Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 117 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 23 Lis 2017 09:50 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
Zgoda, tylko że to właśnie były pojedyńcze budynki, które same w sobie nie tworzyły interesującej tkanki miasta - moim zdaniem. Ja osobiście wolałam Taszkient, a nawet Osz i Nukus ;) O Samarkandzie i Chiwie nawet nie wspominając ;) Ale tak jak mówię - to wszystko powierzchowne opinie, musiałabym tam pobyć dużo dłużej, czy nawet pomieszkać, żeby ferować bardziej kompetentne oceny.
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Riwiera Turecka luksusowo: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2084 PLN. Wyloty z 3 miast Riwiera Turecka luksusowo: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2084 PLN. Wyloty z 3 miast
Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel
#22 PostWysłany: 23 Lis 2017 09:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 31 Sie 2012
Posty: 4573
Loty: 639
Kilometry: 792 498
HON fly4free
Mnie akurat interesują pojedyncze budynki lub budowle - w dużej mierze dla nich od lat wybieram się do tych trzech stanów. Ale tak - obok jest lepiej. W Taszkiencie jest ten odleciany hotel Uzbekistan, a Tadżykistan to już w ogóle raj pod tym względem. Widzieliście te przystanki z wycinka sfery?

Edit:
https://goo.gl/images/1rYR4Z
Przystanek
Tak, przystanki to mój projekt na poradziecję


Ostatnio edytowany przez pabien, 23 Lis 2017 14:37, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
nenyan lubi ten post.
 
      
#23 PostWysłany: 23 Lis 2017 11:18 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
Hmm, mój ulubiony przystanek też był sferyczny - takie coś między spłaszczonym pomidorem a chińskim czajnikiem na herbatę ;) - ale był w Kirgistanie, wiec nie wiem czy myślimy o tym samym. Możesz podesłać jakiś link do zdjęcia? Przystanki to faktycznie jest osobna (i obłędna!) historia. Można by z dobre pół roku spędzić w sowietstanach tropiąc tylko i wyłącznie co bardziej kosmiczne konstrukcje. Pewnie zresztą widziałeś cykl zdjęć "przystankowych" Chistophera Herwiga?
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#24 PostWysłany: 23 Lis 2017 14:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Sty 2016
Posty: 42
Loty: 72
Kilometry: 197 398
Matulu, najpiękniejsze zdjęcia jakie widziałam! Gratuluję! Kirgistan odwiedziliśmy tego lata, więc z tym większą przyjemnością czytam relację. PS byliśmy w tym samym hostelu w Kochkor :) Pani Gospodynii cud miód :)
Góra
 Profil Relacje PM off
nenyan lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 23 Lis 2017 14:46 

Rejestracja: 13 Lip 2012
Posty: 96
No cóż, powtórzę za innymi: cudne zdjęcia i bardzo ciekawa relacja!!! Gratuluje!
Góra
 Profil Relacje PM off
nenyan lubi ten post.
 
      
#26 PostWysłany: 23 Lis 2017 19:52 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
-- 23 Lis 2017 19:05 --

edytinha napisał(a):
No cóż, powtórzę za innymi: cudne zdjęcia i bardzo ciekawa relacja!!! Gratuluje!
dziękuję! dzisiaj wjedzie najpiękniejsza część (mam nadzieję ;)), a przynajmniej część najpiękniejszej części ;)

-- 23 Lis 2017 19:21 --

2getThere napisał(a):
Matulu, najpiękniejsze zdjęcia jakie widziałam! Gratuluję! Kirgistan odwiedziliśmy tego lata, więc z tym większą przyjemnością czytam relację. PS byliśmy w tym samym hostelu w Kochkor :) Pani Gospodynii cud miód :)

Ale przypadek!! :D A dokąd śmigaliście? Nad Song-Kol? Długo byliście w KG? I najważniejsze - będzie ralacja? :)) Chętnie bym poczytała, chyba z tych wszystkich miejsc, w których byłam, KG jest tym, którego mam największy niedosyt <3

-- 23 Lis 2017 19:52 --

pabien napisał(a):
Mnie akurat interesują pojedyncze budynki lub budowle - w dużej mierze dla nich od lat wybieram się do tych trzech stanów. Ale tak - obok jest lepiej. W Taszkiencie jest ten odleciany hotel Uzbekistan, a Tadżykistan to już w ogóle raj pod tym względem. Widzieliście te przystanki z wycinka sfery?

Edit:
https://goo.gl/images/1rYR4Z
Przystanek
Tak, przystanki to mój projekt na poradziecję


No to niestety nie był ten przystanek, nawet nie blisko ;) Nie mogę teraz wśród swoich fot dogrzebać się do kadru z tamtym przystankiem, ale powiem tak: przystanki na które trafialiśmy miały więcej wspólnego z pociesznym kiczem, niż z postmodernizmem, choć czasem bardzo się starały ;) Natomiast ten, który podesłałeś, jest fantastyczny - świetny minimalistyczny projekt i do tego bardzo uniwersalny. Swoją drogą, zanim podrzuciłeś do niego link, zdążyłam zapytać wujka Google o "bus stop tajikistan" i oprócz tego Twojego oraz kilku totalnie odjechanych wyników, znalazła się też taka propozycja: https://i.pinimg.com/736x/08/df/ac/08df ... design.jpg

Weszłam w link, a tu info: bus stop in Brazil by Oscar Niemeyer :O Że też teraz nie robi sie takich projektów, jak te dwa, a przecież koszty wcale nie wydają się o wiele większe /no może poza kosztem projektu architekta typu Niemeyer ;)/

No dobrze, rozwodzę się jak w grupie "przyjaciół i wyznawców małej architektury przystankowej", a tymczasem relacja się sama nie napisze.
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan, 31 Gru 2017 17:49, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 24 Lis 2017 01:08 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 5. - c.d. / W STRONĘ JEZIORA SONG-KOL

Przed nami jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie części wyjazdu do Azji Centralnej - kilkudniowa konna wyprawa przez wzgórza Tienszanu nad ukryte wśród gór Jezioro Song-kol. Wprawdzie większość poznanych dotychczas w Kirgistanie osób na informację, że wybraliśmy jurty nad brzegiem Song-Kol zamiast kurortów nad ichniejszym “wewnętrznym morzem” - jeziorem Issyk-Kul, reagowała takim samym zdziwieniem i pukaniem się w czoło, jak ostatnio Gruzini na wieść o tym, że spędziliśmy 18 dni w Gruzji i nie pojechaliśmy do Batumi ;) Ale dla nas wybór był oczywisty.

Song Kol - położone na wysokości około 3100 m n.p.m. duże wysokogórskie jezioro, otoczone wianuszkiem zielonych wzgórz i szerokim pasmem jailoo - kirgiskich pastwisk, na których przycupnęły licznie tradycyjne jurty nomadów. Krótko mówiąc, widok jak z pocztówki.

