Autor: | Washington [ 24 Wrz 2016 22:41 ] |
Temat postu: | Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Czy oglądaliście kiedyś filmy wędrówki, takie jak "Into the wild?", "Wild" czy "A Walk in the Woods"? Jeśli tak, to zapewne po ich obejrzeniu przepełniała Was, tak jak i mnie, nieodparta chęć wyruszenia w samotną wędrówkę. Wędrówkę celem pokonania swych ograniczeń, pokazania że jesteśmy w stanie przejść te kilkaset (albo i chociaż kilkadziesiąt) kilometrów zdani tylko na własne siły. Wędrówki w poszukiwaniu piękna otaczającego nas świata, doświadczenia jego ogromu i majestatu. Czy w końcu wędrówki celem poszerzenia swej świadomości – by pozbawieni szumu informacyjnego zalewającego nas na co dzień, mieć w końcu czas zajrzeć wgłąb własnej duszy. Za mną takie marzenie chodziło już od jakiegoś czasu, w tym roku miałem okazję je w końcu zrealizować. Można by nawet powiedzieć, że przypadkowo, relacja ta mogłaby się bowiem równie dobrze nazywać "Ucieczka przed tacierzyństwem" ![]() Do ojcostwa podobno człowiek nie jest się w stanie przygotować, nie ważne że go wyczekiwał i układał sobie plany. Ja na pewno przygotowany się nie czuję. Z początku koncept nowej osoby w rodzinie wydaje się po prostu zupełnie abstrakcyjny. Można wszystko sobie racjonalnie poukładać, ale wraz z rosnącym brzuchem żony perspektywa zmienia się diametralnie. Chociażby perspektywa na podróże. Po przeczytaniu mnóstwa artykułów naukowych, byliśmy pewni że w ciąży podróżować będziemy o ile zdrowie pozwoli co najmniej do 8 miesiąca. Początkowo szło nam nawet dobrze, podczas majowych trekingów po parkach narodowych zachodniego wybrzeża USA nawet nie zauważyliśmy różnicy. Ale już bliżej czerwca nawet łagodniejsze norweskie fiordy zaczynały być problematyczne. Z wejścia na Troltungę żona z powodów kondycyjnych musiała niestety zrezygnować. Ostatecznie jednak to nie wydolność fizyczna pokrzyżowała nam wyjazdowe plany. Na nic bowiem wiedza medyczna o braku przeciwwskazań do nawet długich lotów samolotem, kiedy w grę wchodzą najzwyklejsze w świecie obawy ciężarnej kobiety. I tak zdesperowany musiałem oglądać przemijanie kolejnych rewelacyjnych promocji lotniczych, a zaplanowany na wrzesień urlop stanął pod dużym znakiem zapytania. Na szczęście żona świetnie rozumiała moje frustracje i drogą konsensusu ustaliliśmy, że w takim wypadku mogę pojechać na krótki wypad tam gdzie ona i tak by nie chciała pojechać. To było to! Wreszcie pojawiła się możliwość zrealizowania tkwiącej od dawna z tyłu głowy myśli o długiej pieszej wędrówce po odludnych terenach. Długich miesięcy by iść Appalachian czy Pacific Coast Trail nie miałem, pozostało więc wybranie się w miejsce odludne, najlepiej położone gdzieś w Arktyce. Od czasu przeczytania forumowej relacji BooBooZB marzyło mi się wyruszenie na Arctic Trail na Grenlandii. Niestety z marzeniami jest tak, że nie można na ich realizację zbyt długo czekać, bo w międzyczasie może np. zbankrutować jedyny tani przewoźnik latający na Grenlandię ![]() cdn |
Autor: | LaVarsovienne [ 25 Wrz 2016 00:07 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
"Filmy wędrówki" brzmi jakoś śmiesznie, wręcz infantylnie;-) Zdecydowanie wolę określenie "kino drogi". A poza tym gratulacje! Pozostaję w oczekiwaniu na ciąg dalszy:-) Wysłane z mojego E5823 przy użyciu Tapatalka |
