Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 11 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 21 Mar 2020 17:17 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
-- 21 Mar 2020 16:14 --

Witam ponowne wszystkich ? !
#zostańwdomu
Za oknami grasuje epidemia, siedzimy w domach i czytamy relacje ! :D

Tym razem z kobietą i naszym już prawie półtorarocznym synkiem polecieliśmy przez Dubaj na Filipiny. Wrzucę od razu kilka surowych danych, żeby na szybko zakreślić plan oraz okres naszej podróży:
Wylot 21.02 Katowice -> Dubaj (wizzair)
24.02 Dubaj -> Manila (cebu)
4.03 Manila -> Dubaj (cebu)
6.03 Dubaj -> Katowice (wizzair)
Na Filipinach zrobiliśmy trasę Puerto Princessa -> Port Barton -> El Nido -> Puerto Princessa
Dubaj
Temat jest już przewałkowany na sto różnych sposobów więc nie będę się rozwijał. Na przylocie i powrocie poza sztampowymi miejscami jak Burji Khalifa, Dubai Mall, Jumeirah Beach, Jebel Ali Beach, Marina połaziliśmy jeszcze po Al Ittihad Parku, po którym latały papugi (szok!) . Skorzystaliśmy też z patentu śniadania w At. Mosphere i za cenę jednego wjazdu na taras widokowy, mieliśmy swój prywatny spot z takim samym widokiem i ze śniadaniem w cenie. Jako istotną rzecz dodam jeszcze, że wchodzi u nich nowa sieciówka marketów WaitRose, która oferuje bardzo przystępne ceny oraz przepyszną garmażerkę, w której zaopatrywaliśmy się niemal codziennie. Wrzucam parę zdjęć żeby nie było. Rozpisywać się będę później.
Tak więc przechodzę do Filipin.

Dzień 1.
Wylądowaliśmy koło południa w Manili. Zaraz po odebraniu bagaży próbujemy połączyć się z lotniskowym wifi w celu złapania taryfy w postaci GRABA. Niestety na przylotach to wifi jest bardzo słabe i nasze próby szczezły na marne. Po wyjściu przed Terminal zobaczyliśmy budkę właśnie GRAB-a, gdzie można zamówić kierowcę. Dosłownie po pięciu minutach od naszego zgłoszenia przyjechał kierowca, który za 250 peso zabrał nas do hotelu.
Hotel nasz zasługuje na oddzielny akapit. Znajduje się mniej więcej 10-15 min drogi od lotniska w niezbyt zachęcającej okolicy (trochę ładniej niż w slumsach). Mimo tego sam w sobie był rewelacyjny. Nie czuć w nim było jakiegoś luksusu ale przemiła obsługa, 7eleven tuż obok, wystrój korytarzy, jadalni, recepcji – wszystko z milionem przeróżnych i ciekawych gadżetów na ścianach – robiło robotę.
Na ten dzień nie zaplanowaliśmy kompletnie nic. Chcieliśmy odpocząć po locie i naszykować się i psychicznie i mentalnie nazajutrz, kiedy to mieliśmy kolejny dzień podróży. Na dachu hotelu znajduje się restauracja i bar z zajebistą panoramą na całą Manile. Spędziliśmy tam więc cały wieczór.

Dzień 2
Z Hotelu wróciliśmy na lotnisko również GRAB-em i ok 13 mieliśmy lot do Puerto Princessy. Po zorganizowaniu się i wyjściu z terminala zaczęliśmy szukać od razu busa do Portu Barton. Plan zakładał wyjazd najpóźniej o 15. Z uwagi chyba na Koronawirusa i ogólnie zmniejszoną liczbę turystów na Filipinach po dwóch godzinach czekania nie doszła ani jedna chętna osoba do Portu. Zdesperowani kierowcy zaproponowali nam po czwartych z rzędu negocjacjach prywatny przejazd za trochę ponad 1/3 standardowej ceny. Ceny oczywiście za całego busa. Trochę niepocieszeni tym faktem i z uwagi na naszego malucha przyjęliśmy ofertę. Chociaż z drugiej strony zostawało nam jedynie zabookowanie hotelu w Puerto i wyjazd na drugi dzień więc już woleliśmy mieć wszystkie męczące sprawy za nami. Dojazd zajął nam 3,5 godziny i po 20 byliśmy na miejscu. Jako, że za mało było nam komplikacji to nasz Guesthouse totalnie nie był przygotowany na nasz przyjazd. Mało tego, nawet nie był świadomy tego, że się dzisiaj pojawimy… :D Koniec końców udało się jakoś ogarnąć sytuację i mogliśmy się w końcu zakwaterować na dłużej. Zjedliśmy jeszcze dobrą kolację u poczciwej staruszki prowadzącej tutaj knajpę i poszliśmy spać.
I tak w zasadzie dopiero od tego momentu zaczeła się nasza prawdziwa Filipińska przygoda.