Marzyło mi się, żeby - będąc w Kirgistanie, kraju “zaklinaczy koni” - znaleźć się w siodle, chociaż namiętnym pasjonatem jeździectwa nie jestem. Spośród naszej ekipy tylko S. brała kiedyś udział w konnych obozach i bez wątpienia miała największe doświadczenie. Ja wprawdzie jeszcze jako dziecko spędziłam pół wakacji w szkółce jeździeckiej i nawet usłyszałam od opiekunki, że mogłabym trenować woltyżerkę (sic!), ale to było 20 lat i 20 kg temu ;) Od tamtego czasu tylko raz brałam udział w rajdzie konnym, podobnie jak N.. Natomiast dla B. i G. miał to być absolutnie pierwszy raz w siodle…



***

Horsetrek rozpoczęliśmy z wioski Kyzart, położonej godzinę jazdy jeepem od Koczkoru. Z tego miejsca pochodzą moje ostatnie “lustrzankowe” zdjęcia - całą drogę z Kyzartu nad brzeg jeziora, z wyłączeniem postojów w jailoo, mój aparat spędził w pokrowcu, na dnie wielkiej czarnej torby, która stanie się jeszcze dziś na chwilę protagonistą tej relacji…


Image

Image

Image

Image

Image

Image



***

Azkat, nasz przewodnik, przytroczył do swojego wierzchowca nasze torby, a do wierzchowca S. - dwa plecaki. Mogliśmy wyruszać w stronę pierwszej przełęczy… Pamiętam, że przed wspomnianym wyżej konnym rajdem, w którym kiedyś braliśmy z N. udział - i który okazał się być zarazem naszym pierwszym rajdem: górskim, miejskim i nocnym - otrzymaliśmy wykład w temacie “instrukcja obsługi konia” trwający może niecałe 5 minut. “Krócej już się nie dało…” - pomyślałam wtedy. Tymczasem chwilę po tym jak wyruszyliśmy z jailoo, wciąż lekko zestresowany B. spróbował dowiedzieć się od naszego przewodnika “co on tak w zasadzie ma robić”. Azkat popatrzył na niego tak, jakby nie do końca zrozumiał sens pytania :? , po czym w odpowiedzi rzucił sakramentalne:

- JUST GO.

Koniec lekcji pierwszej i ostatniej :lol:

No dobrze, po jakimś czasie nauczyliśmy się jeszcze “czu! czu!” i “drrrr” - pierwsze jest odpowiednikiem naszego “wio”, a drugiego chyba tłumaczyć nie trzeba. Z przykrością przyznaję, że są to jedyne kirgiskie “słowa”, które do dnia dzisiejszego chyba każdy z nas pamięta. A z drugiej strony - trudno się temu dziwić, powtarzaliśmy je naprawdę szaloną ilość razy...



***

Tak jak już wspomniałam, z konnej włóczęgi od Kyzartu do Kilemche jailoo - miejsca naszego pierwszego noclegu - nie mam żadnych lustrzankowych zdjęć. Ani jednego. A doliny które mijaliśmy, widoki które się przed nami rozpościerały - były absolutnie najpiękniejszymi, jakie dane nam było zobaczyć podczas całej wyprawy do Azji Środkowej. Za każdą przełęczą było coraz piękniej i piękniej… Ta obłędna zieleń, łąki całe w kwiatach, pojedyncze jurty przycupnięte na zboczach wzgórz i strumyki wijące się jak opętane... “Ochom” i “achom” nie było końca. Mam z tej wędrówki 9316517658176345 zachwycających wspomnień i tylko kilka zdjęć, do tego pstrykniętych koszem na śmieci (czyt. telefonem). Czy żałuję, że nie miałam pod ręką aparatu? Nope, możliwość brodzenia w strumieniach i beztroskiego galopowania po halach była warta każdej nieistniejącej cyfrowej klatki.

Uprzedzam jednak, że te 5 telefonowych kadrów ma się nijak do tego, co się tam tak naprawdę wydarzało. Jedźcie, zobaczcie; weźcie mnie ze sobą ;)

Image

Image
/fot. N.W./

Image
/fot. N.W./

Image
/fot. N.W./

Image
/fot. N.W./



***

Tak naprawdę była tylko jedna chwila, w której żałowałam, że nie mam aparatu pod ręką, jednakże z powodów zupełnie niefotograficznych....

W którymś momencie szlak poprowadził nas prosto na dno wąskiego wąwozu. W dole płynął już nie strumyk, a całkiem pokaźna rwąca rzeka. Zbocza wąwozu były dość strome, a że mój biedny konik żywił głęboką awersję do dużego nachylenia terenu - notabene przyprawiającego o zawrót głowy również i jeźdźca ;) - zastygł w bezruchu.

Przewodnik ruszył przodem. Woda w potoku była nieco głębsza niż nam się wydawało, momentami niemal sięgała końskiego brzucha, a że do tego doszła jeszcze walka zwierzęcia z prądem… Bach! Nagle połowa torby przytroczonej do boku konia znalazła się pod wodą, połowa naszej torby… z moim aparatem w środku… Nagle przestała mieć dla mnie znaczenie duża ekspozycja, rwąca głęboka woda. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się po drugiej stronie rzeki, gorączkowo próbując rozsupłać sznur łączący torby, by dostać się do środka. Długie sekundy paniki… Wyciągnęłam śpiwór - mokry. Ale kto by się tam śpiworem przejmował! Jest i aparat! Był w pokrowcu, do tego otulony bawełnianym szalem. Uuuuuff!

Wolę sobie nie wyobrażać co by było, gdyby nie tel szal, bo to on wchłonął całą wodę… :shock:
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 20 Sty 2018 17:06, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 24 Lis 2017 20:34 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 6. / W DRODZE NAD JEZIORO SONG-KOL

Image


Pierwsza noc w jurcie za nami. Nie wiem czy naprawdę było nam tak ciepło i wygodnie, czy po prostu zmęczenie po wielu godzinach konnej jazdy dało o sobie znać, ale spaliśmy snem tak twardym, że nie zbudziłby nas nawet przemarsz wojsk Tamerlana. :mrgreen: Wieczorem gospodarz poczęstował nas kumysem - lokalnym alkoholem ze sfermentowanego końskiego mleka (yep, it tastes as good as it sounds :twisted:) i obawialiśmy się, że nad ranem będziemy przeklinać każdy metr oddzielający jurty od wychodka. Tymczasem wszyscy czuliśmy się zadziwiająco dobrze. Biorąc pod uwagę gastrologiczne statystyki z całego wyjazdu - był to jeden z najlepiej przez nas przyjętych “posiłków” ;)

Spakowaliśmy nasze nieliczne manatki, a w międzyczasie córeczki gospodarza nakryły do stołu - prawdziwe “śniadanie na trawie” z widokiem na zielone góry, jurty (i wychodek ;)) B. uzupełniał na kolanie dziennik podróży, S. chwytającym za serce krzykiem “NIEEE!!!” - dobiegającym z wychodka - oznajmiła światu, że kapelusz przeciwsłoneczny właśnie spadł jej w “TO” miejsce :lol:, czas płynął leniwie, ale wciąż nigdzie nie było widać naszego przewodnika. Wrócił po jakimś czasie, zdyszany i nieco rozbawiony. Okazało się, że w nocy nasze konie urządziły sobie samodzielną wycieczkę do potoku - całe 2 kilometry skakania ze spętanymi przednimi kończynami!


