawędzi telefonu, którym robiłem zdjęcia.

Image

Image

Image

Podczas dalszej części trasy trzeba pokonywać przeszkody w postaci strumieni, wielkich kamieni, wiszących mostków. Dla naszej trójki była to bardzo udana włóczęga.

Image

Image
Zaopatrzenie

Image

Całość trasy zajęła nam ok. 6h, ale nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się widokami i spędziliśmy ponad godzinę podziwiając kolibry.
Po tym wysiłku regenerowaliśmy siły w knajpce specjalizującej się w wenezuelskiej kuchni. Sok z zielonego mango i świetne danie z mięsem były idealnym zwieńczeniem tego udanego dnia.

Image

Image

Dobranoc.

Image
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
tropikey uważa post za pomocny.
 
      
#12 PostWysłany: 13 Mar 2020 19:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 6, wtorek Salento, plantacja kawy i przelot do Santa Marta

Z czego słynie Kolumbia? Tak z tego też, ale ja miałem na myśli kawę. :) Szczęśliwie w Salento i okolicy jest sporo plantacji które można zwiedzać. Można by się wręcz zastanawiać z czego jeśli nie z opłat od zwiedzających te plantacje się utrzymują, skoro jak wyjaśnił nam Jesus, właściciel hostelu kawa z tej prowincji jest kiepskiej jakości. Wybór plantacji jest spory, można podjechać jeepem i wybrać krótsze zwiedzanie w większej grupie, bądź też wybrać nieco droższą opcję (35k COP) i wziąć udział w trzygodzinnej prezentacji. My wybraliśmy tą drugą opcje i tak trafiliśmy do Finca Momota, prowadzonej przez kolejnego Hiszpana, na szczęście znakomicie mówiącego po angielsku. Okazało się, że będzie bardzo kameralnie, bo poza nami pojawił się jedynie chłopak z Austrii. Właściciel to prawdziwy pasjonat, po okazyjnym zakupie plantacji, ukończył studia o specjalizacji Kawa na lokalnym uniwersytecie:) Miało to swoje odzwierciedlenie w sposobie oprowadzania, otrzymaliśmy sporą dawkę informacji jak w sposób ekologiczny uprawiać kawę. To ciągła walka z wyrastającą trawą i szkodnikami. Wiąże się ze zbudowaniem całego ekosystemu składającego się między innymi z różnorodnych roślin, których funkcja w całym procesie została dokładnie wyjaśniona przez właściciela. Dowiedzieliśmy się też jak przetwarza się kawę i zapoznaliśmy się z jej różnymi gatunkami. Następnie wzięliśmy udział w prezentacji parzenia kawy (tutaj znowu zacięcie naukowe gospodarza dało o sobie znać tym razem w postaci warzenia porcji kawy przy użyciu wagi elektronicznej). W końcu też doczekaliśmy się degustacji. :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Baby kawa :)

Image
Drugi etap

Image
Młode drzewko

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
To jest .. pszczoła

Ponieważ Salento opuszczamy dopiero po południu, mamy czas przespacerować się po miasteczku. Jest o wiele bardziej turystyczną i bogatszą miejscowością niż Villavieja i trochę przypomina nam meksykańskie San Cristobal. Przechadzamy się uliczkami, wdrapujemy się na wzgórze, pałaszujemy też obiad przy głównej ulicy (zestaw zupa, drugie i napój 9k). Przyzwyczajony do kompletnego braku znajomości angielskiego wśród Kolumbijczyków, czego doświadczyliśmy w Neivie i okolicach, staram się jak mogę, żeby zamówić jedzienie dla nas po hiszpańsku, po czym okazuje się, że pracownik knajpki całkiem nieźle mówi po angielsku.

Image
Minutos, czyli możliwość tańszego porozmawiania z osobą z innej sieci komórkowej (stawki międzysieciowe muszą tutaj być wysokie)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Próbujemy też fantastycznych aborrajados czyli smażonych platanów z serem.