Image

Image
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

-- 21 Mar 2020 16:17 --

A jako Prelog do kolejnych odsłon wrzucam jeszcze na szybko zmontowany przeze mnie film z Portu Barton oraz z El Nido.



Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
tropikey uważa post za pomocny.
 
      
Duży zbiór lotów z bagażem rejestrowanym do Azji z Budapesztu od 1875 PLN! Duży zbiór lotów z bagażem rejestrowanym do Azji z Budapesztu od 1875 PLN!
Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN
#2 PostWysłany: 21 Mar 2020 17:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7344
HON fly4free
Miła odskocznia dla oka :)
Góra
 Profil Relacje PM off
mycak lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 22 Mar 2020 21:02 

Rejestracja: 09 Mar 2020
Posty: 10
bardzo nie lubię Manili :( nie czuję się tam zbyt bezpiecznie, a jakoś powietrza jest koszmarna. Sama korzystam z połączeń przez Cebu - całe szczęście też mają lotnisko obsługujące loty międzynarodowe
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 23 Mar 2020 18:24 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
@KlaudiaMojaPodroz nasze odczucia po Manili mamy podobne, gdyby nie nasz Hotel to byśmy byli przerażeni pewnie :)

Dzień 3.
Obudziły nas z rana przebijające przez ściany naszego urokliwego bungalowu promienie słoneczne. Szybka toaleta i stawiliśmy się jako drudzy na śniadaniu, gdzie po chwili zajadaliśmy się świeżymi owocami i klasyczną filipińską jajecznicą z kawą. Wszystko to w towarzystwie kilku obecnych kotów, z którymi zakolegował się nasz mały syn. Przy śniadaniu poznaliśmy staruszków- Filipińczyków, którzy pierwszy raz w życiu przybyli do Portu Barton. Zadziwiający był fakt, że dysponowali naprawdę wielką wiedzą o Polsce zwłaszcza za czasów drugiej wojny światowej i bardzo nas szanowali za historię. Jak widać są jeszcze ludzie w odległych zakątkach, którzy nie myślą, że obozy pracy należały do Polaków ?

Po jedzeniu szybko ustaliliśmy plan działania a gospodarze skontaktowali nas z lokalnym kapitanem. Sama plaża w Porcie Barton do urokliwych nie należy. Masa łódek, brudna woda i wiele śmieci nie są zachęcające do spędzenia popołudnia na niej. Plan więc zakładał popłynięcie na pobliską Malibu Beach, gdzie mieliśmy spędzić większość dnia. Jak zaplanowaliśmy tak też się stało i zaraz po 9:00 wsiadaliśmy na łódkę z wcześniej umówionym kapitanem. Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Można też tam się dostać skuterem ale ze względu na najmłodszego w teamie skuter podczas pobytu zdecydowanie odpadał.

Umówiliśmy się z Ronaldem na odbiór o danej godzinie i mogliśmy zacząć plażowanie. Malibu Beach należy do czegoś w stylu Resorto/Guesthousu i na wstępie musieliśmy zapłacić za permit – coś koło 7-8 zł w przeliczeniu na polskie. Miejsce bardzo przyjemne. Bardzo ładna i zadbana plaża z krystalicznie czystą wodą. Ponadto dużo cienia i dostępne do użytku wszechobecne hamaki. Ponadto jeszcze knajpka z barem oraz prysznice więc wszystko czego trzeba. Żadnej komerchy się nie czuło a na miejscu myślę, że nie więcej jak 30 osób przez cały dzień. Na pluskaniu, zabawach w piachu i miedzy palmami zeszło się do 16:00 kiedy to wróciliśmy do miasteczka.
W miasteczku urządziliśmy sobie dłuższy spacer. Tak naprawdę w godzinę można przeczesać wszystkie zakamarki. Jest to bardzo kameralne miejsce i nie czuć aż tak jeszcze turystyki. Do tego bardzo przystępne ceny w knajpach. Od razu nas to miejsce ujęło a to był dopiero pierwszy dzień.