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na załączonym obrazku: Nowoczesna technologia w służbie tradycji ;)

Image

Image

Image

Image


Ruszyliśmy w stronę najwyższej przełęczy na trasie. Początkowo łagodne podejście, zamieniło się niebawem w stromą kamienistą górską ścieżkę - w najwyższym punkcie nie różniącą się niczym od skalistych tatrzańskich szlaków. W którymś momencie wierzchowiec G. stwierdził, że ma dość i nie idzie dalej, więc G. musiał robić piechotą “walk of shame” pod górę.

Tymczasem z przełęczy po raz pierwszy ukazuje nam się widok na majaczącą w oddali taflę jeziora - jest o wiele większe niż się spodziewałam. Przyspieszyliśmy. Jechaliśmy teraz przepiękną, rozległą, obsypaną kwiatami łąką, łagodnie schodzącą w stronę brzegów Song Kol. Dotychczasowa trasa, wiodąca przeważnie wąskimi trawersami lub stromymi kamiennymi ścieżkami, nie pozwalała nam zbyt często na przejście na “piąty bieg”. A tu wreszcie można się było swobodnie puścić galopem!

Pech chciał, że tym razem to przez moje siodło przerzucony był sznur z przytroczonymi plecakami. W galopie szybko okazało się, że jeden plecak jest cięższy, zaczyna ciągnąć za sobą drugi. Lecimy galopem, stoję w strzemionach, jedną ręką trzymam wodze i telefon, którego nie zdążyłam schować (sic!), a drugą próbuję poderwać do góry wrzynający się w siodło sznur z plecakami i go wyrównać. “DRRRR!!!” i standardowe manewry mające na celu zatrzymanie wierzchowca tym razem nie działają. Mój koń najwyraźniej uważa, że jak wszyscy biegną, to on przecież gorszy nie będzie! Krzyczę “STOOOOP” do mojej ekipy w nadziei, że jak wszyscy się zatrzymają, to i mój wierzchowiec zwolni. Ale gdzie tam, nie słyszą albo nie chcą słyszeć ;) W końcu udaje mi się zapanować nad ignorującym mnie rumakiem (ale nie nad towarzyszami ;)). Sprawdzam - żyjemy wszyscy, tj. ja, koń, plecaki i telefon ;) Jak się po chwili okazuje cała akcja z tej spontanicznej “szarży” nagrała się przypadkiem na telefonie. Do dziś tworzy jedną z najzabawniejszych pamiątek z wyjazdu. Co jak co, ale jednak zdjęcia wszystkiego nie oddadzą… ;)


***

Wreszcie ukazują się nam pierwsze jurty na nadbrzeżnych pastwiskach. Jest pięknie. Naprawdę jest jak z pocztówki. A nawet lepiej. Zatrzymujemy się przy jurtach położonych nad strumieniem, który kilkadziesiąt metrów dalej wpada do jeziora. Dzieciaki wybiegają na nasze powitanie... Wtedy jeszcze nie wiem, że to właśnie z tego miejsca będę mieć swoje chyba najfajniejsze wspomnienia z całego wyjazdu...
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 20 Sty 2018 17:20, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
#29 PostWysłany: 25 Lis 2017 23:14 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 6. - c.d. / NAD JEZIOREM SONG-KOL

W obozowisku nad jeziorem spotykamy przyjaciela Azkata, który przywędrował tu przed nami wraz z trójką europejskich turystów. Dołączamy do wylegującego się już na trawie towarzystwa.


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image



Odpoczynek nie trwa jednak długo, dzieciaki nie pozwalają nam się lenić. Najpierw S. zostaje wciągnięta przez swojego pięcioletniego kirgiskiego adoratora do zabawy pt. “real life Angry Birds”, polegającej na rzucaniu w jej chłopaka wielkimi drewnianymi pieńkami ;) (wie dzieciak jak się pozbyć konkurencji :lol:) A potem i mnie czyjeś małe rączki wyciągają na wspólne zwiedzanie obozowiska, podczas którego zostaję zasypana gradem pytań i informacji, przeważnie łączących kirgiski, rosyjski i angielski w każdym jednym zdaniu.

“Mam na imię Alija. A Ty jak się nazywasz? Skąd jesteś?”
“Lubisz Bollywood? Chodź zatańczymy jak w Bollywood! Albo pobawmy się w księżniczki!
“Daj aparat, zrobię selfie! Ale musisz zrobić dziubek, wiesz?”


:)

Chłopaki bawią się w strzelanie do celu, a ja włóczę się z małą po całym jailoo - od zwierzęcia do zwierzęcia - Alija przedstawia mi z imienia każdą klacz, każdego źrebaka i opisuje wszystkie końskie koligacje rodzinne, w takim tempie, że czuję się jakby mi ktoś próbował streścić “Modę na Sukces” w 15 minut ;)

Alija jest jedenastoletnim wulkanem energii. Chce być aktorką Bollywood, robi 8968687 min na minutę. Byłaby też niezłym fotografem - kiedy dałam jej na chwilę aparat, w przeciągu tych kilku chwil zrobiła szerokim kątem same fajne dynamiczne portrety. W trakcie roku szkolnego mieszka w małym miasteczku nieopodal Koczkoru, ale całe lato spędza wraz z młodszym bratem u dziadków w jurtach nad Song-kolem.


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Pierwsza niezbyt udana próba zrobienia selfie lustrzanką :mrgreen: /fot. Alija/

Image

A tym razem skutecznie ;) /fot. Alija/

Image

I kto powiedział, że szeroki kąt się nie nadaje do portretów ;) /fot. Alija/


Image

Image

Image

Image


Chociaż okoliczności przyrody były zupełnie inne, to i tak nagle przypomniało mi się moje własne dzieciństwo i sielskie wakacje u rodziny na wsi. Zabawy w chowanego z najlepszą kryjówką w kurniku, ucieczki przed kozimi rogami, gry w “babinktona” i skoki na siano w stodole. Beztroskie lata bez laptopów, telefonów i gier komputerowych, kiedy dosłownie wszystko mogło stać się zabawką, a jedynym ograniczeniem była wyobraźnia.

Dzięki dzieciakom w obozowisku zrobiło się tak gwarno i wesoło, że w końcu całe jailoo - my, inni turyści, nasi przewodnicy, dzieci, dorośli - wszyscy zaczęli się bawić w berka. Gdyby ostatnia piękna scena z filmu “The Secret Life of Walter Mitty” miała miejsce nad Song-kolem, a nie w Wakhanie, to wyglądałaby chyba właśnie tak... ;)


Image

Image

Image

Berek!

Image

Walki jaków ;)

Image

Image

Image

Image

"You must work on your tea-pouring skills, if you want to find a decent husband" :?

Image

Image

Image

Oświadczyny po kirgisku ;)

Image


Po kilku godzinach frajdy i laby trzeba jednak było ruszać dalej. To było najtrudniejsze pożegnanie podczas całego wyjazdu. Nawet kiedy już siedziałam w siodle, Alija jeszcze próbowała się przytulić. B. też rozpaczał - myślał, że zostajemy tu na noc i nastawił się, że to już koniec jazdy konnej na dziś, a zatem - dla niego - definitywny koniec jazdy konnej na zawsze :twisted: Tymczasem mieliśmy jeszcze przed zmierzchem dotrzeć do jurt położonych na drugim krańcu jeziora.