Image
W wielu miejscach można napić się kawy, bezpośrednio na ulicy.

Image

Image
Mamy też okazję po raz pierwszy skosztować owocu Guanabana. Ma mocny, trudny do porównania z czymkolwiek smak i półpłynną konsystencję.

W końcu udajemy się na autobus do Pereiry (8k COP, jeżdżą tylko kilka razy dziennie), a stamtąd na lotnisko. Nieszczęśliwie pierwszy raz w życiu płacimy za nadbagaż, bo zapomnieliśmy, że wykupiliśmy tylko 20kg. Tak czy owak, późnym wieczorem lądujemy w Santa Marta.
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy


Ostatnio edytowany przez amphi, 14 Mar 2020 11:11, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 13 Mar 2020 20:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7365
HON fly4free
@amphi:

cyt.: "Można by się wręcz zastanawiać z czego jeśli nie z opłat od zwiedzających te plantacje się utrzymują, skoro jak wyjaśnił nam Jesus, właściciel hostelu kawa z tej prowincji jest kiepskiej jakości".

A powiedzieli Wam może, które rejony Kolumbii są pod tym względem lepsze?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 14 Mar 2020 09:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
@tropikey na plantacjach oczywiście o jakości lokalnego produktu nic nie wspominali, ale o kawie dużo dowiedzieliśmy się od właściciela hostelu w Salento. Oto jego porady:
- kawę najlepiej kupić w Bogocie. Szczególnie poleca firmę Amor Perfecto, która jego zdaniem robi dokładną analizę jakości kawy w danym sezonie i wykupuje produkt z całych plantacji w dystryktach w których aktualnie kawa jest najlepsza
- prowincje polecane: Narino (typowo kawa łagodna w smaku), Huila, Sierra Nevada (mocna kawa do espresso)

Nam się udało kupić świetnej jakości kawę w wielkim centrum handlowym w pobliżu Terminal Salitre. Był tam duży market Exito,w którym był solidny wybór kawy w dobrych cenach. Była i Amor Perfecto i Juan Valdez. Można było sobie wybrać kawę typu single origin z danego regionu. W Bogocie można też znaleźć sklepy Amor Pefecto, gdzie można spróbować danej kawy.
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#15 PostWysłany: 16 Mar 2020 17:10 

Rejestracja: 12 Lut 2019
Posty: 950
niebieski
Potwierdzam, Nariño jest bardzo przyzwoita. W Juan Valdez można się napić jako cafe origen, trzeba prosić o suave, trochę drożej niż zwykłe cafe volcan. Sprzedają też w paczkach 0,5 kg ziarno, polecam choć nie tanie. W domu smakuje nawet lepiej :). Mnie podpasowała, inne dopiero będę próbował. Niezła jest też cafe Quindio, firma prowadzi też sieć kawiarni. Generalnie na miejscu smakuje nieźle, lokalesi chwalą. Kiedyś piłem ale dostałem mieloną, ziarno dopiero popróbuję bo mam zapasik :). W Kolumbii podobno gorsze gatunki kawy są mocniej palone. Kawa kolumbijska wyższej jakości (zawsze arabika, innej się nie uprawia) jest lekka, z owocowymi nutami.

@amphi Czekam na dalszą część relacji!
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 17 Mar 2020 13:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 7 środa, Santa Marta, Park Tayrona