Autor: | BooBooZB [ 25 Wrz 2016 20:17 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Cytuj: Od czasu przeczytania forumowej relacji BooBooZB marzyło mi się wyruszenie na Arctic Trail na Grenlandii. Satisfaction +1 ![]() Noi gratulacje Ojciec - czekam na ciąg dalszy. |
Autor: | Washington [ 25 Wrz 2016 21:06 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Kungsleden, czyli Szlak Królewski, to licząca sobie ponad 400 km piesza trasa biegnąca przez szwedzką Laponię. W znacznej części przebiega ona za kołem podbiegunowym. Mimo że stosunkowo łatwa technicznie i dobrze oznaczona, trasa ta gwarantuje piękne widoki dziewiczych, lapońskich krajobrazów – przebiega bowiem przez tereny praktycznie bezludne. Jest więc idealnym wyborem dla chcących doświadczyć dzikości i samotności, ale nie będących wytrawnymi zdobywcami odludzi. Choć marzyło mi się przejście Kungsleden w całości, tak dużo czasu niestety nie miałem. Odizolowanie trasy sprawia, że na samo dotarcie i powrót do Polski potrzebne są 4 dni. Przynajmniej jeśli się chce podróżować tanio. W tym celu trzeba przelecieć bowiem z Sztokholmu do Kiruny Nowegianem, a następnie poruszać się lokalnymi autobusami. Niestety loty LCC do Skavsty nie dały zgrać się w żaden sensowny sposób z lotami z Arlandy na daleką północ i bez dnia spędzonego w Sztokholmie się nie obyło. Tym samym na wędrówkę został mi niespełna tydzień. Ile można przejść w 6 dni po tundrze? Nie miałem pojęcia, ale planowałem przejść prawie 200 km, całą północną część szlaku biegnącą od Abisko do Kvikkjokk. Do wyprawy postanowiłem przygotować się solidnie. W ustaleniu dziennej marszruty bardzo przydatny był dokładnie opisujący całość trasy przewodnik Cody Duncana. Najważniejsze jednak było dobre wyposażenie. Część ekwipunku miałem już po wycieczce do Kirgistanu, ale bez bolesnego finansowo doposażania się nie obyło. Śpiwór puchowy to niestety podstawa (w nocy temperatura we wrześniu oscyluje około zera, a po całodniowej wędrówce, czasem w deszczu, ciężej rozgrzać wnętrze śpiwora), musiałem też wymienić trochę odzieży na odzież techniczną. Nastawiony byłem na oszczędzanie każdego grama, wiedząc że potem moje ramiona i plecy mi za to podziękują. Do wymiany na lżejszy poszedł więc plecak, zaś na 10 dni wycieczki musiały wystarczyć mi 3 koszulki. Gdy spakowałem całość ekwipunku ogarnęła mnie chwilowa duma – 8,5 kg. Chwilowa, gdyż gdy dorzuciłem do plecaka jedzenie mina mi szybko zrzedła.. Po przeczytaniu licznych rad zamieszczanych w internecie przez długodystansowych piechurów postanowiłem jeść na trasie około 4500 kalorii każdego dnia. W końcu dziennie miałem przechodzić około 33 km, wędrując od 8 do 14h. Nawet decydując się na najlżejszą wysokoenergetyczną żywność (żywność liofilizowaną, suszone owoce, orzechy) ilości pochłanianego pokarmu miały być imponujące. I tym sposobem bagaż mój podwoił swoją wagę. Na koniec zostało przygotowanie kondycyjne. Choć na co dzień staram się być aktywny fizycznie, z ćwiczeniami aerobowymi trzeba było się przeprosić i ponowić znajomość. Do karnetu na siłownię dołączył karnet na basen, do pracy zaś zacząłem dojeżdżać rowerem. Oczywiście by przygotować się do wędrówki najlepiej byłoby po prostu chodzić długie dystanse, tylko kto by na to miał czas... Kiedy więc wyruszałem na warszawskie lotnisko wydawało mi się że jestem gotowy. Że było inaczej miało okazać się już wkrótce. cdn |