Image

Image
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 20 Sty 2018 17:49, edytowano w sumie 4 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
19 ludzi lubi ten post.
 
      
#30 PostWysłany: 26 Lis 2017 10:50 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 6. c.d. / NAD JEZIOREM SONG-KOL

Jechaliśmy teraz konno szerokim płaskim pastwiskiem, ciągnącym się wzdłuż całego brzegu jeziora, po lewej stronie mijając od czasu do czasu pojedyńcze jurty oraz stada koni i owiec, a po prawej mając Song-kol i majaczące w oddali szczyty Tienszanu. Wreszcie mogliśmy jechać rzędem obok siebie, a nie jedno za drugim. Nacieszaliśmy się ostatnimi godzinami w siodle; ćwiczyliśmy wolty, ósemki, chodzenie do tyłu i co tam się jeszcze dało i co chwilę przechodziliśmy w galop. Notabene był to jedyny sposób by powstrzymać mojego wierzchowca przed robieniem gwałtownych przystanków na podjadanie trawy mniej więcej co 5 sekund ;) Do obozowiska, które miało nas przygarnąć na noc dotarliśmy późnym popołudniem - w sam raz na kolację.

Nic dziwnego, że Kirgistan - w wielkim uproszczeniu! - nazywany jest "Szwajcarią Azji". Mnie jednak na myśl przyszło inne skojarzenie - z tolkienowskim Rohanem, krajem "zaklinaczy koni". Koniec końców dzieciaki podobno uczą się tu jeździć konno, zanim jeszcze nauczą się chodzić.


Image

Image

Image

Image

Image



Kiedy wyszliśmy na zewnątrz z jurty jadalnianej słońce było już nisko nad horyzontem. Warunki pogodowe były przepiękne. Przeważnie nie mam szczęścia do pogody, w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy za każdym razem, gdy mam wolny weekend, leje już od wczesnego piątku ;) Bałam się, że zazwyczaj kapryśna pogoda nad jeziorem, przywita nad deszczem, szarością i chłodem, tymczasem trafiliśmy na spektakl chmur, światła i barw.


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Ale najważniejsze, że nocą było czyste niebo... Góry Tienszan - to w tłumaczeniu Góry Niebiańskie. Trudno o trafniejszą nazwę! Takiej Drogi Mlecznej nie widziałam jeszcze nigdy. Naprawdę - nie dość, że sięgała do samego horyzontu, bo nad Tienszanem (a dalej na południe - Pamirem) nie było żadnej łuny światła, która by blask galaktyki zakłócała, to jeszcze po raz pierwszy widziałam nie tylko szlak Drogi Mlecznej, ale i jej kolory! :)


Image

Image

Image

Image

Image

PS. Nie wiem dlaczego pionowe kadry tracą ostrość po wrzuceniu do posta, ale zdjęcie gwiazd powinno być ostre jak żyleta :(
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 20 Sty 2018 18:11, edytowano w sumie 6 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
25 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#31 PostWysłany: 26 Lis 2017 11:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Lip 2011
Posty: 767
Loty: 220
Kilometry: 442 694
niebieski
@nenyan

jakim sprzętem robisz zdjęcia? (zwłaszcza interesuje mnie obiektyw)
_________________
Image
Relacja z Malawi
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#32 PostWysłany: 26 Lis 2017 12:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Wrz 2012
Posty: 1519
Loty: 618
Kilometry: 991 353
srebrny
No i mamy relację miesiąca.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#33 PostWysłany: 26 Lis 2017 13:04 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
@gecko

Mam lustrzankę "pełną klatę" - starego Nikona D700 i 3 szkła:

-Sigmę 24-135mm f/2.8-4 - obiektyw którym zrobiłam większość wrzuconych tu zdjęć, ale którego nie polecam; jest to bardzo stare i tanie szkło o kiepskiej jakości - szczególnie w rogach obrazu na niskich przysłonach i na pełnej ogniskowej; ale zakres ogniskowych jest świetny i spoko jasność, dlatego miałam go najczęściej podpiętego - w planach była przesiadka na nowego Tamrona 24-70mm f/2.8

- Sigmę 35mm f/1.4 - wszystkie kadry z mocno rozmytym tłem są z tego obiektywu; mam świetny model, który błyskawicznie i celnie ostrzy, także jestem bardzo z tego szkła zadowolona - ale był to chyba czwarty egzemplarz, który testowałam w sklepie, który dopiero zadziałał poprawnie - wszystkie inne ostrzyły jak chciały, raz było FF, raz BF i to takie rozstrzały były, że nie dało się tego zupełnie skaliborwać

- Sigmę 10-20 mm f/4.0-5.6 - jest to szkło na DX, którego używam do FX, co sprawia, że na ogniskowej 10mm mam 100% czarną winietę w rogach, którą muszę usuwać w postprocesie - dlatego polecam, ale nie do pełnej klatki.

To cały mój zestaw, plus filtr ND1000 i filtr polaryzacyjny. Gabarytowo jest to wszystko strasznie wielkie, ciężkie i uciążliwe. Podczas ostatniego wyjazdu na Kaukaz ten sprzęt zajmował pół mojego 28-litrowego plecaka i obiecałam sobie, że nigdy więcej. Dlatego w tym roku planuję przesiadkę na bezlusterkowca, najprawdopodobniej Sony :)
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#34 PostWysłany: 26 Lis 2017 13:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2014
Posty: 3075
Loty: 321
Kilometry: 481 404
platynowy
@Japonka76 "zdjęcia roku 2017" chyba już nie trzeba nawet zakładać... ;)

@nenyan zgłosiłem relację, do konkursu, więc już nie masz wyjścia: musisz grzecznie dokończyć pisanie :P
_________________
W "relacjach": Filipiny (2018), Armenia(2017), Argentyna(2016), Kazachstan (2016) i Maroko(2015).

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#35 PostWysłany: 26 Lis 2017 13:49 

Rejestracja: 06 Gru 2016
Posty: 6
-- 26 Lis 2017 12:49 --

Kilka razy odwiedziłam te rejony zawsze w drodze do/z Chin. Moje zdjecia sie na blogach na:
http://www.transazja.pl

-- 26 Lis 2017 12:49 --

Te zdjecia sa fantastyczne!
Góra
 Profil Relacje PM off
nenyan lubi ten post.
 
      
#36 PostWysłany: 26 Lis 2017 17:08 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
marcino123 napisał(a):
@Japonka76 "zdjęcia roku 2017" chyba już nie trzeba nawet zakładać... ;)

@nenyan zgłosiłem relację, do konkursu, więc już nie masz wyjścia: musisz grzecznie dokończyć pisanie :P


Hahah :P :shock: To się dopiero nazywa motywacja!