Tuż przed snem zamawiamy jeszcze u nas Kraba i decydujemy się co będziemy robić kolejnego dnia.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Rafał Marschall lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 24 Mar 2020 08:57 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
DZIEŃ 4.

Schemat bardzo podobny do dnia wcześniejszego. Tym razem jednak zdecydowaliśmy się na Pamoayan Beach. Po śniadaniu skierowaliśmy się z ekwipunkiem w pobliże portu, gdzie poczekaliśmy na Ronalda . W międzyczasie nasz młody bohater zakumplował się z dwiema lokalnymi dziewczynkami ?

Pamoayan Beach jest oddalona od miasta jakieś 25 min drogi łodzią. Po drodze do niej znajduje się nieduży sand bank z dużą ilością starfishów. Podczas dobijania do brzegu uderzył nas od razu ogrom plaży. Ciężko było ją wzrokiem ogarnąć. Znalezienie piknikowego miejsca zajęło nam kilka minut i mogliśmy w pełni cieszyć się dniem. Wystarczyła godzina, żebyśmy się zachwycili plażą. Praktycznie żywej duszy na niej nie było. Jedna mała knajpka, w której pracowała poczciwa starsza pani oraz lokalna rodzina sprzedająca kokosy oraz karmelizowane banany za grosze. Poza tym pusto. Pod względem dziecka plaża niemalże idealna. Łatwo znaleźć cień a do tego praktycznie 100 metrowy odcinek płycizny z wodą mniej więcej do kolana. Woda tak się tu nagrzewała, że wchodziło się jak do zupy. Jest to jedno z tych miejsc, w którym z łatwością można oczyścić umysł.

Na pierwszym spacerze zauważyliśmy tysiące małych starfishow (dosłownie). Wszystkie znajdowały się w kałużach ostałych po odpływie. Później zauważyliśmy też pierwsze meduzy. Pierwsze bo podczas całej podróży widzieliśmy ich setki – niestety trafiliśmy na sezon. Na szczęście większość z nich nie jest toksyczna.
Koło południa złapał nas pierwszy i ostatni deszcz jakiego doświadczyliśmy na Filipinach. Popadało intensywnie 20 minut a potem znowu wyszło słońce i tak do końca wyjazdu już tylko patelnia. Po godzinie 14 zaczęły dopływać łodzie z turystami. Podobnie jest też na Malibu Beach. Dzieje się tak dlatego, że obie plaże widnieją jako punkty końcowe miejscowych boat tripów. Dla nas był to znak, że niedługo się pojawi po nas kapitan. Tak tez się niedługo stało i wróciliśmy na kwaterę.

Jeżeli ktoś kocha dziewicze i dzikie miejsca to tutaj tak właśnie jest. Tego było nam trzeba i czegoś takiego oczekiwaliśmy od Filipin.

Po powrocie standardowo poszliśmy na obiadokolacje. Szczególnie upodobaliśmy sobie najgorzej wyglądającą knajpę chyba ze wszystkich w miasteczku. Knajpkę, gdzie na jedzenie niestety czeka się dłuuuugo ale później ilość na talerzu oraz smak wszystko rekompensują.

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Rafał Marschall lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 25 Mar 2020 15:36 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
Prawie bym zapomniał napisać dlaczego w tytule relacji znajduję się Bibi… Otóż od pierwszego dnia w Porcie Barton wiele ludzi nas zaczepiało ze względu na Kacperka. Za każdym razem słyszeliśmy zachwyty nad naszym podopiecznym i zauważyliśmy, że Filipińczycy nie mówią ani baby ani bejbi tylko właśnie bibi ? Do samego końca naszej podróży dzień w dzień słyszeliśmy Bibi po kilkanaście razy. W pewnym momencie dostosowaliśmy się do miejscowych i sami tak na małego zaczęliśmy mówić ?

Dodam jeszcze, że właścicielka naszych chatek miała rok starszego syna Patricka, z którym nasz mały się zakolegował i wszystkie poranki oraz wieczory należały tylko do nich ?

DZIEŃ 5.

Był to dzień kiedy mieliśmy wykupione bilety na busa do El Nido. Wyjazd planowany był na godzinę 17:00 więc jeszcze cały dzień mieliśmy na korzystanie z zalet naszej mieściny. Ze względu na dostępność prysznicy postanowiliśmy popłynąć znowu na Malibu Beach. Muszę od razu napomknąć o rafie, która znajduję się przy tej plaży bo jest zachwycająca. Była ona bardzo miłym zaskoczeniem a w dodatku przytrafiło mi się jedno z bardziej niewiarygodnych wodnych przeżyć w moim życiu.