Santa Marta, ta nazwa brzmi całkiem przyjemnie. Ale nie ze względu na miasto (swoją drogą wyglądające tak sobie) pojawiliśmy się tutaj. To palmy, bujna roślinność, karaibskie widoki czyli chęć odwiedzenia parku narodowego Tayrona przyciągnęła nas w te strony.
Przed wyjazdem do parku należy się upewnić że zabrało się paszport, wygodne buty i repelent. Autobus do parku odjeżdża z Carrera 9, Calle 11. Ponieważ przystanek znajduje się na terenie Mercado Principal trzeba cierpliwie nawigować wśród gąszczu straganów, kupujących i kto wie czego jeszcze. Nam było trochę łatwiej, bo ledwo weszliśmy na targ, to gość z przejeżdżającego właśnie autobusu krzyknął „Tayrona?”. Wskoczyliśmy praktycznie w biegu, przejechaliśmy targ i wysiedliśmy wprost na przystanku. :) Autobus jedzie do parku ok. jednej godziny i za dwóch dorosłych i jedno dziecko płaciliśmy 21k COP w jedną stronę. Najlepiej wyjechać jak najwcześniej (Tayrona jest czynny od 8:00), żeby móc jak najwięcej czasu spędzić na miejscu. Trzeba nabyć obowiązkowe ubezpieczenie (ok. 4k COP), jeszcze przed zakupem biletów. Pomocne może też być kupno biletów online, bo wtedy stoi się w krótszej kolejce. My tego nie zrobiliśmy i czekaliśmy ok. 40 minut. Kiedy już nadeszła nasza kolej czekała nas mega miła niespodzianka otrzymaliśmy dwa bilety dla dorosłych i jeden dla dziecka, mimo, że ponad sześcioletnia Alex powinna już mieć normalny bilet, który kosztuje niebagatelne 63.5k COP. :)

Image
Autobus do Tayrona gotowy do odjazdu

Image
Kupno biletów

Kiedy już znaleźliśmy się na upragnionym szlaku, mieliśmy przed sobą kilka godzin solidnego marszu do Cabo San Juan. Aczkolwiek idzie się dobrze, w wielu miejscach są drewniane podesty, ścieżka jest szeroka i w dużej mierze zacieniona. Nade wszystko wrażenie robi różnorodność bujnej roślinności a także zwierzyny. Już na początku natknęliśmy się na małpki skaczące po drzewach tuż nad szlakiem. Potem widzieliśmy gniazda termitów, wielkie mrówki, gąsienice, a to wszystko w otoczeniu bardzo różnorodnych roślin.
Gdy już dotarliśmy do celu, spędziliśmy parę godzin na plaży (widoki piękne, choć sporo ludzi). No i znowu w drogę, bo w Tayrona spędziliśmy tylko jeden dzień. Uważam, że dwudniowa opcja też jest fajna, bo w parku zdecydowanie jest co oglądać, mając więcej czasu można na przykład przejść się szlakiem dziewięciu skał. Jednak ze względu na dziecko, a konkretnie niewygody spania w namiocie w tak gorącym klimacie i przede wszystkim z powodu owadów nie zdecydowaliśmy się na nocleg w parku. Zjedliśmy też własny prowiant, bo ceny w kilku funkcjonujących w parku knajpkach nie są zachęcające.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Droga powrotna zajęła nam znacznie krócej, bo już mniej przystawaliśmy by podziwiać piękno parku, natomiast bardziej skupieni byliśmy na pokonaniu sporego dość dystansu. Wreszcie wskoczyliśmy w autobus powrotny i dotarliśmy do targu. Wysiadamy z autobusu, a tu wielkie zamieszanie. Jacyś ludzie z megafonami, ktoś wciska jakieś losy na loterię, pokrzykiwania. Prawdopodobnie byliśmy świadkami jakiegoś oszustwa. Błyskawiczna ocena sytuacji i zdecydowaliśmy się jak najszybciej wycofać się, pilnując jak tylko potrafiliśmy naszych rzeczy. Już z daleka udało mi się zrobić fotkę, co nie było zbyt mądre, bo ktoś to zauważył i zaczął iść w naszym kierunku, na co .. daliśmy dyla :) Biorąc pod uwagę, że cała szopka odbywała się dokładnie w miejscu gdzie wysiadała wielka grupa obcokrajowców podejrzewam, że to mogła być szajka kreatywnych kieszonkowców, albo jakiś scam.