"zdjęcia roku 2017"? :o No to Was trochę rozczaruję - najbliższe 3 dni wyjazdu to dużo tekstu, mało zdjęć (i to jeszcze tylko z telefonu) :D Nie dość, że byliśmy cały czas w drodze, to sensacje żołądkowe skutecznie zniechęcały mnie do sięgania po aparat :? :oops:

Ale mam nadzieję, że wspólnie dojedziemy wreszcie nad to Morze Aralskie, a raczej to co z niego zostało.
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie
Góra
 Profil Relacje PM off
Złoty lubi ten post.
 
      
#37 PostWysłany: 26 Lis 2017 19:04 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 7. / SONG-KOL - Biszkek

Przed nami ostatni dzień horstreku i ostatni dzień nad Jeziorem Song-kol. Czas błogiego lenistwa, spacerów wzdłuż brzegu jeziora, wygrzewania się w słońcu i ładowania akumulatorów.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kirgiska "flaga" na dywanie

Image

Ktoś pamięta? Chyba tylko urodzeni przed 90' rokiem, będą wiedzieć o co chodzi... :mrgreen:

Image


Image

Image

Image

Image



***

Po południu jedziemy jeepem do Koczkoru. Tutaj nasze drogi - na najbliższe kilkanaście dni - się rozchodzą. S&G wyruszają w stronę jeziora Issyk-Kol, a ja, N. i B. - jedziemy odkrywać legendarne miasta Jedwabnego Szlaku i zobaczyć Morze Aralskie, zanim zupełnie wyschnie...

Image

Image

Image

Image

Image


Późnym wieczorem wracamy w trójkę do Biszkeku. Jutro czeka nas totalna zmiana scenerii, klimatu... i temperatury, czyli Uzbekistan! Ale jak się dostać z Biszkeku do Taszkientu? Niby tak blisko, a tak daleko… Mamy do wyboru międzynarodowy transport lotniczy, ale połączenie jest droższe niż Praga-Biszkek-Praga :O Możemy też tłuc się przez wiele godzin pociągiem do kazachskiego Szymkentu, a stamtąd dostać się do UZ kolejnym pociągiem lub busem, ale w naszym wypadku ta opcja odpada - nie mamy kazachskiej wizy. I możemy również przemieścić się do najbliższego dostępnego dla turystów przejścia granicznego - w Osz, mieście położonym o kilkanaście godzin jazdy autem od Biszkeku.

Siłą rzeczy zdecydowaliśmy się na ten ostatni wariant. Wahaliśmy się tylko między pokonaniem trasy Biszkek - Osz wygodnym tirem napakowanym łóżkami piętrowymi - w kilkanaście godzin, albo shared taxi - w kilka godzin mniej - za to upchani jak sardynki w puszce. Odkryliśmy jednak, że z Biszkeku do Osh można też dolecieć w niespełna półtorej godziny krajowym połączeniem lotniczym - za niecałe 30 euro. W związku z tym, że z Osz do Taszkientu musieliśmy przejechać jeszcze kolejne 400 km (auć!), postanowiliśmy w ten lot zainwestować.




DZIEŃ 8. / KG, Biszkek - Osz (Dostyk - granica) - UZ, Taszkent

Około 5.00 rano byliśmy na lotnisku, ponad dwie godziny przed odlotem, a i tak niemal się spóźniliśmy - odstaliśmy godzinę w kolejce do check-inu… obsługującego tylko loty międzynarodowe :evil:

Sławetne przejście graniczne w miejscowości o wzruszającej nazwie Dostyk, czyli “Przyjaźń”, która jednak z przyjacielskością niewiele ma wspólnego… Przez kirgiską kontrolę graniczną przechodzimy bez najmniejszego problemu, ale podczas uzbeckiej celnicy przeszukują nam dokładnie plecaki, sprawdzają jakie mamy książki i leki. Przechodzimy nawet kontrolę sanitarną, polegającą na tym, że jakiś starszy pan w niedbale zarzuconym białym kitlu lustruje nas wzrokiem zza biurka i machając ręką krzyczy: “następny!”.

Trwa to wszystko dość długo, ale celnicy są uprzejmi, nikt nie chce od nas żadnej łapówki, Polska budzi pozytywne skojarzenia. Jeszcze na wyjściu częstują nas jabłkami i śliwkami, które B. zaczyna pałaszować jeszcze przed opuszczeniem budynku... Bo przecież “już raz się struł w Kirgistanie, więc na pewno się uodpornił!” Ehemm… :lol:


***

Gdy tylko znaleźliśmy się po uzbeckiej stronie granicy obstąpił nas tłum mężczyzn w białych koszulkach. Wszyscy byli kierowcami zaparkowanych nieopodal samochodów i wszyscy chcieli nas zawieźć do Taszkientu. Profilaktycznie stanęliśmy z B. nieco z boku i staraliśmy się pod żadnym pozorem nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z żadnym z kierowców, żeby z naszych twarzy nikt nie mógł wyczytać, że “zapłacimy każdą cenę, tylko już jedźmy, dobrze?” ;) Kiedy N. podjął się negocjacji cenowych z jednym z kierowców, wszyscy pozostali otoczyli nas kółeczkiem i z uśmiechami na twarzach obserwowali rozrywkowy spektakl, który wyglądał mniej więcej tak:

Kierowca: Eta budjet 350.000 som!
N.: Ale u mnie żona i dzieci! 150.000 som!
Kierowca: A u mnie chora matka! I zdrowa teściowa! 250.000 som!
N.: No dobra, to kompromis! 150.000 som!


:mrgreen:

Pewnie i tak przepłaciliśmy, ale wszyscy byli zadowoleni. My - do momentu, w którym uświadomiliśmy sobie, że nasze auto nie ma klimatyzacji, a kierowca - do momentu, w którym na czterdziestym kilometrze z czterystu nie poszła nam opona, a następnie - tylne amortyzatory. :shock:

Image

Image


это хлопок! To bawełna! - oznajmił tonem patriotyczno-informacyjnym nasz waditiel, gdy tylko wyjechaliśmy z Dostyku prosto w ciągnące się po horyzont pola Kotliny Fergańskiej. Tak, wszystko “dzięki” i “przez” tą bawełnę… (ale o tym później)

Zatrzymaliśmy się na obiad w ogromnej przydrożnej chaikhanie. Zamówiłam poleconą przez kierowcę ciężką, gulaszową zupę… i to był największy błąd tego wyjazdu. Przed nami było wciąż 350 kilometrów - po krętej wyboistej drodze, w aucie bez amortyzatorów i klimatyzacji, w uzbeckim lipcowym upale. Czułam, że mój żołądek zaczyna powoli świrować… Kiedy 7 godzin później kierowca wysadził nas na rogatkach Taszkientu, ledwo zdążyłam zamknąć drzwi auta, a mój organizm już żegnał się z obiadem :/ Nie pamiętam w jaki sposób dostaliśmy się do hostelu. Był wieczór, termometr w oknie wciąż pokazywał 38 stopni, termometr którym zmierzyłam sobie temperaturę - 38,9. Mieliśmy pójść na spacer po uzbeckiej stolicy, ale jedyne spacery jakie byłam w stanie wykonywać to te do łazienki. Choć były to raczej biegi krótkodystansowe. Na sąsiednim łóżku cierpiał B. Te śliwki i jabłka, które spałaszował na granicy, to był jednak fatalny pomysł…




DZIEŃ 9. / TASZKENT - NUKUS (i ciąg dalszy zdjęć z telefonu :( )

Rano czuliśmy się już lepiej, choć wciąż byliśmy z B. osłabieni i odwodnieni. Obiecywaliśmy sobie wprawdzie, że nie będziemy nic zwiedzać w godzinach najgorszych uzbeckich upałów, ale musieliśmy odebrać z Advantour bilety na lot Uzbekistan Airways z Taszkientu do Nukusu i powrotny całonocny pociąg - których to biletów nie można było zamówić przez internet (nawet lotniczych!)