Autor: | Japonka76 [ 25 Wrz 2016 21:17 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Uwielbiam takie relacje i przemyslenia "od serca". Brawo @Washington. Czekam na więcej. Wysłane z mojego SM-A500FU przy użyciu Tapatalka |
Autor: | ananas [ 25 Wrz 2016 21:22 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
dawkujesz emocje i wrażenia, dzięki temu fajnie czeka się na następną porcję ![]() ![]() |
Autor: | jekyll [ 25 Wrz 2016 21:31 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Czekam na ten survival ![]() |
Autor: | Anonymous [ 06 Paź 2016 10:57 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Będzie dalszy ciąg? |
Autor: | marcin.n [ 06 Paź 2016 11:06 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Może akurat spotkałeś na szlaku Asię i Bartka z Wielkiego Szlaku Himalajskiego(ale oni szli w sierpniu 2016) i przeszli całość. https://www.facebook.com/wielkiszlakhimalajski/posts/1884882708405884 |
Autor: | olir1987 [ 06 Paź 2016 14:07 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Washington gratuluję powiększania się rodziny. Ja przy pierwszej ciąży z plecakiem na plecach zjechałam pół włoch. Natomiast druga ciąża to inna bajka... wyprawa do łazienki obfitowała w skurcze więc też tylko patrzyłam na nowe promocje ze smakiem..... Pisz dalej relację bo jestem mega ciekawa;) |
Autor: | Washington [ 06 Paź 2016 23:27 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Moja przygoda z Laponią zanim się w ogóle zaczęła parokrotnie prawie się zakończyła. Po raz pierwszy – na warszawskim lotnisku. Jako że w podróż brałem ze sobą, co prawda mały bo mały, ale ważący aż 17kg plecak, stwierdziłem że tym razem bez bagażu rejestrowanego się nie obejdzie. Zdarzało mi się wcześniej przemycać jako bagaż podręczny dużo większe plecami (rekord 70l ![]() O Sztokholmie wspomnę tylko z kronikarskiego obowiązku – mimo że jest chyba najpiękniejszym z północnych miast w żaden sposób nie może równać się z Laponią. To moja druga wizyta w tej uroczej stolicy. Pierwsza odbywała się zimą, tym razem wita mnie niemal letnia pogoda. Co najdziwniejsze – bardziej podobało mi się tu wśród śniegu i zimna ![]() Mam czas nawet odwiedzić dwa muzea, korzystając z tego że większość tego typu obiektów w Sztokholmie jest darmowa. Muzeum sztuki nowoczesnej polecam raczej tylko koneserom, ew chcącym się pochwalić fotką z obrazami Picassa. Natomiast muzeum wojskowe polecam wszystkim. Kolekcja co prawda nie jest jakoś nadmiernie rozbudowana, za to opisy historyczne są dość wyczerpujące (a czasem zaskakują – jak przyznanie się że próba zachowania neutralności podczas IIWŚ tak naprawdę była wspieraniem nazizmu). Historia nie toczy się jednak w muzeach, a zmienia na naszych oczach na miejskich uliczkach. Po raz pierwszy mam okazję zobaczyć na własne oczy bandy dzieciaków goniące za pokemonami – wpatrzone w ekrany smartfonów nie dostrzegają nic wokół. Może nie widzę takich scen: ale i tak widok ten skłania do refleksji? Jak dużo dzieli nas od życia w wirtualnej rzeczywistości? Tego wieczoru mam okazję po raz pierwszy spróbować to