Image

Właściwie tego dnia popełniliśmy największe błędy jakie nam udało się podczas lat podróżowania jak do tej pory dokonać. A to wszystko dlatego, że wymyśliliśmy też, że po takim wysiłku czas na wielką, pyszną, tłustą pizze. Google pokazał, że najlepsze opinie ma pizzeria zlokalizowana nieco ponad kilometr od targu. Poszliśmy tam na piechotę. Okolica zaczęła wydawać się cokolwiek dziwna. Wszędzie pełno śmieci, a zakratowane było dosłownie wszystko. Do tego jacyś dziwni kolesie, kręcący się w okolicy. Z duszą na ramieniu dotarliśmy w końcu do pizzerii. Oczywiście zamiast miłego lokalu zobaczyliśmy coś przygotowanego do odparcia ataku :) Lokal ewidentnie nastawiony był na sprzedaż na telefon. Tak więc wróciliśmy na targ, tym razem ostrożniej dobierając trasę wzdłuż głównych dróg i zadowoliliśmy się bardzo smacznymi hot dogami na targu.

Image

Image
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#17 PostWysłany: 21 Mar 2020 19:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 8 czwartek, Santa Marta -> Cartagena

Rano zdecydowaliśmy się wrócić w okolicę targu by zrobić zakupy. Chcieliśmy też poobserwować życie zwykłych Kolumbijczyków, więc mam kilka fotek.

Image

Image

Image

Image
Sklepy czasami zatrudniają .. DJ’a, który z wielkiego głośnika puszcza muzykę i zachęca przechodniów do wejścia do sklepu. Od razu nas zauważył, zadał kilka pytań i zaczął coś nawijać o gościach z Polonia do mikrofonu. :)

Image

Jak już mieliśmy dość wrażeń wzięliśmy taksówkę i udaliśmy się na stację Berlinas. Jest kilka sposobów jak można dostać się do Cartagena, jedną z nich jest przejazd regularnym autobusem. Wyjdzie prawdopodobnie najtaniej, ale czas jazdy przekracza sześć godzin, a i dworzec autobusowy jest daleko poza centrum. Inną opcją, którą my wybraliśmy, jest skorzystanie z busów Berlinas jadących bezpośrednio do Cartagena. Busik odjeżdżał raptem dwa kilometry od naszego hotelu, w Cartagena też pojawił się blisko centrum, a do tego jechał tylko nieco ponad cztery godziny. Cena trochę wyższa (aktualnie 48k COP), ale byliśmy bardzo zadowoleni.

Image

W drodze do Cartageny mieliśmy okazję obserwować z okien autobusu jak żyje się w mniejszych wioskach. Skromne zabudowania, gruntowe drogi, podstawowa infrastruktura, wygląda na to, że łatwo nie jest.

Image

Image

Image

Image

Image
W drodze mieliśmy kilkunastominutowy postój na stacji benzynowej i w końcu udało nam się dowiedzieć co to jest Postobon. Tyle reklam wszędzie, a to po prostu oranżada. Przypomniał nam się też Meksyk, bo tutaj też można kupić Chicharron czyli świńską skórę :)

Image

Image

Szczęśliwie dotarliśmy do naszego hostelu w Cartagena i nawet mieliśmy jeszcze trochę czasu poszwędać się wieczorem po mieście, ale o tym najlepiej w osobnym odcinku. Do usłyszenia wkrótce!
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#18 PostWysłany: 22 Mar 2020 10:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 9, piątek, Cartagena

Jakże wielki kontrast stanowi Cartagena w porównaniu z Neiva czy Villavieja! Spore, tętniące życiem, turystyczne miasto kontra uboga, ale jakże autentyczna prowincja.
Już poprzedniego dnia po południu i wieczorem mieliśmy okazję przekonać się o tym. A to dlatego, że zamieszkaliśmy w klimatycznej dzielnicy Getsemani, co okazało się to znakomitym wyborem.
Co prawda Getsemani jest poza murami, ale czuliśmy się bezpiecznie, a życie wieczorne przypominało inne backpackerskie miejsca na świecie. Straganiki z tanim jedzeniem, uliczni performerzy, złodzieje (podobno) i kto tam wie co jeszcze :)

Image

Image
Okolice hostelu

Image
Party bus – kolorowe światełka i muzyka na żywo. Brzmi ekstra. :)

Image

Image

Image
Soki owocowe – Jezus :)

Kolejnego dnia rankiem wybraliśmy się do twierdzy Castillo San Felipe de Barajas. Warto tam być wcześnie, ze względu na upał. Sam zamek robi wrażenie, do tego widoki na Cartagenę są fantastyczne.