Całość mojego pływania trwała około 40 min i mniej więcej po piętnastu zauważyłem małą, żółtą rybkę tuż przed moim nosem. Jakie było moje zdziwienie jak przez kolejnych 25 pływała ze mną ramię w ramię. Mało tego – wypłynąłem mniej więcej na 50 metrów od brzegu, gdzie mnie znalazła i po wspólnym pływaniu odprowadziła do samego lądu I nie mówię teraz o płyciźnie przy brzegu tylko dosłownie o wodzie do kostek. Stałem jeszcze chwilę z nią w takiej wodzie właśnie po kostki, aż ją fale wyrzucały a ona i tak wracała do nogi i nie miała zamiaru się rozstawać. Czułem się normalnie jakbym wyprowadzał ją na spacer. Nigdy wcześniej nic podobnego nie zarejestrowałem. Totalny odlot !

Po kilku ukojnych godzinach odpoczywania w tropikach zdecydowaliśmy się zrobić spacer na sąsiadującą Coconut Beach. Są dwie drogi aby się tam dostać – jedna drogą na okrętkę i druga po skałach przez wodę Oczywiście wybraliśmy tą gorszą i poszliśmy z młodym na rękach drogą. Trochę też ze względów bezpieczeństwa. Niestety okazało się że stumetrowy odcinek w linii prostej to około pół godziny drogą idąc to w dół to w górę. Osiągając cel trochę żałowaliśmy, że dopiero na sam koniec tam się pofatygowaliśmy. Woda prezentowała się bosko, aczkolwiek z uwagi na sporą ilość skał pływanie zalecałbym w butach. Ponadto było jeszcze luźniej niż na Malibu a w dodatku po plaży hasały świnki niemalże jak na Bahamach :D Trochę czas już nas naglił więc tak naprawdę zatrzymaliśmy się na jakieś 5 min a później przeszliśmy ją całą wzdłuż by tym razem wrócić do naszych hamaków przez wodę. Idąc tą drogą z Malibu unika się również opłaty za wejście na plaże. O 14 mieliśmy zaplanowany powrót z kapitanem do portu. Rozegraliśmy przedwyjazdowe jedzenie, spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy na terminal by odjechać do El Nido.

Wyjechaliśmy planowo ale po drodze doświadczyliśmy nieprzyjemnej sytuacji, kiedy to pod pozorem „złego samopoczucia” kierowcy upchali nas – pasażerów – do drugiego busa na trasie, gdzie jak sardynki z bagażami wszędzie gdzie się da dojechaliśmy po trzech godzinach do celu. W El Nido hotel mieliśmy tuż przy terminalu więc po chwili odebraliśmy pokój i od razu zamówiliśmy udział w Boat Tripie dnia kolejnego.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Patrick :)
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Rafał Marschall lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 26 Mar 2020 13:30 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
DZIEŃ 6.

Na wstępie sprostuje, że nie zaklepaliśmy wycieczki łódką tego dnia tylko nazajutrz. Na pierwszy ogień w El Nido poszły sztampowe plaże Las Cabanas, Nacpan i Lio. Spod kwatery pojechaliśmy prosto na tą pierwszą. Była wczesna pora i do końca słońce jeszcze nie wyszło zza chmur więc kolory razem z klimatem otoczenia jakoś nas zbytnio nie zachęciły. Pokręciliśmy się półgodziny i uznaliśmy, że jedziemy dalej. Tak więc wróciliśmy do drogi i złapaliśmy trzykołowca. Z kierowcą dogadaliśmy się na kurs do Nacpan i z powrotem do domu przez Lio. Trzykołowiec był jedyną naszą opcją transportu w El Nido po drogach. Naszej pociesze wyjątkowo wewnątrz kabiny motocykla się podobało więc nie było też żadnych problemów z wierceniem się i w miarę bezpiecznie się wszędzie dojeżdżało. Mniej więcej po 40 minutach jazdy z Las Cabanas udało się dojechać na Nacpan.