Taszkent, czyli “kamienna wieś”. Nazwa całkiem dobrze odzwierciedla charakter zabudowy, która wręcz krzyczy "zmiażdżymy słabych i nam przeciwnych". Dominuje monumentalna socjalistyczna architektura z regionalnymi akcentami. Tradycyjna zabudowa starego miasta nie zachowała się - w przeważającej części uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi w 1966 roku.


Image

Image


Trafiamy na plac Amira Timura - centralną lokalizację w Taszkencie, od którego promieniście rozchodzą się główne ulice miasta. Na samym środku placu, na wysokim cokole - w miejscu w którym uprzednio stały między innymi pomniki Stalina i Marksa - wznosi się pomnik Tamerlana - legendarnego krwawego wodza, który zbudował potęgę Uzbekistanu. Tło dla kamiennej postaci Amira Timura tworzy zjawiskowa bryła Hotelu Uzbekistan.

Image

Image

Image


Odwiedzamy stacje taszkenckiego metra o bardzo ciekawej architekturze (i skutecznie egzekwowanym zakazie fotografowania), zaglądamy oczywiście do House of Photography i wędrujemy przed budynek uzbeckiego parlamentu.

Image

Obcokrajowcom pod sam budynek podejść nie wolno.

Image


“Jaki kraj, takie Vegas” - gdy przed wyjazdem przeglądałam fotografie z Taszkentu, bulwersowała mnie niezmiernie ilość i ogrom fontann w stolicy Uzbekistanu - pustynnego państwa, które przez nieracjonalną gospodarkę wodną doprowadziło do niemal całkowitego wyschnięcia czwartego największego jeziora na świecie! Oczywiście nic nie usprawiedliwia polityki Taszkientu wobec Karakalpakstanu, ale perspektywa zmienia się nieco wraz z punktem siedzenia… Zwiedzanie miasta w 46 stopniach Celsjusza (seriously!) przebiega według jedynej słusznej procedury - od skrawka cienia, do skrawka cienia, od zraszacza trawy do fontanny - wszystko, żeby tylko zaznać chociaż odrobinę ochłody.

Image

Image


***

Po południu łapiemy lot Uzbekistan Airways do Nukusu - karakałpackiego miasta, oddalonego od uzbeckiej stolicy o ponad 1000 kilometrów. Obok mnie w samolocie siedzi Uzbeczka z maleńkim niemowlakiem. Chociaż jesteśmy w kraju, w którym islam jest dominującą religią, większość dziewczyn, które widzieliśmy w Taszkiencie miała dość liberalne podejście do kwestii ubioru - dominowały krótkie spódniczki i zwiewne sukienki. Tymczasem moja sąsiadka w samolocie ubrana jest w długą kolorową luźną szatę, sięgającą do samej ziemi, z długim rękawem, a głowę ma szczelnie owiniętą białą przylegającą chustą. Jednak na take-offie nagle rozpina sukienkę i jakby nigdy nic zaczyna karmić piersią niemowlę! Zaskoczona jestem sytuacją - i własnym zaskoczeniem… U nas przecież w mediach i reklamie epatuje się wręcz kobiecą nagością, ale podnosi rwetes, gdy kobiety karmią w miejscach publicznych.

Po wylądowaniu na lotnisku w Nukusie pasażerowie samolotu rozchodzą się we wszystkie strony. Ci, którzy muszą odebrać bagaż rejestrowy - drepczą grzecznie do budynku lotniska, pozostali - wędrują prosto do domów, przez pola i pas startowy!

Baggage claim w Nukusie:

Image

W którymś momencie pasażerka z małym brzdącem - zirytowana długim oczekiwaniem na swój bagaż - wychodzi z budynku, podchodzi do wyładowanego walizkami pick-upa, samodzielnie ściąga z naczepy swoją walizkę i różowy rowerek swojego dziecka i - jak gdyby nigdy nic - odchodzi w stronę domu. Witamy w Nukusie!

:mrgreen:
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 21 Sty 2018 17:41, edytowano w sumie 4 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
12 ludzi lubi ten post.
 
      
#38 PostWysłany: 28 Lis 2017 01:39 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
Image

DZIEŃ 10. / W STRONĘ MORZA

Jest bodajże 2002 rok, wojewódzki etap olimpiady geograficznej dla szkół gimnazjalnych. Otwieram kopertę z testem. Pierwsze zadanie jakie rzuca mi się w oczy i jedyne, które pamiętam do dziś? Rozpoznanie obiektu naniesionego na siatkę kartograficzną. Jedno spojrzenie i "yay, wiem! Morze Aralskie!" Kilka lat później okazało się, że ani ja tak naprawdę nie wiedziałam, ani tym bardziej nauczyciele geografii odpowiedzialni za stworzenie olimpijskiego zestawu pytań ;) Bo owszem, to może i było Morze Aralskie - ale raczej nie w 2002 roku, a prędzej gdzieś... w 1980. :roll:

Morze Aralskie było niegdyś czwartym największym jeziorem na świecie, zasilanym przez dwie potężne rzeki - Syrdarię na północy i Amudarię na południu. A za sprawą jednego człowieka, niejakiego Nikity Chruszczowa - który miał epicką wręcz fantazję i wymyślił sobie, że z pustynnej republiki uzbeckiej uczyni światową potęgę w produkcji bawełny - niemal przestało istnieć.

Żeby nawodnić pola uprawne wodą z Amudarii stworzono ogromną sieć kanałów irygacyjnych - z czasem coraz bardziej zaniedbywanych i nieszczelnych. Tymczasem, by osiągnąć zamierzoną ilość plonów kapryśnej, wymagającej bawełny w tak niekorzystych warunkach, konieczna była podobno czterokrotnie większa ilość wody niż przewidywano i ogromne ilości nawozów sztucznych. Owszem, do dzisiaj Uzbekistan jest jednym z największych producentów bawełny na świecie, a we wrześniu cały kraj ogarnia “biała gorączka” i pospolite ruszenie - w zbiorach uczestniczą wszyscy, ale niespodziewanie wielkim kosztem...

Dwa tygodnie później widzieliśmy Amudarię w tadżycko-afgańskim Wakhanie. Już tam, tak niedaleko od swojego źródła, była naprawdę pokaźną rzeką. Tymczasem dzisiaj nie zasila już Aralu, ginie w piaskach pustyni gdzieś za Nukusem. Kazachowie, by ratować najmniejszą, północną część jeziora, zasilaną wciąż wodami Syrdarii, wybudowali tamę, którą odgrodzili Północny Aral od południowego zbiornika - czym jednak na dobre przypieczętowali los południowej części Morza Aralskiego - pozbawili go jedynego dopływu, skazali go na nieistnienie. “Morze może wróci?” Na pewno nie do Karakałpakstanu. Z ogromnej południowej części zbiornika został tylko niewielki skrawek na zachodzie, który wysycha w zastraszającym tempie.