czym będę się żywił przez następne dni – liofilizowane dania. Ich wysoka cena w Polsce wydaje się śmiesznie niska jeśli porównać ją z cenami żywności skandynawskiej. A i smak nie jest najgorszy – chyba będę w stanie przywyknąć. Następnego dnia bez zbędnych przygód przemieszczam się na lotnisko. W samolocie nie tylko oglądam piękne szwedzkie krajobrazy ale również spotykam dwójkę Brytyjczyków. Po trekingowych butach i ubraniu z membranami szybko orientuję się że ich cel podróży musi być podobny. Ale podobieństw jest więcej! Żona jednego z nich jest w ciąży, zwykle na wędrówki lub w góry chodzą razem, jednakże z powodu zbliżającego się terminu porodu – wysłał męża z kolegą na ostatnią ekspedycję przed pojawieniem się dziecka ![]() ![]() ![]() Do centrum miasta mam 8km. Gdy piszę centrum to mam na myśli to obecne, nie to do którego dopiero przeniosą większość mieszkańców. Prawie całe miast bowiem niedługo zmieni swoje położenie. W Kirunie znajduje się się największa na świecie kopalnia żelaza. Choć zapewnia miastu rozwój, odpowiada również za procesy subsydencji – powolnego opadania terenu. Już w 2004 zadecydowano o konieczności przeniesienia centrum miasta. W 2007 roku rozpoczęto przenosiny, jednakże w 2010 roku zmieniono zdanie, wybierając inny rejon dla budowy. Dziś mamy 2016 rok a przyszła metropolia wygląda tak: Wygląda na to że warszawskie metro już szybciej powstaje ![]() CDN |
Autor: | dziabulek [ 07 Paź 2016 06:46 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Żona coś wspomina o dziecku, czas chyba zacząć planować wyprawę:) Czyta się świetnie, czekam na ciąg dalszy. |
Autor: | yorgil [ 13 Paź 2016 12:51 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Świetnie się czyta. Dzięki i czakam na ciąg dalszy. A że planujemy coś podobnego, a w ramach testu coś krótszego już na tę zimę, mam pytanie praktyczne - z jakim typem butli jest taki problem na północy? Wolałbym dzięki Twojemu doświadczeniu uniknąc podobnej sytuacji ![]() |
Autor: | Anonymous [ 13 Paź 2016 13:13 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
@yorgil, kup kuchenkę Primus i nie będziesz miał problemów. |
Autor: | Washington [ 13 Paź 2016 14:32 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Dzięki wszystkim za słowa zachęty, dziś postaram się wrzucić kolejną część, niestety ostatnio mam mały natłok zajęć @yorgil tak jak pisał @Don_Bartoss primusy są najpopularniejsze, więc wszelkie kuchenki z tym samym typem wkrętu będą ok @marcin.n akurat Polaków żadnych nie spotkałem, ogólnie może ze 30 osób się przewinęło na szlaku przez cały wyjazd (z czego większość jednego dnia - duża grupa młodych ludzi), bywały dni gdy nie było nikogo |
Autor: | Washington [ 14 Paź 2016 00:12 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Piękno. Oszałamiające piękno jesiennej ferii barw. Inaczej nie jestem w stanie opisać swoich pierwszych wrażeń na szlaku. Po wyjściu z pociągu zaledwie kilka kroków wystarczy by znaleźć się w pełnym cudownie ciepłych kolorów świecie. Szczerzę się radośnie niczym głupi do sera. No i zapamiętale cykam fotki, raz po raz. Nic to że jest pochmurno i powoli się ściemnia i wiem że zdjęcia nie oddadzą w żaden sposób tego co widzę na własne oczy. I że jeśli po przejściu pierwszych kilkuset metrów widoki