O Nacpan przed wyjazdem czytałem bardzo dużo opinii, w którym zauważyłem bardzo dużo zachwytów nad tym miejscem. W związku z tym oczekiwania były sporo i liczyliśmy na coś naprawdę zajebistego. Pierwsze nasze wrażenia trochę się rozminęły z doświadczeniami innych podróżników w to miejsce. Plaża fakt jest olbrzymia i dosyć szeroka natomiast bardzo mocno skomercjalizowana na tą chwilę. Wszędzie pełno leżaków, parasolek, barów itd. Przejrzystość wody też nie jest jakaś urzekająca moim zdaniem. Dużym minusem było też to, że w bardziej odsłoniętych miejscach tego dnia strasznie wiało i piasek co chwilę lądował w oczach. No ale cóż co się zobaczy już się nie odzobaczy a my chociaż wyrobiliśmy sobie opinię. Zbadanie Nacpan zajęło nam ze trzy godziny i ruszyliśmy na Lio Beach.

Lio można powiedzieć, że jest zupełną odwrotnością Nacpan pod względem panującego klimatu. Nie czuć tam było, żadnego lansiarstwa ani pośpiechu. Zamiast palm przeważały olbrzymie tropikalne drzewa a wśród nich porozwieszane wszędzie przyjemnie wyglądające ozdoby. Była to też najczystsza ze plaża z całej trójki. Kolor i przejrzystość wody podobnie jak na Nacpan. Bardzo przyjemne i łagodne zejście na głębiny. Cisza i spokój idealnie definiują to miejsce. Po czasie zauważyliśmy też nieduży ciąg straganów, gdzie dzieci pod opieką rodziców sprzedawały własnoręczne wyroby jedzeniowe. Można tam było znaleźć niemal wszystko – od pysznych ciast, przez zupy, lemoniady po spring rollsy i krewetki. Nie omieszkaliśmy zostawić u nich parę peso. Na Lio Beach w związku z bliskością lotniska też jest zakaz latania dronem i grozi spory mandat więc warto zapamiętać… a właśnie w związku właśnie z lotniskiem samoloty lądują tu praktycznie na plaży. Mnie niestety zobaczenie z bliska lądowania ominęło bo poszedłem z maluchem pod prysznic ☹.

W ten właśnie sposób zbliżył się wieczór i wróciliśmy z czekającym na nas przez cały dzień kierowcą. Po kolacji poszliśmy jeszcze na przegląd lokalnych straganów, na których w tym roku 60 proc to oczojebne oceanpacki ? .

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Rafał Marschall lubi ten post.
 
      
#8 PostWysłany: 27 Mar 2020 11:23 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
DZIEŃ 7.
Dotarliśmy do najciekawszej części relacji El Nido czyli tego dnia wsiedliśmy na łódkę i ruszyliśmy z grupą 10 osób na podbój wodnych atrakcji.
W przeddzień naszej wyprawy umówiliśmy się z pomocnikiem gospodarza na zapisanie Trip D. Uznaliśmy, że jest to najbardziej przyjazna opcja dla półtorarocznego dziecka gdyż nie ma w planie ani kajaków ani zbyt wielu snoorkowań. Schodząc po śniadaniu do recepcji na 5 min przed planowanym odjazdem kolejny raz doświadczamy filipińskiego nieogaru. Okazało się oczywiście, że nie udało nas się już zapisać na wybranego tripa i łaskawie możemy się zdecydować na opcję A pomieszaną z B (wtf). Nikt wcześniej nas nie poinformował o zaistniałej sytuacji więc mocno się tym faktem wkurzyliśmy. Po krótkiej i szorstkiej wymianie zdań uznaliśmy, że przeprosiny gospodarza na tą chwilę wystarczą a my nie damy sobie popsuć dnia czymś takim. Ostatecznie jak można się domyślać przystaliśmy na jedyny możliwy wybór.
Spod kwatery zabrał nas trójkołowiec na Corong, gdzie czekała na nas łódka. Ze względu na niemożliwość przybicia łodzi do samego brzegu grupa przedostawała się na nią albo kajakiem albo spacerem w wodzie po szyje ? Po załadowaniu wszystkiego i wszystkich ruszyliśmy w otwarte wody. Na dzień dobry nasza trip menager przedstawiła każdego z osobna zarówno uczestników jak i załogę a następnie przedstawiła plan działania. Na pokładzie od razu została też odpalona muzyczka co by nudno się nie robiło. Trip menagerką była filipińska dziewczyna na oko 20-30 lat, która z wielką pasją i entuzjazmem wszystko dokładnie nam opowiadała a do tego robiła rewelacyjną atmosferę na łodzi. Tak więc z każdą kolejną minutą czuć było rosnącą integracje zespołu. Nasza klasyczna, filipińska łódź też była niczego sobie w porównaniu do tego typu podobnych. Była trochę szersza niż większość przez co można było wyprostować nogi bez obawy dotknięcia osoby z naprzeciwka – a to naprawdę tam jest rzadkością.
Pierwszy punkt wyprawy to Pinagbuyutan Island. Mi wystarczyło z oddali zobaczyć do czego się zbliżamy i kopara już opadła. Jest to mała wysepka w większości z litych skał. Część „chodzona” dzieli się na dwie część – mniejszą gdzie znajduje się domek z częścią prywatna i większa gdzie wszyscy mogą chodzić. Niestety ta prywatna część jest niedostępna ale sam widok z boku to totalna miazga. Pozostała część to plaża, skały, palmy, krystaliczna woda. Tak mało a tak wiele. Na miejscu zabawiliśmy około pół godziny a w międzyczasie natrzaskaliśmy masę zdjęć - a w zasadzie to nasza menagerka nam zrobiła – oraz… oparzyła mnie meduza. Pierwszy raz zostałem oparzony w życiu więc jak poczułem pieczenie i szczypanie lekko się zestresowałem. Na szczęście na Filipinach nie ma groźnych meduz i tak mniej więcej po godzinie, dwóch ślad po oparzeniu zszedł.