Image

Image

Image

Image

Warto poszwendać się wąskimi korytarzami lochów, bo tworzą fantastyczny labirynt. Raz udało nam się trafić na szczególnie długi korytarz, zakończony znakiem „brak przejścia”. Już mieliśmy wracać, gdy nadeszła kilkuosobowa grupa z przewodnikiem. Dali nam znać, że można iść dalej i tak to podążyliśmy do jakiś totalnych podziemi. Zrobiło się naprawdę ciemno i pojawiła się woda. Jako, że z każdym krokiem robiło się coraz gorzej i idący przed nami zaczęli brodzić w wodzie do łydek, zdecydowaliśmy się wycofać. :)
Oczywiście sporo czasu warto spędzić włócząc się po mieście. Kolorowe kamieniczki, wąskie uliczki, piękne placyki - tego wszystkiego jest mnóstwo w Cartagena. Ceny w Cartagena są znacznie wyższe niż gdzie indziej, ale oddalając się od najbardziej turystycznych miejsc trafiliśmy na knajpkę w której zestaw obiadowy kosztował 12k COP.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
W wielu miejscach Palenqueras, kobiety pochodzących z miejscowości Palenque, pozują za opłatą do zdjęcia.

Image
Pomnik typowej Kolumbijki ;)

Image
Słynna La Cevicheria

Image
Afrorock. Tego jeszcze nie poznaliśmy.

W Kolumbii piliśmy napoje podawane do obiadu, a nawet popularne wśród lokalnych (i jakże pyszne) napoje sprzedawane na straganach. Zero kłopotów żołądkowych.
Image

I jeszcze parę murali, których tutaj sporo:
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image



Image

Image
Za murami. Tutaj jest przystań jachtowa. Spacerujemy sobie i nagle silny podmuch wiatru zrywa czapeczkę Alex z głowy. Czapka ląduje w wodzie, kawałek od brzegu. Błyskawiczna reakcja z mojej strony, trochę akrobacji i czapeczka odzyskana. Dostałem brawa od przechodniów i przezwisko „daddy spiderman” :)
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
#19 PostWysłany: 26 Mar 2020 20:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 10-12, sobota-poniedziałek, San Andres

Elementem obowiązkowym tej podróży miało być spędzenie kilku dni na plaży. Jak już mamy się włóczyć na drugim końcu świata, to kilka dni w ciepełku na plaży jest niezbędne - stwierdziła moja małżonka, a Alex przytaknęła. Nie było więc wyboru, po długich rozmyślaniach padło na karaibską wyspę San Andres. :) To miejsce to swoista ciekawostka, bo znajduje się daleko od Kolumbii, za to tuż u wybrzeży Nikaragui. Nic dziwnego, że Nikaragua od czasu do czasu przypomina sobie o San Andres i zgłasza do niej roszczenia.

Nasza przygoda z San Andres zaczęła się trochę niefortunnie, bo na lotnisku dowiedzieliśmy się że należy wnieść opłatę wjazdową w wysokości 112.5k COP za osobę. Gdzieś kiedyś o tym czytałem i zupełnie mi wyleciało z głowy.. No nic, na pocieszenie okazało się, że Alex jest zwolniona z tej opłaty.

Ceny noclegów na wyspie nie należą do najtańszych, więc zdecydowaliśmy się zamieszkać w tzw. posadzie czyli czymś w rodzaju kwatery prywatnej. Właściciel kompletnie nie mówił po angielsku, ale najwyraźniej przez lata opracował wszystkie możliwe przypadki i pytania, więc wręczył nam wielostronicowy skoroszyt własnego autorstwa. Lektura obowiązkowa. :lol: Dopiero po przeczytaniu (co zresztą okazało się bardzo pomocne) mogliśmy się zameldować. Warunki dość podstawowe, ale lokalizacja świetna, konkretny właściciel i cena do zaakceptowania.