są tak piękne to dalej będzie jeszcze piękniej. Muszę choćby spróbować uchwycić to piękno. Oszołomiony urodą tego miejsca idę przed siebie. Nie napotykam żywego ducha. Tak jak to sobie wyobrażałem. Nie wyobrażałem sobie natomiast że trasa będzie przypominała.. niedzielny spacer w parku ![]() W miejscach podmokłych, niekiedy długimi fragmentami, poruszam się po wyłożonej deskami ścieżce. Poruszam się szybko ale plecak ciąży niemiłosiernie. Pocieszam się że z każdym dniem będzie coraz lżej, ale i tak większość myśli zaprzątają mi kwestie czy jeszcze daleko, ile czasu, o boże ale ciężko, kiedy ten odpoczynek ![]() Z późniejszych rozmów z napotkanymi wędrowcami dowiem się iż nie wszyscy mieli tyle szczęścia co ja. Mimo że renifery podpatruję jedynie przez krzaki, od razu zyskuję więcej energii. Wraz z zapadającym zmrokiem docieram do mojego pierwszego celu, schroniska Abiskojaure. A w zasadzie pod schronisko – podczas swojej wędrówki mieszkał będę wyłącznie w namiocie. Górskie chatki i schroniska będą mi służyły jedynie za kamienie milowe którymi będę odmierzał przebyty dystans. Namiot rozbijam tuż przy strumieniu, który wykorzystuję jedynie do nabrania wody do gotowania. Nie mam siły się myć, jestem cały obolały i padam z nóg – jutro też jest dzień ![]() ![]() Kolejnego dnia przekonuję się co będzie najtrudniejsze podczas całej wędrówki. Wychodzenie z ciepłego śpiwora na zewnątrz. Temperatura rano nie jest najgorsza, kilka stopni powyżej zera, ale wyjście na dwór z ciepłego kokonu tak czy inaczej do przyjemnych nie należy. Ponadto wszystko mnie boli, mięśnie mam całe zesztywniałe. Na szczęście przy ciepłym śniadaniu szybko się rozgrzewam (kaszka manna na mleku z proszku z suszonymi owocami i orzechami) i jestem gotów wyruszyć dalej. A jest po co, oj jest. Wczoraj byłem zachwycony widokami, dziś jestem po prostu wniebowzięty ![]() Następnie wspinając się coraz wyżej obserwuję przerzedzającą się wegetację, jednak widoki nie stają się przez to gorsze, wręcz przeciwnie! Zwłaszcza gdy wspinam się ponad korony drzew - widok z góry jest po prostu świetny. Punktem kulminacyjnym zdaje się być spotkanie pierwszego stopnia z reniferami – całe ich stadko, składające się z 5 sztuk nieśpiesznym krokiem przechodzi tuż obok mnie. Zamarły obserwuję je z zachwytem. W końcu poruszam się przepłaszając je – jednak czas wyruszyć w dalszą drogę. A ta wiedzie już przez góry. Z którymi zdążę się dobrze zaznajomić – przez najbliższe kilkadziesiąt kilometrów będę cieszył się takimi to widokami: I nie martwi mnie to ani trochę! To czego jednak zdjęcia nie oddadzą to to że nie jest to przyjemny jesienny spacerek, o nie. Kilogramy i kilometry robią swoje. Początkowo daję sobie radę, przerwy na odpoczynek połączony z krótkimi posiłkami (batony energetyczne i białkowe) robię co 2h. Ale mój marsz wygląda mniej więcej tak: na początku bolą mnie biodra od pasu biodrowego, następnie ramiona męczą się coraz bardziej i boleści barków przewyższają te w obrębie miednicy (które przestaję nawet zauważać), by na koniec niemożebny ból mostka od pasa piersiowego zmuszał mnie do odpoczynku i zdjęcia plecaka. Po czym całość zaczyna się od początku. Zaciskam zęby, śpiewam sobie, liczę, nucę, stękam a czasami przy ostrzejszym podejściu warczę by