Drugim punktem była Cathedral Cave. Jest do wielka jaskinia na wodzie wydrążona w jeszcze większej skale po środku niczego. Generalnie poza wpłynięciem do niej i wydzieraniu się by usłyszeć echo to niczym specjalnym nie zaskakuje. Czas spędzony w tym miejscu był adekwatny do jakości i po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej.
Tym razem dystans, który nas dzielił do kolejnego checkpointu był długi i zanim dopłynęliśmy ustaliliśmy wspólnie, że robimy tam lunch. Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy to Snake Island. Jest to wyspa, która łączy się z lądem cienkim i zawijającym się pasem piasku. Było tu dosyć płytko i dzięki temu woda na całym obszarze wyglądała tak rajsko, że zdjęcia wychodziły rodem z Polinezji Francuskiej. Sama wyspa niczym szczególnym się nie wyróżniała ale biorąc pod uwagę całokształt otoczenia to jest to typowe must see.
Reorganizacja łodzi na stołówkę zajęła kilkanaście sekund. W mgnieniu oka pojawił się stół idący wzdłuż pokładu a po chwili wylądowały na nim apetycznie pachnące dania. Serwowane były owoce morza – zielone małże, krewetki i ryby – owoce, ryż, mięso i sałatki. Bezdyskusyjnie wszystko było pyszne i w ilościach wykraczających poza nasze możliwości. Z uwagi na nasze wcześniejsze, kulinarne doświadczenia uznaliśmy, że to było najlepsze co do tej pory na Filipinach jedliśmy. Palce lizać.
Po lunchu od razu ruszyliśmy na snoorkling point, który znajdował się przy bardzo przyjemnej plaży, której nazwy niestety sobie nie przypomnę. Muszę z bólem przyznać, że rafa w Porcie Barton jest zdecydowanie lepsza niż tutaj więc nie będę jej opisywał. Nieopodal znajduje się Secret Lagoon, do którego chwilę później popłynęliśmy. Jest to laguna, do której wpływa się miedzy skałami na kajakach a my z początku mieliśmy obawy czy damy rade z Kacperkiem. Jest tam stosunkowo płytko więc po krótkiej naradzie wsiedliśmy w trójkę w wodny pojazd i ruszyliśmy. Całość do opłynięcia w 15 minut a my akurat mieliśmy pecha bo słońce się schowało więc mieliśmy mniej kolorów do zobaczenia. Mimo tego połączenie przezroczystej wody z rafą i tymi wszystkimi odcieniami turkusu i zieleni zapada w pamięć na długo. Kacper przy okazji oswoił się z kajakiem i razem z nami zaciekawiony pływał od jednej ściany skalnej do drugiej. Był to nasz przedostatni przystanek i zebraliśmy się po niedługim czasie w drogę powrotną.
Jako ostatnie odwiedzone miejsce w tym dniu było 7 Commando Beach. Przypłyneliśmy tam idealnie na zachód słońca. Jest to kolejne miejsce tych z obrazków czyli plaża porośnięta palmami w cieniu wielkich skał spoczywających na tyłach. W związku z bliskością do miasta była już trochę bardziej oblegana. Znajduje się na niej bar, restauracja oraz boisko do gry w siatkę. Chociaż widać na niej było ingerencję człowieka to dalej sprawiała wrażenie dzikiej. I tak po odsiedzeniu na niej pół godziny wróciliśmy do miejsca startowego – zmęczeni, zjarani słońcem a przede wszystkim zachwyceni naszą wycieczką. Jak to mawiają „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Prawda jest tak, że ile słów nie przelałoby się na papier to nie da się odzwierciedlić zafundowanych nam widoków, posiłkowanie się zdjęciami też nie odda tego w 100 procentach. To było coś na co od wielu lat czekałem ?
Po powrocie moja partnerka podczas robienia kolacji zagadała z dwoma lokalesami pracującymi w hotelu i w ten sposób zapewniła mi alkoholową integrację do późnych godzin. Panowie raczyli mnie swoim popularnym trunkiem, czyli coś w stylu bimber, trochę wody i sok z limonki. Dyskusje schodziły na coraz to różniejsze tematy a wszystko w bardzo przyjemnej atmosferze. W związku z tym, że kolejnego dnia znowu mieliśmy wycieczkę z rana zaplanowaną to po północy zostawiłem nowych kolegów samych i poszedłem spać. Oni ciągnęli dalej – do tego stopnia, że jeden z nich nie wstał rano do pracy a był odpowiedzialny za robienie śniadań :D