Image

W 2014 roku wschodnia część południowego zbiornika - dotychczas okresowo się odnawiająca - wyschła na dobre.

Image

Nie udało mi się zobaczyć chińskiego kanionu rzeki Jangcy przed jego zniknięciem w wodach zalewu powstałego po wybudowaniu Tamy Trzech Przełomów - o czym marzyłam od kiedy w 1997 roku, jako mała dziewczynka, dowiedziałam się o nim z kanału Discovery. I pewnie nie uda mi się zobaczyć Wielkiej Rafy Koralowej, zanim wzrastająca temperatura oceanów jej nie “ugotuje”. Ale chciałam zobaczyć Morze Aralskie zanim zniknie, zanim na dobre przemieni się w Aral-kum, w Pustynię Aralską.

I tak naprawdę to był główny cel naszej podróży. Może nie tyle cel, co motywacja, by do Azji Centralnej pojechać nie za rok, nie za pięć lat, a właśnie teraz.



***

Jednak w dniu, w którym mieliśmy wyruszyć z naszego nukuskiego hostelu o pięknej nazwie “Jipek Joli” - Jedwabny Szlak, B. zamieszkał w łazience i nie był się z nią w stanie rozstać na dłużej niż 3 minuty... Ot, kolejny odcinek naszych gastrologicznych przygód. Opóźnialiśmy wyjazd już o dobre 40 minut, B. był o krok od rezygnacji. I w tym momencie do akcji wkroczyły nasze współpasażerki, dwie sześćdziesięcioletnie Francuzki i posiadana przez nie paczka tabletek “Imodium”, która zmieniła historię tego aralskiego wyjazdu i całej naszej wyprawy ;) Bowiem na nasze dotychczasowe żołądkowe dolegliwości nie działały żadne węgle czy nifuroksazyty, tymczasem pod koniec podróży na myśl o zbawiennym "Imodium" chcieliśmy śpiewać ody pt. “jesteś lekiem na całe złooooo” :lol: “Imodium” + Pepsi? I niemal można było zajadać się surową koniną, przegryzać ją niemytymi owocami i zapijać kumysem :twisted:



***

Pierwszy przystanek na naszej dzisiejszej trasie znajduje się jeszcze nieopodal Nukusu - zwiedzamy Mizdakhan, jeden z najważniejszych zabytków Karakałpakstanu, rozległy kompleks pochodzący jeszcze z czasów zaroastriańskich, na który składa się warownia “fortress of disbelievers” oraz ogromny cmentarz, gdzie do dziś odbywają się muzułmańskie pochówki.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image



***

Ruszamy dalej. Przed nami kilkaset kilometrów i wiele godzin drogi przez pustynię - początkowo asfaltową jednopasmówką, która niegdyś prowadziła do portów nad brzegiem jeziora, następnie płaskowyżem Ustyurt - nad Jezioro Suchockie do obozowisk, w których mieszkali też podobno niegdyś Polacy (zainteresowanych historią Polaków w Uzbekistanie - i nie tylko - odsyłam do krakowskiego Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń), a na końcu - dnem Morza aż nad jego obecny brzeg.


Image

Image

Image

Image

Image

Image



B. czuje się już dobrze, natomiast gdy tylko zjeżdżamy z asfaltówki na szutrową drogę to mnie zaczynają doskwierać mdłości i coraz wyższa i wyższa gorączka. Gdy robimy postój na posiłek - nie mogę patrzeć na jedzenie, a gdy chwilę później zatrzymujemy się na prawosławnym cmentarzu i w obozowisku nad Jeziorem Suchockim - słaniam się na nogach, a z historii opowiadanych przez naszych kierowców nie rejestruję nic, gdyby nie zdjęcia - nie wiedziałabym, że tam byłam…

Zjazd nad Jezioro Suchockie.

Image

Image

Image


Pas lotniskowy pośrodku niczego. Komsomolsk-na-Ustyurte.

Image

Image


Dawny sowiecki gułag "Urga". Obecni "mieszkańcy" wspominali, że pamiętają jeszcze żyjących tu dwóch Polaków...

Image

Image

Image

Image



***

I wreszcie jest! Wreszcie w oddali, na horyzoncie widzimy brzeg Morza Aralskiego! Nawet gorączka postanawia na chwilę odpuścić i dać mi się trochę “nacieszyć” tym, że po tylu godzinach karkołomnej jazdy przez pustynię, po tylu miesiącach skrupulatnego planowania i latach marzeń z serii "kiedyś... kiedyś tam pojadę" udało mi się tu dotrzeć.

Image

Image
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 21 Sty 2018 18:14, edytowano w sumie 5 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
#39 PostWysłany: 28 Lis 2017 10:59 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 10. - c.d. / NAD MORZEM ARALSKIM

Porty nad Morzem Aralskim stanowiły niegdyś jedne z największych ośrodków przetwórstwa rybnego w byłym Związku Radzieckim. W Muynaku - niegdyś portowym miasteczku - produkowano 22 miliony konserw rybnych rocznie! Postępujące wysychanie jeziora przyczyniło się jednak do gwałtownego wzrostu zasolenia wód i ich zanieczyszczenia toksynami z pól, używanymi do nawożenia i spryskiwania upraw. Wiele gatunków ryb znikło bezpowrotnie. Aby podratować upadający przemysł rybny jeszcze w czasach ZSRR zaczęto sprowadzać ryby do zakładów przetwórstwa aż z Murmańska! Dzisiaj oczywiście wszystko jest już dawno zamknięte - Muynak leży dziś niemal 200 km od najbliższego brzegu jeziora, ale wciąż ma rybę w herbie....

Wody obecnego niewielkiego “jeziorka” Aralskiego są więc bardzo mocno zanieczyszczone. Podobnie - piaski pustyni Aral-kum. Burze piaskowe roznoszą toksyny daleko, daleko na południe - aż po Kokand. W całym regionie drastycznie wzrosła zachorowalność na raka płuc i inne choroby układu oddechowego. Ale zanieczyszczenie chemikaliami spływającymi z pól uprawnych to nie wszystko… Nazwa “Morze Aralskie” pochodzi od słowa “aral” - czyli wyspa. Pierwotnie bowiem ponad wody jeziora wznosiło się niemal 1500 mniejszych i większych wysepek. Największą i najbardziej znaną była Wyspa Odrodzenia (sic!).