po chwili łapać oddech. Jest ciężko, cholernie ciężko. Ale kilometry pokonuję zgodnie z planem. A tych wyznaczyłem sobie aż 34 – najpierw 21km do Alesjaure, by następnie przejść kolejne 13km do Tjaktja. I być może nawet dałbym radę gdyby nie to że po ok 5h zaczyna boleć mnie noga. Bardzo boleć. Dokładnie pod kolanem, w miejscu ścięgna mięśnia dwugłowego uda. Początkowo sprawę bagatelizuję ale ból narasta coraz bardziej, a ja zaczynam porządnie utykać. Najpierw przerwy trochę pomagają, ale potem jest jeszcze gorzej – okres rozruchu sprawia że łzy stają mi w oczach. Chce mi się krzyczeć z bólu i poczucia bezsilności. Już wiem że nie jest to zwykłe zmęczenie, ale rozwijający się stan zapalny na skutek mikrourazu. Najprawdopodobniej bieganie z kilkunastokilogramowym plecakiem dnia poprzedniego zrobiło swoje (jest to uraz najbardziej typowy w biegach krótkodystansowych). I gdy po drodze mijam tak cudowne widoki – jedyne o czym mogę myśleć to że nie dam rady, już naprawdę nie mogę i czy nie lepiej było by zawrócić. Gdy na horyzoncie widzę w końcu Alesjaure moja ulga nie zna granic. Choć na chwilę mogę odpocząć. Siedząc przy na szybko przygotowanym posiłku (kuskus, zupka pomidorowa w roli sosu, pół opakowania parmezanu i kabanosy) rozważam wszystkie możliwości. Mógłbym zawrócić, ale tego nie zrobię, o nie. Jakby mnie nie bolała noga powinienem dać radę przejść co najmniej do Nikkaluokta – najbliższego możliwego zejścia ze szlaku pomijając powrót. To „tylko” 70km. Niby dużo, ale na 5 dni – raptem 14km dziennie. Nawet pełznąć powinienem dać radę. Tak naprawdę jednak nie dopuszczam do siebie myśli o porażce i konieczności skrócenia trasy. Wypieram uraz ze swojej świadomości i postanawiam spróbować mimo wszystko przejść zaplanowaną marszrutę. Połykam tabletki przeciwbólowe (na szczęście wyposażyłem się w tramadol z paracetamolem) i potykając się z bólu ruszam dalej w kierunku Tjaktja. Ale zamiast iść pełznę. W 3h pokonuję ledwo 6km. Gdy zaczyna lać – poddaję się. Rozbijam namiot, wsuwam liofilizat i idę spać licząc że jutro rano obudzę się bez bólu. Poranek rozwiewa moje wątpliwości. CDN |
Autor: | dziabulek [ 14 Paź 2016 06:52 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
@Washington z ostatniego wpisu zdjęcia się nie wgrały:( |
Autor: | Washington [ 14 Paź 2016 07:40 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
@dziabulek powinno być już ok (niestety nowe albumy google są do bani:/) Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka |
Autor: | Washington [ 15 Paź 2016 10:28 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Nie budzi mnie ból nogi, a wypełniony pęcherz. Zanim jednak zacznę się cieszyć - przy pierwszej próbie zgięcia kolana odzywa się ból. To by więc było tyle w temacie. Już samo wyjście za potrzebą z namiotu jest niebywale męczące i trudne. Choć więc rozważam jeszcze przez chwilę czy po skróceniu wędrówki o wejście na Skierfe nie udało by mi się dotrzeć do Kvikkjokk, tak naprawdę sam w to nie wierzę. Jedynym rozsądnym wyjściem jest zakończenie wycieczki na wysokości Vakkotavare. A i to jeśli się uda to tylko dzięki dużemu zapasowi tabletek przeciwbólowych. Mimo to ludzka psychika to mechanizm odporny na wszelkie rozsądne i logiczne argumenty. Gdy po 30 minutach