Sama wyspa okazała się dla nas pewnym zaskoczeniem. Prowizorka budowlana, sporo biedy, nie do końca tak sobie można wyobrażać raj na Karaibach. Na co idą te pieniądze z tak wysokiej opłaty wjazdowej??? Z drugiej strony fantastyczne morze o nieprawdopodobnych kolorach, zachowujące się jak cieplutki basen z falami. Podsumowując: to miejsce by kąpać się w morzu i nigdzie do tej pory nie było pod tym względem nam tak dobrze jak na San Andres: przyjemnie jest być zanurzonym i dać się kołysać falom.

No i właśnie kąpaniu poświeciliśmy się całkowicie, a warunki mieliśmy sprzyjające, bo sztormowa pogoda zablokowała możliwość rejsów na pobliskie wysepki (np. Johnny Cay). Oczywiście przechadzaliśmy się też po okolicy, więc parę ciekawych fotek udało się zrobić.

Z informacji praktycznych: restauracje są dość drogie, ale udało nam się odkryć restaurację el Parqueadero. Typowe miejsce dla lokalsów z wieloma zestawami obiadowymi do wyboru (tradycyjnie zupa + drugie + napój) za 14-15k COP. Obok znajduje się też niedrogi supermarket Supertodo. Kiepsko jest z pralniami, a pani sprzątaczka z kwatery (podobno najtaniej na mieście) chciała nam policzyć tyle, że właściwie taniej kupiłbym nowe skarpetki niż je prał u niej. :) Zrobiliśmy więc prymitywne pranie najważniejszych rzeczy sami.

Image
Przykładowe jedzonko z el Parqueadero

Image
Typowy kontrast podczas naszych zimowych wyjazdów: lato w pełni, a na reklamówkach Mikołaj :)

Image
Zwyczajny miejski widok San Andres

Image
Takie domostwa to nie jest rzadkość

Image
Wszelakich kościołów co nie miara

Image
Zdarzają się też nieco ładniejsze zabudowania

Image
Widok od strony przystani

Image
Ktoś coś zaczął budować i nigdy nie skończył. Dziś trenują tam boks.

Image
Sporo autobusów które pewnie służyły kiedyś do przewozu dzieci szkolnych w Stanach

Image
W takich mundurkach uczniowie chodzą do szkoły

Image
Po wyspie można jeździć wypożyczonymi „meleksami”

Image

Image
Domino i szachy cieszą się sporą popularnością

Image
To pierwsze miejsce na świecie, gdzie zobaczyliśmy sporo samochodów kompletnie bez rejestracji (nie było ani z przodu ani z tyłu)

Image
Niedojrzałe mango z sokiem z cytryny i solą smakuje całkiem nieźle

Image
Johnny Cay

Image

Image

Image

Image

Image

Image
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#20 PostWysłany: 28 Mar 2020 11:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Sie 2012
Posty: 670
srebrny
Dzień 13, wtorek, San Andres -> Bogota

Nie lubimy za długo siedzieć w jednym miejscu podczas naszych podróży, więc byliśmy całkiem zadowoleni, że nadszedł czas powrotu do Bogoty. Jako, że na lotnisko mieliśmy jakieś 1.5km, to zdecydowaliśmy się pójść pieszo. Okolica w pobliżu lotniska nie jest szczególnie zachęcająca i rodzina gringos z wielką walizką wzbudziła troskę lokalnej policji. Jak tylko nas zobaczyli to zaoferowali, że będą nas mieć na oku i tak faktycznie było – my sobie szliśmy w stronę lotniska, a co chwilę przejeżdżał koło nas jeden z dwóch krążących w pobliżu motorów policyjnych. :)