To właśnie tutaj w 1948 roku Sowieci wybudowali tajne laboratorium do testowania broni chemicznej. W osiedlu przy laboratorium na stałe mieszkało około 1500 naukowców i ich rodzin. W laboratorium hodowano, badano i przechowywano między innymi różne śmiercionośne bakterie, w tym liczne odmiany wąglika... W 1991 roku, po upadku Związku Radzieckiego, laboratorium zostało gwałtownie opuszczone, a wiele spośród znajdujących się tam pojemników ze śmiercionośną zawartością nie zostało zniszczonych ani prawidłowo zabezpieczonych przed uszkodzeniem - w tym m.in. przed korozją [polecam Google Image Seach: Кантубек Остров Возрождения полигон] :evil:

Istniało spore ryzyko, że porzucone i rdzewiejące pojemniki z bakteriami wyhodowanymi na Wyspie Odrodzenia mogą się rozszczelnić i wówczas za pośrednictwem ptaków – a od 2001 roku, tj. od kiedy wyspa stała się półwyspem i ma już połączenie lądowe z resztą kontynentu, również za pośrednictwem zwierząt lądowych, np. węży – zarazki mogą być rozwleczone wokoło i w rezultacie poważnie zagrozić ludziom.

Wiosną 2002 roku, na mocy porozumienia między rządami Uzbekistanu i USA, 113-osobowa ekspedycja amerykańskich naukowców zneutralizowała na Wyspie Odrodzenia... od 100 do 200 ton wąglika (TON!!) :shock:

*

Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że - mając dostęp do takich informacji - nie wydało nam się racjonalne zażywanie kąpieli w wodach Morza Aralskiego. Ale z naszej dziesięcioosobowej ekipy, która dwoma jeepami dotarła nad brzeg Aralu, o dziwo tylko my byliśmy tego zdania. Rozumiem jeszcze naszych kierowców, którym przez dziesięciolecia wpajano, że wody aralskie są wysoce zmineralizowane i mają właściwości zdrowotne - niczym te w Morzu Martwym, a w poświęconym Morzu Aralskiemu muzeum w Muynaku do dziś nie można przeczytać słowa o faktycznych powodach wysychania jeziora i jego zanieczyszczenia. Ale spodziewaliśmy się, że pozostali uczestnicy wyprawy - dwie Francuzki i trzech Amerykanów - wykażą się nieco mniejszym, jakby to nazwać, upodobaniem sportów ekstremalnych tudzież skłonnościami masochicznymi ;)

Tym bardziej, że szarobury, gliniasty i zaśmiecony brzeg (a dawne dno) jeziora naprawdę nie zachęcał do leżakowania i kąpieli.


Image

Image
/fot. B.M./

Image
/fot. B.M./

Image

Image

Image

Image

Image


Co ciekawe ani mapy Osmanda, ani tym bardziej Google'a nie nadążają z odwzorowaniem szybkości znikania Morza Aralskiego.

Image
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 21 Sty 2018 18:23, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#40 PostWysłany: 28 Lis 2017 12:55 

Rejestracja: 15 Maj 2015
Posty: 106
DZIEŃ 10. - c.d. / NAD MORZEM ARALSKIM

Znajdowaliśmy się na zachodnim brzegu Morza Aralskiego - czyli w części wybrzeża, w której poziom wód cofa się najwolniej. Obozowisko rozbiliśmy na wysokim klifie, stanowiącym pierwotny brzeg jeziora.

Nasi towarzysze podróży tworzyli całkiem ciekawą kompanię. Para Amerykanów z Kaliforni, ona - urodzona “w Indiach w stanie Ohio”, w komunie joginów i praktyków medycyny naturalnej, zapatrzona w niego, on - “mówcie mi Flądra” :?, artysta fotografik z wytatuowaną na przedramieniu listą pięćdziesięciu odwiedzonych dotychczas państw, z baaaardzo rozbudowanym ego, mówiący o sobie nieustannie :ugeek: :roll: Dwie sześćdziesięcioletnie Francuzki - “harcerki”, dla kontrastu - mające na pewno mnóstwo ciekawych historii do opowiedzenia, ale nie mówiące o sobie wcale. I “Josh from Alabama”- logistyk w amerykańskim wojsku, który do wszystkiego miał dwie lewe ręce i - stereotypizując - wyglądał najmniej “militarnie” z nas wszystkich ;)

Uważajcie na węże i skorpiony - ostrzegli nas kierowcy - a następnie razem z B., N. i Joshem udali się na poszukiwanie drewna na opał. Z późniejszych relacji B. wiem, że Josh zawsze szedł kilka kroków za nim i nie tknął ani jednego kawałka drewna, którego B. już wcześniej sam nie podniósł z ziemi :D That explains a lot… :lol:


***

Kierowcy zabrali się za przygotowywanie kolacji, Flądra wpatrywał się w brzeg jeziora od godziny, a Francuzki - nic nikomu nie mówiąc - zabrały się za rozstawianie namiotów. Postawiły cztery namioty w niespełna dziesięć minut! A następnie na jednym kijku trekkingowym rozstawiły swoją prywatną płachtę biwakową i rzuciły pod nią na goły piach swoje dwie karimaty (“chcę być jak one, kiedy dorosnę!”). Nasza trójka zabrała się za rozkładanie pozostałych dwóch namiotów. Kiedy chciałam sfotografować obóz, Josh - który przez cały ten czas przyglądał się nam bezużytecznie - przyjął piękną “nadzorczą” pozę, żeby - broń Boże! - na zdjęciu nie wyglądało, że się lenił i stał jak kołek :lol:

Image

Plov z ogniska. Mniam...

Image


Kierowcy przygotowali dla nas na kolację domowy plov - pyszny! - najlepszy jaki jedliśmy podczas całego wyjazdu, a jedliśmy go kilkanaście razy. Przypomniał mi się wpis jaki znalazłam na jakimś polsko-uzbeckim forum przed wyjazdem, kiedy - naiwna - rozważałam samodzielne przygotowanie plovu w domu. Wpis kierowany był do kucharza płci męskiej - tradycyjnie zajmującego się przygotowaniem tego dania dla biesiadników. W pierwszym akapicie nakazywał - na czas przygotowywania plovu - wyrzucenie z kuchni wszystkich osobników płci żeńskiej. Zaś w drugim akapicie głosił:

"Następnie wyciągamy z lodówki wódeczkę i nalewamy sobie kieliszeczek. Pijemy.
Wódeczkę chowamy do lodówki. Musi pozostać zimna.
Jeszcze nie raz nam się dzisiaj przyda..."


:twisted: :twisted:


***

Z oddali, w ostatnich i w pierwszych promieniach słońca, brzeg Morza Aralskiego wyglądał naprawdę pięknie. Cieszyłam się, że zdążyliśmy tu dotrzeć zanim kolejne z miejsc na mojej "bucket listy" zniknie z mapy świata. Ale ile czasu jeszcze minie zanim brzeg Jeziora Aralskiego na dobre zniknie z linii horyzontu? Rok, dwa? Może pięć lat? Pewnie nie dłużej...


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Tam, dokąd chciałam....

Image
/fot. B.M./
_________________
*** podczas samoizolacji nadrabiam czytanie relacji ;) ***
Właśnie się pisze: Chiny w 2 miesiące, czyli oczekiwania kontra rzeczywistość
Przeżyte, obfotografowane i opisane: Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan - od Wysokiego Pamiru po Morze Aralskie


Ostatnio edytowany przez nenyan 21 Sty 2018 18:41, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 117 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group