tabletki zaczynają działać żwawym krokiem ruszam przed siebie. Żwawym jak na osobę która jeszcze przed chwilą nie mogła przejść kilkunastu metrów. Gdy przez 2 godziny niemal nie czuję bólu zaczynam na powrót myśleć że może jednak mojej nodze nic nie dolega ![]() ![]() Docieram do najwyżej położonego schroniska (tam gdzie powinienem znaleźć się już wczoraj) – Tjaktja. Najwyżej – czyli na zaledwie 1000 m n.p.m. Co chyba najlepiej obrazuje że szwedzkie góry nie są wysokie. Za chwilę podejmę „wspinaczkę” na najwyższą przełęcz na szlaku o tej samej nazwie co schronisko – położoną na oszałamiającej wysokości 1140m. Dojście do niej odbywa się jednak po gołoborzu i do przyjemnych nie należy. Staram się mimo wszystko iść w miarę możliwości szybko. Nie wiem bowiem czy moje problemy z nogą będą się po zwolnieniu tempa wycofywać, czy wręcz przeciwnie na skutek kontynuowania marszu z obciążeniem tylko pogarszać. Zakładam więc najgorszy scenariusz i postanawiam pokonywać jak największą odległość każdego dnia bowiem potem może być z tym problem. Tymczasem po zatrzymaniu się na przełęczy na krótki posiłek zaczynam zdawać sobie sprawę że mam również inny kłopot. Kłopot.. za dużej ilości jedzenia. Nie jestem w stanie przejeść założonych na wstępie 4500 kalorii dziennie. Można by się pomyśleć – co to za problem, lepiej za dużo niż za mało. Ja natomiast twierdzę że lepiej w sam raz ![]() Na przełęczy spotykam istne tłumy – 7 osobowa grupa właśnie z stamtąd schodzi, a niewiele mniejsza – dociera na nią tuż za mną. Od razu część uroku tej pięknej trasy znika. Nie po to jechałem na koło podbiegunowe żeby potem iść wśród „tłumów”. Niestety nie jestem w stanie ich wszystkich wyprzedzić, pozwalam więc by szli przodem. Nadaremnie ![]() Niestety znów jest to miejsce którego piękna moje umiejętności fotograficzne nie są w stanie oddać. Bezkresna dolina ciągnąca się po horyzont z wijącą się po niej rzeką oraz dziesiątkami jeziorek i starorzeczy – po prostu bajka. Był to najpiękniejszy widok jaki spotkałem podczas swojej wędrówki. Niestety kto nie był patrząc na powyższe zdjęcie mi nie uwierzy. A dolina Tjaktjavaggi jest po prostu oszałamiająca. Trzeba będzie jednak się do niej przyzwyczaić bo prędko jej nie opuszczę – przede mną 32km wzdłuż niej. Trasa jest miejscami śliska, podmokła i kamienista, jednak nie można powiedzieć że jakoś specjalnie trudna. W miejscach najbardziej mokrych są deski lub mostki taki jak ten. Przez większość czasu jest jednak w miarę sucha, szeroka i dobrze oznaczona. Zaś widoki mimo zejścia już do poziomu rzeki – nadal świetne. Nie śpieszy mi się więc zakładam sobie plan minimum – dojście do schroniska Salka. Wszystko ponadto będzie jedynie bonusem. Do Singi wiem że najprawdopodobniej nie uda mi się dojść. I tak też się dzieje. Po południu noga odzywa się ze zdojoną siłą. Pokonuję ledwie połowę trasy do kolejnego schroniska. Trudno. To miejsce wydaje się równie dobre jak każde inne do rozbicia namiotu ![]() CDN |
Autor: | olus [ 15 Paź 2016 23:42 ] |
Temat postu: | Re: Jesiennie za kołem podbiegunowym |
Z dzisiejszej części też nie widać zdjęć ![]() |
Strona 1 z 2 | Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni) |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group http://www.phpbb.com/ |