Image

Image

Z taką wspaniałą obstawą dotarliśmy na lotnisko, a po pewnym czasie siedzieliśmy w samolocie. Mój wzrok przykuł magazyn pokładowy reklamujący San Andres. Przedstawiam reklamę z gazety oraz widok z okna podczas startu :)

Image

Image

Ale żeby nie było, San Andres to naprawdę świetne miejsce na pluskanie w morzu i tak wyspa wygląda z daleka:

Image

Na lotnisku w Bogocie postanowiliśmy skorzystać z komunikacji miejskiej, bo autobus K86 z Portal El Dorado (do którego można się dostać darmowym autobusem) miał nas zawieźć praktycznie pod sam hotel. Kiedy jechaliśmy obserwowałem trasę na google maps. Wszystko pięknie, już jesteśmy tuż tuż, a tu nagle autobus skręca w zupełnie niespodziewanym kierunku. Dopytuję pasażerów i kierowcę „Museo Nacional?” I wszyscy wskazują nam, że powinniśmy wysiąść. Cóż z tego, że przystanek jest ponad 1km od hotelu.. Zdezorientowani wysiadamy i .. spotykamy się z niezłym chaosem. Sporo ludzi dyskutuje, komentuje i jakby nie wie co robić. Wskazują nam osobę w mundurze, otoczoną sporą grupką zadającą różne pytania. Eh, z naszym hiszpańskim to nie mamy nawet co próbować. Aż tu nagle zaczepia nas para młodych Kolumbijczyków (studentów) i pyta gdzie chcemy się udać. Okazuje się, że idą w tym samym kierunku i proponują, że możemy pójść z nimi. Po drodze pytamy: co się właściwie dzieje?? Nasi nowi znajomi opowiadają nam, że akurat dzisiaj jest dzień protestu narodowego, wiele ulic jest zamkniętych i należy spodziewać się licznych demonstracji i że najlepiej żebyśmy siedzieli w hotelu. Opowiadają nam o swoim rządzie, który zabija opozycjonistów i najróżniejszych aktywistów chcących pomóc innym ludziom. Mówią o niskich wypłatach (ok. 1000zł w przeliczeniu) i najróżniejszych innych powodach dla których mają dość. Tak to dochodzimy w pobliże hotelu gdzie się żegnamy.

Trafiamy do naszego pokoju, wyglądamy przez okno i już wszystko wiemy. Pod naszym hotelem formują się te wszystkie demonstracje. Co kilka minut kolejna grupa z śpiewem rusza w kierunku centrum.

Image

Jesteśmy głodni, więc postanawiamy, że wyjdziemy z boku hotelu trzymając się z dala od protestów, bo rozśpiewane demonstracje nie budzą strachu. Idziemy bocznymi uliczkami i mijamy ludzi z flagami zmierzającymi na protesty. Co jakiś czas też przechodzą panie uderzając rytmicznie łyżkami o patelnie. Zjadamy nasz posiłek i korzystając z okazji wstępujemy do sklepu Levi’s, bo jak wiadomo w Ameryce warto kupić jeansy. No i faktycznie jest świetna promocja, zdejmuję swoje spodnie w kabinie i słyszę wystrzały. Hmmm. :shock: Minutę później jedzie ulicą kilka karetek na sygnale. Szybko robię zakupy i decydujemy, że mamy dość przygód na jeden dzień. Wracamy znowu ostrożnie bocznymi uliczkami. Obserwujemy spokojne manifestacje z okna i .. jednocześnie w telewizji zaciekłe zamieszki dziejące się raptem kilometr od naszego hotelu.

Image

Image

Image
_________________
Moje relacje: WIetnam - taki piękny chaos
Singapur, Kuala Lumpur, Japonia
Meksyk: Relacje z podróży » Ameryka Północna » Ale Meksyk!
Chiny: Relacje z podróży » Azja Południowo-Wschodnia »Azja Południowo-Wschodnia »Pekin i Szanghaj - czyli nigdzie nie lecimy
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group