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 29 Mar 2020 20:34 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
DZIEŃ 8.

Podbudowani dniem wcześniejszym zaplanowaliśmy kolejną wycieczkę łodzią. Po raz kolejny nie obyło się bez komplikacji i sytuacja z zamianą wycieczek się powtórzyła. Bardzo nam zależało, żeby wypłynąć z tą samą ekipą co wcześniej – filipińskie realia nas zweryfikowały i po raz kolejny zostaliśmy bez wyboru co do rodzaju wyprawy. Co gorsza czas oczekiwania na wypłynięcie wynosił ponad godzinę i zanim ruszyliśmy na wodę wszystkie łodzie zniknęły z portu więc ruszyliśmy jako ostatni, co wiązało się oczywiście z tym, że wszędzie gdzie nie dotarliśmy byli już ludzie.

Popłynęliśmy na tour C a składało się na niego kilka plaż i trzy laguny. Nasza nowa załoga nie była taka komunikatywna i kreatywna ja poprzednicy. Nasz menager ograniczał się tylko do komunikatów odnośnie tego, gdzie płyniemy i ile tam zostaniemy. Jak widać na każdej łajbie jest zupełnie inny klimat i warto czasem zrobić research w celu wybrania odpowiedniej załogi – najlepiej rezerwować bezpośrednio u źródła a nie przez hotel.
Na pierwszy ogień poszła Small Lagoon i tam trzeba było wykupić kajak. Zapakowaliśmy się więc w trójke na morską strzałę i ruszyliśmy oglądać co pięknego tutaj natura stworzyła. Laguna ta jest szeroka na jakieś 60 metrów i długa na mniej więcej sto. Po środku sporo wystających formacji skalnych i woda płytka od kolan po szyje. Wszystko w niesamowitej morskiej kolorystyce, widać było pływające meduzy i ryby. Miejsce to na pewno zapamiętamy z uwagi na lekko stresującą sytuację jaka nas spotkała, a mianowicie nie mogliśmy złapać drona, którego wcześniej odpaliliśmy z kajaku ? Było dosyć blisko w pewnym momencie do bliskiego spotkania naszego latacza ze skałą ale ostatecznie wybrnęliśmy z kryzysu i udało się go złapać. W całym tym dronowym zamieszaniu zgubiłem okulary zakupione dwie godziny wcześniej na plaży Miejsce z pewnością cudne tylko ze względu na nasz kiepski czas było już tam pełno ludzi. Zresztą w każdej kolejnej lokacji również.

Dalej przemiescilismy się na tak zwaną Secret Lagoon. Aby się tam dostać musieliśmy przejść spory odcinek wodą po szyję z młodym na rękach. Uwierzcie, żeby tego dokonać musiałem wykazać się nie lada zręcznością. Dla młodego każde spotkanie z wodą to była największa frajda i wyrywał się niczym ryba przy każdej sposobności. Secret Lagoon jest miejscem do którego się wchodzi przez przesmyk w skalach i wychodzi na wąska plaże ograniczona skałami z lewej i prawej. Powiem szczerze, że nas to miejsce zbytnio nie zachwyciło.

Następnym punktem była plaża Talisay Beach i tam mieliśmy zjeść lunch. Ze względu na dużą ilość łódek nie znalazło się dla nas miejsce ! Dlatego to przycumowaliśmy kilkanaście metrów od brzegu i jedynie z dala podziwialiśmy widoki. Sama plaża jest bardzo mała i wąska ale znajduje się w cieniu olbrzymiej i wysokiej skały. Dużo tu takich zresztą. Lunch bardzo podobnie wyglądał jak ten poprzedni czyli bardzo smaczny i pożywny. Po naładowaniu akumulatorków przemieściliśmy się maksymalnie sto metrów na snoorkowanie. Rafa oszałamiająca nie była a na dodatek pływało od groma meduz co znacznie psuło komfort rozrywki.

Przyszedł czas na przedostatni punkt wycieczki czyli Hidden Lagoon. Mamy tu do czynienia z analogią z Secret Lagoon. Różnica polegała na tym że wejście było tylko dostępne płynąc a wnętrze było zamkniętym przez skały okręgiem. Poza pływaniem z maską było to jedyne niedostępne dla malucha miejsce. Przed samym wejście woda była bardzo głęboka i bardzo przejrzysta. Z wielką przyjemnością oglądało się formacje rafowe i pionowe skały wyrastające z dna.

Ostatnim punktem do zobaczenia była Helicopter Island. Wyspa, na której większość masy to skały i kawałek plaży. Trafiliśmy tam na zachód słońca tyle tylko, że słońce zachodziło z zupełnie inną stronę niż my mieliśmy widok. Po obejrzeniu kilku podobnych miejsc mieliśmy już chyba lekki przesyt i niechętnie przyznam, że czekaliśmy tylko na znak by wrócić już do portu.

Czy byliśmy zawiedzeni tourem C ? I tak i nie. Miejsca na pewno były piękne ale nie aż tak jak dzień wcześniej. Integracja na łódce prawie nie istniała, a my uważamy że to jest bardzo ważny aspekt takich wypadów. Najlepiej chyba skwituje to stwierdzenie „w sam raz na raz”.

Na powrocie poszliśmy pieszo do kwatery zaliczając wszystkie stragany z pamiątkami. I tak później po kolacji zakończył się nasz kolejny dzień.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 30 Mar 2020 12:50 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
DZIEŃ 9.

Tego dnia mieliśmy o godz. 15 busa powrotnego do Puerto Princessy. Jako, że popakowaliśmy się dzień wcześniej zostało nam trochę czasu do wykorzystania. Tak więc z rana ruszyliśmy na dokupienie pamiątek a później daliśmy drugi raz szanse Las Cabanas - głównie ze względu na bliskość od naszego hotelu.

Zaraz tylko jak dojechaliśmy na miejsce to rozbiliśmy koc i korzystaliśmy z ostatniego dnia nad wodą. Po godzinie zdecydowaliśmy się na spacer do samego końca plaży. Na końcu niej znajduję się cypel a za nim… odkryliśmy kolejną plaże. W dodatku taką, która w mojej opinii bije całą resztę z naszego pierwszego dnia w El Nido. Płytka, lazurowa woda z widokiem na oddalone wyspy. Ludzi praktycznie zero. Wyobraźcie sobie nasze zniesmaczenie, jak tylko pomyśleliśmy, że została nam godzina do powrotu na dworzec. Zamieniłbym wiele czasu spędzonego w innych miejscach właśnie na chillowanie w tym zakątku. Ale cóż, może kolejnym razem ?

Zostało nam więc tego dnia sześć godzin powrotu do Puerto. Bus zatrzymywał się nom stop. Pakował co wioskę kolejnych pasażerów. Na dwunastoosobowe auto nieraz jechaliśmy w większym gronie. Nic przyjemnego ale koniec końców dotarliśmy do celu. Następnego dnia z rana rozpoczynał się nasz powrót do Dubaju, który przebiegł zgodnie z planem i do wieczora byliśmy już w innym kraju.

W ten oto sposób zakończyła się nasz niezapomniana, filipińska przygoda.

Dziękuję za uwagę (nielicznym, którzy tu zaglądali i będą zaglądać :))

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 30 Mar 2020 14:49 

Rejestracja: 16 Wrz 2017
Posty: 6
mega relacja! Super fotki! Fajna wycieczka i relacja ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
mycak lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 11 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: amphi oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group